Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

To, co zostaje w nas na zawsze - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

To, co zostaje w nas na zawsze - ebook

Bestseller „New York Timesa”, viral TikToka, topka Amazonu, nominacja Goodreads.

Knox lubi pić kawę w swoim własnym towarzystwie i tak samo spędza życie: samotnie. Jedyny wyjątek stanowi jego basset houndWaylon. Knox nie toleruje dram, zwłaszcza gdy przybierają postać niedoszłej panny młodej, która uciekła sprzed ołtarza.

Naomi znalazła się w jego orbicie nie tylko dlatego, że zwiała ze ślubnego kobierca. Chciała pomóc dawno niewidzianej siostrze bliźniaczce. Tak znalazła się w Knockemout - przaśnym, prowincjonalnym miasteczku w Wirginii, w którym nieporozumienia rozwiązuje się w staromodny sposób... za pomocą pięści i piwa. Zwykle właśnie w tej kolejności.

Na nieszczęście dla Naomi jej nieprzystosowana społecznie siostra nie zmieniła się ani na jotę. Przywłaszczywszy sobie samochód bliźniaczki, Tina zostawia jej niespodziankę. Siostrzenicę, o której istnieniu Naomi nie miała bladego pojęcia. Utknęła zatem na dobre w nieznanym mieście bez samochodu, pracy, planu i domu, za to z nad wiek dojrzałą jedenastolatką pod swoją opieką.

Knox ma swoje powody, dla których unika komplikacji. Skoro jednak życie Naomi zawaliło się na jego oczach, decyduje się w drodze wyjątku pomóc jej wyjść z opresji. A potem jego życie znowu zmieni się w spokojną, samotną egzystencję.

W każdym razie taki jest plan.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8265-511-7
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

NAJ­GOR­SZY. DZIEŃ. W ŻY­CIU

Na­omi

Nie by­łam pewna, czego się spo­dzie­wać, wcho­dząc do Café Rev, ale do li­cha, na pewno nie mo­jego zdję­cia wi­szą­cego za kasą i opa­trzo­nego opty­mi­stycz­nym ha­słem: TEJ KLIENTKI NIE OB­SŁU­GU­JEMY. Fo­to­gra­fię przy­trzy­my­wał w miej­scu ma­gnes w kształ­cie żół­tej emotki o zmarsz­czo­nych groź­nie brwiach.

Przede wszyst­kim do tej pory moja noga ani razu nie po­stała w Knoc­ke­mout w Wir­gi­nii, a już na pewno nie zro­bi­łam nic, co za­słu­gi­wa­łoby na tak su­rową karę, jaką jest po­zba­wie­nie czło­wieka ko­fe­iny. Po dru­gie zaś, cie­kawe, ja­kich prze­stępstw trzeba się do­pu­ścić w tej za­py­zia­łej mie­ści­nie, żeby zo­stać czar­nym cha­rak­te­rem – w do­datku czar­niej­szym od ma­łej czar­nej?

Ha. „Czar­niej­szym od ma­łej czar­nej”. Bo moje zdję­cie wi­siało w lo­kal­nej ka­wiarni. Ojej. Ależ ze mnie ko­pal­nia dow­ci­pów, kiedy je­stem taka zmę­czona, że trudno mi na­wet przy­mknąć oczy.

Do­brze już, do­brze – po trze­cie to było nie­sły­cha­nie nie­ko­rzystne zdję­cie. Wy­glą­da­łam na nim tak, jak­bym żyła nieco za długo w upoj­nym związku mi­ło­snym z so­la­rium i ta­nim ey­eli­ne­rem. Na­gle bru­talna prawda wdarła się do mo­jego wy­cień­czo­nego, oszo­ło­mio­nego, trzy­ma­ją­cego się na ostat­nich agraf­kach umy­słu.

Tina ko­lejny już raz zdo­łała na­bruź­dzić w moim ży­ciu. A bio­rąc pod uwagę wszystko, co się wy­da­rzyło w ciągu ostat­nich dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin, to do­prawdy nie­małe osią­gnię­cie.

– Czym mogę... – Męż­czy­zna za ladą, który miał mi do­star­czyć cen­nych, ożyw­czych ły­ków latte, cof­nął się o krok i uniósł w obron­nym ge­ście dło­nie wiel­ko­ści ta­le­rzy. – Nie chcę żad­nych kło­po­tów.

Był krzep­kim fa­ce­tem o gład­kiej, ciem­nej skó­rze i ogo­lo­nej, zgrab­nie ukształ­to­wa­nej gło­wie. Jego sta­ran­nie przy­cięta broda była śnież­no­biała, za­uwa­ży­łam też parę ta­tu­aży wy­sta­ją­cych spod koł­nie­rzyka i rę­ka­wów kom­bi­ne­zonu me­cha­nika. Na tym dziw­nym stroju miał na­szywkę z imie­niem Ju­stice.

Przy­wo­ła­łam na twarz naj­bar­dziej uj­mu­jący uśmiech, na jaki po­tra­fi­łam się zdo­być, ale z po­wodu ca­ło­noc­nej po­dróży, pod­czas któ­rej za­le­wa­łam się łzami, nie oszczę­dza­jąc sztucz­nych rzęs, wy­szło to ra­czej jak skwa­szona mina.

– To nie ja – po­wie­dzia­łam, wska­zu­jąc fo­to­gra­fię pal­cem ozdo­bio­nym nie­po­trzeb­nym mi już ele­ganc­kim tip­sem. – Je­stem Na­omi. Na­omi Witt.

Męż­czy­zna po­pa­trzył na mnie po­dejrz­li­wie, a po­tem wy­jął z kie­szeni kom­bi­ne­zonu oku­lary i wło­żył je na nos.

Za­mru­gał, po czym obej­rzał mnie do­kład­nie od stóp do głów. Za­uwa­ży­łam, że po­woli za­czy­nają do­cie­rać do niego fakty.

– Bliź­niaczki – wy­ja­śni­łam.

– Oż kurde – mruk­nął pod no­sem, gła­dząc wielką dło­nią brodę.

Ju­stice na­dal zda­wał się nieco scep­tyczny. Trudno się dzi­wić. Bądź co bądź, ilu lu­dzi na świe­cie ma de­mo­niczną sio­strę bliź­niaczkę?

– Tamta to Tina. Moja sio­stra. Mam się z nią tu­taj spo­tkać.

Wła­ści­wie dla­czego moja dawno nie­wi­dziana sio­stra po­pro­siła o spo­tka­nie ze mną w lo­kalu, w któ­rym naj­wy­raź­niej nie uwa­żano jej za po­żą­da­nego go­ścia? By­łam zbyt zmę­czona, żeby szu­kać od­po­wie­dzi na to py­ta­nie.

Ju­stice da­lej na mnie pa­trzył, a ja na­gle zro­zu­mia­łam, że jego uwagę przy­kuła moja fry­zura. In­stynk­tow­nie przy­kle­pa­łam włosy i na zie­mię ła­god­nie spa­dła przy­wię­dła sto­krotka. Ups. Pew­nie po­win­nam przej­rzeć się w mo­te­lo­wym lu­strze, za­nim wy­szłam do lu­dzi, wy­glą­da­jąc jak stuk­nięte czu­pi­ra­dło w dro­dze do domu z fe­sti­walu prze­bie­rań­ców.

– Pro­szę – po­wie­dzia­łam, się­gnąw­szy do kie­szeni mo­ich ela­stycz­nych spode­nek do jogi, z któ­rych wy­ję­łam prawo jazdy. Po­da­łam mu je. – Wi­dzi pan? Mam na imię Na­omi i w tej chwili naj­bar­dziej na świe­cie ma­rzę o na­prawdę ogrom­nej, gi­gan­tycz­nej latte.

Ju­stice wziął ode mnie do­ku­ment i uważ­nie się mu przyj­rzał, a po­tem prze­niósł wzrok z po­wro­tem na moją twarz.

W końcu sko­rupa jego sto­ic­kiego spo­koju pę­kła. Uśmiech­nął się od ucha do ucha.

– Ale jaja. Miło cię po­znać, Na­omi.

– Pana też, pa­nie Ju­stice. Zwłasz­cza je­żeli za­pa­rzy mi pan wspo­mnianą wy­żej kawę.

– Zro­bię ci taką latte, że włosy staną ci dęba – obie­cał.

Oto stał przede mną męż­czy­zna, który wie­dział, jak za­spo­koić moje naj­więk­sze pra­gnie­nia – i to z uśmie­chem! Mi­mo­wol­nie serce od razu za­biło mi do niego odro­binę moc­niej.

Ju­stice wziął się do ro­boty, ja tym­cza­sem ro­zej­rza­łam się z uzna­niem po ka­wiarni. Zo­stała urzą­dzona w stylu stu­pro­cen­towo mę­skiego warsz­tatu. Bla­cha fa­li­sta na ścia­nach, lśniące, czer­wone półki, pod­łoga z po­le­ro­wa­nego be­tonu po­kryta pla­mi­stym wzo­rem. Wszyst­kie kawy – czy to latte, czy cap­puc­cino – no­siły na­zwy w ro­dzaju „Czer­wona li­nia” albo „Flaga z sza­chow­nicą”. Uzna­łam, że to uro­cze.

Przy ma­łych owal­nych sto­li­kach roz­sia­nych po lo­kalu zgro­ma­dzili się po­ranni ka­wo­sze. Każdy z nich pa­trzył na mnie wzro­kiem, który wy­raź­nie da­wał do zro­zu­mie­nia, że na­prawdę, ale to na­prawdę nie cie­szył go mój wi­dok.

– Co byś po­wie­działa, ko­chana, na sy­rop klo­nowy z aro­ma­tem be­konu?! – za­wo­łał Ju­stice zza błysz­czą­cego eks­presu.

– Po­wie­dzia­ła­bym, że to do­sko­nały po­mysł. Szcze­gól­nie w fi­li­żance wiel­ko­ści wia­dra – za­pew­ni­łam go.

Jego śmiech od­bił się echem od ścian i wy­glą­dało na to, że uspo­koił resztę klien­tów, któ­rzy prze­stali zwra­cać na mnie uwagę.

Ktoś otwo­rzył drzwi wej­ściowe. Ob­ró­ci­łam się, są­dząc, że zo­ba­czę przed sobą Tinę.

Ale męż­czy­zna, który wpa­ro­wał ni­czym bu­rza do środka, na pewno nie był moją sio­strą. Są­dząc po jego wy­glą­dzie, jesz­cze bar­dziej de­spe­racko niż ja po­trze­bo­wał ko­fe­iny.

„Atrak­cyjny” to chyba do­bre słowo, któ­rym można by go opi­sać. „Pie­kiel­nie atrak­cyjny” by­łoby jesz­cze do­kład­niej­szym okre­śle­niem. Taki wy­soki, że mu­sia­ła­bym sta­nąć na naj­wyż­szych ob­ca­sach, ja­kie mam, a i tak wciąż za­dzie­ra­ła­bym głowę, żeby go po­ca­ło­wać – to mój ofi­cjalny wskaź­nik wzro­stu fa­ce­tów. Jego włosy na­le­żały do pa­lety „zga­szony blond” i były krótko przy­cięte po bo­kach, na gó­rze zaś za­cze­sane do tyłu, co su­ge­ro­wało, że miał do­bry gust i w przy­zwo­itym stop­niu dbał o swój wy­gląd.

Oba kry­te­ria znaj­do­wały się wy­soko na mo­jej li­ście po­wo­dów, dla któ­rych warto za­in­te­re­so­wać się męż­czy­zną. Broda była do niej no­wym do­dat­kiem. Ni­gdy nie ca­ło­wa­łam się z bro­da­tym męż­czy­zną, ale na­gle roz­wi­nęła się we mnie nie­uza­sad­niona ra­cjo­nal­nymi ar­gu­men­tami chęć na­by­cia prę­dzej czy póź­niej ta­kiego do­świad­cze­nia.

Zwró­ci­łam uwagę na jego oczy. Miały chłodny, błę­kit­no­szary ko­lor, który przy­wo­ły­wał na myśl spiż albo lo­dowce.

Pod­szedł do mnie, bez­par­do­nowo wkro­czył pro­sto w moją strefę oso­bi­stą, zu­peł­nie jakby uznał, że ma do tego nie­zby­walne prawo. Kiedy na swo­jej sze­ro­kiej piersi skrzy­żo­wał wy­ta­tu­owane ra­miona, wy­rwał mi się z ust zdła­wiony pisk.

Wow!

– Nie dość ja­sno się wy­ra­zi­łem? – wark­nął ol­brzym.

– Ee... hę?

Po­gu­bi­łam się. Fa­cet pa­trzył na mnie ta­kim wzro­kiem, jak­bym była naj­bar­dziej znie­na­wi­dzoną po­sta­cią re­ality show w te­le­wi­zji, a mimo to wciąż mia­łam ochotę zo­ba­czyć, jak wy­gląda nago. Od cza­sów col­lege’u nie wy­ka­za­łam się taką nie­fra­so­bli­wo­ścią w oce­nie kan­dy­da­tów na po­ten­cjal­nych part­ne­rów sek­su­al­nych.

Zrzu­ci­łam winę na wy­czer­pa­nie fi­zyczne i rany emo­cjo­nalne.

Ju­stice prze­rwał na chwilę pracę nad swoim dzie­łem z kawy i mleka i za­czął ma­chać nad głową obiema rę­kami.

– Po­cze­kaj... – za­czął.

– Nie trzeba, Ju­stice – uspo­ko­iłam go. – Do­kończ latte, a ja zajmę się tym... dżen­tel­me­nem.

Za­szu­rały krze­sła przy sto­łach i zo­ba­czy­łam, że wszy­scy klienci – wielu z fi­li­żan­kami i kub­kami w rę­kach – ru­szyli czym prę­dzej do drzwi. Wy­cho­dząc, sta­ran­nie uni­kali kon­taktu wzro­ko­wego ze mną.

– Knox, to nie tak jak my­ślisz – pod­jął ko­lejną próbę Ju­stice.

– Nie za­mie­rzam dzi­siaj grać z tobą w żadne gierki. Spier­da­laj stąd! – roz­ka­zał Wi­king.

Ja­sno­włosy bóg sek­sow­nej fu­rii za­czął gwał­tow­nie spa­dać na niż­sze po­zy­cje w moim ran­kingu sek­sow­no­ści.

Wska­za­łam pal­cem na sie­bie.

– Ja?

– Mam już do­syć two­ich pod­jaz­dów. Daję ci pięć se­kund, że­byś wy­szła tymi drzwiami i ni­gdy nie wró­ciła.

Zbli­żył się jesz­cze bar­dziej – czubki jego bu­tów do­tknęły mo­ich od­sło­nię­tych pal­ców w pla­żo­wych klap­kach.

Ja cię kręcę. Z bli­ska wy­glą­dał tak, jakby do­piero co zszedł z ło­dzi dzi­kich na­jeźdź­ców z da­le­kiej pół­nocy... albo z planu filmu re­kla­mu­ją­cego wodę ko­loń­ską. Jakby po­cho­dził z jed­nej z tych dzi­wacz­nych pro­duk­cji ar­ty­stycz­nych, w któ­rych trudno do­pa­trzyć się sensu, a ich bo­ha­te­ro­wie no­szą przy­domki w ro­dzaju Pier­wot­nej Be­stii.

– Sza­nowny pa­nie, przy­kro mi, ale prze­ży­wam kry­zys ży­cia oso­bi­stego i moim je­dy­nym ma­rze­niem jest wy­pić fi­li­żankę kawy.

– Tina, już ci to, kurwa, tłu­ma­czy­łem. Nie przy­łaź tu wię­cej i nie za­wra­caj głowy Ju­stice’owi ani jego klien­tom, je­śli nie chcesz, że­bym oso­bi­ście od­sta­wił cię za gra­nicę mia­sta.

– Knox...

Po­ryw­czy, po­nętny czło­wiek-be­stia uniósł pa­lec i wy­cią­gnął go w kie­runku Ju­stice’a.

– Se­kundkę, ko­lego. Mu­szę wy­rzu­cić śmieci, a ra­czej śmie­cia.

– Śmie­cia? – za­chły­snę­łam się.

Po­dobno miesz­kańcy Wir­gi­nii są nie­zwy­kle mili. Tym­cza­sem spę­dzi­łam w tym mie­ście le­d­wie pół go­dziny, a już za­cze­pił mnie w ob­ce­sowy spo­sób Wi­king o ma­nie­rach tro­glo­dyty.

– Ko­chana, za­mó­wie­nie go­towe – po­wie­dział Ju­stice, sta­wia­jąc na drew­nia­nym bla­cie bar­dzo duży ku­bek kawy na wy­nos.

Mój wzrok bły­ska­wicz­nie prze­niósł się na pa­ru­jący, pe­łen ko­fe­iny maj­stersz­tyk.

– Je­śli wo­lisz unik­nąć pro­ble­mów, na­wet nie pró­buj po niego się­gnąć – ostrzegł Wi­king ni­skim, ocie­ka­ją­cym wro­go­ścią gło­sem.

Ale pan Leif Erik­son nie zda­wał so­bie sprawy z tego, z kim owego dnia za­darł.

Każda ko­bieta wy­zna­cza so­bie pewne gra­nice. Moja – choć na­ry­so­wana do­syć sze­roko – wła­śnie zo­stała na­ru­szona.

– Je­śli zbli­żysz się choćby o krok do tej ślicz­nej latte, którą mój przy­ja­ciel Ju­stice przy­rzą­dził spe­cjal­nie dla mnie, po­ża­łu­jesz chwili, w któ­rej mnie po­zna­łeś.

Uwa­ża­łam się za miłą osobę. Zda­niem mo­ich ro­dzi­ców, by­łam do­brym dziec­kiem. A we­dług qu­izu, który roz­wią­za­łam w In­ter­ne­cie przed dwoma ty­go­dniami, do mo­ich do­mi­nu­ją­cych cech na­le­żała chęć spra­wia­nia przy­jem­no­ści in­nym lu­dziom. Nie naj­le­piej ra­dzi­łam so­bie z wy­ra­ża­niem gróźb.

Oczy męż­czy­zny się zwę­ziły, ja zaś sta­ra­łam się nie my­śleć o sek­sow­nych ku­rzych łap­kach w ich ką­ci­kach.

– Już wy­star­cza­jąco tego ża­łuję, po­dob­nie jak i całe mia­sto. Zmiana fry­zury nie wy­star­czy, że­bym za­po­mniał o kło­po­tach, któ­rych nam przy­spo­rzy­łaś. A te­raz wy­pie­przaj stąd i ni­gdy nie wra­caj.

– On my­śli, że je­steś Tiną – wtrą­cił uwagę Ju­stice.

Ten osioł mógł so­bie my­śleć, że je­stem na­wet se­ryjną mor­der­czy­nią po­że­ra­jącą swoje ofiary. Li­czyło się tylko to, że stał na dro­dze mię­dzy mną i moją dawką ko­fe­iny.

Ja­sno­włosa be­stia zwró­ciła łeb ku Ju­stice’owi.

– O czym ty, do cho­lery, mó­wisz?!

Mój miły ko­lega od kawy nie zdą­żył od­po­wie­dzieć, bo już wwier­ci­łam pa­lec w pierś Wi­kinga. Nie wszedł zbyt głę­boko z po­wodu nie­przy­zwo­icie twar­dej war­stwy mię­śni pod skórą. Za­dba­łam jed­nak o to, żeby przy­naj­mniej dziab­nąć go pa­znok­ciem.

– Te­raz ty po­słu­chaj mnie – po­wie­dzia­łam. – Nie ob­cho­dzi mnie, czy po­my­li­łeś mnie z moją sio­strą, czy na­wet z tym chy­tru­sem, który wy­win­do­wał ceny le­kar­stwa prze­ciwko ma­la­rii. Je­stem czło­wie­kiem i mam na­prawdę zły dzień, a wczo­raj spo­tkały mnie naj­gor­sze chwile w ży­ciu. Brak mi siły na to, żeby nie ob­no­sić się z emo­cjami. Le­piej więc zejdź mi z oczu i daj mi spo­kój, Wi­kingu.

Przez pełną na­pię­cia se­kundę zda­wał się kom­plet­nie ogłu­piony.

Uzna­łam, że to sy­gnał, by za­jąć się kawą. Wy­mi­nę­łam go, wzię­łam z lady ku­bek, de­li­kat­nie za­cią­gnę­łam się aro­ma­tem, a po­tem łap­czy­wie rzu­ci­łam się na pa­ru­jące źró­dło ży­cio­daj­nej ener­gii.

Pi­łam dłu­gimi ły­kami, cze­ka­jąc, aż ko­fe­ina za­cznie czy­nić cuda, a bo­gac­two smaku eks­plo­do­wało na moim ję­zyku. By­łam pewna, że nie­przy­zwo­ity jęk roz­ko­szy, który na­gle usły­sza­łam, wy­do­był się z mo­jego gar­dła, ale zmę­cze­nie nie po­zwo­liło mi za bar­dzo się tym przej­mo­wać. Kiedy w końcu od­su­nę­łam ku­bek od ust i wy­tar­łam je wierz­chem dłoni, Wi­king na­dal stał wpa­trzony we mnie.

Od­wró­ci­łam się od niego i po­sła­łam pro­mienny uśmiech mo­jemu bo­ha­te­rowi – Ju­stice’owi, po czym po­ło­ży­łam na la­dzie dwa­dzie­ścia do­la­rów oszczę­dzone spe­cjal­nie na kawę ra­tun­kową.

– Drogi pa­nie, jest pan ar­ty­stą w swoim fa­chu. Ile je­stem winna za tę naj­lep­szą latte, jaką pi­łam w ży­ciu?

– Zwa­żyw­szy na to, jak za­czął się twój dzień, umówmy się, ko­chana, że była na koszt firmy – po­wie­dział, od­da­jąc mi prawo jazdy oraz bank­not.

– Jest pan moim przy­ja­cie­lem oraz praw­dzi­wym dżen­tel­me­nem. W od­róż­nie­niu od nie­któ­rych po­zna­nych tu lu­dzi. – Zer­k­nę­łam gniew­nie przez ra­mię w miej­sce, w któ­rym Wi­king wciąż stał ze skrzy­żo­wa­nymi ra­mio­nami na roz­sta­wio­nych sze­roko no­gach. Roz­ko­szu­jąc się ko­lej­nym ły­kiem kawy, wsu­nę­łam bank­not dwu­dzie­sto­do­la­rowy do sło­ika z na­piw­kami. – Dzię­kuję, że był pan dla mnie miły w naj­gor­szym dniu mo­jego ży­cia.

– Po­dobno naj­gor­szy był wczo­raj – za­uwa­żył ob­ce­sowo ol­brzym z mar­sową miną.

Ciężko wes­tchnąw­szy, po­woli ob­ró­ci­łam się przo­dem do niego.

– To było przed spo­tka­niem z tobą. Można więc ofi­cjal­nie przy­jąć, że wczo­raj­szy dzień był na­prawdę zły, ale dzi­siej­szy już zdą­żył go prze­bić. – Znowu zwró­ci­łam się do Ju­stice’a. – Przy­kro mi, że ten pa­lant od­stra­szył klien­tów. Ale je­śli o mnie cho­dzi, to obie­cuję, że nie­długo znowu wpadnę tu na kawę.

– Będę na cie­bie cze­kał, Na­omi – od­parł, pusz­cza­jąc do mnie oko.

Ob­ró­ci­łam się i wpa­dłam pro­sto w bez­miar torsu tam­tego gbura.

– Na­omi? – po­wtó­rzył.

– Zjeż­dżaj.

Pierw­szy raz w ży­ciu za­cho­wa­łam się tak aro­gancko i zro­biło mi się nie­mal przy­jem­nie. Nie ugię­łam się.

– Masz na imię Na­omi – za­uwa­żył wi­king.

By­łam zbyt za­jęta, żeby spa­lić go na po­piół wzro­kiem, w któ­rym pło­nął słuszny gniew, więc nie od­po­wie­dzia­łam.

– Nie Tina? – Nie od­pusz­czał.

– One są bliź­niacz­kami – pod­su­nął Ju­stice.

W jego gło­sie było tyle we­so­ło­ści, że na­wet nie wi­dząc go, wie­dzia­łam, iż na pewno się uśmie­chał.

– O kurwa! – Wi­king prze­gar­nął włosy ciężką dło­nią.

– Coś nie­tęgo ze wzro­kiem u two­jego przy­ja­ciela – po­wie­dzia­łam do Ju­stice’a, wska­zu­jąc na fo­to­gra­fię Tiny.

W ciągu ostat­nich dzie­się­ciu lat z okła­dem Tina na któ­rymś eta­pie ży­cia stała się tle­nioną blon­dyną, uwy­pu­kla­jąc w ten spo­sób bar­dziej dys­kretne róż­nice mię­dzy nami.

– Zo­sta­wi­łem w domu kon­takty – pró­bo­wał się tłu­ma­czyć.

– Pew­nie ra­zem z do­brymi ma­nie­rami? – za­py­ta­łam uszczy­pli­wie.

Ko­fe­ina już do­stała się do mo­jego krwio­biegu, spra­wia­jąc, że sta­łam się nie­na­tu­ral­nie zło­śliwa.

Wi­king nie ra­czył od­po­wie­dzieć, lecz tylko po­pa­trzył z ogniem w oczach.

Wes­tchnę­łam zde­gu­sto­wana.

– Zejdź mi z drogi, Le­ifie Erik­so­nie.

– Mam na imię Knox. Co ty tu wła­ści­wie ro­bisz?

Co to w ogóle za imię? Przy­jął je po przedaw­ko­wa­niu pio­senki _It’s the Hard-Knock Life_ z mu­si­calu _An­nie_? Czy sy­pał żar­tami z se­rii: _knock-knock_ – puk, puk, kto tam? A może to ja­kiś skrót? Od Kno­xwella? Od Kno­xa­thana?”

– Nie twój in­te­res, Knox. To, co ro­bię albo czego nie ro­bię, nie po­winno cię in­te­re­so­wać. Prawdę mó­wiąc, nie po­winna cię in­te­re­so­wać żadna rzecz, która mnie do­ty­czy. A te­raz z ła­ski swo­jej ustąp mi z drogi.

Mia­łam ochotę wrzesz­czeć na całe gar­dło tak długo, jak tylko star­czy­łoby mi sił w płu­cach. Pró­bo­wa­łam tego jed­nak parę razy w sa­mo­cho­dzie pod­czas dłu­giej po­dróży tu­taj i wiem, że w ni­czym nie po­mo­gło.

Na szczę­ście piękny mię­śniak wy­dał z sie­bie po­iry­to­wane wes­tchnie­nie i ra­tu­jąc swoje ży­cie, roz­trop­nie się od­su­nął. Wy­szłam z ka­wiarni w letni upał z taką god­no­ścią, jaką jesz­cze by­łam zdolna z sie­bie wy­krze­sać.

Je­śli Tina chciała się ze mną spo­tkać, rów­nie do­brze mo­gła mnie zna­leźć w ho­telu. Wcale nie mu­sia­łam na nią cze­kać tu­taj i na­ra­żać się na za­czepki ob­cych męż­czyzn o oso­bo­wo­ści kak­tusa.

Za­mie­rza­łam udać się do mo­jego ob­skur­nego po­koju, wy­jąć z wło­sów wsuwki i stać pod prysz­ni­cem tak długo, aż skoń­czy się go­rąca woda. Do­piero po­tem mia­łam się za­sta­no­wić, co ro­bić da­lej.

To był kon­kretny plan. Bra­ko­wało w nim tylko jed­nej rze­czy.

Mo­jego sa­mo­chodu.

O nie. Mój sa­mo­chód i to­rebka!

Sto­jak na ro­wery przed ka­wiar­nią stał tak samo jak przed­tem. Pral­nia au­to­ma­tyczna z wi­tryną okle­joną ko­lo­ro­wymi pla­ka­tami na­dal znaj­do­wała się po dru­giej stro­nie ulicy, koło warsz­tatu sa­mo­cho­do­wego.

Ale mo­jego auta nie było tam, gdzie je zo­sta­wi­łam.

Miej­sce par­kin­gowe przed skle­pem zoo­lo­gicz­nym, na które cu­dem udało mi się wci­snąć, ziało pustką.

Ro­zej­rza­łam się w obie strony. Ni­g­dzie jed­nak nie wi­dzia­łam ani śladu mo­jego wier­nego, przy­ku­rzo­nego vo­lvo.

– Zgu­bi­łaś się?

Za­mknę­łam oczy i za­ci­snę­łam zęby.

– Odejdź.

– W czym pro­blem?

Ob­ró­ci­łam się i zo­ba­czy­łam, że Knox pa­trzy na mnie uważ­nie, trzy­ma­jąc ku­bek z kawą na wy­nos.

– W czym pro­blem? – po­wtó­rzy­łam.

Mia­łam ochotę kop­nąć go w kostkę i ukraść mu kawę.

– Słuch mam w po­rządku, sło­dziutka. Nie ma po co uno­sić głosu.

– Pro­blem po­lega na tym, że kiedy zmar­no­wa­łam pięć mi­nut ży­cia na roz­mowę z tobą, mój sa­mo­chód zo­stał od­ho­lo­wany.

– Je­steś pewna?

– Nie. Ni­gdy nie wiem, gdzie par­kuję. Gu­bię sa­mo­chody, zo­sta­wiam je, gdzie po­pad­nie, a po­tem naj­zwy­czaj­niej w świe­cie idę ku­pić so­bie nowe auto.

Po­pa­trzył na mnie za­in­try­go­wany.

Wy­mow­nie wznio­słam oczy.

– To prze­cież sar­kazm.

Się­gnę­łam po te­le­fon, lecz od razu przy­po­mnia­łam so­bie, że już nie mam te­le­fonu.

– Kto mógł ci tak na­szczać do owsianki?

– Mu­szę ci po­wie­dzieć, że ten, kto uczył cię, jak wy­ra­żać tro­skę o bliź­nich, wy­ciął ci na­prawdę brzydki nu­mer.

Nie mar­nu­jąc czasu na dal­szą roz­mowę, ru­szy­łam sta­now­czym kro­kiem w kie­runku, w któ­rym spo­dzie­wa­łam się zna­leźć po­ste­ru­nek po­li­cji.

Nie do­szłam na­wet do na­stęp­nej wi­tryny, bo duża, twarda dłoń za­ci­snęła się na moim ra­mie­niu.

Wma­wia­łam so­bie, że to brak snu i wy­czer­pa­nie emo­cjo­nalne były je­dyną przy­czyną sil­nego dresz­czu, który wstrzą­snął moim cia­łem pod wpły­wem tego do­tyku.

– Stój! – roz­ka­zał Knox gbu­ro­wa­tym gło­sem.

– Łapy przy so­bie.

Mach­nę­łam nie­zdar­nie ręką, ale jego chwyt je­dy­nie się za­cie­śnił.

– No to prze­stań przede mną ucie­kać.

Po­rzu­ci­łam na chwilę swoje nie­zbyt kon­kretne próby wy­zwo­le­nia się z uści­sku.

– Prze­stanę ucie­kać, je­śli ty prze­sta­niesz za­cho­wy­wać się jak idiota.

Jego noz­drza roz­chy­liły się, kiedy uniósł wzrok do nieba, i usły­sza­łam, że od­li­cza po ci­chu.

– Po­waż­nie? Li­czysz do dzie­się­ciu?

To prze­cież mnie spo­tkało nie­szczę­ście. To ja mia­łam po­wód, żeby mo­dlić się o cier­pli­wość.

Knox do­li­czył do końca, ale na­dal był wzbu­rzony.

– Je­śli prze­stanę za­cho­wy­wać się jak idiota, za­trzy­masz się na mi­nutę, żeby po­roz­ma­wiać?

Wy­pi­łam łyk kawy i prze­my­śla­łam jego pro­po­zy­cję.

– Może.

– Pusz­czam – uprze­dził.

– Świet­nie – za­chę­ci­łam go do dzia­ła­nia.

Oboje zer­k­nę­li­śmy na jego dłoń. Po­woli roz­luź­nił uścisk i pu­ścił mnie wolno, ale jego palce jesz­cze zdą­żyły prze­su­nąć się po wraż­li­wej czę­ści mo­jego ciała – po we­wnętrz­nej stro­nie ra­mie­nia.

Do­sta­łam gę­siej skórki. Mia­łam na­dzieję, że tego nie za­uwa­żył. Zwłasz­cza że w moim or­ga­ni­zmie gę­sia skórka i tward­nie­nie sut­ków były bli­sko ze sobą po­wią­zane.

– Zimno ci?

Jego wzrok zde­cy­do­wa­nie nie spo­czy­wał na mo­jej ręce ani na ra­mie­niu, lecz po­ni­żej de­koltu.

Do dia­bła.

– Tak – skła­ma­łam.

– Jest dwa­dzie­ścia dzie­więć stopni, a poza tym pi­jesz go­rącą kawę.

– Je­żeli już skoń­czy­łeś ob­ja­śniać mi taj­niki tem­pe­ra­tury ciała, to wy­bacz, ale mu­szę da­lej szu­kać sa­mo­chodu – po­wie­dzia­łam, za­sła­nia­jąc wolną ręką moje zdra­dliwe piersi. – Może był­byś ła­skaw wska­zać mi drogę do naj­bliż­szego ko­mi­sa­riatu albo par­kingu po­li­cyj­nego?

Knox przyj­rzał mi się dłuż­szą chwilę, a po­tem po­trzą­snął głową.

– Chodź.

– Prze­pra­szam?

– Pod­wiozę cię.

– Ha!

Stłu­mi­łam iro­niczny śmiech. Chyba śnił, je­śli są­dził, że z wła­snej woli wsiądę z nim do auta.

Jesz­cze nie otrzą­snę­łam się z szoku, a on już za­czął mnie po­na­glać.

– No, rusz się, Sto­krotka. Nie mamy na to ca­łego dnia.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: