4,49 zł
„Suka" to opowiadanie Władysława Reymonta, pisarza, prozaika i nowelisty, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.
“ — Acha! Już wiem, wiem.
Przypomniała sobie Ewkę, zjeżdżającą z brogu po słupie.
— Tylko nie patrz, jak będę schodziła.
— Przez co?
— No, nie patrz! — zawołała energicznie, rozczerwieniona i zła, że nie rozumiał dlaczego.
Chłopak drwiąco się roześmiał i odwrócił, a ona książkę trzymaną w ręku rzuciła na drogę, i tak, jak radził, zsunęła się po słupku. Przez rów przeszła i wesoło zawołała:
— Dawaj tu konia, pojedziemy trochę.
Chłopak zaczął się kłopotliwie drapać w głowę.
— Dajże rękę, siądę z tobą, i pojedziemy.”
Fragment
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 20
Wydawnictwo Avia Artis
2021
— Witek! Mój złoty Witek! Chłopak się obejrzał, źrebaka, na którym jechał, powstrzymał i mruknął: — Cegój! A gdzie!... To psinorody dopiro, zaro w skodę, kiej śwynie! Pchnął swego konia, obegnał rozpraszające się po drodze i zbożu stado źrebiąt, spędził w kupę i podjechał znowu pod parkan, okalający ogród, gdzie stała dziesięcioletnia może dziewczyna. — Mój drogi Witek, pomóż mi zejść, mój złociutki, ja się tak boję, jeszcze spadnę — szczebiotała, przytrzymując się silnie ostro zakończonych sztachet. — A juści — dostanę ta!... I obojętnie zsuwał ściągnięte aż do kolan spodnie. — To podjedź. — Bez rów? — Prawda — i spojrzała z przykrością w głęboki rów, idący równolegle z parkanem. — Niech paninka chyci się słupka okrakiem i tak zjedzie na zimię. — Jakto okrakiem? — Loboga z tymi kobitami?... To zawdy nic nie rozumi. Dyć kolanami i tyla. — Acha! Już wiem, wiem. Przypomniała sobie Ewkę, zjeżdżającą z brogu po słupie. — Tylko nie patrz, jak będę schodziła. — Przez co? — No, nie patrz! — zawołała energicznie, rozczerwieniona i zła, że nie rozumiał dlaczego. Chłopak drwiąco się roześmiał i odwrócił, a ona książkę trzymaną w ręku rzuciła na drogę, i tak, jak radził, zsunęła się po słupku. Przez rów przeszła i wesoło zawołała: — Dawaj tu konia, pojedziemy trochę. Chłopak zaczął się kłopotliwie drapać w głowę. — Dajże rękę, siądę z tobą, i pojedziemy. — A juści, a jak kto obacy i powi jaśnie pani, to co? — mruknął markotnie. — Nikt nie będzie widział, pojedziemy na łąki, albo do lasu — no, mój Witeczku. — Kiej się bojem. Jaśnie ociec paninki powiedzieli, że kiej jesce raz zobacą, co z paninką jezdze, to mi taką frycówkę sprawią... — Nie będzie wiedział, dajże rękę, już ci podaruję wstążkę czerwoną do koszuli. Chłopak zmiękł. Ledwie bosą nogę wyprężył poziomo jak strzemię i rękę podał, już dziewczyna siedziała przed nim, chwyciła się grzywy i biła bosemi, w pantofelkach tylko nogami po bokach źrebca. Witek jedną ręką przycisnął ją do siebie, drugą klepnął w kark konia, zawrócił, gwizdnął, uderzył piętami — i polecieli, jak wiatr, drogą ku łąkom leżącym niżej, pomiędzy parkiem a lasem. Dziewczynie oczy