Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szczęśliwe połączenie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
38,00

Szczęśliwe połączenie - ebook

Fabuła-petarda i bohaterowie, których chcesz natychmiast poślubić.

Kiedy Nina w ostatniej klasie liceum wybiera kurs radiowy, ma nadzieję, że to będzie bułka z masłem. No cóż, nie ma pojęcia, jak bardzo się myli.

Dziewczyna trafia do grupy złożonej z przypadkowych osób, a jedną z nich jest Jamie, przyjaciel z dzieciństwa, którego z pewnych względów planowała do końca życia unikać.

Ich audycja radiowa okazuje się katastrofą, plotki w Internecie ściągają na całą grupę złość dwóch potężnych fandomów, a jakby tego było mało, jej rodzina przechodzi bardzo burzliwy okres.

Nina ma wrażenie, że świat wymyka się spod kontroli – ale… może kontrola jest przereklamowana?

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8265-510-0
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ

–1–

Były święta Bo­żego Na­ro­dze­nia, a Dan aku­rat oświad­czał się ma­mie, kiedy roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi.

Cała na­sza piątka spoj­rzała w stronę wej­ścia: ja, mama, Dan oraz moje sio­stry Rose i Sid­ney. Jak na ko­mendę od­wró­ci­li­śmy głowy, co mu­siało przy­po­mi­nać scenę z jed­nego z mu­si­cali na­krę­co­nych w zło­tej erze tego ga­tunku, do któ­rych oglą­da­nia by­li­śmy re­gu­lar­nie zmu­szani przez Sid. Bra­ko­wało jesz­cze, że­by­śmy na „pięć, sześć, sie­dem, osiem” za­częli ste­po­wać.

– Czy to...? – Kiedy po­pa­trzy­łam na mamę, miała nieco za­sko­czony wy­raz twa­rzy. Za­sko­czony, ale szczę­śliwy – mimo wszystko na­dal wy­glą­dała na szcze­rze uszczę­śli­wioną.

– Nie. – Dan zmarsz­czył brwi. Nie ru­szył się z miej­sca, w któ­rym stał, po­środku po­łą­czo­nego sa­lonu i ja­dalni na­szego miesz­ka­nia. Mama sie­działa na jed­nym z krze­seł pod oknem, które prze­su­nę­li­śmy tam, żeby zro­bić miej­sce na nie­wielką sztuczną cho­inkę. – To nie... ja.

Mama par­sk­nęła śmie­chem i szybko za­sło­niła usta dło­nią.

– Uhm...

Pu­ka­nie roz­le­gło się po­now­nie, de­li­katne, ale zde­cy­do­wane.

– Czy mam... – Rose wstała z miej­sca.

– Nina sie­dzi bli­żej – za­uwa­żyła Sid­ney trzeźwo.

– Zga­dza się. Nina, ze­chcia­ła­byś? – Mama uśmiech­nęła do Dana. Dan nie był za­chwy­cony, ale i tak od­po­wie­dział jej rów­nie ra­do­snym uśmie­chem.

Wsta­łam i po­de­szłam do drzwi.

Aż do tej chwili ża­den aspekt ich za­rę­czyn nie miał w so­bie ele­mentu za­sko­cze­nia. Bo prawda była taka, że Dan – choć bar­dzo nie­po­rad­nie – kilka dni wcze­śniej za­py­tał mnie, Rose i Sid­ney o zgodę. Dziw­nie po­ru­sza­jący gest, na­wet je­śli po­mi­nąć za­ło­że­nie, że mama w ja­kiś spo­sób na­leży do nas i po­trze­buje na­szej zgody żeby po­now­nie wyjść za mąż.

Jed­nak mama rów­nież w ja­kiś spo­sób po­pro­siła nas o zgodę, choć nie wprost, i zro­biła to, za­nim Dan zde­cy­do­wał się na roz­mowę z nami. Po­szły­śmy ra­zem na plac Lin­colna, do re­stau­ra­cji ser­wu­ją­cej śnia­da­nia, nie­da­leko bu­dynku, w któ­rym miesz­kamy, żeby w ten spo­sób uczcić po­czą­tek prze­rwy świą­tecz­nej. Mama kro­iła na­le­śniki na co­raz mniej­sze ka­wałki, ba­wiła się chu­s­tecz­kami i od­wle­kała ten mo­ment jak mo­gła, jed­nak w końcu, niby mi­mo­cho­dem, oznaj­miła:

– Tak się za­sta­na­wiamy z Da­nem... – O rany, udało wam się na­wią­zać łącz­ność te­le­pa­tyczną, że wiesz, co te­raz robi? – za­re­ago­wała Rose, bo by­ły­śmy tam prze­cież same, a poza tym każda z nas po­wie­dzia­łaby do­kład­nie to samo, tylko że ona jest naj­star­sza i czę­sto ma naj­lep­szy re­fleks.

– My­ślimy so­bie z Da­nem... – po­wtó­rzyła mama z na­ci­skiem i za­wie­siła głos na końcu, żeby pod­kre­ślić, że jesz­cze nie pa­dła naj­waż­niej­sza część tego zda­nia – ...o przy­szło­ści. Wspól­nej. O przy­szło­ści nas wszyst­kich ra­zem. I roz­wa­żamy... roz­ma­wiamy o... – Z do­tych­cza­so­wych ob­ser­wa­cji wy­ni­kało, że im trud­niej­szy te­mat mama po­ru­szała, tym roz­waż­niej sta­rała się wy­po­wia­dać. W tej chwili każde ko­lejne słowo skan­do­wała jak osobne zda­nie. – O. Po­my­śle. Że­by­śmy. Się. Po­brali.

– Po­brali? – Sid­ney ode­rwała wzrok od ja­jecz­nicy z pa­pryką i be­ko­nem i po­pa­trzyła na mamę.

– Tak.

– W sen­sie, że w ko­ściele?

– To aku­rat nie.

– Ale że biała su­kienka, coś po­ży­czo­nego i siup, Dan­ty­sta jest na­szym oj­czy­mem?

– Do­brze wiesz, co uwa­żam na te­mat tego prze­zwi­ska.

– Ale to nie jest zło­śliwe prze­zwi­sko! – za­pew­niła ją Rose. – To uła­twie­nie. Ma na imię Dan i jest den­ty­stą. Jedno słowo za­miast dwóch, czy­sta oszczęd­ność.

– Tylko czy Dana ko­niecz­nie ma de­fi­nio­wać wy­ko­ny­wany za­wód?

– To dla­czego jego za­wód tak do­brze pa­suje do jego imie­nia? – pod­su­nę­łam ar­gu­ment.

– Nino.

– Mamo.

Wes­tchnęła. Wzięła do ręki wi­de­lec i na­biła na niego je­den z mi­kro­sko­pij­nych ka­wa­łecz­ków na­le­śnika. Le­żący na stole te­le­fon Rose za­czął wi­bro­wać, prze­stał i za­wi­bro­wał po­now­nie. Dźwięk miała wy­łą­czony. Sio­stra skoń­czyła se­mestr na pierw­szym roku col­lege’u ty­dzień wcze­śniej ode mnie i Sid­ney, i od kilku dni bez prze­rwy do­sta­wała wia­do­mo­ści od zna­jo­mych z daw­nej szkoły śred­niej, któ­rzy też wra­cali do mia­sta na prze­rwę świą­teczną. Miała minę, jakby chciała spraw­dzić, kto do niej na­pi­sał, ale nie się­gnęła po te­le­fon. Sam fakt, że le­żał na stole, ra­żąco na­ru­szał za­sady, ale mama była zbyt sku­piona na in­nych spra­wach, żeby zwró­cić na to uwagę. Te­raz przy­naj­mniej wie­dzia­łam, dla­czego.

– To co, jak się czu­je­cie? – za­py­tała w końcu.

– Sen­nie? – od­parła Sid­ney.

Mama wbiła wzrok w su­fit.

– Jak się czu­je­cie w te­ma­cie Dana i mnie ra­zem?

– Aaa, o to ci cho­dziło... – Sid­ney klep­nęła się w czoło i prze­słała mi sze­roki uśmiech. Miała trzy­na­ście lat i była naj­młod­szym dziec­kiem w ro­dzi­nie, więc tak też ją trak­to­wa­li­śmy, w związku z czym zbyt wiele ucho­dziło jej na su­cho.

– Czu­jemy się... – Rose prze­rwała. Cza­sem po­tra­fiła być opa­no­wana jak na­sza matka. – Okej. Prawda? – Spoj­rzała na mnie i Sid­ney. – Czu­jemy się okej? W te­ma­cie mamy i... – Mama otwo­rzyła już usta, żeby ją po­pra­wić. – Dana, któ­rzy chcą za­le­ga­li­zo­wać swój zwią­zek?

Dan­ty­sta, czyli dok­tor Dan Hu­bler, li­cen­cjo­no­wany den­ty­sta, był dwa­na­ście lat star­szy od mamy. Ubie­rał się je­dy­nie w ko­lo­rze khaki. Sam przy­go­to­wy­wał mleko mig­da­łowe. A mamę spo­tkał nieco po­nad rok wcze­śniej, w in­ter­ne­cie.

Mama rand­ko­wała kilka razy od czasu roz­wodu z na­szym tatą – a roz­stali się po­nad dzie­sięć lat temu. Ta sy­tu­acja była jed­nak inna, bo ni­gdy wcze­śniej nie było to ta­kie... rze­czowe, to chyba do­bre słowo. Po raz pierw­szy wy­glą­dała, jakby ni­czym się nie przej­mo­wała, ale w do­brym sen­sie, ta­kim, że nie za­cho­wy­wała się przy Da­nie ina­czej niż przy nas. W jego obec­no­ści była po pro­stu w pełni sobą – śmiała się tak samo gło­śno jak tylko z nami, a cza­sami nie kryła roz­draż­nie­nia.

Rose spoj­rzała zna­cząco, bo żadna z nas nie od­po­wie­działa na jej py­ta­nie, więc Sid­ney po­tak­nęła szybko.

– Pew­nie, że okej – za­pew­niła, z bu­zią pełną ja­jecz­nicy i pa­pryki. Ja da­lej mil­cza­łam. Prze­po­ło­wi­łam ka­wa­łek na­le­śnika wi­del­cem, a po­tem jesz­cze raz. Chyba w na­tu­ralny spo­sób prze­ję­łam zwy­czaj mamy.

Prawda jest taka, że nie mia­łam po­ję­cia, jak się z tym wszyst­kim czu­łam. Wie­dzia­łam, że mama bę­dzie szczę­śliwa. Wie­dzia­łam też, że na­wet lu­bię Dana. Ale wtedy, w re­stau­ra­cji przy placu Lin­colna, wi­zja ich mał­żeń­stwa wy­da­wała mi się kom­pletną abs­trak­cją, ba, póź­niej też, na­wet kiedy Dan za­dał nam to samo py­ta­nie. Jakby to było coś hi­po­te­tycz­nego.

A te­raz, pro­szę bar­dzo, śro­dek wi­gi­lij­nego wie­czoru i my wszy­scy ra­zem. Mama „zna­la­zła” puz­derko, które Święty Mi­ko­łaj scho­wał pod cho­inką, i by­li­śmy aku­rat w po­ło­wie pro­cesu, który miał zmie­nić hi­po­te­tyczne py­ta­nie w rze­czy­wi­stość, kiedy po­de­szłam do drzwi i otwo­rzy­łam je na całą sze­ro­kość, żeby spraw­dzić, kto przez przy­pa­dek za­kłó­cił naj­praw­dziw­sze oświad­czyny pod słoń­cem.

Oka­zało się, że to pani Rus­sell, sta­ruszka miesz­ka­jąca kilka pię­ter ni­żej. Zaj­mo­wała się nami po lek­cjach, kiedy by­ły­śmy młod­sze. Jej wnuk, Ja­mie, który miesz­kał z dziad­kami, był z tego sa­mego rocz­nika i cho­dzi­li­śmy do tej sa­mej szkoły.

Pani Rus­sell trzy­mała w ra­mio­nach coś opa­ko­wa­nego w czer­wony ce­lo­fan, ze zło­tym łu­kiem na czubku. Uśmiech­nęła się do mnie, a wo­kół jej oczu ukry­tych za pla­sti­ko­wymi opraw­kami w li­lio­wym ko­lo­rze po­ja­wiły się zmarszczki.

– Do­bry wie­czór, Nino! We­so­łych Świąt!

– Do­bry wie­czór... – Nie po­wie­dzia­łam na głos „pani Rus­sell”, bo czu­łam, że dziw­nie by to brzmiało. Jako dzieci za­wsze zwra­ca­li­śmy się do niej „bab­ciu”, tak samo jak Ja­mie. – We­so­łych Świąt.

– Na­sza mama się za­rę­cza! – ob­wie­ściła gło­śno Sid­ney.

– No pro­szę! – Pani Rus­sell się uśmiech­nęła. – Gra­tu­luję!

– Na ra­zie nie ma czego, bo jesz­cze jej ofi­cjal­nie nie za­py­tał – do­dała Sid­ney.

– Że co, pro­szę?

Mama po­de­rwała się z miej­sca i do­łą­czyła do nas przy drzwiach. Za pa­nią Rus­sell po­ja­wił się jej mąż, wsparty na ra­mie­niu Ja­miego.

Serce za­biło mi mi­ni­mal­nie szyb­ciej.

– Ele­anor, Paul, Ja­mie! We­so­łych Świąt! – za­wo­łała mama. Pani Rus­sell otwo­rzyła sze­roko oczy, wi­dząc pu­de­łeczko w dło­niach mamy.

– Ojejku, strasz­nie mi przy­kro, że prze­szka­dzamy w ta­kim mo­men­cie... – za­częła, ale mama po­trzą­snęła zde­cy­do­wa­nie głową, a zza jej ple­ców ode­zwał się Dan:

– Za­pra­szamy do środka, to taka oka­zja, którą na­wet przy­jem­niej świę­to­wać w gro­nie przy­ja­ciół – po­wie­dział, choć nie mia­łam pew­no­ści, czy kie­dy­kol­wiek wcze­śniej ich spo­tkał.

– Nie chcie­li­by­śmy za­wa­dzać... – za­częła pani Rus­sell, po czym na­stą­piła se­ria za­pew­nień z na­szej strony, prze­ry­wana se­rią wąt­pli­wo­ści z ich, po któ­rej zro­bi­li­śmy miej­sce i w końcu do nas do­łą­czyli – bab­cia z miną pełną po­czu­cia winy, jej mąż (dzia­dzio, po­my­śla­łam od­ru­chowo) oraz Ja­mie. Dan przy­wi­tał pa­nią Rus­sell, uści­snął dło­nie z pa­nem Rus­sel­lem i z Ja­miem, po czym za­pro­sił wszyst­kich do za­ję­cia miejsc, pro­po­nu­jąc kawę, cydr, go­rącą cze­ko­ladę albo szam­pana.

– Nie mamy... – za­częła mama, ale Dan mru­gnął do niej żar­to­bli­wie.

– Mi­chelle – po­wie­dział, kiedy wszy­scy w końcu usie­dli.

– Da­nielu – od­parła mama.

– Jak... jak już wcze­śniej mó­wi­łem...

– Tak – prze­rwała mu mama. – Oczy­wi­ście, że tak.

Pani Rus­sell za­częła kla­skać, a my wszy­scy do niej do­łą­czy­li­śmy, bo mama po­de­szła do Dana i go po­ca­ło­wała.

– Ja­mie, zrób zdję­cie – po­le­ciła pani Rus­sell, na co chło­pak się­gnął do kie­szeni i wy­jął te­le­fon. – Na tle cho­inki! – do­dała gło­śno. Od­ru­chowo uświa­do­mi­łam so­bie, jaką siłę miała de­li­katna per­swa­zja w jej to­nie. Prze­brana w ra­do­sne ży­cze­nie, w rze­czy­wi­sto­ści była wy­ra­zem jej nie­ugię­tej woli. – Obej­mij­cie się!

Ja­mie zro­bił kilka zdjęć mamy i Dana, obej­mu­ją­cych się na tle cho­inki, a my przy­glą­da­li­śmy się temu, jak­by­śmy byli ze­spo­łem przy­go­to­wu­ją­cym ja­kiś ka­ta­log świą­teczny. Kiedy było po wszyst­kim, mama za­brała się do kro­je­nia chleba z cu­ki­nii, który przy­nio­sła są­siadka, i przy­go­to­wała pół­mi­sek ze świą­tecz­nymi cia­stecz­kami. Dan i pan Rus­sell za­częli roz­ma­wiać, ja i Rose zo­sta­ły­śmy same na ka­na­pie, na pod­ło­dze obok le­żała Sid­ney i prze­glą­dała ja­kąś książkę, a nie­da­leko stał za­kło­po­tany Ja­mie i ba­wił się nie­po­rad­nie smart­fo­nem.

Ze swo­jego miej­sca mo­głam zo­ba­czyć frag­ment ekranu jego ko­mórki. Prze­glą­dał zdję­cia, które zro­bił chwilę wcze­śniej; nie­mal iden­tyczne uję­cia mo­jej mamy i Dana, przy­tu­lo­nych i uśmiech­nię­tych. Po­ja­wiło się też kilka zdjęć chyba ze świą­tecz­nego po­ranka, który Ja­mie spę­dził z bab­cią i dziad­kiem. Za­trzy­mał się dłu­żej na fo­to­gra­fii przed­sta­wia­ją­cej star­szego pana z kil­koma błysz­czą­cymi ce­ki­nami przy­cze­pio­nymi do swe­tra.

Rose od­kaszl­nęła dys­kret­nie, by nie zwró­cić uwagi Ja­miego, ale z mo­jego sie­dem­na­sto­let­niego do­świad­cze­nia w by­ciu jej sio­strą wnio­sko­wa­łam, że chciała zwró­cić moją. Za­raz po­tem, jakby na po­twier­dze­nie, spoj­rzała na Ja­miego i znów na mnie, po czym unio­sła zna­cząco brwi.

Za­mru­ga­łam, uda­jąc, że nie ro­zu­miem, o co jej cho­dzi, na co ona mi od­mru­gnęła, jakby chciała po­ka­zać, że do­sko­nale wie, co pró­buję zro­bić. Od­wró­ci­łam głowę, żeby nie wi­dzieć fru­stra­cji wy­pi­sa­nej na jej twa­rzy, kiedy znów spoj­rzała w stronę Ja­miego.

Ja­mie był słodki na swój nie­po­radny spo­sób. Miał brą­zowe oczy, które cza­sem w jed­nej chwili sta­wały się na tyle po­ważne, że wy­wo­ły­wały w któ­rejś z nas po­czu­cie winy w związku z ja­kimś dzie­cię­cym po­my­słem, w który pró­bo­wa­ły­śmy go wcią­gnąć, a kiedy in­dziej po­ja­wiał się w nich błysk psoty, któ­rym w jed­nej chwili prze­ko­ny­wał nas do ja­kiejś za­bawy. Ni­gdy nie po­tra­fił ukry­wać emo­cji, które bez­błęd­nie od­czy­ty­wa­ły­śmy z jego twa­rzy – na­zy­wa­ły­śmy to Ja­mie­tro­nem, na wzór tego wiel­kiego ekranu Jum­bo­tron, na któ­rym wy­świe­tla się wszyst­kie in­for­ma­cje w cza­sie me­czów ko­szy­kówki.

Dziś znacz­nie trud­niej było zgad­nąć, o czym my­śli. Mia­łam wra­że­nie, że jesz­cze tro­chę urósł od czasu, gdy wi­dzia­łam go ostat­nio, mimo że swe­ter w białe i czer­wone pa­ski, który miał na so­bie, był przy­naj­mniej o trzy roz­miary za duży. Rę­kawy za­sła­niały mu całe palce. Na do­da­tek na ple­cach, przy koł­nie­rzu, wi­dać było zwi­sa­jącą metkę.

– Nowy swe­ter, Ja­mes? – za­py­tała Rose, by prze­rwać ci­szę. Prze­stała chyba li­czyć na moje wspar­cie.

Ja­mie ode­rwał wzrok od te­le­fonu i spoj­rzał na nią za­sko­czony.

– Uhm. Tak. Ra­cja. Skąd wie­dzia­łaś?

– Masz... no wiesz... – Rose wska­zała pal­cem w stronę swo­jego koł­nie­rzyka.

Ja­mie się­gnął do tyłu, tra­fił dło­nią na metkę i mo­men­tal­nie ob­lał się ru­mień­cem. To był ten Ja­mie­tron, któ­rego zna­ły­śmy. Szarp­nął za nitkę, ode­rwał kar­teczkę, zmiął ją i scho­wał do kie­szeni.

– Do­sta­łem od babci... mam chyba... jesz­cze tro­chę pod­ro­snąć, żeby był w sam raz.

– Dała ci jesz­cze tro­chę od­pa­dów ra­dio­ak­tyw­nych? Bo to mo­głoby przy­spie­szyć ro­śnię­cie – za­uwa­żyła Sid­ney. Trą­ci­łam ją stopą, ale Ja­mie za­śmiał się z dow­cipu. Po­tem znów za­pa­dła mię­dzy nami ci­sza.

– Jak tam... leci? – za­py­tał w końcu, spo­glą­da­jąc na Rose. Ona za­wsze była do­myśl­nym part­ne­rem do roz­mów.

– Ja­koś tam... leci – od­po­wie­działa moja sio­stra.

Przy­su­nął się nieco bli­żej na­szej ka­napy. Rze­czy­wi­ście wy­da­wał się wyż­szy. I chyba na­wet nieco szer­szy. Cza­sem scho­dzi­łam z Rose do si­łowni, po­tre­no­wać na or­bi­tre­kach, ale ni­gdy go tam nie spo­tka­ły­śmy.

– Da­lej pra­cu­jesz w Baj­glach? – za­py­tała moja sio­stra z uśmie­chem.

Cho­dziło jej o sklep w cen­trum han­dlo­wym przy Tar­ge­cie, na obrze­żach mia­sta, wci­śnięty mię­dzy punkt UPS i sklep z odzieżą dla dzieci. Baj­gle miały oczy­wi­ście swoją ofi­cjalną na­zwę – The Ba­gel Com­pany czy coś po­dob­nego – ale za­pi­sany ja­skrawo czer­wo­nymi li­te­rami szyld nad wej­ściem gło­sił je­dy­nie BAJ­GLE! Dla­tego przy­wy­kli­śmy do tej na­zwy i tak mó­wi­li­śmy. Tylko ak­cen­to­wa­li­śmy to spe­cjal­nie, za­wsze z tym wy­krzyk­ni­kiem na końcu, jakby tłumy miały wi­wa­to­wać.

– Tak – po­twier­dził Ja­mie.

Sid­ney ode­rwała wzrok od lek­tury.

– Za­ła­twisz nam dar­mowe baj­gle?

– Za­zwy­czaj wszyst­kie się sprze­dają, ale je­śli co­kol­wiek zo­sta­nie na ko­niec dnia, to mogę wam przy­nieść. Do­brze by było, gdy­by­ście lu­biły pum­per­ni­kiel albo ja­la­peño, bo tylko to nie za­wsze się sprze­daje.

Sid­ney zmarsz­czyła nos.

Ja­mie po­pa­trzył znów na Rose.

– A jak tam na stu­diach? Po­doba ci się póki co?

Moja sio­stra wzru­szyła nie­jed­no­znacz­nie ra­mio­nami.

– Ostat­nia klasa gim­na­zjum jest fajna? – zwró­cił się do Sid­ney.

– Nikt nie lubi ostat­niej klasy gim­na­zjum – od­parła Sid­ney.

– W su­mie ra­cja. – Ja­miemu za­drżał ką­cik ust.

– Może po­wiedz, co u cie­bie? – za­gad­nęła go Rose. – Jesz­cze tylko ostatni se­mestr i je­ste­ście wolni. Masz ja­kieś plany? Coś faj­nego na ho­ry­zon­cie?

– Nic spe­cjal­nego. – Przez chwilę prze­stę­po­wał nie­zde­cy­do­wa­nie z nogi na nogę, po czym do­dał: – Cho­ciaż może jed­nak tak, bo za­pi­sa­łem się na za­ję­cia z ra­dia.

– No pro­szę! Faj­nie, bo Nina też tam bę­dzie!

Spoj­rzał na mnie.

– Se­rio?

– Se­rio – po­twier­dzi­łam. Za­ję­cia z pro­wa­dze­nia au­dy­cji ra­dio­wych w Me­ri­dian North High School były ad­re­so­wane je­dy­nie do uczniów ostat­nich klas i wszy­scy twier­dzili, że to je­den z naj­cie­kaw­szych kur­sów, ja­kie można było zna­leźć na li­ście.

– Su­per. – Ci­sza. – Wła­śnie, pew­nie bę­dziesz w tym su­per. W sen­sie, że wiesz, twój tata i w ogóle...

Mój tata pro­wa­dził po­ranną au­dy­cję ra­diową w San Diego – Con­rad i spółka, KPMR 100,2 FM, co­dzien­nie od szó­stej do wpół do je­de­na­stej rano.

– Tylko że wiesz, tego chyba nie dzie­dzi­czy się w ge­nach... – Wzru­szy­łam ra­mio­nami.

Ja­mie po­ki­wał głową i się uśmiech­nął.

– Też ra­cja.

Ci­sza.

Do sa­lonu we­szła mama, nio­sąc wielki pół­mi­sek cia­stek, na co Rose ze­rwała się z miej­sca i po­de­szła jej po­móc usta­wić go na stole.

– Sorry, że tak wy­szło – ode­zwał się Ja­mie po chwili. – No wiesz, z tym przyj­ściem w środku... waż­nego mo­mentu. – Skrzy­wił się lekko. – Mó­wi­łem babci, że nie po­win­ni­śmy wam prze­szka­dzać, ale... – Umilkł.

– Tylko wiesz, to nie było żadną nie­spo­dzianką. – Po­krę­ci­łam głową. – Zna­czy wy tak. Za­sko­czy­li­ście nas. Ale o tym wszyst­kim... – mach­nęła ręką w stronę mamy – ...o tym wie­dzie­li­śmy już od ja­kie­goś czasu.

– To do­brze – po­tak­nął. – To na­prawdę do­brze.

W jego to­wa­rzy­stwie chyba nie da się nie czuć nie­swojo. Cały myk po­lega na tym, żeby spę­dzać z nim jak naj­mniej czasu. Dla­tego kiedy Rose wró­ciła z cia­stecz­kami, wsta­łam i też ru­szy­łam się po­czę­sto­wać. Ja­mie nie po­szedł za mną.



Tam­tej nocy le­ża­łam wpa­trzona w ciemne na­roż­niki su­fitu po­koju, który dzie­li­łam z Rose i Sid­ney. Mia­łam po­czu­cie, że po­win­nam była bar­dziej się po­sta­rać pod­czas roz­mowy z Ja­miem. Mo­głam go na przy­kład za­py­tać, czy pla­nuje co­kol­wiek poza pracą w Baj­glach albo czy wy­brał już col­lege. Czy w ogóle pla­no­wał stu­dio­wać po skoń­cze­niu szkoły śred­niej? Nie mia­łam po­ję­cia, a roz­trzą­sa­nie przy­czyn i za­sta­na­wia­nie się, dla­czego to smutne i nie­zro­zu­miałe, nie było wska­zane o tak póź­nej po­rze.

W ogóle sam fakt, że w święta trzeba iść do łóżka, wzbu­dzał we mnie de­li­katny smu­tek. Na na­stępne bę­dzie trzeba cze­kać trzy­sta sześć­dzie­siąt cztery dni. A święta Bo­żego Na­ro­dze­nia w East­ma­nie, bu­dynku, w któ­rym miesz­ka­ły­śmy, to zde­cy­do­wa­nie mój ulu­biony czas w roku. W lobby przez dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę pusz­czano świą­teczną mu­zykę, a z boku stała po­tężna cho­inka ude­ko­ro­wana zło­tymi i srebr­nymi ozdo­bami, pod którą pię­trzyły się paczki w zło­tym i srebr­nym pa­pie­rze. Białe gwiazdy be­tle­jem­skie stały wszę­dzie. Nasz apar­ta­men­to­wiec to hi­sto­ryczny bu­dy­nek – ma po­nad sto lat – i w Boże Na­ro­dze­nie na­prawdę czuć w nim świą­teczną at­mos­ferę.

Od lat tam miesz­ka­ły­śmy. Mam w gło­wie ja­kieś za­tarte, dzie­cięce wspo­mnie­nia domu, który dzie­li­li­śmy z tatą – par­te­rowy bu­dy­nek na wscho­dzie In­dia­na­po­lis – jed­nak zde­cy­do­waną więk­szość ży­cia spę­dzi­łam w dwu­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu w East­ma­nie. Mama za­jęła mniej­szy z po­koi – le­d­wie star­czyło w nim miej­sca na łóżko i ko­módkę, a drugi przy­padł na­szej trójce. Więk­szą po­wierzch­nię za­wdzię­czał wnęce w tyl­nej ścia­nie, za którą znaj­do­wał się szyb windy i pral­nia. Pa­mię­tam, że kiedy by­ły­śmy małe, wal­czy­łam z Rose o to miej­sce – prze­gra­łam, ale le­piej na tym wy­szłam, bo moja sio­stra mu­siała na­uczyć się spać mimo szumu pralki, su­szarki (przez ścianę z tyłu) oraz dźwię­ków wy­da­wa­nych przez windę (ściana z boku). Ile­kroć roz­su­wały się drzwi, roz­le­gał się dzwo­nek, a kiedy ka­bina wę­dro­wała w górę i w dół je­de­na­sto­pię­tro­wego East­mana, nie­za­leż­nie od pory dnia i nocy sły­chać było szum jej me­cha­ni­zmów.

Roz­legł się ci­chy sy­gnał i usły­sza­łam szum roz­su­wa­ją­cych się drzwi na na­szym pię­trze. Pew­nie są­sie­dzi wra­cali z prze­cią­ga­ją­cej się w noc Wi­gi­lii, może ob­ła­do­wani pre­zen­tami i je­dze­niem, które zo­stało z ko­la­cji.

Ko­niec koń­ców, to były do­bre święta. Dru­gie, które spę­dza­li­śmy z Dan­ty­stą. W ze­szłym roku każda z nas do­stała apa­rat po­la­ro­ida ze wszyst­kimi do­dat­kami – ka­set­kami z pa­pie­rem fo­to­gra­ficz­nym, al­bu­mem i ze­sta­wem do de­ko­ro­wa­nia zdjęć. Od tam­tego czasu część po­wierzchni ścian zo­stała prze­zna­czona na fo­to­gra­fie – pierw­sza z nich, bar­dzo nie­wy­raźna, przed­sta­wiała na­szą piątkę, choć tylko twarz Sid­ney zna­la­zła się na niej w ca­ło­ści, a po­zo­stali mu­sieli za­do­wo­lić się okiem czy frag­men­tem czoła.

Tak so­bie my­ślę, że to na­sze pierw­sze zdję­cie ro­dzinne. Bo prze­cież mamy być ro­dziną, prawda?

W wa­ka­cje spę­dzi­ły­śmy tro­chę czasu u taty i z tej wy­cieczki też mamy zdję­cia: plaża, dom taty, ko­lo­rowe de­sery lo­dowe. Sid­ney na tle ta­blicy in­for­ma­cyj­nej w zoo. Tata i Rose ro­biący głu­pie miny w trak­cie prze­jażdżki na wy­na­ję­tych ro­we­rach.

Dzwo­nił do nas nie­dawno – oczy­wi­ście, że tak. Poza naj­waż­niej­szymi świę­tami te­le­fo­nuje za­zwy­czaj w nie­dzielę wie­czo­rem. Za­wsze roz­ma­wiamy z nim po ko­lei, naj­pierw Sid­ney, po­tem ja, Rose i na ko­niec mama, choć ona aku­rat nie za każ­dym ra­zem. Na święta wy­słał nam pie­nią­dze, bo „ni­gdy nie wiem, co wam ku­pić”, po­wie­dział mi dzi­siaj wie­czo­rem. „Mam wra­że­nie, że za każ­dym ra­zem zmie­nia­cie zda­nie, z czego by­ście się cie­szyły. Po pro­stu nie na­dą­żam. Czy w tym roku ko­sme­tyki do ma­ki­jażu by­łyby do­brym pre­zen­tem? Czy w ogóle się nie ma­lu­je­cie? Może buty spor­towe? Zie­lone są te­raz modne?”.

– A czy zie­lone buty spor­towe kie­dy­kol­wiek były modne?

– Czyli co, ta­kich się nie nosi?

– Nie wiem, to by­łoby mi w za­sa­dzie obo­jętne.

– Po­win­ni­śmy za­py­tać Rose, ona jest ar­tystką. – Rose póź­niej wy­ja­śniła, że wszystko za­leży od od­cie­nia, in­ten­syw­no­ści i na­sy­ce­nia. To zbyt wiele zmien­nych, żeby jed­no­znacz­nie usta­lić, kto ma ra­cję.

W tym roku Dan­ty­sta po­da­ro­wał każ­dej z nas bi­żu­te­rię – a do­kład­niej bi­żu­te­rię swo­jej matki. Star­sza pani zmarła kil­ka­na­ście lat wcze­śniej, a Dan, jak nam wy­ja­śnił, nie po­tra­fił się zdo­być, by sprze­dać pa­miątki po niej.

Do­sta­ły­śmy praw­dziwe cacka. Rose łań­cu­szek z bry­lan­to­wym wi­sior­kiem. Sid­ney kol­czyki z per­łami. A ja – de­li­katny złoty pier­ścio­nek z pię­cioma nie­wiel­kimi opa­lami.

– Wiem, że mogą wy­glą­dać tro­chę sta­ro­świecko – po­wie­dział, jakby się uspra­wie­dli­wiał. – No, nie są może... naj­mod­niej­sze. Ale po­my­śla­łem... że... no po pro­stu po­my­śla­łem, że mogą się wam spodo­bać.

– To na­prawdę bar­dzo miłe – od­po­wie­działa Rose. – Dzię­kuję!

– Dzięki – do­łą­czy­łam się, a za­raz po mnie Sid­ney. Od­rzu­ciła włosy na plecy i z uśmie­chem wska­zała na kol­czyk, który zdą­żyła za­ło­żyć.

– Czy wy­glą­dam bosssss­sko?

– Bar­dzo bo­sko – po­twier­dził Dan i też się uśmiech­nął.

Tam­tej nocy mia­łam na palcu po­da­ro­wany pier­ścio­nek i le­żąc w łóżku prze­su­wa­łam pal­cem po opra­wio­nych ka­my­kach. Odro­bina świa­tła wpa­da­ją­cego przez za­sło­nięte okno za­mi­go­tała re­flek­sem na zło­tej bi­żu­te­rii.

Sid­ney mu­siała ob­ser­wo­wać mnie ze swo­jego miej­sca, bo ode­zwała się na­gle:

– Pre­zenty od Dan­ty­sty są tro­chę jak z Kró­le­stwa. Jakby dał nam ja­kieś ma­giczne przed­mioty. Klej­noty o wy­jąt­ko­wych mo­cach. Moje kol­czyki za­pew­nia­łyby nie­wi­dzial­ność.

Kró­le­stwo było na­szą wspólną za­bawą, wy­my­śloną, kiedy by­ły­śmy młod­sze. Rose i ja mia­ły­śmy od­po­wied­nio dwa­na­ście i dzie­sięć lat, a Sid­ney sześć. Te­raz już tylko ona wspo­mi­nała cza­sem o Kró­le­stwie – pew­nie jako naj­młod­sza miała naj­żyw­sze wspo­mnie­nia zwią­zane z na­szą grą. Po­świę­ca­ły­śmy na nią bar­dzo wiele czasu i dziś uzna­ły­by­śmy, że jest strasz­nie krin­dżowa, jak zresztą wiele dzie­cię­cych za­baw opar­tych na wy­obraźni.

– Mój klej­not miałby moc uci­sza­nia lu­dzi, kiedy ktoś chce spać – ode­zwała się Rose ze swo­jej strony po­koju.

– Wi­sio­rek mil­cze­nia – pod­chwy­ciła Sid­ney i za­raz po­tem za­py­tała: – Nina, a twój klej­not? Jaką miałby moc?

– Pier­ścień ci­szy.

– Nie li­czy się, bo nie mogą mieć ta­kich sa­mych mocy.

– A ty nie mo­żesz mieć kol­czy­ków nie­wi­dzial­no­ści.

– Niby dla­czego?

– Bo jak by to miało dzia­łać? Masz dwa kol­czyki i dwie za­pinki do kol­czy­ków. Moc dzia­ła­łaby tylko, gdy­byś miała za­ło­żone oba? A co by było, gdy­byś za­ło­żyła tylko je­den? By­ła­byś tylko tro­chę nie­wi­dzialna? W po­ło­wie? A jak tak, to która po­łowa by­łaby wi­dzialna, a która nie? Od pasa w górę i od pasa w dół, czy ra­czej prawa i lewa strona? Poza tym to by­łoby strasz­nie nie­wy­godne. Co by było, gdy­byś mu­siała stać się nie­wi­dzialna na­prawdę szybko? Po­pro­si­ła­byś wroga, żeby po­cze­kał, bo mu­sisz za­ło­żyć kol­czyki? „Już, już, jesz­cze tylko chwilka, ale dawno ich nie no­si­łam i mu­szę prze­bić skórę, bo mi chyba dziurki w uszach za­ro­sły...”.

– Do­bra, niech ci bę­dzie, to nie są kol­czyki nie­wi­dzial­no­ści, tylko ochrona przed bzdu­rami. Dzięki nim by­ła­bym od­porna na głu­pie ar­gu­menty. A nie­wi­dzial­ność by­łaby tylko faj­nym skut­kiem ubocz­nym.

– Prze­cież ma­giczne ar­te­fakty nie mają skut­ków ubocz­nych...

– Rose! – ob­ra­ziła się Sid­ney.

– Wi­sio­rek mil­cze­nia – od­pa­ro­wała Rose.

– Nie mo­żesz go użyć, jak go nie masz na szyi! – mruk­nęła Sid­ney. Po­tem przez ja­kiś czas pa­no­wała ci­sza, jakby Sid­ney za­snęła. Ale tylko jakby, bo po ja­kimś cza­sie znów roz­legł się jej głos.

– Dla­czego już się nie ba­wimy z Ja­miem?

– No wła­śnie, Nina, dla­czego? – za­in­te­re­so­wała się Rose.

– Pier­ścień ci­szy – za­re­ago­wa­łam.

– Moce nie mogą się na­kła­dać!

– O Boże...

Za­pa­dła ci­sza. Może mój pier­ścio­nek rze­czy­wi­ście miał ma­giczną moc.

– Nie czu­je­cie się dziw­nie? – Sid­ney znów po­ko­nała za­klę­cie. – No wie­cie, przez te całe... za­rę­czyny?

– Zde­fi­niuj dziw­nie – po­pro­si­łam, pra­wie rów­no­cze­śnie z Rose, która po­sta­no­wiła od­po­wie­dzieć naj­młod­szej sio­strze.

– Masz prawo czuć się... – prze­rwała. – Masz prawo się czuć. Jak tylko chcesz. Masz prawo się czuć, jak tylko się czu­jesz.

– Wiem prze­cież. Ale chcia­ła­bym wie­dzieć, co wy czu­je­cie.

Prze­łknę­łam gło­śno ślinę. Rose mil­czała, więc ja od­po­wie­dzia­łam.

– Kiedy usły­sza­łam pu­ka­nie do drzwi... na­wet przez uła­mek se­kundy nie mia­ły­ście głu­piego wra­że­nia, że to może być tata?

– Ale że jak, po­sta­no­wił wpaść do nas i im prze­szko­dzić, żeby się nie za­rę­czyli? – za­py­tała Rose.

– Nie mam po­ję­cia. – Wzru­szy­łam ra­mio­nami. – Mó­wi­łam prze­cież, że to było głu­pie.

Żadna z nich nie za­re­ago­wała.

– Ja się cie­szę, że mama jest szczę­śliwa – wy­znała Rose po ja­kimś cza­sie. – Ale tak, ra­cja. To tro­chę dziwne. Pew­nie te­raz wiele rze­czy się zmieni.

– Jak?

– No przy­naj­mniej to, że bę­dziemy mu­siały się prze­pro­wa­dzić.

Z wra­że­nia usia­dłam na łóżku.

– Że co?!

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------

.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: