12,49 zł
“Bobo” to utwór Janusza Korczaka, polsko-żydowskiego lekarza, pedagoga, pisarza i publicysty, który był prekursorem działań na rzecz praw dziecka.
Bobo Janusza Korczaka, to pierwsze opowiadanie będące częścią serii utworów o kolejnych etapach rozwojowoju dziecka: od niemowlęctwa (Bobo), poprzez dzieciństwo (Feralny tydzień) aż po wczesną młodość (Spowiedź motyla). Nie są to jednak wizje beztroskiego dzieciństwa, każdy z tych etapów jest naznaczony trudem, niepokojem, nawet cierpieniem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 23
Wydawnictwo Avia Artis
2021
Bobo jest już stare: ma dwa dolne i cztery górne zęby, waży dwadzieścia trzy funty — i jest zdaniem matki, najmądrzejszem z bobów całego świata. Ojciec twierdzi, że bobo jest głupie, jak but. Matka jest tak dumna, jakgdyby bobo było jej własnym, nikomu uprzednio nieznanym wynalazkiem, który należy opatentować, opatrzyć numerem, i oddać dla dalszej eksploatacji amerykańskiemu konsorcjum kapitalistów. Miewały wprawdzie kobiety bobów; ale to jest zupełnie inne, znakomicie ulepszone, nie dające się naśladować i niepodobne do żadnego z istniejących bobów świata... Bobo siedzi na kolanach ojca, ciągnie go za brodę, stara się pochwycić czytaną przez niego gazetę. — Nie przeszkadzaj, — mruczy ojciec, zmiatając bobowe ręce z gazety. Bobo przechyla głowę i przygląda się ojcu ciekawie: — Dobry cień nieruchomo pochylony nad plamą koloru mleka, — co robi dobry cień? Bobo się dziwi szeroko otwartemi oczami, lekko uchylonemi ustami i powolnym, zrównoważonym oddechem. — Powiedz mi bobo, — zapytuje wreszcie ojciec, odkładając gazetę, — jaki jest twój pogląd na dzisiejszy układ stosunków politycznych? Bobo pociąga za sznurek ojcowskich binokli i odpowiedziawszy: „grr... mff... waua“ — podskakuje z wielkiej uciechy. — Ach bobo, bobo, — mówi ojciec z żalem, — ty o polityce nie masz najmniejszego wyobrażenia. Bobo zaś, ściągnąwszy binokle, podnosi do góry rękę, i mówi tonem zdobywcy: — O-o-o-o! A matka zwraca się do ojca: — Rzuć że ten wstrętny papieros, bo dziecko poparzysz. — Ach bobo, bobo, — ciągnie gorzko ojciec — ty jesteś wielki, wielki cymbał. Tu bobo zaczęło mruczeć i przeszło z rąk ojca do matki. — Biedny bobuś, — żali się matka, — od cymbałów mu wymyślają, ubliżają bobasiowi, znieważają; nikt bobasia nie szanuje. Bobo nos kułakiem wyciera. — Biedny bobaś, nosek go swędzi. Tata w nos nadymił. Powiedz: „be tata“, — pogroź mu na nosku. Tu bobo mruknęło po raz drugi, tym razem już energiczniej — i matka wybiegła z nim śpiesznie do sąsiedniego pokoju. Tak, tak, — bobo jest stare. Małe bobo o sześciu zębach i dwudziestu trzech funtach wagi przeżyło już tak wiele, że przeszłość jego może stanowić temat do wielotomowej powieści. Wielotomowej powieści o bobie nikt nie chciałby czytać. — Niechby nie czytali? Ale powieści też nikt nie chciałby drukować. Postanowiłem o bobie napisać tylko powiastkę. Przyćmij lampę i czytaj powoli cichym szeptem, — bo mówić będę o tajemniczym i dziwów pełnym przedhistorycznym prastarym okresie życia bobowego.
***Tak było już. Tak było, gdy Bóg dzielił światło od ciemności i zawieszał gwiazdy, każdą na swem miejscu i wiązał je niewidzialnemi nićmi wzajemnego ciążenia. Tak było, gdy światy rodziły się z chaosu.
Jeszcze się światy nie rodziły; istniała dopiero myśl ich stworzenia, czy też — myśli nawet nie było.
Błąkały się barwy i dźwięki, siły cieniami się ledwie znaczyły, — i dymem nikłym snuły uczucia, bezładnie pomieszane i rozproszone. A każdy ich okruch, krzyżując się, a obojętnie mijając z podobnym lub obcym sobie, żył sam dla siebie.
Nie, nie