Abstrakcje na pograniczu - Rodos Gustaw - ebook + książka

Abstrakcje na pograniczu ebook

Rodos Gustaw

2,0

Opis

Niektóre tajemnice powinny pozostać niewyjaśnione

W miasteczku Odyńce życie toczy się codziennym, spokojnym rytmem – pijak nagabuje przechodniów o pieniądze, na bruku podskakują rikszowe taksówki, strażnik państwowy Igor rozważa problemy egzystencjalne, a pianistka Alicja gra w miejscowej tawernie. Ale pewnego dnia ten ład zostaje zburzony – oto dokonano dwóch zuchwałych przestępstw: napadu na Wytwórnię Papierów Wartościowych, w której drukowano dowody osobiste mieszkańców, oraz kradzieży cennych zeszytów nutowych wielkiego kompozytora narodowego Baltazara. Wkrótce okazuje się, że główna podejrzana, Alicja, padła ofiarą niecnej intrygi i musi salwować się ucieczką z miasta. Nieoczekiwanym towarzyszem jej niedoli staje się Igor, obdarzony szczególnym darem ściągania na siebie kłopotów. Los nie jest łaskawy dla tych dwojga i rzuca nimi w odmęty coraz dziwniejszych przypadków, zmuszając do walki o przetrwanie, prawdę oraz dobre imię.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 536

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Czesc I

Ucieczka

– Kierowniczko, nie znalazłaby się piąteczka na piwo?

Pytanie nie doczekało się odpowiedzi.

– Poratuj, dziewczyno – przekonywał menel zachrypniętym głosem. – Miałem ciężki dzień. Nie wiesz, że dobry uczynek okrąży ziemię i uderzy cię w plecy? Znaczy się – wróci do ciebie?

Dziewczę, które było adresatem pytań, przystanęło niechętnie i popatrzyło na kloszarda spode łba. Po chwili bez słowa wyjęło z kieszeni monetę i wręczyło ją mężczyźnie.

– Uprzejmie dziękuję – powiedział obdarowany i uchyliwszy czapki, wszedł do znajdującego się obok sklepu.

Mała przysiadła na ławce i czekała. Niedługo potem ze sklepu wyszedł jej ulicznik z dwiema butelkami w rękach. Skinęła na niego. Ten podszedł do ławki.

– Dziękuję, kochaniutka, za ten szczod…

– Otwieraj – przerwała mu dziewczyna. – Masz mnie za idiotkę? Przecież wiem, że piwo kosztuje dwa pięćdziesiąt. Jedno dla mnie.

Na brunatnej, pomarszczonej twarzy amatora piwa pojawił się wyraz zakłopotania.

– Kierow…

– Dawaj, dawaj.

– Nie wiem, czy powinienem… Jestem ci wdzięczny, ale też i troszeczkę zatroskany. Stawiasz mnie w niezręcznej…

Wzrok wbity w menela zdawał się go przekonywać. Nie mówiąc już nic więcej, otworzył piwo przy użyciu drugiej butelki i wręczył je rozmówczyni.

– Na razie – rzuciła dziewczynka i poprawiając tornister, ruszyła kocimi łbami w dół ulicy.

– Jestem skonsternowany – mruknął pod nosem mężczyzna i pociągnął długi łyk z butelki, która mu została.

Kloszard szybko ujrzał dno butelki, a jedno piwo nie zaspokoiło jego pragnienia. Siedząc na ławce, kontemplował piękno późnowiosennego popołudnia i rozważał problemy egzystencjalne. W pewnej chwili w oddali ujrzał sylwetkę człapiącej kobiety. Rozpoznał w niej grubawą starą pannę – sędzinę sądu rejonowego.

– Uszanowanie, droga pani. – Ukłonił się, gdy ta się zbliżyła. – Pani jak zwykle urocza, a ja mam taką nietypową prośbę. Pani pożyczy piąteczkę…

Zaczepiona nie podniosła nawet głowy i wpatrzona w bruk szła wolno dalej.

– Oddam, jak tylko się odkuję – przekonywał menel.

– Nic ci nie dam…

– Chcę tylko pożyczyć…

– Nic ci nie dam.

– Tak, tak! A dwa lata w kiciu potrafiłaś dać! Z tego to wszystko!

Nie zwracając uwagi na krzyki mężczyzny, kobieta brnęła dalej.

– Przyjdź porąbać mi drewno, to ci zapłacę – rzuciła, znalazłszy się już w pewnym oddaleniu.

– Chłopa byś se znalazła, to by ci porąbał!

Pijak westchnął ciężko.

– Ty czarownico… – burknął cicho, choć już wtedy wiedział, że weźmie to zlecenie, bo prócz zapłaty dostanie też pewnie dobry obiad. I kto wie, może kawałek ciasta… Tymczasem przysnął jeszcze, bo sędzina potrzebowała chwili na dotarcie do domu. Z drzemki wyrwało go niespodziewane wołanie:

– Którędy do starego szynku?!

Obudzony wybełkotał tylko:

– Szynkę to w sklepie tutaj…

– Do szynku, głupi pijaku!

– Tylko nie pijaku! – zacietrzewił się menel.

Riksza, z której pytano o szynk, potoczyła się dalej.

*

Kiedy riksza dotarła pod oberżę, dzień miał się ku końcowi. Pasażer zapytał o należną opłatę, ale zdawał się niezadowolony z odpowiedzi.

– Taa, pewny jesteś? – mruknął.

Skinienie głowy rikszarza było potwierdzeniem dla wiezionego.

– Mogę ci dać sześć talarów.

– Przejazd kosztuje czternaście! – oburzył się kierowca.

– Za czternaście to ja jeszcze do domu wrócę. Statkiem. Bierz, co daję, albo nic zaraz nie dostaniesz…

– Za to ty możesz dostać! – Rikszarz zeskoczył z roweru i jął podwijać rękawy koszuli.

– Źle trafiłeś, kmiocie! – Pasażer odepchnął jegomościa jednym ruchem ręki, po czym równie sprawnie odpiął wózek od roweru i nadawszy mu rozpędu, puścił w dół ulicy. Z siedzenia dla pasażerów spadła poducha, a cały zaprzęg potoczył się wolno w dół, podskakując na nierównościach.

– Co zrobiłeś, padalcu?!

Właściciel rikszy rzucił się z pięściami na mężczyznę, jednak ten bez wysiłku odparł atak, chwycił napastnika za fraki i jedną ręką postawił go przy leżącym rowerze.

– Bierz rower między nogi i zjeżdżaj stąd – powiedział bez emocji – dopóki masz szansę wybrać kierunek…

Wściekły kierowca machnął jeszcze pięścią przed nosem swego klienta, ale wiedział, że w starciu z nim nie ma szans, a co więcej, tamten gotów był spuścić mu większy łomot. Nie bez ociągania skierował się w stronę oddalającej się reszty rikszy.

– Te, kolego! – zawołał za nim agresywny pasażer. – Rozumiem, że kwitu to nie zamierzałeś wydać? Następnym razem podpieprzę cię do skarbowego! I wtedy skończy się to wszechobecne chamstwo! – rzucił pod nosem, otwierając drzwi zajazdu.

*

– Panie naczelniku, nadal pan uważa, że to dobry pomysł? – pytał policjant stojący obok swego przełożonego. – Myślę, że robimy duży błąd, angażując tylu ludzi.

Naczelnik był mocno poirytowany i dał upust swoim emocjom, wyładowując się na podwładnym.

– Nie jesteś tu od myślenia – uciął krótko.

Oczywiście sam uznawał pomysł za poroniony, ale cóż mógł zrobić wobec tak jasnych rozkazów z góry? Góra, chcąc przypochlebić się ludowi, wydała jasne polecenia i osobiste poglądy naczelnika nie miały tu żadnego znaczenia.

– Nadmienię tylko, że w krótkim czasie dojdziemy do stanu, którego żadne siły policyjne nie dadzą rady odwrócić – rzekł skarcony policjant.

– Trudno… – mruknął już tylko do siebie jego zwierzchnik i przeciskając się przez tłum, uciszał zebranych. – Mógłbyś ich trochę uspokoić? – rzucił do siedzącego przy jednym ze stolików strażnika, mijając przepychających się ludzi.

– Nie jestem twoim podkomendnym. – Wywołany zamknął pamiętnik, włożył go do kieszeni na piersi i oparł się wygodniej o krzesło.

Istotnie, straż państwowa nie podlegała pod policję.

*

Bruk na drogach miasteczka miał swój urok i charakter, lecz jazda po nim na rowerze nie należała do najprzyjemniejszych. Mimo wszystko, to rowery i różnego typu powozy były tu najpopularniejszym środkiem transportu. Takim też podróżowała tego wieczoru Zuzanna, młoda mieszkanka miasteczka. Droga do miejskiej tawerny, wyboista i pod górkę, zostawała w tyle, w miarę jak duże koła jej roweru toczyły się miarowo po twardej nawierzchni. Tak jak się tego spodziewała, gospoda była już wypełniona po brzegi. Zgromadzili się tam nie tylko bezpośrednio zainteresowani – ofiary przekrętu, ale też pośrednio zainteresowani – wszystkim, wszystkimi, a w szczególności tym, co ich nie dotyczyło. Tak, to ta grupa, która była zawsze poinformowana o wszystkim, co się dzieje, działo oraz tym, co nigdy się nie wydarzyło, i która zebrała o ludziach więcej informacji, niż oni sami kiedykolwiek będą w stanie się o sobie dowiedzieć.

O parking dla roweru nie było łatwo, choć w końcu Zuzannie udało się przypiąć pojazd do któregoś ze stojaków. Przedarcie się przez tłok było jeszcze trudniejsze, zwłaszcza dla niewprawionej w pracy łokciami dziewczyny. Zdołała wejść do tawerny i zrobić kilka kroków w głąb, ale znalazła się w niekomfortowej sytuacji – ściśnięta w tłumie różnej maści jegomościów. Wiedziała już, że wśród sapania i okrzyków niewiele dotrze do jej uszu. Nie było jednak szans na zajęcie lepszej pozycji. Obawy dziewczyny okazały się słuszne – z mowy naczelnika policji docierało do niej co piąte słowo.

Ten, kto stał bliżej, mógł się natomiast dowiedzieć, że część krążących po mieście plotek jest prawdziwa. Rzeczywiście, miał miejsce napad na Wytwórnię Papierów Wartościowych. Zginęła duża suma świeżo wydrukowanych banknotów oraz pewna liczba dokumentów, w tym nowe dowody osobiste mieszkańców ulicy Szerokiej. Ulicy, która do niedawna była ulicą Głęboką, a której nazwę postanowiła zmienić, ku uciesze mieszkańców, Rada Miasta. Zachwyt ludzi wzrósł dodatkowo, gdy okazało się, że dokumenty, które zmuszeni byli wymienić, padły łupem złodziei.

Nie zdradzono, jaka kwota zniknęła ani w jakich okolicznościach. To drugie z racji tego, że nikt tego prawdopodobnie nie wiedział – ilu było sprawców, czy są jakieś ślady lub podejrzenia. Kolejnym zaskoczeniem było to, że za ujęcie złodziei lub pomoc w ich zatrzymaniu wyznaczono nagrodę w wysokości dziesięciu tysięcy talarów. Ile pieniędzy musiało zatem zniknąć? Tym, którzy analizowali słyszane wiadomości, od razu przyszło na myśl, że ktokolwiek znajdzie bandytów, zechce odebrać nie tyle nagrodę, co łup. Policja nakazywała ostrożność, cokolwiek miało to oznaczać, i zapewniała, że dołoży wszelkich starań…

– Pięknie – fuknął ktoś z tłumu, gdy tłok zaczął rzednąć. – Teraz ktoś może użyć moich danych i wziąć kredyt w Banku Wschodnim, a ja go będę spłacał do końca życia…

– Ale jak to, kredyt?

– Ktoś ukradł nasze dowody, głąbie. Teraz każdy może się pod ciebie podszyć…

*

Drogi pamiętniczku, kiedy wszystkich dookoła opanował szał łapania szkodników, ja pozostawałem na to obojętny i na skrzydłach wyobraźni wracałem do szczęśliwych chwil spędzonych przy trupie cyrkowej. Do czasów, gdy siedziałem w cieniu rozłożystego drzewa, w towarzystwie rozleniwionego kota, a dzień zdawał się nie mieć końca. Ciepły wiatr poruszał nieznacznie źdźbła pszenicy, na nogawkach moich spodni siedziały olbrzymie koniki polne, a w oddali słychać było przekleństwa ojca, który od godziny nie mógł mnie znaleźć.

W jakże odmiennych okolicznościach znajdowałem się dziś. Mija już trzeci rok, gdy pracuję jako strażnik w tym durnym mieście i powoli przesiąkam klimatem tej dziury, znajdując chwilowe ukojenie w nastrojowej, wkradającej się w duszę, muzyce granej w pobliskiej tawernie. Nie jestem stary, ale czuję się wyzuty z sił i skapcaniały, a czasy pełne beztroski i energii są tak odległe, że czasami zastanawiam się, czy to w ogóle było moje życie.

Teraz jeszcze to wyłapywanie przestępców. Z jednej strony dobrze – jeśli chcą w to angażować każdego, to proszę bardzo, mniej roboty dla mnie. Nawet mi to na rękę. Ostatnio właściwie niczym konkretnym się nie zajmuję.

Ależ ta dziewczyna gra! Często do szynku przychodzi ta babka grająca na pianinie. Nic, tylko siąść i słuchać. Zawsze chciałem się nauczyć grać na fortepianie. Można by wtedy wygrywać wszystko, na co by przyszła ochota. Może powinienem zapisać się na lekcje pianina? Ale czy ona się zgodzi? Pomyśli, że chcę ją poderwać. Z drugiej strony – nie jest brzydka. Zawsze elegancka i ma swój styl, a przede wszystkim klasę. I chłopa chyba nie ma. A może ma nas wszystkich za prostaków? Co ona w ogóle robi na tym zadupiu?

I już miałem zagadać, ale oczywiście wtedy przyczepił się do niej pijany dupek, którego – rzecz jasna – szybko zbyła, tyle że nastrój szlag trafił. Zadowalam się zatem kolejnym, wdzięcznym dźwiękiem, który wydobywa z klawiszy.

*

– Nie wiem! Nie wiem! Nie wiem, jak mam to zrobić?! – denerwował się młody strażnik, siedząc w tej samej tawernie następnego dnia rano.

Popijał kawę i jadł jajecznicę z dość twardym chlebem. Jedynym towarzyszem jego frustracji był półprzytomny pijak, który ni to siedział przy stoliku obok, ni to na nim leżał.

– Czego ty znowu nie wiesz? – wybełkotał, nie podnosząc opuszczonej głowy.

Młodzieniec spojrzał tylko na niego, ale nie obdarzył go większą uwagą i siedział zdenerwowany na swoim miejscu. Zdziwił się, gdy pijaczek wstał i dotoczył się do jego stolika, a niezgrabnie usiadłszy, zapytał:

– Jaki masz problem, młody człowieku?

– Chcesz go rozwiązać? – prychnął zapytany z niezadowoleniem.

– Chcę – oznajmił bełkotliwie upojony alkoholem jegomość, a minę przybrał przy tym poważną.

Strażnik zaśmiał się pod nosem.

– Dlaczego się śmiejesz? – drążył jego rozmówca. – Nawet nie spróbowałeś, a już mnie skreślasz… Może jestem lekko pijany, ale nadal mam swoją godność. Podchodź… do mnie z szacunkiem…

– Mam problem sam ze sobą – odpowiedział tym razem na poważnie strażnik. Zamyślił się i zaplótłszy ręce za głową, począł bujać się na restauracyjnym krzesełku.

– Abym mógł postawić diagnozę, musisz rozwinąć trochę temat.

– Ot, znalazłem sobie lekarza…

– Mów, o co ci chodzi, bo zaczynam podejrzewać, że ty sam jesteś problemem…

– To już chyba mamy ustalone… Słuchaj zatem… Czuję, że powinienem coś zmienić w swoim życiu, ale nie wiem, jak się do tego zabrać. Nuży mnie moja praca, marne tu zarobki. Takie przeciętne… Mogłoby się zdarzyć, że musiałbym pracować ciężej za niższe, ale czy należy się tym pocieszać? Równie dobrze można by rzec, że inni zarabiają trzy razy lepiej, a nic więcej nie robią. W ogóle… to jestem romantykiem, zrobiłbym to czy tamto, ale jestem jednocześnie nazbyt rozważny… Rozumiesz? Taki rozważny i romantyczny… Nadto, jestem pedantem i perfekcjo…

– Jesteś peda… – przerwał zniesmaczony pijaczek – Aaa… Pedantem… Mów dalej…

– …cjonistą… Pragnę więcej przygód… Ale też nie wiem, jak to wszystko osiągnąć! Pojmujesz?

Mężczyzna pokiwał głową.

– Pojmuję – przyznał. – Nie jesteś taki chory, jak by ci się mogło wydawać. Takie problemy, można rzec, ma co drugi człowiek. Jedno ci powiem! I to możesz brać jako pewnik, bo w tym względzie wódka rozjaśnia umysł i to, co wydaje się skomplikowane, okazuje się proste. – Wskazał palcem na młodzieńca. – W tobie nie ma wewnętrznego spokoju…

Lekarz diagnosta zamilkł, a pacjent przestał się bujać.

– W zasadzie, tyle to sam wiedziałem… Może powiesz mi, jak go mogę osiągnąć?

– Nie, nie, mój drogi, to już nie jest takie proste. Zresztą – oburzył się pijany – nie jestem tanim myślicielem. Nie zacznę ci sprzedawać recept na osiągnięcie wewnętrznej harmonii, jak jakiś pseudospecjalista od jogi czy tai chi… Do tego albo dojdziesz sam, albo nie dojdziesz wcale… Krótka piłka. Mogę natomiast powiedzieć, że znajdziesz spokój dopiero wtedy, gdy przestaniesz go szukać. To pewne. Gorzej, że nie masz na to wpływu. Powiesz sobie w myślach, że koniec z szukaniem spokoju, ale to tak nie działa. Człowiek to skomplikowana, chora do cna istota. Dwie proste rady mogę ci jednak dać. Po pierwsze, jest prawdopodobieństwo, że za mało pijesz.

Młody mimowolnie spojrzał na swoją kawę, a jego towarzysz westchnął głęboko.

– Wódki, oczywiście, że wódki. Opcjonalnie, innego alkoholu. Trudno, niech będzie wino. Ale najlepiej wódki… Dlaczego teraz nie spróbować? – podniósł brew mówiący.

– Tak – zamyślił się chłopak – ale za godzinę zaczynam służbę…

– No właśnie – ponownie westchnął mężczyzna. – Niepotrzebne niczemu analizy… Zaczniesz, to zaczniesz. Zrelaksujesz się przynajmniej. Nikt ci nie każe pić do nieprzytomności. Choćby kieliszek lub dwa…

Młody rozważał coś przez chwilę.

– Z drugiej strony – rzekł bardziej do siebie, niż do swego doradcy – ahoj, przygodo…

Wywołał rozespanego kelnera i zamówił pół litra wódki i coś na zagrychę. Nalał pijaczkowi i sobie i szybko wychylił zawartość kieliszka. Wypił jeszcze jednego, a resztę zostawił nowo poznanemu koledze.

– A ta druga rada? – zapytał, wstając.

– Tu cię zaskoczę – odrzekł tamten. – Musisz być bardziej wyrozumiały. Dla siebie. Otóż to. Bądź wyrozumiały dla siebie samego. Twoje zdrowie! – To rzekłszy, opróżnił szkło.

Kiedy nasz bohater znikł już na horyzoncie, mężczyzna, który został, by napisać historię butelki do końca, mruknął:

– Nie sugerowałem ci, koleżko, pogody ducha, bo z tego, co zaobserwowałem, to ciężki z ciebie przypadek…

Jak zapewne nietrudno się domyślić, pijak był już na wyższym poziomie wtajemniczenia. Sam osiągnął spokój, który nie każdemu dane będzie zdobyć. Spokój zaś, który pozwala na doszukiwanie się czegoś takiego, jak wyrozumiałość dla siebie, to już nie przelewki.

*

Nie taka znowu stara pianistka siedziała przy pianinie i komponowała. To zdecydowanie nie był jej dzień. Nic nie wychodziło. Początek melodii był taki dobry, ale za nic nie chciała się ona rozwinąć. Kobietę ogarnęła niemoc twórcza. Zapewne dlatego, że nazbyt mocno starała się nie zepsuć utworu. Po tak wspaniałym wstępie poprzeczka była już ustawiona bardzo wysoko i chęć stworzenia równie błyskotliwego rozwinięcia blokowała wyobraźnię artystki. Na co dzień nie komponowała, ale zawzięła się, by coś wymyślić, aby udowodnić swoim uczniom, że to nie jest wcale trudne…

Wprowadzało ją to w niezbyt dobry nastrój, dlatego gdy usłyszała pukanie do drzwi, a po ich otwarciu okazało się, że stoi za nimi dwóch policjantów, nie była tym faktem zachwycona.

– Czy pani Alicja Ort?

– Zapytał pan…? – odpowiedziała pytaniem po chwili ciszy.

Już ta jedna, dobitna odpowiedź wprowadziła policjantów we wrogi nastrój.

– Komisarz Krzysztof Legat, komisarz Anton Rybarczyk. Komenda miejska policji. Mamy do pani kilka pytań. Możemy wejść?

W odpowiedzi Alicja obróciła się tylko o sto osiemdziesiąt stopni i pozostawiła otwarte drzwi, co przedstawiciele władzy odczytali jako zaproszenie do środka.

– Słucham panów – powiedziała beznamiętnie, wchodząc do pokoju.

– Co pani robiła wczoraj o godzinie dwudziestej trzeciej?

– Spałam.

– Czy ktoś to może potwierdzić?

– Nie – odparła krótko.

– Hmm, hmm, to nie najlepiej dla pani – powiedział komisarz Legat.

– Doprawdy?

– Powiemy bez owijania w bawełnę. Jest pani podejrzewana o kradzież cennych rękopisów z Biblioteki Narodowej…

– Jakich rękopisów?

– Myślę, że pani wie…

– Pańskie pomysły mnie nie obchodzą…

Odpowiedź ta, jak i zresztą pozostałe, nie spodobała się policjantowi, który z lekka się zacietrzewił. Drugi z funkcjonariuszy pozostawał niewzruszony.

– Wczoraj z Biblioteki Narodowej zostały skradzione oryginalne zapisy nutowe dzieł Baltazara. Rzecz działa się około godziny dwudziestej trzeciej.

– Nie wiem, jak miałabym dojechać do stolicy na dwudziestą trzecią, jeżeli wieczorem aż do dwudziestej drugiej byłam w miejskiej tawernie. Obecni tam byli także przedstawiciele policji. Poza tym, po co mi oryginały nut? Połowę utworów Baltazara znam na pamięć. Ich wartość jest raczej kolekcjonerska. Czy wiążecie mnie z tym haniebnym występkiem dlatego, że gram na pianinie?

– Byłoby to idiotyczne myślenie – powiedział Anton, który przejął inicjatywę w przesłuchaniu. – Tydzień temu osoba odpowiadająca opisem pani personie i legitymująca się dowodem osobistym na nazwisko Alicja Ort przeglądała w czytelni rzeczone papiery.

– Mój dowód osobisty został skradziony przy okazji napadu na Wytwórnię Papierów Wartościowych. Pracujecie nad tą sprawą?

– Oczywiście.

– Nie odwiedzałam Biblioteki Narodowej od dobrych kilku lat. Czy jeszcze w czymś mogę panom pomóc?

– Dziękujemy. Tymczasem, proszę nie opuszczać miasta.

– Słucham?! Miałabym nie opuszczać miasta z powodu waszych niedorzecznych podejrzeń? Rozumiem, że wszystko, co przemawia przeciw mnie, to skradziony dowód osobisty… Wybaczy pan, ale to nic niewarta poszlaka…

Anton pozostawał spokojny.

– Wszystko się zgadza, droga pani, ale w książce odwiedzin widnieje numer starego dowodu osobistego a nie tego, który został wydrukowany ostatnio.

Na chwilę kobieta straciła kamienny wyraz twarzy, ale dość szybko wróciła do stanu swoistego zrezygnowania i nieznośnej pewności siebie.

– To niczego nie zmienia ani też nie dowodzi. Dowód już dawno stracił ważność. Nie interesowałam się nim zbyt mocno po tym, jak jego termin ważności upłynął. Oczekiwanie na kolejny trochę się natomiast wydłuża…

– Będziemy z panią w kontakcie.

*

Tej nocy Alicja nie spała spokojnie. Była zajęta rozmyślaniem nad wizytą policji w jej domu. Przewracała się na łóżku przez pół nocy, a nad ranem, kiedy zaczęło szarzeć, wstała i usadowiła się przy otwartych drzwiach tarasowych. Marzła – chłód poranka podniósł wszystkie włoski na jej rękach, a wpatrywanie się w horyzont nie przyniosło, wbrew oczekiwaniom, żadnych mądrych odpowiedzi. Intuicja mówiła jej, że organy ścigania nie znajdą sprawców kradzieży w bibliotece i mimo braku dowodów – poza domniemaniami, o których jej powiedziano – to ona będzie odpowiadać za rzeczone przestępstwo. Zaczęła zatem rozważać, czy nie lepiej będzie zniknąć na pewien czas. Nie była typem, który mógł spać byle gdzie i podejmować decyzje pod wpływem impulsu, dlatego strasznie ją to frustrowało. Mimo że zawsze tęskniła za przygodami, wiedziała, że prawdziwe przygody nie przytrafiają się takim jak ona. W jej przypadku przygody sprowadzały się do rozstroju żołądka gdzieś w środku miasta albo utknięcia w kolejce do kasy biletowej na pokaz połykaczy ognia. Ewentualnie jeszcze przebicia podeszwy gwoździem w drodze do domu. To nie były przygody, których pragnie się jak kania dżdżu.

Te i inne powody sprawiały, że Alicja niechętna była swojemu własnemu pomysłowi o ukryciu się. Znowu popsuł jej się humor. Nie kładła się już do łóżka. Poranek i przedpołudnie były jej ulubionymi porami dnia i właśnie wtedy była najbardziej kreatywna. Tego dnia jednak nie wyszedł jej żaden akt kreacji i wszystkim, co powołała do życia, była kawa, którą sączyła z wolna, rozmyślając nad swoim nieszczęściem.

*

– Igor, Igor – powtarzał przełożony, bujając się na krześle.

– Igor Fender – podpowiedział młody strażnik.

– Nie, nie w tym rzecz. – Naczelnik straży w miasteczku machnął ręką. – Czy wiesz, po co cię tu wezwałem?

– Nie mam pojęcia, panie naczelniku.

Istotnie, Igor nie wiedział, czemu zawdzięczał to nagłe wezwanie. Wydało mu się ono nagłe, gdyż od początku swojej kariery strażnika nie był wzywany na rozmowę z przełożonym. Sprawy bieżące omawiane były na odprawach.

– Wpływa na ciebie coraz więcej skarg. Wiesz, że nie jestem skłonny wierzyć w każde usłyszane słowo i część rzeczy biorę z przymrużeniem oka, ale tylko w tym tygodniu wpłynęło około siedmiu…

– Tyle skarg na mnie? – nie dowierzał strażnik.

– Mógłbyś mi, z łaski swojej, wyjaśnić, czym ty się w ogóle zajmujesz?

Pytanie, wbrew pozorom, nie należało do tych, na które oczekuje się odpowiedzi. Przerwa w monologu naczelnika wynikała jedynie z tego, że odpalał właśnie papierosa i przez chwilę zmuszony był nawet zaprzestać bujania się na krześle. Igor nie był palaczem i w każdych innych okolicznościach zwróciłby uwagę swemu rozmówcy, ale nie wtedy i nie temu rozmówcy. Kwestia skarg zrobiła na nim niejakie wrażenie. Nie wiedział, czego ma się spodziewać.

– Dziewczynka Lejewskich wróciła do domu pijana albo, lepiej powiedzieć, po użyciu. Wypita ilość w ogóle jej nie zaszkodziła, ale matka wyczuła wyraźną woń alkoholu. Szkoła leży w twoim rewirze… Podobnie jak tawerna. Ludzie donoszą, że szerzy się tam występek – bójki, kradzieże, chamstwo i tym podobne…

Naczelnik zaciągnął się dwa razy. Igor postanowił się nie odzywać, dopóki nie padnie żadne pytanie.

– To wszystko jestem w stanie zaakceptować – ciągnął przełożony – ale ty podobno pijesz w pracy?

– Co takiego?! – oburzył się Igor. Chwilę później uświadomił sobie, że ktoś mógł go zobaczyć, gdy siedział z pijaczkiem przed tawerną. – To nie było w pracy – rzucił, ale nie kontynuował tematu, bo przyznanie się, że za kilkadziesiąt minut miał rozpocząć służbę, też nie wydawało mu się dobrym pomysłem.

Dzisiaj także, idąc za radą opoja, strzelił dwa kielonki przed robotą. Pytanie, czy naczelnik się domyślał…

– Igor, ja ci wierzę, ale wiesz, jacy są ludzie. Zróbmy mały test.

Naczelnik otworzył jedną z szuflad biurka. Wyjął stamtąd urządzenie do kontroli trzeźwości. Przez moment próbował je włączyć, ale bez skutku. Stuknął w nie kilka razy dłonią.

– Chyba się włączyło – powiedział niepewnie i przybliżył przedmiot do ust. – Działa to czy nie?

Dmuchnął na próbę. Po chwili rozległ się cichy sygnał, a na urządzeniu wyświetliła się czerwona lampka.

– Hmm – mruknął naczelnik. – Z pewnością jest zepsute. Nawet dobrego sprzętu nie można się doprosić…

To powiedziawszy, schował miernik do szuflady i ją zamknął.

– Do tego wszystkiego dochodzą te napady na wytwórnię… – kontynuował wywód.

– Panie naczelniku, to już sprawy dla policji! Nie można mnie za to winić.

– No tak, tak… – przyznał przełożony Igora. – Dobrze, idź już, ale weź się za siebie. Następnym razem będę zmuszony już podjąć jakieś kroki, a wolałbym tego nie czynić.

– Ot, wdzięczność ludzka – mruknął Igor sam do siebie, opuszczając gabinet. – I to wszystko za moją pełną poświęcenia służbę…

*

Opisując to, ciągle jestem w emocjach i nie mam zbyt wiele czasu. Posłuchaj, co się wydarzyło, pamiętniczku. Właściwie, mógłbyś słuchać, gdybyś był żywym bytem, a jesteś tylko zeszytem, ale trudno.

Wyszedłem z rozmowy z naczelnikiem lekko poddenerwowany. Jakieś gamonie zaczęły składać na mnie skargi. Naczelnik twierdzi, że nie wszystkim daje wiarę, lecz czułem, że muszę mieć się na baczności. Przestępczość w okolicy kwitnie, ale to ze względu na nieudolność policji. Jako zwykły strażnik niewiele mogę z tym przecież zrobić. W ogóle, gdyby nie policja, nie byłbym zmuszony do podjęcia tak dramatycznych kroków. Teraz siedzę spakowany i w największym napięciu czekam na znak od Alicji.

To było tak.

Zacząłem służbę. Udałem się do tawerny, a że była wczesna pora, nie spodziewałem się zastać tam zbyt wielu osób. Ku mojemu zaskoczeniu spotkałem tam moją pianistkę. Zdaje się, że i jej humor tego dnia nie dopisywał. Ćwiczyła jakiś kawałek i piła wino. Albo coś innego, ale to nieważne. Kiedy przyfasoliła ze złością w klawisze, aż się wzdrygnąłem. Będę od początku szczery. Piłem herbatę, ale poprosiłem kelnera, żeby mi ją zrobił pół na pół, to jest z alkoholowym wkładem. Tylko w ramach kuracji, dla spokoju. Być może był to wpływ tej właśnie herbaty, bo nabrałem pewności siebie i podszedłem do kobiety. Nie pamiętam w tej chwili, od czego zacząłem, ale wbrew moim wcześniejszym obawom, nie spuściła mnie na bambus. Dowiedziałem się, jak ma na imię – Alicja.

I kiedy tak słodko rozmawialiśmy, zauważyłem ruch przed tawerną. Pod szynk podjechało dwóch policjantów. Alicja momentalnie spochmurniała. Wyszła szybko na zaplecze, a mnie poleciła dowiedzieć się, co ich sprowadza. Poprosiła też, żebym nie zdradzał im tego, że przebywa w tej budzie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co nią powodowało, ale byłem skłonny przychylić się do tej prośby – nie tylko ze względu na nią, ale też z racji nigdy nieskrywanej, osobistej niechęci do policji i jej funkcjonariuszy. Policjanci od wejścia zaczęli wypytywać o moją pianistkę – że pozwolę sobie użyć tego sformułowania – ale oczywiście nie chcieli wyjawić, z jakich powodów jej szukają. Pytali, czy była w szynku, kiedy ostatnio i tym podobne policyjne brednie. Ja, jak obiecałem, niczego nie widziałem. Pytali też kelnera, lecz on powiedział, że ostatnio widział ją wieczorem, gdy grała dla publiczności. Z oczywistych powodów pracownicy tawerny, dbając poniekąd i o swój interes, woleli nie wiedzieć nic o tym, aby przebywała tam pianistka. Najlepsza w okolicy. Nieliczni klienci baru też, choć z nie do końca wiadomych mi powodów, nikogo takiego nie zauważyli. Można mniemać, że ten całkowity brak informacji wyprowadził policjantów z równowagi, bo ni z tego, ni z owego przyczepili się do mnie. Ostatecznie jednak pofukali i poszli. Wtedy dostałem ostrzeżenie od jednego z klientów. Twierdził, że słyszał, jak jeden policjant mówił do drugiego, że czuć ode mnie alkohol i zaraz podeślą tu kogoś z aparatem. Nie wiedzieć czemu, za przebywanie pod wpływem alkoholu na służbie strażnicy mogli odpowiadać karnie, co wcale mnie wtenczas nie zachwyciło. Stosownie do rady ostrzegającego mnie człowieka postanowiłem się wynieść z tego przybytku. Kiedy wpadłem na zaplecze, by zrelacjonować sprawy Alicji, byłem świadkiem, jak serdecznymi uściskami żegna się z pracownikami baru.

Wyjaśniła mi tylko pośpiesznie, że musi zniknąć na jakiś czas. Wychodząc tylnym wyjściem, niemal zderzyliśmy się z policjantami. Dranie obchodziły właśnie budynek. W ręku jednego z nich zauważyłem alkomat – musiał znaleźć jakiś w pojeździe. Nie miałem wątpliwości, że jeśli poddam się badaniu, trafię do aresztu. Policja, miast z nami współpracować, lubiła wyżywać się na strażnikach. I tak oto nagle zarówno Alicja, jak i ja znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie. Sprawnym ruchem wciągnąłem kobietę z powrotem do środka budynku, ratując ją przed funkcjonariuszami i nie będę wcale ukrywał, że poczułem się jak pół bohatera. Niestety, dranie spostrzegli nas i musieliśmy uciekać przez kuchnię.

Nie mogę się teraz zbytnio rozwodzić nad szczegółami, dlatego powiem tylko, że w biegu spakowałem plecak i zamierzam dołączyć do Alicji, która postanowiła opuścić miasteczko pociągiem odjeżdżającym o jedenastej piętnaście. Wiem, że teraz pośpiesznie pakuje swoje rzeczy i zapewne przeklina pod nosem, bo to dziarska dziewucha. Decyzję podjąłem w jednej chwili. Raz, że mam zamiar dowiedzieć się, dlaczego moja pianistka musi uciekać, a dwa, że wiem, iż zadarcie z tutejszą policją nie wróży niczego dobrego. Jeśli dodać te wszystkie parszywe i bezczelne skargi, o których się dziś dowiedziałem, moja przyszłość w miasteczku stanęła pod znakiem zapytania. W każdym razie, nie mam większej ochoty spędzać kolejnych tygodni w areszcie, bo – jak znam życie i sprawność działania tutejszej policji – całe ich pseudodochodzenie należy rozpatrywać w kategoriach tygodni, jeżeli nie miesięcy. Podsumowując, szlag by to trafił, drogi mój pamiętniczku.

*

Radość, którą poczułem po tym, jak usłyszałem turkot toczących się z wolna kół pociągu, lekko zaburzyła moją zdolność oceny sytuacji. Odnoszę wrażenie, że Alicja nie jest do końca zachwycona takim obrotem wypadków. W mordę. Chyba nie mogę teraz pisać, bo jak dłużej tak posiedzę z opuszczoną głową, to będę wymiotował.

– Co tam bazgrolisz? – zapytała Alicja, widząc, jak jej młody towarzysz składa zeszyt i chowa go w bagażu.

– E, nic takiego. – Machnął ręką zapytany.

– To jakaś tajemnica? – zdziwiła się pianistka. – A zresztą, jak uważasz… Swoją drogą, dlaczego ty też uciekasz?

– Piłem w robocie – oznajmił Igor. – Chcieli mnie sprawdzić. Nie ma bata, żeby coś nie wyszło w badaniu. Wszyscy się chyba na mnie uwzięli… Wyobrażasz sobie, że ktoś naskładał na mnie siedem skarg?

Alicja tylko popatrzyła na swojego rozmówcę, ale nie skomentowała jego słów. W przedziale siedzieli sami. Pociąg właśnie ruszył, a że był to jeden z jego pierwszych przystanków, pasażerów nie było wielu. Alicja zapatrzyła się w okno, a Igor już kombinował, jak delikatnie zapytać o przyczynę jej ucieczki. Kobieta go ubiegła.

– Ty przynajmniej masz powód – powiedziała, nie patrząc na mężczyznę. – Mnie wsadziliby za niewinność…

– Naprawdę nie masz nic na sumieniu? – zapytał Igor. – Heh, w normalnych okolicznościach powiedziałbym, że w takim wypadku nie ma sensu wiać, ale zbyt długo jestem stróżem prawa, by pleść takie farmazony…

Na słowa „stróż prawa” Alicja prychnęła rozbawiona.

– Długo masz tę robotę? To pewnie twoje pierwsze zajęcie? Młodo wyglądasz.

– Pracuję tak już od trzech lat. I owszem, jest to moja pierwsza praca.

Igor nie był pewien, czy uwaga o młodym wieku miała wydźwięk pozytywny, czy wręcz przeciwnie. Próbował ocenić, ile lat może mieć jego nowa znajoma. Nie zdziwiłby się, gdyby była trochę od niego starsza. Zapytanie jej o wiek wprost nie wchodziło jednak w rachubę. Postanowił poczekać z tym pytaniem na odpowiedni moment.

– Z drugiej strony – podjął Igor – można też uznać, że to moje drugie życiowe zajęcie. Zanim wstąpiłem do straży, pracowałem w cyrku.

– Ho, ho! Występowałeś w cyrku? – zapytała Alicja, a w jej głosie można było wyczuć nutkę uznania.

– Pracowałem w cyrku – wyjaśnił Igor. – Pomagałem ojcu w obsłudze technicznej i przygotowaniu występów, choć gdy pozwalały na to czas i warunki, lubiłem trochę potrenować. Pewnie przez upływ czasu i brak systematyczności straciłem część zdobytych umiejętności, ale wciąż jestem sprawny…

Igor pozwolił sobie opowiedzieć o kilku interesujących sytuacjach z okresu swojej pracy w cyrku, a Alicja słuchała tych historii z zaciekawieniem. Mijały kolejne minuty i zauważyła, że całkiem dobrze rozmawia się jej z tym nieoczekiwanym towarzyszem podróży. W końcu postanowiła zdradzić mu powód, dla którego opuszczała miasteczko.

Pociąg przemierzał kolejne kilometry i dwójka uciekinierów coraz bardziej oddalała się od miasta. Alicja spoglądała za okno, a po pewnym czasie zamrugała i skierowała wzrok na fotele przed sobą. Zbyt długie wpatrywanie się w migające obrazy zaczęło wywoływać u niej zawroty głowy. Igor zauważył, że kobieta wyraźnie sposępniała.

– Co teraz zamierzasz? – zapytał.

Alicja wzruszyła ramionami.

– Nie wiem, nie planowałam tego. Brałam, co prawda, pod uwagę, że będę musiała zniknąć, ale nie przypuszczałam, że odbędzie się to tak szybko i w takich okolicznościach. Pojadę chyba do kuzynki i na razie zatrzymam się u niej. Nie mam żadnego planu, jeśli o to pytasz. A ty co zamierzasz?

– Miałem zamiar dołączyć do ciebie – odpowiedział prosto z mostu Igor.

Usłyszawszy te słowa, Alicja roześmiała się.

– Jak to sobie wyobrażasz?

– Też nie mam żadnego planu. Podjąłem decyzję równie spontanicznie, co ty. Trochę nawet pod twoim wpływem. Połączyła nas wspólna niedola. Mógłbym ci się na coś przydać.

Alicja ułożyła ramiona na oparciu siedzenia przed sobą i oparła na nich brodę.

– Mów dalej…

– Jesteś samotną kobietą w podróży, a czasy są niepewne. Ja z kolei jestem sprawny, mam doświadczenie w walce z bandytami, nie jestem ułomkiem. Mógłbym cię chronić. Dodatkowo, stanowiłbym towarzystwo. Może na pierwszy rzut oka nie wyglądam, ale mam swoje zalety. Kiedy poznamy się bliżej, przyznasz mi rację. Zdradzę ci, że jestem zauroczony twoją grą na pianinie. Swego czasu zastanawiałem się nawet, czy nie poprosić cię o lekcje. A teraz, jakbym dostał szansę od losu, który, nawiasem mówiąc, nie zawsze był dla mnie łaskawy. Twoja muzyka, twoje niezwykłe wykonania potrafią unieść mą duszę. Nie, nie śmiej się!

Alicja jednak nie przestawała się śmiać.

– Niczym balsam dla duszy… – kontynuował chłopak, ale w końcu zamilkł, widząc, że jego towarzyszka ma z niego niezły ubaw.

– Igor – powiedziała nie bez ironii. – Czy ty się do mnie zalecasz?

– Te komplementy są prawdziwe – odparł lekko naburmuszony. – Świetnie grasz. A z drugiej strony, nawet gdybym się zalecał, to co?

Alicja westchnęła.

– Jestem od ciebie co najmniej dziesięć lat starsza – oznajmiła, wciąż uśmiechając się pod nosem.

To wyznanie nie mogło nie zrobić wrażenia na jej rozmówcy. Tego się nie spodziewał.

– Jakie to ma znaczenie? – spytał, próbując ukryć zmieszanie. Przyjrzał się kobiecie uważniej. – Serio? – nie dowierzał. – Nie powiedziałbym.

Nawet się z tym nie kryjąc, skierował wzrok na rękę Alicji.

– Nie ma chyba nikogo, kto mógłby mi obić mordę za przystawianie się do ciebie? – zapytał z prostotą.

– Nawet gdyby był – odparła Alicja – to dopiero przedstawiłeś się jako nie lada chojrak. Stanąłbyś do walki o moje serce?

Igor wyczuł sarkazm.

– Ty mnie ignorujesz… – fuknął.

– Człowieku, nie wytrzymałbyś ze mną. Bardziej cię chronię.

Brak jednoznacznej odpowiedzi na swoje niekonwencjonalne pytanie Igor wziął za dobrą kartę. Alicja nie była prawdopodobnie z nikim związana, jednak wolał mieć jasne potwierdzenie.

– Czyli nie masz męża? – zapytał.

Alicja westchnęła ponownie, ale tym razem głębiej. Wyprostowała się, oparła się plecami o siedzenie fotela i założyła ręce za głową.

– Jestem wdową – oznajmiła krótko.

Z początku nie planowała dzielić się tą informacją z mężczyzną, ale wyglądał jej na takiego, co lubi drążyć temat. Z jego postawy wyraźnie wyzierały brak dystansu i beztroska, typowe dla młodego wieku. Ogólnie robił wrażenie lekkoducha.

– Przykro mi… – bąknął chłopak zbity z tropu. – Nie wiedziałem.

– Niepotrzebnie jest ci przykro, przecież to nie twoja wina. Poza tym, skąd miałeś wiedzieć? Po prostu odpowiadałam już na to pytanie tyle razy, że zaczyna mnie to męczyć. Choć przyznam, że ma to też swoje dobre strony. Nie sam fakt, że jestem wdową – wyjaśniła – ale mówienie, że nią jestem. W większości przypadków ucina to dalszą dyskusję i kolejne próby podrywu, bo wprowadza smutną atmosferę i zbija ludzi z pantałyku. Nie wszystkich, rzecz jasna, ale tych, którzy gotowi są ciągnąć temat jest zdecydowanie mniej. Zanim potencjalny kandydat na męża dostrzeże swoją szansę w pocieszaniu mnie i wzięciu w opiekę, mam czas na ocenę sytuacji i odpowiednią reakcję.

Igor podniósł wzrok, opuszczony od chwili, gdy usłyszał o wdowieństwie Alicji, i zapytał:

– Myślałaś o tym, aby ponownie wyjść za mąż?

Alicja spojrzała na chłopaka spode łba.

– Mistrzem dyplomacji to ty nie jesteś – oceniła. – Byłam mężatką tak dawno temu i przez tak krótki czas, że zaczynam w to wątpić, podobnie jak ludzie, kiedy się o tym dowiadują. Julian odszedł w dwa miesiące po naszym ślubie – zachorował na gruźlicę. Na początku owładnął mną żal, potem nie spotkałam żadnego rozsądnego mężczyzny, a teraz… – Machnęła ręką. – To mi się już nie chce…

W przedziale na pewien czas zapanowała cisza. Słychać było tylko charakterystyczny stukot miarowo obracających się kół pociągu. Każdy z podróżnych zatopił się w swoich myślach.

– To dokąd jedziemy? – zapytał Igor, ocknąwszy się z zamyślenia.

*

Na kolejnej stacji Alicja miała się przesiąść do następnego pociągu. Kuzynka mieszkała pod granicą i aby tam dotrzeć, należało kierować się na północ.

– Dziwne – oznajmiła z nietęgą miną, gdy dołączyła do Igora na dworcu. Poszła zatelefonować, by uprzedzić kuzynkę o swoim przyjeździe, ale nie udało jej się do niej dodzwonić. Chłopak w tym czasie pilnował bagażu.

– Co teraz?

– Zostaje mi tylko pojechać tam bez uprzedzenia. Nie mam planu awaryjnego…

Sytuacja, w której znalazła się pianistka, strasznie ją irytowała. Należała do osób, które lubią mieć wszystko pod kontrolą, dlatego nie znosiła, gdy sprawy szły nie po jej myśli. Igor zdawał się być jej przeciwieństwem. A może to tylko chęć zrobienia wrażenia na swej towarzyszce kazała mu sprawiać w tamtej chwili wrażenie opanowanego i wyluzowanego?

– Dokąd się udajemy? – zagadnął, studiując rozkład jazdy i spoglądając na zegar na peronie.

– Ty naprawdę chcesz ze mną jechać… – na wpół zapytała, na wpół oznajmiła Alicja.

Igor zrobił zaskoczoną minę. Wydawało mu się, że ta kwestia została już ustalona i nie rozumiał wbitego w siebie wzroku Alicji. Kobieta westchnęła, co było typowym dla niej zachowaniem, ale tym razem tak mocno, że wypuszczone przez nią powietrze lekko uniosło kosmyki włosów stojącego obok Igora.

– Niech będzie – zgodziła się, jednak bez większego przekonania. – Choć wydaje mi się, że będę tego jeszcze żałowała…

*

Drugi pociąg był bardziej zatłoczony, niż ten, którym podróżowali przed południem. Po wejściu do przedziału nie bez wysiłku upchnęli bagaże na półkach nad głowami i usiedli obok siebie, nie wdając się w żadne rozmowy.

Alicja zgodziła się, by ten roztrzepany chłopak jej towarzyszył, bo uświadomiła sobie, że czasy rzeczywiście stały się niebezpieczne. Bezprawie panujące w miasteczku było jej dobrze znane i już oswojone, tam radziła sobie bez problemu. Jednak ostatnie wypadki nie napawały optymizmem. Po napadzie na Wytwórnię Papierów Wartościowych oraz ogłoszeniu nagród za pomoc w ujęciu sprawców tego przestępstwa, w ludziach pojawiło się jakieś szaleństwo i nie można było nikomu ufać. Alicja ukradkiem zerknęła na Igora, który zaczynał przysypiać. Może ten tu też był podstawiony i był jakimś agentem? Nie. To wydało jej się niemożliwe. Widywała go niekiedy w szynku. Niezbyt mocno przykładał się do roboty i był zbyt fajtłapowaty jak na agenta. Nierozgarnięty gamoń sam, jak utrzymywał, zmuszony był wiać przed policją. Też coś. Uciekał przynajmniej przed konsekwencjami własnych czynów, a ona zmuszona była uciekać przed systemem. Nie wiedziała, kto i z jakiego powodu mógł wrabiać ją w kradzież, ale w tamtej chwili nie miało to większego znaczenia. Kto wie, może jakimś cudem policja odnajdzie prawdziwego sprawcę kradzieży i rzecz się wyjaśni. Pewne było tylko to, że nie nastąpi to zbyt szybko.

Chłopak mógł mieć około dwudziestu, dwudziestu dwóch lat i popatrzywszy na jego sprawne, młode ciało, Alicja przyznała, że może się przydać – choćby jako wspomniany obrońca. Opcji było wiele. Można było utrzymywać, że jest jej mężem, bratem czy kimkolwiek innym, w zależności od potrzeb. Dwoje to też zawsze co innego niż jedno. Sama niejednokrotnie zauważyła, że będąc w towarzystwie choć jednej osoby, ludzie nabierają odwagi i gotowi są na więcej, nawet w podbramkowych sytuacjach. Może to chęć zgrywania bohatera, a może czysta kalkulacja sił. A choćby i bagaże pomoże ponieść… Tak, może faktycznie na coś się przyda. Przynajmniej póki sytuacja się nie ustabilizuje.

Podróż do przygranicznej miejscowości, w której mieszkała kuzynka Alicji, miała zająć około trzech godzin. Kobieta, zajęta rozmyślaniem nad swą dolą, powoli zaczęła tracić zainteresowanie otoczeniem. Rzuciła okiem na torebkę zawierającą pieniądze i inne co wartościowsze rzeczy i umiejscowiła ją w bezpiecznym miejscu, pomiędzy sobą i Igorem, tak by nikt nie mógł jej wyciągnąć, nie szturchając przynajmniej jednego z nich. Potem sama również zapadła w drzemkę.

*

– Alicjo – cichy głos wyrwał kobietę ze snu, a ta ujrzawszy twarz Igora tuż przy swojej, aż wzdrygnęła się z zaskoczenia.

Rozejrzała się zmęczonym wzrokiem wokół siebie. Część pasażerów opuściła już przedział, co wskazywało na to, że zbliżają się do celu podróży.

– Postanowiłem, że cię obudzę, bo nie wiem, gdzie dokładnie mamy wysiąść – wytłumaczył się mężczyzna.

– Dobrze zrobiłeś – powiedziała cicho kobieta, a sięgnąwszy do torebki, wyjęła małą butelkę z wodą i pociągnęła kilka łyków.

Pociąg właśnie opuszczał jakąś większą miejscowość. Po chwili zniknęły ostatnie zabudowania i skład wyjechał na otwartą przestrzeń.

– Zwróciłeś uwagę, co to było za miasto? – zapytała Alicja.

– Hmm, jakaś taka dziwna nazwa. Lelek albo Jeleń…

– Leleń – poprawiła kobieta. – Zbieraj manatki, niedługo wysiadamy.

Uciekinierzy dotarli do domu kuzynki pieszo, gdyż mieszkała ona w pobliżu stacji kolejowej. Ku swemu zaskoczeniu odkryli, że na miejscu nikogo nie było, a co więcej, dom sprawiał wrażenie niezamieszkałego już od dłuższego czasu. W pobliskim sklepie, do którego Alicja udała się, by kupić chleb lub coś innego do jedzenia, dowiedziała się, że jej kuzynka już blisko dwa lata temu wyjechała ze sporo od siebie młodszym kochankiem w nieznanym nikomu kierunku, a dom stał od tamtego czasu opuszczony. Alicja, która nie miała gdzie się zatrzymać, postanowiła się do niego włamać. Sąsiedzi zauważyli jej wyczyn, ale wiedząc, kim była, nie robili z tego dużej sprawy, uznając, że nic się nie stało. Zapadał zmierzch, więc dwójka uciekinierów zjadła tylko skromną kolację i udała się na spoczynek.

Nazajutrz Alicja postanowiła wpuścić do wnętrza domu trochę powietrza i światła, więc rozsunęła zakurzone kotary i otworzyła okna. Miała zamiar zostać tu jakiś czas, zwłaszcza że dom pozostawał teraz cały do jej dyspozycji. Zanim jednak wzięła się za sprzątanie, postanowiła wybrać się do miasta i wypytać o możliwości znalezienia pracy. Igor pomyślał o tym samym i poszedł razem z nią. Miasteczko nie było duże i niewielki ruch zawdzięczało głównie temu, że było węzłem komunikacyjnym, gdzie spotykały się szlaki wiodące w różne części kraju. Alicja skierowała swoje kroki do tawerny, która znajdowała się tuż przy stacji, i w której miała cichą nadzieję zarobić kilka groszy swoją grą.

Niestety, właściciel nie był zainteresowany jej usługami – nie miał nawet pianina. Szczerze wątpił, by obcowanie ze sztuką interesowało kogoś w lokalu, do którego ludzie przychodzili tylko po to, by odpocząć w podróży i coś zjeść. Próby Alicji, mające go przekonać, że jest to odpowiednie do tego miejsce, spełzły na niczym.

Igor obszedł całe miasto w nieco ponad godzinę, a potem dosiadł się do stolika, przy którym Alicja popijała kawę, w tej samej gospodzie, w której próbowała zdobyć posadę.

– Nikt nie potrzebuje pracownika – oznajmił, opadając na krzesło. – Zdaje mi się, że to miasteczko jest zbyt małe, by otwierało przed nami jakiekolwiek możliwości.

– U mnie też nic – powiedziała ponuro Alicja. – Dobrze, że nie zaczęliśmy sprzątać…

Posiedzieli tak jeszcze chwilę i już mieli się zbierać, gdy kobieta zwróciła na coś uwagę. A właściwie na kogoś.

– Igor – rzekła półgłosem – spróbuj ostrożnie spojrzeć za siebie. Zrób to naturalnie, tak by nie zwrócić na siebie uwagi. Ściga nas policjant z naszego miasteczka. Widzisz skurczybyka?

Igor oderwał brodę od dłoni i starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, omiótł wzrokiem przestrzeń za sobą. Alicja miała rację. Przy jednym ze stolików siedział policjant.

– Zauważył nas – cicho oznajmił chłopak – tylko udaje, że nie wie, o naszej obecności.

Funkcjonariusz czytał gazetę, a przynajmniej się w nią wpatrywał. Poza tym było tak, jak mówił Igor – spoglądał ukradkiem w ich kierunku, choć starał się tego po sobie nie okazywać.

– Co robimy? – zapytał Igor.

– Musimy się stąd zbierać, i to szybko. Niestety, trzeba będzie wrócić do domu po nasze rzeczy.

Alicja zastanowiła się.

– Zróbmy tak. Zamówimy teraz jedzenie dla niepoznaki – powiedziała. – Policjant pomyśli, że nic jeszcze nie wiemy. Kto zamawiałby żarcie i by go nie jadł? Ja zaraz po tym wyjdę, niby do toalety, i pobiegnę do domu po graty. Ty zostaniesz i będziesz spokojnie jadł. Trzeba zapłacić od razu, a jak dam ci sygnał z drzwi, to wyjdziesz. Tylko staraj się to zrobić dyskretnie. Najlepiej, żeby cię nie zauważył. Może wyjdzie do toalety? Albo daj jakiś grosz kelnerce, niech go zajmie na krótki czas.

– Tyle inwestycji?! Cholera, zamiast oszczędzać, wydajemy, i to gruby szmalec… – mruknął chłopak.

– Co poradzisz? – poirytowała się kobieta. – Ja też będę musiała wziąć taksówkę, bo inaczej zbyt długo by to trwało…

– Wszystko się chrzani…

Alicja wzruszyła ramionami. Chwilę później zamówili jedzenie i zaczęli wcielać swój plan w życie.

– Bądź czujny – poleciła Alicja, podnosząc się z krzesła. – Zostawiam torebkę, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Nie zapomnij jej potem zabrać…

– Dobrze, tylko się śpiesz…

Igor zdążył zjeść swój posiłek, a że był człowiekiem rezolutnym, zdołał też zapakować część jedzenia z talerza Alicji w serwetkę i schować do kieszeni marynarki. Potem podumał chwilkę, podsunął drugi talerz i zaczął dojadać resztę, tak żeby nic się nie zmarnowało.

– W końcu zapłacone… – mruknął sam do siebie.

Dzięki taksówce Alicja obróciła stosunkowo szybko i niedługo potem Igor dostrzegł ją, stojącą w drzwiach lokalu. Dyskretnie dał jej znak ręką i czekał na dogodny moment, by opuścić gospodę. Już miał dogadywać się z kelnerką, ale los się do niego uśmiechnął, bo policjant właśnie zniknął w drzwiach do toalety. Na to tylko czekał. Zerwał się na równe nogi i wybiegł z tawerny. Po chwili oboje z Alicją brnęli już przez peron, ciągnąc za sobą walizki.

– Nic sensownego chyba teraz nie odjeżdża – mruknęła Alicja, patrząc w rozkład jazdy pociągów.

– Co poradzisz? – odparł Igor. – Wsiadamy w pierwszy pociąg, który nadjedzie…

– Może nie trzeba się aż tak śpieszyć – powątpiewała kobieta. – Sprawdźmy, co gdzie jedzie.

Oboje jednocześnie patrzyli w kierunku, z którego mógł nadejść ścigający ich policjant.

– Ty, coś jedzie – pokazał głową Igor. W oddali można było dostrzec zbliżający się pociąg. – Wsiadamy. Najwyżej przesiądziemy się na najbliższej stacji.

– Zaczekaj – zaczęła Alicja, jednocześnie czytając rozkład, obserwując jadący pociąg i wyglądając zagrożenia. – Ten chyba jedzie za granicę. Tak, zobacz. Prosto do Joseselewa. Nawet nie zatrzymuje się już przed granicą…

– A myślisz, że jak długo on będzie w tym kiblu siedział? – nie zgodził się Igor. – Wszystko weźmie w łeb, jeśli teraz, zaraz, stąd nie odjedziemy… Z zagranicy też da się wrócić…

– Ale zaraz, zaraz, Igor… – dumała nad czymś Alicja.

– Wsiadamy – uznał chłopak, biorąc walizki w ręce i podchodząc do torów. – Spójrz w stronę drzwi. Wmieszaj się w tłum. Naprzód!

Znajomy policjant stał w drzwiach i rozglądał się po stacji. Alicja zrozumiała, że nie ma już czasu, i wziąwszy resztę bagaży, brnęła za Igorem. Wysunęli się na czoło tłumu, pozwalając, by ich zasłonił, i czekali aż pociąg się zatrzyma. Mijały bezcenne minuty, ale w końcu pociąg wtoczył się na stację. Wsiedli jako jedni z pierwszych i odsunęli się od okien wychodzących na peron. Alicja kupiła bilety, ale wróciła z niezadowoloną miną.

– Jasny szlag, Igor, jakie drogie bilety – fuknęła. – Jeszcze trochę i naprawdę wszystko wydamy…

Na szczęście pociąg nie stał długo na peronie. Odetchnęli z ulgą, gdy koła z wolna zaczęły wprawiać go w ruch. Nagle przez okno ujrzeli wpatrującą się w nich twarz stróża prawa. Oboje oniemieli. Policjant obszedł wagon i sprawdzał okna również od strony torów. Gdyby znajdował się po drugiej stronie, rozpędziwszy się, mógłby jeszcze wskoczyć do pociągu. Igor jednak zrozumiał, że tym razem im się udało i rzucając mu wyzywające spojrzenie, pokazał mu środkowy palec. Nie uszło to uwadze Alicji, ale ona zdawała się zastanawiać nad czymś innym.

– Słuchaj, Igor, to chyba nie jest zbyt dobry pomysł, by pchać się w paszczę rewolucji…

– Co? Jakiej rewolucji? – zdziwił się zagadnięty.

– Jak to?! To ty nic nie wiesz?! – wykrzyknęła zaskoczona kobieta.

Alicja sama nie znała szczegółów, ale poinformowała towarzysza, że w sąsiednim Raganie, bo tak się to państwo nazywało, doszło do zamachu stanu. Władzę objęło stronnictwo, które rządziło przed ostatnimi wyborami, ale niepokoje ciągle trwały.

– Hmm… – westchnął Igor, wysłuchawszy tych rewelacji – czyli do końca nie wiadomo, o co chodzi, ale Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza podróżowanie w tamtym kierunku. Nic to. Po prostu trzeba będzie złapać następny pociąg i wrócić do kraju. Najeździmy się za wszystkie czasy… A właśnie, spakowałem ci trochę jedzenia. Bierz, bo zaraz całkiem się pogniecie.

To powiedziawszy, młodzieniec wyjął z kieszeni serwetkę i podał ją towarzyszce.

– Dzięki – rzuciła Alicja i zaczęła jeść.

*

Kochany pamiętniczku, ręka gładko sunie po twoich kartach, ale serce mam obciążone nie lada zmartwieniem. Zapadł zmierzch, a Alicja i ja siedzimy, niczym menele, na stacji kolejowej w Joseselewie. W zasadzie to Alicja usnęła, znużona całą tą sytuacją. Gdyby nie to, że znaleźliśmy się w pożałowania godnym położeniu, cieszyłbym się, że jej piękna główka spoczęła na moim ramieniu. Ale nie dziś, nie teraz. Wszystko szło dobrze, nawet po przekroczeniu granicy, ale już kiedy wysiadaliśmy z pociągu, ogarnął mnie swego rodzaju niepokój. Stacja okazała się na wpół opustoszała, zupełnie, jakby życie się stąd wyniosło dobrych parę dni wcześniej. Sceneria zupełnie jak z horroru. Wiatr otwiera skrzypiące, opuszczone na zawiasach drzwi i przegania z miejsca na miejsce zeszłotygodniową gazetę. Podróżnych nie ma, pociąg odjechał, tylko my, jak dwa kołki, stoimy pośrodku tej pustki z walizkami w rękach i z opadniętymi szczękami. Wtem z zamyślenia wyrywa mnie odległy dźwięk opuszczanej w okienku kasjerskim szybki. Jakże znajomy, podobny pod każdą szerokością geograficzną, obdzierający ze złudzeń i każdorazowo wywołujący w wyobraźni obraz beznamiętnego spojrzenia po drugiej stronie przesłony. Zatem ktoś tu pracował, ktoś był na tej zapadłej stacji! Pobiegłem szybko w tamtym kierunku. Jedna jedyna osoba w całym budynku. Kasjerka właśnie skończyła pracę. Udało mi się z nią nawet porozmawiać. Dowiedziałem się, że pociąg do domu tego dnia już nie odchodzi. Wczoraj też nie odchodził. I przedwczoraj tak samo. Nie wiadomo, czy pojedzie jutro.

Na swoje pół pytanie, pół zarzut, że przecież pociąg w tę stronę przyjechał, otrzymuję odpowiedź, że nie należało z niego w ogóle wysiadać. Okazuje się, że nasz pociąg przejeżdżał jeszcze przez kilka miejscowości przy granicy i wracał do nas, do Chury. Tak, wracał do Chury! Co z tego, że zatrzymywał się kilkadziesiąt kilometrów dalej niż miejsce, w którym wsiedliśmy? Nie odpuszczam, drążę temat – ale co z pociągami wysyłanymi z tej strony granicy? Spotykam się z pełnym politowania spojrzeniem i pytaniem, skąd to się właściwie wziąłem. Ja na to – jak to skąd? Odpowiedź, że prawdopodobnie spadłem z choinki! Cholera jasna!

Uspokójmy emocje.

Wystosowuję prośbę: Proszę – oświećże mnie, kobieto, bom nietutejszy. Na co ona: – Wszystkie pociągi z Raganu zatrzymywane są przez partyzantów. Tu, na granicy, docierają jeszcze takie, jak twój, ale nie wiem, czy jutro będzie tak samo. Nawet nie wiem, czy jeszcze mam pracę i mi zapłacą. Wtedy ja: – Ale jutro przyjedzie taki pociąg, jak ten, którym przyjechałem? Ona zaś: – Być może, nie wiadomo… Znajdzie się tu jaki hotel i miejsce, gdzie można coś zjeść? – dociekam. Popytaj ludzi, jeśli ktoś ma jeszcze dobre serce, to cię przyjmie – odpowiada. Pytam: – A jakiś zajazd, cokolwiek? Dziecko, wracaj do piaskownicy… – Kiwa głową i odchodzi.

Czyżby sytuacja wewnątrz Raganu była aż tak poważna? O czym jeszcze nie wiemy?

Po naradzie z Alicją doszliśmy do wniosku, że należy sprawdzić możliwości zakwaterowania w okolicy. Jako że nie chcieliśmy tachać ze sobą tobołków, poszedłem na początek sam, by sprawdzić, czy nas gdzieś nie przyjmą. Ludzie dziwni, nieufni, traktowali mnie trochę jak wariata. Na koniec jedni się zgodzili, ale kiedy usłyszałem cenę, zwątpiłem we wszystko. Kupiłem u nich tylko bochenek chleba, ser, kabanosy i butelkę herbaty. Czeka nas noc na dworcu.

Poza nami nikogo. Cała stacja dla nas. Jedyny plus, że ławki mamy wolne i można się położyć. Wyciągnęliśmy ciepłe ubrania do przykrycia i spróbujemy przetrwać do rana. Jak bezdomni…

*

Ze snu wyrwały Igora nie ciepłe promienie słońca, muskające twarz, i nie chłód poranka, ale szarpanie za prawy but, który ktoś z uporem próbował zerwać mu z nogi. Oszołomiony, na wpół przytomny ujrzał przed sobą łachmaniarza zabierającego się właśnie do rozwiązywania sznurówek w jego traperze. Szybkim ruchem podciągnął nogę do siebie, wytrącając tamtego z równowagi. Nieznany mężczyzna złapał się oparcia ławki i zdołał uniknąć upadku.

– Masz ci los – mruknął. – Obudził się.

– Ty chamie! – wykrzyknął Igor i zerwał się na równe nogi.

Gotów był skoczyć do złodzieja z pięściami, ale to, co ujrzał wokół siebie, wyhamowało jego zapał. Wszędzie pełno było ludzi. Obdartych, smutnych, wyglądających niczym cienie. Większość z nich siedziała lub leżała – na ławkach, na posadzce, gdzie popadnie. Nikt nie zwracał uwagi na tę próbę kradzieży. Mimo tylu obecnych, na stacji było cicho. Inny mężczyzna, który znajdował się najbliżej Igora, siedział na betonowej podłodze, opierając się plecami o ścianę, i wolno popijał z wiszącej mu na szyi menażki. Patrzył przed siebie i nie zwracał uwagi na chłopaka.

Igor się obejrzał. Na ławce nie było Alicji.

– Alicja! – wykrzyknął. – Gdzie Alicja?!

Ciągle był zdezorientowany. Nie miał pojęcia, kim byli ci ludzie i dlaczego nie zauważył, kiedy nadeszli. Musiał być bardzo zmęczony, skoro nie obudziło go pojawienie się takiego tłumu. Rzeczy Alicji były rozrzucone obok niego, ale jej samej nie było.

– Gdzie Alicja?! – zawołał znowu i już miał zrobić krok naprzód, by rozpocząć poszukiwania, gdy zatrzymał się, słysząc pozbawiony emocji głos siedzącego przy nim człowieka.

– W kiblu.

– Co w kiblu? – zdziwił się zdenerwowany Igor.

– Do kibla poszła – wyjaśnił beznamiętnie mężczyzna, ciągle patrząc przed siebie tym samym, zmęczonym wzrokiem.

– Aha… – bąknął Igor i zaczął rozglądać się wokół siebie, próbując odgadnąć, co się właściwie dzieje. – Chciałeś mi świsnąć buty! – odezwał się do niedoszłego złodzieja.

Tamten tylko wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział. Igor stałby tam pewnie jak niemota dłużej, ale dostrzegł wreszcie wracającą Alicję.

– Co tu się dzieje? – zapytał.

– Musimy się przepakować – powiedziała kobieta. Była dziwnie pobudzona. – Zabieramy tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Resztę trzeba oddać albo wyrzucić. Szkoda, że nie mamy plecaków zamiast tych walizek, będzie niewygodnie iść.

– O czym ty mówisz? – dopytywał zdezorientowany Igor.

Alicja spojrzała na towarzysza.

– Nie rozmawiałeś z ludźmi? – zapytała.

– Właśnie się obudziłem. Jakiś typ chciał mi skubnąć buty, wyobrażasz sobie? Powiedz mi wreszcie, o co tutaj chodzi.

– To wszystko partyzanci. Uciekają przed oddziałami wojska wspierającego rządzących. Szli prawie całą noc, a za sobą mają ciężkie walki.

– To dlatego wyglądają, jakby ich kto przez maszynkę przepuścił…

– Dowiedziałam się – kontynuowała Alicja, wyrzucając z walizki wszystkie swoje rzeczy i zastanawiając się, co powinna zabrać – że żaden pociąg nie nadjedzie. Musimy uciekać. Niedługo będzie tutaj wojsko.

– O czym ty mówisz? – poirytował się chłopak. – Musimy wracać do domu! Gdzie ty chcesz iść?

– Nigdzie nie pojedziemy – mówiła dalej Alicja, nic sobie nie robiąc z pełnego złości tonu Igora i nie przerywając swojego zajęcia. – Tory są zniszczone. Pociąg nie przyjedzie.

– Kto zniszczył tory? – pytał Igor.

– Partyzanci.

– Dobrze, ale pewnie te wewnątrz kraju. Pociąg z Chury przyjedzie i pojedzie wzdłuż granicy…

– Ani nie przyjedzie, ani nie pojedzie. Tory przy granicy też są uszkodzone.

– Po co partyzanci uszkodzili tory przy granicy?

– Tory przy granicy uszkodziło wojsko, żeby partyzanci nie uciekli za granicę, czyli do nas. Chcą ich wytropić i wybić.

– Nie jesteśmy partyzantami, więc nie mamy się czego obawiać. Nie pobiją tak po prostu obywateli obcego państwa…

– Wnioskując po tym, co właśnie usłyszałam, nie będą nas o nic pytać. Do władzy doszedł jakiś dziki reżim… Bierz się za przekładanie bagażu.

– Co za nonsens…

Niewiele z tego, co mówiła Alicja, docierało do Igora. Wszystko było dla niego niepojęte. Po uważniejszym przyjrzeniu się ludziom zgromadzonym na dworcu można było dojść do wniosku, że rzeczywiście brali udział w walce, choć broń dało się zauważyć tylko u niewielu z nich. Zmęczenie i rezygnacja na ich twarzach nie mogły brać się znikąd.

– Może powinniśmy jednak zostać. Nie mamy z tym przecież nic wspólnego – przekonywał chłopak. – Jakie jest prawdopodobieństwo, że zrobią nam coś złego?

– Jeśli tu zostaniecie – odezwał się człowiek, który siedział tuż przy nich – sponiewierają was i zgwałcą, może nie zabiją, ale wezmą was do niewoli…

Igor zaniemówił.

– Nie patrz na nią z taką troską – zaśmiał się rubasznie niedoszły złodziej, wskazując brodą na Alicję. – Ciebie też zgwałcą…

Oszołomiony Igor zaczął przekładać swoje rzeczy. Wybranie tych najpotrzebniejszych okazało się nie takie łatwe. Wszystko wydawało mu się potrzebne. Należało jednak wziąć pod uwagę to, że czekał ich marsz, a wtedy każdy niesiony kilogram mógł dać się we znaki. Część rzeczy, głównie ubrań, Alicja i Igor oddali partyzantom.

– Trudno – powiedziała kobieta. – Jeśli oddamy im ubrania, może nie pozwolą nam umrzeć z głodu. Igor, mnie też ciężko w to wszystko uwierzyć, ale będziemy iść wzdłuż granicy i być może nadarzy się okazja, żeby wrócić do kraju.

Niedługo potem oddział powstał i zaczął zbierać się do wymarszu.

– Nic nie rozumiem z tego ich konfliktu – żalił się Igor. – Kto tu właściwie jest ten dobry?

Amator Igorowego buta poklepał go po ramieniu.

– Tak naprawdę, to wszyscy jesteśmy źli… – powiedział.

*

To było tak.

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Czesc I. Ucieczka
Czesc II. Dzicz
Czesc III. Dom

Abstrakcje na pograniczu

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-502-6

© Gustaw Rodos i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Monika Ekert

Korekta: Małgorzata Szymańśka

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek