Monachomachia - Ignacy Krasicki - ebook

Monachomachia ebook

Ignacy Krasicki

0,0
3,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Monachomachia” to utwór Ignacego Krasickiego, jednego z głównych przedstawicieli polskiego oświecenia. Nazywany „księciem poetów polskich”.


Tematem utworu jest walka pomiędzy mnichami dwóch zakonów: karmelitów i dominikanów. Przedstawienie sporu mnichów w utworze naznaczone jest groteskowym humorem. Jednocześnie Monachomachia jest ostrą satyrą, krytyką ukrytą pod kostiumem zabawnych postaci.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 25

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Avia Artis

2022

ISBN: 978-83-8226-787-7
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

PIEŚŃ I

Niezgoda zazdrośna spokojności zakonnej, wznieca rozruch w klasztorze synów Dominika. Zebrani ojcowie radzą o daniu odporu zawistnym, i uchwalają wyzwać ich na dysputę.

Nie wszystko złoto co się świeci z góry, Ani ten śmiały, co się zwierzchnie sroży: Zewnętrzna postać nie czyni natury, Serce, nie odzież, ośmiela lub trwoży, Dzierżały miejsce szyszaków kaptury: Nie raz rycerzem bywał sługa boży. Wkrada się zjadłość i w kąty spokojne; Taką ją śpiewać przedsięwziąłem wojnę.

Wojnę domową śpiewam więc i głoszę, Wojnę okrutną, bez broni, bez miecza; Rycerzów bosych i nagich potrosze; Samo ich tylko męztwo ubezpiecza: Wojnę mnichowską. Nie śmiejcie się proszę, Godna litości ułomność człowiecza! Śmiejcie się wreszcie: mimo wasze śmiéchy, Przecież ja powiem, co robiły Mnichy.

W mieście, którego nazwiska nie powiem, Nic to albowiem do rzeczy nie przyda; W mieście, ponieważ zbiór pustek tak zowiem, W godnem siedlisku i chłopa i żyda; W mieście (gród, ziemstwo trzymało albowiem, Stare zamczysko, pustoty ohyda). Były trzy karczmy, bram cztery ułomki, Klasztorów dziewięć, i gdzieniegdzie domki.

W tej zawołanej ziemiańskiej stolicy Wielebne głupstwo od wieków siedziało: Pod starożytnem schronieniem świątnicy Prawych czcicielów swoich utuczało. Zbiegał się wierny lud; a w okolicy Wszystko odgłosem uwielbienia brzmiało. Święta prostoto! ach! któż cię wychwali! Wiekuj szczęśliwie!... ale mówmy daléj.

Bajki pisali o dawnym Saturnie, Ci, co za niego tworzyli wiek złoty. Szczęśliwszy Przeor jadący poczwórnie, Szczęśliwszy Lektor mistycznej roboty. Szczęśliwszy ojciec po trzecim nokturnie, W puchu topiący chórowe kłopoty. Szczęśliwszy z braci, gdy kaganek zgasnął, Bo w słodkiem miodu wytrawieniu zasnął.

W tym było stanie rozkoszne siedlisko Świętych próżniaków. Ach! losie zdradliwy! Ty! co z niewczesnych odmian masz igrzysko, I nieszczęść ludzkich jesteś tylko chciwy, Ma świat z dziwactwa twego widowisko, Jęczy pod ciężkiem jarzmem człek cnotliwy. Mniejsza, żeś państwa, trony, berła skruszył: Będziesz tak śmiałym, żebyś kaptur ruszył?

Już były przeszły owe sławne wojny, Którym się niegdy świat zdumiały dziwił. Już seraficzny zakon był spokojny, Już Karmelowi nikt się nie przeciwił. Już Kaznodziejski wzrok mniej bogobojny Oka na kaptur śpiczasty nie krzywił: Dawnych niechęci mgłę rozniosły wiatry, Szczęśliwe nawet były Bonifratry.

Ta, która nasze padoły przebiega, I samem tylko nieszczęściem się pasie; Jędza niezgody, co Parysa zbiega Znalazła niegdyś na górnym Idasie; Słodki raj mnichów gdy w locie postrzega, Jęknęła w złości i zatrzymała się; Widząc fortunny los spokojnych mężów. Świsnęła żądły najeżonych wężów.

Wstrzęsła pochodnie, natychmiast siarczyste Iskry na dachy i wieże wypadły; Wskróś przebijają gmachy rozłożyste, Już się w zakąty najciaśniejsze wkradły: A gdzie milczenie bywało wieczyste, Wszczyna się rozruch i odgłos zajadły. Rażą umysły jędze rozjuszone, Budzą się mnichy letargiem uśpione.

Wtenczas nie mogąc znieść tego rozruchu, Ojciec Hilary obudzić się raczył. Wtenczas xiądz Przeor, porwawszy się z puchu, Pierwszy raz w życiu jutrzenkę obaczył. Klął ojciec doktor czułość swego słuchu, Wstał, i widokiem swym ojców uraczył: I co się rzadko w zgromadzeniu zdarza, Pędem niezwykłym wpadł do refektarza.

Na taki widok zbiegłe braci trzody, Pod rzędem kuflów garcowych uklękły: Biegli ojcowie za mistrzem w zawody. Ten strachem zdjęty i srodze przelękły, Wprzód otarł z potu mięsiste jagody. Siadł, ławy pod nim dubeltowe jękły. Siadł, strząsnął mycką, kaptura poprawił, I tak wspaniałe wyroki objawił:

«Bracia najmilsi: Ach! cóż się to dzieje? «Cóżto za rozruch u nas niesłychany? «Czy do