Kurier carski - Juliusz Verne - ebook

Kurier carski ebook

Juliusz Verne

3,8

Opis

Kurier carski” to powieść Juliusza Verne’a,  uznanego za jednego z pionierów gatunku science fiction.

Kurier carski” to powieść przygodowa osadzona w realiach dziewiętnastowiecznej Rosji carskiej. Opowiada o przygodach niezwykle odważnego, inteligentnego i silnego kuriera carskiego, który musi przebyć całą Rosję, aby ostrzec brata cara przed zemstą buntownika Michała Ogarewa.


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 170

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (4 oceny)
2
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Juliusz Verne

KURIER CARSKI

Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-189-9
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

CZĘŚĆ PIERWSZA.

MICHAŁ STROGOW

I

Bal w Nowym Pałacu.

— Najjaśniejszy Panie, znowu depesza!

 — Skąd?  — Z Tomska.  — Czy dalej, za Tomskiem, telegraf przerwany?  — Tak, od wczoraj.  — Niech mi telegrafują z Tomska co godzinę.  — Rozkaz! — skłonił się generał Kisow.  Te słowa zamienione zostały w chwili, gdy w Pałacu Nowym bal rozwijał całą pełnię swego przepychu. Była godzina druga nad ranem.  Grały orkiestry pułków Preobrażeńskiego i Pawłowskiego. Brzmiały tony mazurów, polek, walców... Bez końca przewijały się pary taneczne śród wspaniałych sal tego pałacu. Marszałek Dworu umiejętnie organizował kontredanse, w których brali udział Wielcy Książęta, ich Małżonki, szambelanowie, frejliny. Wielkie Księżne, lśniące brylantami, damy ze świty, przystrojone galowo, dawały przykład tanecznej ochoty żonom wyższych urzędników wojskowych i cywilnych. Dano sygnał do poloneza. W pochodzie uroczystym wykwintnych par lśniły barwy strojów narodowych, powłóczystych sukien, obszytych koronkami, szamerowania uniformów, stwarzając w oślepiającym blasku żyrandoli nieopisanie czarujący widok... Dokoła błyszczały marmurowe kolumny, migotały złocenia wysokich sklepień, gorzały purpurowe portjery u okien i wejść.  Przez szerokie okna światło salonów strzelało czerwienią w otulającą pałac, czarną noc. Stojący we framugach, nietańczący goście, pociągnięci tym kontrastem, mogli przez szyby obserwować zarysowujące się w cieniach olbrzymie sylwety stłoczonych dzwonnic. Widzieli tuż pod rzeźbionemi balkonami przechadzające się miarowo, liczne straże, z karabinami na ramieniu. Od czasu do czasu z ulicy dochodziły tony trąbek posterunkowych, wdzierając się w rytm orkiestrowej muzyki na balu. Dalej jeszcze w skośnych promieniach, wypadających z pałacu, widniały na wąskiej rzece nieruchome barki w przystani.  Ten, który wydawał ów bal i którego generał Kisow mianował tytułem najwyższym — miał na sobie skromny uniform oficera pułku strzelców. Nie była to poza skromności, lecz przyzwyczajenie człowieka, nie nadającego zbytniej wagi wyglądowi zewnętrznemu. Ten kontrast uderzał jednak mocno, gdy Wysoki Gospodarz ukazywał się od czasu do czasu śród swojej świty Kozaków i Lezginów, odznaczających się świetnością uniformów kaukaskich.  Wzrostu wysokiego, o gestach uprzejmych, z twarzą spokojną — wszelako z przejściowemi zmarszczkami troski na czole — przechodził od grupy do grupy, ale mówił mało i zdawał się udzielać tylko przelotną uwagę czy to wesołym okrzykom zaproszonej młodzieży, czy nawet poważniejszym słowom wysokich urzędników i członków ciała dyplomatycznego, reprezentujących przy nim główne państwa Europy. Dwóch czy trzech polityków — fizjonomistów z zawodu — zauważyło na twarzy Gospodarza balu jakieś oznaki niepokoju, lecz o przyczynę zapytać nie śmieli. Sam „oficer gwardji“ niewątpliwie dbał o to, aby jego tajne troski nie mąciły wesela gości; a że należał do tych Suwerenów świata, których myśl, nawet niewypowiedziana, staje się rozkazem — uciecha balu nie ustawała ani na chwilę.  Przeczytawszy depeszę, spochmurniał. Mimowoli położył rękę na rękojęści szabli, drugą osłonił oczy.  Czy raziło go światło, czy chciał ukryć wzruszenie? Usunął się wraz z generałem w cień framugi.  — Zatem od wczoraj jesteśmy pozbawieni komunikacji z moim Wielko–książęcym bratem — podjął przerwaną rozmowę.  — Niestety, tak! Depesze nie przedrą się już przez front syberyjski.  — Ale wojska Amurskie, Jakuckie i Zabajkalskie pomaszerowały już na Irkuck?  — To był ostatni rozkaz telegraficzny, który udało się nam przesłać za jezioro Bajkał.  — Jesteśmy w komunikacji stałej od początku najazdu z gubernatorami Jenisejska, Omska, Semipalatyńska i Tobolska — nieprawdaż?  — Tak, Najjaśniejszy Panie! I pewni jesteśmy, że Tatarzy nie przeszli poza rzekę Irtysz i Ob.  — A o zdrajcy, Iwanie Ogarewie są jakie wiadomości?  — Nic nowego. Szef policji nie wie, czy przeszedł za nasz front.  — Należy posłać zawiadomienia o nim do Niższego Nowogrodu, Ekaterynburga, Kassimowa, Tiumieni, Iszymu, Ornska, Elamska, Kolywani, Tomska — do wszystkich stacji telegraficznych, z któremi korespondencja nie jest dotąd przerwana.  — Rozkaz Waszej Cesarskiej Mości będzie wykonany natychmiast.  — I zachować milczenie o tem wszystkiem!  Generał wmieszał się w tłum i niepostrzeżenie znikł z sali. Rozkazodawca znowu zbliżył się do grup wojskowych i dyplomatów. Twarz jego przybrała uprzedni wyraz spokoju.  Jakkolwiek rozmowa powyższa prowadzona była cichaczem, nie uszła całkiem uwagi. Były osoby wysokiej rangi i dyplomatycznego stanowiska, które wiedziały cośkolwiek o wypadkach zaszłych za frontem, lecz rozumiały obowiązek milczenia. Wszelako dwóch zaproszonych, nie przybranych w mundury i nie noszących żadnej oznaki, rozmawiało przyciszonym głosem na ten temat. Obaj zdawali się posiadać informacje dość ścisłe.  Albowiem, chociaż to byli zwykli śmiertelnicy, nieobdarzeni zdolnością jasnowidzenia, jednak na mocy swego zawodu, nakazującego im przenikać sekrety najgłębsze i zdobywać informacje dla informowania innych — potrafili sięgać węchem, słuchem, i wzrokiem poza granice, zakreślone dla innych. Słowem, byli to dziennikarze!  Jeden był Anglikiem, drugi — Francuzem. Obaj wysocy i chudzi. Ten — brunet, jak południowcy Prowancji; tamten — ryży, jak gentleman z Lancachire. Aglo–Normandczyk, powściągliwy w słowach i gestach, zimny, flegmatyczny, mówił z przystankami, stereotypowo, li pod naciskiem spraw ważnych. Gallo–Romańczyk, przeciwnie, ruchliwy i gadatliwy, oczyma, rękoma, słowami — na dwadzieścia sposobów wypowiadał myśl każdą. Fizjonomista oceniłby nadto poza temi widocznemi różnicami kontrast fizjologiczny charakterów rasowych: Francuz był całkowicie okiem, Anglik był cały uchem.  Pierwszy posiadał w źrenicach bodaj talent prestidigatora, zauważającego kartę w szybkim ruchu tasowania talji; miał coś więcej nadto: pamięć oka. Drugi wyćwiczonym słuchem chwytał szepty i po dziesiątku lat rozpoznawał głos, raz zasłyszany. A jakkolwiek uszy ludzkie według przyrodników — są prawie nieruchome i nie nadają się do strzyżenia, jak u zwierząt, aparat słuchowy dziennikarza angielskiego przez lekkie nachylenia i zwroty głowy stał na równi z wrażliwością psią na dźwięki. Daily–Telegraph cenił wysoko tę doskonałość słuchu swego korespondenta. Co do Francuza — wzrok jego musiał być również ceniony... Ale przez jaki dziennik — nie wiedziano. On sam powiadał, że koresponduje ze swoją „kuzynką Magdaleną“. Bowiem godzi się zaznaczyć, że mimo pozornej otwartości subtelny francuz bodaj dyskrecją prześcigał swego angielskiego kolegę. Nawet gadatliwość służyła mu nie jako do lepszego ukrycia myśli.  Obaj znaleźli się na uroczystości w Nowym Pałacu w noc z 15 na 16 lipca, jako dziennikarze, i gwoli potrzebom swoich czytelników. Obaj miłowali swój zawód, jako misję. Z zimną krwią i brawurą, nieustraszeni szli na trudy swego rzemiosła, gotowi przesadzać mury, przepływać rzeki w wyścigu polowania na nowości i bodajby paść bez tchu, jak ów szybkobiegacz ateński, aby zdobyć pierwszeństwo w przyniesieniu ważnej wieści! Redakcje nie szczędziły pieniędzy, aby im ułatwić możność przenikania wszędzie. Tu zaznaczmy ku honorowi obu dziennikarzy, że nie kusili się oni wglądać w tajemnice prywatne i uprawiali od lat wielu jedynie „wielką reporterkę polityczną i militarną“.  Alcyd Jolivet i Harry Blount spotkali się na owym balu po raz pierwszy w życiu. Tak różni charakterami a podobni zawodem, co wywoływało konkurencję w informowaniu publiczności europejskiej, nie mogli być zbyt pociągnięci ku sobie. Lecz obaj dyplomatycznie szukali zbliżenia i może korzyści z rozmowy — dwaj polujący na jednem terytorjum, lecz świadomi granicy swoich przywilejów. Oko jednego mogło przysłużyć się uchu drugiego i odwrotnie. Obaj zwietrzyli coś w powietrzu tego wieczora. Bodajby tylko nie był to przelot kaczki dziennikarskiej, niegodnej wystrzału.  — Ten balik jest czarujący! — rozpoczął Jolivet rozmowę manierą wybitnie francuską.  — Już telegrafowałem: „splendid!“ — odparł z flegmą Blount, akcentując ten zwykły wyraz za chwytu angielskiego.  — I ja... mojej kuzynce Magdalenie.  — Kuzynce? — zdziwił się Blount.  — Tak, to ją interesuje. Nawet musiałem jej donieść o tem, że oblicze naszego Wysokiego Gospodarza zaćmił, zdaje się, lekki obłoczek...  — A mnie się wydał ono promiennem — rzekł Blount, może kryjąc swoje spostrzeżenie podobne.  — I nakazałeś mu pan promienieć na szpaltach Daily-Telegraf'u!...  — Oczywiście!  — A pamiętasz pan bal w r. 1812?  — Jakbym tam był! — wycedził z uśmiechem Anglik.  — Zatem wiesz pan — kończył Jolivet — że podczas balu, wyprawionego na cześć cesarza, Aleksandrowi I doniesiono, iż Napoleon przeszedł Niemen z awangardą wojsk francuskich. Jakkolwiek ta nowina mogła być zapowiedzią utraty cesarstwa, cesarz nie pozwolił, aby niepokój zmącił ucztę...  — Naturalnie pan nie czyni aluzji do przyniesionej przez generała Kisowa wiadomości o przerwaniu drutów pomiędzy frontem i gubernatorstwem Irkuckiem.  — A! pan zna ten szczegół?!  — Troszeczkę.  — Ja też. Muszę go znać. Moja ostatnia depesza doszła tylko do Udińska — rzekł z zadowoleniem Jolivet.  — Moja tylko do Krasnojarska — zauważył nie mniej zadowolony Blount.  — Tedy wie pan i o rozkazie wymarszu wojsk z Nikołajewska?  — Jako i o nakazie telegraficznym skoncentrowania kozaków w Tobolsku.  — Wszystko to prawda. I racz mi wierzyć, panie Blount, że moja miła kuzynka już jutro będzie o tych zarządzeniach coś wiedziała!  — Tak samo, jak czytelnicy Daily–Telegraph, panie Jolivet!  — Oto, co znaczy widzieć wszystko, co się dzieje!  — I słyszeć wszystko, co się mówi!  — Ciekawą jest rzeczą śledzić tę kampanję, panie Blount.  — To też ją śledzę, panie Jolivet.  — Zatem może spotkamy się na terenie mniej bezpiecznym, niż posadzka tego salonu?  — Mniej bezpiecznym, ale...  — Ale i mniej śliskim! — rzekł z uśmiechem Joliyet, podtrzymując kolegę w chwili, gdy ten się potknął.  W tej chwili otwarły się podwoje sąsiedniego salonu.  Oczom ukazały się długie i liczne stoły, zastawione wspaniale. Główny stół, przeznaczony dla wielkich książąt i członków ciała dyplomatycznego, uderzał przepychem złotych naczyń, przybyłych z Londynu i arcydziełami porcelany z Sevres.  Goście skierowali się na wieczerzę.  W tej samej chwili generał Kisow zbliżył się do oficera gwardji. Rzekł cicho:  — Depesze nie dochodzą już do Tomska.  — Natychmiast przywołać kurjera!  Oficer porzucił wielką salę i wszedł do sąsiedniego pokoju. Był to gabinet, umeblowany nader skromnie, położony w narożniku pałacowym. Nad dębowem biurkiem wisiały tu obrazy Horacego Verneta. Oficer otworzył szybko okno. Potem wyszedł na balkon i szerokiem rozwarciem ust wciągnął powietrze, jakby go zbrakło jego płucom.  Przed jego oczyma ciągnął się w świetle miesięcznem mur forteczny, w którego obrębie wznosiły się dwie świątynie katedralne, trzy pałace, arsenał. Poza murem odrzynały się zarysy trzech miast odrębnych — Kitajgorod, Biełojgorod, Ziemlanojgorod; olbrzymie dzielnice europejskie, tatarskie, chińskie, dzwonnice, klasztory, kopuły trzystu cerkwi, labirynt rozsypanych na wzgórzach niskich domków i wysokich budowli o zielonych dachach i czerwonych ścianach — dziwaczna mozajka, rozbłyskująca czarodziejsko w poświacie księżyca, ciągnąca się na przestrzeni kilku wiorst, przetykana ogrodami, przerżnięta tu i ówdzie zawiłemi skrętami rzeczułki.  Rzeką tą była Moskwa — i miasto zwało się Moskwą — a tym murem fortecznym był Kreml. A tym oficerem gwardyjskim, który skrzyżowawszy ręce na piersi, chmurząc czoło marzycielskie, wsłuchiwał się gwar, płynący od Nowego Pałacu na prastare miasto — był Car Aleksander II!...

II

Rosjanie i Tatarzy.

Troska cara była usprawiedliwioną. Za granicami Uralu zachodziły wypadki wielkiej wagi. Straszliwy najazd zagrażał władzy rosyjskiej wydarciem ziem Syberyjskich.

 Rosja Azjatycka, czyli Syberja, przedstawia najrozleglejszą w starym świecie płaszczyznę — 12 i pół miljona kilometrów kwadratowych, 1/ 8 część całej Azji; w owej epoce liczyła około 2 miljonów mieszkańców. Ciągnie się od gór Uralskich, odgraniczających ją od Europy, ku wschodowi — do wybrzeży Oceanu Spokojnego. Na południu graniczy z nią linjami dość nieokreślonemi Turkestan i Państwo Chińskie; na północy — Ocean Lodowaty i Morze Karskie do cieśniny Behringa. Dzieli się na gubernie: Jenisejską, Irkucką, Tobolską, Tomską i obwody Amurski, Zabajkalski, Jakucki, Nadmorski, wliczając tu poddane władzy Moskiewskiej kraje Kirgizów i Czukczów oraz półwysep Kamczatkę.  Kraj ten był terenem osiedlenia zbrodniarzy, a także wygnania przestępców politycznych, skąd nazwa jego brzmi zgrozą w uszach zachodowca — echem jęku w dziejach powstańców polskich...  W czasie, do którego odnosi się powieść nasza, dwaj Generał–gubernatorowie wykonywali imieniem cara władzę namiestniczą nad tym olbrzymim krajem stepowym, zalegającym obszar dziesięciu stopni geograficznych. Nie przeszła wówczas jeszcze kolej żelazna po tych równinach, tu i owdzie przedziwnie urodzajnych. Nowoczesne świdry jeszcze nie przeniknęły głęboko w łono tej ziemi, zawierającej po dziś bezmierne bogactwa mineralne. Podróżowało się tu latem w tarantasach i na furach, zimą — na saniach. Ale od Uralu przebiegał już drut — jedyny, liczący przeszło 8000 wiorst, który niósł w potrzebie depesze w cenie przeszło 6 rubli za każdy wyraz. Od Irkucka przez granicę mongolską poczta mogła je zanieść do Pekinu w ciągu dwóch tygodni.  Ten właśnie drut telegraficzny, rozciągnięty między Ekaterynburgiem i Nikołajewskiem został przecięty naprzód za Tomskiem, a w parę godzin później między Tomskiem i Koływanią. I oto car pomyślał o konieczności wysłania kurjera do miejsc, z których żadne wieści już nie nadchodziły.  Wrócił z balkonu do gabinetu, gdy w progu zjawił się szef policji. Car rzucił pytanie:  — Co pan wiesz, generale, o Iwanie Ogarewie?  — Jest to człowiek bardzo niebezpieczny.  — W randze pułkownika?  — Tak.  — Inteligentny?  — Bardzo. Ale nieopanowany... szalenie ambitny... Wdał się wcześnie w intrygi. Przeto Wielki książę zdegradował go przed dwoma laty i zesłał na Sybir. Pół roku temu Wasza Cesarska Mość ułaskawiła go. Wrócił do Rosji...  — A teraz?...  — Wrócił na Syberję... dobrowolnie! Ponieważ — — nastał czas, kiedy się wraca z Syberji!  W tej uwadze był cichy wyrzut. Car odczuł to i rzekł z dumą:  — Za mego życia Syberja jest i będzie krajem, z którego się powraca!  Znaczyło to, że sprawiedliwość rosyjska nauczyła się przebaczać — rzecz, z którą szef policji nie mógł się pogodzić. Cóż w takim razie wart był ukaz cesarski, gdy nie zagradzał powrotu na zawsze zesłańcom Tombolska, Jakucka. Irkucka?! Ale wobec słów Cesarza wypadało zmilczeć. Car indagował dalej.  — Czy Ogarew nie powrócił do Rosji po raz wtóry?  — Tak... po tajemniczej podróży przez ziemie syberyjskie.  — I wówczas policja przestała go śledzić?  — Nie! — skazani są niebezpieczni, odkąd są ułaskawieni.  Car zmarszczył brwi. Szef policji już uląkł się, że zaszedł zbyt daleko. Ale cesarz zaniechał wyrzutów. Chwila była nie po temu.  — Ostatnio gdzie był?  — W Permi... Ale tam nie postrzeżono w jego postępowaniu nic podejrzanego. W połowie marca znikł z tego miasta... wyjechał...  — Dokąd?... I co robił?...  — Niestety! nie wiemy.  — Ale ja wiem! — rzekł mocno Car. Otrzymałem listy anonimowe, które minęły policję... A wobec dzisiejszych wypadków widzę, że zawierały dane ścisłe.  — Czy Wasza Cesarska Mość chce powiedzieć, że Iwan Ogarew brał udział w inwazji Tatarów? — niemal wykrzyknął naczelnik policji.  — Tak jest. Pouczę pana o tem, o czem nie wiesz. Ogarew, opuściwszy Perm, udał się za Ural. W stepach Kirgizkich usiłował burzyć tameczną ludność — nie bez powodzenia! Potem był dalej — na południu — w wolnym Turkestanie, w chanatach Buchary, Kokandu, Kunduzy — tam znalazł wodzów chętnych do rzucenia na nas swoich hord, do sprowokowania buntu w ziemiach Syberji. Owoce jego działalności dojrzały dziś w wybuchu...  Cesarz, mówiąc, gorączkowo chodził po pokoju. Szef policji myślał o jednem: o tem, że kiedy Carowie nie udzielali łask wygnańcom, plany Ogarewych nie mogły się urzeczywistniać! Rzuciwszy się w fotel, Aleksander z goryczą zauważył, że los depesz, mających poruszyć wojska Syberyjskie, nie jest wiadomy, a pułki wysłane z Permi i Niższego Nowogrodu, oraz Kozackie, zaledwie po kilku tygodniach dojdą do linji nieprzyjacielskiej.  — Jednakże Wielki Książe chyba odebrał wiadomość, że otrzyma posiłki w Irkucku! — wtrącił pocieszająco generał.  — Wie o tem, ale nie wie, że Iwan Ogarew, jego wróg osobisty, gra rolę zdrajcy. Nie wie o tem; że ten człowiek, nieznany mu z twarzy, zamierza pod fałszywem nazwiskiem ofiarować mu swoje usługi, zyskać jego ufność, zająć przy pomocy Tatarów Irkuck i wywrzeć na nim pomstę za niełaskę, której niegdyś od niego doznał. Oto, co wiem z raportów — a o czem nie wie mój brat, którego życiu grozi niebezpieczeństwo!  — Najjaśniejszy panie, jednak inteligentny i odważny kurjer...  — Szukam takiego.  — Musiałby prześlizgnąć się po ziemi, podatnej dla buntu.  — Jakto?... sądzisz, generale, że nasi wygnańcy polityczni podadzą rękę najeźdźcom — krzyknął cesarz. Myślę, że mają w sobie więcej patrjotyzmu...  Szef policji zmieszał się, wybąkał:  — Tak... Ale... Zresztą są tam także inni osiedleńcy.  — Kryminaliści?! Ach, tych ci daruję! To odpadki bez ojczyzny. Ale wszyscy odczują, że ten najazd grozi nie mnie, lecz Rosji, którą zawsze — ćmają nadzieję ujrzeć... którą zobaczą! Nigdy Rosjanin nie połączy się z najeźdźcą celem złamania władzy rosyjskiej.  Cesarz–reformator, wprowadzający do sądów wraz ze sprawiedliwością miłosierdzie, miał słuszną zasadę zaufania patrjotyzmowi wygnańców. Ale inwazja mogła znaleźć inną, poważniejszą pomoc — w ludności Kirgiskiej.  Kirgizi, podzieleni na trzy hordy, liczyli w 400 tysiącach namiotów blisko 2 miljony dusz. Były śród nich plemiona niepodległe; były też uznające zwierzchnictwo Rosji; lub ciążące ku Turkestanowi. Niektóre koczowały nad Irtyszem, inne zachodziły aż do Omska i Tobolska. Sprzymierzenie ich z najazdem groziło odcięciem Syberji od Rossji. Wprawdzie Kirgizi nowicjusze w sztuce wojennej, są raczej nocnymi rabusiami i napastnikami karawan, niźli regularnymi żołnierzami. Czworobok konnicy zgniecie dziesięćkroć liczniejszą masę Kirgizów, a jeden wystrzał armatni rozpędzi ich tłumy. Ale kiedyż armaty i kawalerja rosyjska nadążą tam z odległości dwóch lub trzech tysięcy wiorst poprzez bagniska i pustynie?!  Przeważnie nomadzi–koczownicy, patrzyli oni niechętnie na pragnące utrzymać ich w karbach kolonje wojskowe rosyjskie i należało się liczyć z tem, że namowy sąsiednich sułtanów Turkestanu i chanów Suchary, Kokandu, Kundzy–Muzułmanów, jak oni — musiały już oddziałać na nich w kierunku wyzwolenia się z pod władzy prawosławnych.  Tatarowie, którzy zagrażali w danym wypadku cesarstwu rosyjskiemu, należą przeważnie do rasy kaukazkiej — wbrew innym zaliczającym się do rasy mongolskiej. Zajmowali rozległe ziemie Turkestanu, podzielone na szereg chanatów. Najznaczniejszym śród nich była Buchara. Stojący na jej czele Feofar Chan prowadził politykę poprzedników, którzy nieraz już ścierali się z Rosją w bojach o panowanie nad Kirgizami.  Państwo to przy ludności, wynoszącej 2½ miljona mieszkańców, posiada armję 60–tysiączną, mogącą urosnąć trzykrotnie w czasie wojny, przy 30 tysiącach koni. Kraj to bogaty z natury i potężny przez zabory ziem sąsiednich. Posiada 19 znacznych miast. Otoczona murem długości 8 tysięcy mil angielskich, Buchara o której z zachwytem pisali uczeni X wieku, słynie jako środowisko wiedzy muzułmańskiej. Samarkanda szczyci się grobem Tamerlana i pięknemi pałacami. Inne miasta słynne są z budynków, wież swoich, murów obronnych; mają nadto osłonę z gór, lub niedostępność swoją opierają na izolowanem położeniu śród oaz.  Otóż ambitny i dziki chan Buchary, poparty przez innych chanów, posłusznych tatarskiemu instynktowi grabieży, stanął na czele hord średnio–azjatyckich w czasie tego najazdu, którego duszą był Iwan Ogarew.  Zdrajca, party nienawiścią i ambicją, nakreślił plan potężnego uderzenia na Rosję przecinającego wielką drogę syberyjską.  Emir — takim był tytuł chana Buchary — pchnął swoje hordy przez granicę rosyjską, zajął gubernię Semipalatyńską, zmusił do cofnięcia się nieliczne straże kozackie, kroczył dalej za Bałkaj, pociągnął za sobą Kirgizów, przenosił obozy swoje z żonami i niewolnikami z miasta do miasta, grabił, więził, mordował opornych, zapatrzony na swój wzór bezczelny i wiekopomny — Czingis–Chana.  Gdzie znajdowali się teraz? — dokąd cofnęły się wojska rosyjskie? — co ocalało z władzy moskiewskiej? a co wyrwało się jej? — na żadne z tych pytań nie można było odpowiedzieć. Ten goniec, który nie lęka się niczego, ani skwarów lata ani mrozów zimy, beznamiętny i korny szybki, jak błyskawica — goniec w postaci niewidzialnie biegnącej iskry elektrycznej nie mógł się przedrzeć przez stepy. Drut między Koływanią i Tomskiem został przecięty.  Kurjer, który miał iskrę zastąpić i uprzedzić W. księcia o groźnej zdradzie, człowiek musiał użyć sporo czasu dla przebieżenia 5,523 kilometrów oddzielających Moskwę od Irkucka, i winien był posiadać inteligencję i odwagę nadludzką, aby przedrzeć się do swego celu przez tysiące niebezpieczeństw.  Czy znajdę takiego? — pytał car...

III

Michał Strogow.

Odźwierny gabinetu cesarskiego zaanonsował generała Kisowa. Car żywo spytał wchodzącego:  — Pański goniec?  — Jest tu — czeka.  — Człowiek odpowiedni?  — Ręczę zań głową.  — Ze służby pałacowej?  — Tak, Najjaśniejszy Panie.  — Znasz go osobiście?  — Spełniał moje najtrudniejsze polecenia.  — Zagranicą?  — Nie, w Syberji.  — Skąd pochodzi?  — Z Omska. Sybirak.  — Ma zimną krew, inteligencję, odwagę?  — Wszystko, aby mieć powodzenie tam, gdzie inni znaleźliby zgubę.  — Wytrzymały?  — Do ostatnich granic — na głód, chłód, pragnienia, bezsenność.  — Czyż ma ciało z żelaza?  — Tak. Wasza Cesarska Mość.  — A serce?  — Ze złota.  — Nazywa się?  — Michał Strogow.  — Gotów do wyjazdu?  — Oczekuje rozkazów W. C. Mości.  — Niech wejdzie.  Za chwilę wszedł wezwany do gabinetu. Michał Strogow był jednym z najwyborniejszych okazów rasy Kaukaskiej. Wysoki, barczysty, o piersi, wydatnej, muskularny, zdawało się, iż stojąc, wrasta w ziemię. Obfite czarne włosy wiły się nad pięknem, inteligentnem czołem. Twarz, zwykle biada, kraśniła, gdy serce zapulsowało mocnem wzruszeniem. Oczy błyszczały szczerem wejrzeniem odwagi bohaterskiej. Nozdrza wzdymały się, jak u rasowego rumaka.  Nie rozumiał, co znaczy załamywać ręce w rozpaczy, lub drapać się po głowie w zakłopotaniu. Był stanowczy, skąpy w słowach i gestach. Raczej maszerował, niż chodził, niby żołnierz wytrawny, idący na zdobycie wrażych okopów. Miał na sobie świetny uniform strzelecki, zdobny krzyżem zasługi i mnóstwem medali. Należał do rzędu specjalnych kurjerów cesarskich śród których wyróżniał się sprawnością, w wykonaniu rozkazów — zaletą cenioną najwyżej w państwie Moskiewskiem. Był jakby stworzony do misji, igrającej z niebezpieczeństwem, zwłaszcza na gruncie Syberji, której obyczaje i djalekty znał doskonale.