Peer Gynt - Henryk Ibsen - ebook

Peer Gynt ebook

Henryk Ibsen

3,7

Opis

Peer Gynt” to dzieło Henryka Ibsena, norweskiego dramatopisarza, uważanego za czołowego twórcę dramatu modernistycznego.
Peer Gynt” jest nadzwyczajnym dramatem, gdyż jest w całości napisany wierszem. Sztuka ta została uznana za arcydzieło literatury skandynawskiej, łącząca wątki baśni z rzeczywistością oraz zacierająca granice między fantastyką a realizmem. Ten ciekawy poemat dramatyczny niesie w sobie również filozoficzne przesłanie przekazane w formie krytyki postaw Norwegów, w stosunku do samouwielbienia oraz egoizmu. Jest to piękny utwór, który przedstawia bohatera dorastającego i przechodzącego przemianę dzięki odbytej podróży i odnalezieniu sensu swojego życia, w tym też siły prawdziwej miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 171

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (3 oceny)
1
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bea-czarownica

Nie oderwiesz się od lektury

Sama zacność - a tłumaczenie - miód na serce ♥
00

Popularność




Henryk Ibsen

PEER GYNT

Wydawnictwo Avia Artis

2023

ISBN: 978-83-8226-939-0
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Osoby

AASA, wdowa po wieśniaku (należy wymawiać Oze) PEER GYNT, jej syn DWIE STARE BABY Z WORKAMI NA PLECACH ASLAK, kowal GOŚCIE WESELNI, KUCHARZ, GRAJKOWIE itd. PARA WIEŚNIAKÓW, PRZYBYŁYCH Z ZA MORZA SOLWEJGA, ich córka HELGA, ich córka CHŁOP Z HAEGSTAD INGRYDA, jego córka NARZECZONY i JEGO RODZICE TRZY JUHASKI KOBIETA W ZIELONEM UBRANIU STARZEC Z DWORU GALANT WIEJSKI, KILKU INNYCH GALANTÓW (parobczaków) STROJNISIE WIEJSKIE KILKA CZAROWNIC DUCHY ZIEMNE, KARŁY, KOBOLDY itd. BRZYDKI CHŁOPAK GŁOS W CIEMNI KRZYK PTAKÓW KARI, żona chałupnika MASTER KOTTON MONSIEUR BALLON PAN VON EBERKOPF PAN VON TRUMPETERSTRAALE ZŁODZIEJ i PASER ANITRA, córka naczelnika Beduinów ARABOWIE – NIEWOLNICE – TANCERKI – itd. SŁUP MEMNONA (śpiewający) SFINKS Z GIZEH (osoba nie ma) PAN PIĘCIOWICZ, prof., dr. Fil., przełożony domu warjatów HUHU, poprawiacz języka z wybrzeży malebaryjskich HUSSEIN, minister na wschodzie FELLAH z mumją królewską KILKU WARJATÓW z dozorcami NORWESKI KAPITAN OKRĘTU i ZAŁOGA OKRĘTU OBCY PASAŻER DUCHOWNY KONDUKT POGRZEBOWY URZĘDNIK STANU ODLEWACZ GUZIKÓW OSOBA CHUDA. Rzecz, rozpoczynająca się w początku wieku XIX, a kończąca się około roku sześćdziesiątego, dzieje się poczęści w dolinie gudbrandskiej i jej górach, poczęści na wybrzeżu marokańskiem, na pustyni Saharze, w domu wariatów w Kairze, na morzu itd.

Akt I

Zbocze przy zagrodzie Aasy,
liściastemi pokryte drzewami. Potok szumiący. Po drugiej stronie stary młyn. Skwarny dzień letni.
PEER GYNT, silnie zbudowany, dwudziestoletni mężczyzna, schodzi ścieżką na dół. AASA, matka jego, mała, wątła kobieta, postępuje za nim z wymówkami i złorzeczeniem.

 AASA: Pietrze, kłamiesz!  PEER:  Nie, broń Boże!  AASA: Więc przysięgnij!  PEER:  A to naco?  AASA: Fe! Przysięgnąć łatwo może Człek poczciwy, nie ladaco.  PEER: Poprzysięgam: prawda szczera.  AASA: Co? I ciebie wstyd nie zbiera? Obdartusie bez sumienia. Zamiast wziąć się do koszenia, Włóczysz się tygodnie całe, Gdzieś po lasach, na zakałę, Potem wracasz bez zwierzyny I bez strzelby? Mój jedyny, Te wykrętne, puste gadki Nie uwiodą twojej matki! Gdzieś go spotkał?  PEER:  Z lewej strony Od Gendynu.  AASA: (z szyderczym uśmiechem) Ha!  PEER:  Szalony Huczał wicher, ja przed siebie, Jak się w krzaki nie zagrzebię, Za któremi…  AASA: (j. w.) Ha!  PEER:  W te tropy, Słyszę, trzeszczy śnieg z pod kopy; Z tchem zapartym patrzę, śledzę, Aż tu ponad skalną miedzę Gałęzisty błyśnie róg. Nie oszczędzam swoich nóg, Poprzez piargi, przez załomy Pnę się po tej drodze stromej, I w tej chwili — cud mnie zmógł: Cap przede mną! Hej! Od lat Piękniejszego nie znał świat.  AASA: Nie? Naprawdę?  PEER:  Raz się zmierzę, I już kulkę miało zwierzę!… Ledwie padło, a ja, wiecie, Już na jego siedzę grzbiecie, Chwytam je za lewe ucho, Myślę sobie: będzie krucho, Bratku, z tobą, mam cię już! I po ostry sięgam nóż, By mu pchnąć go popod bok. Aż tu cap sierdzisty wskok, Zerwie się na cztery nogi, Wtył odrzuci bujne rogi — Nóż mi z pochwą wypadł z rąk! A on, niby w straszny krąg, W przeraźliwe niby kleszcze Zwarł mi uda, wpił się jeszcze W moje łydki i tak w cwał Stromą granią pędził, gnał.  AASA :(mimowoli) Jezu Chryste!  PEER:  Czy ty znasz Grań Gendynu? Zblednie-ć twarz, Oniemiejesz w jednej chwili, Kiedy spojrzysz, jak z pół mili Strzela wgórę, pod niebiosy, Grzbiet, nie szerszy, niż grzbiet kosy. A po jednej, drugiej stronie Zieją czarne, nieme tonie — Tysiąc łokci, dwa tysiące Te jeziora leżą śpiące. Popod nami — głębie wód, W piarg zamknięte, w śnieg i lód! Lecim, pędzim po tej zboczy, Wicher skry nam sypie w oczy, Przepadniemy snać do znaku! Nie, na takim ja rumaku Nie jeździłem! A tam, wdole, Grzbiety orle, czy sokole W szarej kąpią się mgławiźnie I znikają, niby puch! Człowiek stracił wzrok i słuch: Lód o brzegi się ośliźnie, Pęka, rwie się — człek jest głuchy, Widzi li i słyszy duchy, Jak się kłąb ich z wywierzyska Wznosi wgórę, wije, ciska, Tańczy, śpiewa…  AASA: (nieprzytomnie) Chryste Panie!  PEER: Aż tu naraz tak się stanie, Że jakowaś kurka śnieżna, Do tych urwisk przynależna, Z swej kryjówki się wyrywa, Przerażona, ledwie żywa, Wpada prosto między nas, Jak urwany z turni głaz — Skrzeczy, gdacze, skrzydłem trzepie, Bije w capa mego ślepie! Cap w te tropy zmienił bieg — Poprzez piargi, poprzez śnieg, Wraz w piekielny runął żleb!

(Aasa chwieje się i opiera o drzewo; Peer Gynt mówi dalej)

Ponad nami śladu nieb, Potrzaskane tylko turnie; Popod nami groźnie, chmurnie Mgieł bezdenny zieje lej! I tak pędzim śród tych kniej, Pędzim poprzez dżdżów tumany, Potem znowu rozkrakany Przecinamy ptactwa klucz — Z krzykiem, z wrzaskiem pierzchły mewy, A z głębiny, skroś wyziewy, Zabłysnęła para ócz, Zabielała pierś potwora: Od samego dna jeziora Nasza postać to wypadła. Biegła ku nam od zwierciadła Tej spokojnej, głuchej toni Wprost przeciwnie, jak my do niej Lecieliśmy zgóry wdół…  AASA: Boże, ratuj!  PEER:  Com ja czuł! Kozioł zgóry, kozioł z dołu Zetkły, zwarły się pospołu, I w tej chwili mówię: chlap! Leżym w błocie — ja i cap! Ale chwila… a my stąd Dostaliśmy się na ląd. Cap się puści wpław, ja za nim I ot jestem kosztem tanim.  AASA: A on?  PEER: (mlaska ustami) Biega gdzieś po świecie. Jeśli tylko go znajdziecie, To go chyćcie!  AASA:  Boże drogi!… Że masz jeszcze całe nogi, Żeś tam karku gdzie nie skręcił! — Oby mi się dzień ten świecił — Powróciłeś zdrów do domu, Bogu dzięki, a nie komu! Prawda, w spodniach widzę dziurę, O to mniejsza… Poniektóre Gorsze rzeczy w taki taniec Stać się mogą!…

(zastanawia się nagle, przypatruje mu się wielkiemi oczami i z otwartą gębą, przez chwilę nie może znaleźć słowa — wreszcie wybucha)

 A kaganiec Włóż na mordę, psie nasienie! Ja ci kłamstwa te wyplenię! Stara piosnka! W one czasy, Kiedy grały takie basy, Ojciec twój był kawalerem! Ja-ć odrzekę słowem szczerem Na te żarty twe niewczesne: On jedyny, Gundbrand Glesne, Wydarzenie takie miał…  PEER: I ja także…  AASE:  Tak, naschwał Można kłamne te igraszki W różne stroić fatałaszki, Tak od wątka snuć do wątka, Aże chudość ich żołądka W pstrej latance całkiem zginie. Tyś tak zrobił, tyś to ninie Wszystko upstrzył i upiększył, Porozciągał i powiększył, Orle grzbiety, czy sokole Wręcz wywlokłeś, by mnie w pole Wywieść, zmącić mózg mój stary. Człek — naprawdę, nie do wiary! — Już rozeznać się nie umie W tem, co słyszał po stokrotnie.  PEER: Wiesz ty! W głupim swym rozumie Niech kto inny tak mi dotnie, A sprawię go!…  AASA: (z płaczem) Boże miły, Lepiej zejść mi do mogiły, Lepiej było się nic rodzić, Niż tak prosić, tak zawodzić — Raz na zawsześ zgubion, Pietrze!  PEER: Niech matusia łzy obetrze! Prawdę mówię, prawdę zgoła, Jeno bądź mi znów wesoła — Proszę ciebie…  AASA:  Idź do czarta! Cóż wesołość moja warta, Gdy mam syna taką świnię? Jak nie płakać w tej godzinie, Kiedy serce biednej wdowy Ma w nagrodę srom gotowy?

(zaczyna znowu płakać)

Pytać mi się dziś wypada, Co zostało z bogactw dziada? Któż w tym domu dziś utyje, Odkąd Rasmus Gynt nie żyje? Cóż się stanie dalej z nami? Ojciec złoto siał garściami: Gdzie grunt jaki był na świecie, Wnet skupywał i w karecie Paradował wyzłacanej. Gdzież uciechy, gdzież te tany, Które młodość ma pamięta, Gdy w zimowe, huczne święta Zbijał kielich, albo flaszę, — Gdzież to całe szczęście nasze?  PEER: Gdzież ostatni śnieg?  AASA:  Bądź cicho! Spojrz w zagrodę! Niech cię licho! Szmaty w każdem niemal oknie, Zdarte strzechy, bydło moknie, Rozwalone wszystkie płoty, Nikt się nie chce jąć roboty W pustem polu, za podatki Zabierają nam ostatki!  PEER: Nie pleć! Nie bredź! Cóż to znaczy? Gdzież jest powód do rozpaczy? Że dziś szczęście się odwraca, Jutro może…  AASA:  Płonna praca: Nie wyrośnie na tej schedzie Żadne ziarno! Zginąć w biedzie! Lecz ty, smyku, ty, dryblasie, Zawsześ taki, jak w tym czasie, Kiedy ksiądz ów z Kopenhagi Nie mógł dosyć twej odwagi Nachwalić się! Dobrze pomnę Odpowiedzi twe przytomne: „Jak się zowiesz?“ pyta klecha, A zaś na to ma pociecha Tak odrazu w nos mu utnie Mężnie, śmiało, rezolutnie, Że ksiądz rzecze: „Między braćmi Przyznać trzeba, iż nie zaćmi Go syn króla, lub książęcy!“ Ojciec, jakby sto tysięcy Zyskał naraz, z tej radości Jeszcze suciej klechę gości, Dał mu konia, dał mu sanki. Jakież były to hulanki! Ksiądz, kapitan, a w ich ślady Wszystkie inne darmozjady, Ile kto wytrzymać może, Żrą i piją w naszym dworze, Aż pękały im kałduny! Lecz niedługo żywe łuny Z gęb im biły — przyjdzie nędza wnet wszystkich powypędza. Cisza wlazła w progi dworca Z chwilą, kiedy „Jan od korca“ Przestał hojnym być podczaszym.

(ociera łzy fartuchem)

Lecz ty przecie w domu naszym Jeszcze jesteś! Silny, tęgi, Masz powstrzymać straszne cięgi, Co na matkę twoją spadły! Masz odwrócić los zajadły, Masz spuścizny lichej bronić, By tej resztki nie roztrwonić!

(płacze znowu)

Zamiast, żebym miała w tobie Jaką pomoc, ty, nierobie, Przepaskudzasz grosz i czas!… Popatrz, w jakieś błoto wlazł! Mówię — słyszysz? Nie przelewki: Uciekają wszystkie dziewki, Gdy w taneczny wejdziesz dom — Wstyd dla matki, łzy i srom! Spotkasz w drodze lada smyka, I odrazu bijatyka.  PEER: (odchodzi) Daj mi spokój…  AASA: (idzie za nim)  Może kłamię? Czy nie byłeś, podły chamie, W Lunde, w karczmie, przy ostatniej Krwawej bójce, gdzie, jak z matni Wypuszczone wściekłe wilki, Żarły się te draby?… Chwilki Nie mam jasnej… Już to taka Moja dola! Kto Aslaka Oporządził? Kto mu uda Pół wykręcił? Cuda! Cuda! Może to był tylko palec?  PEER: Głupie bajki!  AASA: (z wybuchem) O! Zuchwalec! Przecie baba chałupnika Jęk słyszała…  PEER: (pociera sobie łokieć) Mój!  AASA:  Co? Bzika Masz?  PEER: Nie, guzów wziąłem dość!  AASA: Ty?  PEER:  Potrafi bić ten gość!  AASA: Kto?  PEER:  No, Aslak, kowal nasz.  AASA: Fe! Ja tobie plunę w twarz! Ten wycieracz cudzych kątów, Pijak, złodziej — on tych mątów Śmiał narobić? On cię zmógł?!

(płacze znowu)

 PEER: Jesteś warta czegoś więcej: Czci od ludzi stu tysięcy! Niechno tylko ja coś zrobię, Coś wielkiego…  AASA: (drwiąc)  Gadaj sobie!  PEER: Co być może, nikt nie zgadnie.  AASA: Jedno tylko widzę snadnie: O swą własną troszcz się skórę, W własnych portkach zaszyj dziurę!  PEER: (gwałtownie) Jeszcze będzie ze mnie król Albo cesarz!  AASA:  Gębę stul! Twój ci dowcip w piętę wlazł!  PEER: Przyjdzie rada, wiesz, w sam czas.  AASA: Tak przysłowie dawne gada: Przyjdzie czas, to przyjdzie rada, A zostaniesz królewiczem.  PEER: Tak, jak dzisiaj jestem niczem; Lecz zobaczysz!  AASA:  Zamknij usta! Głowa twoja całkiem pusta. Zresztą mówię: jeszcze można Dojść do czego, lecz zostrożna, Bez tych żartów, bez tych bredni! Miałeś kąsek niepośledni: Dziewkę z Haegstad… tylkoś głupi!  PEER: Co powiadasz?  AASA:  Ano, juści Stary kutwa nie popuści, Jednak córce swojej rad, Będzie mruczał, ale wślad Pójdzie za nią, a Ingryda Trzymać umie… Tu się przyda Mieć rozumu, choćby trochę.

(płacze znowu)

Sprawy, Pietrze, to nie płoche: Dziewka można, ród osiadły; Gdyby-ć mózgu nie wyjadły Twoje głupstwa, mówię święcie, Jużbyś dzisiaj, w tym momencie, Nie w podartym chadzał bucie, Narzeczonym byłbyś…  PEER: (prędko)  Kłucie Niepotrzebne… Wraz po słowo Idę…  AASA: Dokąd?  PEER:  Idę zdrowo Do Haegstadtu.  AASA:  Biedny Pietrze, But napróżno ci się zetrze.  PEER: A to czemu?  AASA:  Kije-ć trzeba Dać porządne, żeś się chleba Nie chciał trzymać.  PEER:  Jakto?  AASA: (łkając)  Wtedy, Gdyś dosiadał tego biedy, Kiedyś jeździł na swym capie, Miał Mac Moen dziewkę w łapie.  PEER: To straszydło? Co? To zwierzę?  AASE: Ona go za męża bierze.  PEER: Ha, poczekaj!… Ja do stajni! Siodłam szkapę…

(zabiera się do odejścia)

 AASE:  Najzwyczajniej Znowu kpiny… do ołtarza Idą jutro.  PEER: Wraz się zdarza: Nie za późno.  AASE:  Chcesz, w tej chwili Żeby jeszcze z ciebie drwili?  PEER: Już ja będę w swojem prawie.

(chichocze)

Hejże! Szkapę pozostawię, Na siodłanie czasu szkoda!

(porywa matkę na ręce)

 AASE: Puść mnie! Puść mnie!  PEER:  Panna młoda Wnet zobaczy, jak twój dzielny Syn cię wnosi w dom weselny Na tych rękach!…

(brnie potokiem)

 AASE:  Boże miły! Utoniemy! Dodaj siły! Ulituj się, stań w obronie!  PEER: Co ma wisieć, nie utonie!  AASE: Będziesz wisiał, podłe psisko!

(rwie go za włosy)

 PEER: Cicho, matko, tutaj ślisko.  AASE: Ośle!  PEER:  Pyskuj, to nie grzech, Walny człek ma na to śmiech… No, największy to był trud!  AASA: Trzymaj mocno!  PEER:  Istny cud! Piotr na capie! Dobrze złap!

(puszcza się w cwał)

Tyś jest Pieter, a ja cap!  AASA: Sama siebie nie poznaję!  PEER: Jest i brzeg już — suche kraje!

(wychodzi z wody na brzeg)

Żeś tak wyszła cało stąd, Daj mi pyska za ten ląd!  AASA: (uderza go w twarz) Masz przewoźne.  PEER:  Oj, do czarta, Taka jazda więcej warta — To jest podłość!  AASA:  Puść mnie!  PEER:  Puszczę, Gdy weselną ujrzę tłuszczę, A ty zato, wrono stara, Powiesz wszystkim, że psia wiara Jest Mac Moen, truteń, pies!  AASA: Puść!  PEER:  Nie puszczę! Będzie kres, Aż mi krzykniesz, że twój Piotr Chwat jest tęgi, a nie łotr.  AASA: Już ja dosyć mam sposobu, By nawarzyć ci tam bobu. Bądź mi pewien — bez zawodu: Już ja dobrze ztyłu, zprzodu Odmaluję twoją postać. Ino między nich się dostać, A poznają, żeś jest śmieć.  PEER: Co? co?  AASA: (tupie ze wściekłością nogami) Będę gębę drzeć, Że nie gorsi nad cię zbóje, Aż cię psami precz wyszczuje, Jak włóczęgę, głupi cham.  PEER: Hm!… Więc pójdę sobie sam.  AASA: I ja również tam nadążę.  PEER: Nie masz siły.  AASA:  Co, mój książę, Nie mam siły? Takam wściekła, Żebym żarła głazy z piekła, Gryzła krzemień! Puść mnie!  PEER:  Owszem, Lecz przysięgnij —  AASA:  Nienajzdrowszem Będzie takie balowanie, Gdy usłyszą, ty, gałganie, Co zacz jesteś!  PEER:  Więc mateczka Nie ruszy się…  AASA:  Głupia sprzeczka! Już ty na tej tam zabawie…  PEER: Więc matusię tu zostawię —  AASA: Co?  PEER:  Na młyński dach wysadzę

(sadza ją na dachu młyna; Aasa krzyczy)

 AASA: Zsadź mnie z dachu!  PEER:  Nie poradzę, Uspokój się!  AASA:  Kiep!  PEER:  Bez złości!  AASA: (rzuca za nim gałęzią) Znieśże, Pietrze, stare kości Z tego dachu…  PEER:  Takeś chciała! Niech matusia moja mała Cicho siedzi, bez pamięci, Niech mi się tu wciąż nie kręci, Nie wywija nóżętami — Głazy spadną i wy sami Bęc na ziemię!  AASA:  A, ty błaźnie!  PEER: Nie kręcić się! To wyraźnie Mówię matce…  AASA:  Czemu raczej, Jak bękarci płód sobaczy, Nie przepadło to gdzieś w świecie!  PEER: Wstyd! Co matka tutaj plecie?!  AASA: Fe!  PEER:  Fe! Syna błogosławić, Nie przeklinać.  AASA:  Już ja sprawić Umiem ciebie! Mnie nie trwoga!  PEER: A więc żegnaj, matko droga! Siedź mi cicho na tym dachu!

(odchodzi — wraca jeszcze raz, grozi palcem — mówi)

Wrócę prędko, więc bez strachu.

(odchodzi)

AASA: Pietrze!… Boże! Ratuj człeka! Capiarz, cygan!… Precz ucieka… Słuchaj… zostań… (krzyczy) Hej! Zemdleję! Hej, ratunku!

(dwie stare baby z workami na plecach zbliżają się ku młynowi)
 PIERWSZA BABA:  Co się dzieje?

Kto tak wrzeszczy?  AASA:  Ja!  DRUGA BABA:  Głos Aazy! A to czemu — bez urazy — Usiedliście tak wysoko? AASA: Nic nie dojrzy tu me oko… Wnet do nieba się dostanę.  PIERWSZA BABA: Dobrej drogi!  AASA:  Ukochane, Idźcie zaraz po drabinę, Bo inaczej ja tu zginę! Piotr przeklęty!…  DRUGA BABA: Syn wasz?  AASA:  Proszę, Głoście wszystkim, co ja znoszę.  PIERWSZA BABA: Owszem…  AASA:  Tylko moją duszę Zbawcie zaraz, bo ja muszę Do Haegstadu.  DRUGA BABA: Piotr w Haegstadzie? Kowal mu tam już nakładzie, Co się zmieści.  AASA:  Mocny Boże! Jeszcze go tam zabić może!  PIERWSZA BABA: Juści prawda: śmierć się kwapi, Kogo zechce, to ułapi.  DRUGA BABA:(do Aasy) Trzeba wyrwać cię z tej nędzy!

(krzyczy ku górze)

Ejwind! Anders! Tu! Co prędzej!  GŁOS MĘSKI: Co się stało?  DRUGA BABA:  Peer Gynt, syn,Wsadził matkę swą na młyn!

Mały wierch, zarosły krzewami i wrzosem.
W głębi, oddzielona płotem, wije się droga. PEER GYNT wchodzi ścieżką na wierch, zbliża się szybko do płotu, staje na miejscu i spogląda w kierunku, otwierającym widok.

 PEER: Ot, jest Haegstad… Za chwilę tam będę.

(okracza płot, a potem się namyśla)

Kto wie, czy Ingryd sama siedzi w domu.

(przysłania sobie oczy i patrzy wdal)

Nie! Dziś podarki znoszą na jej grzędę — Wolno tam dzisiaj pchać się lada komu…

(cofa się)

Mam się narazić na szepty i drwiny? Nie! Lepiej zniknąć! Syczą te gadziny Poza plecyma, że aż dreszcze biorą!

(odsuwa się parę kroków od płotu i bezmyślnie obrywa liście)

Et, tak podpalić czemś… kwaterkę sporą Czegoś mocnego… wejść tak potajemnie, Lub być nieznanym… A niech szydzą ze mnie!… Tak… coś, co wzmacnia… Wówczas ludzkie tarty Mniej będą piekły… Ano, dom otwarty…

(nagle, jakby przerażony, rozgląda się na wszystkie strony, chowa się w krzaki. Kilku ludzi z podarunkami weselnemi kroczy w kierunku domu)

 JEDEN Z CHŁOPÓW: (pocichu) Tak, ojciec pijak, matka — coś tam w głowie…  BABA: Jacy ojcowie, tacy i synowie, Więc i ten chłystek…  PEER: (cicho)  Paplanina o mnie?

(idą dalej. Zaraz potem zjawia się PEER GYNT i patrzy za niemi z twarzą, zapłonioną ze wstydu)
Niech sobie paplą…
(kładzie się w krzaki, leży długi czas do góry twarzą, z rękami pod głową — patrzy wdal)

 Cóż to za ogromnie Dziwaczny obłok? Istny koń…  Na szkapie Niby chłopisko… cugle trzyma w łapie… Tam… czarownica pędzi na ożogu…

(przymyka oczy)

Radzę wam wszystkim: polećcie się Bogu! Bo oto, patrzajcie, na hufców swych przedzie, Na koniu ognistym Peer Gynt tutaj jedzie. Koń strojny w pióropusz, on z szablą u boku, Płaszcz na nim jedwabny, płomienie ma w oku. Wślad jego waleczni zdążają rycerze, On wszystkich postawą i męstwem swem bierze, Jaśnieje nad wszystkich; tłum patrzy zdumiony — Naokół okrzyki, wiwaty, pokłony. Kobiety się chylą — spostrzegły cesarza, Peer Gynta, co ludzi swą łaską obdarza. Na czele rycerstwa na koniu swym pędzi, Miedź sypie i srebro, niczego nie szczędzi. Wieś rośnie w dobytek, Peer Gynt jedzie dalej, Na zachód się rzuca, wskroś głębi, wskroś fali. Angielski królewicz u morskich wybrzeży Już czeka, z nim bitnej kwiat czeka młodzieży, Czekają z nim panie, angielscy baroni… Sam cesarz angielski przed Peerem się kłoni, Koronę swą zdejmie i w takie się słowa Odezwie od tronu…  KOWAL: (do innych, z którymi nadchodzi z poza płotu)  Patrzcie, tu się chowa Peer Gynt! Tu leży ta świnia pijana!  PEER: (podnosząc się przez pół do góry) Cesarz…  KOWAL: (oparty o płot)  Nie wstaniesz? Co? Leżysz od rana?  PEER: Do kroćset! Kowal! A ty tutaj naco?  KOWAL: Ma jeszcze dotąd w kościach to ladaco Zabawę lundzką...  PEER: (zrywa się) Odejdź, bardzo proszę!  KOWAL: Idę, lecz, chłystku, widać, żeś rozkosze Miał w onych górach… Któż cię zaczarował, Żeś się przed nami sześć tygodni chował?  PEER: Ja tam ogromnem przeprowadził sprawy…  KOWAL: (mruga na pozostałych) Czy posłyszymy?  PEER:  Jeszcze nie, łaskawy Panie kowalu.  KOWAL: (po chwili) Może do Haegstadu?  PEER: Nie!  KOWAL:  Bo to, widzisz, dawniej — gadu, gadu — Pono ta dziewka coś sprzyjała tobie?  PEER: Czarny gawronie!  KOWAL: (cofa się) Wiesz, przez to w żałobie Chodzić nie trzeba — nie będzie Ingryda, To będzie inna — a każda-ć się przyda… Syn Jana Gynta — — zbyteczne namowy: Lezą mu w rękę jagniątka i wdowy.  PEER: Do piekła z tobą!  KOWAL:  Bądź zdrów, narzeczonej Oddam od ciebie serdeczne ukłony.

(odchodzą z szeptami i śmiechem)

 PEER: (spogląda chwilę za nimi, a potem z pogardliwym gestem odwraca się przez pół) Co do mnie — Haegstad niech, z kim chce, się kładzie, Ja tam nie myślę stać im na zawadzie.

(przygląda się sobie od dołu)
Portki podarte, zbrukane, schlastane,

A tutaj niema niczego na zmianę.

(tupie nogą)

Gdyby to mogły moje ręce twarde Wydrzeć im z serca tę głupią pogardę Chwytem rzeźnika! Cożto, jakieś świsty?

(odwraca się nagle)

Ktoś śmiech zagryza — znak to wyrazisty — Wrócę do matki… Taki obszarpaniec, Cóż ja tu będę…

(idzie, staje znowu i przysłuchuje się odgłosom z domu weselnego)

 Zaczyna się taniec.

(nasłuchuje osłupiały; cofa się krok za krokiem; oczy mu błyszczą; pociera sobie nogi)

Do djabła! Tyle dziewek! Jak gwarno! Jak ludno! Na chłopa siedem, osiem… Oprzeć im się trudno… E! Pójdę… Pewnie mi — się przytrafi niejedna, To ino, że na młynie siedzi matka biedna.

(wzrok jego kieruje się znów ku dołowi; skacze i tańczy)

Hej! Łąka drży! Od tańca cała łąka dudni! Tak, gdy Guttorm wam zagra, to juści najcudniej — Ot, same rwą się łydki — — wraz idą w obroty — Hej! Szum i huk naokół, istne wodogrzmoty, A przytem te dziewczęta, te śliczne dziewczęta — O hej! Do kroćset djabłów! Człek się zapamięta!

(przeskakuje płot i pędzi wdół)
Zagroda w Haegstad.
W głębi dom mieszkalny. — Tłum gości. — Na trawniku tańczą ochoczo. — GRAJEK siedzi na stole. — KUCHARZ stoi we drzwiach. — KUCHARKI kręcą się między zabudowaniami, — STARZY LUDZIE siedzą tu i ówdzie, gwarząc.
 JEDNA Z KOBIET: (zajmując miejsce wśród grupy, siedzącej na belkach)

Co? Narzeczona? E, tych łez nie szkoda! Wiadomo: płacze każda panna młoda.  KUCHARZ: (do innej grupy) No, pijcie! Pijcie, kochani ludkowie!  JEDEN Z MĘŻCZYZN: Nazbyt dolewasz, nie wyjdzie na zdrowie.  PAROBEK: (do grajka, przebiegając z dziewczyną pod rękę) Grajże, Guttormie, a grajże od ucha!  DZIEWCZYNA: Niech świat się wali! Niech świat cały słucha!  DZIEWCZĘTA: (otaczając kołem tańczącego parobczaka) To ładny skok był!  JEDNA Z DZIEWCZYN: Tęgie ma kolana.  PAROBCZAK: (tańcząc) Sufit daleko, jeszcze dalej ściana!  NARZECZONY: (zbliża się do ojca, stojącego razem z innymi — niezadowolony ciągnie go za rękaw) E! Ona nie chce…  OJCIEC:  No, to idźże do niej!  NARZECZONY: Siedzi zamknięta, wciąż ode mnie stroni.  OJCIEC: Poszukaj klucza!  NARZECZONY:  Gdzieś go djabli wzięli.  OJCIEC: Et, dureń jesteś.  JEDEN Z PAROBCZAKÓW: (z poza domu)  Hej, coraz weselej! Peer Gynt tu idzie.  KOWAL: (który dopiero się przybliżył)  A któż tego draba Zaprosił tutaj?  KUCHARZ: Nikt.

(odchodzi ku domowi)
 KOWAL: (do dziewcząt)  Nie jestem baba,

Zwróćcie go do mnie, jeśli was zagada.  JEDNA Z DZIEWCZYN: (do innych) Udajmy, wiecie — najlepsza to rada — że go nie widzim.  PEER GYNT:(zjawia się zgrzany i pełen życia, staje przed ciżbą i klaszcze w dłonie) Któraż tu najżwawiej Zatańczy ze mną?  JEDNA Z DZIEWCZYN:  Mnie-ci to nie bawi.  DRUGA DZIEWCZYNA: I mnie nie.  TRZECIA DZIEWCZYNA: Mnie się tak samo nie pali.  PEER: (do czwartej) Nim znajdę lepszą, chodź ty ze mną, dalej!  CZWARTA DZIEWCZYNA:(odwraca się) Ja? Nie mam czasu.  PEER: (do piątej) Więc ty!  PIĄTA DZIEWCZYNA:(usuwając się) Ja do domu!  PEER: Co? Dziś, w ten wieczór? Mów to byle komu. Nie mnie…  KOWAL: (zaraz potem półgłosem do Peera)  O, patrzaj, już z starym się kręci.  PEER: (zwracając się: z pośpiechem do jednego ze starszych mężczyzn) Któraż tu wolna?  STARSZY MĘŻCZYZNA: Poszukaj!

(oddala się od niego)
(Peer