Blask za horyzontem - Michał Dąbrowski - ebook

Blask za horyzontem ebook

Michał Dąbrowski

0,0

Opis

Powieść obyczajowa złożona z 2 wątków. Pierwszy to historia znajomości dwóch młodych kobiet, różniących się mocno charakterami, których życie wywraca się do góry nogami za sprawą wścibskiej emerytki, nagabującej ciągle jedną z nich. Drugi opisuje losy kobiety, ciotki jednej z młodych kobiet, obdarzonej szczególnym darem, który przypadkowo doprowadza ją do odkrycia szokującej prawdy o niej i pewnym piosenkarzu młodego pokolenia. Ich losy od tej pory zaczną się przeplatać coraz częściej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 108

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Michał Dąbrowski

Blask za horyzontem

© Michał Dąbrowski, 2020

Powieść obyczajowa złożona z 2 wątków. Pierwszy to historia znajomości dwóch młodych kobiet, różniących się mocno charakterami, których życie wywraca się do góry nogami za sprawą wścibskiej emerytki, nagabującej ciągle jedną z nich. Drugi opisuje losy kobiety, ciotki jednej z młodych kobiet, obdarzonej szczególnym darem, który przypadkowo doprowadza ją do odkrycia szokującej prawdy o niej i pewnym piosenkarzu młodego pokolenia. Ich losy od tej pory zaczną się przeplatać coraz częściej.

ISBN 978-83-8221-859-6

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

ROzdział 1

Powoli zachodziło majowe słońce. W ponad czterystutysięcznym mieście na wschodzie Polski ludzie cieszyli się początkiem weekendu; korzystali z pięknej pogody i szli na spacer, siedzieli w galeriach handlowych, oglądali filmy w kinach.

Miasto tętniło życiem. Nosiło dumną nazwę Miasto Krzyża z uwagi na stosunkowo dużą liczbę znajdujących się w nim kościołów. Według rządzącej Katolickiej Sprawiedliwości poprzednia nazwa miasta nie oddawała charakteru tego miejsca, dlatego dziesięć lat temu przeprowadzono plebiscyt w sprawie nadania miastu obecnej nazwy. Mieszkańcy, spośród których większość głosowała na Katolicką Sprawiedliwość, przekonywani o większym prestiżu nowej nazwy, będącej wręcz zachętą do odwiedzin turystów, w zgodzili się na zmianę.

I rzeczywiście, miasto odnotowało większą liczbę turystów, a co za tym idzie, większy dochód. Dzięki dodatkowym pieniądzom Miasto Krzyża wypiękniało. Powstały nowe hotele, nowe miejsca pracy, nowe domy, w których osiedlili się ludzie z zewnątrz. O stare domy i kamienice również zadbano i zrewitalizowano je.

Rynek wyglądał jak z katalogu turystycznego. Śmiało mógł konkurować z innymi polskimi miastami, a nawet europejskimi — obramowany wielobarwnymi kamienicami i pokryty lśniącymi płytami. Okalały go restauracje, dwa antykwariaty i sklepy ze sztuką. Prawie w samym środku rynku stały dwa pomniki; jeden postawiono założycielowi miasta, a drugi ofiarom komunistycznych represji.

Poparcie dla miejscowych władz i Katolickiej Sprawiedliwości osiągnęło rekordowy poziom.

Rozdział 2

Jednym z mieszkańców Miasta Krzyża był pięćdziesięciosiedmioletni Kazimierz Dracewicz. Jego mieszkanie mieściło się na parterze starej kamienicy.

Tego wieczoru chwiejnym krokiem wyszedł od kumpla do kieliszka z pierwszego piętra. Dość często Dracewicz upijał się, przez co na klatce schodowej nierzadko unosił się zapach alkoholu.

Dracewicz przystanął przed schodami na parter. Ciężko oddychając, chwytał się kurczowo poręczy. Schody wirowały mu przed oczami, nie mogąc się zatrzymać. Było mu dość gorąco i co jakiś czas ścierał ręką pot z czoła.

Nastąpił na pierwszy schodek, przeklinając w myślach to, że na wódkę musiał iść na piętro. Spojrzał w dół. Wydawało mu się, że jest na jakimś statku, który morze unosi w górę, a potem ściąga w dół. Postawił nogę na drugim schodku, jednak tak niezdarnie, że stała na nim tylko jego pięta. Nagle coś go szarpnęło i runął jak kłoda w dół, puszczając poręcz. Turlając się po schodach, uderzył kilka razy głową o ich kanty. Zatrzymał się na parterze. Krew lała mu się z leżącej na boku głowy, brudząc posadzkę.

Przez parę minut panowała zupełna cisza. Nikt w tym czasie nie wyszedł na korytarz.

Po kwadransie drzwi wejściowe kamienicy zaskrzypiały. Pojawiła się w nich piękna, młoda, długowłosa blondynka, Beata Rozwadowska. Istna Carol Ledoux ze „Wstrętu” Polańskiego. Mieszkała na parterze. Szła energicznym krokiem, szukając w torebce kluczy do swojego mieszkania. Uniósłszy wzrok, zatrzymała się w pół drogi i otworzyła usta z przerażenia. Jej oczom ukazał się Dracewicz leżący w kałuży krwi. Podbiegła do niego i zaczęła go uderzać otwartą dłonią po twarzy.

— Panie Kazimierzu! Panie Kazimierzu!

Chwyciła przegub jego dłoni i przyłożyła do niego palce. Po chwili krzyknęła:

— On nie żyje!

Rozdział 3

Kiedy tylko policjanci opuścili jej mieszkanie, nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Nie miała już obojga rodziców. Patrzyła przez okno, a w jej głowie nie pojawił się żaden smutek ani żal. Nie mogła ich czuć po człowieku, który od samego początku się od niej odwrócił.

Wzięła do ręki smartfon i zadzwoniła do jednej z najbliższych osób.

— Halo? — odezwał się w słuchawce kobiecy głos.

— Dzień dobry, ciociu.

— Cześć, Renata. Coś się stało?

— W sumie tak. Mój ojciec nie żyje. Przed chwilą była u mnie policja i o wszystkim mi powiedzieli. Spadł ze schodów i roztrzaskał sobie głowę. Jakaś kobieta go znalazła.

W słuchawce zapanowała cisza.

— Przykro mi, chociaż nigdy go nie lubiłam. Szkoda, że wolał alkohol od ciebie. Nigdy nie miałaś ojca tak naprawdę — orzekła Anna.

— To prawda. Niczego poza życiem mu nie zawdzięczam.

— Ale zostawił po sobie mieszkanie. Pewnie jest w kiepskim stanie, ale należy od teraz do ciebie. Dobrze, że twoja mama wiedziała, dokąd się wyprowadził.

— Nawet gdyby nie wiedziała, to policjanci by mi powiedzieli. Przynajmniej mieszkał w dużym mieście, a ja od dziecka na zadupiu, skąd wszędzie daleko.

— Pójdziesz na pogrzeb?

— Nie zamierzam. Nie zamierzam nawet za niego płacić.

Rozdział 4

Minął jakiś tydzień od pogrzebu Dracewicza.

Rano, wychodząc z mieszkania, Beata zobaczyła nieco ekscentryczną postać stojącą przed drzwiami jego mieszkania. Była to wysoka, atrakcyjna kobieta na oko w jej wieku, ciemnowłosa, ubrana w czerwone spodnie i czerwoną marynarkę. We włosach miała dużą czerwono-czarną kokardę, a jej twarz pokrywał mocny makijaż. Jakby ktoś wyciął modelkę z żurnala z lat osiemdziesiątych i ożywił ją. Obok niej stały bagaże.

— Przepraszam, kim pani jest? — spytała z zaciekawieniem Beata.

Renata spojrzała na nią dziwnie.

— Dowie się pani w swoim czasie — stwierdziła enigmatycznie.

Przez chwilę patrzyła na Beatę, a potem wyciągnęła z kieszeni klucz, otworzyła drzwi mieszkania po Dracewiczu i weszła do środka.

Beata przez chwilę nie wiedziała, co zrobić. Kim jest ta kobieta i co robi w tym mieszkaniu? Dracewicz chyba nie miał rodziny. I czemu nie odpowiedziała na jej pytanie?

Rozdział 5

Renata weszła do mieszkania po człowieku, z którym praktycznie nic ją nie łączyło. Mieszkanie po nim było zatęchłą, brudną norą. Widać to było już po otwarciu drzwi.

Opuściła bagaż na zaniedbaną podłogę. „Spędzę nad odświeżeniem tej pieprzonej rudery dużo czasu. Dzięki, tatuśku.” Gdyby miała zwyczaj chodzić w kapciach po mieszkaniu, tylko by je wybrudziła.

Weszła do kuchni. W zlewie walały się nieumyte naczynia. Na podłodze przy koszu leżało kilka butelek po wódce. Widok zakurzonych blatów mebli sprawił, że kobieta nie wiedziała, czy ma kląć, czy płakać. Podeszła do okna.

— Kurwa mać! — krzyknęła z bezsilności na widok smug i kurzu na szybie.

Rozdział 6

Anna myślała o swojej zmarłej na raka siostrze Ewie. Chyba jedynym plusem jej małżeństwa z Kazimierzem Dracewiczem była Renata. Nie mogła uwierzyć, że ten nieco zarozumiały typek zawrócił w głowie jej siostrze. A potem kopnął ją w tyłek i zostawił z dzieckiem.

Annie robiło się przykro, kiedy mała Renata pytała mamę, kiedy tatuś odpisze na jej listy. „Tatuś jest teraz bardzo daleko i nie może odpisać” — tłumaczyła Ewa. A potem mówiła Annie: „Tatuś jest teraz bardzo zajęty nową panią i ma w dupie swoją tęskniącą córeczkę”.

Anna podziwiała dorastającą Renatę. Tyle samozaparcia w osiągnięciu samodzielności, tyle chęci wszelkiej pomocy samotnie wychowującej jej matce z marną pensją sprzątaczki. Żyły skromnie. Renata prawie nigdy nie jeździła na wycieczki szkolne, a o markowych ciuchach mogła zapomnieć. Zrozumiała już, że tatuś ma ją gdzieś, a pieniądze, których jej matka dumnie nie chciała domagać się od niego, szły na alkohol. Złudzenia małej dziewczynki zmieniły się w gniew prawie dorosłej hardej dziewczyny.

Kiedy Renacie udało się znaleźć pracę w sklepie odzieżowym w wieku dziewiętnastu lat, jej matka zaczęła podupadać na zdrowiu. Zbyt późno wykryty rak piersi okazał się wyrokiem i Renata straciła najbliższą jej osobę. Zacieśniła znajomość z Anną i jej synem Robertem.

Rozdział 7

Dochodziła piętnasta trzydzieści. Beata siedziała w przedszkolu, myśląc ciągle o tajemniczej kobiecie. Nie była ubrana jak ktoś, kto jest w żałobie, nie była nawet na pogrzebie. Jej wściekły makijaż również nie pasował w tej sytuacji. Skąd w ogóle miała klucz do mieszkania?

Po dzieci zaczęli przychodzić rodzice. Zjawiła się też babcia małej Oli, Helena Stasiuk. Beata przyprowadziła jej wnuczkę.

— Jak się moja wnusia sprawowała? Nie broiła?

— Pani Heleno, ona jest bardzo grzeczna. Zawsze grzecznie je, a dzisiaj nawet namalowała ładny obrazek. Zaraz pani pokażę — skierowała się do pokoju i po chwili przyniosła kolorową kartkę. Na obrazku był namalowany dom, a przed nim rodzice Oli i jej babcia.

— Ale ty ładnie to zrobiłaś! — z zachwytem rzekła Helena.

— Babciu, starałam się — odpowiedziała radośnie dziewczynka.

— Wiem — Helena spojrzała na Beatę. — A ty wyglądasz, jakbyś się nad czymś zamyśliła.

— Pani Heleno, dzisiaj byłam świadkiem dziwnej sytuacji. Jakaś dziwacznie ubrana i mocno umalowana kobieta miała klucz do mieszkania Dracewicza. Spytałam ją, kim jest, ale nie była skora do rozmowy. Weszła do jego mieszkania i zamknęła drzwi.

— To dziwne. Może miał kochankę?

— Nie sądzę. Tamta kobieta miała na oko dwadzieścia pięć lat, czyli tyle, co ja. Wątpię, że związałaby się z mężczyzną przed sześćdziesiątką i nadużywającym alkoholu. On przecież bogaty nie był.

— Oleńko, idź się jeszcze pobawić lalkami — Helena uśmiechnęła się do wnuczki.

Kiedy dziewczynka odeszła, Helena kontynuowała:

— No nie. O jego rodzinie nic nie wiem, zresztą samego Dracewicza unikałam. O zmarłych się źle nie mówi, ale ten człowiek wywoływał we mnie odrazę. Śmierdziało od niego na kilometr wódką. Pomówmy lepiej o Romanie.

— Pani Heleno, już rozmawiałyśmy o pani synu.

— Tak, ale chyba bez skutku. On nie widzi poza tobą świata. Od kiedy poznał cię w podstawówce, kocha tylko ciebie i za innymi się nie ogląda — rzekła z radością Helena.

— Jednak ja go tylko lubię.

— Nie dałaś mu szansy, więc na razie tylko go lubisz. A może w końcu trafiłabyś na kogoś wartego ciebie? Masz już dwadzieścia pięć lat, to świetny czas na małżeństwo. Jesteś piękna i rodziłabyś mojemu synowi urodziwe dzieci. Przecież ja widzę, jak ty kochasz zajmować się dziećmi. Gdybyś wyszła za Romana, miałabyś własne i nie musiałabyś pracować, bo Roman dużo zarabia — tłumaczyła uprzejmie.

— Pani Heleno, odłóżmy tę rozmowę na później, jestem trochę zmęczona — nieśmiało poprosiła Beata.

— No dobrze, ale pomyśl o Romanie — Helena odwróciła się do nudzącej się wnuczki. — No, Oleńko, idziemy do domu, bo rodzice czekają, pokażesz im ten piękny rysunek, prawda?

Rozdział 8

Beata wróciła do domu o siedemnastej. Włączyła telewizor, rozsiadła się wygodnie w fotelu i zamknęła oczy. Nie minęło dziesięć minut, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Podeszła do nich i zajrzała przez wizjer. Po drugiej stronie stała tajemnicza kobieta w mocnym makijażu i czerwonym stroju. Beata chwilę się wahała, po czym otworzyła drzwi.

— Dzień dobry! Nazywam się Renata Dracewicz i dziś wprowadziłam się do mieszkania po moim ojcu.

— Dzień dobry! Moje nazwisko Beata Rozwadowska. Nie wiedziałam, że pan Kazimierz miał córkę — odparła zaskoczona.

— Ach, to taka, nazwijmy to, dziwna historia — Renata odwróciła wzrok. — W każdym razie chciałam panią przeprosić za moje zachowanie dziś rano. Ostatnio jestem rozdrażniona i nie mam ochoty rozmawiać z ludźmi.

Beata przyglądała się rozmówczyni. Widać było, że córka Dracewicza chce podkreślić swym wizerunkiem silny indywidualizm.

— Nie widziałam pani wcześniej. Mieszkała pani do tej pory w Mieście Krzyża? — spytała Beata.

— Nie.

— Dziwne, że nie widziałam pani na pogrzebie pani ojca.

Na twarzy Renaty pojawiło się zakłopotanie.

— To długa historia. Dowiedziałam się o śmierci i pogrzebie ojca, ale zdecydowałam się dopiero dziś na przyjazd. To długa historia — powtórzyła szorstko. Dodała:

— Mam nadzieję, że nie chowa pani do mnie urazy.

— W sumie nic się nie stało. Samo to, że jest pani córką pana Kazimierza, jest dla mnie wielkim zaskoczeniem.

— Dla mnie też — odparła cicho i posępnie Renata. — W każdym razie chciałam zatrzeć złe pierwsze wrażenie. Widziałam, że przed chwilą wróciła pani z pracy, dlatego teraz nie będę się wpraszać. Porozmawiamy innym razem — uśmiechnęła się.

Rozdział 9

Nazajutrz, w sobotę, Renata siedziała w kuchni, przeglądając magazyny z modą. Cieszyła się z przeprowadzki do wielkiego miasta. Tylko jego nazwa ją drażniła. Mieszkanie po ojcu niedługo zatraci wszelkie ślady obecności byłego właściciela. Renata stworzy tu własny kąt na ziemi, którego nikt ani nic jej nie odbierze.

Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk dzwonka przy drzwiach. Podeszła do nich, otworzyła je i ujrzała przed sobą Beatę.

— Dzień dobry! Nie przeszkadzam pani? — spytała nieśmiało.

— Witam! Skądże. Dziś mam wolne — stwierdziła z lekkim uśmiechem Renata.

— Chciałabym z panią porozmawiać. Mogłabym wejść?

— No dobrze, proszę — cofnęła się i uprzejmym gestem zachęciła Beatę do wejścia.

Beata weszła i rozejrzała się. Jak na mieszkanie po alkoholiku wyglądało dosyć dobrze. W przedpokoju stały jeszcze nie do końca rozpakowane bagaże.

— Czego się pani napije? — zainteresowała się Renata.

— Nie, dziękuję, przed chwilą wypiłam herbatę. Jestem ciekawa, kim pani jest, poza tym, że córką pana Kazimierza. Oczywiście nie musi pani odpowiadać.

— Powiem pani, ale najpierw przejdźmy do pokoju.

Pokój nie był zbyt duży. Na wprost wejścia znajdowało się okno, widać było z daleka od dawna niemytą szybę. Na podłodze leżał stary i poplamiony szary dywan. Meblościanka z minionej epoki błyszczała po dzisiejszym umyciu. Stał przy niej stary telewizor. Kanapa i dwa fotele były w niektórych miejscach zniszczone, obok na dużym stole znajdował się środek do odświeżania tapicerki. Obok znajdował się jeszcze jeden pokój, który Beata tylko przeleciała wzrokiem.

— Proszę usiąść na kanapie albo fotelu. Jak sama pani widzi, dopiero się tu wprowadziłam. Nie zdążyłam się nawet rozpakować. Zabiorę z pokoju niepotrzebne rzeczy i zaraz przyjdę.

Po chwili była z powrotem. Usiadła na fotelu obok Beaty, siedzącej na drugim.

— Ogólnie mówiąc, mieszkałam do tej pory dwieście kilometrów stąd. Nie będę pani mówić gdzie dokładnie, bo to nie ma najmniejszego znaczenia. Mój ojciec… — zawahała się, zastanawiając się, co powiedzieć. — Zresztą sama pani wie, że był pijakiem. Nawet trudno mi go nazywać ojcem. Zostawił mnie i moją matkę, kiedy się urodziłam dwadzieścia pięć lat temu. Co prawda, uznał mnie za swoje dziecko, ale nie chciał się mną zajmować. Alimentów od niego nigdy nie dostałam. Tak więc nie czując z nim żadnej więzi emocjonalnej, nie przyjechałam na pogrzeb. Myślę, że to mieszkanie to w pewnym sensie jakaś rekompensata.

— Rozumiem. A czym pani w ogóle się zajmuje? — zainteresowała się Beata.

— Jestem sprzedawczynią w tutejszym sklepie odzieżowym — Renata z dumą zaakcentowała ostatnie słowo. — Wcześniej pracowałam w sklepie tej samej firmy w małym miasteczku, ale mieli też filię w Mieście Krzyża, więc cała przeprowadzka mi się opłaciła. Mieszkam teraz w dużym mieście i nie zmieniłam pracy. A pani czym się zajmuje?

— Ja? Jestem przedszkolanką. Tutaj niedaleko pracuję. Uwielbiam dzieci.

— A ja wprost przeciwnie, nienawidzę — powiedziała Renata z niechęcią. — Na szczęście dzieci nigdy nie będę mieć.

— Proszę tak nie mówić, nie zna pani przyszłości.

— Ale ja wiem, co mówię. Może kiedyś pani powiem dlaczego.

Zapanowała cisza. Beata omiatała wzrokiem pokój. Nigdy nie była w tym mieszkaniu. Zauważyła na ścianie wiszący znak przekreślonego krzyża. Już miała o niego zapytać, kiedy usłyszała:

— Tak patrzę na panią i myślę sobie, że byłaby pani świetną modelką. Ma pani idealne warunki.

Beata zarumieniła się.

— To nie dla mnie. Wolę pracę z dziećmi, to moje powołanie.

— Rozumiem, ale naprawdę tak uważam — z uznaniem stwierdziła Renata.

— Dziękuję. Muszę już iść, zasiedziałam się — zauważyła Beata, spoglądając na zegarek.

— Dziękuję, że mnie pani odwiedziła. Jeszcze nikogo tu nie znam poza panią.

Beata wyszła. Wróciła do swojego mieszkania i stwierdziła w myślach, że Renata musiała mieć ciężkie dzieciństwo.

Rozdział 10

Beata czytała romans, siedząc po południu w pobliskim parku. Uwielbiała utwory o nieszczęśliwej miłości i miała ich w domu pełno. Zdecydowanie lubiła wszystko, co subtelne, i to nie tylko w literaturze. Subtelne kolory, subtelna mowa, subtelne poruszanie się. Tak delikatne jak ona sama.

— Kochanieńka, daj mi tylko złotówkę, a ci powróżę. Wyglądasz mi na osobę, którą coś trapi — zaczepiła ją Cyganka i przysiadła się.

Beata odwróciła wzrok w stronę kobiety i uśmiechnęła się życzliwie.

— Ale ja nie mam żadnych problemów — odparła nieśmiało.

— No to chociaż powróżę ci, kiedy się zakochasz — przymilnie rzekła Cyganka.

— Jeśli to tylko złotówka, to chętnie pani wysłucham — wyciągnęła z torebki portmonetkę, otworzyła ją i podała Cygance monetę.

— A teraz, kochanieńka, daj mi swą dłoń — poprosiła Cyganka.

Beata przysunęła do niej rękę.

— Ohoho, widzę, że niedługo czeka cię miłość — stwierdziła z pewnością w głosie wróżka.

— Tak?

— Ale przez znajomość z tą osobą czekają cię problemy.

— No dobrze, a kto to mniej więcej miałby być? — spytała z ciekawością i lękiem.

— To będzie ktoś, kto jest blisko ciebie i kogo będziesz często widywać. Nie martw się, widzę, że będziecie tak blisko siebie, że przezwyciężycie przeciwności losu — dodała.

— No dobrze, dziękuję pani za wróżbę.

Czy można wierzyć pierwszej lepszej wróżce?

Rozdział 11

Dziesięć minut później Beata weszła do swego mieszkania. Nie zdążyła jeszcze się rozebrać, kiedy zadzwonił dzwonek przy drzwiach. Westchnęła z niezadowoleniem i otworzyła drzwi. Stała przed nimi Helena.

— Witaj, Beatko! Byłam akurat w pobliżu i przypadkowo zauważyłam, że wracasz do domu. Postanowiłam cię odwiedzić — rzekła radośnie. — Nie przeszkadzam?

— Ależ skąd — odpowiedziała przez grzeczność Beata. — Zwykle o tej porze robię obiad, ale akurat nie jestem głodna — skłamała.

Przeszły do pokoju.

— Ale ty masz tu pięknie! — z uznaniem zauważyła Helena. — Wszystko takie czyste, schludne i pachnące. U mojej córki Ola ciągle robi bałagan.

— Przecież to małe dziecko — rzekła z wyrozumiałością Beata.

— No tak, tak. Mogłabym cię prosić o szklankę herbaty?

— Oczywiście, ale mam tylko owocową.

— No dobrze, może być — odpowiedziała z lekkim rozczarowaniem.

— Proszę usiąść, nie będzie pani tak przecież stać.

Helena rozejrzała się w poszukiwaniu odpowiedniego siedziska. Po chwili wybrała wygodny nowy fotel i oczekiwała na powrót Beaty, która przyszła po minucie.

— Moja droga, nie chcę się wtrącać, ale czy zjawił się w twoim życiu ktoś ważny?

Beata spojrzała dziwnie na swojego gościa.

— To znaczy w jakim sensie ważny?

— Beatko, wiesz, o czym mówię — uśmiechnęła się Helena. — Nigdy nie widziałam cię z żadnym chłopakiem, więc może teraz ktoś ci się znalazł?

Beata zaczerwieniła się. Nie wiedziała, jak delikatnie zwrócić uwagę Helenie, że nie chce rozmawiać na ten temat.

— To znaczy… no, z nikim się nie spotykam, jeśli o to pani chodzi — odparła ostrożnie, domyślając się sedna sprawy.

— No widzisz, to dziwne, że taka osoba jak ty jest sama. Wiesz, powiedziałam Romanowi o naszym wczorajszym spotkaniu. Mówiłam mu, że drugiej takiej jak ty może ze świecą w ręku szukać.

Z kuchni dał się słyszeć dźwięk wyłączającego się czajnika. Beata czuła, że dźwięk ten był dla niej wybawieniem przed niezręczną rozmową. Po niedługiej chwili przyniosła Helenie herbatę.

— Pani Heleno, ja nic niestety nie czuję do pani syna.

— Ależ moja droga, musicie zacząć się spotykać. Kiedy z nim ostatnio rozmawiałaś?

— No, jakieś pół roku temu — zaczęła żałować, że wpuściła Helenę do mieszkania.

Helena zamilkła. Po pewnym czasie spytała:

— Mogłabym skorzystać z toalety?

— Bardzo proszę.

Zamknęła się w łazience. Podeszła do umywalki i schyliła się. Jej uwaga skupiła się na plastikowej rurze odprowadzającej wodę. Pogrzebała w torebce i wyciągnęła nóż, który specjalnie przyniosła na spotkanie z Beatą. Chwyciła rurę mocno lewą ręką, przystawiając do niej prawą z nożem. Zaczęła wiercić ostrzem po powierzchni rury odpływowej. Po pewnym czasie ostrze zagłębiło się w niej. Odkręciła delikatnie wodę i ku swojemu zadowoleniu odkryła, że woda wycieka przez dziurę na podłogę. Schowała nóż do torebki.

— Beatko, chodź na chwilę, chyba coś się stało z odpływem umywalki — krzyknęła.

Beata przybiegła prawie natychmiast. Spojrzała na wodę cieknącą z rury. Helena uśmiechnęła się przepraszająco:

— Beatko, przepraszam cię, po prostu odkręciłam wodę i zaczęła lecieć na podłogę. Nie chciałam niczego popsuć.

— I co ja teraz zrobię? — odparła zrezygnowana Beata.

— Teraz pełno tego badziewia się produkuje. Człowiek nie wie, co kupuje — stwierdziła z dezaprobatą Helena. — Ale zaczekaj, zadzwonię do kogoś, kto się zna na takiej robocie.

Beata domyślała się, o kogo chodzi. Ciekawe, dlaczego ta rura pękła akurat wtedy, kiedy przyszła do niej Helena?