4,49 zł
„Opowiadanie lekarza” to utwór autorstwa Bolesława Prusa, jednego z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej literatury pozytywizmu i współtwórcy realizmu.
“ Kilkanaście lat temu, garstka „inteligentnych“ warszawian zbierała się w pewnej cukierni. Schodziliśmy się nad wieczorem, pijaliśmy kawę i herbatę, jadaliśmy ciastka i lody, i naturalnie, rozmawialiśmy o wypadkach bieżących. Zebrania te nazywały się „giełdą“, albowiem prawie każdy uczestnik przynosił z sobą nowiny i sprzedawał je towarzyszom — za inne nowiny, takiej samej wartości.
— Słyszeliście, że A. przegrał w karty trzy tysiące rubli i nie zapłacił?
— A czy wiecie, że B. zeszedł pana C. na bardzo czułej rozmowie ze swoją żoną?...
— Stare dzieje!... Ciekawe jest to, że pana E. przydybano na kasowych nadużyciach i będzie proces...
Nowin tych, między innymi, słuchał zazwyczaj milczący lekarz, nazwijmy go — Steckim. Spokojnie oglądał ilustracje i nagle wybuchnął krótkim śmiechem.”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 14
Wydawnictwo Avia Artis
2020
Kilkanaście lat temu, garstka „inteligentnych“ warszawian zbierała się w pewnej cukierni. Schodziliśmy się nad wieczorem, pijaliśmy kawę i herbatę, jadaliśmy ciastka i lody, i naturalnie, rozmawialiśmy o wypadkach bieżących. Zebrania te nazywały się „giełdą“, albowiem prawie każdy uczestnik przynosił z sobą nowiny i sprzedawał je towarzyszom — za inne nowiny, takiej samej wartości.
— Słyszeliście, że A. przegrał w karty trzy tysiące rubli i nie zapłacił? — A czy wiecie, że B. zeszedł pana C. na bardzo czułej rozmowie ze swoją żoną?... — Stare dzieje!... Ciekawe jest to, że pana E. przydybano na kasowych nadużyciach i będzie proces... Nowin tych, między innymi, słuchał zazwyczaj milczący lekarz, nazwijmy go — Steckim. Spokojnie oglądał ilustracje i nagle wybuchnął krótkim śmiechem. „Giełdziarze“ umilkli, a jeden z nich, może dotknięty śmiechem, zapytał: — Cóż się to stało doktorowi?... — Przypomniałem sobie pewne zdarzenie — odparł Stecki i w dalszym ciągu oglądał drzeworyty. Śmiech jego zmroził towarzystwo. Przestano opowiadać sobie „wiadomości giełdowe“, a poczęto rozmawiać o pogodzie. Wreszcie ten i ów podniósł się z krzesła, a po upływie kilku minut zostaliśmy tylko we dwu: Stecki i ja. — Przejdźmy się po ogrodzie — rzekł lekarz. A gdy znaleźliśmy się w alei, dodał: — My tu jednak nieźle oporządzamy bliźnich!... Gdyby opinje miały moc urzeczywistniania się, jedna połowa naszych znajomych musiałaby iść do kryminału, druga do grobu. — Chyba