Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Star Wars. Wielka Republika. W ciemność - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,99

Star Wars. Wielka Republika. W ciemność - ebook

Padawan Jedi Reath Silas uwielbia przygody – to znaczy, uwielbia o nich czytać, ale nie przeżywać. Jednak los i mistrzyni chłopaka mają wobec niego inne plany. Na opuszczonej stacji kosmicznej adept Jedi będzie musiał stawić czoło siłom, które mogą zagrozić Mocy - i dorosnąć.

„W ciemność” to kolejny tytuł wyjątkowej serii „Wielka Republika”, wciągająca powieść ze świata „Gwiezdnych wojen” napisana przez jedną z najbardziej cenionych w fandomie autorek.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8262-081-8
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Ach, ci piraci. – Jora Malli nie­mal z roz­czu­le­niem pokrę­ciła głową. – Chyba ni­gdy się niczego nie nauczą.

Togru­tań­ska mistrzyni Jedi sie­działa obok swo­jego pada­wana w ich aero­śmi­ga­czu PI-R, mkną­cym w pogoni za pirac­kim ski­fem pośród szkie­le­tów rusz­to­wań, które pokry­wały dobrą jedną trze­cią powierzchni Coru­scant. Na prze­strzeni dzie­się­cio­leci – od chwili, gdy naj­now­sza fala eks­pan­sji zabu­dowy osią­gnęła apo­geum – przy­sy­łano tu i skła­do­wano mnó­stwo cen­nych rud i surow­ców. To zaś był łakomy kąsek dla pira­tów. Przez wiele lat wykra­da­nie owych ładun­ków i ich wywo­że­nie poza pla­netę ucho­dziło im pła­zem. Coru­scant było głów­nym świa­tem Repu­bliki, dys­po­no­wało więc, oczy­wi­ście, potęż­nymi siłami ochrony. Jed­nak fakt, że wszystko tu miało dużą skalę, gwa­ran­to­wał sze­ro­kie moż­li­wo­ści rów­nież dla prze­stęp­ców, dając im liczne spo­soby na ukry­cie się i ucieczkę.

Mimo to pla­neta-mia­sto sta­wała się stop­niowo coraz bar­dziej upo­rząd­ko­wa­nym i lepiej kon­tro­lo­wa­nym miej­scem. Rosło też jej zna­cze­nie, mię­dzy innymi dzięki tutej­szej Świą­tyni – naj­więk­szej ze wszyst­kich świą­tyń Jedi w galak­tyce.

To zaś dawało pewne nadzieje (oraz środki) na znaczne zwięk­sze­nie bez­pie­czeń­stwa i sku­tecz­niej­sze egze­kwo­wa­nie prawa. Ci piraci mieli lada chwila prze­ko­nać się o tym na wła­snej skó­rze.

Jora otwie­rała wła­śnie usta, żeby poin­for­mo­wać swo­jego pada­wana o tym, co wyczuła (mia­no­wi­cie że piraci zamie­rzali zasko­czyć ich, pod­ry­wa­jąc swój sta­tek ostro w górę), ale Reath uprze­dził ją, wyko­nu­jąc iden­tyczny manewr i pro­wa­dząc ich śmi­gacz przez labi­rynt belek i dźwi­ga­rów ku jaśnie­ją­cemu w górze niebu.

„Jak na Jedi nie jest szcze­gól­nie bie­gły we wła­da­niu Mocą” – stwier­dziła w myśli, oglą­da­jąc się na swo­jego ucznia. Wiatr roz­wie­wał ciem­no­brą­zowe włosy chłopca, nada­jąc jego czu­pry­nie wygląd jesz­cze bar­dziej zmierz­wio­nej niż zazwy­czaj. „Ale pra­cuje cię­żej od więk­szo­ści zna­nych mi pada­wa­nów. Dostroił się do moich myśli nie dzięki wro­dzo­nemu talen­towi, ale wła­snej sile woli – i zro­bił to szyb­ciej niż kto­kol­wiek obda­rzony natu­ral­nymi zdol­no­ściami w tym zakre­sie. Zaj­dzie dalej niż inni… być może nawet w dzie­dzi­nach, któ­rych sam jesz­cze nie rozu­mie”.

Ich śmi­gacz wzbił się ponad szczyt kon­struk­cji i przez ulotną chwilę Jora i Reath mieli oka­zję podzi­wiać pano­ra­miczny widok naj­now­szych budowli Coru­scant – wiele z nich na­dal wień­czyły sre­brzy­ste korony rusz­to­wań, ale więk­szość była ukoń­czona: kom­pletna i dum­nie lśniąca. Na bla­dym nie­bie słońce prze­świe­cało przez pasma nie­licz­nych chmur, malu­jąc wszystko na odcie­nie różu i złota. Jed­nak dla oczu Jory naj­pięk­niej­szym wido­kiem było pięć iglic Świą­tyni Jedi maja­czą­cych na hory­zon­cie.

Piracki skif wynu­rzył się nagle z labi­ryntu budyn­ków… i wów­czas jego pilot zdał sobie sprawę z popeł­nio­nego błędu – za późno. Reath natych­miast wystrze­lił linkę holow­ni­czą. Magne­tyczna przy­lga pomknęła przez prze­strzeń i mocno przy­warła do kadłuba sta­teczku.

– Czy znasz spe­cy­fi­ka­cję sil­nika tego modelu? – spy­tała spo­koj­nie Jora.

– Nie, mistrzyni Joro. – Reath spra­wiał wra­że­nie zbi­tego z tropu… Jed­nak kon­ster­na­cję szybko zastą­pił nie­po­kój, gdy coś do niego dotarło… – O ni… – Nie zdą­żył dokoń­czyć, bo skif zanur­ko­wał wła­śnie bez ostrze­że­nia w dół, a siła jego napędu bez trudu poko­nała opór maszyny Jedi, pocią­ga­jąc ją za sobą.

Reath zare­ago­wał bły­ska­wicz­nie, się­ga­jąc do kon­tro­lek, aby zwol­nić przy­lgę. Zawie­sił nad nimi dło­nie, gotów w odpo­wied­niej chwili zro­bić, co trzeba. Wyczuł z wyprze­dze­niem, co zapla­no­wała Jora. Togru­tań­ska mistrzyni uśmiech­nęła się pod nosem i rów­nież przy­go­to­wała do dzia­ła­nia; pęd wia­tru tar­gał jej pasia­stymi mon­tra­lami. Nie spusz­czała wzroku z kok­pitu skifu i led­wie widocz­nej za trans­pa­stalą syl­wetki pilota, tak despe­racko pra­gną­cego im umknąć, że pod­czas próby ucieczki mógł ich wszyst­kich nie­opatrz­nie zabić.

– To się nie skoń­czy w ten spo­sób. O, nie – szep­nęła do sie­bie, a potem… sko­czyła z kabiny śmi­ga­cza pro­sto na pokład skifu. Pode­szwy jej butów ude­rzyły mocno o owiewkę kok­pitu w tej samej chwili, w któ­rej zapa­liła swój miecz świetlny. Błę­kitne ostrze cięło przez powie­trze, zagłę­bia­jąc się w osłonę kabiny i prze­bi­ja­jąc się przez nią. Lekki wstrząs zasy­gna­li­zo­wał jej, że Reath zwol­nił przy­lgi. „Ide­alne wyczu­cie czasu” – oce­niła. Usta­bi­li­zo­wała swoją pozy­cję Mocą, dzięki czemu nie spa­dła z kadłuba sta­teczku, nawet mimo tego, że pilot zawi­nął ostro w pró­bie pozby­cia się intruzki. Reath trzy­mał się tuż za nimi. To, co roz­po­częło się jako zwy­kły incy­dent, szybko prze­ra­dzało się w naprawdę nie­bez­pieczny pościg.

Jora sfor­so­wała naru­szoną osłonę kok­pitu i wsko­czyła do środka skifu. Piraci byli tak prze­ra­żeni jej wtar­gnię­ciem – czy może raczej wido­kiem jej mie­cza świetl­nego – że żaden z nich nie znie­wa­żył jej, choćby pró­bu­jąc się­gnąć po bla­ster. Skif nie prze­rwał jed­nak swo­jego kar­ko­łom­nego lotu na spo­tka­nie z szybko zbli­ża­jącą się zabu­dową Coru­scant. Wszystko wska­zy­wało na to, że już za naj­da­lej kilka minut czeka ich nie­chybna śmierć wsku­tek spek­ta­ku­lar­nego zde­rze­nia…

– Pro­szę, żeby­ście zmie­nili kurs – powie­działa spo­koj­nie Jora – i sta­wili się w naj­bliż­szym punk­cie doko­wa­nia celem aresz­to­wa­nia.

Rodiań­ski pilot się zawa­hał i Togru­tanka wyczuła ema­nu­jący od niego gniew. Czy jego pło­mień był dość silny, by pirat zde­cy­do­wał się poświę­cić życie – zarówno wła­sne, jak i swo­ich towa­rzy­szy – byle tylko osią­gnąć swój cel i ją zabić?

Cóż, nie­wy­klu­czone.

Mach­nęła wolną ręką, pozor­nie od nie­chce­nia.

– Zgło­si­cie się do naj­bliż­szego punktu doko­wa­nia – oświad­czyła sta­now­czo, spo­koj­nie.

– Zgło­simy się do naj­bliż­szego punktu doko­wa­nia – powtó­rzyli chó­ral­nie piraci, a pilot posłusz­nie pode­rwał skif, prze­ry­wa­jąc kar­ko­łomny nur­kowy lot. Jora obej­rzała się przez ramię. Reath na­dal leciał tuż za nimi, z uśmie­chem rów­nie pro­mien­nym co sło­neczny blask roz­świe­tla­jący ten dzień.

Jaka szkoda, że już nie­ba­wem przyj­dzie jej zako­mu­ni­ko­wać mu wie­ści, które z pew­no­ścią go tego uśmie­chu pozba­wią – przy­naj­mniej na jakiś czas… Nie­stety, nie mogła dłu­żej zwle­kać.

Odczeka jesz­cze jakąś godzinę, uznała. Dopóki nie dopil­nują, by ci piraci zostali aresz­to­wani i tra­fili pod opiekę odpo­wied­nich władz, a także dopóki ich śmi­gacz PI-R nie przej­dzie prze­glądu, aby zyskali pew­ność, że nie został uszko­dzony. Musiała przy­znać, że Reath dość dobrze radził sobie z pilo­to­wa­niem maszyny nawet w trud­nych warun­kach.

Tak czy ina­czej, wszystko wska­zy­wało na to, że chło­pak nie może zapo­mnieć o popeł­nio­nym błę­dzie…

– Od jutra zacznę się zapo­zna­wać ze szcze­gó­łami spe­cy­fi­ka­cji tech­nicz­nej róż­nych sil­ni­ków – obie­cał, gdy wra­cali pie­szo z poste­runku, mija­jąc liczne stra­gany i kio­ski, two­rzące w tej oko­licy coś w rodzaju ulicz­nego tar­go­wi­ska. W pobliżu grupka Bithów, któ­rzy z pew­no­ścią prze­byli szmat drogi, przy­by­wa­jąc tu z Zewnętrz­nych Rubieży, mam­ro­tała coś nad swo­imi kuflami Portu w Sztor­mie. – Spo­rzą­dzi­łem już listę modeli jed­no­stek, na któ­rych powi­nie­nem się sku­pić. To zna­czy, jeśli chcia­ła­byś rzu­cić na nią okiem…

– To nie jest w tej chwili nasz prio­ry­tet. – Jora splo­tła dło­nie za ple­cami. – Spę­dzi­li­śmy razem na Coru­scant sporo czasu, mój młody pada­wa­nie. Podró­żo­wa­łeś znacz­nie mniej niż więk­szość uczniów w twoim wieku.

– Ale jed­nak – stwier­dził sta­now­czo Reath – bywa­łem tu i tam dość czę­sto, by prze­ko­nać się, że w galak­tyce są miej­sca znacz­nie róż­niące się od Coru­scant. I ta wie­dza wystar­czyła mi, bym zyskał pew­ność, że wła­śnie tu podoba mi się naj­bar­dziej. Poza tym wie­dzia­łem już o tym, gdy wybra­łaś mnie na swo­jego ucznia, mistrzyni Joro. Nie­wielu pada­wa­nów ma szczę­ście uczyć się pod okiem członka Rady Jedi. Zwią­zane z tym fak­tem rzad­sze podróże to naprawdę nie­wiel­kie poświę­ce­nie.

Jora nie zamie­rzała mu jed­nak tym razem odpu­ścić.

– To dla cie­bie żadne poświę­ce­nie – wytknęła mu. – Są dni, gdy i stud­nią gra­wi­ta­cyjną by cię z archi­wów nie wycią­gnął.

Reath wyszcze­rzył zęby w uśmie­chu i prze­chy­lił głowę na ramię.

– No dobra, pod­daję się. Ale to wła­śnie jeden z powo­dów, dla któ­rych moim zda­niem tak dobrze do sie­bie pasu­jemy!

– Ja rów­nież tak sądzę – zgo­dziła się z nim. – A jed­nak nade­szła pora, aby­śmy posze­rzyli nasze hory­zonty. Przy­ję­łam nowy przy­dział, który będzie od nas wyma­gał opusz­cze­nia Coru­scant. Na wiele lat. Pole­cimy na obrzeża galak­tyki…

Tak jak się spo­dzie­wała, pierw­szą reak­cją Reatha był nie­po­kój. Nie­mal potknął się o kra­węż­nik przed sto­iskiem z bil­brin­gij­skim jedze­niem.

– Ale… ale Rada… – bąk­nął.

– Już wkrótce ją opusz­czę na bli­żej nie­okre­ślony czas – wyja­śniła. – Ten… przy­dział jest na tyle ważny, że wymaga dłu­go­ter­mi­no­wego zaan­ga­żo­wa­nia. Posta­no­wi­łam się tego pod­jąć. To obo­wią­zek, któ­rego wypeł­nia­nie pozwoli mi w pełni wyko­rzy­stać moje zdol­no­ści dyplo­ma­tyczne. Jed­nak… nie pod­ję­ła­bym się tej misji, gdy­bym nie sądziła, że przy­służy się ona i tobie.

– Ale… dla­czego? – wykrztu­sił Reath. – Co może być tak ważne, że wymaga prze­nie­sie­nia się z Coru­scant na… jakieś galak­tyczne wygwiz­dowo?

– Miej­sce, w któ­rym Jedi ginęli, aby chro­nić ludzi zamiesz­ku­ją­cych ten rejon prze­strzeni kosmicz­nej – upo­mniała go surowo – to nie jest żadne „wygwiz­dowo”. I zde­cy­do­wa­nie należy mu się sza­cu­nek.

– Oczy­wi­ście – bąk­nął Reath. – Nie chcia­łem nikogo ura­zić. – Zbladł, co jesz­cze moc­niej pod­kre­śliło piegi, któ­rymi miał usiany nos i policzki. Jorze podo­bały się u ludzi natu­ralne zmiany pig­men­ta­cyjne, przy­da­jące ich twa­rzom indy­wi­du­al­no­ści. – Mia­łem po pro­stu na myśli to, że do tej pory zaj­mo­wa­łem się pracą w archi­wach, sta­ra­jąc się, jak tylko mogłem, a mam wra­że­nie, że na pogra­ni­czu archi­wi­ści nie są zbyt… eee… potrzebni…

Prze­chy­liła głowę na ramię, przy­glą­da­jąc mu się z namy­słem.

– Zdzi­wił­byś się. Mimo to ja chcia­ła­bym, abyś był kimś wię­cej niż tylko archi­wi­stą, Reath – powie­działa, a potem dodała nieco łagod­niej­szym tonem: – Wiem, że wolisz sku­piać się na tych dzie­dzi­nach, w któ­rych twoim zda­niem wysi­łek liczy się bar­dziej od natu­ral­nych zdol­no­ści. Wiem jed­nak rów­nież, że masz wię­cej niż dość talentu, aby pora­dzić sobie ze wszyst­kim, czego się podej­miesz – a umie­jęt­ność wkła­da­nia wysiłku w swoją pracę to praw­dzi­wie cenny dar. Nie­za­leż­nie od zada­nia czy miej­sca, w któ­rym przyj­dzie nam ją wyko­ny­wać.

– Ale czy… czy tutaj nie liczy się to tro­chę bar­dziej? – bąk­nął ponow­nie Reath. – Czy tu, na Coru­scant, z mojej pracy nie będzie wię­cej pożytku?

Jora pokrę­ciła głową – z nie­do­wie­rza­niem, ale i pewną wyro­zu­mia­ło­ścią.

– Mój pierw­szy pada­wan bez­u­stan­nie gonił za przy­godą. Drugi woli trzy­mać się od niej z dala. Zarówno on, jak i ty potrze­bu­je­cie jed­nego: rów­no­wagi. Udało mi się pomóc ją odna­leźć two­jemu poprzed­ni­kowi… teraz zaś chcia­ła­bym ją zapew­nić i tobie.

Cóż, przy­naj­mniej miała nadzieję, że Dez rze­czy­wi­ście zna­lazł rów­no­wagę. Zasta­na­wiała się nad tym cza­sem, gdy docho­dziły ją słu­chy o tym, co działo się na Zeito­oine czy Chri­sto­ph­sis.

Prze­ra­że­nie Reatha byłoby zabawne, gdyby nie było tak doj­mu­jące – nie­stety, to wła­śnie były minusy bycia mistrzy­nią Jedi, o któ­rych ist­nie­niu nikt jej nie uprze­dził: że cza­sem prze­ka­zy­wa­nie wie­dzy bolało bar­dziej niż jej przy­swa­ja­nie.

– Powiedz mi, Reath – popro­siła – dla­czego nie da się przejść samot­nie przez Kybe­rowy Łuk?

Reath zmarsz­czył czoło.

– A nie da się?

Zmil­czała. Kybe­rowy Łuk znaj­do­wał się w jed­nej z prze­stron­nych sal medy­ta­cyj­nych Świą­tyni na Coru­scant. Każdy z two­rzą­cych go krysz­ta­łów pocho­dził ze znisz­czo­nego mie­cza ryce­rza Jedi, który poległ w walce. I cho­ciaż lśniąca kon­struk­cja urze­kała pięk­nem, to przy­po­mi­nała rów­nież o cenie, jaką przy­szło zapła­cić ich kole­żan­kom i kole­gom z zakonu za dąże­nie do spra­wie­dli­wo­ści na prze­strzeni tysiąc­leci. Sze­roki u pod­stawy i nie­zwy­kle wąski na samym szczy­cie, sym­bo­li­zo­wał zagro­że­nia, któ­rym musieli sta­wiać czoło Jedi.

Wspię­cie się na Kybe­rowy Łuk i jego poko­na­nie sta­no­wiło zaawan­so­waną tech­nikę medy­ta­cyjną. Mało który Jedi podej­mo­wał się tego wyzwa­nia – robili to tylko ci, któ­rych wezwała do tego sama Moc. Jeśli więc Reath będzie z upo­rem trak­to­wał jej pyta­nie dosłow­nie, ni­gdy nie uzy­ska odpo­wie­dzi.

Naj­wy­raź­niej jed­nak jej pada­wan zamie­rzał być kon­se­kwentny.

– To zna­czy, sądzę, że powi­nie­nem dać radę go przejść. Poko­ny­wa­li­śmy już trud­niej­sze trasy. Chcia­ła­byś, żebym spró­bo­wał? – Na jego twa­rzy znów zago­ścił wyraz nadziei. – Czy jeśli uda mi się przejść przez niego samo­dziel­nie, nie będziemy musieli lecieć na pogra­ni­cze?

– Żaden Jedi nie prze­szedł Kybe­ro­wego Łuku samot­nie – wyja­śniła. – Nie uda się to rów­nież tobie ani żad­nemu innemu Jedi, ni­gdy. Sądzę, że gdy dowiesz się dla­czego, zro­zu­miesz też, po co musimy lecieć na skraj galak­tyki.

Reath wes­tchnął. Fru­stra­cja, którą ema­no­wał, była nie­mal nama­calna, ale Jora podzi­wiała go za jego zdol­ność samo­kon­troli.

– Dokąd dokład­nie lecimy? – wykrztu­sił przez ści­śnięte gar­dło. – To zna­czy, w jakie kon­kret­nie miej­sce?

Zadarła głowę i spoj­rzała w niebo, jakby pomimo sło­necz­nego świa­tła mogła dostrzec maja­czące gdzieś tam, wysoko, gwiazdy.

– Do latarni Repu­bliki – wyja­śniła. – Na pokład Gwiezd­nego Bla­sku.ROZ­DZIAŁ DRUGI

Prowi­zo­ryczne kajuty na pokła­dzie „Statku” nie były zbyt wygodne, ale kwa­te­rom pada­wań­skim w Świą­tyni Jedi rów­nież daleko było do luk­su­sów. Reath bez słowa skargi pogo­dził się z koniecz­no­ścią spa­nia na wąskiej koi w mikro­sko­pij­nym prze­dziale, wydzie­lo­nym za pomocą cien­kich ścia­nek i wypo­sa­żo­nym w pro­wi­zo­ryczny odświe­żacz.

Nie zamie­rzał też narze­kać na sam „Sta­tek”. No dobrze, może i jego załoga była nieco… eks­cen­tryczna, a sam śro­dek trans­portu bar­dziej zde­ze­lo­wany niż więk­szość jed­no­stek, które odwie­dzały Coru­scant, ale sil­niki pra­co­wały równo i sta­bil­nie, tem­pe­ra­tura na pokła­dzie utrzy­my­wała się w zakre­sie opty­mal­nym dla ludzi i więk­szo­ści gatun­ków huma­no­idal­nych, a Jedi mieli mnó­stwo miej­sca na relaks – samot­nie bądź też w towa­rzy­stwie innych, w mesie.

Reath zasta­na­wiał się, czy znaj­dzie tu jakiś punkt dostępu do infor­ma­cji. Może mógłby zna­leźć coś cie­ka­wego do czy­ta­nia? „Oczy­wi­ście, że nie” – odpo­wie­dział prędko sam sobie. Głu­pio byłoby spo­dzie­wać się tego typu luk­su­sów na tak nie­wiel­kim statku. Tak czy ina­czej, uznał to za pierw­szy sygnał nie­do­god­no­ści, w które bez wąt­pie­nia będzie obfi­to­wało pogra­ni­cze. Cóż, być może lepiej wziąć się w garść i się z tym pogo­dzić, nim ponow­nie spo­tka się z mistrzy­nią Jorą i przyj­mie na sie­bie nowe obo­wiązki. Wciąż jesz­cze żywił nadzieję, że zdoła nakło­nić ją do zmiany zda­nia, ale zda­wał sobie sprawę z tego, że straci tę nikłą szansę, nim w ogóle spró­buje ją wyko­rzy­stać, jeśli nie dotrze na pokład Gwiezd­nego Bla­sku w naj­lep­szej for­mie.

Nie był w zbyt towa­rzy­skim nastroju, za to zde­cy­do­wa­nie był w nastroju, by coś prze­ką­sić. Jak zwy­kle zresztą. Rósł bły­ska­wicz­nie (tylko w ciągu ostat­niego roku przy­było mu dwa­na­ście cen­ty­me­trów!) i pochła­niał tak ogromne ilo­ści jedze­nia, że cza­sem sam się dzi­wił, jakim cudem jego żołą­dek jest w sta­nie tyle pomie­ścić.

Ku jego uldze, mesa oka­zała się opu­sto­szała. Ucie­szył się, że będzie mógł zjeść w samot­no­ści.

– Dwie pie­cze­nie na jed­nym o… – mruk­nął do sie­bie pod nosem, ale nie zdą­żył dokoń­czyć, bo w pół zda­nia z gar­dła wyrwało mu się pełne zasko­cze­nia i udręki: – Aach! – na widok sto­ją­cego w kącie pomiesz­cze­nia Geody. W jaki spo­sób prze­mie­ścił się tu z kok­pitu? Czy to Leox i Affie go tu prze­nie­śli? Czy ta… istota cho­dziła samo­dziel­nie? A może peł­zała, toczyła się lub nawet miała zdol­ność tele­por­ta­cji? Reath zmru­żył oczy i przyj­rzał się skale podejrz­li­wie, pró­bu­jąc usta­lić, czy wygląda na przy­ja­zną czy poiry­to­waną oraz czy w ogóle jest przy­tomna i świa­doma jego obec­no­ści. Poległ z kre­te­sem. – Prze­pra­szam – bąk­nął. – Tro­chę mnie, eee… wystra­szy­łeś.

Geoda nie odpo­wie­dział i Reath poczuł się głu­pio, że w ogóle spo­dzie­wał się jakiejś odpo­wie­dzi.

– O, cześć! – zawo­łała Affie Hol­low, poja­wia­jąc się nagle w wej­ściu do świe­tlicy. – No to… jak ci się podoba? To zna­czy, mam na myśli „Sta­tek”.

– Jest ide­alny dla naszych potrzeb – oznaj­mił dyplo­ma­tycz­nie Reath.

Na dźwięk słowa „ide­alny” twarz Affie roz­pro­mie­niła się jak nabo­oań­ska latar­nia.

– Uwiel­biam go. To mój naj­ulu­bień­szy sta­tek w naszej flo­cie.

– Jakiej flo­cie?

– Flo­cie Gil­dii Byne – wyja­śniła Affie, otwie­ra­jąc paczkę bla­do­ró­żo­wego proszku i wsy­pu­jąc go do miseczki. – Jej wła­ści­cielka, Sco­ver Byne, chcia­łaby, żebym pew­nego dnia prze­jęła inte­res. Gdy nabiorę nieco doświad­cze­nia, da mi wła­sny sta­tek – wiem to, jestem tego pewna. Ale ja nie zamie­ni­ła­bym tego na żaden inny.

Reath po cichu zwe­ry­fi­ko­wał swoje mnie­ma­nie o skali i wpły­wach Gil­dii Byne. „Sta­tek” był w pełni sprawny i niczego mu nie bra­ko­wało, jeśli jed­nak był naj­lep­szym, co miała do zaofe­ro­wa­nia flota Gil­dii, to… cóż, Reath nie miał wię­cej pytań.

Jego mina naj­wy­raź­niej go zdra­dziła, bo na jej widok Affie par­sk­nęła gło­śnym śmie­chem.

– Sco­ver też nie rozu­mie, dla­czego to wła­śnie ten lubię naj­bar­dziej. Mam jed­nak wra­że­nie, że… nie­które jed­nostki ema­nują czymś w rodzaju wyjąt­ko­wej ener­gii, wiesz? Może nawet mają coś w stylu duszy. A „Sta­tek” ma tego „cze­goś” wię­cej niż cokol­wiek innego, czym lata­łam do tej pory. I wła­śnie dla­tego to nim chcia­ła­bym prze­mie­rzać galak­tykę.

– Rozu­miem – zapew­nił ją Reath. Może po pro­stu w miarę upływu czasu sta­tek i wła­ści­ciel w pewien spo­sób docie­rali się i zży­wali ze sobą? – Na pewno nie można mu odmó­wić… eee… oso­bo­wo­ści.

Affie wlała do miseczki nieco wody i różo­wawy pro­szek przy­brał formę kle­istej klu­chy.

– No dobrze. Chcia­ła­bym, żebyś mi wyja­śnił, kim są Jedi – tak w dwóch zda­niach. Albo nawet kró­cej.

Reath uśmiech­nął się – miał wra­że­nie, że pierw­szy raz od bar­dzo dawna.

– W dwóch zda­niach? W porządku, ale ostrze­gam: mogą być bar­dzo dłu­gie.

– Przed nami szmat nad­prze­strzeni do prze­mie­rze­nia. Mamy mnó­stwo czasu – odparła Affie, sia­da­jąc i odgry­za­jąc pokaźny kęs lep­kiej buły. – Gotów na opo­wieść, Geodo? – spy­tała z peł­nymi ustami.

Geoda nie odpo­wie­dział ani nie dał w żaden inny spo­sób do zro­zu­mie­nia, że usły­szał pyta­nie.

Reath wes­tchnął. Od czego zacząć? „Naj­le­piej od samego początku” – uznał.

– Wiesz, czym jest Moc?

Affie spio­ru­no­wała go wzro­kiem.

– Daj spo­kój. Co to za pyta­nie? Wszy­scy to wie­dzą!

– Dobrze już, dobrze! – Reath pod­niósł dło­nie w geście kapi­tu­la­cji. – Wybacz. Chcia­łem się tylko upew­nić. No to… Jedi są użyt­kow­ni­kami Mocy, zjed­no­czo­nymi w wysił­kach, by zro­zu­mieć jej taj­niki. Peł­nią też funk­cję galak­tycz­nych straż­ni­ków pokoju i spra­wie­dli­wo­ści.

– Sły­sza­łam już o użyt­kow­ni­kach Mocy – wyznała Affie. – Ale… dla­czego wła­ści­wie nazy­wają was mni­chami?

– Jesz­cze dru­gie zda­nie – zastrzegł Reath, po czym przy­stą­pił do wyja­śnień: – My… sta­ramy się sku­pić na egzy­sten­cji ducho­wej i porzu­cić indy­wi­du­alne więzi, aby bez reszty oddać się dzia­ła­niu na rzecz spraw więk­szej wagi.

Affie przez chwilę prze­żu­wała z namy­słem swoją rację żyw­no­ściową, aż wresz­cie zapy­tała:

– A więc zero seksu?

Zasta­na­wiał się, czy powi­nien powtó­rzyć jej całą prze­mowę mistrzyni Jory na temat róż­nic mię­dzy celi­ba­tem cie­le­snym a praw­dziwą czy­sto­ścią serca. To był bar­dzo długi wykład, więc uznał osta­tecz­nie, że lepiej sobie daro­wać.

– No, mniej wię­cej – stwier­dził tylko oględ­nie.

Affie poki­wała głową.

– A więc fak­tycz­nie żyje­cie jak mnisi.

– Rany, po pro­stu tego nie łapię – stwier­dził Leox nieco póź­niej, gdy Affie i Geoda pró­bo­wali obja­śnić mu idee przy­świe­ca­jące Jedi. – Jak można kochać całą galak­tykę, jeśli się nie wie, jak darzyć miło­ścią drugą osobę?

Affie wzru­szyła ramio­nami, spraw­dza­jąc odczyty na wyświe­tla­czach. Pul­su­jący nie­bie­ski wir nad­prze­strzeni odbi­jał się w każ­dym meta­lo­wym ele­men­cie wypo­sa­że­nia kok­pitu, oble­wa­jąc go nie­sa­mo­witą, elek­try­zu­jącą poświatą. Nawet ciało Geody lśniło bla­dym błę­kit­na­wym bla­skiem.

– Nie musisz upra­wiać z kimś seksu, by go kochać – zwró­ciła mu uwagę. – Aku­rat ty powi­nie­neś dosko­nale o tym wie­dzieć.

– Ow­szem, to prawda – przy­znał. – Ale inne istoty wydają się… cenić kopu­la­cję jako formę two­rze­nia i umac­nia­nia więzi. – Leox skrzy­wił się i zaklął pod nosem. – Wybacz, nie chcia­łem, żeby to tak zabrzmiało…

Affie wie­działa, że nie chciał spra­wić jej przy­kro­ści, ale nie mogła zaprze­czyć: nie zno­siła, gdy zamiast jak równą, trak­to­wał ją, jakby była dziec­kiem. Na szczę­ście nie zda­rzało mu się to zbyt czę­sto.

– Nic się nie stało – zapew­niła go. – Wiesz, chyba już kie­dyś obiło mi się o uszy to i owo na temat seksu.

W odpo­wie­dzi Leox się roze­śmiał.

– Nie zapo­mnij tylko uświa­do­mić swo­jej mamie, że to nie ja pierw­szy poru­szy­łem w roz­mo­wie z tobą ten temat.

Za każ­dym razem, gdy mówił o Sco­ver Byne jako o jej matce, Affie robiło się cie­pło na sercu.

– Wiesz, że gdy­byś posta­rał się choć odro­binę, Sco­ver z pew­no­ścią by cię polu­biła? Może gdy­byś raz na jakiś czas poświę­cił się i zało­żył ska­fan­der Gil­dii…

– Co to, to nie – zapro­te­sto­wał sta­now­czo i pokrę­cił głową. – Nie ma takiej opcji. Trzeba mieć zasady. A ponie­waż bra­kuje mi środ­ków finan­so­wych, które pozwo­li­łyby mi unie­za­leż­nić się od Gil­dii, muszę uze­wnętrz­niać moją oso­bo­wość stro­jem. Innymi słowy: możesz zabrać mi kora­liki, ale po moim tru­pie.

Affie stłu­miła cisnący jej się na usta uśmiech.

– Wiesz, Jedi powie­dzie­liby pew­nie, że przy­wią­zu­jesz zbyt dużą wagę do rze­czy mate­rial­nych.

– Nie tobie oce­niać mój sto­su­nek do kwe­stii meta­fi­zycz­nych, Kru­szyno.

– Nie nazy­waj mnie tak!

Coh­mac Vitus był rze­czo­wym czło­wie­kiem, kie­ru­ją­cym się w życiu pra­wami logiki. I cho­ciaż nie nego­wał wła­snych uczuć, ni­gdy nie pozwa­lał, by mąciły one jego osąd. A przy­naj­mniej miał nadzieję, że mu się to udaje. Jego ści­sły, mate­ma­tyczny umysł przed­kła­dał nama­cal­ność i dowody nad mgli­stą nie­ja­sność i prze­czu­cia, a od tajem­ni­czo­ści wolał wymier­ność. Nie­je­den raz zda­rzało się, że ten lub inny Jedi zwra­cał mu uwagę na to, iż to bar­dzo nie­zwy­kłe podej­ście u bądź co bądź mistyka. Jed­nak Coh­mac miał wra­że­nie, że to wła­śnie była część wiana, które wno­sił do zakonu: opa­no­wa­nie i racjo­nal­ność.

Dla­czego więc to nasta­wie­nie zda­wało mu się teraz mniej darem, a bar­dziej czymś w rodzaju sys­temu obron­nego?

„Bo uda­jesz się w miej­sce, w któ­rym pierw­szy raz prze­ko­na­łeś się o szko­dli­wo­ści pły­ną­cej z braku skru­pu­lat­no­ści – odpo­wie­dział sam sobie. – Z kie­ro­wa­nia się uczu­ciami. Wszyst­kiego, czym zaowo­co­wała misja zwią­zana z kon­flik­tem na linii Eiram–E’ronoh”.

Przez chwilę był znów w labi­ryn­cie jaskiń, z Orlą drżącą u jego boku, wpa­tru­jącą się ze stra­chem w kształty maja­czące w lodo­wa­tym mroku…

Potrzą­snął głową, jakby w ten spo­sób mógł usu­nąć z pamięci wspo­mnie­nia tam­tych chwil. Naj­lep­szym zna­nym mu spo­so­bem na oczysz­cze­nie umy­słu były ćwi­cze­nia fizyczne. Na statku tych roz­mia­rów moż­li­wo­ści były bar­dzo ogra­ni­czone, ale ener­giczna prze­chadzka kory­ta­rzami powinna wystar­czyć. Masze­ro­wał więc żwawo przed sie­bie, licząc na to, że po dro­dze nikogo nie spo­tka. Nadzieje oka­zały się jed­nak płonne, bo nie­mal natych­miast wpadł na Deza, pogrą­żo­nego w oży­wio­nej dys­ku­sji z Reathem Sila­sem.

– Mam tu na myśli – tłu­ma­czył pada­wan, żywo gesty­ku­lu­jąc – czy nazwał­byś nas mni­chami?

– Nie­ko­niecz­nie – odparł Dez. – Widzę, że nie zdo­ła­łeś prze­ko­nać mistrzyni Jory w kwe­stii swo­jego pada­wań­skiego war­ko­czyka?

– Nie­stety nie. – Reath mach­nął dło­nią w kie­runku swo­jej poty­licy.

Daw­niej nosze­nie przez pada­wa­nów war­ko­czy­ków było obo­wiąz­kowe – a przy­naj­mniej jeśli cho­dzi o rasy z okrywą wło­sową na gło­wach. Obec­nie nie każdy mistrz ich wyma­gał. Coh­mac nie miał zamiaru nale­gać na zapusz­cza­nie war­ko­czyka, gdyby kie­dy­kol­wiek wziął sobie pada­wana. Naj­wy­raź­niej jed­nak mistrzyni Jora była innego zda­nia.

Miał zamiar wyco­fać się nie­zau­wa­że­nie, ale nim zdo­łał to zro­bić, Reath odwró­cił się w jego stronę.

– Mistrzu Vitu­sie? Czy mógł­bym o coś spy­tać? W jaki spo­sób odkry­wasz i reje­stru­jesz nowe legendy? To zna­czy, jako folk­lo­ry­sta. Czy znaj­du­jesz po pro­stu miej­scową gawę­dziarkę czy gawę­dzia­rza i pro­sisz ich, by ci coś opo­wie­dzieli?

– Cza­sami – przy­znał Coh­mac, wyglą­da­jąc przez jeden z nie­licz­nych maleń­kich ilu­mi­na­to­rów „Statku” w inten­sywny, hip­no­ty­zu­jący błę­kit nad­prze­strzeni. – Ale znacz­nie czę­ściej to… bar­dziej skom­pli­ko­wane. Jest całe mnó­stwo histo­rii, któ­rymi istoty są skłonne się dzie­lić… ale są i inne. Tajemne, mrocz­niej­sze – te, któ­rych zna­cze­nie znacz­nie trud­niej jest pojąć. Tych histo­rii nie opo­wia­dają obcym tak chęt­nie. Jak można się jed­nak spo­dzie­wać, pra­wie zawsze to wła­śnie one są naj­waż­niej­sze.

„To wła­śnie dzięki nim kon­flikt mię­dzy Eira­mem a E’ronoh mógłby się skoń­czyć ina­czej” – dodał w myśli.

Dez uśmiech­nął się do niego i pochy­lił, żeby roz­piąć buty.

– To jak ich nama­wiasz, żeby ci je zdra­dzili?

– To zależy – odparł Coh­mac. – Ist­nieją gatunki sza­nu­jące obcych, któ­rzy naci­skają i pró­bują wycią­gnąć od nich pewne infor­ma­cje. Są też takie, które w podob­nych sytu­acjach mają raczej w zwy­czaju ich poże­rać. Naj­le­piej zbyt mocno nie nale­gać, dopóki nie prze­ko­nasz się, z jaką kul­turą masz do czy­nie­nia. W tym cza­sie… – Wzru­szył ramio­nami. – Stu­diu­jesz na przy­kład ich sztukę. Obrazy, gobe­liny, lite­ra­turę – cokol­wiek. Sym­bo­lizm i ale­go­rie mogą wiele wyja­śnić. Potem pytasz o tę sztukę… a oni w spo­sób natu­ralny prze­cho­dzą do legend.

– Sprytne – oce­nił Reath. – I genialne w swo­jej pro­sto­cie.

– Dzię­kuję. – Coh­mac skło­nił głowę.

– Mimo to… ta misja to będzie dla cie­bie praw­dziwe wyzwa­nie, czyż nie? – drą­żył Dez. – Zapu­ścić się w nie­zba­dane regiony…

– I to dosłow­nie! – zaśmiał się Reath.

Coh­mac mógłby im zdra­dzić, że był już kie­dyś w tym rejo­nie prze­strzeni kosmicz­nej – a dokład­niej na zapo­mnia­nym księ­życu mię­dzy bliź­nia­czymi pla­ne­tami, które stoją teraz na straży nowej Latarni Gwiezdny Blask.

Nie było jed­nak takiej potrzeby, a on już dawno nauczył się, że należy ważyć słowa. Sta­now­czo zbyt łatwo było powie­dzieć wię­cej, niż się chciało i niż było to konieczne.

W kok­pi­cie „Statku” Leox Gyasi żuł przy­pra­wową pałeczkę i wpa­try­wał się w odczyty na ekra­nie kom­pu­tera nawi­ga­cyj­nego.

Przy­pra­wowe pałeczki były legalne w prze­strzeni Repu­bliki – a przy­naj­mniej na razie. Głów­nie dla­tego, że póki co wła­dze nie miały czasu pochy­lać się na każdą dupe­relą i zaka­zy­wać wszyst­kiego, co wyda­wało im się podej­rzane. A może pałeczki prze­ła­mią tę passę i zacho­wają sta­tus legal­nej używki? Ale jed­nak… wcale nie musiało tak się stać. Leox zgro­ma­dził sobie mały zapa­sik – na wszelki wypa­dek.

„Powin­ni­śmy spraw­dzić inne odczyty doty­czące ruchu – myślał. – Uzy­skać dokład­niej­sze dane. Czyżby sys­temy szwan­ko­wały? Ale jeśli tak… to dla­czego?”.

– Geodo, mój drogi przy­ja­cielu – zagad­nął. – Czy widzisz to co ja?

Zło­wiesz­cze mil­cze­nie Geody dawało do myśle­nia. Coś było bar­dzo nie w porządku z ruchem w nad­prze­strzeni. Bar­dzo, ale to bar­dzo. Te kilka jed­no­stek, które był w sta­nie namie­rzyć, poru­szało się w spo­sób, który… cóż, nie miał żad­nego sensu.

– Nie podoba mi się to – mruk­nął pod nosem Leox. – Wcale mi się nie podoba.

Ich sta­tek na­dal leciał przez nad­prze­strzeń, nie wyka­zu­jąc żad­nych nie­po­ko­ją­cych obja­wów, więc rów­nie dobrze mogli kon­ty­nu­ować podróż. Leox uznał więc, że to może być jakiś lokalny pro­blem – coś, co już za chwilę miną i o czym szybko zapo­mną.

Orla Jareni liczyła na to, że przy­naj­mniej część podróży na Latar­nię Gwiezdny Blask spę­dzi na roz­mo­wach z załogą. Pla­no­wała kupić wkrótce wła­sny sta­tek – pierw­szy raz w życiu. I cho­ciaż prze­stu­dio­wała całe mnó­stwo spe­cy­fi­ka­cji tech­nicz­nych i zapo­znała się dogłęb­nie z danymi wielu modeli, to sądziła, że mogłaby się rów­nież sporo dowie­dzieć na ten temat od ludzi, któ­rzy spę­dzali całe życie na podró­żo­wa­niu wśród gwiazd.

Nie­któ­rzy Jedi padali ofiarą prze­ko­na­nia, że osoby spoza zakonu nie mogą ich niczego nauczyć. Orla zawsze miała jed­nak na uwa­dze, że każda, dosłow­nie każda istota w galak­tyce wie przy­naj­mniej jedną rzecz, o któ­rej ona sama nie ma choćby bla­dego poję­cia.

Affie Hol­low wyda­wała się naj­lep­szą kan­dy­datką do odby­cia takiej roz­mowy – cho­ciażby z tego względu, że spra­wiała wra­że­nie naj­przy­tom­niej­szej i naj­moc­niej stą­pa­ją­cej po ziemi z całej załogi „Statku”.

A jed­nak Orla co i rusz łapała się na tym, że odkłada tę poga­wędkę na póź­niej. Bo dys­ku­sja o zaku­pie statku ozna­czała też z dużą dozą praw­do­po­do­bień­stwa dys­ku­sję na temat jej decy­zji, aby zostać Poszu­ki­waczką. I cho­ciaż Affie nie wie­działa o Jedi zbyt wiele, to z pew­no­ścią zada to nasu­wa­jące się auto­ma­tycz­nie pyta­nie: dla­czego?

Orla nie czuła się zaś w tej chwili gotowa, by na nie odpo­wia­dać.

Mogłaby co prawda rzu­cić nie­zo­bo­wią­zu­jąco, że pod­po­wie­dział jej to instynkt – i zasad­ni­czo byłaby to prawda, jed­nak Orla przy­pusz­czała, że nie zaspo­ko­iłaby w ten spo­sób cie­ka­wo­ści Affie. Jeżeli już, to tylko by ją tym pod­sy­ciła.

A może powinna po pro­stu powie­dzieć, że ona i zakon Jedi prze­stali być w pew­nych kwe­stiach jed­no­myślni?

Cóż, mówiąc to, rów­nież by nie skła­mała. Prawdą było jed­nak też, że mia­łaby zapewne kło­poty, gdyby kto­kol­wiek z Rady się o tym dowie­dział.

Być może naj­lep­szą odpo­wie­dzią byłoby: „Chcę prze­stu­dio­wać Moc głę­biej, aby lepiej poznać jej taj­niki”? To także byłaby prawda – a na doda­tek stwier­dze­nie dość oględne i nie­ja­sne, by znie­chę­cić do dal­szych pytań.

„Poszu­ki­waczka” – szep­tał jej umysł i nie było sensu temu zaprze­czać: ode­szła od zakonu, aby eks­plo­ro­wać na wła­sną rękę nie­znany rejon galak­tyki. Licząc na to, że znaj­dzie tu cel, któ­rego nie mogła odszu­kać w poprzed­nich, powie­rza­nych jej odgór­nie misjach.

– Kogo chcę oszu­kać? – mruk­nęła do sie­bie, sto­jąc w mesie i parząc sobie chan­dri­lań­ską her­batę. – Skoro nie zdo­ła­łam zna­leźć odpo­wie­dzi w Świą­tyni, dla­czego mia­ła­bym je zna­leźć gdzieś… tam? Co powie­dzia­łaby moja mistrzyni, gdyby mnie teraz zoba­czyła? – Zamil­kła, licząc na to, że nikt jej nie pod­słu­chuje. Szanse na to były co prawda nie­wiel­kie, ale na pokła­dzie tak małego statku nie mogła być stu­pro­cen­towo pewna. Posta­no­wiła, że na czas podróży zachowa swoje prze­my­śle­nia dla sie­bie.

Poświę­ciła chwilę, by uspo­koić się i wziąć w garść, ale miała z tym pro­blem. Atmos­fera na pokła­dzie była dziw­nie zmą­cona… a nawet wzbu­rzona.

– Co się dzieje? – wymam­ro­tała… i wła­śnie wtedy z gło­śni­ków dobiegł głos Leoksa Gyasiego:

– Każdy, kto chce ujść z życiem, lepiej niech szybko się przy­pnie!

Reath ruszył bie­giem w stronę roz­kła­da­nych sie­dzeń, docie­ra­jąc do nich w tej samej chwili, co pozo­stali Jedi.

– Co się dzieje? – zawo­łała Orla, gdy pospiesz­nie zapi­nali pasy uprzęży bez­pie­czeń­stwa.

– O ile jestem w sta­nie stwier­dzić, coś jest nie tak z nad­prze­strze­nią! – odkrzyk­nął Leox.

– Co takiego? – Dez wyglą­dał na tak samo zbi­tego z tropu, jak Reath się czuł. – Co dokład­nie?

– Widzie­li­ście kie­dyś w nad­prze­strzeni chmurę szcząt­ków? – spy­tał Leox. – Coś, co nie ma prawa się w niej poja­wić? Cóż, wła­śnie się w niej zama­ni­fe­sto­wało. – Mełł zawzię­cie w ustach przy­pra­wową pałeczkę. – Szczątki są dosłow­nie wszę­dzie!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: