Córka diabła - Lisa Kleypas - ebook + książka

Córka diabła ebook

Lisa Kleypas

4,4

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Piąty tom bestsellerowej serii o rodzinie Ravenelów.

Piękna, młodo owdowiała Phoebe co prawda nie poznała nigdy osobiście Westa Ravenela, ale od zawsze wiedziała, że jest on podłym, brutalnym łobuzem. Jej nieżyjący już mąż, mieszkając w szkolnym internacie, zaznał ze strony Ravenela tak wielu przykrości, że Phoebe na pewno mu ich nigdy nie wybaczy.
Po zakończeniu żałoby kobieta bierze udział w rodzinnej uroczystości, na której spotyka oszałamiająco przystojnego, czarującego mężczyznę. O zgrozo, okazuje się nim być… West Ravenel we własnej osobie!

Po burzliwych i grzesznych latach młodości Ravenel w końcu się opamiętał, ale nie zamierza za nic przepraszać ani przed nikim się usprawiedliwiać. W chwili, w której poznał Phoebe, ogarnęło go przemożne pożądanie, ale również poczuł lęk, że nie zasługuje na tak wspaniałą kobietę.
Phoebe, wbrew postanowieniom, ulega czarowi Westa, który zdołał w niej obudzić prawdziwą namiętność i wprowadził w świat niewyobrażalnych rozkoszy.
Ale czy to wystarczy, by zapomnieć o zadawnionych urazach?

Lisa Kleypas (ur. 1964) - bestsellerowa amerykańska pisarka, laureatka nagrody RITA, autorka licznych współczesnych i historycznych romansów, które mają swoje wierne czytelniczki na całym świecie. Mieszka w stanie Waszyngton wraz z mężem i dwójką dzieci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (157 ocen)
89
48
16
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem wierną czytelniczką romansów Lisy Kleypas- serii o rodzinie Revenelów."Córka diabła" to piąty tom tej serii, którego akcja toczy się w drugiej poł. XIX wieku.Autorka skupia się na wzajemnej relacji Phoebe i Westa Revenela w otoczce obyczajowej poł.XIXw. w Anglii.Spotykamy się również z bohaterami poznanymi w poprzednich tomach i ich losami.To dobra powieść--polecam .
30
lezak_2006

Nie oderwiesz się od lektury

Czekałam na historię West'a i się nie zawiodłam. Autorka ma lekkie pióro, cudownie szybko się czyta. Polecam!
10
wCzepkuUrodzona

Nie oderwiesz się od lektury

Książka „Córka diabła” Lisy Kleypas to piąty tom cyklu "Ravenels". Długo czekałam na rozwinięty wątek West'a Ravenels'a, którego poznałam w pierwszym tomie. Mężczyzna przeszedł istną przemianę z hulaki i rozpustnika, do przykładnego mężczyzny zarządzającego wielkim majątkiem. Robi wszytko, aby zastosować najnowsze rozwiązania i pomóc dzierżawcom. Lady Phoebe Challon, to siostra Gabriela, lorda Clare, który lada chwila poślubi Pandorę Ravenels. Kobieta jest mocno uprzedzona do West'a. Od ósmego roku życia jej najlepszy przyjaciel i przyszły mąż, Henry pisała i nim w swoich listach. Niestety wątłe zdrowie męża Phoebe nie pozwoliło długo cieszyć się szczęściem rodzinnym. Kobieta owdowiała, ma dwóch synów: Justin'a i Stephen'a. Przeczytajcie, a dowiecie się kiedy Phoebe przekona się do West'a. Co im się przydarzy? Książka to istna plątanina zdarzeń rodzinnych, humoru, nieporozumień i wiele innych. Polecam serdecznie.
10
Elwira1980

Nie oderwiesz się od lektury

Super się czyta
00
JolaJakubek

Całkiem niezła

🙂👍Lekki romans historyczny z opisami obyczajów , zachowań w ówczesnej epoce . Jak i wszystkie książki tej serii sporo opisów erotycznych . Treść "zwarta "😉 - kilka dni i jest finał tzn zbliżenie, niebawem zaręczyny i ślub.
00

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

DEVIL'S DAUGHTER

 

Copyright © 2019 by Lisa Kleypas

All rights reserved

 

Projekt okładki

Ewa Wójcik

 

Zdjęcie na okładce

© Ildiko Neer/Trevillion Images

 

Redaktor prowadzący

Magdalena Gołdanowska

 

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

 

Korekta

Katarzyna Kusojć

Mariann Chałupczak

 

ISBN 978-83-8234-597-1

 

Warszawa 2020

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Pamięci ukochanych przyjaciół,

Amy i Scotta,

którzy opuścili nas

zbyt wcześnie.

 

Moja świeca z dwóch końców płonie

I zgaśnie jeszcze tej nocy,

Lecz, wszyscy mi drodzy i wszyscy mi wrodzy,

Daje światło o wielkiej mocy.

Edna St. Vincent Millay

(autor przekładu nieznany)

 

Rozdział 1

Hampshire, Anglia, 1877

Phoebe nigdy osobiście nie spotkała Westa Ravenela, ale jedno wiedziała na pewno: był podłym, zepsutym łobuzem. Wiedziała to od czasu, gdy miała osiem lat i jej najlepszy przyjaciel Henry zaczął do niej pisać ze swojej szkoły z internatem.

West Ravenel często bywał tematem listów Henry’ego. Bezustanne wybryki uchodziły płazem nicponiowi bez serca, co stanowiło sytuację typową dla większości tego rodzaju szkół. Uważano za nieuniknione, że starsi chłopcy podporządkowują sobie młodszych, a każdego, kto chciałby się poskarżyć, czekała surowa kara.

 

Droga Phoebe,

myślałem, że wyjazd do szkoły z internatem będzie ciekawym i przyjemnym doświadczeniem, ale okazało się inaczej. Jest tu pewien chłopiec o imieniu West, który zawsze zabiera moją bułkę przy śniadaniu, choć i tak ma już rozmiary słonia.

 

Droga Phoebe,

wczoraj była moja kolej robienia porządków w świecznikach. West podrzucił mi do koszyka specjalnie spreparowane świece, a wieczorem jedna z nich wybuchła jak raca i osmaliła brwi panu Farthingowi. Oberwałem za to laską po ręce. Pan Farthing powinien wiedzieć, że nie zrobiłbym czegoś tak mało subtelnego. West w ogóle nie okazuje skruchy. Powiedział, że nic nie poradzi na to, że nauczyciel jest idiotą.

 

Droga Phoebe,

narysowałem dla Ciebie portret Westa, żebyś mogła od razu uciec, jak go kiedyś zobaczysz. Nie umiem dobrze rysować, dlatego wygląda jak połączenie pirata z klaunem. I tak też się zachowuje.

 

Przez cztery lata West Ravenel złościł i prześladował biednego Henry’ego, lorda Clare, drobnego, kruchego chłopca o delikatnym usposobieniu. W końcu rodzina zabrała Henry’ego ze szkoły i przywiozła do Heron’s Point, niedaleko miejsca zamieszkania Phoebe. Łagodny, zdrowy klimat nadmorskiej miejscowości, słynącej z kąpieli w słonej wodzie, pomógł Henry’emu odzyskać zdrowie i dobry humor. Ku zachwytowi Phoebe Henry często odwiedzał ich dom, a nawet uczył się razem z jej braćmi pod okiem guwernera. Inteligencją, dowcipem i ujmującymi drobnymi dziwactwami zaskarbił sobie sympatię całej rodziny Challonów.

Nie dało się wskazać żadnego szczególnego momentu, w którym dziecięce uwielbienie Phoebe dla Henry’ego przerodziło się w coś więcej. To przebiegało stopniowo, nowe uczucie rozrastało się w niej jak delikatne pnącze, aż w końcu zakwitło i pewnego dnia, patrząc na Henry’ego, zrozumiała, że go kocha.

Potrzebowała męża, który byłby również przyjacielem – a z Henrym łączyła ją największa przyjaźń na świecie. Doskonale się nawzajem rozumieli i idealnie do siebie pasowali.

Phoebe jako pierwsza poruszyła temat małżeństwa. Poczuła się zaskoczona i dotknięta, kiedy Henry próbował ją delikatnie zniechęcić.

– Wiesz, że nie mogę być z tobą wiecznie. – Otoczył ją wątłymi ramionami i wsunął palce w gęstwinę jej rudych loków. – Pewnego dnia choroba nie pozwoli mi być odpowiednim mężem i ojcem. Będę ci zupełnie nieprzydatny. To nie byłoby w porządku wobec ciebie czy dzieci. A nawet wobec mnie samego.

– Dlaczego jesteś taki zrezygnowany? – spytała Phoebe, przestraszona jego spokojnym fatalizmem. Sprawiał wrażenie, jakby całkowicie się pogodził z nieuchronnymi skutkami swej tajemniczej przypadłości. – Ściągniemy nowych lekarzy. Dowiemy się, jakie są przyczyny twoich niedomagań, i znajdziemy na nie lekarstwo. Dlaczego się poddajesz jeszcze przed rozpoczęciem walki?

– Phoebe – zaczął cicho Henry – walka zaczęła się już dawno temu. Przez większość życia czułem zmęczenie. Niezależnie od tego, jak dużo wypoczywałem, mam w sobie tylko tyle siły, żeby przeżyć dzień od rana do wieczora.

– Ja mam dość sił dla nas dwojga. – Drżąc z emocji, Phoebe oparła mu głowę na ramieniu. – Kocham cię, Henry. Chcę się tobą opiekować. Pozwól mi być z sobą przez cały ten czas, który będzie nam dany spędzić razem.

– Zasługujesz na więcej.

– Kochasz mnie, Henry?

– Jak jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie kochał żadnej kobiety – odparł Henry z ciepłym błyskiem w wielkich brązowych oczach.

– Zatem czy coś jeszcze może się liczyć?

Pobrali się, oboje niewinni jak dzieci, i z radosną nieporadnością odkrywali tajniki fizycznej miłości. Ich pierwsze dziecko, Justin, zdrowy jak ryba ciemnowłosy chłopiec, miał obecnie cztery lata.

Henry jednak zaniemógł na dobre. Zmarł dwa lata później, tuż przed narodzinami ich drugiego syna, Stephena.

W ciągu następnych miesięcy żalu i rozpaczy Phoebe przeprowadziła się do swojej rodziny, znajdując pociechę i wsparcie w domu, w którym spędziła dzieciństwo. Teraz jednak, po zakończeniu żałoby, przyszedł czas, by rozpoczęła nowe życie jako samotna matka dwóch chłopców. Życie bez Henry’ego. Jakież dziwne jej się wydawało. Wkrótce zamierzała wrócić do posiadłości Clare w Essex – którą Justin miał odziedziczyć po osiągnięciu stosownego wieku – i wychowywać synów tak, jakby sobie życzył ich ukochany ojciec.

Najpierw jednak musiała wziąć udział w ceremonii ślubnej swojego brata, Gabriela.

Węzeł strachu zaciskał się w żołądku Phoebe, kiedy powóz zmierzał w stronę starej rodowej siedziby w Eversby Priory. Miała uczestniczyć w dużym wydarzeniu towarzyskim poza domem po raz pierwszy od śmierci Henry’ego. Denerwowała się, choć wiedziała, że będą ją otaczać przyjaciele i krewni. Istniał jednak inny powód jej niepokoju – panna młoda nosiła nazwisko Ravenel.

Gabriel zaręczył się ze śliczną, pełną uroku dziewczyną, lady Pandorą Ravenel, która nie kryła, że w pełni odwzajemnia uczucia narzeczonego. Phoebe od razu polubiła Pandorę. Zabawna i otwarta, obdarzona wyobraźnią, trochę przypominała jej Henry’ego. Poczuła sympatię również do pozostałych Ravenelów, których miała okazję poznać, gdy odwiedzili nadmorską posiadłość jej rodziny. Przyjechała wówczas bliźniacza siostra Pandory Cassandra oraz ich daleki kuzyn Devon Ravenel, od niedawna lord Trenear, z czarującą żoną Kathleen. Gdyby rodzina ograniczyła się do nich, wszystko byłoby w najlepszym porządku.

Tymczasem los spłatał Phoebe złośliwego figla, ponieważ młodszym bratem Devona okazał się nie kto inny, tylko sam West Ravenel.

Phoebe w końcu miała poznać człowieka, który tak paskudnie zatruwał szkolne lata Henry’ego. W żaden sposób nie mogła tego uniknąć.

West mieszkał w Eversby Priory. Konsekwentnie udawał zajętego jakąś pracą, gdy w rzeczywistości korzystał z dziedzictwa brata. Mając w pamięci opisy z listów Henry’ego, Phoebe wyobrażała sobie rosłego próżniaka, który popija drinka, leżąc jak foka na plaży, i naprzykrza się sprzątającym po nim pokojówkom.

Wydawało się okrutnie niesprawiedliwe, że człowiekowi tak zacnemu i miłemu jak Henry dane było boleśnie krótkie życie, podczas gdy nicpoń w rodzaju Ravenela prawdopodobnie dociągnie do setki.

– Mamo, dlaczego jesteś zła? – zapytał niewinnym tonem Justin. Siedząca obok niego sędziwa niania drzemała wciśnięta w kąt powozu.

Phoebe natychmiast przybrała pogodniejszy wyraz twarzy.

– Nie jestem zła, kochanie.

– Miałaś zmarszczone czoło i usta ściągnięte jak u pstrąga – powiedział chłopiec. – Robisz tak tylko, kiedy jesteś zła albo kiedy Stephen ma mokrą pieluchę.

Phoebe opuściła wzrok na dziecko na swoich kolanach, uśpione monotonnym kołysaniem pojazdu.

– Stephen ma sucho, a ja wcale nie jestem w złym humorze. Ja… cóż, sam wiesz, że od dawna nie bywałam w większym towarzystwie. Czuję się trochę niepewnie, wiedząc, że czeka mnie skok na głęboką wodę.

– Kiedy dziadek uczył mnie pływać w zimnej wodzie, powiedział, żebym nie zanurzał się od razu. Kazał mi najpierw wejść po pas, żeby ciało wiedziało, co je czeka. Może i u ciebie to się sprawdzi, mamo.

Phoebe popatrzyła na syna z dumą i pomyślała, że jest podobny do swego ojca. Już w bardzo młodym wieku Henry wykazywał zrozumienie dla innych i wyjątkową bystrość.

– Postaram się wchodzić stopniowo w tę nową sytuację – obiecała. – Jesteś mądrym chłopcem. Dobrze, że słuchasz, co mówią inni ludzie.

– Nie wszystkich słucham – odpowiedział Justin rzeczowym tonem. – Tylko tych, których lubię. – Klęknął na siedzeniu i spojrzał na stary gmach z czasów Jakuba I widoczny w oddali. Z budowli mieszczącej kiedyś w swych ufortyfikowanych murach dom kilkunastu mnichów sterczały rzędy smukłych kominów. Dzięki nim, choć przysadzista i rozległa, zdawała się sięgać nieba. – Duże – ocenił chłopiec z nutą podziwu w głosie. – Dach jest duży, drzewa są duże, ogród jest duży, żywopłot też… A jeśli się zgubię? – W pytaniu tym Phoebe nie usłyszała lęku, jedynie zaciekawienie.

– Wtedy stój w miejscu i krzycz, dopóki cię nie znajdę – odpowiedziała. – Zawsze cię znajdę. Ale nie będzie takiej potrzeby. Kiedy będę zajęta, zostaniesz pod opieką niani. A ona na pewno nie pozwoli ci odejść zbyt daleko.

Justin zerknął niepewnie na drzemiącą staruszkę, a potem odwrócił się do matki i rozciągnął wargi w szelmowskim uśmiechu.

Niania Bracegirdle była ukochaną piastunką Henry’ego, i to właśnie on zaproponował, by doglądała także ich dzieci. Pogodna i z natury spokojna, miała masywną figurę, pulch­ne uda, na których dzieci siedziały wygodnie, słuchając bajek, i ramiona stworzone do tulenia płaczących maluchów. Spod batystowego czepka wystawały białe jak beza włosy. Wymagające fizycznego wysiłku czynności, takie jak gonienie za rozbrykanymi dziećmi czy wyjmowanie ich z kąpieli, prawie całkowicie przejęła młoda pomocnica. Jednakże umysł starej niani wciąż pozostawał niezmącony i poza tym, że od czasu do czasu potrzebowała drzemki, ze swej roli wywiązywała się tak samo dobrze jak niegdyś.

Podjazd rezydencji zapełnił się długim konwojem powozów wiozących Challonów, ich służbę oraz całe sterty skórzanych toreb i kufrów. Otoczenie domu, podobnie jak przylegające doń tereny, było pięknie utrzymane; wysokie żywopłoty miały odcień dojrzałej zieleni, a po kamiennych ścianach pięły się róże i miękkie, obsypane delikatnym fioletowym kwieciem gałązki glicynii. Jaśmin i kapryfolium nasycały powietrze słodkim aromatem.

Powozy wolno zatrzymywały się na wprost frontowego ganku. Niania ocknęła się z drzemki i zaczęła zgarniać swoje rzeczy do podręcznej torby. Następnie wzięła na ręce Stephena, żeby Phoebe mogła skupić całą uwagę na starszym synu, który natychmiast wyskoczył na zewnątrz.

– Justin… – Phoebe patrzyła, jak chłopiec biega pośród służby i członków rodziny, wykrzykując słowa pozdrowienia radosnym, dziecięcym głosikiem.

Dostrzegła znajome postacie – Devon i Kathleen Ravenelowie, czyli lord i lady Trenear, witali gości. Byli wśród nich jej rodzice, młodsza siostra Seraphina, brat Ivo, Pandora i Cassandra, a także mnóstwo ludzi, których nie rozpoznawała. Wszyscy śmiali się i mówili głośno, podekscytowani ślubem w rodzinie. Phoebe bezwiednie skuliła się w sobie na myśl o spotkaniu z nieznajomymi osobami i kurtuazyjnych rozmowach. O błyskotliwych ripostach z jej strony nie mogło być mowy. Żałowała, że nie chroni jej już żałobny strój z welonem osłaniającym twarz.

Kątem oka zobaczyła, że Justin – przez nikogo niepilnowany – wchodzi po schodach. Widząc, że niania rusza w jego stronę, lekko dotknęła jej ramienia.

– Ja pójdę – rzuciła ściszonym głosem.

– Dobrze, milady – odparła z ulgą staruszka.

W głębi duszy Phoebe była zadowolona, że Justin wszedł do domu – dzięki temu mogła uniknąć zamieszania wywołanego przybyciem gości.

W głównym holu także panował tłok, jednakże było spokojniej i ciszej niż na zewnątrz. Nieznany jej mężczyzna sprawnie wydawał polecenia licznej służbie. Jego włosy, w odcieniu brązu tak ciemnym, że mogłyby uchodzić za czarne, błyszczały, odbijając światło. W pewnym momencie nachylił się ku gospodyni, z uwagą słuchając jej objaśnień na temat przygotowanych sypialni. Jednocześnie rzucił klucz nadchodzącemu lokajowi, który złapał go w locie uniesioną ręką i pognał w głąb domu. Kiedy niosący pudła na kapelusze odźwierny się potknął, ciemnowłosy mężczyzna odruchowo go podtrzymał, a następnie wyrównał ułożenie stosu. Uwagę Phoebe przyciągnęła bijąca od niego męska energia. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, muskularną sylwetkę i ogorzałą twarz człowieka, który spędza dużo czasu na powietrzu. Zdziwiło ją, że nosi eleganckie, szyte przez dobrego krawca ubranie. Może był zarządcą posiadłości?

Z rozmyślań wyrwał ją widok synka, oglądającego z zainteresowaniem rzeźbienia na balustradzie wielkich, podwójnych schodów. Podeszła do niego szybko.

– Justinie, nie możesz się oddalać bez powiadomienia mnie albo niani.

– Popatrz, mamo.

Skierowała wzrok na miejsce, które wskazywał małym paluszkiem. Zobaczyła wyrzeźbione na dole słupka gniazdko myszy, zabawny, nieoczekiwany element w imponującej całości.

– Podoba mi się – przyznała z szerokim uśmiechem.

– Mnie też.

Kiedy Justin przykucnął, żeby przyjrzeć się myszkom z bliska, z jego kieszeni wypadła szklana kulka i poturlała się po lśniącej drewnianej posadzce. Oboje ze strachem patrzyli, jak się oddala, aż nagle czubek czyjegoś buta przycisnął ją do podłogi. Ciemnowłosy mężczyzna dokończył prowadzoną rozmowę i dopiero wtedy schylił się, żeby podnieść kulkę. Gospodyni szybko się oddaliła, a domniemany zarządca skupił uwagę na Phoebe i Justinie.

Przez opaleniznę jego oczy wydawały się wręcz nieprawdopodobnie niebieskie, a uśmiech przypominał błysk oślepiającej bieli. Był niezwykle przystojny, z mocnymi, regularnymi rysami i lekkimi zmarszczkami w kącikach oczu. Sprawiał wrażenie człowieka otwartego i wesołego, a przy tym trzeźwego w osądzie i zdecydowanego, jakby bogate życiowe doświadczenie nie pozostawiło mu zbyt wielu złudzeń. Nie wiedzieć czemu wydawał się przez to tym bardziej atrakcyjny.

Podszedł do nich bez pośpiechu. Pachniał słońcem, świeżym powietrzem i czymś nieuchwytnym, co przywodziło na myśl dym z palonego torfu. Phoebe nigdy wcześniej nie widziała oczu w tak ciemnym odcieniu błękitu, z tęczówkami o czarnej obwódce. Od bardzo dawna żaden mężczyzna nie patrzył też na nią w taki sposób, z nieskrywanym zainteresowaniem… i lekką zalotnością. Ogarnęło ją uczucie, które pamiętała z początków małżeństwa z Henrym – zawstydzająca chęć, by przytulić się do niego całym ciałem. Aż do tego momentu nie zdarzyło się jej to w stosunku do żadnego mężczyzny poza mężem. Miała wrażenie, że robi się jej na przemian gorąco i zimno. Zakłopotana, w poczuciu winy cofnęła się o krok, próbując pociągnąć za sobą synka. Ten jednak uznał, że należy dokonać stosownych prezentacji.

– Jestem Justin, lord Clare – oznajmił. – A to jest mama. Papy z nami nie ma, bo umarł.

Phoebe czuła ciepło rumieńca, który spłynął od jej twarzy aż do stóp.

Nieznajomy tymczasem nie okazał nawet cienia skrępowania, tylko przykucnął, żeby znaleźć się twarzą w twarz z Justinem. Jego niski głos działał na zmysły tak jak wyciągnięcie się na puchowym materacu.

– Straciłem ojca, kiedy byłem niewiele starszy od ciebie – zwrócił się do malca.

– Och, ja mojego nie straciłem – odpowiedział z przejęciem Justin. – Wiem dokładnie, gdzie teraz jest. W niebie.

Mężczyzna się uśmiechnął.

– Miło mi cię poznać, lordzie Clare. – Z powagą uścisnął małą rączkę. Następnie podniósł kulkę do światła i obejrzał zatopioną w przejrzystym szkle maleńką figurkę owcy. – Śliczna – pochwalił, oddając Justinowi jego zgubę. – Grywasz w kulki?

– O, tak – odpowiedział chłopiec. Chodziło o popularną grę, w której uczestnicy starali się wybić z kręgu kulki przeciwnika.

– A w podwójny zamek?

Justin pokręcił głową, wyraźnie zaintrygowany.

– Nie znam takiej gry.

– Zagramy w to i owo podczas waszej wizyty, jeśli mama się zgodzi. – Nieznajomy posłał Phoebe pytające spojrzenie.

Cierpiała katusze, bo nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Serce waliło jej jak oszalałe.

– Mama jest nieprzyzwyczajona do rozmawiania z dorosłymi. – Justin usprawiedliwił jej milczenie. – Woli dzieci.

– Ja jestem bardzo dziecinny – zapewnił mężczyzna. – Możecie tu spytać, kogo chcecie, a potwierdzi.

Phoebe nie zdołała powstrzymać uśmiechu.

– Jest pan zarządcą posiadłości?

– Przez większość czasu. Ale nie ma roli, włączając zmywanie naczyń, której bym choć raz nie pełnił, żeby się jej przynajmniej z grubsza nauczyć.

Uśmiech Phoebe zgasł, wyparty nagłym, straszliwym podejrzeniem.

– Od jak dawna jest pan tu zatrudniony? – spytała ostrożnie.

– Od czasu, gdy mój brat odziedziczył tytuł. – Rozmówca Phoebe wykonał ukłon, po czym uprzejmie się przedstawił: – Weston Ravenel. Do pani usług.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI