Tomaszek Przygoda Druga - T. Wichary - ebook

Tomaszek Przygoda Druga ebook

T. Wichary

5,0

Opis

Czy Tomaszek będzie mógł odpocząć po przygodach w Sobkowie? Wakacje, wczasy, wyjazd do Grecji. Czy i tym razem wszystko skończy się dobrze? Na pewno. Temu chłopcu nic złego nie może się stać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 140

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




T. M. Wichary

Tomaszek Przygoda Druga

© T. M. Wichary, 2021

Czy Tomaszek będzie mógł odpocząć po przygodach w Sobkowie? Wakacje, wczasy, wyjazd do Grecji. Czy i tym razem wszystko skończy się dobrze? Na pewno. Temu chłopcu nic złego nie może się stać.

ISBN 978-83-8245-547-2

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Tomaszek Przygoda Druga

Zakynthos

Rozdział Pierwszy

— No i w końcu wczasy! — wykrzyczał Tomaszek.

— No spokojnie. Dopiero lecimy w nocy. — Uspokajał go tata.

— W nocy, w nocy. To i tak jak by już. — zareagował na słowa taty Tomaszek i resztę wypowiedzi wykrzyczał.- Na Zakynthos! Niech żyją żółwie!

Rzeczywiście. Dzisiaj po północy mieli jechać na lotnisko w Katowicach- Pyrzowicach. Wylot mieli coś koło czwartej w nocy, a mieli być na miejscu na siódmą. Podobno z lotniska do hotelu było rzut żółwiem — to znaczy beretem. Tomaszek, choć po ostatnich odkryciach w Sobkowskim pałacu, jednak cały był podminowany i przeżywał swój pierwszy lot samolotem. Nie bał się. Tata wytłumaczył mu, że wypadki lotnicze zdarzają się bardzo rzadko, a jak pokazał jeszcze na jakiejś stronie internetowej, jaki jest ruch samolotowy nad Europą, to przestał się pytać, czy jest to bezpieczny transport.

Oczywiście, żeby nie było, przeżywali całą rodziną to, co przed wyjazdem na wczasy stało się w Sobkowie. Nie można było przejść obojętnie obok tego wszystkiego. Nie co dzień odkrywa się lochy i skarby. Jednak tak à propos skarbów, Tomaszek miał nadzieję, że to nie koniec przygody. Oczywiście cieszył się z tego, co z kolegami osiągnęli. Jednak jak na dziecko przystało, zawsze jest niedosyt.

Teraz był wieczór. Siedzieli przed telewizorem i czekali. Nie mogli za wcześnie wyjechać. Przecież bez sensu jest siedzieć na lotnisku i czekać parę godzin na lot. Lepiej jest ten czas spędzić w domu. Co jakiś czas Tomaszek podpytywał to tatę, to mamę czy jest wszystko zabrane. Czy jest kamera? Czy spakowany jest aparat? A czy miś Miał jest w plecaku. Tak co jakieś pięć minut. Rodzice musieli, to pokazywać, że wszystko jest, to tłumaczyć, że pamiętali to zabrać i żeby dał już spokój.

Przed północą zaczął się pokładać i usną. Wtedy zrobiło się w domu ciszej i spokojniej. Rodzice mogli jeszcze ostatni raz wszystko przejrzeć. Tata czytał listę rzeczy, które mama uznała za najistotniejsze do wyjazdu. Takie, bez których wyjazd byłby nie do odbycia lub ciężki do zniesienia. Okazało się, że wszystko jest zabrane. Papiery potrzebne na lotnisku, jak i w hotelu były zabrane. Dowody osobiste na miejscu. Spojrzeli na zegarek. Przed pierwszą. Czas wynosić walizki. Walizki specjalnie kupione na taką okazję. W dziwnych fioletowych kolorach. Podobno łatwiej jest cudaki wypatrzeć, jak wyjeżdżają po taśmie na miejscu. Jak wszystko było już w samochodzie, obudzili Tomaszka, wsiedli i odjechali w stronę lotniska.

Całą drogę przespał. W końcu i tak nic nie widać, jak się jedzie w nocy. Rodzice się cieszyli. Jak dziecko wyspane, to szczęśliwsze. Jak dziecko szczęśliwe, to i rodzic szczęśliwy.

Dwie godziny i byli na lotnisku. Ustawili się w kolejkę do odprawy i czekali. Wszystko poszło bardzo szybko i przyjemnie. Po następnej godzinie siedzieli w samolocie i czekali na odlot.

— Tato, ale wszystko będzie ok? — zapytał się syn jeszcze przed startem.

— Oczywiście, że nie. — odpowiedział mu tata.

Syn spojrzał i zobaczył, że na twarzy ojca jest uśmiech.

— Synu, będzie lepiej niż tylko ok. — odpowiedział mu z tym uśmiechem na twarzy.

— To wcale nie było zabawne. — i szturchną tatę łokciem pod żebra.

Był to pierwszy lot samolotem, więc o spaniu w nim nie było już mowy, a że lot trwał dwie i pół godziny, na miejscu byli, zanim się obejrzeli.

Rozdział Drugi

Lotnisko na Zakynthos przywitało wczasowiczów problemem z bagażami. To znaczy, trzeba było uzbroić się w cierpliwość, żeby je odebrać. Grecy to ludzie żyjący innym tempem. Tu żyje się wolniej. Nikomu się nie spieszy.

Tata i mama Tomaszka czekali, aż uruchomiona zostanie taśma na bagaże, a Tomaszek usiadł na stojących w rzędach krzesłach i czekał.

Krzesła były w rzędach z dwóch stron. Opierały się do siebie plecami lub jak można nazwać inaczej oparciami. Za Tomaszkiem, jak się okazało, usiedli też Polacy czekający na bagaże. Niechcący usłyszał, o czym mówią.

— Wiesz co? Ciekawe czy wszystko pójdzie jak ostatnim razem. — powiedział jeden.

— Robimy to od pięciu lat. Jedyne co można powiedzieć, że zmieniamy, to wielkość przedsięwzięcia. — odezwał się drugi.

— I oto właśnie chodzi. Powiedz mi, czy współpraca z tym Ukraińcem to dobry pomysł?

— Mam nadzieję, że tak. Jak coś nie pójdzie dobrze w tym roku, to będzie to przez niego. Wtedy go odstawimy od biznesu. Jednak dzięki niemu otwieramy nowy rynek.

— Wiesz, ja to rozumiem. Tylko czy nie lepiej było jak było w trójkę z Dimitrisem (Δημήτρης). Do tej pory wszystko było dobrze?

— Jeśli chcemy więcej zarobić, to trzeba się rozwijać.

Tomaszek, słuchając tej rozmowy, w tym momencie przytakną. Rozumiał tę tezę. Tata nie raz powtarzał — „jeśli się nie rozwijasz, to się cofasz”. Jednak nie bardzo na razie rozumiał, o jaki biznes chodzi.

— Ale czy nie chcemy za dużo? — kontynuował rozmowę tej pierwszy.

— Ja chcę więcej. Jak na razie sprzedaż żółwich jaj nam się udaje.

Tomaszek otworzył szerzej oczy. Żółwie jaja?

— Jednak wiesz, że im więcej zabierzemy, tym większa szansa na wykrycie?

— Spróbujmy. Co?

Tomaszek zerwał się z krzesła i odwrócił się do dyskutujących jegomości.

— A panowie wiedzą, że żółwie są pod ochroną? — odezwał się do nich.

Jeden z nich odwrócił się i spojrzał na Tomaszka.

— Słucham?

Do Tomaszka dotarło, że skoro robią coś nielegalnego, to może niezbyt mądrze było się odzywać.

Odwrócił się i poszedł szybkim krokiem w stronę rodziców. Przed dojściem do nich zerkną za siebie. Obaj patrzyli w jego stronę. Mógł im się przyjrzeć. Choć minus tego był taki, że i oni mogli przyjrzeć się jemu. Czy tak zrobili, to znaczy czy starali się go zapamiętać? Może nie. Może tylko byli ciekawi, kto ich podsłuchał.

Tomaszek był już przy rodzicach. Akurat w tym momencie ruszyła taśma i bagaże zaczęły się z nią przesuwać. Poczekali chwilę. Pierwszą z ich walizek była walizka Tomaszka.

— Ja złapię swoją. — krzykną Tomaszek i za parę sekund złapał za rączkę i z ciągną ją z taśmy. Postawił ją przy nodze i zobaczył, jak mama ściąga swoją z taśmy. Została tylko taty. W tym momencie zobaczył jak jeden z owych żółwio-złodziei stoi naprzeciwko i zabiera swoją walizkę. Popatrzył na Tomaszka. Jednak Tomaszek zobaczył w jego wzroku, nie człowiek, który widzi w ni łowcę przestępców. Patrzył na niego jak na ciekawskie dziecko.

— „Mam nadzieję, że ich więcej nie zobaczę”. — pomyślał Tomaszek. — „Bo jeśli będę musiał ratować żółwie, to mnie pożałują”.

Rozdział Trzeci

Po odebraniu walizek spotkali się z rezydentką, która ku zaskoczeniu wszystkich zawołała taksówkę. Normalnie ludzie czekali na autobus, którym byli rozwożeni po hotelach. Oni pojechali taksówką.

Ich miejsce pobytu wyglądało dużo lepiej na żywo niż w folderze reklamowym. Na głównym wejściu, pod które podjechali, czyli gdzie była recepcja, widniał duży napis — „Golden Sun Hotel”. A już podjeżdżając, widzieli, jak blisko mają do morza. Dosłownie rzut beretem.

Walizki zostawili w recepcji, ponieważ było rano i jeszcze nie było gotowego pokoju. Przebrali się w stroje kąpielowe i spokojnie udali się zobaczyć jak wygląda plaża.

— Może nawet zanurzymy stopy w morzu? — powiedziała mama.

— Tylko stopy? — Zdziwił się Tomaszek.

— Wiesz synku, mam nadzieję, że woda będzie ciepła, ale nie chcę zapeszać.

Morze Śródziemne okazało się cieplejsze, niż mogli przypuszczać. Jednak najciekawsze Tomaszek zauważył, już wchodząc na plażę. Z lewej i prawej strony, plaża była od horyzontu po horyzont. Ciekawe było nie wielkość plaży, a ustawione, wbite w piasek patyki. Uformowane były w kształcie okręgu. Otaczały coś, co dla zwykłego człowieka było nie do zauważenia. Po paru dziesięciu minutach Tomaszek zauważył, że do takiego jednego zaznaczonego miejsca podchodzi grupka młodych ludzi. Na koszulkach po angielsku napisane było, że są wolontariuszami.

— Tato co znaczy wolontariusz?

— To osoba pomagająca lub wykonująca jakąś pracę za darmo. Robi to dla jakiejś np. organizacji.

Tomaszek postanowił dowiedzieć się więcej, o tej grupce osób a właściwie co będą robić.

Ruszył w ich kierunku. Zauważyła to mama i odezwała się do syna.

— A ty gdzie?

— Idę zobaczyć co będą robić tamci ludzie. — i wskazał ręką na owych wolontariuszy.

— Nie dzisiaj. Zostaw sobie coś na kolejne dni. Jak znudzisz się pływaniem w ciepłym morzu.

— To można się tym znudzić? — Zdziwiony odpowiedział syn.

— Wszystko się może znudzić. Choć mam nadzieję, że my nie damy rady.

Tomaszek ostatni raz spojrzał na ludzi idących do zaznaczonego patykami kawałka plaży i ruszył w stronę morza.

Kompania nie byłoby końca, gdyby nie trzeba było iść do hotelu w końcu się zakwaterować, czyli dostać swój pokój i się rozpakować.

Po zaniesieniu walizek rozpakowaniu się i spróbowaniu sprężystości łóżka poszli na obiad. Wszystko było jak trzeba. Cała rodzina Tomaszka lubiła nowości tak do zwiedzania, oglądania, jak i jedzenia. Z ciekawością podeszli nie tylko do miejsca, gdzie będą przebywać przez nadchodzący tydzień, ale także idąc na obiad i próbując nowe jedzenie. Więc wszystko było jak trzeba, to znaczy było nowe i smaczne, a gdy wypatrzył owoce morza, to już wtedy Tomaszek był w siódmym niebie.

Po obiedzie siedząc w pokoju, tata włączył telewizor. Programy były albo po grecku, albo po angielsku. W ojczystym języku tubylców nic nie rozumieli, więc włączyli BBC. Tata się położył i zamkną oczy. Mama wyszła na balkon i łapała promienie słońca.

— „Kobietą zawsze mało opalenizny”. — pomyślał Tomaszek.

Położył się też na łóżku, ale tak, że leżał na brzuchu i podpierając rękoma głowę, mógł oglądać telewizję. Coś tam mówili o polityce. Trochę o różnych sprawach na świecie. W pewnym momencie zobaczył flagę Grecką i jakichś ludzi na plaży. Wyglądało to, jakby odbywało się to na ich, Zakynthoskiej plaży. Przemknęło to przez głowę Tomaszka. Jednak po chwili, na chłodno, ocenił, że może wszystkie miejsca w Grecji są podobne. Przecież inne plaże mogą być bardzo podobne.

— Tato, o czym mówią? — odezwał się z pytaniem do Tomasza.

— Co, co? — odezwał się, wybity z błogiego lenistwa i już pewnie drzemiący tata.

— Możesz mi powiedzieć, o czym mówią w telewizji?

— Powiedz mamie. Ona lepiej rozumie po angielsku.

— Ale zanim przyjdzie, może być po wszystkim.

— Dobra. Mówią coś… Poczekaj to o naszej wyspie — zaciekawiony tata przerwał swoje tłumaczenie.

— Coś o coraz większej liczbie rozkradanych żółwich jajach. O nasilającej się dewastacji gniazd lęgowych żółwi Careta Careta.

— To dobrze kojarzyłem, że to jakby na naszej plaży było kręcone. — Z zadowoleniem, ale i z zaciekawieniem wtrącił syn.

— Nic nie mówią o naszej plaży, tylko o greckiej wyspie, na której mnożą się te żółwie. — trochę sprostował tok myślenia ojciec.

— Ale spójrz na plażę. Przecież jest strasznie podobna do tej, na której byliśmy dzisiaj rano. — nie ustępował Tomaszek.

— Może trochę. Nie przyjrzałem się. Wolałem się wykąpać.

Rozdział Czwarty

Pierwsza noc na Greckiej wyspie. Tomasz otworzył oczy i spojrzał prosto w nos swojego syna.

— „To stąd te ruchy moich brwi i rzęs. Po prostu na mnie dmucha” — pomyślał tata i uśmiechną się do siebie. Podczas wakacyjnych wyjazdów od najwcześniejszych czasów, syn spał z rodzicami. To pozostałość z czasów, gdy był noworodkiem i przez początkowe dni spał pomiędzy rodzicami, a że podczas wakacji dostawali jedno duże łóżko i jedną tak zwaną dostawkę, mieli do wyboru, albo jedno z rodziców będzie spać z synem a drugi na pojedynczym, bądź zabezpieczą go, przed spadnięciem kładąc go pomiędzy siebie. Takie spanie było w porządku dla syna, jednak dla rodziców stawało się coraz bardziej kłopotliwe. Po podrośnięciu syna zaczęło się z nim spać jak z ośmiornicą bądź kałamarnicą. Macki syna, to znaczy nogi bądź ręce, były chaotycznie rozrzucane po całym łóżku. Niezależnie czy napotkały wolną przestrzeń, czy któregoś z rodziców. Całą noc budzili się, bo to dziecko, czyli Tomaszek znajdowało się pomiędzy głową jednego z rodziców a wezgłowiem. To następnym razem rodzic dostał ręką syna prosto w twarz. Najgorszym wspomnieniem Tomasza było jak z rok temu, na wczasach w Gdyni syn z kolana dał tacie prosto w najczulsze męskie miejsce. Na samo wspomnienie Tomasz się skrzywił. Może nie bolało już czysto od uderzenia, ale ten ból zostanie w jego głowie na wieki. Teraz syn trochę podrósł i zdarzały się już w miarę wyspane noce na wczasach. Mama widocznie spała szczęśliwie, ponieważ jeszcze pochrapywała. Tata wstał, oczywiście tak, aby nikogo nie obudzić. Podszedł do szafki i pokiwał głową.

— No trochę pospaliśmy. — cicho pod nosem powiedział do siebie.

Na telefonie była punkt dziewiąta. Wyszedł na balkon. Tomasz zapomniał, że w pokoju włączona jest klimatyzacja i od samego otworzenia drzwi odczuł bardzo ciepłe powietrze. Poczuł, że tu mógłby żyć. Ciepło sucho i … wróble? Ciepło go trochę zaskoczyło, jednak klima robi swoje, ale wróble w Grecji? Jakoś nie pomyślał, że tu te ptaszki też są i poczuł się trochę jak w Sobkowie. Nigdy nie był człowiekiem potrzebującym ucieczki ze swojej rodzinnej wsi. Nie miał urazu jak co poniektórzy. Jednak wróble na wczasach w ciepłych krajach trochę mu popsuły nastrój.

Usiadł na jednym z dwóch, znajdujących się na balkonie krzeseł i odetchną ciepłym Greckim powietrzem. W pół oddechu otworzyły się drzwi balkonowe i wyjrzała głowa żony.

— Ale ciepło. To nie u nas. — powiedziała żona i zasiadła obok na pozostałym, drugim krześle.

— Tomaszek śpi? — Zapytał się tata.

— Tak, ale trzeba go będzie obudzić. Śniadanie podają od ósmej do dziesiątej. Jak się spóźnimy, to zjemy dopiero przy basenie.

— Przy basenie?

— Tak, na rozpisce o posiłkach znalazłam cały rozkład co i kiedy możemy zjeść. Przy basenie znajduje się bar z przekąskami, ciastami i automaty z napojami. Jednak dobrze byłoby zjeść normalne śniadanie. Choć pewnie na tyle mnie znasz i wiesz, że chodzi o kawę.

— Bez kawusi dzień będzie nieudany — dopowiedział Tomasz i się uśmiechną.

Żona nie zaprzeczyła, oparła się swobodnie na oparciu krzesła i zamknęła oczy.

— Przyjemnie, gdyby nie ta kawa, to mogłabym tu zostać i posiedzieć.

— Siedź a ja obudzę ośmiornicę.

Tata wstał, otworzył drzwi balkonowe, odsuną zasłonę i zobaczył jak owa ośmiornica, zastawiła swoim, może i niezbyt wysokim a właściwie niezbyt długim ciałem całe łóżko. Macki były od skraju do skraju łóżka. Jak to możliwe, że dziecko metr dwadzieścia w pionie, w poziomie wygląda, jak by miało dwa dwadzieścia?

Tata podszedł do stopy syna i połaskotał.

— Tata daj spać. — mrukną syn spod poduszki.

— Skąd wiesz, że to akurat tata?

— Mama po prostu by krzyknęła, żebym wstał. Ciebie trzymają się żarty.

— Coś w tym jest, ale wstawaj, idziemy na śniadanie. Morze czeka.

Pomiędzy „morze” a „czeka” syn był na nogach. Czupryna, jak by przez całą noc po łóżku grasowała trąba powietrzna. W jednej ręce miś. Miś to dużo powiedziane. Miś raczej powinien mieć włochate futerko. Ten był już prawie łysy. Syn rzucił wzrokiem po pokoju.

— A gdzie mama?

— Na balkonie, ale już idzie.

Rozdział Piąty

Śniadanie smaczne. Dla rodziny Tomaszów najważniejsze było w wyjazdach, żeby posiłki były czysto tubylcze. To znaczy, najbardziej czekali, aby móc posmakować kuchni mieszkańców, w tym przypadku wyspy.

— Może najpierw po śniadaniu pójdziemy zajrzeć na basen. Ocenimy czy jest jak w folderze? — zaproponowała mama oparta na fotelu po zjedzonym posiłku.

— Jak na basen — obruszył się syn. — mieliśmy iść nad morze.

— Wiecie, nie kłóćcie się. — odezwał się Tomasz. — Może jak wstaniemy ze śniadaniowych krzesełek, przejdziemy obok basenu i ocenimy czy chcemy posmakować basenowych kąpieli, czy pójdziemy nad morze?

Syn i mama spojrzeli po sobie i kiwnęli głowami na zgodę.

— Mężu, jaki jesteś pojednawczy. — z uśmiechem na twarzy skwitowała wypowiedź męża mama.

— Mam taki kaprys po przedwyjazdowych perturbacji w zamkowych ruinach.

— Pałacowych — zweryfikował wypowiedź ojca Tomaszek.

— Tak, tak synu. Oczywiście masz racje, ale tak czy siak, jestem na urlopie i nie chce mi się dochodzić o każdą nawet najmniejszą rzecz.

Wstali i w wolnym, typowo wczasowym krokiem poszli w kierunku basenu. Tomaszek był nastawiony na morskie igraszki i idąc w przeciwną stronę, robił to, tylko aby było miło. Wiedział, że przekonanie go na porzucenie morza będzie nie do osiągnięcia.

Do basenu od restauracji było może parę metrów. Po przejściu jeszcze paru kroków zza zakrętu zobaczyli basen. Widzieli go kontem oka przy wchodzeniu do hotelu w poprzednim dniu. Jednak kontem oka a całym okiem, to co innego. Basen piękny. Oprócz tego, z prawej strony, sąsiadująco z nim, były dwa mniejsze baseny. Właściwie to coś w rodzaju brodziku dla dzieci i jacuzzi. Tomasz spojrzał na syna. Na jego twarzy, a właściwie w oczach zobaczył radość.

— I co robimy? — spytał się Tomaszka.

Chwila ciszy i syn odpowiedział.

— Wiecie co, morze może poczekać. W końcu możemy tu posiedzieć z godzinkę czy dwie. Morze ma szansę bardziej się nagrzać. — Ale w myślach dopowiedział sobie, że przecież już chyba cieplejsze niż wczoraj raczej nie będzie.

— Dobrze — powiedziała mama. — idziemy do pokoju po stroje kąpielowe i w basen.

Przeszli obok basenu i idąc obok recepcji, skierowali się w stronę swojego pokoju. Idąc przy recepcji, przechodziło się obok drogi, którą szło się w stronę morza. Syn widział przechodzących obok ich hotelu ludzi. Wiedział, że szli na plażę. Było mu z jednej strony szkoda. Z drugiej chciał wypróbować basen i z czystym sumieniem rzucić się w morskie fale.

Rodzice skręcili za recepcją w prawo i skierowali się we właściwą stronę. Syn ostatni raz rzucił okiem na przechodzących ludzi. Zobaczył jak dwóch jakoś znajomych, jak mu się wydawało jegomości, szło w stronę morza i mocno gestykulując, wymieniali się zdaniami. Jakoś wydawało się Tomaszkowi, że ich skądś zna, ale skąd miałby znać jakichkolwiek dwóch ludzi w Grecji? Odwrócił od niby znajomych z ulicy głowę i zobaczył jak rodzice, wchodzą do budynku, w którym mieli pokój. Zatrzymali się przed wejściem do budynku i machali rękami w celu ponaglenia syna do dogonienia ich. Tomaszek podbiegł i dogoniwszy rodziców, musiał wysłuchać kazania o oddalaniu się. Powtórzyło się to, co zawsze jak szli gdzieś razem. Do tego dołożyli jeszcze parę zdań o zgubieniu się, jak i porwaniu go w obcym kraju. Oczywiście mieli rację i syn wcale nie miał zamiaru się dochodzić. Wysłuchał ich i poszli do pokoju, aby przebrać się w stroje kąpielowe. Jednak całą drogę do pokoju, jak i powrotną na basen ci dwaj jegomoście nie dawali mu spokoju.

— „Jakim cudem wydawało mi się, że ich znam”? — myślał Tomaszek.

Jednak jak doszli do basenu i rodzice rozłożyli ręczniki, na leżakach podsumował myśli. Dla ułatwienia sobie życia stwierdził w myślach, że po prostu albo wydawali się do kogoś podobni, albo to zbieg okoliczności i nie ma co sobie nimi zawracać głowę. Zrzucił niepotrzebne klapki i ruszył w stronę basenu. Teraz czy ich znał, czy nie, nie miało najmniejszego znaczenia.

Rozdział Szósty

Kąpiel w basenie trwała około dwóch godzin. Do dużego basenu prowadziły schody i dobrze, że Tomaszek miał rękawki do pływania, gdyż nie dostawał do dna. Przynajmniej nie mógł dostać, utrzymując twarz nad wodą. Po pluskaniu się z rodzicami, w dużym basenie, wychodził, aby na spokojnie posiedzieć sobie w jacuzzi. Woda w basenach była ciepła. W jacuzzi nie siedział, aby się zagrzać. Lubił jak cała woda bąbelkuje. Po tych dwóch godzinach synowi przypomniało się, skąd mógł znać owych przechodniów. W tej chwili przynajmniej skojarzyło mu się, że co najmniej podobni byli do spotkanych panów na lotnisku. Ci, co rozmawiali o żółwiach. Teraz oczywiście nie mógł być pewny czy to byli oni, jednak na pewno coś musiało w nich być, skoro spośród tylu przechodniów zwrócił uwagę akurat na tych dwóch.

— Może teraz nad morze? — zapytał Tomaszek mamę, obok której akurat siedział w jacuzzi.

— Znudziłeś się już? — zapytała się go mama.

— Nawet, że nie. Jednak basen to tylko basen. Choćby taki ładny jak ten. Morze to jednak coś innego. Oprócz tego tam mogę z większą satysfakcją użyć moich okularków.

— Dobrze. Zawołajmy tatę. — zgodziła się mama.

Zaczęli wzrokiem szukać Tomasza. Oni siedzieli w jacuzzi, tata zaś poszedł popływać w dużym basenie. Wypatrzyli go i zamachali rękoma. Pokazując mu w ten sposób, że może pora na wyprawę nad morze. Tata w pierwszej chwili zajęty był płynięciem, jednak po paru sekundach odwrócił głowę i zobaczył machających. Wiedział, że prędzej czy później, a raczej prędzej, syn wygoni ich nad morze. Sam też uważał doznania z pływania w morzu, za bardziej atrakcyjne niż na basenie.

Minutę później byli już spakowani i ruszyli w stronę plaży. Syn całą drogę z basenu miał o czym myśleć. Cały czas miał w głowie, że jeśli się nie pomylił, to ci panowie co ich poznał, a przynajmniej tak mu się wydawało, to nie mieli dobrych pomysłów. Przynajmniej w stosunku do żółwi.

Wychodząc z bramy hotelowej i idąc w kierunku plaży, nie miał już tyle czasu na myślenie o tym, ponieważ do plaży było blisko. Tomaszek, stawiając gołą stopę na rozgrzanym piasku, od razu zapomniał, co zajmowało mu myśli. Piasek grzał stopy, a dwadzieścia metrów dalej rozciągał się wielki błękit. Od wczoraj zapomniał, jak to pięknie wygląda. To nie Polski Bałtyk. Różnica jest czysto kolorystyczna. Różnica między zgniło zielonym a błękitnym. Każdy normalny człowiek wybrałby błękit. Tomaszek teraz dobrze rozumiał, że sformułowanie „wielki błękit” to nie tylko taki prosty zwrot. To cała prawda. Rodzice rozkładali koc, a syn, porzuciwszy obok nich swoje w tej chwili niepotrzebne rzeczy, pobiegł do morza.

W jednej ręce okularki, w drugiej rurka do nurkowania. Będąc już na odległość susa od wody, zatrzymał się. Cofną o krok i z rozbiegu skoczył. Może wydawało mu się, że skacze w odmęty, albo po prostu myślał, że będzie głębiej. Jednak rodzice widzieli, co zrobił syn i zaśmiali się w jego kierunku. Syn wylądował pupą w wodzie głębokiej na może na pięć centymetrów, a po upływie paru sekund, woda odpłynęła i właściwie w dalszym ciągu był na plaży, choć teraz na niej siedział, a nie stał. Tomaszek odwrócił głowę. Nie słyszał śmiechu rodziców. Czuł jednak, że jak widzieli to, co zrobił, to na pewno nie mają grobowych min. No i rzeczywiście. Zobaczył uśmiechniętych rodziców, którzy widząc jego minę, pomachali mu.

— I z czego to bym się tak śmiał. — Powiedział sam do siebie i się uśmiechną.

Wstał i wszedł trochę głębiej. W tej chwili miał wodę po kolana. Zobaczył przepływające dwie, trzy rybki. Zaczął zakładać okularki, jak poczuł na plecach wodę. Wzdrygną się i odwrócił. Do morza wbiegli rodzice. Nie da się ukryć, że to tata go ochlapał i, że to nie było przypadkowo. Za dobrze go znał. Odwrócił się w ich stronę i ruszył do kontrataku. Rodzice zatrzymali się niedaleko od syna i zaczęła się regularna wojna. Można ją nazwać wojną na chlapanie. Na pewno ofiar nie było, przynajmniej w normalnym tego słowa znaczeniu.

— Ja wam dam. Syna chlapiecie! — Krzyczał Tomaszek i machał rękoma, jak tylko mógł.

Oczywiście mniejsze ręce, mniejsze chlapanie. Nikt się tym nie przejmował. Wszyscy po prostu dali upust swojej wakacyjnej radości i wolności.

Rozdział Siódmy

Zmęczeni, ale uśmiechnięci zatrzymali wojnę. Rodzice uzgodnili kolejkę pilnowania syna. W ten sposób tata został zwolniony w pierwszej chwili z tego obowiązku i wypłyną na głębszą wodę. Syn w końcu mógł spokojnie założyć okularki. Włożyć rurkę w usta i zanurzyć twarz w wodę.

Widoczność była ogromna. To nie nasz Bałtyk, jak i nie Nida. Może nie było, przynajmniej w pierwszej chwili żadnych rybek, ale samo przebywanie pod wodą było olbrzymią frajdą. Po chwili podpłynęły dwie rybki. Tomaszek był zachwycony. Może to nie Nemo, ale jednak inne niż w Polsce.

Wynurzył się, wyją rurkę i odezwał się do mamy.

— Mamo, za dużo rybek to tu nie ma.

— Coś tam pływa. — skwitowała mama i pokazała na wodę.

— Tak, ale rafa koralowa to, to nie jest.

— Wiem Tomaszku, jednak coś przecież pływa. Z tego, co się orientuję, więcej żyjątek morskich zawsze jest bliżej kamieni.

— To może jutro pójdziemy w drugą stronę — i tu syn wskazał kierunek, o który mu chodziło. — tam są skałki.

— Jutro pójdziemy w tamtą stronę, a dzisiaj popływaj i poszukaj rybek z tej strony.

Syn włożył rurkę do ust i zanurkował. Przez pewną chwilę szukał czegoś, na czym mógłby zawiesić wzrok płetwonurka. Jednak po chwili zobaczył trzy rybki. To nie on jednak znalazł je. To one podpłynęły do niego. Wyglądały na zainteresowane tym, co to pływa. Nie ruszał się, aby podpłynęły bliżej. Widoczność w wodzie była wyśmienita. Rybki czym bliżej podpływały, tym dostrzegał więcej ciekawych szczegółów w ich wyglądzie. Najpierw były to błyszczące, ale jednak szarawe rybki. Po chwili i bliższym przyjrzeniu się mógł z czystym sumieniem ocenić je jako rybki w paski. Tomasz wyciągną dłonie w ich kierunku i rozłożył palce, aby być ich bliżej. W pierwszej chwili jakby wyczuwały niebezpieczeństwo i zawracały. Jednak po chwili zawracały i płynęły w jego kierunku. Podpłynęły na tyle blisko, że spokojnie mógł porównać je wielkością do swoich palców. Były nie duże, ale obserwowanie żywych istot w ich naturalnym środowisku robiło na Tomaszku duże wrażenie. Może miało też znaczenie, że to były jego pierwsze wakacje z maską i rurką. Nagle poczuł uszczypnięcie na stopie. Lekko się wzdrygną i zwrócił swój wzrok w stronę stopy. Nic na niej nie było, ale po chwili zobaczył, że niedaleko kręcą się kolejne dwie rybki. Po pierwszym zdziwieniu, jakie wywołało ruch bezwarunkowy stopy po uszczypnięciu, rybki zaczęły z powrotem zbliżać się do niej. Tomaszek zaciekawiony obserwował jak bez strachu, choć z pewną ostrożnością podpływają. Z jednej strony zaciekawiony. Z drugiej z niedowierzaniem obserwował żywe istoty, które mogły coś od niego chcieć. Jedna odważyła się i podpłynęła bliżej. Była na odległość dwóch, trzech centymetrów od stopy. Nagle podpłynęła i … no uszczypnęła Tomaszka.

— Oż ty — warkną Tomaszek i odsuną stopę.

To nie było jakieś nieprzyjemne. Jednak zdziwienie było spore z zaistniałej sytuacji. Nie spodziewał się rybiego ataku we właściwie pierwszym dniu pobytu na greckiej wyspie. Właściwie nie spodziewał się takiego ataku w ogóle.

— Co tam synu — odezwał się obok niego głos taty.

Syn, wyją głowę i zobaczył Tomasza leżącego dla niego w płyciźnie, a dla syna w wodzie po uda.

— Tata, ryba mnie gryzie.