Msza Belzebuba - Karol Dickens - ebook

Msza Belzebuba ebook

Karol Dickens

0,0
6,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Avia-Artis
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2021
Opis

Msza Belzebuba” to opowiadanie Karola Dickensa, angielskiego pisarza uważanego przez wielu za największego pisarza epoki wiktoriańskiej.

“W rejestrze znienawidzonych przez niego przedmiotów trudno by się dopatrywać jakiegoś systemu; zdaje się, że czuł specjalną antypatię do dorożek, starych kobiet, drzwi, które nie chcą się zamykać, muzyków — amatorów i konduktorów w omnibusach. Składał ofiary na rzecz towarzystwa, działającego pod hasłem „Precz z rozpustą!“ ponieważ pozbawianie ludzi najnieszkodliwszych w świecie rozrywek sprawiało mu radość; łożył takie na utrzymanie dwóch wędrownych mnichów-metodystów, ciesząc się, że jeżeli nawet okoliczności pozwolą jakiemuś człowiekowi zaznać na tym świecie szczęścia, to przecież zatruje mu życie strach przed tamtym światem.”

Fragment


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 28

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-355-8
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

MSZA BELZEBUBA

Pan Nikodem Dumps czyli, jak mówili znajomi, „długi Dumps“ był kawalerem, miał sześć stóp wysokości i pięćdziesiąt lat: dziwak, cmentarnik, złośnik i odludek. Był zadowolony tylko wtedy, kiedy miał na co się uskarżać, i stale narzekał, ilekroć było się z czego cieszyć. Jedyną radością jego egzystencji było unieszczęśliwianie innych — ilekroć mu się to udawało, miał minę człowieka, dla którego życie jest piękne. Z pośród szeregu przykrości, jakich doznawał chronicznie, należy wymienić pozycję w banku, która mu przynosiła pięćset funtów rocznie, oraz umeblowane mieszkanko na pierwszem piętrze w Pentonville, które wynajął dlatego tylko, że z okien roztaczał się widok na posępną równię cmentarza. Znał na pamięć kształt i barwę każdego grobu, każdej tabliczki; ceremonja pogrzebowa budziła w nim entuzjazm.  Przyjaciele mówili, że jest ponury i zgryźliwy — on twierdził że to nerwy; uważali go za szczęśliwego cynika, który nie ma żadnych potrzeb, on jednakże utrzymywał uparcie, że jest „najnędzniejszym człowiekiem pod słońcem“. A że był chłodny z usposobienia i uważał siebie za pasierba losu, przeto niewiele miał specjalnych upodobań i antypatyj. Czcił pamięć Hoyle’a, ponieważ sam znakomicie grał w wista, nie dając się nikomu wyprowadzić z równowagi; to też parskał radosnym śmiechem ilekroć udało mu się znaleźć niecierpliwego i porywczego partnera. Wielbił króla Heroda za rzeź niewiniątek, rzeczą zaś, której nienawidził najbardziej, było chyba dziecko.  W rejestrze znienawidzonych przez niego przedmiotów trudnoby się dopatrywać jakiegoś systemu; zdaje się, że czuł specjalną antypatję do dorożek, starych kobiet, drzwi, które nie chcą się zamykać, muzyków — amatorów i konduktorów w omnibusach. Składał ofiary na rzecz towarzystwa, działającego pod hasłem „Precz z rozpustą!“ ponieważ pozbawianie ludzi najnieszkodliwszych w świecie rozrywek sprawiało mu radość; łożył takie na utrzymanie dwóch wędrownych mnichów-metodystów, ciesząc się, że jeżeli nawet okoliczności pozwolą jakiemuś człowiekowi zaznać na tym świecie szczęścia, to przecież zatruje mu życie strach przed tamtym światem.  Pan Dumps miał siostrzeńca, który przed rokiem rzucił stan kawalerski. Obdarzał go wielką sympatją, ponieważ widział w nim potulną ofiarę swych unieszczęśliwiających zapędów. Pan Karol Kitterbell był to mały, szczupły, kańciasty człowieczek o nieproporcjonalnie wielkiej głowie i szerokiej, wesołej twarzy. Wyglądał, jak wysuszony do karlich rozmiarów olbrzym, któremu przywrócono w części dawną twarz i dawną głowę. Miał osobliwego zeza, dzięki któremu trudno było określić, w którą stronę spogląda. Zdawało się, że oczy ma utkwione w ścianę, a on tymczasem oglądał dokumentnie swego rozmówcę. Dla uzupełnienia charakterystyki należy dodać, że pan Karol Kitterbell był jedną z najbardziej łatwowiernych osób pod słońcem: brał wszystko na serjo, wziął także żonę i wynajął dom na Great Russel-street, Bedford-square. (Wujaszek Dumps stale przez nieuwagę pomijał nazwę „Bedford-square“ i na jej miejsce kładł straszliwe słowa „Tottenhamcourt-road“).  — Nie, mój kochany wuju — ty mi nie odmówisz — obiecaj, że będziesz ojcem chrzestnym, — rzekł pewnego ranka pan Kitterbell w czasie rozmowy ze swym szanownym krewnym.  — Nie mogę, naprawdę nie mogę, — bronił się Dumps.  — Ależ dlaczego? Janina się obrazi: przecież to dla ciebie drobnostka.  — Że to sprawi trochę kłopotu, — odparł najnieszczęśliwszy pod niebem Albjonu człowiek — o to nie dbam; ale moje nerwy są w takim stanie — zresztą wiesz, że nie znoszę obrzędów. Prócz tego, nie lubię się pokazywać ludziom. Na Boga, Karolu, nie wywijaj młynka tym stołkiem; doprowadzisz mnie do szaleństwa! — Pan Kitterbell, zapomniawszy zupełnie o nerwach swego wujaszka przez dziesięć minut bez przerwy zabawiał się stołkiem, na którym siedział, jedną nogą opisując koło na podłodze, a pozostałym trzem pozwalając bujać w powietrzu. Przytem trzymał stołek oburącz za blat, nie odrywając go od swego ciała.  —