Trzech panów w łódce (nie licząc psa) - Jerome K. Jerome - ebook

Trzech panów w łódce (nie licząc psa) ebook

Jerome K. Jerome

0,0
11,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

“Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” to powieść Jerome K. Jerome, genialnego angielskiego pisarza i dramaturga. W 1892 założył miesięcznik humorystyczny „The Idler” (Próżniak), w którym publikowali słynni autorzy m.in. Mark Twain oraz Robert Louis Stevenson.

„Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” to utwór, z którego właśnie zasłynął Jerome K. Jerome. Jest to humorystyczna książka podróżnicza opowiadająca o przygotowaniach i samej wycieczce trzech młodych mężczyzn łodzią, która przerywana jest bardzo licznymi anegdotycznymi dygresjami. Słynna powieść do dzisiaj jest uznawana za jedno z najlepszych dzieł angielskiej literatury humorystycznej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 42

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jerome K. Jerome

TRZECH PANÓW W ŁÓDCE (NIE LICZĄC PSA)

Wydawnictwo Avia Artis

2023

ISBN: 978-83-8226-947-5
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Rozdział I

Było nas czworo — Jerzy i William Samuel Harris i ja sam, i Montmorency (Montmorency — pies). Siedzieliśmy w moim pokoju, paląc i rozmawiając o tem, jak marni jesteśmy, marni z lekarskiego punktu widzenia chcę powiedzieć, naturalnie.  Wszyscy czuliśmy się nędznie, i zaczynaliśmy się tem bardzo denerwować. Harris powiedział, iż czuje, że taki niezwykły paroksyzm zawrotu głowy nadchodzi go czasami, że zaledwie wie co robi, i wtedy Jerzy powiedział, że on miewa paroksyzmy zawrotu głowy również i zaledwie wie co on robi.  Co do mnie, wątroba moja była nie w porządku. Wiedziałem, że to moja wątroba była nie w porządku, ponieważ właśnie czytałem prospekt patentowanych pigułek przeciw cierpieniom wątroby, w którym były wyszczególnione symptomaty, z których człowiek mógł wywnioskować (powiedzieć) kiedy jego wątroba była nie w porządku. Miałem je wszystkie.  Jest to bardzo niezwykła rzecz, ale nigdy nie czytałem patentowanego medycznego ogłoszenia, nie będąc doprowadzony do wniosku, iż cierpię na tę właśnie chorobę i przytem w jej najzjadliwszej postaci. Djagnoza w każdym wypadku zdaje się odpowiadać dokładnie wszystkim objawom, które ja kiedykolwiek odczuwałem.  Pamiętam, iż poszedłem do Brytyjskiego Muzeum pewnego dnia, aby przeczytać rozprawę o pewnej drobnej dolegliwości, która mi dokuczała, — letnia (sienna) astma było to, zdaje mi się. Zdobyłem książkę i przeczytałem wszystko co było, potem w chwili roztargnienia leniwo przewracałem karty, i zacząłem od niechcenia studjować choroby w ogólności.  Zapomniałem jaka była pierwsza choroba, w której się pogrążyłem — jakieś straszne, niszczące cierpienie (plaga). Wiem — i zanim przejrzałem do połowy spis „ostrzegających symptomatów“, stało się jasnem dla mnie, że naprawdę nabawiłem się go.  Siedziałem przez chwilę, zmrożony lękiem; a następnie w nieuwadze rozpaczy, przewróciłem znowu stronice.  Doszedłem do gorączki tyfusowej — przeczytałem symptomaty — odkryłem, że mam gorączkę tyfusową, że musiałem ją mieć od miesięcy nie wiedząc o tem — zechciałem dowiedzieć się, czego się jeszcze nabawiłem; otworzyłem (zagięłem) taniec Ś-tego Wita — znalazłem, jak tego oczekiwałem, że miałem go również — począłem interesować się swoimi stanem, postanowiłem zbadać go do dna i tak zacząłem w alfabetycznym porządku — przeczytałem o febrze i dowiedziałem się, że cierpiałem na to, i że ostry stan nastąpi za dwa tygodnie.  Chorobę Bright’a, z ulgą to stwierdziłem, miałem jedynie w słabej formie, i o ile to dotyczyło tego, mogę żyć lata. Cholerę miałem, z ciężkiemi komplikacjami; a z dyfterytem zdawało się, że się urodziłem. Przebrnąłem sumiennie przez trzydzieści sześć liter, i jedyną chorobą o której mogłem stwierdzić, że jej nie miałem, był wysiąk w kolanie (housemaid’s knee — kolano służącej).  Było mi przykro z tego powodu z początku; zdawało się to być pewnego rodzaju lekceważeniem. Dlaczego nie miałem wysiąku w kolanie? Dlaczego ta wstrętna wstrzemięźliwość? Po chwili jednak mniej zachłanne uczucia przemogły. Rozważyłem, iż posiadam każdą inną chorobę znaną farmakologji, i stałem się mniej egoistycznym i postanowiłem obejść się bez wysiąku w kolanie.  Podagra, w swojej najbardziej złośliwej formie zdaje się chwyciła mię bez mojej wiedzy, a na zaburzenia widocznie cierpiałem od lat chłopięcych. Nie było więcej chorób po zaburzeniach (zymosis — z — ostatnia litera alfabetu), a więc wywnioskowałem, że nic więcej mi już nie dolega.  Siedziałem i rozważałem. Myślałem, jak ciekawym okazem muszę być z lekarskiego punktu widzenia, jakim nabytkiem mógłbym być dla wykładów! Studenci nie potrzebowaliby „obchodzić szpitali“, gdy by mię mieli. Byłem szpitalem sam w sobie. Wszystko co musieliby robić — to chodzić dokoła mnie, i potem, otrzymać swoje dyplomy.  Następnie zastanowiłem się jak długo pozostawało mi żyć. Usiłowałem zbadać siebie. Szukałem pulsu. Z początku nie mogłem wogóle znaleźć pulsu. Następnie, zupełnie znienacka, zdawał się zaczynać. Wyjąłem zegarek i liczyłem go. Określiłem go na sto czterdzieści siedem na minutę. Próbowałem wymacać serce. Nie mogłem wyczuć serca. Przestało bić. Od tego czasu przyszedłem do wniosku, że musiało być tam przez cały czas i musiało bić, ale ja nie mogę odpowiadać za to.  Wymacałem siebie całego z przodu, począwszy od tego co nazywam stanem, aż do głowy i sięgnąłem trochę dokoła każdego boku i trochę w górę pleców. Ale nie wyczułem, ani nie słyszałem nic.  Próbowałem zbadać język. Wysunąłem go tak daleko, jak mógł się wyciągnąć, i przymknęłem jedno oko, i usiłowałem obejrzeć go drugiem. Mogłem jedynie widzieć koniec, i jedyną rzeczą, którą mogłem zdobyć przez to, było to, że czułem wyraźniej niż dawniej, że mam szkarlatynę.  Wszedłem do czytelni jako szczęśliwy, zdrowy człowiek. Wylazłem jako zgrzybiały rozbitek.  Udałem się do swego lekarza. Jest to mój stary kamrat i bada mój puls i ogląda mój język, i mówi o pogodzie, wszystko za darmo kiedy wyobrażam sobie, że jestem chory; a więc pomyślałem, że zrobię mu dobrą przysługę idąc do niego teraz.  — Czego doktór potrzebuje — mówiłem, — to praktyki. Będzie mię miał. Będzie miał większą praktykę na mnie, niż na tysiącu siedmiuset zwykłych, pospolitych pacjentach, z jedną lub dwiema chorobami każdy. A więc poszedłem prosto do niego, i zobaczyłem się z nim i on powiedział:  — Dobrze, więc co ci dolega?  Powiedziałem:  Nie chcę zabierać ci czasu, drogi chłopcze, opowiadając co mi dolega. Życie jest krótkie, i możesz przez nie przejść zanim skończę. Ale powiem ci co mi nie dolega. Nie mam wysiąku w kolanie. Dlaczego nie nabawiłem się wysiąku w kolanie nie mogę ci powiedzieć; ale fakt pozostaje, że nie mam go. Wszystkiego innego, pozatem, nabawiłem się.  I opowiedziałem mu, jak doszedłem do wykrycia tego.  Wtedy on