Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
“Nie-boska komedia” to dramat Zygmunta Krasińskiego, jednego z trójcy wieszczów obok Mickiewicza i Słowackiego, uznawanych za największych poetów polskiego romantyzmu.
Tytuł nawiązuje do dzieła Dantego “Boska komedia”. Najważniejszym problemem poruszanym w dziele Krasińskiego jest konflikt polityczno-społeczny czyli, jak pisał, walka „arystokracji i demokracji”. W utworze zawarta jest także krytyka typowo romantycznego nastawienia do rzeczywistości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 78
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 1 godz. 49 min
Lektor: Małgorzata Regent, Tomasz Czarnecki, Janusz Żak
Wydawnictwo Avia Artis
2021
Gwiazdy wokoło twojej głowy, pod twojemi nogi fale morza, na falach morza tęcza przed tobą pędzi i rozdziela mgły — co ujrzysz, jest twojem: brzegi, miasta i ludzie tobie się przynależą, niebo jest twojem. Chwale twojej niby nic nie zrówna.
***Ty grasz cudzym uszom niepojęte rozkosze, splatasz serca i rozwiązujesz, gdyby wianek, igraszkę palców twoich — łzy wyciskasz, suszysz je uśmiechem, i na nowo uśmiech strącasz z ust na chwilę, na chwil kilka, czasem na wieki. — Ale sam co czujesz? ale sam co tworzysz? co myślisz? Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością. Biada ci — biada! Dziecię, co płacze na łonie mamki, kwiat polny, co nie wie o woniach swoich, więcej ma zasługi przed Panem od ciebie.
***
Skądżeś powstał, marny cieniu, który znać o świetle dajesz, a światła nie znasz, nie widziałeś, nie obaczysz? Kto cię stworzył w gniewie lub w ironji? Kto ci dał życie nikczemne, tak zwodnicze, że potrafisz udać anioła chwilą, nim zagrząźniesz w błoto, nim, jak płaz, pójdziesz czołgać i zadusić się mułem? — Tobie i niewieście jeden jest początek.
***
Ale i ty cierpisz, choć twoja boleść nic nie utworzy, na nic się nie zda. Ostatniego nędzarza jęk policzon między tony harf niebieskich, twoje rozpacze i westchnienia opadają na dół i szatan je zbiera, dodaje w radości do swoich kłamstw i złudzeń – a Pan je kiedyś zaprzeczy, jako one zaprzeczyły Pana.
***
Nie przeto wyrzekam na ciebie, poezjo, matko piękności i zbawienia. Ten tylko nieszczęśliwy, kto na światach poczętych, na światach, mających zginąć, musi wspominać lub przeczuwać ciebie – bo jedno tych gubisz, którzy się poświęcili tobie, którzy się stali żywemi głosami twej chwały.
***
Błogosławiony ten, w którym zamieszkałaś, jako Bóg zamieszkał w świecie: niewidziany, niesłyszany, w każdej części jego okazały, wielki, Pan, przed którym się uniżają stworzenia i mówią: „On jest tutaj“. Taki cię będzie nosił, gdyby gwiazdę, na czole swojem, a nie oddzieli się od twej miłości przepaścią słowa. On będzie kochał ludzi i wystąpi mężem pośród braci swoich. A kto cię nie dochowa, kto zdradzi zawcześnie i wyda na marną rozkosz ludziom, temu sypniesz kilka kwiatów na głowę i odwrócisz się, a on zwiędłemi się bawi i grobowy wieniec splata sobie przez całe życie. – Temu i niewieście jeden jest początek.
***
ANIOŁ STRÓŻ: Pokój ludziom dobrej woli! Błogosławiony pośród stworzeń, kto ma serce — on jeszcze zbawion być może. Żono dobra i skromna, zjaw się dla niego — i dziecię niechaj się urodzi w domu waszym!(przelatuje)
***
CHÓR ZŁYCH DUCHÓW: W drogę, w drogę, widma, lećcie ku niemu! Ty naprzód, ty na czele, cieniu nałożnicy, umarłej wczoraj, odświeżony w mgle i ubrany w kwiaty. Dziewico, kochanko poety, naprzód! W drogę i ty, sławo, stary orle, wypchany w piekle, zdjęty z palu, kędy cię strzelec zawiesił w jesieni! Leć i roztocz skrzydła, wielkie, białe od słońca, nad głową poety!Z naszych sklepów wynidź, spróchniały obrazie edenu, dzieło belzebuba! Dziury zalepiem i rozwiedziemy pokostem — a potem płótno czarodziejskie, zwiń się w chmurę i leć do poety — wnet się rozwiąż naokoło niego, opasz go skałami i wodami, naprzemian nocą i dniem! Matko naturo, otocz poetę!
***
Wieś.Kościół, nad kościołem ANIOŁ STRÓŻ się kołysze.Jeśli dotrzymasz przysięgi na wieki, będziesz bratem moim w obliczu Ojca niebieskiego.
(znika)
***
Wnątrz kościoła.Świadki — gromnica na ołtarzu. KSIĄDZ: (ślub daje) Pamiętajcie na to!Wstaje para — MĄŻ ściska rękę żony i oddaje ją krewnemu — wszyscy wychodzą, on sam zostaje w kościele.
Zstąpiłem do ziemskich ślubów, bom znalazł tę, o której marzyłem. Przeklęstwo mojej głowie, jeśli ja kiedy kochać przestanę!
***
Komnata, pełna osób.Bal — muzyka — świece — kwiaty. — PANNA MŁODA walcuje i po kilku okręgach staje, przypadkiem napotyka MĘŻA w tłumie i głowę opiera na jego ramieniu.PAN MŁODY: Jakżeś mi piękna w osłabieniu swojem! W nieładzie kwiaty i perły na włosach twoich — płoniesz ze wstydu i znużenia... — O wiecznie, wiecznie będziesz pieśnią moją. PANNA MŁODA: Będę wierną żoną tobie, jako matka mówiła, jako serce mówi. Ale tyle ludzi jest tutaj — tak gorąco i huczno... PAN MŁODY: Idź z raz jeszcze w taniec, a ja tu stać będę i patrzeć na cię, jakem nieraz w myśli patrzał na sunących aniołów. PANNA MŁODA: Pójdę, jeśli chcesz, ale już sił prawie nie mam. PAN MŁODY: Proszę cię, moje kochanie.
(taniec i muzyka)
***
Noc pochmurna. DUCH ZŁY (pod postacią DZIEWICY, lecąc) Niedawno-m jeszcze biegała po ziemi w taką samą porę — teraz gnają mnie czarty i każą świętą udawać.(leci nad ogrodem)
Kwiaty, odrywajcie się i lećcie do moich włosów!
(leci nad cmentarzem)
Świeżość i wdzięki umarłych dziewic, rozlane w powietrzu, płynące nad mogiłami, lećcie do jagód moich! Tu czarnowłosa się rozsypuje — cienie jej puklów, zawiśnijcie mi nad czołem! Pod tym kamieniem zgasłych dwoje ócz błękitnych — do mnie, do mnie ogień, co tlał w nich! Za temi kraty sto gromnic się pali — księżnę dziś pochowano; suknio atłasowa, biała jak mleko, oderwij się od niej! Przez kraty leci suknia do mnie, trzepocząc się, jak ptak — a dalej, a dalej!
***
Pokój sypialny.Lampa nocna stoi na stole i blado oświeca MĘŻA śpiącego obok ŻONY.
MĄŻ: (przez sen) Skądże przybywasz, niewidziana, niesłyszana oddawna? Jak woda płynie, tak płyną twoje stopy, dwie fale białe — pokój świątobliwy na skroniach twoich... Wszystko, com marzył i kochał, zeszło się w tobie. (przebudza się) Gdzież jestem? Ha, przy żonie! To moja żona. (wpatruje się w żonę) Sądziłem, że to ty jesteś marzeniem mojem, a otóż po długiej przerwie wróciło ono i różnem jest od ciebie. Ty dobra i miła, ale tamta... Boże! Co widzę — na jawie! — DZIEWICA: Zdradziłeś mnie.
(znika)
MĄŻ: Przeklęta niech będzie chwila, w której pojąłem kobietę, w której opuściłem kochankę lat młodych, myśl myśli moich, duszę duszy mojej!... ŻONA: (przebudza się) Co się stało? Czy już dzień? Czy powóz zaszedł? Wszak mamy jechać dzisiaj po różne sprawunki. MĄŻ: Noc głucha. Śpij — śpij głęboko! ŻONA: Możeś zasłabł nagle, moj drogi? Wstanę i dam ci eteru. MĄŻ: Zaśnij! ŻONA: Powiedz mi, drogi, co masz, bo głos twój niezwyczajny i gorączką nabiegły ci jagody. MĄŻ: (zrywając się) Świeżego powietrza mi trzeba. Zostań się! Przez Boga, nie chodź za mną — nie wstawaj, powiadam ci raz jeszcze!
(wychodzi)
***
Ogród przy świetle księżyca.
Za parkanem kościół.
MĄŻ: Od dnia ślubu mojego spałem snem odrętwiałych, snem żarłoków, snem fabrykanta Niemca przy żonie Niemce. Świat cały jakoś zasnął wokoło mnie na podobieństwo moje — jeździłem po krewnych, po doktorach, po sklepach, a że dziecię ma się mi narodzić, myślałem o mamce.
(bije druga na wieży kościoła)
Do mnie, państwa moje dawne, zaludnione, żyjące, garnące się pod myśl moją, słuchające natchnień moich! Niegdyś odgłos nocnego dzwonu był hasłem waszem (chodzi i załamuje ręce). Boże, czyś Ty sam uświęcił związek dwóch ciał? Czyś Ty sam wyrzekł, że nic ich rozerwać nie zdoła, choć dusze się odepchną od siebie, pójdą każda w swoją stronę, i ciała, gdyby dwa trupy, zostawią przy sobie? Znowu jesteś przy mnie — o moja — o moja! Zabierz mnie z sobą! Jeśliś złudzeniem, jeślim cię wymyślił, a tyś się utworzyła ze mnie i teraz objawiasz się mnie, niechże i ja będę marą, stanę się mgłą i dymem, by zjednoczyć się z tobą! DZIEWICA: Pójdzieszli za mną, w którykolwiek dzień przylecę po ciebie ? MĄŻ: O każdej chwili twoim jestem. DZIEWICA: Pamiętaj! MĄŻ: Zostań się — nie rozpraszaj się jako sen! Jeśliś pięknością nad pięknościami, pomysłem nad wszystkiemi myśli, czegóż nie trwasz dłużej od jednego życzenia, od jednej myśli?
(okno otwiera się w przyległym domu)
GŁOS KOBIECY: Mój drogi, chłód nocy spadnie ci na piersi; wracaj, mój najlepszy, bo mi tęskno samej w tym czarnym, dużym pokoju! MĄŻ: Dobrze — zaraz. Znikł duch, ale obiecał, że powróci, a wtedy żegnaj mi, ogródku, i domku, i ty, stworzona dla ogródka i domku, ale nie dla mnie! GŁOS: Zmiłuj się — coraz chłodniej nad rankiem. MĄŻ: A dziecię moje! O Boże!
(wychodzi)
***
Salon.dwie świece na fortepianie — kolebka z uśpionem dzieckiem w kącie. — MĄŻ rozciągnięty na krześle z twarzą ukrytą w dłoniach — ŻONA przy fortepianie. ŻONA: Byłam u Ojca Benjamina; obiecał mi się na pojutrze. MĄŻ: Dziękuję ci. ŻONA: Posłałam do cukiernika, żeby kilka tort przysposobił, boś podobno dużo gości sprosił na chrzciny — wiesz, takie czekoladowe, z cyfrą Jerzego Stanisława. MĄŻ: Dziękuję ci. ŻONA: Bogu dzięki, że już raz się odbędzie ten obrządek, że Orcio nasz zupełnie chrześcijaninem się stanie — bo, choć już chrzczony z wody, zdawało mi się zawsze, że mu niedostaje czegoś. (idzie do kolebki) Śpij, moje dziecię! Czy już się tobie coś śni, że zrzuciłeś kołderkę? Ot, tak — teraz leż tak! — Orcio mi dzisiaj niespokojny. Mój maleńki, mój śliczny, śpij! MĄŻ: (na stronie) Parno — duszno — burza się gotuje. Rychłoż tam ozwie się piorun, a tu pęknie serce moje? ŻONA: (wraca, siada do fortepianu, gra i przerywa, znowu grać zaczyna i przestaje znowu) Dzisiaj, wczoraj — ach, mój ty Boże, i przez cały tydzień, i już od trzech tygodni, od miesiąca, słowa nie rzekłeś do mnie — i wszyscy, których widzę, mówią mi, że źle wyglądam... MĄŻ: (na stronie) Nadeszła godzina — nic jej nie odwlecze, (głośno) Zdaje mi się owszem, że dobrze wyglądasz. ŻONA: Tobie wszystko jedno, bo już nie patrzysz na mnie; odwracasz się, kiedy wchodzę, i zakrywasz oczy, kiedy siedzę blisko. Wczoraj byłam u spowiedzi i przypominałam sobie wszystkie grzechy, a nie mogłam nic znaleźć takiego, coby cię obrazić mogło. MĄŻ: Nie obraziłaś mnie. ŻONA: Mój Boże — mój Boże! MĄŻ: Czuję, że powinienem cię kochać. ŻONA: Dobiłeś mnie tem jednem: „powinieniem“ — ach, lepiej wstań i powiedz — „nie kocham“ — przynajmniej już będę wiedziała wszystko — wszystko! (zrywa się i bierze dziecko z kolebki) Jego nie opuszczaj, a ja się na gniew twój poświęcę! Dziecko moje kochaj — dziecko moje, Henryku!
(przyklęka)
MĄŻ: (podnosząc) Nie zważaj na to, com powiedział! Napadają mnie często złe chwile — nudy...
ŻONA: O jedno słowo cię proszę — o jedną obietnicę tylko: powiedz, że go zawsze kochać będziesz! MĄŻ: I ciebie i jego — wierzaj mi!
(całuje ją w czoło, a ona go obejmuje ramionami — wtem grzmot słychać, zaraz potem muzykę, akord po akordzie i coraz dziksze)
ŻONA: Cóż to znaczy? (dziecię ciśnie do piersi)
(muzyka się urywa)
(wchodzi) DZIEWICA: O mój luby, przynoszę ci błogosławieństwo i rozkosz — chodź za mną! O mój luby, odrzuć ziemskie