18,17 zł
Wybaw nas od nas samych. Od „kurwa” rzucanego na każdym rogu, w sklepie do starca bo rozedrganą dłonią sięgając po bochenek chleba zajmuje przestrzeń… Wybaw nas od siebie samych skaczących sobie do gardeł na stadionie. Wybaw nas od siebie skaczących z mostu… — autorka niniejszego tomu poezji
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 27
© Katarzyna Lisowska, 2021
Wybaw nas od nas samych. Od „kurwa” rzucanego na każdym rogu, w sklepie do starca
bo rozedrganą dłonią sięgając po bochenek chleba zajmuje przestrzeń…
Wybaw nas od siebie samych
skaczących sobie do gardeł na stadionie.
Wybaw nas od siebie skaczących z mostu… — autorka niniejszego tomu poezji
ISBN 978-83-8221-922-7
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Myślę, że jestem
całkiem udałem się światu
mimo skrzypiec obojętnych ramion
na szelest wieczności motyli
bez pamięci i nadziei.
Myślę, że udałem się światu
w strugach deszczu
balladach bezdomnych i wisielczych
nałogów wszelkich.
Jestem, panoszę się
ale to mój byt
jest bytem
który cierpi
i domaga się.
Widzę co prawda
krew zająca
umierającego na srebrzystej połaci śniegu.
Króliczek bożonarodzeniowy
jest dobry
jako danie dla efektu zaskoczenia
mrocznej kolacji
naszej głębokiej w świecie bezdomności —
jakże on łeb toczył po lodzie
skorupie zamarzniętej naszych robaczywych serc.
Jakże biegł
w bólu oszalały
gubił życie
między łapami
rwąc do upadłego
głowę do góry,
ale sił mu ubywało z każdą sekundą.
Zamknął oczy na piękno tego świata,
słońce, księżyc, gwiazdy —
powiedział ksiądz na pogrzebie człowieka.
Wybaw nas od nas samych.
Od „kurwa” rzucanego na każdym rogu,
w sklepie
do starca
bo rozedrganą dłonią sięgając po bochenek chleba
zajmuje przestrzeń…
Wybaw nas od siebie samych
skaczących sobie do gardeł na stadionie.
Wybaw nas od siebie
skaczących z mostu…
Wybaw nas od siebie,
kiedy wracamy do domu
i zamykamy za sobą drzwi
i następują rzeczy straszne: przemoc i alkohol.
Obcy mi jest świat
obok którego żyję.
W każdej chwili
mogę podejść bliżej,
ześlizgnąć się
i zacząć kołysać się w rytm śmierci.
Zobaczyłam ją zaraz po Wszystkich Świętych
na sklepowej wystawie.
Za nią była kolejna,
dalej następna
i tak w nieskończoność.
Na szklanym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy,
każda prowadziła do innego pawilonu handlowego.
Wybiegłam przed siebie.
Betonowo rozedrgane niebo wisiało na lampkach.
Mój sztuczny świat,
który spakują do kartonów.
Matka Google,
ojciec Twitter,
brat Facebook.
Ludzie bezdomni przyrządzają w swych domach posiłki.
Co niedzielę spotykają się w gronie rodziny.
Zasypiają na pięści zaciśniętej dłoni
w swoim łóżku obcym,
obok swojej obcej żony
jaka w ścianę patrzy.
Ludzie bezdomni nie wiedzą, że są bezdomni
i choć mają domy to ich nie mają.
Mieszkają w długich powrotach do siebie,
kiedy są sobą.
Mijają w drodze bezdomnych, którzy są
w swych zajęciach sobą.
Wspólnie błądzą w d r o d z e d o d o m u
pod rozgwieżdżonym niebem,
która, który nigdy nie ustaje.
Ludzie są jak miasta z betonu. Stop klatka,
oto twarz człowieka, podłużna i szara jak kamień.
Chropowaty zarost jak konstrukcja mchu
na skraju jesieni.
Można wyjechać na dobre z Krakowa.
Szukać szkieletów liści w drodze
i rozrywać je na połowę,
by czas powrotu szybciej mijał.
Szanowny Panie Cogito,
niepokoi mnie Pana nieobecność w świecie ludzi.
Co Pan robi, kiedy Pana nie ma?
W ciszy jak łódka złożona z dłoni położony
odpływa Pan uśmiechając się — szepcze jeszcze światu
do ucha:
„Panta rhei”.
Szanowny Panie Cogito, choć staram się do Pana pisać
poezją na skraju prozy jak wiosną na przełomie