Krewniacy. Życie, miłość , śmierć i sztuka Neandertalczyków - Rebecca Wragg-Sykes - ebook

Krewniacy. Życie, miłość , śmierć i sztuka Neandertalczyków ebook

Wragg-Sykes Rebecca

4,5

Opis

Książka "Krewniacy" to najlepszy przewodnik po wiedzy na temat neandertalczyków. Jednocześnie to jedna z pierwszych książek przedstawiająca zupełnie nowy i sprzeczny z wcześniejszymi wyobrażeniami wizerunek naszych krewnych. Rebecca Wragg Sykes dowodzi, że nie były to prymitywne istoty, ale ciekawi świata bystrzy obserwatorzy, a także wynalazcy, obdarzeni zdolnością przystosowywania się do zmiennych warunków, dzięki czemu zdołali przetrwać przeszło 300 000 lat w czasach ogromnych zaburzeń klimatycznych.
Dużą część cech definiujących Homo sapiens sapiens mieli również neandertalczycy, a pozostałości ich DNA istnieją w naszych komórkach. Przejawiali zdolność do planowania i współpracy, do rzemiosła, altruizm, poczucie estetyki, wyobraźnię, a może nawet pragnienie transcendencji wykraczające dalej niż moralność.

Książka "Krewniacy" ukazuje neandertalczyków w zupełnie nowym świetle (podobnie jak "Sapiens. Od zwierząt do bogów" Harariego - ludzi), przedstawiając pełną głębokich treści opowieść, w której człowieczeństwo jawi się jako nasza pradawna wspólna spuścizna.

Piękna, sugestywna, wiarygodna.
profesor Brian Cox

Ważna lektura nie tylko dla wszystkich interesujących się naszymi pradawnymi kuzynami, lecz także dla wszystkich, których ciekawi ludzkość.
Yuval Noah Harari, autor "Sapiens. Od zwierząt do bogów"

Rebecca Wragg Sykes całą swoją karierę naukową poświęciła badaniu życia neandertalczyków. Studiowała na uniwersytetach w Bristolu, Southampton i Sheffield. Obecnie jest stypendystką programu im. Marii Curie-Skłodowskiej, pracuje w laboratorium PACEA Université de Bordeaux, badając ślady neandertalczyków w regionie Masywu Centralnego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 602

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (8 ocen)
7
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalia_Calgary

Nie polecam

Ona naprawdę nie ma NIC do powiedzenia i to na 600 stronach.
10
bujczi

Całkiem niezła

Dużo gdybania, szkoda, że tak mało zdjęć/schematów/rysunków, które pozwoliłby na lepsze zrozumienie tematu.
00
peterpancio1

Dobrze spędzony czas

troszku za bardzo literacka jak na popularnonaukowe ale jak kto lubi, no i nowy stan badań, bardzo ciekawe wnioski. Warto przeczytać.
01

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

KINDRED

NEANDERTHAL LIFE, LOVE, DEATH AND ART

 

Copyright © Rebecca Wragg Sykes, 2020

This translation of Kindred is published by

Prószyński Media Sp. z o.o. by arrangement

with Bloomsbury Publishing Plc

and Macadamia Literary Agency, Warsaw

All rights reserved

 

Projekt okładki

Magdalena Palej

 

Ilustracje na okładce

© SPL/Indigo Images

 

Redaktor serii

Adrian Markowski

 

Redakcja

Renata Bubrowiecka

 

Korekta

Małgorzata Denys

 

ISBN 978-83-8234-790-6

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Nota na temat nazwisk

 

Naukowy świat XIX stulecia bardzo się różnił od świata XXI wieku. Nie chodzi tylko o spektakularne zmiany metod analitycznych, lecz także o obfitość analiz – w latach 1800–1900 ukazało się o wiele, wiele mniej artykułów naukowych niż w samej minionej dekadzie. Podczas pisania pełnego opracowania na temat neandertalczyków można szczegółowo omówić prace kluczowych wczesnych badaczy prehistorii w dużej mierze dlatego, że było ich tak niewielu. Ponadto osoby te stworzyły część kontekstu szerszych badań nad tym, jak pierwsze odkrycia dotyczące neandertalczyków wpłynęły na naukę oraz społeczeństwo.

Jednak po roku 1930 liczba osób zajmujących się tym zagadnieniem zaczęła niepowstrzymanie rosnąć, wobec tego postanowiłam przestać wymieniać ich nazwiska, a zamiast tego określam je na podstawie rodzaju ich działalności naukowej jako archeologów lub badaczy. Chodziło mi o czytelność – przekonuję się bowiem, że umysł przeważnie pomija listy nazwisk i pracowni naukowych – lecz także o zwięzłość książki. Ponieważ nauczono mnie podejścia naukowego, w którym wszystko, co się mówi, trzeba móc poprzeć jakimś cytatem, ta decyzja wymagała ode mnie głębokiego namysłu. Krewniacy jednak wymagali innego stylu narracji – chciałam, żeby w opowieści o dziejach neandertalczyków liczyło się każde słowo. Dlatego po prostu nie starczyło miejsca na wymienianie nazwisk oraz afiliacji naukowców przy omawianiu każdego stanowiska archeologicznego lub każdej informacji.

Nie chcę jednak sugerować, że wkład owych bezimiennych badaczy, wniesiony w naszą wiedzę o neandertalczykach w ciągu ostatnich 80–90 lat, jest przez to mniej istotny. Wiele z tych osób, których nie wymieniam z osobna, zalicza się do moich naukowych kolegów, a nawet dobrych przyjaciół. Ich nazwiska i tytuły publikacji można znaleźć w internetowej bibliografii towarzyszącej tej książce (rebecca­wragg­sykes.com/biblio), ale chcę w tym miejscu złożyć im specjalne wyrazy uznania, gdyż bez ich oddania, zdecydowania, inspiracji oraz pracy wykonanej dosłownie w pocie czoła ta książka nie mogłaby zaistnieć.

 

Wstęp

 

Jaskinię wypełnia odgłos, który zdaje się tu rozbrzmiewać nie w porę; nie są to westchnienia i bulgotanie fal, bowiem w kąsającym chłodzie góry krzywią się niechętnie na pokrywający je pancerz lodu. Otoczony szorstkimi ścianami cichy, zamierający oddech ściga się z coraz powolniejszym rytmem pulsu. Na krańcu świata, dosłownie i w przenośni, ostatni neandertalczyk na Półwyspie Iberyjskim widzi słońce połyskujące nisko nad horyzontem za odległym Morzem Śródziemnym. Kiedy ciemne niby krzemień niebo rozjaśnia się do szarości świtu, ciche gruchanie gołębi skalnych ściera się z lamentem zagubionych mew, krzyczących niby głodne dzieci. Jednak nie ma tu już dzieci, nie został żaden człowiek, w ogóle nikt, kto razem z nim wpatrywałby się w niknące na niebie gwiazdy i czuwał, aż ostygnie powietrze po wydaniu ostatniego tchnienia.

Około czterdziestu tysięcy lat później wody oceanów znowu się podniosły, nasycając powietrze domieszką soli, a ściany tej samej groty odbijały dźwięki głosów i muzyki – rekwiem na cześć marzeń przodków.

Oto Jaskinia Gorhama, Gibraltar, rok 2014. Archeolodzy i antropolodzy zbierają się co roku na tym kojącym południowym krańcu Europy na jednej z licznych konferencji poświęconych neandertalczykom. Jednak w tym roku wydarzyło się coś szczególnego. Wśród delegatów zwiedzających wielkie niczym katedry jaskinie był muzyk grupy Kid Coma, znany również jako profesor biologii Doug Larson. Dobył dźwięk ze strun gitary i zaczął śpiewać o ostoi ostatniego człowieka – niektóre z najmłodszych znanych neandertalskich znalezisk archeo­logicznych pochodzą z Półwyspu Iberyjskiego właśnie z tych jaskiń. Na kilka minut – gdy jego głos odbijał się echem w tej przestronnej kamiennej przestrzeni – ucichły zawodowe troski o prezentacje, zażarte naukowe debaty o teoriach lub zawiłościach klasyfikacji kamiennych narzędzi. Koledzy po prostu słuchali, a ludzkie pragnienie połączenia się z odległą przeszłością wzięło górę. Możecie sami przeżyć ten dziwny, osobliwie wzruszający moment, ponieważ ktoś pomyślał, by go sfilmować, i teraz nagranie jest dostępne na YouTube.

Ta serenada na cmentarzach tysiącleci rzuca prawdziwy promyk światła na ludzi nauki. Kiedy dobiegną końca drobiazgowe obiektywne prezentacje badawcze, w kafejkach i barach rodzą się mniej powściągliwe – a nawet namiętne – spekulacje. Tematy rozmów tworzą spektrum od wymarzonych stanowisk archeologicznych aż do starć znanych faktów z niewiadomymi – a wszystkie obracają się wokół pytania, czy kiedykolwiek zdołamy pojąć ulotną tożsamość neandertalczyków.

Ta książka to okno dające wgląd w te dyskusje. Przeznaczona jest dla czytelników, którzy słyszeli lub nie słyszeli o neandertalczykach, z lekka nimi zainteresowanych oraz dla domorosłych ekspertów, a nawet dla naukowców, którzy mają szczęście zgłębiać ich pradawny świat. Jest to bowiem coraz gigantyczniejsze wyzwanie: zawiłe ścieżki wiodące przez dane i teorie krzyżują się z nowymi odkryciami, zmuszającymi do zmiany trasy lub nawet zawracania. Sama ilość informacji bywa trudna do przetworzenia – tylko nielicznym specjalistom starcza czasu na to, by przeczytać wszystkie świeżo opublikowane artykuły z własnej poddziedziny nauki, nie mówiąc już o całym materiale badawczym na temat neandertalczyków. Bywa też, że nawet najwytrawniejsi znawcy tematu z otwartymi ze zdumienia ustami witają nowe odkrycia.

Ta obfitość analiz wynika z tego, że neandertalczycy byli i są ważni. Noszą popkulturowe piętno jak żaden inny wymarły gatunek człowieka. Wśród naszych pradawnych krewnych (zwanych homininami) okupują szczyt listy – wielkie odkrycia w ich sprawie trafiają na okładki najważniejszych czasopism naukowych i pierwsze strony mediów głównego nurtu. I nic nie wskazuje na to, by nasza fascynacja nimi słabła; serwis Google Trends pokazuje, że wyszukiwania związane ze słowem kluczowym „neandertalczyk” górują liczbą nad hasłem „ewolucja człowieka”. Jednakże taka popularność to miecz obosieczny. Wydawcy bowiem wiedzą, że neandertalczycy mają potężną „klikalność”, więc będą kusić czytelników podrasowanymi tytułami typu: „To X zabiło neandertalczyków” albo „Neandertalczycy nie byli tak tępi, jak myślimy!”.

Entuzjazm, z jakim naukowcy dzielą się wynikami swojej pracy, gasi ich frustracja z powodu publikacji przedstawiających ich często jako jajogłowych, wahających się między jedną ideą a drugą. Nauka wyraźnie żywi się sporami, jednakże nowe dane i teorie nie odzwierciedlają niezdecydowania badaczy, tylko ich ogromną energię poznawczą. Co więcej, stała eksploatacja banałów na temat neandertalczyków oznaczałaby, że przeciętna osoba nigdy nie usłyszy o niektórych fascynujących współczesnych odkryciach na ich temat.

Trudno również uchwycić szerszy obraz ich kultury, zwłaszcza że od 1856 roku, kiedy to znalezione w niemieckiej kopalni dziwaczne skamieniałości1 uznano z wahaniem za szczątki przedstawiciela zaginionego gatunku człowieka, dosyć znacząco się on zmieniał. Naukowcy zaczęli prowadzić prace wykopaliskowe w celu odnalezienia większej liczby pozostałości po owych dziwnych istotach i do wybuchu I wojny światowej rosnąca liczba neandertalskich kości wyraźnie dowiodła, że Ziemia zrodziła również wielu naszych krewnych. I tak oto znajdowane licznie kamienne narzędzia rozpoczęły pierwsze poważne badania neandertalskiej kultury. Kluczowym czynnikiem stał się sam czas – do połowy XX wieku momenty dość płynnie umiejscawiane w czasie (i związane z różnymi przestrzeniami) zostały uporządkowane dzięki postępowi w technikach datowania oraz chronologii geologicznej. I jeszcze dzisiaj, siedem dekad później, te fundamenty umożliwiają nam analizowanie świata neandertalczyków, obejmującego fizycznie tysiące kilometrów i ponad 350 tysięcy lat historii.

Niemniej archeologia współczesna ma niewiele wspólnego ze swoimi początkami i bardziej przypomina zrealizowane fantazje jakiegoś futurysty z epoki wiktoriańskiej. Pierwsi badacze prehistorii mieli niewiele więcej niż kamienie i kości, z których musieli odtwarzać zamierzchłą przeszłość. Dzisiejsi pracują metodami, o możliwości istnienia których nie wiedzieli ich przodkowie. Skanowanie laserowe zamiast szkiców atramentem utrwala obraz całego stanowiska archeologicznego, a specjaliści badają przedmioty, o których znalezieniu jeszcze stulecie temu nikt nawet nie marzył. Od rybich łusek i promieni piór aż do mikrośladów poszczególnych palenisk – nasz materiał do analiz z równym prawdopodobieństwem może się pojawić pod obiektywem mikroskopu, jak i na krawędzi szpachelki archeologa.

Możemy niemal zaglądać neandertalczykowi przez ramię, gdy odtwarzamy tych kilka minut, jakie 45 tysięcy lat temu zajmowało mu zredukowanie otoczaka do ostrego odłupka. Statyczne ślady archeologiczne zyskują dynamikę: obserwujemy, jak narzędzia przemieszczają się między stanowiskami i zostają wyniesione, wtapiając się w krajobraz. Moglibyśmy nawet tropić ich trasy wstecz, aż do pierwotnych wychodni skalnych. Ale zyskaliśmy też możliwość niewiarygodnie bliskiego wglądu we wnętrza ciał neandertalczyków. Weźmy choćby zęby – możemy analizować dzienne linie przyrostu, oceniać dietę na podstawie mikrościerania się szkliwa, a nawet chemicznie odtworzyć zapach dymu paleniska, przesycającego kamień nazębny.

Z tej obfitości informacji wynika renesans badań nad neandertalczykami, którego jesteśmy świadkami od jakichś trzech dekad. Na pierwsze strony gazet trafił wachlarz zdumiewających odkryć, a w naszych podstawowych wiadomościach o tym, gdzie i kiedy ci ludzie żyli, jak posługiwali się narzędziami, co jedli i jak wyglądał symboliczny wymiar ich świata, dokonała się rewolucja. Co chyba najbardziej zadziwiające, traktowane niegdyś jak bzdury opowieści o międzygatunkowych związkach miłosnych wyłoniły się z okruchów kości, a z łyżeczki jaskiniowej gleby można uzyskać całe genomy.

Błyskawiczne w działaniu maszyny dostarczają nam terabajtów informacji z każdej substancji, ale to wszystko studzi świadomość archeologów, że sposób powstawania danego stanowiska jest kluczem do zrozumienia jego zawartości. Oddziałujące przez tysiąclecia procesy konserwacji i erozji sprawiły, że wszystko trafia w nasze ręce w postaci fragmentów. Udokumentowanie pozycji artefaktów ma kluczowe znaczenie w zrozumieniu każdej warstwy, zanim ruszymy dalej z jej analizą. Dawno rozdzielone części można połączyć, a struktura gleby czy dające się dopasować do siebie kanty krzemiennych odłupków lub sposób wysychania odłamków kostnych mają swój udział w rozszyfrowaniu procesu tworzenia się danego stanowiska. Na podstawie takich oto sfatygowanych i niekiedy przemieszanych „archiwów” odczytujemy historię kultur.

Tak więc archeolodzy nadal czują podczas prac wykopaliskowych dreszcz podniecenia, ale przeciętne wykopalisko przynosi dziesiątki lub setki tysięcy przedmiotów, które trzeba starannie umyć, opatrzyć etykietkami i ostrożnie pojedynczo umieścić w torebkach, co wymaga ogromnej uważności. Potem jednak te znaleziska, funkcjonujące również w formie elektronicznej w ogromnych bazach danych, dotyczących pochodzenia, stanowią bezcenne zasoby, umożliwiające nam badanie zjawisk na styku geologii, środowiska i działań homininów. Taka ostrożność odmieniła również nasz sposób postępowania ze zgromadzonymi dawno temu kolekcjami muzealnymi. Coraz częściej klasyczne stanowiska – bywa, że odwiedzane rokrocznie przez tysiące turystów – ujawniają nowe sekrety dzięki powtórnej analizie supernowoczesnymi metodami. To suma tych wszystkich danych umożliwia nam udzielenie dokładniejszych niż kiedykolwiek odpowiedzi na fundamentalne pytania w rodzaju „Co jedli neandertalczycy?”.

Ale nawet krótki wypad w dziedzinę nauki o neandertalskiej diecie pokazuje, jak zwodnicze jest takie proste pytanie. Nie tylko ze względu na asortyment dostępnych materiałów i metod – należą do nich badania kości zwierząt, mikroskopijnych śladów zużycia uzębienia i kamiennych narzędzi oraz zachowanych resztek pokarmu albo chemiczne i genetyczne analizy skamieniałości – lecz także z powodu zdroworozsądkowej podejrzliwości w ocenie tworzenia się stanowisk, która prowokuje kryminologiczne wręcz badanie diety. Nawet w miejscach wypełnionych szczątkami zwierząt, z licznymi śladami ćwiartowania za pomocą kamiennych narzędzi sprawy nie zawsze przedstawiają się jednoznacznie. Na przykład archeolodzy nauczyli się już, żeby brać pod uwagę rolę innych drapieżników oraz to, że części ciała rozkładają się w różnym tempie.

Jednak każdy krok wnosi coś do ogólnego obrazu tej kultury. Okazuje się, że w neandertalskim jadłospisie figurowało o wiele więcej pozycji niż tylko mięso dużych zwierząt, ale czy wszyscy neandertalczycy we wszystkich okresach i miejscach odżywiali się tak samo? Poza tym ile pokarmu potrzebowali? Czy gotowali strawę? Jak polowali? Jak duże zajmowali terytoria? Jak wyglądały ich sieci społeczne? Każde takie pytanie odsłania kolejną warstwę złożoności tych kwestii i ujawnia powiązania z innymi ważnymi problemami.

Wyławianie wzorców wśród licznych artefaktów i stanowisk oznacza konieczność sięgania wzrokiem ku górze i w dal, przerzucania mostów pomiędzy miejscami i epokami. Życie neandertalczyków było czterowymiarowe, więc skoro rekonstruujemy z fenomenalną szczegółowością sposób ich polowania na renifery w jednym miejscu, musimy zadać sobie pytanie, co robili gdzie indziej lub kiedy indziej. Istnieje wiele rodzajów stanowisk archeologicznych, od ulotnych skupisk rozrzuconych kości, otaczających kręgiem zewłok zwierzęcia, aż do masy kości układających się w kolosalne, pokryte popiołem pokłady czy zrujnowane stosy pogrzebowe setek zwierząt. Wzięcie pod uwagę tak różnych śladów stawia nas przed trudną kwestią kaprysów przeszłości – zależnie od sposobu tworzenia się warstw dwie warstwy osadów o równej głębokości mogą zawierać ślady z jednego popołudnia albo z dwóch momentów, między którymi upłynęło 10 tysiącleci. Datowanie poszczególnych przedmiotów jest potężnym narzędziem, ale tylko wtedy, gdy mamy pewność, że nie przemieszczały się między warstwami. A informacje pozyskane z poszczególnych artefaktów, warstw lub stanowisk mają większy zasięg, gdyż łączą różne skale zachowań.

Takie subtelności rzadko pojawiają się w publicznej dyskusji o neandertalczykach oraz w opracowaniach popularnonaukowych na ich temat. Większość osób ma o nich jakieś pojęcie, lecz mniejsze o szczegółach pracy naukowej. Co więcej, neandertalczyków w znacznej mierze przedstawia się na tle lodu i mamutów. A przecież istniał cały inny neandertalski świat, wykraczający poza stereotypy dygoczących na zamarzniętych pustkowiach obdartusów, którzy ledwie doczekali nadejścia Homo sapiens, po czym padli trupem. Pomimo większego niż kiedykolwiek dostępu do wyników badań, jaki mamy obecnie dzięki obeznanym w posługiwaniu się mediami społecznościowymi naukowcom lub transmitowanym na żywo konferencjom, to istne tsunami nowych danych i skomplikowanych interpretacji dowodzi, że trudno o zrównoważone i prawdziwie aktualne perspektywy. Autentycznie zdumiewające odkrycia rzeczywiście przez jakąś dobę przykuwają uwagę widzów serwisów informacyjnych lub nawet zaskoczonych naukowców, ale efekciarskie historyjki nie zawsze są najbardziej fascynujące. Starannie poparte argumentami teorie i toczone przez dziesięciolecia debaty słabo przebijają się na pierwsze strony gazet, ale to właśnie one zawierają jedne z najbardziej zaskakujących koncepcji na temat życia neandertalczyków.

To niuanse właściwie leżą u podstaw wielu znaczących reinterpretacji naukowych teorii. Nasze perspektywy poszerzają się wraz z gromadzeniem się wiedzy, a przepaść pomiędzy nami a nimi stale się zmniejsza. Wiele zjawisk, które dawniej uważaliśmy za leżące poza możliwościami pojmowania neandertalczyków, dzisiaj zyskuje powszechną akceptację dzięki powolnemu zdobywaniu kolejnych danych. Należą do nich narzędzia z materiałów innych niż kamień, używanie barwników mineralnych, zbieranie przedmiotów takich jak muszle i orle szpony, a co za tym idzie – troska o estetykę. Co więcej, wyłoniło się zróżnicowanie – neandertalczyków uważamy dzisiaj nie tyle za szablonowych homininów, ile za mieszkańców świata tak rozległego i bogatego jak Cesarstwo Rzymskie. Jego olbrzymi zasięg przestrzenny i czasowy oznacza wielokulturowość, złożoność i ewolucję. Zróżnicowani i zdolni do adaptacji, neandertalczycy przetrwali w świecie, gdzie kilometrowej wysokości lodowce stykały się z tundrą, lecz także w ciepłych lasach, na pustyniach i wybrzeżach oraz w górach.

Przeszło 160 lat od ich (ponownego) odkrycia nasza obsesja na punkcie neandertalczyków wciąż się utrzymuje. Dla nas to romans trwający dłużej niż życie, lecz w porównaniu z długim okresem ich obecności na Ziemi – gdy mrużąc oczy przed blaskiem wschodzącego słońca, wciągając powietrze pełną piersią, zostawiali za sobą ślady stóp na błocie, piasku i śniegu – to zaledwie drgnienie sekundnika wielkiego zegara. Nasz sposób myślenia o nich i uczucia, jakie w nas budzą, podlegają ciągłej ewolucji – od przeciętnej osoby wpisującej w wyszukiwarkę Google pytanie „Czy neandertalczycy to ludzie?” aż do tych, którzy codziennie pracują ze szczątkami ich ciał – a każde odkrycie podsyca na nowo nasze pragnienie (i obawy) dowiedzenia się, kim naprawdę byli ci nasi pradawni przodkowie. Najdziwniejsze ze wszystkiego jest ich życie po życiu, którego nigdy nie zdołaliby sobie wyobrazić – obecni już przez niemal dwa stulecia w nauce, historii i kulturze popularnej, znowu snują opowieść o naszej odległej przyszłości.

W książce tej maluję portret neandertalczyków na miarę wiedzy z XXI wieku – nie jako głupkowatych nieudaczników, zajmujących uschniętą gałąź drzewa genealogicznego, ale jako dysponujących ogromną zdolnością adaptacji, a nawet odnoszących sukcesy naszych pradawnych krewniaków. Czytasz tę książkę, ponieważ interesują cię oni i najważniejsze, największe pytanie, które nam stawiają: kim jesteśmy, skąd się wzięliśmy i dokąd być może zmierzamy.

Przebij wzrokiem cienie, sięgnij słuchem poza echa; oni mają wiele do powiedzenia. Nie tylko o innej ścieżce człowieczeństwa, lecz także o nowym spojrzeniu na nas samych. Najwspanialszą rzeczą związaną z neandertalczykami jest to, że należą do nas wszystkich i nie stanowią ślepej uliczki, zjawiska rodem z przeszłości. Są właśnie tutaj, w moich słowach i w twoim umyśle, który je pojmuje. Czytaj zatem i poznaj swoich krewniaków.

1 Skamieniałości to produkty procesu fosylizacji, zmieniającego kość w minerał.

 

Rozdział 1

Pierwsza twarz

 

Podeszwy drapie osiadły na dachu pył, stoimy bowiem na szczycie drapacza chmur, którego wysokość przyprawia o zawrót głowy. Ta wieża, wykraczająca poza marzenia budowniczych wieży Babel, wyrosła z ziemi niczym hiperstalagmit, a każdy metr jej wysokości to rok ludzkiej historii. Nad jej dachem, znajdującym się trzysta kilometrów nad ziemią, przemyka w górze Międzynarodowa Stacja Kosmiczna w czasie krótszym prawie od mrugnięcia okiem. Wyjrzyj poza krawędź budowli, a wzdłuż jej całej długości ujrzysz aureolę świateł z tysięcy otworów okiennych. U szczytu leżą okna oświetlonych LED-owymi lampami apartamentów, ale dalej ku dołowi – głębiej w otchłani czasu – właściwości światła się zmieniają. Twój wzrok przyzwyczaja się do nich, w miarę jak świecące bursztynowym światłem żarówki fluorescencyjne ustępują miejsca jaskrawym lampom gazowym, a następnie zaczynają się zmasowane chóry świeczek.

Teraz już mrużysz oczy, ale jeszcze dalej w dole dostrzegasz, jak światła słabną. Połyskują wiekowe ogniki dziesiątek tysięcy glinianych kaganków, smużki ich dymu wieńcem okalają wieżę, ale jeszcze nie przebyliśmy całej drogi przez głębię historii ludzkości. Wyjmujesz niedużą lornetkę i gdy twoje źrenice rozszerzają się, żądne pradawnych fotonów, widzisz migotanie ogni palenisk, zaczynających się około trzydziestu kilometrów niżej i ciągnących się jeszcze dziesięć razy głębiej, aż do momentu sprzed trzystu tysięcy lat. Płomienie i cienie wiją się i wyginają, odbijając się na kamiennych murach, aż wreszcie widać już tylko ciemność, w której gubi się rachuba lat.

Czas to pokrętna rzecz. Umyka przerażająco szybko albo sączy się tak powoli, że sprawia wrażenie brzemienia odmierzanego uderzeniami serca. Każde ludzkie życie jest poprzerastane wspomnieniami i przepojone wyobrażeniami, nawet jeśli egzystujemy w nieprzerwanie płynącym strumieniu „teraźniejszości”. Jesteśmy istotami porwanymi przez prąd czasu, ale wynurzenie się i objęcie wzrokiem całego nurtu tej rzeki przerasta nasze siły. Nie tak źle radzimy sobie z liczeniem lub mierzeniem; dzisiejsza nauka potrafi obliczać wartości aż do porażających mózg poziomów dokładności, czy chodzi o wiek wszechświata, czy czas (sekundę) Plancka2. Jednak prawdziwe zrozumienie skali czasu na poziomie ewolucyjnym, planetarnym, kosmicznym nadal jest prawie niemożliwe, tak samo jak dla pierwszych geologów, potykających się na próbach pojęcia prawdziwego wieku Ziemi. Połączenie się z przeszłością wykraczającą poza granicę trzech lub czterech pokoleń – granicę żywej pamięci, z którą radzi sobie większość z nas – to niełatwe zadanie. A odniesienie się do jeszcze dawniejszych przodków rodzi kolejne trudności. Stare fotografie odzwierciedlają to, jak nasza perspektywa coraz bardziej się zaciera, a przecież te wizualne archiwa sięgają wstecz zaledwie o kilka pokoleń. Następnie wkraczamy w królestwo malowanych portretów i na przeszłości osiada kolejna warstwa gazy nierzeczywistości. A zrozumienie oszałamiającego ogromu odległego czasu archeologicznego jest o wiele, wiele trudniejsze.

Istnieją przydatne umysłowe sztuczki przerzucające kładki ponad przepaścią dzielącą naszą krótką jak u jętki majowej egzystencję od otchłani czasu. Skurczenie liczącego 13,8 miliarda lat wieku wszechświata do jednego dwunastomiesięcznego okresu plasuje dinozaury szokująco blisko Bożego Narodzenia, a najwcześniejsi przedstawiciele Homo sapiens pojawiają się dopiero na kilka minut przed noworocznymi fajerwerkami. Jednak naniesienie czasu na tę ułatwiającą jego rozumienie skalę nie ułatwia odzwierciedlania olbrzymich, ziejących pustką okresów. Odrobinę pomaga w uświadomieniu sobie tego zaskakujące zestawienie – na przykład mniej lat dzieli panowanie królowej Kleopatry od lądowania na Księżycu niż od budowy piramid w Gizie. A to przykład dotyczący zaledwie kilku ostatnich tysięcy lat. Umiejscowienie w czasie paleolitu – okresu archeologicznego przed ostatnim zlodowaceniem – może być jeszcze trudniejsze. Skaczące byki na ścianach jaskini Lascaux są bliższe w czasie zdjęciom w twoim telefonie niż malowidłom koni i lwów w Jaskini Chauveta. A gdzie tu pasują neandertalczycy? Oni przenoszą nas w czasy znacznie odleglejsze od epoki zwierząt malowanych palcami na skałach.

Chociaż dokładne umiejscowienie w czasie „pierwszego” przedstawiciela ich gatunku jest niemożliwe, neandertalczycy stali się odrębną populacją jakieś 450 do 400 tysięcy lat temu (ang. kilo-annum, ka). Tak więc nocne niebo znad głów wielu populacji homininów musiałoby dla nas wyglądać obco, gdyż nasz Układ Słoneczny dzielą lata świetlne od tamtej pozycji w niekończącym się galaktycznym walcu. Pauza w połowie czasowego królestwa neandertalczyków przypada około 120 ka i choć lądy oraz rzeki tamtego świata w większości są rozpoznawalne, to wydaje się on inny. Jest w nim cieplej i wezbrane od topniejących lodów oceany zatopiły lądy, odpychając granice plaż na tereny położone wiele metrów wyżej. Zwierzęta o zdumiewająco tropikalnej proweniencji wędrują nawet po wielkich dolinach północnej Europy. Ogółem neandertalczycy wytrwali zaskakująco długo – przez 350 tysięcy lat, zanim straciliśmy ich z oczu – a przynajmniej ich skamieniałości i artefakty – około 40 ka.

To wszystko jest oszałamiające. Nie chodzi jednak tylko o czas – neandertalczycy żyli na niesamowicie rozległej przestrzeni. Lud bardziej eurazjatycki niż europejski zamieszkiwał tereny od północnej Walii aż do granic Chin, a na południu sięgające skraju arabskich pustyń. Im więcej dowiadujemy się o neandertalczykach, tym większy ich zasięg i złożoność ich kultury odkrywamy. A to może przyprawić o dezorientację – liczba stanowisk archeologicznych sięga tysięcy. Będziemy się więc trzymać punktów zakotwiczenia – kluczowych stanowisk stanowiących probierz opowieści o neandertalczykach – choć będziemy również kierować wzrok dalej i obejmować nim olbrzymi zakres tej dziedziny wiedzy. Niektóre z miejsc – kryjówka skalna Abric Romaní w Hiszpanii lub Jaskinia Denisa na Syberii – dostarczają nam niezwykłych dwudziestopierwszowiecznych odkryć. Inne, jak kryjówka skalna Le Moustier w sercu krainy Périgord w południowo-zachodniej Francji, oferują kroniki życia neandertalczyków wplecione w historię samej archeologii. Znaleziono tam dwa nadzwyczaj ważne szkielety, które spotkamy w dalszej części książki, artefakty kamienne (lityczne3), co pozwoliło zdefiniować określony typ neandertalskiej kultury. Kryjówka skalna Le Moustier przez ponad 100 lat gościła kolejne pokolenia naukowców, a nawet przed I wojną światową stała się przedmiotem geopolitycznego sporu. Ale historia neandertalczyków naprawdę nie zaczyna się ani w Le Moustier, ani we Francji w 1914 roku. Musimy się cofnąć jeszcze o pięć dekad, do lat pięćdziesiątych XIX wieku.

Strefa zero

Wszyscy kochają opowieści typu „jak się poznaliście?”. Skomplikowaną historię naszego związku z neandertalczykami wikłają wątki intuicji i konsternacji: zrodziła ją rewolucja przemysłowa, osmaliły wojenne pożogi, blasku przydały jej utracone i odnalezione skarby. Od czasów zapomnianych spotkań dziesiątki tysięcy lat temu, kiedy ujrzeliśmy w sobie nawzajem ludzi, aż do stosunkowo niedawnego ponownego odkrycia owych pradawnych krewniaków łączy nas nieprzemijające zauroczenie. Spragnieni szronu i tchnienia mamutów, odczuwamy pokusę, by uruchomić wehikuł czasu i pomknąć wstecz, wprost do plejstocenu4. Musimy jednak zacząć w środkowym punkcie tej wspaniałej i skomplikowanej historii, zanim będziemy mogli wyraźnie ujrzeć jej początek lub koniec.

Wybierzmy się w podróż tylko o pięć lub sześć pokoleń wstecz, żeby zostać świadkami narodzin ewolucji człowieka jako dziedziny nauki. Z gruntu narcystyczna – bądź co bądź, to dziecię spojrzenia na świat właściwego epoce wiktoriańskiej – stale zadawała pytania o to, kim jesteśmy i dlaczego. Wśród największych chyba przemian społeczno-ekonomicznych, jakie wtedy oglądał świat, dziewiętnastowieczni naukowcy z trudem starali się pojąć istotę dziwnych kości nadsyłanych z europejskich jaskiń. Jedna rzecz od początku była pewna: neandertalczycy spowodowali eksplozję debat o tym, co to znaczy być człowiekiem. Mało jest bardziej ważkich pytań, a odpowiedź nie tylko zaspokaja ciekawość, ale i ma głębokie znaczenie. Prześledzenie zmagań wczesnych badaczy prehistorii z zadaniem skategoryzowania tych kłopotliwych istot daje nam wgląd w mnogość sprzecznych przekonań na temat neandertalczyków i tłumaczy przyjęte z góry osądy, które utrzymują się do dziś.

Ta historia zaczyna się pod koniec lata 1856 roku. Wydobycie kamienia na potrzeby rozkwitających zakładów przeróbki marmuru i wapienia stopniowo pochłonęło głęboki wąwóz, leżący na południowy zachód od Düsseldorfu, a niegdyś słynący z urody w całych Prusach. Pod szczytem klifu odsłonięto jaskinię – znaną pod nazwą Klei­ne Feldhofer Grotte – do której wejście zamykała warstwa gęstych, lepkich osadów, wymagająca rozsadzenia materiałem wybuchowym. Wzrok jednego z właścicieli kamieniołomu przykuły masywne kości, wyrzucone przez robotników z jaskini. Ponieważ mężczyzna należał do miejscowego stowarzyszenia badaczy historii przyrody, powziął przypuszczenie, że są to szczątki jakiegoś dawnego zwierzęcia, mogące zainteresować naukowców, zatem uchronił przed zniszczeniem tę zbieraninę, w tym jej najważniejszy element – sklepienie czaszki. Założyciel klubu miłośników historii przyrody Johann Carl Fuhlrott, który odwiedził to miejsce, uświadomił sobie, że kości są ludzkie. Co więcej, przeobraziły się w skamieniałości, a tym samym musiały być bardzo stare5.

Wydaje się, że odkrycie w jaskini Feldhofer rozbudziło wyobraźnię miejscowej ludności, gdyż pojawiły się doniesienia prasowe na ten temat, a naukowcy stojący wyżej w hierarchii zaczęli prosić o pozwolenie obejrzenia tajemniczych pozostałości. Na początku 1857 roku odlew sklepienia czaszki wysłano do Bonn do anatoma Hermanna Schaaffhausena, szczęśliwie obdarzonego na tyle otwartym umysłem, że dopuścił do siebie myśl, iż ma przed sobą skamieniałe kości ludzkie. Ostatecznie drewniana skrzynka, zawierająca prawdziwe szczątki, odbyła pod eskortą Fuhlrotta podróż do Bonn otwartą zaledwie 10 lat wcześniej linią kolejową. Doświadczony wzrok Schaaffhausena natychmiast skupił się na nietypowych rozmiarach kości, a zwłaszcza czaszki, natomiast inne cechy, takie jak pochyłe czoło, przypominały mu budowę małp. Biorąc pod uwagę stan kości, wyraźnie świadczący o ich starodawnym rodowodzie, a także miejsce ich znalezienia, badacz skłaniał się do uznania, że muszą to być szczątki prymitywnego rodzaju człowieka. Latem tego roku wspólnie z Fuhlrottem zaprezentowali odkrycie na walnym zebraniu Towarzystwa Historii Naturalnej Pruskiej Nadrenii-Westfalii. I zaledwie kilka lat od tego nieoficjalnego debiutu na forum społecznym zaskakujące znalezisko zyskało pierwszą naukową nazwę, jaką opatrzono skamieniałe szczątki ludzkie – Homo neanderthalensis.

Dzisiaj słowo „neandertalczyk” brzmi znajomo, ale jego historia nie jest taka oczywista. Dolina (niem. thal), w której znajdowało się pierwotne miejsce spoczynku kości, otrzymała nazwę na cześć nauczyciela, poety i kompozytora z końca XVII wieku Joachima Neandra. Neander, który był kalwinistą, czerpał inspirację dla swojej twórczości częściowo ze świata natury, w tym słynnego wąwozu rzeki Düssel. Geologiczne cuda tego miejsca – klify, jaskinie i łuki – tak mocno ukochali artyści i romantycy, że doprowadziło to do powstania miejscowego przemysłu turystycznego. Joachim Neander zmarł w 1680 roku, ale jego słynne hymny – wykonane trzy wieki później z okazji diamentowych godów królowej Elżbiety II – stały się jego trwałą spuścizną. Na początku XIX wieku jedną z formacji wąwozu nazwano na jego cześć Neanderhöhle, ale zmiany zaszłe w okolicy w ciągu kilku dekad sprawiły, że stałaby się dla Joachima nie do rozpoznania. Parów, pochłonięty przez wydobycie kamienia na ogromną skalę, zniknął, a nowo powstała dolina stała się znana jako Neander Thal. A oto dziwaczny fragment tej historii: rodowe nazwisko Joachima brzmiało Neumann, ale jego dziadek pod wpływem mody na nazwiska o bardziej klasycznym brzmieniu zmienił je na wywodzące się z greki Neander. Neumann i Neander znaczą dosłownie „nowy człowiek”. Czy istniał bardziej pasujący przydomek dla miejsca, w którym po raz pierwszy odkryliśmy ślady innego gatunku człowieka?

Chociaż argumenty anatomiczne wydawały się oczywiste, potrzebny był dowód, iż kości naprawdę są niewiarygodnie stare. Fuhlrott i Schaaffhausen wrócili do kamieniołomu, żeby indagować robotników, którzy potwierdzili, że szczątki spoczywały na głębokości około 0,5 metra w nienaruszonych pokładach gliny. Zgodnie z obowiązującą wtedy mieszaną interpretacją biblijno-geologiczną wskazało to Fuhlrottowi na epokę przedpotopową, co czyniło szkielet niezmiernie starym znaleziskiem. Dało to obu panom pewność wystarczającą do opublikowania sensacyjnego twierdzenia, że przed H. sapiens istniał wymarły gatunek człowieka. A oto kolejna zbieżność – ten sam 1859 rok stał się świadkiem kolejnego wstrząsu, jakim dla społeczności naukowców było ogłoszenie teorii doboru naturalnego Darwina i Wallace’a. Jednak odkrycie z jaskini Feldhofer naprawdę zrobiło furorę dopiero po upływie mniej więcej dwóch lat, kiedy zafascynowany nim brytyjski biolog George Busk przetłumaczył na język angielski oryginalny niemieckojęzyczny artykuł.

Busk, słabo dzisiaj znany, w XIX wieku należał do naukowej elity i jak wielu mu współczesnych interesował się licznymi dyscyplinami wiedzy w sposób dzisiaj praktycznie niemożliwy. Był członkiem Towarzystwa Geologicznego, prezesem Towarzystwa Etnograficznego, a w 1858 roku został sekretarzem sekcji zoologicznej Stowarzyszenia Linneuszowskiego (najbardziej oświeconego towarzystwa zrzeszającego biologów). W 1861 roku dołączył komentarz do swojego przekładu publikacji na temat odkrycia w jaskini Feldhofer. Stwierdził, że niezmiernie starodawny rodowód człowieka dobitnie potwierdzają artefakty znajdowane w innych miejscach wraz ze szczątkami wymarłych zwierząt, a szczególnie porównanie znalezisk z czaszkami szympansów. Zasygnalizował również pilną potrzebę odszukania kolejnych pozostałości.

Faktycznie były już wcześniejsze, lecz nierozpoznane odkrycia. Ludzkość na tysiąclecia zapomniała o dawno utraconych kuzynach, gdy wtem w pierwszej połowie XIX wieku pojawiły się aż trzy znaleziska. Pierwsze trafiło w 1829 roku do rąk Philippe’a-Charles’a Schmerlinga. Przedstawiciel rosnącego grona miłośników skamieniałości, mający również wykształcenie medyczne, w jaskini w Awirs nieopodal belgijskiej miejscowości Engis znalazł elementy czaszki. Spoczywały wraz ze szczątkami starodawnych zwierząt i kamiennymi narzędziami pod grubą na 1,5 metra warstwą skały okruchowej, scementowanej naciekowym spoiwem6.

Pomimo nietypowo wydłużonego kształtu czaszka spod Engis nie przyciągnęła szerszej uwagi, gdyż należała do dziecka; młodzi neandertalczycy, podobnie jak my, musieli „dorosnąć” do swojej dojrzałej postaci. Należąca do dorosłego czaszka z jaskini Feldhofer w bardziej oczywisty sposób odznaczała się masywniejszym wyglądem, co więcej, znaleziono ją z innymi częściami ciała7. Chociaż dziecko spod Engis pozostało niesklasyfikowane aż do początków XX wieku, szczęśliwie dla Buska ktoś inny już znalazł szczątki kolejnego dorosłego neandertalczyka na terenie pozostającym pod brytyjską kontrolą.

W 1848 roku stacjonującemu w Gibraltarze porucznikowi – obdarzonemu wyjątkowo trafnym w tym kontekście nazwiskiem Edmund Flint8 – wpadła w ręce czaszka. I ponownie wydobycie wapienia – tym razem w celu wzmocnienia brytyjskich fortyfikacji wojskowych – wywołało sensację, a do tego stopień wojskowy Flinta i jego osobiste zainteresowanie historią natury sprawiły, że nie pozbyto się znaleziska9.

Skała Gibraltarska sterczy z półwyspu niczym olbrzymi kieł hieny, a jej flora i fauna przyciągały kolegów Flinta z jego pułku, podobnie jak on będących entuzjastami historii natury. Porucznik został sekretarzem założonego przez nich towarzystwa naukowego. I tak protokoły z 3 marca 1848 roku zawierają zapis poświęcony jego prezentacji „ludzkiej czaszki”, pochodzącej z kamieniołomu Forbesa, znajdującego się nad baterią artyleryjską z XVIII wieku. Oficerowie bez wątpienia przekazywali sobie czaszkę z rąk do rąk, wpatrując się w ogromne oczodoły, lecz choć znalezisko było w zasadzie kompletne (w odróżnieniu od tego z jaskini Feldhofer), wyraźnie nie uznano go za coś niezwykłego. Powlekający czaszkę scementowany osad mógł ukryć szczegóły jej budowy, ale niedostrzeżenie jej egzotycznego kształtu jest rzeczą godną uwagi.

Czaszka z kamieniołomu Forbesa spoczywała niezauważona w zbiorach stowarzyszenia aż do 1863 roku. W grudniu tamtego roku Thomas Hodgkin10, przybyły z wizytą lekarz interesujący się etnografią, dostrzegł ją wśród innych eksponatów należących wówczas do kapitana Josepha Fredericka Brome’a, szanowanego gibraltarskiego kolekcjonera antyków i naczelnika wojskowego więzienia. Prawdopodobnie przygotowany przez lekturę dokonanego przez jego przyjaciela Buska przekładu doniesienia o odkryciu w jaskini Feldhofer zauważył w niej coś niezwykłego. Brome, pasjonujący się geologią i paleontologią, od kilku lat wysyłał Buskowi własne znaleziska, tak więc czaszka z kamieniołomu Forbesa wypłynęła, jak należy, do Wielkiej Brytanii, dokąd przybyła w lipcu 1864 roku.

Busk musiał natychmiast zdać sobie sprawę, że wydatny nos i wysunięta ku przodowi twarzoczaszka wykazują uderzające podobieństwo do cech, o których napomykano w opisie czaszki z jaskini Feldhofer, składającej się jedynie z górnej części sklepienia oraz fragmentu kości oczodołu. Rozumiał również, że ci wymarli ludzie musieli zamieszkiwać tereny „od Renu aż po Słupy Herkulesa”. Zaledwie dwa miesiące później czaszka z kamieniołomu Forbesa miała własny debiut naukowy, choć ktoś obejrzał specjalny pokaz przedpremierowy. Dzięki nawykowi prowadzenia przez wiktoriańskich dżentelmenów kolosalnej korespondencji wiemy, że z bardzo dużym prawdopodobieństwem za pośrednictwem kolegi Buska, paleontologa Hugh Falconera, trafiła ona do rąk Karola Darwina, któremu zły stan zdrowia uniemożliwił podróż na wspaniałą uroczystość zaprezentowania znaleziska naukowcom. Darwin uznał czaszkę za „cudowną”, jednak zgodnie z właściwą mu powściągliwością w wypowiedziach na temat pochodzenia człowieka nie zamieścił żadnej wzmianki o swojej naukowej reakcji na odkrycie neandertalczyków.

Busk i Falconer, pragnąc ustalić geologiczny kontekst pochodzenia czaszki, przed końcem roku pospieszyli z powrotem do Gibraltaru. To, co tam zobaczyli, dało im pewność niezbędną do napisania publikacji, że znalezisko to szczątki drugiego, niezmiernie starodawnego praczłowieka. Jednakże zamierzona przez nich nazwa Homo calpicus11 się nie przyjęła. William King, były kustosz Hancock Museum w Newcastle i kierownik katedry geologii i mineralogii w Galway, przestudiował odlewy szczątków z jaskini Feldhofer i właśnie wtedy, gdy czaszka z Gibraltaru przybyła do brytyjskiego portu, zaproponowana przez niego nazwa Homo neanderthalensis została opublikowana. Zgodnie ze stosowaną w nauce regułą pierwszego zaklepania tego terminu używamy do dziś.

Określenie tych osobliwych skamieniałości stanowiło jednak najmniej kontrowersyjną kwestię. Natomiast przypisanie ich wymarłym przedstawicielom naszego rodzaju Homo miało głębokie implikacje, które odbiły się szerokim echem poza granicami naukowego świata. Ta idea, dramatycznie sprzeczna z dziewiętnastowiecznymi zachodnimi poglądami na świat, spotkała się z żarliwym oporem12. Wkrótce zresztą pojawiła się jej zjadliwa krytyka ze strony Augusta Franza Josefa Karla Mayera, emerytowanego anatoma i kolegi Schaaffhausena, a przy tym kreacjonisty.

Mayer twierdził, że szczątki należą po prostu do schorowanego i poranionego, lecz poza tym normalnego człowieka. Nieco później, bo w 1872 roku, wybitny biolog Rudolf Virchow zbadał kości z jaskini Feldhofer i zgodził się, że osobliwości ich budowy anatomicznej dałyby się wyjaśnić, gdyby jakiś zabłąkany Kozak z artretyzmem, krzywicą, złamaną nogą i kończynami łukowato wygiętymi wskutek służby w kawalerii schował się w jaskini i zmarł. I choć dzisiaj brzmi to jak wyjaśnienie absurdalnie naciągane – które podkreśla, jak na ironię, jak podobne do ludzkich są te kości – to Virchow cieszył się powszechnym szacunkiem jako lekarz przecierający szlak badaniom patologii komórki i autor protokołu pierwszych systematycznych sekcji zwłok. Nie zaskakuje chyba więc, że skłonił się ku interpretacji anatomicznych cech kości z jaskini Feldhofer jako zmian chorobowych i pourazowych, sugerując nawet, iż ogromne łuki brwiowe powstały wskutek nadmiernego marszczenia brwi pod wpływem przewlekłego bólu13.

Busk jednak również był medykiem. Dekady pracy w charakterze chirurga okrętowego, leczącego różnorakie urazy, choroby oraz zakażenia pasożytnicze, z pewnością tak samo predysponowały go do przyglądania się neandertalczykom przez pryzmat patologii, ale tę skłonność tłumiło w nim wykształcenie zoologiczne i doświadczenie w klasyfikowaniu gatunków14. Busk był więc pewien, że żadne choroby czy fizyczne urazy nie mogły tłumaczyć widzianych przez niego cech. Zauważył też z pewną satysfakcją, iż osoby odmawiające zaakceptowania wniosków z odkrycia z jaskini Feldhofer muszą przyznać, że małe są szanse, by schorowany Kozak wyzionął ducha w Gibraltarze. Takie debaty tliły się jeszcze nawet w XX wieku, ale pod pewnymi względami neandertalczycy nie stali się gromem z jasnego nieba i absolutnie zaskakującym naukowym świadectwem. Zachodni intelektualiści wątpili, czy biblijne relacje mogą precyzyjnie odzwierciedlać obraz świata.

Rozmaite rewelacje dotyczące świata natury – od odkrycia nieznanych kontynentów aż do zidentyfikowania niewidocznych przedtem ciał niebieskich – zmuszały ludzi do rekonstrukcji wiedzy i filozofii. Skamieniałości znajdowano wprawdzie od tysiącleci, ale w XVIII wieku biolodzy zaczęli traktować je jak szczątki żywych niegdyś stworzeń, które można badać. Coraz częściej penetrowano miejsca leżące w głębi ziemi, takie jak wielka jaskinia Gailenreuth w Niemczech, zbadana już w 1771 roku, to zaś zapoczątkowało wiedzę o „zaginionych światach”, zasiedlonych przez wymarłe zwierzęta. Inspirowana teologią idea cyklicznych klęsk i okresów odnowy nadal miała swoich zwolenników, ale na początku XIX wieku dostrzeżono nieznaną naturę światów sprzed potopu. Nie tylko bowiem arktyczne stworzenia, jak renifery, żyły niegdyś tysiące kilometrów bliżej południa, prawdą były również zjawiska odwrotne, gdyż kości hipopotamów znajdowano w zdecydowanie nietropikalnym Yorkshire. Niemniej nie wszyscy dawali się przekonać, że stworzenia naprawdę ewoluują. Niektórzy – w tym naukowcy o skłonnościach religijnych, jak Virchow – dostrzegali nawet w takich teoriach zagrożenie moralne, obawiając się, że doprowadzą one do darwinizmu społecznego.

Mimo to w miarę pojawiania się kolejnych skamieniałości argumenty przemawiające za istnieniem innego gatunku ludzkiego zaczęły się umacniać. Zaledwie rok po oficjalnym nazwaniu neandertalczyków przez Kinga zaproponowano zaliczenie do tego samego gatunku masywnej żuchwy o cofniętym podbródku, znalezionej w Belgii razem ze szczątkami mamuta, renifera i nosorożca. Jednak upłynęły kolejne dwie dekady, zanim natrafiono na kompletne w większości szkielety. Ponownie z Belgii pochodziły odkryte w 1886 roku w jaskini Betche-aux-Roches w pobliżu wsi Spy szczątki dwóch dorosłych, dowodzące, że płaskie, wydłużone czaszki, cofnięte żuchwy i krzepkie kończyny, znane przedtem z innych stanowisk archeologicznych, wszystkie należały do takich samych stworzeń. To scementowało świat naukowy w akceptacji neandertalczyków jako wymarłej populacji o określonej budowie. Ale skamieniałości oczywiście stanowią tylko połowę tej opowieści.

Czas i kamień

Wcześni badacze prehistorii stali w obliczu fundamentalnego problemu – czasu. Wobec braku metod dokładnego określania wieku jakiegoś znaleziska polegali na chronologii względnej – skamieniałości lub artefakty znalezione razem ze szczątkami wymarłych zwierząt były oczywiście starsze niż obecny świat. Brytyjski geolog Charles Lyell wiedział, że odległa przeszłość Ziemi musi sięgać daleko poza biblijne ramy kilku tysięcy lat, a w swojej wspaniałej pracy Principles of Geology („Reguły geologii”) wykazał, iż to proste, możliwe do śledzenia procesy geologiczne – jeśli trwają dostatecznie długo – mogą całkowicie odpowiadać za stworzenie świata. Wobec tego zasada stratygrafii pozwala rozszyfrować kompletną historię planety – skoro osady gromadzą się z czasem jeden na drugim, większa głębokość musi korelować ze starszym wiekiem. Lyell bardzo interesował się jaskinią Feldhofer i w 1860 roku – jeszcze przed opublikowaniem przetłumaczonego przez Buska artykułu – odwiedził ją, żeby zbadać pozostałe tam osady. Fuhlrott pokazał mu znalezioną czaszkę i podarował jej odlew w ramach udostępniania danych w epoce wiktoriańskiej. Do tamtego czasu sama jaskinia była już na krawędzi zniszczenia, a opinia Lyella jako eksperta miała kluczowe znaczenie w uzyskaniu naukowej akceptacji jej prawdziwie pradawnego rodowodu.

Co więcej, koncepcja stratygrafii Lyella stanowiła fundament archeo­logii jako dyscypliny nauki. Wyjaśniała procesy zachodzące w odleg­łych czasach, ustalała względny wiek krajobrazów i ilustrowała sposób tworzenia się osadów w obrębie stanowisk archeologicznych. W trakcie prac wykopaliskowych zmiany barwy i struktury osadu, a także zawartości każdej warstwy – artefaktów i kości zwierząt – są drogowskazami informującymi o tym, jak w miarę upływu czasu zmieniały się warunki. Przez wiele dekad dowody na to, że neandertalczycy byli gatunkiem tak nieprzyzwoicie dawnym, opierały się wyłącznie na takim rozumowaniu. Prawie 100 lat zajęło naukowcom ostateczne opracowanie metod umożliwiających bezpośrednie datowanie różnych rzeczy. Rozpoczęło się to od wynalezionego w latach pięćdziesiątych XX wieku datowania radiowęglowego15, później zaś pojawiły się miriady innych metod, które można stosować niemal do wszystkiego: kości, stalagmitów, a nawet pojedynczych ziaren piasku.

Nawet niektóre kategorie artefaktów litycznych można datować bezpośrednio, chociaż wydaje się, że żadnym wczesnym skamieniałościom neandertalskim nie towarzyszyły przedmioty o znaczeniu kulturowym. Faktycznie obecnie wiemy, że przynajmniej w jaskini Feldhofer było mnóstwo artefaktów litycznych, ale odkrywcy nie znali się na kamiennych narzędziach dostatecznie dobrze, by odróżnić odłamki skały roztrzaskane w sposób naturalny od rozłupanych celowo.

Ludzie od dawna przejawiali zainteresowanie prehistorycznymi artefaktami, podobnie jak skamieniałościami, i to zanim znaleziono pierwsze szczątki neandertalczyków. W społecznościach skupionych na metalach przypadkowe odkrycia masywnych pięściaków lub wykonanych z delikatnego kamienia grotów strzał wymagały wyjaśnienia. Ludzie szukali zarówno naturalnych, jak i nadprzyrodzonych przyczyn, nazywali je kamieniami piorunowymi i wierzyli, że mają zdolność powstrzymywania gromów16, albo snuli opowieści, w których były one porzuconym przez chochliki orężem „małego ludu”. Ale historycy pojmowali też takie przedmioty w ramach dostępnych systemów. Jeden z pierwszych udokumentowanych opisów prehistorycznych narzędzi kamiennych pochodzi z 1673 roku, kiedy w pobliżu londyńskiego traktu Gray’s Inn Lane odkryto trójkątny artefakt nieopodal kości „słonia”. I chociaż mniej więcej wtedy zaczynały się krystalizować pojęcia związane z czasem geologicznym, odkrycie zinterpretowano jako pozostałości po ataku celtyckiego wojownika na rzymskiego słonia. Myśl, że taki przedmiot został wykonany ręcznie w czasach wcześniejszych o tysiące pokoleń od założenia Rzymu, po prostu nie leżała w granicach możliwości czyjegokolwiek pojmowania. Jednak po upływie mniej więcej stulecia wiedza rozwinęła się na tyle, że pogrzebane głęboko w ziemi pięściaki opisywano jako znaleziska pochodzące prawdopodobnie z „rzeczywiście bardzo odległego okresu, nawet wykraczającego poza granice obecnego świata”17. Mimo to prawdziwa świadomość znaczenia artefaktów litycznych w zrozumieniu pradawnych ludzi miała dopiero nadejść.

Pierwszą znaną osobą, która celowo, choć nieświadomie, odkopywała neandertalskie artefakty, był Francuz François René Bénit Vatar de Jouannet. W latach 1812–1816 prowadził on prace wykopaliskowe w kryjówkach skalnych Pech de l’Azé I oraz Combe Grenal w południowo-zachodniej Francji, znajdując spalone kości zwierząt i pozostałości po produkcji przedmiotów litycznych. Co najważniejsze, zauważył, że znaleziska tkwiły w wyraźnie starodawnym złożu naciekowym, lecz ponieważ nawet czaszkę spod Engis odkryto dopiero po upływie przeszło dekady, nie miał pojęcia o neandertalczykach ani w istocie o jakichkolwiek wymarłych homininach. Jego najlepsze domysły co do rodowodu artefaktów – „bardzo stare, w stylu galijskim” – zdumiewająco przypominały interpretację znaleziska z okolic ulicy Gray’s Inn, wcześniejszego prawie o 150 lat18.

Od czasów de Jouanneta rosła liczba dowodów na to, że takich odkryć nie da się wtłoczyć w ramy ani historycznej, ani biblijnej chronologii. Kolekcjoner antyków Paul Tournal wykopywał w jaskiniach Bize w południowo-wschodniej Francji kości niedźwiedzi jaskiniowych i reniferów wraz z artefaktami wyraźnie wykonanymi ludzką ręką, a te odkrycia doprowadziły go do wysunięcia w 1833 roku propozycji przyjęcia epoki „anté-historique”. Mniej więcej w tym samym czasie francuski archeolog Jacques Boucher de Crèvecoeur de Perthes odnalazł rozłupane fragmenty krzemienia, pogrzebane głęboko w rzecznym żwirze w dolinie Sommy na północy Francji. Trudno było sobie wyobrazić, że mogły tam trafić niedawno, niemniej nawet dowody w postaci skamieniałych szczątków słonia i nosorożca nie zaintrygowały dostatecznie naukowców. Sytuacja zmieniła się dopiero mniej więcej w czasie, kiedy na świecie zaczęły się szerzyć wieści o jaskini Feldhofer.

Teraz ponownie napotykamy Hugh Falconera, który miał przywieźć Darwinowi czaszkę z kamieniołomu Forbesa. Podobnie jak Busk nie jest dzisiaj zbyt znany, ale to on stał się postacią kluczową w wyodrębnieniu ewolucji człowieka jako dziedziny nauki. Po latach spędzonych w kolonialnych Indiach, gdzie oddawał się swoim paleon­tologicznym zainteresowaniom, w 1858 roku Falconer prowadził prace wykopaliskowe w jaskini pod Brixham w hrabstwie Devon, gdzie znalazł artefakty lityczne i szczątki wymarłych gatunków fauny, pogrzebane pod podłożem pokrytym stalagmitami. W tym samym roku odwiedził wykopane w żwirze jamy de Perthesa i – przekonany o ich pradawnym pochodzeniu – doradził geologowi Josephowi Prestwichowi, by się tam wybrał. Przypadkiem Prestwich spotkał tam Johna Evansa, eksperta od kamiennych narzędzi – który razem z Charlesem Lyellem odbywał własną pielgrzymkę śladami de Perthesa – i w 1859 roku opublikowali oni swoje opinie, potwierdzając, że artefakty lityczne i szczątki wymarłych zwierząt naprawdę wywodzą się z zamierzchłej przeszłości. Jeśli chodzi o „oświeconych”19, sprawa była rozstrzygnięta, ale sceptycy trwali przy swoim – czy to możliwe, że owi wytwórcy narzędzi, choć starodawnej proweniencji, żyli już po tym, jak mamuty i tym podobne stworzenia przeobraziły się w wyschnięte kości?

Absolutnie niepodważalne – i rzeczywiście wywołujące ciarki na grzbiecie – świadectwo wkrótce dowiodło, że ludzie faktycznie oglądali na własne oczy wymarłe bestie w całej ich witalności i włochatej chwale. Ponad 560 kilometrów na południe od żwirowych jam w dolinie Sommy, w miejscu połączenia się rzek Beaune i Vézère, leży wieś Les Eyzies-de-Tayac. Dzisiaj, w styczniu, jest tam na tyle cicho, że można usłyszeć krzyki sokołów nad wznoszącymi się nad miejscowością masywnymi klifami, lecz latem jej wąskie spieczone słońcem chodniki falują tłumami turystów, gdyż wieś jest stolicą świata prehistorycznych cudów, otoczoną setkami jaskiń i kryjówek skalnych w spektakularnych wapiennych wąwozach i na płaskowyżach. Po skosztowaniu omletu z truflami w Café de La Mairie goście wolnym krokiem wchodzą pod górę do Narodowego Muzeum Prehistorii, wybudowanego wokół zrujnowanego zameczku przycupniętego pod przewieszką wapiennej skały. Zachowały się tam misterne kominki, dziwne echo prehistorycznych pokładów popiołów, układających się warstwowo wiele metrów pod nimi. Ze starych szańców wygląda zagadkowo ogromna rzeźba w stylu art déco, przedstawiająca neandertalczyka. Ale krajobraz ten skrywa jeszcze wiele rzeczy.

Względna izolacja Les Eyzies zakończyła się w 1863 roku, kiedy w ramach ambitnego przedsięwzięcia połączenia Paryża linią kolejową z Madrytem otwarto odgałęzienie do Périgord, co zapoczątkowało transformację wsi z sennej osady w epicentrum debat o powstaniu zachodniej cywilizacji, a ostatecznie doprowadziło do wpisania jej na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Żeby podążać tym szlakiem dzisiaj, w pobliżu miejsca, gdzie linia kolejowa wygina się wdzięcznym łukiem na południe od stacji, można wypożyczyć kajak i powiosłować wijącym się wężowo nurtem Vézère. Kilka kilometrów dalej, naprzeciw stojącego na szczycie wzgórza zamku, leży kryjówka skalna La Madeleine. Słynne średniowieczne ruiny przyjmują dzisiaj wielu turystów, lecz nieopodal znajduje się prehistoryczne stanowisko archeologiczne, wciąż skrywane przez roślinność tak jak w 1864 roku.

Tamtego lata pojawił się tu Falconer, wizytujący archeologiczne dokonania dwóch pasażerów przybyłych w to miejsce rok wcześniej lśniącymi nowością pociągami. Henry Christy był brytyjskim finansistą, któremu majątek umożliwił zgromadzenie „jednej z najbardziej wyborowych prywatnych kolekcji archeologicznych w Europie”20 i zyskanie dzięki niej niezwykle bogatej wiedzy o kamiennych narzędziach. Jego francuski partner Édouard Lartet był już w gronie badaczy prehistorii kimś w rodzaju znamienitej postaci, gdyż przekopywał starodawne stanowiska archeologiczne od lat trzydziestych XIX wieku21. Pod wpływem pogłosek o kolekcji miejscowego wicehrabiego oraz znalezisk w paryskim sklepie z antykami rozpoczęli współpracę w dolinie Vézère. Początkowo skupili się na górnej kryjówce na stanowisku Le Moustier, lecz pewnego dnia w drodze powrotnej zauważyli na drugim brzegu rzeki kolejną dużą kryjówkę, widoczną tylko dlatego, że była akurat zima i gałęzie przed grotą były nagie.

Okazało się, że to stanowisko, znane jako La Madeleine, zawiera ogromnie bogate skarby archeologiczne, wykonane przez wczesnych przedstawicieli H. sapiens dziesiątki tysięcy lat po neandertalczykach. Niemniej znajdował się tam przedmiot o krytycznym znaczeniu dla akceptacji miejsca zajmowanego przez neandertalczyków w naszej ewolucyjnej przeszłości. Do tamtego czasu ludzie nastawieni sceptycznie do idei starodawnego rodowodu człowieka wyjaśniali pochodzenie przedmiotów rzeźbionych z poroża renifera, znajdowanych w innych regionach Francji, jako rezultat zbierania już skamieniałego materiału, który został poddany grawerowaniu o wiele później. Ten argument upadł w La Madeleine, kiedy robotnicy Larteta i Christy’ego znaleźli roztrzaskany fragment mamuciego kła z wyrytymi na nim znakami. Traf chciał, że tego samego dnia złożył im wizytę Falconer – najwybitniejszy na świecie znawca skamieniałych szczątków słoni. Kiedy z kawałka kości zmieciono glebę, uczony natychmiast dostrzegł, że wygrawerowane głębokie rysy układają się w kształt kopulastego łba mamuta, łącznie ze starannie odwzorowanym kudłatym futrem22. Ten pojedynczy artefakt dowiódł, że ludzie żyli obok wymarłych gatunków i że wszystkie porzucone przez nich za życia przedmioty, wydobywane z grot całej Europy, naprawdę pochodzą ze świata o kolosalnie pradawnym rodowodzie.

 

Odkrycie z La Madeleine położyło kamień węgielny pod budowę dzisiejszej dyscypliny nauki, zgłębiającej pochodzenie człowieka. Mniej więcej kolejne 50 lat zajęło badaczom prehistorii, zbierającym artefakty lityczne, połapanie się w tym, kto i kiedy wykonał jakiś przedmiot. Jednak już wtedy przekroczyli Rubikon pomiędzy dwiema kosmologiami: starym obrazem wszechświata stworzonego dla nas i nowego świata, w którym jesteśmy dziećmi – wraz z licznymi siostrami i braćmi – samej Ziemi. Dalsza część tej książki poprowadzi nas ścieżką do tego drugiego świata; po drodze dowiemy się, jak neandertalczycy płynnie przeobrazili się z osobliwości nauki w dziwnie nieśmiertelne, darzone osobliwą miłością istoty, które zarazem odkryliśmy i w jakiś sposób stworzyliśmy. Najpierw jednak potrzebujemy rodzinnego portretu, który pomoże nam umieścić neandertalczyków w zaiste ogromnym kontekście ewolucyjnym.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Nota na temat nazwisk

Wstęp

Rozdział 1. Pierwsza twarz

Rozdział 2. Rzeka obala drzewo

Rozdział 3. Rosnące ciała

Rozdział 4. Żyjące ciała

Rozdział 5. Lód i ogień

Rozdział 6. Skały pozostają

Rozdział 7. Świat materialny

Rozdział 8. Jeść i żyć

Rozdział 9. U neandertalczyka

Rozdział 10. W głąb lądu

Rozdział 11. Piękne rzeczy

Rozdział 12. Umysły wewnątrz ciał

Rozdział 13. Wiele sposobów umierania

Rozdział 14. Podróżnicy w czasie w ludzkim krwiobiegu

Rozdział 15. Rozwiązania

Rozdział 16. Ukochany nieśmiertelny

Epilog

Podziękowania

2 To najkrótsza możliwa do zmierzenia jednostka czasu.

3 Słowo „lityczne” oznacza „kamienne”; ponadto naukowcy wolą określenie „artefakt” zamiast określenia „narzędzie”, które odnosi się konkretniej do przedmiotu trzymanego w ręku i pozostającego w rzeczywistym użyciu.

4 Plejstocen to okres w geologicznym podziale czasu, pierwsza epoka czwartorzędu, która rozpoczęła się około 2,8 miliona lat temu i trwała mniej więcej do 11 700 lat temu, kiedy rozpoczęła się epoka, w której żyjemy – holocen.

5 Różnice utkania tkanki są wyraźnie widoczne nawet na skamieniałościach liczących „zaledwie” kilka dziesiątek tysięcy lat.

6 Taki materiał jest znany jako brekcja.

7 Oryginalne kości z jaskini Feldhofer to ogółem: obie kości udowe, lewa kość biodrowa, część obojczyka, łopatka, większość kości ramiennych oraz pięć żeber.

8 Ang. „krzemień” – przyp. tłum.

9 Bardzo prawdopodobne, że odkrycia dokonali bezimienni robotnicy kamieniołomu, a nie sam porucznik.

10 Lekarz, który opisał chorobę zwaną od jego nazwiska chłoniakiem Hodgkina.

11 Słowo calpicus stanowi nawiązanie do starożytnej fenickiej nazwy Gibraltaru. Gdyby rozpoznano wcześniejsze odkrycie dokonane w Belgii, być może mówilibyśmy o awiriańczykach.

12 Wydawcy pierwotnego artykułu o odkryciu z jaskini Feldhofer przewidzieli taki obrót sprawy, dodali bowiem uprzejmą notę ze stwierdzeniem, że nie wszyscy podzielają cudaczne interpretacje autorów.

13 Virchow wykorzystał kiedyś wyniki swoich naukowych badań do obrony, kiedy został wyzwany na pojedynek przez Bismarcka. Ponieważ to Virchowowi pozwolono wybierać broń, wskazał on dwie kiełbasy, z których jedna zawierała larwy pasożyta, mogące – jak wiedział uczony – zakazić człowieka. Bismarck odstąpił od wyzwania.

14 Busk identyfikował próbki z Darwinowskiej kolekcji z okrętu „Beagle”, ponadto redagował artykuły Darwina i Wallace’a na temat doboru naturalnego.

15 Datowanie radiowęglowe to chyba najlepiej znana większości osób spoza grona specjalistów metoda bezpośredniego datowania. Oparta na przewidywalnym tempie rozpadu izotopu węgla C14, umożliwia datowanie materiałów organicznych liczących do 55 tysięcy lat.

16 To nie jest tak dziwaczne, jak się wydaje, gdyż w odpowiednim, bogatym w krzemionkę osadzie piorun może wytwarzać minerał zwany fulgurytem.

17 To słowa Johna Frere’a, który w 1797 roku opisał artefakty lityczne mające związek ze szczątkami wymarłych zwierząt, znalezione w brytyjskim hrabstwie Norfolk.

18 De Jouannet prowadził swoje prace tuż przed ogłoszeniem w 1817 roku przez Christiana Jürgensena Thomsena propozycji podziału na trzy epoki: kamienia, brązu i żelaza.

19 Korespondent Darwina, botanik i odkrywca Joseph Hooker, używał terminu „oświeceni” („scientificos”), odróżniając tym samym te osoby od „pospólstwa”.

20 Z pamiętników Falconera (s. 631).

21 Lartet pierwotnie studiował prawo, ale rozwinęła się w nim namiętność do paleontologii ponoć po tym, jak otrzymał od jakiegoś rolnika w ramach zapłaty za swoje usługi ząb mamuta.

22 Dokonane w XVIII wieku odkrycia na rosyjskich terenach, pokrytych wieczną zmarzliną, wykazały, że mamuty były porośnięte futrem.