36 pytań by cię poznać. 4 minuty by pokochać - Jordi Sierra i Fabra - ebook

36 pytań by cię poznać. 4 minuty by pokochać ebook

Jordi Sierra i Fabra

4,1

Opis

Nie wierzyłem w przygody na jedną noc ani też w miłość od pierwszego wejrzenia. Żadne z nas nie piło alkoholu tego wieczoru, więc możemy winić tylko siebie… Bibiana była boginią. Jej ciało otaczała aura czułości, miłości i siły. Kryła jednak sekret, który miał zmienić wszystko… Czy miłość będzie wystarczająco silna, by pokonać wszystkie przeszkody? A może lepiej nie być razem i dzięki temu nie cierpieć?

Genialnie napisana, wciągająca powieść o miłości autorstwa hiszpańskiego pisarza Jordi Sierra i Fabra.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 221

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (35 ocen)
16
10
6
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalia200501

Dobrze spędzony czas

Przyjemna historia o nastolatkach z problemami, których połączyła więź silnej miłości.
00
malinka9100

Nie oderwiesz się od lektury

polecam świetna książka.
00
Fifilinkag

Nie oderwiesz się od lektury

Piekna historia.
00

Popularność




Tytuł oryginału: 36 Preguntas Para Conocerte y 4 Minutos Para Amarte
Tłumaczenie: Elżbieta Soszyńska
Zdjęcie na okładce: Shutterstock, Inc., Aleshyn_Andrei
Redaktor prowadzący: Sylwia Kurek
Redakcja: Katarzyna Sarna
Korekta: Beata Wójcik
Projekt okładki: Kamil Pruszyński
Skład: Małgorzata Ćwieluch
© Jordi Sierra i Fabra, 2018 © Polish translation copyright © by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. Published by agreement with edebé, Spain & Book/lab Literary Agency, Poland, Warszawa 2021
Wydanie I
ISBN 978-83-8240-110-3
Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51 e-mail: [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

ROZDZIAŁ 1

Było dokładnie tak, jak się spodziewał.

A więc nad czym się tu rozczulać?

Nikt nie kazał mu przychodzić. Nawet Josema, chociaż go namawiał. Znalazł się na tej przeklętej imprezie ze swojej i tylko swojej winy.

Zdał sobie sprawę, że stoi jak ten kołek ze szklanką w ręku na samym środku przejścia, więc się przesunął.

Kilka kroków, żeby zejść wszystkim z pola widzenia.

Miał trzy opcje. Po pierwsze, mógł sobie pójść. Josema nawet nie zauważy jego nieobecności, chyba żeby próbował go szukać, ale to mało prawdopodobne, zważywszy, że przyszedł z Maru. Po drugie, mógł wmieszać się w tłum i usiłować zwalczyć to przeklęte uczucie dyskomfortu. Trzecim, najbardziej oczywistym wyjściem, było zacisnąć zęby, usiąść z boku i stać się niewidzialnym.

To mu najlepiej wychodziło.

– No jasne, jeszcze sobie dokop – wymamrotał.

Co on tu w ogóle robi? Po co przyszedł na imprezę, na której nikogo nie zna?

Nikogo oprócz tego łamagi Lorenza, kuzyna Lai, która obchodziła urodziny. Ale nie przyjaźnili się jakoś specjalnie.

Wyszedł do ogrodu.

Piękny ten dom. Parter, piętro, basen, co prawda malutki, ale jednak basen, kilka drzew, wybrukowana ścieżka, zakamarki, w których z dala od muzyki i reszty towarzystwa obściskiwały się pary.

Stanął przy basenie. Reflektor umieszczony w najgłębszej jego części rozświetlał wodę od spodu i zmieniał ją w świetlistą, rozlewającą się wokoło lawę. Z góry, z samolotu, musiało to wyglądać jak idealna błękitna plamka. Żywe oko w ziemi. Mimo upału nikt się nie kąpał. Być może za kilka godzin ktoś wpadnie do wody albo upije się na tyle, żeby wskoczyć.

Wszystko się może zdarzyć.

O to chodzi w imprezach, prawda?

Trzeba się dobrze bawić, wygłupiać, pić, flirtować...

Marcos spojrzał na dom.

Przez otwarte okna widać było rytmicznie falujące ciała, zanurzone w rozwibrowanym katharsis, splątane ze sobą i uwięzione w muzyce, którą nieco stłumioną słychać było także w ogrodzie. Po prawej w przeszklonych drzwiach mijali się ci, którzy wracali po więcej alkoholu, z tymi, którzy wychodzili zaczerpnąć świeżego powietrza, choć natura uparcie skąpiła chłodniejszego powiewu.

Pomyślał o Patricii, nie mógł nic na to poradzić.

To go jeszcze bardziej przygnębiło.

Czy komukolwiek ta cholerna pierwsza miłość wyszła na dobre? No chyba nikomu. A już na pewno nie jemu.

Gdzie się podział Josema?

Marcos podszedł do okna, żeby wypatrzyć przyjaciela wśród tańczących. Czuł się coraz bardziej poirytowany. Impreza rozkręciła się na dobre. Dobiegające z pokoju dźwięki – umpa, umpa i basowe umc, umc – coś w nim poruszyły. A gdyby tak zamknąć oczy i rzucić się w ten wir?

To też jakiś sposób, by zniknąć.

I wtedy ją zobaczył.

Tańczyła z zamkniętymi oczami, zanurzona we własnym wszechświecie, z rękami w górze. Machała rudymi włosami i śmiała się tak, jak śmieją się ludzie całkowicie wolni.

Ona.

Prawie tak wysoka jak on, głęboki dekolt, króciutka sukienka, doskonałe nogi, nieduże piersi, czerwone usta...

Najbardziej zaskoczyło go, że miała długie rękawy. Długie rękawy w taki upał.

Przyglądał jej się przez chwilę. Minutę, dwie, pięć. Stracił poczucie czasu. Była przecudowna. Ruszała się jak bogini, tańczyła bez żadnych zahamowań i z absolutnym zdecydowaniem. Przerzucała lśniące włosy z jednej strony na drugą i kręciła się wokół własnej osi z doskonałym wyczuciem rytmu. Dziwne, że nikt inny się jej nie przyglądał.

Marcos pomyślał, że jeszcze nic tak pięknego w życiu nie widział.

Włącznie z Patricią.

Minęła kolejna minuta. Może dwie. Albo pięć.

Aż ona otworzyła oczy, opuściła ramiona, zatrzymała się, po czym poszła w głąb domu, zapewne po coś do picia.

Marcos odsunął się od okna.

Rzadko się zdarzało, żeby coś tak go poruszyło.

No cóż, taka piękność na pewno nie jest sama.

Minął basen i poszedł w lewo, aż do granicy posesji. Na krótkim odcinku niewysoka balustradka oddzielała ogród od sąsiedniej działki. W tym miejscu żywopłot był całkiem wystrzyżony i białe kolumienki zwieńczone wąskim parapetem zdawały się świecić własnym światłem. Może dlatego nikogo tu nie było. Oparł się o balustradę i wyrzucił z głowy obraz Patricii, żeby zastąpić go wizerunkiem rudowłosej nieznajomej.

Może powinien wrócić do środka i jej poszukać?

Czy to możliwe, że zerwanie z Patricią tak zupełnie pozbawiło go pewności siebie?

Przecież to była zwykła niunia, a on był frajerem.

Taka zabawa.

Tak, to wszystko była tylko zabawa.

A teraz, na tej imprezie, mógłby dalej się bawić. Niby nie pił, ale przecież może wlać w siebie ze trzy piwka, tak żeby wejść w nastrój. Albo pięć, żeby całkiem pozbyć się zahamowań. Co najgorszego może się stać? Ruda ucieknie?

Zacisnął pięści ze złości.

I nagle usłyszał głos.

– Cześć.

Marcos odwrócił głowę.

Spodziewał się wszystkiego, nawet zielonego kosmity z czułkami.

Wszystkiego, tylko nie tego, że zobaczy właśnie ją.

Rudowłosą.

ROZDZIAŁ 2

Zanim odpowiedział, zawahał się przez ułamek sekundy dłużej, niż ustawa przewiduje.

Był skonsternowany.

– O, cześć.

Podparła się na rękach, lekko podskoczyła i usiadła na balustradzie, zwracając ciało w jego stronę. Miała szare oczy. Włosy spływały jej falami na ramiona, a skóra błyszczała od potu. Kościste kolana jeszcze podkreślały szczupłość nóg. Uśmiechała się delikatnie, ostrożnie. W prawej ręce trzymała plastikowy kubek. Wyglądało na to, że pije lemoniadę.

Marcosowi wydawało się, że patrzy na anioła.

Choć wiedział już, że to kwestia gustu.

– Co tak się tu schowałeś?

Nie wiedział, co odpowiedzieć.

Sama odszukała go aż tutaj. Sama się do niego odezwała. Sama próbowała nawiązać rozmowę.

– A tak... – Wzruszył ramionami, wciąż onieśmielony.

– Samotnik?

– Nie, po prostu nikogo tu nie znam, a kolega, z którym przyszedłem, gdzieś zniknął.

– Pewnie poszedł na górę. – Wskazała na piętro domu. – Kilka osób poszło.

Faktycznie, to by było w stylu Josemy.

– A ty znasz tu kogoś?

– Kilka dziewczyn. – Wzięła łyk lemoniady. – Ja też nie za bardzo lubię imprezy. Jak masz na imię?

– Marcos.

– Ja jestem Bibiana. Przez dwa „i”. – Nachyliła się i pocałowała go w oba policzki.

Marcos starał się uchwycić jej zapach, ale tak, żeby się nie zorientowała.

Wszystko działo się tak szybko i niespodziewanie.

Właśnie go dwa razy pocałowała?

– Myślałem, że pisze się przez jot – powiedział. Jeszcze zanim skończył mówić, uznał to za najgłupszy i najbardziej niezręczny komentarz na świecie.

– Ze mną jest inaczej. – W jej głosie pobrzmiewała duma. Podała mu kubek. – Chcesz łyka? To lemoniada.

– Dziękuję. – Wyciągnął rękę. – Nie będzie ci przeszkadzać?

– Pij, nie ma sprawy. Szkoda tylko, że to nie coś mocniejszego.

Marcos wziął łyk wciąż jeszcze chłodnego napoju, po czym oddał jej kubek.

– Ja nie piję alkoholu – wyznał.

– No proszę, proszę. – Uniosła brwi z niedowierzaniem. – Sportowiec?

– Nie, nic z tych rzeczy. – Niewiele brakowało, a potwierdziłby, żeby zrobić na niej wrażenie. – Nie lubię rywalizacji. Po prostu mi nie smakuje. Gdy byłem mały, odrzucał mnie sam zapach, koniaku, likieru... Czasem tylko piję piwo, to akurat lubię.

– Mnie alkohol bardzo nie służy. – Zasępiła się. – Wolę nie przesadzić. Musisz być niezłym odludkiem, co?

Marcos poczuł nieprzyjemne łaskotanie w żołądku.

Odludek.

Ale ona nie miała nic złego na myśli. Po prostu mówiła, najnaturalniej na świecie i z onieśmielającą pewnością siebie.

– Gdy większość coś robi, a ty nie, to stajesz się odludkiem.

– I gdy inni się uchleją, a ty nie, to stajesz się kierowcą. – Cmoknęła i dopiła to, co jeszcze zostało w kubku.

– Chciałbym. – Uśmiechnął się. – Ale jak tylko zrobię prawko, na pewno tak będzie.

Bibiana spojrzała na niego. Właśnie przyznał między wierszami, że nadal jest niepełnoletni, ale przecież niedługo będzie miał osiemnastkę. Próbował zgadnąć, ile ona może mieć lat. Pewnie około siedemnastu, choć makijaż sprawiał, że wyglądała na starszą. Albo tak mu się wydawało.

Nawet się nie zorientował, kiedy zapatrzył się w jej oczy.

– Czym się zajmujesz? – Bibiana przerwała ciszę, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

– Po wakacjach idę na dziennikarstwo.

– Naprawdę?

– Dziwi cię to?

– Dziennikarz. – Kilka razy kiwnęła głową, zaciskając usta. – Widziałabym cię raczej jako architekta, lekarza...

– No to coś niezbyt dobry masz wzrok.

– Widocznie.

– Wydałem ci się taki poważny?

– Nie, nie o to chodzi. Zresztą... nieważne, zostawmy to. – Machnęła ręką i zapatrzyła się w pusty kubek.

– Chcę podróżować. – Marcos nie pozwolił jej zamknąć tematu. – Chciałbym być korespondentem zagranicznym albo pisać reportaże śledcze, choć podejrzewam, że wszyscy chcieliby to robić.

– Na pewno ci się uda.

– Skąd wiesz?

– To widać. Wiesz, czego chcesz.

– Nie jestem już tego taki pewien.

– Na moje oko dobrze znasz swoje możliwości.

– A nie ustaliliśmy przed chwilą, żeby nie ufać twoim oczom?

– Złośliwiec! – Odwinęła się i wolną ręką walnęła go w ramię.

Cudownie się śmiała. Beztrosko, szczerze.

Na chwilę oboje zamilkli.

Z oddali dochodziła muzyka. Nieco bliżej jakaś para całowała się tak, jakby zamierzali się nawzajem pożreć. Marcos ich widział, Bibiana nie. Wokół basenu przybyło ludzi, impreza się rozpełzała.

Wtedy to powiedziała.

– Przyglądałeś mi się, gdy tańczyłam.

Marcos się zaczerwienił.

– Zorientowałaś się? – Przełknął ślinę.

– Tak.

– Przecież miałaś zamknięte oczy!

– Przymknięte.

Trafiony, zatopiony.

I co z tego?

Przecież była tu.

Nabrał trochę pewności siebie.

– Bardzo dobrze tańczysz.

– Popisywałam się. – Znów się zaśmiała, tym razem sarkastycznie. – Skoro w końcu miałam widownię.

– Nie tylko ja ci się przyglądałem.

– Raczej tylko.

Czytał gdzieś, że rude mają mniej włosów niż brunetki i blondynki i że koło trzydziestki zaczynają siwieć. Może to jakaś internetowa ściema lub miejska legenda. Z szarymi oczami też same problemy – wrażliwość na słońce, światło...

Nie wiedział, czemu nagle zaczął o tym myśleć.

– Mógłbyś przynieść nam coś do picia?

Marcos się otrząsnął.

– Tak, jasne.

– Na pewno?

– Lemoniadę?

– Tak. Dziękuję ci. Nie chcę się znowu przedzierać przez ten tłum.

– Nie ma sprawy.

Nie pozwoliła mu odejść.

– Niczego nie dolewaj, dobrze?

– No jasne! – obruszył się, że mogła go o to posądzić.

– Nie chciałabym potem wspinać się na latarnie albo wylądować w basenie.

– A jest taka możliwość?

Bibiana nie odpowiedziała.

Żart się wyczerpał.

Marcos ruszył w stronę domu, nie za szybko, żeby nie okazywać pośpiechu, ale też nie za wolno, by nie wyglądało, jakby się ociągał.

Gdy tylko zniknął swojej niespodziewanej towarzyszce z pola widzenia, rzucił się pędem w stronę kuchni, przedzierając się przez morze ciał, które zastępowały mu drogę.

ROZDZIAŁ 3

W kuchni było pełno ludzi. Ci, którzy pili, nie ruszali się z niej na krok, okopali się tam, gotowi bronić swoich pozycji niczym partyzanci. Stali, gadali i własnymi ciałami blokowali dostęp wszystkim innym. Musiał nieźle się naprzepychać, żeby złamać te zasieki. Na środku kuchni stały trzy, niemal już puste, wiaderka z lodem. Miał szczęście. Uchowały się w nich dwie ostatnie lemoniady. Wyłowił je z roztapiającego się lodu i zaczął rozglądać się za szklankami. Żadnej nie znalazł. Na szczęście napoje były w puszkach, więc łatwo je będzie otworzyć; w zasięgu jego wzroku nie było żadnego porzuconego otwieracza.

Wydostać się stąd to kolejna przeprawa.

– Przepraszam...

Minął atrakcyjną blondynkę, która pomimo upału pachniała tak, jakby właśnie wzięła prysznic i dopiero co wyszła z domu. Rozmawiał z nią nie mniej oszałamiający przedstawiciel gatunku ludzkiego, jeden z tych, którzy mogliby reklamować męską bieliznę. Przez Boga stworzeni, sobie przeznaczeni. Oboje sprawiali wrażenie chłodnych, wyniosłych, perfekcyjnych.

– Ale sztos – powiedziała ona.

– Dokładnie, ideolo – przytaknął on.

– Są takie rzeczy, dzięki którym czuję, że wzrastam. Nie wiem, czy mnie rozumiesz – ciągnęła ona.

– Rozumiem cię. Dokładnie. Ja mam tak samo – zgadzał się on.

Marcos opuścił kuchnię i ich planetę.

Chciał jak najszybciej wrócić do Bibiany.

Nie mógł w to wszystko uwierzyć.

Dziewczyna, na którą zwrócił uwagę, była tam, z nim, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

– Tylko tego nie zepsuj – wymamrotał przez zęby.

Prawdopodobnie już nigdy jej nie zobaczy. Taki imprezowy przebłysk i adiós. Nawet jeśli uda mu się dostać od niej numer telefonu, pewnie nie będzie od niego odbierać albo spławi go jakąś kiepską wymówką.

Bo czy kiedykolwiek szło mu z dziewczynami?

Czyjaś dłoń chwyciła go za ramię i zmusiła, żeby się zatrzymał.

– Wiesz, gdzie jest Marelu?

Pierwszy raz widział na oczy tego chłopaka. Tak samo nie miał pojęcia, kim jest Marelu. Zresztą, co to w ogóle za imię?

– Nie widziałem jej.

– Aha.

– Przykro mi.

Chłopak rozluźnił uścisk. Miał już zaczerwienione oczy. Był wysoki jak tyczka i całą twarz obsypaną trądzikiem. Marcos zostawił go i kontynuował swoją przeprawę. Drzwi do ogrodu były tuż-tuż. Do pokonania zostały ostatnie przeszkody. Coś jak czterysta metrów przez płotki.

Przeszedł pomiędzy dwiema dziewczynami, a te spojrzały na niego niechętnie.

Gdy je minął, doszły go jeszcze ich komentarze.

– Słodziak, nie?

– Ten? Chyba żartujesz. Ty chyba naprawdę masz coś z oczami.

Niewiele brakowało, a by się zatrzymał.

Drzwi.

Ogród.

Bibiana.

– Marcos!

Jasne, przez cały wieczór nie mógł go znaleźć, a teraz się objawił.

Josema.

– Dokąd to się tak spieszysz?

– Do ogrodu. – Spróbował go wyminąć.

– Z dwiema puszkami? – Josema uniósł brwi. – No nieźle.

– A Maru?

– Rzyga. – Josema wzruszył ramionami. – Kim ona jest?

– Nie wiem. Ma na imię Bibiana.

– I jak?

– Spoko.

– A nie chciałeś przychodzić! – Josema trzepnął go w ramię. – Czasami mam ochotę cię walnąć.

– Okej. – Marcos usiłował uciąć rozmowę.

– Przedstawisz mnie?

– Nie.

– Ale jesteś.

– Stary, idź zaopiekować się Maru!

– Nie masz pojęcia, jak się porobiła. – Josema gwizdnął przeciągle. – Już ją widziałem w takim stanie.

– To nie pozwalaj jej pić.

– Taaa, jasne!

W końcu udało mu się odejść.

Usłyszał jeszcze za sobą krzyk:

– Dwie lemoniady? Tywlko nie przesadźcie. Wiesz, żebym nie musiał cię nieść do domu!

Czasami miał ochotę zabić Josemę. Jednak z jakiegoś powodu był jego najlepszym przyjacielem.

Marcos minął drzwi i znalazł się w ogrodzie. Od razu spojrzał w kierunku balustrady.

Bibiany nie było.

Zrobił jeszcze kilka kroków ze ściśniętym sercem. Nie było jej ani na płotku, ani nigdzie indziej. Nie było jej przy basenie, nie było pod drzewami, oblężonymi przez całujące się pary.

Poszła sobie.

A więc wysłała go do kuchni tylko po to, żeby się go pozbyć.

Niewiele brakowało, a roztrzaskałby obie puszki o ziemię.

Powstrzymał się.

Czemu do niego podeszła? Czy tylko dlatego, że się jej przyglądał, gdy tańczyła? Z ciekawości?

Poczuł się jak ostatni debil.

I wtedy usłyszał głos.

– Hej!

Spojrzał w stronę, z której dochodził okrzyk.

Siedziała na metalowej ławce schowanej za rabatką z kwiatami. Wyciągała szyję i machała do niego.

Uśmiechała się.

Marcos odwrócił się i z wciąż bijącym mocniej sercem poszedł w jej stronę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki