Czarna zasłona - Karol Dickens - ebook

Czarna zasłona ebook

Karol Dickens

0,0
6,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Avia-Artis
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2021
Opis

Czarna zasłona” to opowiadanie Karola Dickensa, angielskiego pisarza uważanego przez wielu za największego pisarza epoki wiktoriańskiej.

“— Czy życzy sobie Pani zasięgnąć mojej rady jako lekarza? — zwrócił się do niej z pewnym wahaniem, otwierając drzwi na ścieżaj. Otwierały się do wnętrza, więc czynność ta nie zmieniła jej pozycji: stała sztywna i nieporuszona, wciąż na tem samem miejscu. Pochyliła z lekka głowę na znak, że to prawda.

— Pani będzie łaskawa do gabinetu.

Nieznajoma postąpiła krok naprzód; następnie, zwracając głowę w stronę chłopca — ku jego niezmiernemu przerażeniu — zawahała się jakgdyby na chwilę.

— Wyjdź z pokoju, Tomek — rzekł lekarz do pomocnika, którego wielkie, okrągłe oczy rozszerzyły się podczas tej krótkiej rozmowy do nieprawdopodobnych rozmiarów. — Zasuń firankę i zamknij drzwi.

Chłopiec zasunął szklaną część drzwi zieloną firanką, wycofał się do poczekalni, zamknął za sobą drzwi i niezwłocznie zbliżył do dziurki od klucza jedno ze swych przerażonych, wielkich oczu.”

Fragment.


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 21

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-354-1
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

CZARNA ZASŁONA

Pewnego zimowego wieczoru, przy końcu roku 1800, lub też o parę lat wcześniej, młody lekarz, który niedawno zdobył patent i właśnie rozpoczynał praktykę, siedział w rogu małego, schludnego gabineciku, grzejąc się przy blasku trzaskającego wesoło ognia i słuchając wiatru, który kroplami deszczu jak palcami stukał w szyby okien i wył w kominie — przeciągle, posępnie. Noc była słotna i chłodna. Doktór przez cały dzień brnął przez brud i błoto, a teraz wypoczywał po pracy. Otulony był w szlafrok, na nogach miał pantofle. Powoli zapadał w stan bliższy snu niż jawy, powoli kłębiły się myśli i wizje, zalewające wezbranym potokiem rozbudzoną senną wyobraźnię. Najpierw myślał o tem, że wiatr dmie tęgo i że w tej samej chwili raniłby mu twarz ostry, zimny deszcz, gdyby nie to, że odpoczywa w ciepłem, zacisznem mieszkanku. Następnie ujrzał w wyobraźni Boże Narodzenie i pomyślał o tem, jak to będzie pięknie, kiedy odwiedzi swój rodzinny dom, przywita przyjaciół i ukochanych, jak uradują się jego przybyciem, jak szczęśliwa byłaby Róża, gdyby jej mógł powiedzieć, że znalazł wreszcie pacjenta i że spodziewa się większej ich liczby, że ma nadzieję w przeciągu niewielu miesięcy osiągnąć dostatecznie mocne podstawy materjalne, aby ją pojąć za żonę, przywieźć do siebie, do domu — niech troską macierzyństwa rozweseli samotne ognisko, niechaj będzie podnietą do nowych walk, nowych zmagań i usiłowań. Potem rozważał, kiedy, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, zjawi się ten pierwszy pacjent, albo też, czy wyrokiem opatrzności nie będzie mu sądzone doczekać się pacjenta wogóle. Następnie myślał znów o Róży, aż zasnął na dobre. Ale śnił wciąż o niej. Uszy miał pełne jej srebrzystego głosu, na ramieniu spoczywała jej mała, lekka, łagodna dłoń.

 Istotnie spoczywała dłoń na jego ramieniu, nie była jednak ani mała, ani lekka. Jej posiadacz, korpulentny chłopak o krągłej głowie, wyznaczony został przez gminę na pomocnika lekarza i za skromną zapłatą szylinga tygodniowo, oraz koszt całodziennego utrzymania, miał chodzić z lekarstwami i posyłkami. Ponieważ nikt nie żądał lekarstw, a posyłki były zbędne, przeto chłopak spędzał wolne godziny — (było ich mniej więcej czternaście na dobę) — gryząc pepperminty, wchłaniając pokarm, konieczny dla podtrzymania życia, i pokrzepiając ciało snem.  — Proszę pana — jakaś dama! — szepnęła wyżej scharakteryzowana osobistość, potężnym szturchańcem budząc swego chlebodawcę.  — Jaka dama? — zawołał lekarz, zrywając się na nogi. Gotów był przypuścić, że sen stanie się rzeczywistością, i niemal wierzył, że nieznajoma okaże się Różą. — Jaka dama? Gdzie?  — Tam, proszę Pana, o