Na smyczy instynktu - Jerzy W. Kisvalo - ebook

Na smyczy instynktu ebook

Jerzy W. Kisvalo

0,0

Opis

„Na smyczy instynktu” nie jest adresowana do określonej grupy czytników. Prezentuje etapy dorastania bohatera od wczesnego dzieciństwa do pełnej dojrzałości z wszystkimi występującymi we współczesnym świecie zawiłościami. Cechą bohatera jest intuicja, szczególnie w odniesieniu do zwierząt. Opisy scen są typowe dla współczesnego społeczeństwa. Autor wykluczył wszelkiego rodzaju wulgarności, przez co tekst stracił na autentyczności, ale za to może być rekomendoway bardzo młodemu czytelnikowi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 277

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jerzy W. Wiesław Kisvalo

Na smyczy instynktu

Projektant okładkiDariusz Józef Barylewicz

© Jerzy W. Wiesław Kisvalo, 2020

© Dariusz Józef Barylewicz, projekt okładki, 2020

„Na smyczy instynktu” nie jest adresowana do określonej grupy czytników. Prezentuje etapy dorastania bohatera od wczesnego dzieciństwa do pełnej dojrzałości z wszystkimi występującymi we współczesnym świecie zawiłościami. Cechą bohatera jest intuicja, szczególnie w odniesieniu do zwierząt. Opisy scen są typowe dla współczesnego społeczeństwa. Autor wykluczył wszelkiego rodzaju wulgarności, przez co tekst stracił na autentyczności,,ale za to może być rekomendoway bardzo młodemu czytelnikowi.

ISBN 978-83-8221-470-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Powrót do przeszłości

Mijał kolejny ponury, jesienny dzień. Rafał siedział przed oknem i rozmyślał nad swoim banalnym, nieciekawym życiem. Miał dopiero niecałe 30 lat, a czuł się jak osiemdziesięciolatek. Nic mu się w życiu nie udawało. Wiele życiowych sytuacji nie było wynikiem jego rozmyślnego i rozsądnego działania, a często dyktowane były intuicją, czy wręcz instynktem. To chyba nonsens, przecież instynktem kierują się zwierzęta. A może to atawizm, cecha pozostała po pra-pra przodkach, którzy zamieszkiwali gdzieś w koronach drzew, lub jaskiniach? Próbował ocenić na ile jego życiowe decyzje zostały podjęte na podstawie wyrachowanej kalkulacji, a na ile wynikały z siły jego podświadomego instynktu.

Wrócił myślami do tak pozornie niedawnej, a jednak odległej przeszłości i snuł wspomnienia. Jako przedszkolak, był popychany przez inne dzieci, które intuicyjnie wyczuwały jego bezradność i zabierały mu zabawki czy książki. Jako jedynak, w domu otaczany był miłością i opieką, a wychowywany samotnie, w grupie zawsze miał problemy z przystosowaniem się do rówieśników przyzwyczajonych do wspólnych zabaw. Mimo tego nie był egoistą. Proszony o coś co jadł lub czym się bawił, chętnie oddawał to innym. Miał jednak swoje „sekretne amulety”, których nie pokazywał nikomu poza swoją nianią. Były to jakieś banalne kamyczki, koraliki lub śrubki, skrzętnie chowane w różnych, znanych tylko jemu zakamarkach.

Największym autorytetem i powiernikiem była dla niego niania, która opiekowała się nim od chwili narodzin, i tylko ona była dopuszczona do oglądania i dotykania tych ukrywanych „skarbów”. Od niani dowiadywał się o wszystkim, co go otaczało, słuchał czytanych przez nią bajek i oglądał obrazki, które z samorodnym talentem, chętnie rysowała. Była też bezwzględną obrończynią w sytuacjach, kiedy ktoś celowo, czy przypadkiem go krzywdził. Jednym słowem, do czasu pewnej samodzielności był pod opieką swoistego Anioła Stróża i może właśnie, dlatego, pozbawiony był inicjatywy i inwencji, które zazwyczaj towarzyszą dzieciom podczas zabaw.

Przewyższał jednak rówieśników swoją wiedzą, uzyskaną dzięki niani i ten aspekt rekompensował jego pasywny sposób bycia. Zjednywało mu to rówieśników, których potrafił zainteresować jakimiś opowieściami usłyszanymi od niani.

Kiedy przebywał w domu, a niania była zajęta, przekazywał swoje opowieści czworonożnemu przyjacielowi — kotu Onufremu. Zwierzak lubił go i chętnie się do niego tulił, a on odwzajemniał się dając mu ukradkiem jakieś łakocie i opowiadając zasłyszane bajki. Szkoła nie była dla Rafała atrakcyjna, mimo, że mógł tam przebywać wśród rówieśników. Niewiele było też przedmiotów, które potrafiły go zainteresować. Z wyjątkiem przyrody, chemii i geografii, pozostałe traktował jak zło konieczne i choć bez entuzjazmu, jednak starał się je opanować. Nie był wybijającym się uczniem, a rodzice wpajali mu zasadę, że szkołę trzeba skończyć, aby zdobyć zawód pozwalający na utrzymanie.

W ten oto sposób, dzień za dniem tworzył swój skromny życiorys, w którym niewiele było ciekawych wydarzeń. Wśród tych godnych zapamiętania znalazły się letnie wakacje spędzane z rodzicami i ich znajomymi. Wiele lat z rzędu wyjeżdżali na wieś, gdzie rodzice rozkoszowali się wiejskim powietrzem i kuchnią, a Rafał spędzał większość czasu wśród zwierząt, których zawsze było sporo. Ciekawe było to, że zwierzęta jakoś dziwnie łatwo akceptowały jego obecność, mimo, że był tam obcy.

Cofnijmy się jednak do lat wczesnego dzieciństwa Rafała, kiedy on sam zaczynał odkrywać własne, dość szczególne cechy. Pewnego roku wydarzyła się nie wiarygodna historia. Wakacje spędzano w zaprzyjaźnionym gospodarstwie, gdzie trzymano ogromnego buhaja ważącego, co najmniej 800 kilogramów i mającego opinię bardzo złośliwego. Nawet jego właściciel zachowywał się przy nim z dużą ostrożnością. Pewnego dnia, po obiedzie, cała rodzina spędzała czas nad niewielką rzeczką. Rafał znudzony bezczynnością gdzieś zniknął. Przeszukano wszystkie możliwe zakamarki w gospodarstwie, jednak bez powodzenia. Ktoś zaproponował sprawdzenie jeszcze obory. Wchodząc do niej rodzice Rafała oniemieli z wrażenia i przerażenia. W boksie gdzie trzymano buhaja, tuż przy nim, stał Rafał i głaskał zwierzę po ogromnej szyi. Zwierzę było najwyraźniej zadowolone z tych pieszczot i nie robiło wrażenia wściekłej furii. Mama Rafała krzyknęła z przerażenia a ojciec, siląc się na spokój wysyczał: „natychmiast, spokojnie wyjdź stamtąd!” Rafał, jakby nic się nie stało, pogłaskał byka jeszcze raz i opuścił boks. Kiedy rodzice Rafała opowiedzieli o wszystkim gospodarzowi, ten nie mógł uwierzyć. Powiedział, że po to, by na przykład umożliwić przeprowadzenie jakiegoś zabiegu weterynaryjnego, do przytrzymania zwierzęcia, trzeba było kilku ludzi.

Przypadek z buhajem nie był wyjątkiem dziwnych relacji Rafała z nieznanymi mu zwierzętami, a w wielu przypadkach takimi, które już wcześniej parokrotnie zaatakowały ludzi. Pewnego dnia, w mieście gdzie mieszkał wraz z rodziną, urządzono obławę na bardzo niebezpiecznego psa, który uciekł z sąsiedniego podwórka, urwawszy spory kawał mocującego go łańcucha.

O tym psie, mieszańcu wilczura z jakimś innym olbrzymim psem, krążyły w mieście mrożące krew opowieści, między innymi, to, że zagryzł złodzieja, który nieopatrznie wtargnął na jego terytorium. W dniu ucieczki, zmobilizowano w mieście wszystkie siły przydatne do schwytania zwierzęcia. Przeszukano praktycznie wszystkie możliwe miejsca ukrycia się psa, ale bez powodzenia.

Po popołudniu, kiedy dzieci wracały ze szkoły, jedna z sąsiadek rodziny Rafała, przybiegła zdyszana do matki Rafała, z wiadomością, że ten, w towarzystwie psa–zbiega, maszeruje w stronę domu. Przerażona matka Rafała wybiegła z domu, po kilkuset metrach zobaczyła go, spokojnie prowadzącego psa na ocalałej reszcie łańcucha. Było to już w pobliżu nieruchomości skąd pies uciekł. Mimo przerażenia, matka Rafała nawet nie zdążyła krzyknąć, kiedy jej syn wraz ze zbiegiem znikli za furtką domu skąd pies zwiał. Po chwili Rafał pojawił się na ulicy, prawie zderzając się z matką.

Ta, dysząc z powodu biegu i zdenerwowania, ledwie wystękała: ”coś ty zrobił!?”

— Mamo, co się stało? Czemu jesteś taka zdenerwowana — zapytał?

W tym momencie, matce Rafała wrócił dawny tupet.

— Czy jesteś zupełnym idiotą — krzyknęła. Czy nie zdawałeś sobie sprawy z tego, czym groziło zbliżenie się to tego potwora — krzyczała?

— Ależ mamo, skąd ci przyszło do głowy, że ten pies to jakiś potwór — zapytał. Czy dlatego, że jest taki duży –ciągnął. Przecież na świecie żyją znacznie większe zwierzęta i nikt nie nazywa ich potworami. Chociażby taki wieloryb. Czy słyszałaś kiedykolwiek, aby wieloryb kogoś skrzywdził? Ja po prostu wracając ze szkoły wstąpiłem do parku. Tam, usiadłem na chwilę na ławeczce. Po kilku minutach poczułem, że coś mnie liże po ręce. To był właśnie ten pies. Poznałem go, ponieważ widziałem go wiele razy przez szparę w płocie, kiedy szedłem do szkoły. Wiedziałem, że wygląda groźnie i taką miał opinię, ale kiedy doszedł do mnie, wcale nie zachowywał się jak krwiożerca, więc chwyciłem za łańcuch i poprowadziłem go do właściciela.

Wiadomość o tym wydarzeniu rozeszła się szeroko po mieście. Nieoczekiwanie, Rafał stał się kimś znanym, kimś, kto dokonał czynu niezwykłego. Od tego zajścia, życie Rafała uległo nieprawdopodobnej zmianie. Przede wszystkim zyskał ogromnie w oczach kolegów i teraz nawet ci, którzy go dotąd ignorowali, zaczęli zabiegać o jego towarzystwo. Wiele osób dorosłych i dzieci pytało o sposób, w jaki udało mu się oswoić tak groźnego zwierzaka, a on po prostu nic nie zrobił. Było w nim coś, co przyciągało zwierzęta i osłabiało ich agresję. One po prostu chciały przy nim być, nie traktując go jako zagrożenie.

Ludzie nie mogli zrozumieć, że cechy, jaką posiadał Rafał nie można się nauczyć, gdyż jest ona wrodzona. Rafał dopiero po pewnym czasie uświadomił sobie fakt swojej nietypowej zdolności intuicyjnego kontaktu ze światem zwierząt, może właśnie instynktownej.

Szczególny eksperyment

Kiedy dotarło to w końcu do jego świadomości, postanowił przeprowadzić próby, aby określić granicę takiego zbliżenia.

Nie mówiąc o tym nikomu, postanowił dokonać próby na jakichś dzikich, nie oswojonych przez człowieka zwierzętach. Nie było to łatwe. W otoczeniu zwierzęta były zazwyczaj gatunkami udomowionymi, jak psy czy koty, a zwierzęta gospodarskie były codziennie obsługiwane przez ludzi, więc także nie mogły stanowić materiału badawczego.

Pewnego, wolnego od nauki dnia, postanowił zrealizować swój eksperyment. Domownikom zakomunikował, że jedzie na cały dzień na ryby, w związku, z czym zaopatrzył się w jedzenie, a po cichu porwał z lodówki jedno, pieczone kurze udko. Był początek lata, dzień był słoneczny, ale niezbyt upalny. Spakowawszy niezbędny ekwipunek, wsiadł na rower i pojechał prosto do jednego z bardziej oddalonych lasów. Marzył o spotkaniu z autentycznie nieoswojonym zwierzęciem, którego reakcje mógłby prześledzić bez udziału świadków. Po mniej więcej godzinie dotarł do lasu, który wydawał mu się stosunkowo mało uczęszczanym przez ludzi. Tam wyszukał dobrze osłoniętą drzewami i krzewami polankę, rozłożył koc i wygodnie położył się. Przed tym jednak wyjął. z torby kawałek kurczaka i położył w pewnej odległości od swojego legowiska.

Tak przygotowany, oczekiwał na spotkanie z „nieznajomym”. Oczekiwanie przeciągało się Leżąc wygodnie w cieple słońca już prawie zasypiał, kiedy usłyszał delikatny szelest rozsuwanych gałązek. Lekko uniósł głowę i spojrzał w kierunku miejsca, gdzie umieścił przynętę. Poprzez gęstwinę gałązek dojrzał rudawą sierść. Lis — pomyślał. Istotnie, zwabiony zapachem. mięsa, do przynęty skradał się lis. Nie płoszony przez nikogo, zabrał się do pałaszowania kurczaka. Słychać było mlaskanie i chrzęst gryzionej kostki. Po zjedzeniu przynęty, lisek zamiast oddalić się w głąb lasu, wygodnie rozłożył się na trawie i chyba miał zamiar oddać się drzemce. Rafał nie chcą go spłoszyć nie ruszał się, obserwując jednak jego zachowanie. Lis najwyraźniej ignorował jego obecność, ale nie miał jednak ochoty na bliższy kontakt. Trwało to dłuższą chwilę, po czym lis wstał, wysunął głowę w kierunku Rafała i chwilę wąchał zapach niesiony przez leciutki wiaterek. Wąchając, zastygł w bezruchu, jednak posłuszny instynktowi poniósł się i odszedł w stronę gęstwiny.

Rafał był trochę rozczarowany, jednak postanowił ponowić próbę kontaktu. Starał się zapamiętać miejsce, gdyż chciał znowu tu dotrzeć i próbować nawiązania bliższego kontaktu ze zwierzęciem. Och, gdyby tu żyły niedźwiedzie — pomyślał, to byłoby naprawdę coś niezwykłego. Już chciał się pakować do odjazdu, kiedy poczuł, że coś mu łazi po nodze. Spojrzał i zobaczył małą myszkę, badylarkę. Wcale się nie bała; „sznurowała” po nodze prosto w stronę tułowia. Nie ruszał się, czekając na dalszy ciąg wędrówki. Myszka doszła do jego brzucha, przysiadła śmiesznie na tylnich łapkach i ciekawie rozglądała się wokoło. Po chwili wstała i ruszyła w dalszą drogę, ku jego twarzy. Rafał nadal nie reagował. Kiedy mysz znalazła się w okolicy szyi, Rafał ostrożnie przysunął dłoń w jej stronę. Myszka natychmiast na nią weszła. Rafał ostrożnie uniósł dłoń wraz z myszką i przesunął ją w stronę twarzy. Myszka nadal siedziała spokojnie. Wtedy Rafał uniósł drugą dłoń i próbował delikatnie, palcem, pogłaskać myszkę po głowie. Przyjęła tę pieszczotę, bez strachu, a nawet wydawało się, że to sprawia jej przyjemność. Skoro mysz tak łatwo zbliżyła się do mnie — pomyślał Rafał, to może można by ją było udomowić.

A właściwie, dlaczego nie? Postanowił spróbować, nie rezygnując z doświadczeń z innymi dzikimi zwierzętami. Umieścił delikatnie myszkę w kieszeni swojej koszuli, wsiadł na rower i pojechał do domu. Przez drogę obmyślał sposób ukrycia myszy w domu, tak, aby nikt z domowników nie domyślił się jej obecności, ale z drugiej strony obawiał się możliwości wywąchania myszy przez kota lub koty, których sporo kręciło się wokół domu. Najodpowiedniejszym miejscem wydała mu się przestrzeń pod łóżkiem, tuż przy ścianie.

W tym celu, zaraz po powrocie do domu, wyszukał kawałek sklejki dość dużych rozmiarów do niej przymocował metalowe pudełko po herbacie. Wewnątrz wyłożył je watą, a w wieku wyciął otwór takiej wielkości by mogła przejść myszka, ale nie kot gdyby chciał nią zapolować. Przed wejściem ustawił dwie plastykowe podstawki pod kieliszki — na wodę i na suchą karmę. Nie wiedział czy na rynku były jakieś karmy dla małych gryzoni, ale na razie odsypał z zapasów mamy trochę kaszy jęczmiennej i płatków owsianych, co okazało się trafnym wyborem. Potem umieścił myszkę w pobliżu wejścia do jej przyszłej „rezydencji”, a ta zaciekawiona od razu tam weszła. Po chwili, najpewniej wywąchawszy pożywienie, myszka wyszła ze swojej blaszanej norki i zabrała się do pałaszowania kaszy. Nie wykazywała przy tym najmniejszych objawów strachu, tak jakby nowe miejsce było jej naturalnym środowiskiem.

Cała operacja wyjazdu do lasu gdzie spędził sporo czasu oraz droga powrotna, jak również przygotowanie lokum dla nowej lokatorki, zajęły mu wiele godzin. Zbliżał się wieczór; Rafał poczuł dokuczliwy głód. Przecież praktycznie cały dzień nic nie jadł. Ruszył w stronę kuchni, gdzie spodziewał się znaleźć coś do jedzenia. Istotnie w garnkach czekał na niego cały obiad. Po szybkim podgrzaniu obu dań, Rafał oddał się rozkoszy jedzenia. Posiliwszy się, wpadł na chwilę do pokoju stołowego, gdzie rodzice akurat oglądali telewizję. Tam poinformował ich, że jeszcze ma do odrobienia jakieś zadania, do których się zaraz zabierze. Istotnie było tam jakieś zadanie z polskiego, wiec wyjął zeszyt, piórnik, książkę i usiadł przy biurku. Nie bardzo składnie szło mu to wypracowanie, ale postanowił rozprawić się z nim jak najszybciej. Korciło go dalsze eksperymentowanie z myszką, więc jak tylko skończył wypracowanie, natychmiast ruszył do swego pokoju.

Zaczął poszukiwać swojej współlokatorki, ale niestety nie było jej w żadnym miejscu, w którym mógł się jej spodziewać. Naraz spostrzegł, że koc na jego łóżku, w pobliżu wezgłowia lekko się wydął i poruszył. Odkrywszy zbiega natychmiast przeniósł myszkę do jej mieszkania pod łóżkiem, obawiając się wizyty mamy, która wręcz wpadała w szok, na samo słowo — mysz. Gdyby zobaczyła, to, co Rafał ulokował pod łóżkiem, byłaby to katastrofa. Następnego dnia po zajęciach szkolnych, Rafał wrócił do domu i jak zwykle wpadł do swego pokoju, gdzie zostawił torbę z książkami, sięgnął po pudełko z myszką, chwilę się z nią bawił, gdy usłyszał wołanie mamy, że właśnie podała obiad.

Tego dnia jedli obiad tylko we dwójkę, gdyż ojciec wyjechał na dwudniową delegację. Siedząc naprzeciw siebie, bez pośpiechu spożywali obiad. Nagle mama znieruchomiała, przerwała posiłek i w skupieniu wpatrywała się w przeciwległy kąt podłogi. Rafał, powiedziała szeptem: tam przez podłogę coś przebiegło. Mamo, — odpowiedział, przecież nie mamy żadnych małych zwierząt w domu, więc co mogło tam przebiec? Jednocześnie pomyślał, że może ta diabelska mysz jakoś przedostała się do stołowego pokoju i teraz może być „wsypa”. Jeszcze nie zdążył zanurzyć łyżki w talerzu z zupą, kiedy nagle mama z histerycznym krzykiem, błyskawicznie wskoczyła na krzesło, a z niego na stół zrzucając na podłogę swoje nakrycie. Tupiąc i przeraźliwie krzycząc wykonywała jakiś obłędny taniec. Tymczasem sprawczyni tego zamieszania, ze stoickim spokojem, przemierzała podłogę wywąchując jakieś okruchy, tylko czasami spoglądając okrągłymi, niewinnymi oczkami na choreograficzno — wokalny „show” mamy Rafała.

Nie było, na co czekać. Rafał wyskoczył z krzesła jak na sprężynie, pochwycił myszkę i wybiegł z pokoju. Kiedy wrócił, mama już zdążyła usunąć resztki stłuczonych talerzy i zetrzeć podłogę.

— Skąd się to paskudztwo tu wzięło? Czy to nie ty przypadkiem przyniosłeś tę mysz?

— Ale skądże — odpowiedział. Jednocześnie myślał, czy ta paskuda znowu gdzieś się nie wydostała z pokoju. Postanowił wyeksmitować natychmiast mysz do jej naturalnego środowiska. Zaczął się, więc przygotować do kolejnego wyjazdu do lasu. Na szczęście pozostały z obiadu jakieś resztki mięsa, które skrzętnie pozbierał do plastykowego woreczka. Znalazł także pudełko odpowiednie do transportu myszy i wrócił do nauki, przerwanym obiadem. Po godzinie, kiedy uznał, że zapas wiedzy starczy mu na najbliższe szkolne zajęcia, poszedł do pokoju stołowego i włączył telewizję. Kiedy tylko mógł, pasjami oglądał programy przyrodnicze i właśnie kiedy zaczął oglądać jeden z nich, trafił na film o człowieku, który spędził wiele miesięcy na Alasce wśród niedźwiedzi grizli, które potraktowały go jak jednego ze swoich, ale niestety jeden z nich ostatecznie go zabił. Rafał był poruszony finałem opowieści i próbował wydedukować, co było powodem takiego zachowania niedźwiedzia zabójcy. Może i wśród zwierząt zdarzają się osobniki chore psychicznie? To bardzo prawdopodobne — myślał, przypominając sobie różne rodzaje zachowań zwierząt w obrębie tego samego gatunku. Postanowił uzyskać na ten temat więcej informacji. Jeszcze chwilę grzebał w książkach i zeszytach dla upewnienia się czy nie zostało coś, co należało przygotować do szkoły. Upewniwszy się, że wszystkie zadania odrobione, postanowił poczytać książkę. Ostatnio pasjonował się książka Nałkowskiej „Między zwierzętami”, z której dowiedział się, że z odgłosów wydawanych przez zwierzęta można wywnioskować to, o czym one próbują nam powiedzieć. Jednak nie mógł znaleźć odpowiedzi na pytanie, jak odczytać intonacje dźwięków wydawanych przez różne zwierzęta tego samego gatunku, które pochodzą z różnych miejsc, a nie należą do ludzi. Postanowił sprawdzić to doświadczalnie

Następnego dnia, miał zaledwie pięć lekcji, co pozwalało mu na wyprawę do lasu i prowadzenie dalszych obserwacji. Zraz po powrocie do domu, pochłonął obiad tak szybko jak tylko pozawalała na to temperatura dań i zapowiedział matce, że musi jechać do lasu, by zebrać rośliny do szkolnego zielnika. Mając przygotowany plecak z rzeczami, które zamierzał z sobą zabrać, włożył na głowę basebalówkę, wskoczył na rower i pojechał. Temperatura była umiarkowana, dlatego mógł sobie pozwolić na szybsze tempo jazdy. Po pół godzinnym pedałowaniu dotarł do swojej ukrytej w gąszczu polanki i tam rozłożył swój biwak. Obok koca, w plecaku była myszka w pudełku i przekąska dla lisa. Po wyjęciu i otwarciu pudełka, spodziewał się spontanicznej rejterady myszy, tymczasem ta nie miała najmniejszego zamiaru opuszczać swego pomieszczenia. Widząc to, Rafał delikatnie ujął myszkę w palce i posadził ją na trawie. Ta chwilę pokręciła się w kółko, poczym nie śpiesząc się, ruszyła w stronę gęstwiny. Teraz Rafał zastanowił się, w jaki sposób umieścić przynętę dla lisa. Jeśli umieści ją tak daleko jak poprzednio, to nawet, jeśli lis przyjdzie, to zje mięso i wróci do lasu. Jeżeli położy mięso zbyt blisko siebie, to po ewentualnym wywąchaniu przynęty przez lisa, ten będzie się bał zbliżyć, czując obcy zapach — człowieka W końcu zdecydował się umieścić mięso stosunkowo blisko koca od strony swojej głowy, i ułożył się wygodnie, tak, by mógł objąć wzrokiem możliwie szerokie pole i czekał. Oczekiwanie trwało na tyle długo, że w końcu Rafała zmorzył sen i słodko zasnął. W jego podświadomości zachował się jednak pewnego rodzaju nakaz czuwania, dlatego parokrotnie budził się pod wpływem głośniejszego szumu gałęzi poruszanych słabym podmuchem wiatru. Czas upływał, a spodziewany gość nie przybywał. Po dłuższej chwili Rafała obudził lekki trzask gałązki czy suchego liścia i na pewno nie był to podmuch wiatru. Delikatnie, nie ruszając się z miejsca, Rafał lekko uchylił powieki. Na granicy polanki i zakrzaczenia skradał się rudzielec. Rafał nie był w stanie określić czy był to ten sam lis, czy jakiś nowy. Zwierzę wyczuło zapach mięsa, które bardzo go zachęcał do zbliżenia się. Ostrożnie, szorując brzuchem po trawie lis zbliżał się do upragnionej przekąski. Rafał cały czas analizował sposób postępowania lisa. Jeśli dotrze do mięsa, to zwyczajem nieoswojonych zwierząt, porwie je ucieknie do lasu, i tam je zje. Natomiast, jeśli będzie oczekiwał na dodatkową porcję, to zje mięso na miejscu Rafał przezornie oddzielił kawałek mięsa, tworząc dodatkową porcję. W końcu lis dotarł do mięsa, porwał je gwałtownie, cofnął się o parę kroków trzymając mięso w pysku, ale nie uciekł do lasu. Z zachowania zwierzęcia wynikało, że był to ten sam lis, który poprzednio poznał już jego smak. Teraz łapczywie rzucił się na mięso i błyskawicznie je zjadł. Ku zaskoczeniu Rafała, nie odszedł do lasu a jedynie usiadł i wpatrywał się uporczywie w Rafała. Czyżby przeczuwał istnienie drugiego kawałka mięsa — myślał Rafał. Bardzo ostrożnie przekręcił się na bok, co umożliwiło mu sięgniecie do plecaka po drugi kawałek. Przy pierwszym ruchu Rafała lis uniósł się, odsunął o pół kroku, ale usiadł ponownie. Rafał wydobył mięso i delikatnie rzucił przed lisa, ale bliżej siebie. W momencie rzutu, lis zerwał się gwałtownie, ale po chwili ruszył w stronę przynęty. Znowu jak poprzednio porwał mięso, zjadł go łapczywie i ponownie usiadł.

Rafał postanowił zupełnie nie reagować. Ułożył się wygodnie w sposób umożliwiającą obserwację zwierzęcia bez konieczności wykonywania jakichkolwiek ruchów. Tymczasem lis po chwili siedzenia przysunął się nieco w stronę Rafała. Znowu usiadł na dłuższą chwilę, poczym wstał i zbliżył się do nóg Rafała. Zaczął węszyć, ale nadal utrzymywał spory dystans. Powoli zaczął obchodzić legowisko Rafała raz z prawy raz z lewej strony, stale trzymając się w przyzwoitej odległości. Rafał uniósł się lekko na łokciach, na co lis zareagował oddaleniem się od koca, ale pozostał na polanie. Teraz Rafał postanowił sprawdzić reakcję zwierzęcia na głos. To też nie ruszając się zaczął szeptać:, „choć tu lisku, nie bój się”. Reakcją na szept, było znieruchomienie lisa, postawienie uszu i wpatrywanie się w twarz Rafała. Jeszcze chwilę lis postał na polanie, następnie odwrócił się i wolno odszedł w stronę lasu. Rafał postanowił zebrać dotąd uzyskane obserwacje i stworzyć bazę do wnioskowania o dalszym zachowaniu się lisa. Obawiał się jedynie, czy przy kolejnym spotkaniu pojawi się to samo zwierzę. Wiedział jednak, że nadal będzie próbował eksperymentować w podobny sposób.

Rafał, po spakowaniu koca wsiadł na rower i wrócił do domu. Jadąc, cały czas próbował odtworzyć szczegóły zachowania lisa. Doszedł do wniosku, że lis utrwalił w pamięci miejsce, gdzie można spotkać inne stworzenie, które nie tylko nie jest agresywne, ale przynosi smaczne kąski, Przekonywał sam siebie, że każde następne spotkanie z tym zwierzęciem będzie coraz łatwiejsze i bliższe.

Było późne popołudnie, gdy Rafał wrócił do domu, a zostało do zrobienia jeszcze parę zadań. Po umyciu się i połknięciu jakiejś kanapki zabrał się do roboty. Trwało to dłużej niż zwykle, gdyż jego myśli zaprzątały obrazy z ostatniego spotkania z lisem. Postanowił zdobyć więcej informacji na temat zachowania zwierząt i ich psychiki.

Nagle wpadł mu do głowy nowy pomysł. Przecież może sprawdzać reakcje zwierząt w zoo. Co prawda w mieście zamieszkania nie było ogrodu zoologicznego, ale w oddalonym zaledwie o dwadzieścia pięć kilometrów mieście wojewódzkim, taki ogród był. Na dobra sprawę w warunkach letniej pogody, odległość tę mógł pokonać ją na rowerze w półtorej godziny. Pomysł na dobre usadowił się w jego planach. Po powrocie do domu zapowiedział rodzicom, że w najbliższą sobotę ma zamiar udać się na całodzienną wycieczkę rowerową, w związku, z czym wszystkie ewentualne zadania domowe będzie się starał odrobić do soboty.

Rekonesans w ZOO

W natłoku szkolnych zajęć, dni upływały szybko i ani się spostrzegł, kiedy nadszedł piątek, i musiał przysiąść nad zadaniami oraz przygotować się do wyjazdu. Nim przystąpił do zadań, zrobił przegląd swojego roweru, dokręcił poluzowane śruby, nasmarował łożyska. Dzięki temu był pewien, że rower nie zwiedzie. Ponadto naprawił rzadko używane zamknięcie roweru, gdyż jak słyszał, w dużym mieście łatwo może on stać się łupem złodziejaszków. Wreszcie, po zjedzeniu obiadu, zasiadł do odrabiania lekcji. Cały czas jednak myślał o tym, co mógłby z sobą zabrać jako przynętę do zwabienia zwierząt na bliższą odległość. W końcu jego wybór padł na paczkę krakersów i torebkę orzeszków ziemnych. Tylko, co ze zwierzętami mięsożernymi? Przecież nie będę wiózł surowego mięsa, ale mógłbym wziąć parę plasterków kiełbasy — pomyślał. Tą decyzją zakończył plan wyprawy i po odrobieniu zdań szybko umył się i wskoczył do łóżka. Długo nie mógł zasnąć, a kiedy w końcu to mu się udało, śnił o jakichś nieprawdopodobnych prehistorycznych stworach, które próbował karmić krakersami. Zbudził się wcześnie, kiedy wszyscy domownicy jeszcze spali. Szybko się umył, ubrał, połknął, niekontrolowany przez mamę, tylko kromkę chleba z kiełbasą, popił zimną oranżadą z lodówki i właściwie był gotowy do wyjazdu. Pieniądze! Przypomniał sobie. Przecież trzeba wykupić bilet wstępu do zoo, a ponadto, gdy będzie gorąco, trzeba kupić coś do picia. Sięgnął po swoje „zaskórniaki” gromadzone w ceramicznej śwince, a przeznaczone głównie na zakup komputerowych gadżetów. Wydłubanie paru monet o wyższym nominale, bez rozbijania świnki, nie było łatwe. Użył do tego celu długiego kuchennego noża i małego śrubokręta. Trwało to o wiele dłużej niż przypuszczał, ale w końcu trzymał w ręku cztery pięciozłotówki. Powinno starczyć — pomyślał. Wsiadł na rower i ruszył w podróż. Była godzina 8,30. Licząc na spokojną jazdę i małą przerwę po drodze, Rafał przewidywał dotarcie do celu około godziny dziesiątej. Ranek był chłodny i prawie bezwietrzny, dlatego jazda nie była męcząca. Po około półgodzinnej jeździe, spojrzał na zamontowany przy kierownicy licznik — dziesięć kilometrów. Przy tym tempie jazdy, dotrę na miejsce o planowanym czasie — pomyślał.

Postanowił, że po przebyciu piętnastu kilometrów, kiedy dotrze w pobliże jakiegoś lasku, zrobi krótki odpoczynek. Istotnie, po paru kilometrach dostrzegł po prawej strony drogi niewielki lasek, przy którym się zatrzymał. Niestety, miejsce okazało się niezbyt szczęśliwe. Kiedy zsiadł z roweru i zbliżył się do krawędzi lasu, poczuł nieprzyjemny zapach i zobaczył materialne przyczyny smrodu. Wszystkie miejsca, bardziej osłonięte od strony drogi, obłożne były ogromną ilością zużytego papieru toaletowego, kawałkami gazet, a nawet szmatkami. Oczywiście papiery te, przykrywały w większości przypadków „produkty” złożone tu przez podróżnych pilnie potrzebujących odosobnienia.

Nie było to dobre miejsce do odpoczynku, zatem Rafał ponownie wskoczył na rower i pojechał dalej. Po około dwóch kilometrach jazdy, zobaczył niedaleko drogi mały stawek, na szczęście nie bardzo porośnięty krzakami, co dawało nadzieję, że odpocznie tam bez dodatkowych atrakcji. Stawek był nieco oddalony od drogi, a nieliczne krzaczki nie przyciągały zbyt dużej ilości podróżnych potrzebujących odosobnienia. Rafał zeskoczył z roweru, podszedł do brzegu stawu i z przyjemnością zanurzył ręce w chłodnej wodzie; zwilżył trochę twarz i poczuł miły powiew wiatru. Na chwilę położył się na brzegu, w cieniu niewielkiego krzaczka i o mało nie zasnął. Przypomniał sobie jednak o celu swojej podróży, i po dziesięciu minutach leniuchowania, znów pedałował w kierunku ZOO. Wkrótce minął granicę miasta, a że ogród zoologiczny był na przedmieściu, od strony, z której przyjechał, to dotarcie do celu podróży nie sprawiło mu kłopotu. W pobliżu bramy wejściowej znalazł stojak do umieszczania rowerów, gdzie zaparkował swój rower, starannie zamykając cyfrowy zamek linki zabezpieczającej przed kradzieżą. Sprawdził zawartość swojego plecaka i ruszył do kasy. Kupił bilet i rozglądając się wokoło wszedł na teren ogrodu,

Ostatni raz zwiedzał ZOO chyba dwa lata temu i stwierdził, że przez ten czas dokonano imponujących zmian. Przede wszystkim powiększono jego obszar i, jak się spodziewał, zwiększono ilość zwierząt. Zwiedzających ogród o tej porze nie było dużo; mógł sobie pozwolić na dłuższą obserwację zwierząt, szczególnie tych, interesujących go. Kiedy przechodził alejką wzdłuż ogrodzeń i klatek ze zwierzętami, zaobserwował ciekawą ich reakcję. W miarę jak przechodził od klatki do klatki, spokojnie leżące dotąd zwierzęta nagle wstawały i podchodziły do krat, To chyba normalna reakcja zwierząt nawykłych do przychodzących tam ludzi — pomyślał. Przecież pomimo zakazów, widzowie zawsze przemycają jakieś smakołyki, którymi częstują zwierzęta.

Po chwili zatrzymał się przed klatką z tygrysem. Wielki kot wylegiwał się w pewnej odległości od kraty, ale kiedy Rafał znalazł się na przeciw, tygrys wstał, podszedł do kraty i przenikliwie wpatrywał się w oczy Rafała.

— Co powiesz kocie? Zapytał cicho Rafał.

Zwierzę jakby zrozumiało jego intencje, dziwnie zamruczało i próbowało wsadzić pysk między pręty kraty. Rafał miał ogromną ochotę na dotkniecie pyska tygrysa, ale w pewnej odległości od kraty umieszczona była barierka uniemożliwiająca to. Rafał jeszcze chwilę postał przed tygrysem mówiąc mu komplementy, w rodzaju: ładny tygrysek, grzeczny tygrysek, obiecuję, że kiedyś cię znowu odwiedzę. Tygrys w tym czasie zachowywał się jak mały kotek, łaszcząc się do krat i pomrukując cicho. Czas niestety nie ubłaganie uciekał, a jeszcze tyle zwierząt pozostało do obejrzenia.

— Pa tygrysku, powiedział Rafał odchodząc od klatki, a tygrys jeszcze długo stał przy kracie wpatrując się w odchodzącego.

W kolejnej klatce drzemały sobie dwa wilki. Kiedy Rafał stanął przed nią, oba wstały i wsunęły pyski między pręty. One zupełnie nie różnią się od psów — pomyślał. Aż trudno uwierzyć, że mogłyby zaatakować człowieka. Chociaż ze znanych mu opisów wiedział, że wilk raczej unika człowieka, ale w sytuacji, kiedy głód doprowadza zwierzę do ostateczności, to człowiek nie byłby do pogardzenia jako danie. Tymczasem te dwa okazy wpatrujące się w Rafała, bardziej oczekiwały jakiejś pieszczoty czy kąska, niż zdradzały chęć ataku. Kiedy Rafał swoim zwyczajem zaczął do nich przemawiać, mówiąc — ładne wilczki, grzeczne i wcale nie groźne, te wymachiwały ogonami i najwyraźniej oczekiwały łapówki. Rafał sięgnął do plecaka, wyjął dwa kawałki kiełbasy i rzucił je wilkom. Te, błyskawicznie odskoczyły od kraty i niemal połknęły kiełbasę, potem błyskawiczne doskoczyły do kraty w nadziei na dalszy poczęstunek. Rafał nie zabrawszy z domu wiele, nie mógł zaoferować wilkom kolejnych kąsków, dlatego jeszcze chwile postał przy klatce, tłumacząc im konieczność zaoszczędzenia pozostałych kawałków kiełbasy dla innych zwierząt w ZOO. Wilki jakby zrozumiały słowa Rafała, odsunęły się od kraty i położyły na posadzce.

Czas nieubłaganie przesuwał wskazówki zegarka, dlatego Rafał zdecydował się na skrócenie swojej wizyty w ZOO wybierając tylko niektóre grupy zwierząt. Tym razem pominął ptaki, gady i płazy, koncentrując się głównie na ssakach. W jednej z kolejnych klatek, w słońcu wygrzewał się lew. Był to już stary samiec, który zapewne był świadkiem wielu wydarzeń w ZOO w czasach jego młodości.

— Cześć staruszku — powiedział Rafał stanąwszy przed klatką. W reakcji na te słowa, lew tylko uniósł głowę i otworzył jedno oko. Zwierzę najwyraźniej postanowiło skorzystać z weekendowego słońca, nie angażując się w jakieś prezentacje swojego podstarzałego ciała. Słaba aktywność zwierzaka zniechęciła Rafała do dłuższego przebywania przed jego klatką. Poszedł dalej. Szybko przeszedł obok klatki z hienami, potem minął dwa chrząkające dziki i dotarł tam, gdzie popchnęła go intuicja. Stanął mianowicie przed klatką z niedźwiedziem. Musiał to być niewątpliwie nestor mieszkańców ogrodu zoologicznego, gdyż w przeciwieństwie do innych zwierząt doczekał się własnego imienia, które wyraźnie napisano na tabliczce -.„Bartek”. Ktoś bardzo trafnie dobrał to imię do postury i charakteru zwierzęcia. Kiedy Rafał stanął przed jego dostojnością Bartkiem, ten oczywiście natychmiast stanął na tylnych łapach i oparł się o pręty kraty. Ten odruch z całą pewnością wypracowany został przez lata kontaktów z ludźmi odwiedzającymi ZOO, którzy zawsze chętnie oglądali go i z całą pewnością podrzucali mu jakieś smakołyki. Także i w tym przypadku, kiedy Rafał zastanawiał się nad tym jak nawiązać kontakt ze zwierzęciem, miś niecierpliwie mruczał, dopraszając się jakiegoś kąska. Rafał przypomniał sobie o krakersach, które miał w plecaku. Szybko odpakował je i rzucił niedźwiedziowi dwa z nich. Mimo swojej potężnej postury, Bartek ze zwinnością wiewiórki schylił się po nie i niemal połknął jak okruszki. Wymachując łapami i mrucząc domagał się kolejnej porcji. Rafał celowo rzucił kolejnego krakersa nieco powyżej głowy misia, a ten ze sprawnością tenisisty zatrzymał go w powietrzu łapą i szybko zjadł. Rafał patrzył z podziwem, na tę górę mięsa, która potrafiła poruszać się tak szybko i sprawnie. Patrząc w oczy niedźwiedzia, Rafał zaczął do niego przemawiać, oczekując jakiejś reakcji.

— Widzę, Bartku, że smakują ci moje krakersy — powiedział cicho. W odpowiedzi Bartek zamruczał po swojemu i wyciągnął zza kraty jedną z łap. Jak się zaprzyjaźnimy — ciągnął Rafał, to obiecuje ci nie tylko krakersy ale i jakieś inne łakocie, po czym rzucił misiowi jeszcze dwa krakersy.

Robiło się późno, a Rafał nie chciał wracać o zmroku, tym bardziej, że skończyłoby się to kolejną reprymendą w domu i prawdopodobnie ograniczeniem następnych wycieczek do ZOO, które sobie obiecał. Dlatego, chociaż z żalem, powoli skierował się do wyjścia. Po drodze przystanął przed wybiegiem, na którym siedziały dwa dorosłe goryle. Ktoś z odwiedzających, który prawdopodobnie wielokrotnie odwiedzał te zwierzęta rzucił jednemu z nich dużą, plastykową butelkę z jakimś słodkim napojem. Ku zaskoczeniu Rafała, jeden z goryli podskoczył w kierunku butelki, chwycił ją jedną łapą i z wprawnością kelnera odkręcił nakrętkę oraz przyłożył szyjkę butelki do pyska opróżniając ją, co najmniej do połowy. Po chwili odłożył butelkę na trawie i zajął się nią natychmiast drugi z goryli. Było to fascynujące. Najwyraźniej zwierzęta przyswoiły i skojarzyły sobie zachowanie ludzi pijących napoje z butelek. Rafał jeszcze chwilę postał przy wybiegu z gorylami, ale niestety czas naglił, wobec czego ruszył w stronę stojaków z rowerami odpiął swój rower i rozpoczął powrotną jazdę do domu.

Spotkanie bratniej duszy

Tym razem już nie planował żadnego postoju, a spadek temperatury powietrza sprzyjał szybszej jeździe. Całą drogę rozmyślając o przeżyciach z ogrodu zoologicznego, ani się nie spostrzegł, kiedy znalazł się w pobliżu domu. Po powrocie szybko rozprawił się ze swoim ekwipunkiem i dopiero wtedy zorientował się, że praktycznie w ciągu całego dnia, prawie nic nie jadł, poczuł dotkliwy głód i po umyciu rąk, wtargnął do kuchni, gdzie znalazł pozostawiony dla niego obiad. Po odgrzaniu jedzenia prawie połknął go łapczywie, popijając kompotem. Teraz, zmęczenie podróżą i wrażenia kończącego się dnia dały o sobie znać. Jedyna rzecz, o jakiej marzył, to prysznic i łóżko. Szybko skoczył do łazienki skąd po kąpieli niezwłocznie przeniósł się do łóżka. Zaniepokojona matka weszła do jego pokoju, pytając czy przypadkiem powodem jego tak wczesnego pójścia do łóżka nie jest jakaś choroba. Rafał logicznie wytłumaczył mamie, że przejechanie rowerem tylu kilometrów w raczej wysokiej temperaturze, musiało skutkować dużym zmęczeniem. Ledwie mama opuściła jego pokój, Rafał utonął w głębokim śnie. Sny, jakie przewijały się w ciągu nocy, były oczywiście reminiscencją przeżyć minionego dnia.

Zbudził się wcześnie rano. Czuł się wypoczęty, jedynie mięśnie nóg, które nie były przyzwyczajone do tak intensywnej eksploatacji były nieco sztywne i przemęczone. Była niedziela. Ta, podobnie jak inne niedziele miała swój ustalony program. Po przebudzeniu mycie, potem wspólne, rodzinne śniadanie, przemarsz do kościoła na mszę, po której często całą rodziną przechodzili do kawiarni, w lecie na lody, a w zimie na ciastko. Ta niedziela nie różniła się od innych. Kiedy wspólnie zasiedli do obiadu, Rafał opowiedział o swojej wczorajszej wyprawie i wrażeniach z ogrodu zoologicznego. Opis zachowania zwierząt w zoo prezentowany przez Rafała był tak sugestywny, że zachęcił jego rodziców do deklaracji wspólnego wyjazdu do ogrodu zoologicznego podczas kolejnego weekendu. Po obiedzie, jak zwykle mama krzątała się w kuchni zmywając naczynia, a ojciec z filiżanką kawy usiadł przed telewizorem oczekując na transmisję meczu piłkarskiego. Tylko Rafał nie bardzo wiedział, co zrobić z pozostałą częścią dnia. Zadania odrobił w piątek, telewizor był zaanektowany przez ojca, akurat skończył ostatnio czytaną książkę, zdecydował się, zatem na wypad do miasta.

Popołudnie było nadal słoneczne, ale nie nadmiernie upalne, więc nie śpiesząc się, postanowił pójść za miasto. Właśnie mijał ostatnie domy ulicy graniczącej z rozległą łąką porośniętą kępami krzaków, gdy zobaczył dziewczynę idącą w tę samą stronę, w towarzystwie małego czarnego pieska. Przyspieszył kroku i zbliżył się do niej. Okazało się, że była to koleżanka z jego klasy, Urszula. Drobna blondynka o jasnoniebieskich oczach i nieco zadartym nosku. Była to typowa, klasowa szara myszka, niczym nie wyróżniająca się.

— Cześć Ula — krzyknął z daleka. Odwróciła się.

— Cześć! Odkrzyknęła.

— Dokąd idziesz — zapytał.

— W zasadzie nie mam żadnego planu — odpowiedziała. Zabrałam na spacer mojego pieska. Kropka nie ma dużych możliwości dłuższych spacerów, rodzice są zajęci, mój starszy brat przygotowuje się do matury i dorywczo pracuje, a ja, jak sam wiesz mam sporo nauki, która nie jest moją najsilniejszą stroną.

Teraz Rafał postanowił zawrzeć bliższą znajomość z Kropką. Była to sympatyczna mała psina rasy pudel-miniaturka. Rafał przykucnął przy piesku, aby go pogłaskać.

— Uważaj! Krzyknęła Ula. Ona jest nieufna wobec obcych i może ugryźć.

— Nie bój się — odpowiedział Rafał. Mnie nie ugryzie. Poczym bez namysłu położył dłoń na głowie pieska i zaczął go głaskać. Kropka przyjęła ten dowód sympatii z zadowoleniem i nawet polizała dłoń Rafała. Ula była zdumiona.

— Wiesz — powiedziała, to chyba pierwszy przypadek, kiedy Kropka daje się pogłaskać komuś obcemu, bez warczenia i próby kąsania. Dziwne.

— Nie ma w tym niczego dziwnego — odparł Rafał. Po prostu rozpoznała we mnie dobrego człowieka. Roześmiali się oboje. Ula zwolniła pieska ze smyczy, a ten z radością ruszył w kierunku łąki, turlając się w trawie. Ula z Rafałem szli obok siebie, rozmawiając o szkole i czekających ich egzaminach

— Wiesz Ula — powiedział Rafał, zazdroszczę ci tego, że masz psa. To było zawsze moje marzenie, by mieć jakieś zwierzę, które uzna mnie za swego pana, będzie wierne i towarzyszyć będzie w spacerach i zabawach. Pies jest naprawdę przyjacielem człowieka i nie potrafi oszukiwać w uczuciach.

— Tak, masz racje — odparła Ula. Ale dlaczego nie możesz mieć psa?

— To proste — odparł Rafał. Moi rodzice są zajęci, nie mam rodzeństwa i sam także nie mam zbyt wiele wolnego czasu. W przypadku mojej nieobecności czy choroby, obowiązek zajęcia się psem, jego wyprowadzanie, karmienie, kąpanie, spadłoby na rodziców, a oni nie mają czasu.

— Tak, masz rację — odparła Ula, pies wymaga opieki i nakłada na właściciela sporo obowiązków. Ale mam pomysł. Jeżeli istotnie tak lubisz psy, i nawiązałeś z Kropką swojego rodzaju przymierze, to możemy razem spotykając się przy okazji spacerów, bawić się z nią. Podaj mi tylko swoje adresowe czy telefoniczne namiary, a ja, kiedy będę wybierała się z Kropką na spacer, dam ci znać.

— Dziękuję Ula, będę ci bardzo wdzięczny za możliwości zabawy z Kropką — rzekł

— Wiesz Ula, nie wiem jak się to stało, ale będąc w tej samej klasie, jakoś cię nie dostrzegałem powiedział Rafał. Myślę, że kiedy wchodzę do klasy, to popadam w jakieś psychiczne odrętwienie. Po prostu skupiam się na tym, z jakiego przedmiotu będzie kartkówka, z czego będę pytany. To idiotyczne. Przecież wokół są ludzie, których znasz, którzy w niedalekiej przyszłości wkroczą na swoje życiowe ścieżki, z wieloma z nich pewnie się już więcej nie spotkasz, a my żyjemy szarym codziennym życiem szkolnym z dnia na dzień. Czy masz na ten temat inne zdanie? Ula zmarszczyła swój mały nosek i powiedziała:

— Wiesz, jakoś dotąd o tym nie myślałam, ale masz racje, żyjemy z dnia na dzień, prawie bez możliwości zorganizowania sobie jakiegoś zajęcia wyłącznie dla własnej przyjemności, jeśli nie liczyć przeczytania jakiejś książki czy obejrzenia filmu.

— Wiesz Ula, włączył się Rafał, nasunęłaś mi pewien pomysł. Przecież chodzimy do tej samej klasy, i mamy ten sam rozkład zajęć, a więc nie licząc jakichś innych domowych czy prywatnych obowiązków, możemy stworzyć własny plan rozrywkowy, który nie będzie kolidował ze szkolnymi zajęciami. Poza tym, jeśli pamiętam, ty jesteś dobra w przedmiotach humanistycznych, a ja jak wiesz w przyrodniczych. Stwórzmy, zatem spółkę polegającą na kooperacji i wzajemnej pomocy w tych przedmiotach.

— Genialne! Krzyknęła Ula. Wreszcie ktoś po ludzku wytłumaczy mi zawiłości genetyki, które są dla mnie przysłowiową „kulą u nogi”.

— Wobec tego — włączył się Rafał, kujmy żelazo póki gorące. Mieszkam niedaleko stąd, zatem wracając ze tego spaceru, wstąpimy do mnie, tam spojrzymy na podział godzin i ustalimy dni tygodnia, w których możemy się spotykać.

— Dobrze, odparła Ula.

Wkrótce rozpoczęli powrotną wędrówkę w stronę domu Rafała. Rozmawiali o niektórych koleżankach i kolegach z klasy, którzy w jakiś sposób wyróżniali się spośród reszty. Niedługo dotarli do domu Rafała. Kiedy weszli do przedpokoju, natknęli się na mamę Rafała, która widząc Ulę, powiedziała, o widzę że masz gościa.

— Tak mamo rzekł Rafał. To jest moja koleżanka z klasy Ula Rajewska, z którą uzgodniliśmy współpracę i wzajemną pomoc, w przedmiotach, w których każde z nas ma jakieś trudności. A to jest, i tu Rafał uniósł z podłogi pieska koleżanka Kropka, specjalistka od wywąchiwania kretów na łące.

Mama Rafała bardzo lubiła psy i mocno żałowała, że nie mogła trzymać jakiegoś pieska w domu.

— Jaki ładny piesek –, mam nadzieję, że mnie będziesz częściej odwiedzać. Zwróciła się do Rafała — zaproś koleżankę do swego pokoju i przenieś jakąś miseczkę z wodą dla pieska — po spacerze jest pewnie spragniony. Akurat upiekłam szarlotkę, którą wam przyniosę wraz z herbatą. Rafał i jego gość poszli do pokoju Rafała.

Po wejściu, Ula natychmiast ruszyła w stronę szafki z książkami.

— O, widzę, że masz tu niezłą kolekcję no i teraz nie dziwie się, że jesteś tak dobry z nauk przyrodniczych, przecież, co najmniej połowa z tych książek to właśnie ta tematyka.

— Istotnie, odparł Rafał, ta tematyka zawsze mnie fascynowała i dlatego zbierałem wszystko, co udało mi się zdobyć. Przepraszam cię Ula na chwilę, rozglądnij się tutaj, a ja tymczasem napoję Kropkę.

Po wyjściu Rafała, Ula zaczęła przeglądać niektóre książki. Znalazła parę tytułów beletrystycznych, ale zorientowała się, że te także w jakiś sposób powiązane były z naturą. Po chwili wrócił Rafał.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo spragniona była Kropka — powiedział.

W chwilę po powrocie Rafała weszła jego mama niosąc na tacy talerzyki z szarlotką i filiżanki herbatą. Okazało się, że zarówno Ula jak i Rafał również byli spragnieni i mimo że herbata była gorąca, próbowali ją pić siorbiąc. Szarlotka również była udana, dlatego połknęli ją błyskawicznie.

Nadszedł wreszcie czas na ustalenie spotkań, co, do których umawiali się podczas spaceru. Rafał wyjął podział godzin, nad którym wspólnie siedli, próbując ustalić najkorzystniejszy dzień tygodnia. Okazało się, że każde z nich pozami obowiązkowymi szkolnymi zajęciami miało jeszcze inne zajęcia poza programowe. I tak Ula, raz w tygodniu chodziła na treningi aerobiku, a Rafał uczestniczył kółku przyrodniczym i trenował piłkę nożną, co znowu wyłączało trzy popołudnia. Ostatecznie wybór padł na czwartkowe popołudnia. Ponadto umówili się, że w zależności od wolnego czasu, spotykać się będą w soboty lub niedziele, które poświęcą na spacery i zabawy z pieskiem. Nawet nie spostrzegli, że zrobiło się późno i Ula musiała wracać do domu. Na koniec podziękowała za miłe popołudnie, przypięła Kropce smycz i poszła do domu.

Czyżby miłość?

Po jej odejściu, Rafał zaczął roztrząsać wydarzenia minionego popołudnia. Zastanawiał się,

Z jakiego powodu dotąd nie dostrzegał uczęszczających do klasy dziewczyn, w tym Uli, która okazała się całkiem rzeczowa i sympatyczna. Może to znowu instynkt?

Jego rozmyślania przerwało wejście mamy.

— Rafałku, co to za dziewczyna? Zapytała. Nigdy jej nie widziałam. Wydaje mi się, że w przeciwieństwie do wielu innych jest zrównoważona i inteligentna.

— Tak — odparł Rafał. Wiesz, spotkaliśmy się na spacerze całkiem przypadkowo i tak od słowa do słowa doszliśmy do porozumienia, co do wspólnej nauki. Ula jest bardzo dobra w przedmiotach humanistycznych, z którymi jak wiesz, miałem zawsze kłopoty; ja z kolei jestem niezły w przedmiotach przyrodniczych, które nie są jej mocną stroną. Zatem, uzgodniliśmy, że w czwartkowe popołudnia spotykać się będziemy u mnie, gdzie jest więcej miejsca i będziemy wspólnie pracować nad problemami, z którymi sami nie możemy sobie poradzić.

— Uważam, że to doskonały pomysł — powiedziała mama. Ja z kolei obiecuję, że na te wasze czwartkowe spotkania zawsze przygotuję coś smacznego, co osłodzi wam trudy nauki. —

— Dziękuję mamo rzekł Rafał. Wiedziałem, że zawsze na ciebie można liczyć.

Po wyjściu mamy, Rafał starał się zebrać myśli i podsumować wydarzenia dnia. Jak mogłem jej nie zauważyć w klasie — pytał sam siebie. Przecież na tle innych dziewczyn, z reguły rozwydrzonych, ta wydaje się być z innej ulepiona gliny. W przeciwieństwie do większości, nie stara się skupiać na sobie uwagi, nie maluje się, nie ubiera wyzywająco, używa normalnego języka, jest spokojna i koleżeńska. Chociaż nie ma uderzającej urody, to jednak jest zgrabna i nie ma w sobie niczego odpychającego. Chyba dobrze się stało, że nawiązaliśmy bliższe kontakty — pomyślał i z tą myślą zabrał się do przygotowania posłania. Noc upłynęła przy udziale rozmaitych snów, pełnych spotkań z Ulą i zabaw z Kropką. Rano, aż się zdziwił, że cieszyła go świadomość, że idzie do szkoły, gdzie spotka się ponownie z Ulą.

Cena popularności

Tymczasem w szkole, panowała żywiołowa dyskusja, na temat mającego odbyć się w najbliższych dniach międzyklasowego turnieju piłkarskiego. Klasa, do której uczęszczał Rafał nie należała do faworytów. Chłopcy trenujący piłkę nie należeli do „mięśniaków”, ani też nie imponowali wysokim wzrostem. Rafał, chociaż chodził na treningi, nie należał do najlepszych piłkarzy, jednak Maciek — kapitan klasowej drużyny umieścił jego nazwisko na liście rezerwowych. Od terminu turnieju, dzieliło ich niecałe dwa tygodnie, zatem praktycznie każde popołudnie poświęcali na treningi. Pewnego popołudnia na trening przyszedł starszy pan, który cierpliwie przyglądał się pierwszym próbom organizacji taktyki gry. Po chwili, jeden z kolegów rozpoznał w przybyszu byłego piłkarza pierwszoligowej drużyny grającej w barwach ich miasta wojewódzkiego. Kiedy poinformował o tym pozostałych kolegów, natychmiast podeszli do byłego piłkarza, prosząc o uwagi na temat ich gry. Pan Radosław, — bo takie było imię tego piłkarza, był najwyraźniej zadowolony z faktu rozpoznania go przez, bądź co bądź, przedstawicieli dużo młodszej generacji.

— Dobrze chłopaki — powiedział. Jeśli chcecie, to mogę z wami trochę popracować. Od tego popołudnia, treningi nabrały bardziej profesjonalnego charakteru.

Pan Radek wprowadził wszystkie elementy stosowane w treningach profesjonalnych piłkarzy. Rezultatem była bardziej skuteczna gra. Mimo męczących treningów chłopcy byli zadowoleni z wyników swojej pracy. Kiedy przygotowania dobiegały końca zdarzyło się coś, co mogło mieć fatalny wpływ na ostateczny wynik drużyny w turnieju. Podczas sparringowego meczu między dwoma grupami piłkarzy z klasowej drużyny, bramkarz pierwszej reprezentacji, podczas interwencji uderzył barkiem w słupek bramki, łamiąc sobie obojczyk. Podczas tego treningu, funkcję bramkarza drugiej — rezerwowej grupy piłkarzy, pełnił właśnie Rafał. To właśnie jemu powierzono pozycję bramkarza podczas rozgrywek turniejowych. Z jednej strony, Rafał był zadowolony z udziału w pierwszej drużynie klasowej, z drugiej zaś zdawał sobie sprawę ze współodpowiedzialności za wyniki spotkań. W tej sytuacji, poprosił pana Radka o dodatkowy, indywidualny trening bramkarski. Spędził na treningach sporo czasu Było to męczące, ale też skuteczne. Rafał opanował między innymi technikę ustawiania się w bramce w określonych sytuacjach na boisku i nabrał pewności siebie w trudnych interwencjach bramkarskich.

Nadszedł wreszcie pierwszy dzień turnieju. Pierwszy mecz nie był dla drużyny Rafała najszczęśliwszy. Drużyna, z którą rozegrali pierwszy mecz, miała mniej więcej ten sam poziom, co drużyna Rafała. Pierwszy mecz zakończył się wynikiem 2: 1, przy czym gol zdobyty przez przeciwnika, padł na skutek wadliwej interwencji własnych obrońców, bez winy Rafała. On sam miał podczas tego meczu trzy bardzo udane interwencje, a jedna z nich była najwyższej klasy. Po meczu, kiedy umyci i ubrani wychodzili z szatni, Rafał dostrzegł, Ulę, która podeszła do niego, gratulując udanych interwencji.

— Nie wiedziałam, że jesteś tak dobrym bramkarzem — powiedziała.

— Dziękuję ci za słowa uznania — rzekł Rafał, ale muszę ci powiedzieć to, że gram tylko dlatego że Jacek, bramkarz z pierwszego składu, złamał obojczyk.

— Wiesz, powiedziała Ula, nie jestem ekspertem piłki nożnej, ale z tego, co widziałam, to, co najmniej dwie twoje interwencje, były najwyższej klasy.

— Miło mi to słyszeć, odparł Rafał, czułbym się parszywie gdybyś uznała, że jestem zupełnie do niczego.

— Przestań Rafale, zareagowała Ula, to było moje wrażenie, być może, jacyś fachowcy dopatrzyliby się jakichś niedoskonałości, ale dla mnie, była to bomba.

— Wiesz Ula, po tym, co powiedziałaś, jestem skłonny uwierzyć, że jeszcze stać mnie na coś — odparł Rafał, tym pewniej przystąpię do kolejnego meczu.

Pan Radosław zaprosił chłopców na krótkie omówienie meczu, wobec czego Rafał musiał pożegnać Ulę. Kiedy wszyscy zawodnicy opuścili szatnię pan Radosław zebrał zawodników i przedstawił im swoje spostrzeżenia. Głównymi błędami, jakimi obarczył drużynę, były brak podwójnego krycia zawodników przeciwnej drużyny i nie celność podań. Ustalił też, że najbliższy trening, poświęci właśnie tym elementom. Kolejne dni upłynęły pod znakiem przygotowań do dalszych rozgrywek. Ustalono, że turniej prowadzony będzie w systemie pucharowym, co w zaistniałej sytuacji oznaczało, że drużyna, w której grał Rafał rozegra, co najmniej jeden mecz, a w przypadku dojścia do finału, drugi. Po wyłonieniu zwycięscy, rozegrane zostaną mecze o dalsze miejsca.

Rafał spędził czas dzielący go od następnego meczu, bardzo pracowicie, trenując pod okiem pana Radka. W miarę upływającego czasu czuł się coraz pewniej i mimo tremy, podświadomie oczekiwał niecierpliwie na mecz. Wreszcie nadszedł ten dzień. Chłopcy byli podekscytowani, ale mieli poczucie swoich nowych umiejętności nabytych pod okiem trenera. Chcieli też z sprawdzić, w jakim stopniu ich nowy sposób gry, wpłynie na wynik. Kiedy zabrzmiał gwizdek sędziego rozpoczynający mecz, opuściło Rafała uczucie tremy, co pozwalało mu się skoncentrować na grze. Pierwsze minuty meczu upłynęły pod znakiem dużej przewagi drużyny Rafała; praktycznie gra odbywała się na połowie przeciwnika. Po około 15 minutach padł pierwszy gol na korzyść drużyny Rafała, co dało chłopcom więcej pewności. Kilkanaście minut później, przeciwnicy przypuścili atak prawy skrzydłem i piłka znalazła się na polu bramkowym Rafała. Na szczęście, piłkarz, do którego podanie było adresowane był zbyt daleko i Rafał bez trudności wyłapał piłkę. Była to zresztą jedyna groźniejsza sytuacja, gdyż reszta meczu odbyła się pod dyktando drużyny Rafała, a mecz zakończył się wynikiem 3:0.

Tym sposobem drużyna Rafał znalazła się w finale, a potencjalni przeciwnicy obserwujący przebieg meczu nabrali respektu dla tej drużyny, spodziewając się sporych trudności w jej pokonaniu. Dla wszystkich w szkole zaskakujący był fakt, że dotąd w podobnych rozgrywkach drużyna Rafała praktycznie się nie liczyła, a była jedynie dostarczycielem punktów dla innych. Teraz, szczególnie po ostatnim meczu, urósł niespodziewanie groźny przeciwnik, który mógł zagrozić najlepszej szkolnej drużynie, która od dwóch lat dzierżyła tytuł mistrza szkoły i wice mistrza rozgrywek międzyszkolnych.

Grający w niej chłopcy byli dobrze zbudowani, silni, wysportowani i grali w piłkę naprawdę nieźle. Chłopcy z drużyny Rafała, byli naprawdę mocno wystraszeni możliwością, wysokiej przegranej w meczu finałowym z drużyną o ustalonej renomie. Pan Radek, który dowiedział się o obawach panujących w drużynie, zebrał wszystkich graczy oraz zawodników rezerwowych i wygłosił swoją opinię. Kiedy rozpoczynaliście ten turniej, wielu z was nie liczyło na więcej niż jeden mecz. Zaczęliśmy razem pracować i w rezultacie waszej pracy i wiary w siebie, dobrnęliście do finału. Nie chce was utrzymywać w przekonaniu, że jesteście doskonałą drużyną, bo tak nie jest. Macie jeszcze wiele braków, ale też bardzo poprawiliście sposób gry. Poza tym w każdej grze, potrzebne jest jeszcze szczęście, a ja wierzę, że ono wam dopisze. Pamiętajcie o kryciu i celnych podaniach! Jeśli będziecie przestrzegać tych głównych elementów, to możecie liczyć na sukces. Powodzenia!

Po oficjalnym rozpoczęciu, kiedy gracze ustawili się na swoich pozycjach, Rafał stwierdził, że jakimś dziwnym sposobem pozbył się tremy. Rozpoczął się mecz. Przeciwnicy z furią zaatakowali jego drużynę. Ich atak był jednak na tyle chaotyczny, że stosunkowo łatwo udało się ich powstrzymywać. Nie mniej jednak, miej więcej w 20 minucie gry, trzech zawodników drużyny przeciwnej, przebiło się przez obronę drużyny Rafała i niebezpiecznie zbliżyło się do pola bramkowego. Prawy skrzydłowy przeciwników, dośrodkował piłkę, do której wyskoczył Rafał. Jednak piłka poleciała za wysoko i trafiła pod nogi zawodnika zamykającego atak z lewej strony. Ten, będąc bardzo blisko bramki, precyzyjnie strzelił i piłka wylądowała w siatce bramki Rafała. Wynik 1:0 dla przeciwnika, mocno zdeprymował jej zawodników. Około 10 minut przed końcem meczu, zdarzył się niespodziewany i brzemienny w skutki przypadek. Napastnik drużyny przeciwnej, przedarł się przez zaporę obrony i znalazł się sam na sam z Rafałem, w odległości 5 — 6 metrów. Rafał instynktownie wyszedł naprzeciw, chcąc skrócić kąt strzału. W tym momencie napastnik mocno strzelił, wprost w wybiegającego Rafała. Ten instynktownie wyciągnął ręce przed siebie, ale strzał był na tyle silny, ze piłka przedarła się przez jego dłonie i z całej siły uderzyła w twarz. Piłka odbiła się lądując na boisku, daleko od bramki, a Rafał znokautowany padł na murawę. Któryś z zawodników wybił piłkę na aut, a sędzia przerwał mecz. Ojciec jednego z kolegów Rafała był lekarzem i pełnił podczas meczu funkcję opiekuna sanitarnego. Wbiegł na boisko i rozpoczął akcję reanimacji Rafała. Trwało parę minut, zanim Rafał otworzył oczy. Jego pierwsze pytanie brzmiało: „czy obroniłem bramkę?”. Uspokojono go że tak. Uderzenie piłki w twarz dokonało na niej sporego spustoszenia. Rozbity, krwawiący nos, popękane usta, podbite, łzawiące oczy. Widząc to lekarz, chciał go wycofać z gry, jednak Rafał błagał by go pozostawiono do końca meczu, co miało nastąpić za 4 lub 3 minuty. Po wznowieniu gry, praktycznie nikt nie oczekiwał zmiany wyniku, co oznaczało konieczność wyłonienia zwycięzcy poprzez wykonywanie rzutów karnych. Tymczasem, po rozegraniu pierwszej piłki po wznowieniu, pomocnik drużyny Rafała posłał piłkę do swego napastnika, a ten minąwszy dwóch obrońców, znalazł się sam na sam z bramkarzem. Wiedziony jakimś instynktem, wbrew oczekiwaniom widzów, odczekał moment, kiedy bramkarz ruszył w jego stronę, piłkarz łagodnym lobem przerzucił piłkę nad jego głową, a ta leniwie potoczyła się do bramki. Było to wręcz niewiarygodne, by przegrywająca obecnie drużyna zdoła w ciągu jednej minuty wyrównać. Zaledwie pokonani ruszyli atakiem ze środka boiska, rozległ się gwizdek sędziego. kończący mecz W drużynie Rafała zapanowała niesamowita radość. Po raz pierwszy od trzech lat, najlepsza szkolna drużyna została zdetronizowana. Wskutek lepszego stosunku bramek.

Zawodnicy obu drużyn ruszyli do szatni aby umyć się i przebrać, przed udziałem we wręczeniu pucharu i nagród, co miało się odbyć bezpośrednio po meczu, na tym samym boisku. Widzowie, w tym także rodzice niektórych zawodników, cierpliwie czekali na tą uroczystość.

Rafał mimo zawrotów głowy i obolałej twarzy, nawet nie czuł skutków zderzenia z piłką. Po drodze do szatni zobaczył Ulę, która czekała przy wejściu.

— O Boże, krzyknęła widząc z bliska twarz Rafała, — co oni z ciebie zrobili — krzyknęła. Rafał dotąd nie widział swojej twarzy w lustrze, to też nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo była zdeformowana. Dlatego, mimo bólu zażartował.

— Nie przejmuj się! Do wesela się zagoi, a poza tym jak mi jeszcze garb urośnie, to będę nowym wcieleniem dzwonnika z Notre Dame.