Piękno i bestie. Niebezpieczne baśnie - Soman Chainani - ebook

Piękno i bestie. Niebezpieczne baśnie ebook

Chainani Soman

3,9

Opis

Pełne grozy baśnie, które znamy wszyscy, opowiedziane na nowo!

Nieoczekiwanie przewrotne i śmiałe!

Dwanaście niebezpiecznych historii o tajemnicach, magii
i zbuntowanych sercach.

Ale też o rasizmie i wykluczeniu, o seksizmie i o pięknie,
które może być… piętnem!

 

Kopciuszek. Królewna Śnieżka. Jaś i Małgosia. Wydaje ci się, że znasz te baśnie? Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz! Soman Chainani, autor bestsellerowego cyklu Akademia Dobra i Zła, postanowił napisać je całkiem na nowo. Niektóre to tylko kwestia zmiany perspektywy. Inne to całkowicie nowe opowieści na znanych motywach, za każdym razem okrutnie przewrotne.

 

Dwanaście baśni to dwanaście niebezpiecznych, drapieżnych opowieści o magii, tajemnicach i bohaterach, którzy nie obawiają się buntować przeciwko światu. Komu się powiedzie, a kto poniesie klęskę? Kto ulegnie konwenansom baśni, a kto uwolni się od nich raz na zawsze? Czy księżniczka musi czekać na swojego księcia? Czy piękna ma prawo walczyć jak bestia? Czy zagubioną drogę do szczęścia da się odnaleźć ponownie?

Oto przed tobą stare baśnie napisane w nowej erze!

 

Baśnie, które poruszą cię do głębi. Baśnie, które przypomną, że nie są i nigdy nie były tylko historyjkami dla dzieci. Baśnie, które odzwierciedlają nasze czasy, łączą stare i nowe.

Czy odważysz się je przeczytać?

 

Opowiedziane przez prawdziwego mistrza słowa klasyczne historie, które poruszą cię do głębi i przypomną, że nie są
i nigdy nie były wyłącznie opowiastkami dla dzieci.

 

Te opowieści trafiają w samo serce i sprawią, że będziesz błagać o możliwość pozostania w ich cieniu choćby kilka stron dłużej. Przygotuj się na przemyślenie wszystkich tych szczęśliwych zakończeń… i ciesz się każdą spędzoną na lekturze chwilą.

Alexandra Bracken, autorka bestsellerowej powieści Lore oraz cyklu Mroczne umysły

 

Podstępne, przewrotne i z ostrymi zębami – stworzone przez Chainaniego nowe wersje klasycznych baśni prowadzą czytelników przez opowieści zarówno przerażające, jak i humorystyczne, zarówno słodkie, jak i straszne, oraz, oczywiście, zarówno bestialskie,

jak i piękne.

Roshani Chokshi, autorka bestsellerowego cyklu Pozłacane wilki

 

Oto, co się dzieje, kiedy baśnie dorastają. Drapieżne, przerażające, satysfakcjonujące i inspirujące – nastolatki będą pochłaniać te opowieści… Chyba że najpierw same zostaną pochłonięte. Uwielbiam tę książkę.

Adam Gidwitz, autor bestsellerowego cyklu A Tale Dark and Grimm

 

Błyskotliwe nowe spojrzenie na historie, które, jak nam się wydawało, znamy dobrze. Soman Chainani daje nam baśnie, jakich potrzebujemy dzisiaj. Jest to barwna i obowiązkowa pozycja w każdej współczesnej kolekcji.

Tahereh Mafi, autorka bestsellerowego cyklu Shatter Me

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 238

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (273 oceny)
94
87
72
18
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdalenaLukas

Całkiem niezła

ciekawe, ale jednak czegoś brakuje
10
fantasyczytana

Dobrze spędzony czas

4/5 Przyjemna lektura i dobrze spędzony czas. Niemniej niektóre baśnie mnie rozczarowały, jedna była kompletnie bezsensu. Jako całość bardzo miłe wspomnienie
10
melania-zbierska

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna!!
10
strefaksiazki

Całkiem niezła

Po tym autorze spodziewałam się czegoś więcej, widocznie miałam za wysokie wymagania, bo opowiadanie nie zrobiły na mnie dużego wrażenie.
11
WiktoriaBednarska98

Z braku laku…

Bardzo średnia. Jedyne co ją ratuje to ilustracje.
11

Popularność




Tytuł oryginału: Beasts and Beauty: Dangerous Tales

Redakcja: Elżbieta Śmigielska

Korekta: Justyna Techmańska

Skład i łamanie: Robert Majcher

Text copyright © 2021 by Soman Chainani

Illustrations and jacket art copyright © 2021 by Julia Iredale

Fotografia autora: Chad Wagner i Steven Trumon Gray

Opracowanie graficzne polskiej okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-096-8

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

twitter.com/WydJaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022

Dla Marii Tatar, która otworzyła drzwi . . .

Pierwszego dnia wiosny wilki zawsze pożerały najpiękniejszą dziewczynę.

Ostrzegały miasteczko i zapowiadały, której dziewczyny tym razem pożądają, pozostawiając ślady pazurów na drzwiach jej domu i mocz na jego schodach.

Nikt nie widział wilków, tak samo jak nikt nie widział rosy, nim zmoczyła trawę. Kiedy śniegi zimowe zaczynały topnieć, miasteczko zaczynało wierzyć, że klątwa została przełamana przez litościwą wiosnę.

Wtedy jednak pojawiały się znaki. Czasem na kilka tygodni przed dniem pożarcia, czasem na kilka dni, ponieważ wilki wybierały ofiarę, kierując się wyłącznie własnym kaprysem. Kiedy jednak dokonały wyboru, dziewczyna należała do nich. Ani ona, ani jej rodzice nie mogli prosić o litość. W przededniu nadejścia wiosny wilki wyły, domagając się swojego posiłku, a mieszkańcy miasteczka odprowadzali dziewczynę na skraj lasu i posyłali do nich. Gdyby tego nie zrobili, miasteczko spotkałyby gorsze rzeczy niż utrata jednej ślicznotki, chociaż nikt nie był pewien, na czym polegałyby te gorsze rzeczy.

Niebawem z czeluści lasu dobiegało ponownie wycie, cichsze, pełne satysfakcji, gdyż wilki dokonały swojego dzieła. Ludzie rozpraszali się. Zapominano o dziewczynie.

Opłacono czas spokoju.

Teraz znów zbliżała się wiosna.

Minął kolejny rok.

Domy drżały pomimo ciepła zachodzącego słońca i słodkiej powodzi kwiatów. Matka i ojciec siedzieli, zaciskając wargi i skubiąc paznokcie. Obserwowali dziewczynę, która ogryzała resztkę mięsa z kości. Koniuszki jej rudych włosów zanurzały się w sosie na obrzeżu talerza. Nie spodziewali się, że będzie w niebezpieczeństwie, gdyż przyszła na świat ze szczudłowatymi kończynami i świńskim nosem, a jej cera była ogorzała jak u jej pospolitych rodziców. Byli pewni, że zostanie z nimi. Jednakże uroda, tak samo jak wilki, potrzebuje czasu, aby dokonać wyboru. W sercu matki powoli lęgło się lodowate przerażenie. Oczy dziewczyny nabrały barwy szafirów, skóra miała odcień miodu, a dumnie wyprostowana szyja mogłaby rywalizować z szyjami łabędzi…

Mimo to znak na drzwiach ją zaskoczył. Zbyt długo była pospolita. Piękno spadło na nią nagle, jak choroba. Nie przyzwyczaiła się do niego, było niczym farba, którą da się zetrzeć. Umierać z tak błahego powodu…

Głupie bestie.

Nie traciła jednak czasu na lęk.

Miała prawość po swojej stronie.

Sięgnęła po nóż leżący na stole, ten sam, którym ojciec pokroił dla niej mięso. Stalowe zęby noża zalśniły, kiedy go wycierała, plamiąc tłuszczem płaszczyk, który zrobiła na drutach specjalnie na tę okazję. Czerwony jak krew, jaskrawy jak ogień. Zakładając go przed wejściem do lasu, prosiła się o nieszczęście. Ale przed wilkami i tak nie dało się ukryć, więc po co było odwlekać nieuniknione. Równie dobrze można było to zrobić szybko.

Nóż ciążył jej w ręce.

Gdzie go schować?

– Potrzebuję koszyczka dla babci – oznajmiła.

Matka nic nie powiedziała.

Ojciec nie przerwał jedzenia.

– Dom babci jest za rzeką – powiedziała dziewczyna. – Dam znać, kiedy będę bezpieczna.

Matka wstała i wstrzymując oddech, przyniosła czerstwe rogaliki, rozmiękłe owoce i kwaśny ser. Ojciec rzucił swojej żonie znaczące spojrzenie. To było marnowanie jedzenia bez żadnego celu.

Ale nic nie powiedział.

Nie dzisiaj.

Poza tym jego córka była tak samo uparta, jak matka jego żony – kobieta, która oczekiwałaby koszyczka prezentów nawet od kogoś, kto uciekał przed wilkami.

Słońce rzuciło gniewne flary i zgasło jak płomień zdławiony w pięści. Wilki zawyły w lesie.

Dziewczyna po raz pierwszy poczuła strach.

Aż do teraz myślała, że zdoła je pokonać. Że to walka człowieka z bestią. Dobra ze złem.

Ich pieśń poruszyła ją jednak do głębi. W ich głosach dźwięczała żałość, jakby nie mogły nic poradzić na swoje żądze. Jakby były więźniami własnej natury.

Dobro nie może być bronią przeciw opętanym.

Mimo to spokojnie weszła do lasu.

Mieszkańcy miasteczka doprowadzili ją na jego skraj. Wszyscy, do ostatniego mężczyzny, kobiety i dziecka, stali i czekali, aż zniknie. Składali dłonie, jakby modlili się za jej duszę. W rzeczywistości przyszli pilnować, żeby nie uciekła.

Gałązki trzaskały pod jej trzewikami na wąskiej ścieżce, którą odchodziły wszystkie skazane na śmierć dziewczęta. Pamiętała je, dziewczęta, które urodziły się naznaczone pięknem i które przemykały ukradkiem po mieście, aby unikać spojrzeń tych, którzy byli gotowi je poświęcić. One, te siostry, wiedziały. Na długo przed przybyciem wilków wiedziały, że są mięsem.

Ścieżka zwęziła się, gałęzie czepiały się jej ubrania. Była przyzwyczajona do ścieżek, które znikały.

Cierpiały nie tylko ślicznotki. Pozostałe dziewczyny z miasteczka także były skażone przez wilki. Dziewczyny, które nie zostały wybrane. Chłopcy przebierali w nich jak w odpadkach. Dlatego właśnie każda, która wyszła za mąż, obsługiwała swojego męża bez jednego słowa. Miała szczęście, że żyła – tak słyszała w jego burknięciach i pomrukach. Miała szczęście, że jej wątpliwa uroda nie skusiła bestii. Jej matka była kimś takim, wybranym ze stosu śmieci. Dziewczyna widziała to w twarzy swojego ojca. Wszyscy mężczyźni całymi latami wzdychali do tych, których nie mogli mieć. Do dziewcząt pożeranych przez wilki. Sami byli skazani na gorszy wybór. Dlatego jej ojciec nigdy nie był szczęśliwy. Ona sama także wyszłaby za zawiedzionego wyborem żony chłopca.

Ale nie teraz.

Cokolwiek teraz się stanie, jej życie potoczy się inaczej.

Jednakże za inne życie trzeba zapłacić cenę.

Trzeba przejść ścieżką pomiędzy życiem a śmiercią.

Nóż leżał ukryty w koszyczku. W jej oczach lśnił srebrny błysk. Niech przyjdą.

W tym momencie wyłoniły się z ciemności jak mgła, stłoczyły się w miejscu, gdzie kończyła się ścieżka. Cały klan bezkształtnych cieni, jak dżiny wezwane, aby spełnić życzenie. Zdradzały je oczy, bezlitosne żółte sierpy, stare jak sam czas. Dziewczyna uniosła czerwony kapturek swojego płaszcza jak zbroję i cofnęła się…

Światło księżyca uwięziło ją niczym pochodnia oświetlająca las.

Okrążyli ją. Chłopcy w czarnych skórzanych bryczesach, z obnażonymi piersiami i żylastymi przedramionami. Przez moment myślała, że to wszystko podstęp, że wcale nie było wilków, tylko chłopcy wybierający sobie dziewczynę. Dziewczynę, która pobiegnie wraz z ich buntowniczym klanem. Księżniczkę dla zbłąkanych książąt… Ale zaraz dostrzegła ich ociekające śliną wargi, włosy porastające ich podbrzusza. Wyczuła piżmowy zapach dzikości.

Na tym polega kłopot z wilkami. Są podstępne. Zmieniają postać, aby cię przyciągnąć. Zabicie ofiary im nie wystarcza. Chcą się najpierw nią pobawić.

– Wybieraj – odezwał się jeden z chłopców, o ciemnej głowie i długich zębach. Jego słowa były lepkie, a jednocześnie żałosne, jakby ją o coś błagał.

Zobaczyła głód w jego oczach. W oczach ich wszystkich.

Teraz zrozumiała.

Musiała wybrać wilka, który ją pożre.

Na tym polegała ich zabawa.

Dziewczyna pomyślała, że musi podporządkować się regułom.

Aby przetrwać, nie wystarczało przeciwstawić się grze. Trzeba było ją wygrać.

Bez pośpiechu obejrzała wszystkich. Jej dłoń wsunęła się do koszyczka w poszukiwaniu noża, a oczy przesuwały się po ich szczupłych, wychudzonych żebrach. Zupełnie jakby głodowali cały rok w oczekiwaniu na tę chwilę. Jeden z nich wyglądał inaczej. On, przywódca watahy, ukryty w cieniu, ze skrzyżowanymi ramionami i szeroką piersią, nie wyglądał na wygłodzonego, raczej na znudzonego. Miał perłowobiałą skórę i ciemne, nieposłuszne pukle włosów, jakby był samym Kupidynem. Urodą przewyższał pozostałych do tego stopnia, że dobrze wiedział, iż zostanie wybrany, jak zawsze.

Jego oczy mówiły, że mu na niczym nie zależy. Dostrzegał bowiem w jej wnętrzu brzydkie kaczątko, urodę, która przyszła przypadkiem, nie była jej przyrodzona. Wiedział, że ta dziewczyna nie będzie smaczna i dlatego, trochę bez przekonania, starał się przekazać jej wzrokiem, by wybrała kogoś innego. On jest już nasycony. To jednak nic nie dało, ponieważ był wcieleniem piękna. Pozostawało pogodzić się z tym, że ona i tak go wybierze.

Tak też zrobiła.

– Odejdźcie – polecił pozostałym.

Zaskomleli, ale się nie buntowali; zniknęli, utykając, pomiędzy drzewami.

– Dostaną resztki – powiedział do niej.

Została z nim teraz sama. Przyjrzał się jej uważniej. Zimne żółte oczy pocieplały i się zazłociły. Na bladych policzkach pojawił się rumieniec. Gdy znikli inni chłopcy, przyjrzał się jej od nowa. Wyprostował się. Ślina wypełniła mu usta.

Wtedy zobaczył, że dziewczyna trzyma dłoń w koszyku.

Ściskała nóż.

Nie zauważył tego albo się nie przejął.

– Nie krępuj się – powiedział. – Zrób sobie mały piknik. Podtucz się trochę. Będziesz lepiej smakować.

– To dla mojej siostry – odparła. – Mieszka za rzeką. Razem z babcią.

Jego uszy zadrgały.

– Rzeka to granica naszego terytorium. Nie znamy dziewcząt, które tam mieszkają – przyznał. – Na pewno sama skóra i kości.

– To nieprawda – westchnęła dziewczyna. – Moja siostra jest piękniejsza ode mnie.

Różowe plamy na jego policzkach powiększyły się, wylewając się na szyję.

– Młodsza czy starsza?

– Młodsza.

– Za rzeką? Gdzie?

Dziewczyna się roześmiała.

– Myślisz, że ci powiem?

Rzucił się i chwycił ją za gardło.

– Gdzie jest dom twojej babci? – Oczy nabiegły mu krwią, na wargach pojawiła się piana. – Powiedz.

– Bo co? Bo mnie zjesz? – zapytała dziewczyna. – I tak masz to zrobić.

Podniósł ją z ziemi i przytrzymał tuż nad swą zaślinioną szczęką, jakby chciał ją połknąć na jeden kęs. Ale to nie do niej tak się ślinił.

– Powiedz mi, a puszczę cię wolno.

Zastanowiła się.

– A twoi towarzysze?

– Pójdą za mną. Ty pobiegniesz do domu i uściskasz mamusię i tatusia. Mów, zanim zmienię zdanie.

Milczała chwilę.

– Wilki kłamią.

– Tak samo jak zbyt zuchwałe dziewczyny – warknął, a jego pazury wbiły się w jej gardło. – Możesz zmyślać, żebym cię wypuścił.

Krew ściekała po jej szyi. To go nie powstrzymało. Nic go nie mogło powstrzymać. Zmusi ją, żeby mu powiedziała, nawet gdyby miał wymyślać coraz to nowe tortury.

– Idź wzdłuż rzeki na wschód – powiedziała zdławionym szeptem. – Dojdziesz do wierzbowego zagajnika. Kiedy przekroczysz nurt, zobaczysz domek na polanie.

Upuścił ją na ziemię i przykląkł nad nią, opierając się na rękach. Jego twarz i pierś pokrywały się coraz gęstszym włosiem, a głos zabrzmiał gorącym syknięciem:

– Jeśli jej tam nie będzie, odnajdę cię i rozerwę na strzępy. A potem rozszarpię mamusię i tatusia.

Rozciął pazurami jej policzek, aby ją naznaczyć.

Puścił się biegiem na wschód.

Zaraz potem usłyszała, jak wilki podrywają się, zaskoczone, żeby popędzić za swoim przywódcą.

Czuła ulgę.

Czuła ogromną ulgę, kiedy uciekała w pośpiechu. Nie dlatego, że była wolna. Dlatego, że nie była już piękna. Skaleczony policzek był znakiem dziewczyny, która zboczyła z właściwej ścieżki. Wyobrażała sobie, jak spojrzą na nią matka i ojciec, kiedy wróci. Najpierw z radością, potem z politowaniem. Bo któż chciałby taką dziewczynę – bierną ofiarę wysłaną przez miasteczko, która okazała się zbyt przekorna, by wypełnić przeznaczoną jej rolę. Będą szeptać, że jest złą dziewczyną. Że złamała zasady. Że może mieć fatalny wpływ na inne dziewczyny. Nie, nie, nie. Lepiej, żeby zjadły ją wilki. Nawet jej rodzice by się z tym zgodzili. Ale to nie do matki i ojca teraz biegła.

Domek babci znajdował się niedaleko, na zachód. Oczywiście wilki biegły szybciej, ale wysłała je na wschód, do brodu na rzece, co musiało zająć im więcej czasu, nawet gdyby pędziły najszybciej, jak potrafią. Przedzierała się pomiędzy drzewami, otulona mrokiem, ale jej strach zniknął. Miała czas, żeby zachwycić się lasem: przypominającymi noże gałęziami, miękkim jak pocałunki mchem, lśniącymi klejnotami oczu w ciemności. Węże ze szkarłatnymi kapturami podnosiły łby, kiedy mijała je dziewczyna w płaszczu barwy krwi. Wilkom nie wystarczało, że rządziły królestwem, w którym się urodziły. Pragnęły czegoś więcej. Cierpienia niewinnych. Upajającego poczucia władzy. Grabieży tego, co nie powinno należeć do nich.

– Uważaj – napomniała samą siebie, stwierdziwszy, że zwolniła. Wygłodniały samiec porusza się szybciej, niż dziewczynie się wydaje. Niebawem usłyszała bulgotanie wody. Rzeka pluskała wokół niej łagodnie, gdy dziewczyna przekraczała bród. Ryby wpadały jej do kaptura, a ona je wypuszczała. Za leszczynowym gajem i za polem paproci, na polanie pośród drzew z czerwonymi liśćmi, stała stara, drewniana chatka. Dwa małe okienka lśniły w blasku księżyca jak oczy, a okap porośnięty był szarym mchem przypominającym futro. Dziewczyna odwiedziła babcię tylko kilka razy, dawno temu, ale pamiętała drogę, tak jak kot pamięta drogę do domu.

Puk, puk.

Zapukała cicho, na wypadek gdyby wilki miały szpiegów.

Puk, puk.

Drzwi stanęły otworem.

A w nich babcia z twarzą pomarszczoną jak suszona śliwka, z krótko przyciętymi włosami barwy miodu. Pod okiem miała szeroką bliznę, jej usta wykrzywiał gniewny grymas. Spojrzała tylko na swoją wnuczkę i pociągnęła nosem, widząc rany na jej policzku.

– Wejdź do środka – powiedziała.

Szlak kropelek śliny wił się przez wierzbowy zagajnik.

Pierścień wilków otaczał domek. Wygłodniałe, wyginały grzbiety i zgrzytały zębami w oczekiwaniu na resztki, które obiecał im przywódca. Były zmęczone i złe z powodu wspaniałego posiłku, który je ominął. Gdyby miały dość odwagi, zbuntowałyby się niechybnie.

Przywódca się nie spieszył. Wspiął się na tylne łapy i otrzepał z brudu, a kiedy jego futro zniknęło, przeczesał piękne jak u Kupidyna włosy i zbliżył się do drzwi niczym najlepiej wychowany dżentelmen.

Drzwi otworzyły się przed nim.

Wszedł do środka lekkim krokiem. Jego jasne, owłosione stopy zaszurały na deskach. Nie był przyzwyczajony starać się o swoją kolację. Nie był przyzwyczajony do chodzenia na dwóch nogach. Ale odczuwał dreszczyk emocji, udając, że jest oswojony.

Ogień oświetlał niepewnie wnętrze i pluł iskierkami: trzask, trzask, trzask. Domek był stary i zatęchły, całkowicie niegodny uwagi. Gruba stara miotła. Zegar z kukułką, który nie wskazywał właściwego czasu. Koc narzucony na skłębione na fotelu bujanym poduszki. Pusty koszyczek na stole. Okruchy sera.

Tylko łóżko w kącie było czyste i schludne. Czekał na nim ktoś schowany pod białą jak mleko zasłoną.

– Kto tam? – zapytała dziewczyna.

– Twój książę – odpowiedział wilk.

– Podejdź bliżej.

Posłuchał. W jego paszczy pojawiła się srebrzysta wilgoć.

– Och… Dlaczego masz taką pomarszczoną skórę? – zapytał.

– To zaklęcie czarownicy. Wolę ukrywać swoją młodość i urodę. Podejdź bliżej.

– Dlaczego masz takie zasnute bielmem oczy? – zapytał.

– Aby lepiej widzieć duszę księcia. Podejdź bliżej.

– Dlaczego masz takie zwiędłe wargi? – zapytał.

– Aby pocałować mojego księcia i złamać zaklęcie.

Zasłona opadła.

Wilk pocałował wargi starej babci, nie mogąc doczekać się nagrody.

Ale żadne zaklęcie nie zostało złamane.

Zatrzeszczały stare kości. Starucha roześmiała mu się w twarz. Śmiała się, śmiała i śmiała. Widziała, jaki jest naprawdę. Bezradna bestia.

Jego wzrok stwardniał. Obnażył kły.

Jak chłopak, który został upokorzony.

Wiedziała, co to oznacza. Będzie zabijał i zabijał, aż upije się krwią. Aż zapomni, co takiego zrobił. Jednym skokiem znalazł się na łóżku, skóra przemieniła się w sierść, chłopak przemienił się w wilka…

Powinien był uważniej przyjrzeć się fotelowi bujanemu!

Nóż utkwił w jego sercu, a kiedy wilk odwrócił się, zaszokowany, zobaczył dziewczynę w kapturku czerwonym jak jego krew, piękniejszą, niż ją zapamiętał.

Jego skowyt przyciągnął inne wilki, ale były zbyt wygłodniałe, żeby walczyć. Babcia tłukła je miotłą: trzask, trzask, trzask.

Padały jeden po drugim, obmierzłe odmieńce, wyciem witające śmierć.

Triumf i porażka często mają podobne brzmienie.

Daleko stamtąd mieszkańcy miasteczka wrócili do domów, przeświadczeni, że ofiara się dopełniła.

Co roku zostawała naznaczona nowa dziewczyna. Na drzwiach jej domu pojawiały się ostrzegawcze nacięcia.

Pierwszego dnia wiosny słyszała wycie wilków. Mieszkańcy miasteczka doprowadzali ją na skraj lasu. Całowała na pożegnanie matkę i ojca. Z drżeniem szła ścieżką w ciemność, tak jak jej powiedziano.

Ale na końcu ścieżki nie było wilków.

Zamiast nich nieszczęsna znajdowała dom wypełniony dziewczętami takimi jak ona.

Ślicznotkami, które mogły nie martwić się swoją urodą.

Staruszka wołała je do stołu.

Dziewczęta gromadziły się w kręgu i brały za ręce jak wataha.

Staruszka uśmiechała się spod czerwonego kapturka.

Ona także była kiedyś dziewczyną.

Podnosiły głowy, aby zawyć jednym głosem.

Dziewczyna poślubiła słabego mężczyznę.

Powiedział odpowiednie rzeczy w odpowiednim momencie – królewicz, obiecujący jej długie i szczęśliwe życie. Tak wielu dostrzegało wyłącznie jej skórę, to, jak bardzo różniła się od różanolicych dziewcząt z królestwa. Traktowali ją niczym bryłkę węgla, zupełnie jakby czerń była grzechem. Ten królewicz jednak sprawił, że poczuła się piękna jak nigdy wcześniej. Przywiózł ją do swojego zamku i przeniósł przez próg do czystej i białej sypialni.

Ludzie byli jednak podejrzliwi. Podobnie jak ojciec królewicza. Jego syn chciał poślubić taką dziewczynę, mając tyle innych do wyboru?! Wszyscy jednak zachowywali oburzenie dla siebie. Tak wypadało.

Aż król umarł.

Teraz to królewicz został królem, a jego księżniczka – królową. Ludzie nie chcieli takiej królowej i nie potrafili już dłużej trzymać języków za zębami. Młody król słyszał ich trujące słowa. Podobnie jak królowa, ale król traktował to bardziej osobiście. Miłość była jego przywilejem. Nie był przyzwyczajony, żeby o nią walczyć. Dlatego nie robił tego. Coraz mniej czasu spędzał z królową i zaczął podróżować po królestwie z kobietami o policzkach jak róże.

To uspokoiło ludzi.

Nadeszła zima, surowa i samotna. Królowa siedziała przy oknie w swojej komnacie, szyła i patrzyła, jak biały śnieg pada dumnymi, duszącymi płatkami. W pobliżu usiadł kruk, a śnieg zaatakował go i pobielił jego pióra, aż zaczął przypominać gołębia. Królowa się wzdrygnęła. Igła ukłuła ją w palec i utoczyła krew.

Gdybym tylko miała dziecko – pomyślała królowa. Dziecko, które mogłabym kochać. Białe jak śnieg. Czerwone jak krew. Czarne jak kruk.

Ucałowała ptaka, aby przypieczętować życzenie.

Niedługo później powiła dziewczynkę o skórze czarnej jak skrzydła kruka, wargach czerwonych jak krew i białkach oczu jasnych jak śnieg.

Nazwała ją Śnieżką i zaczęła się śmiać.

Och, jakże królowa kochała to dziecko, stworzone dokładnie tak, jak pragnęła, nawet jeśli król traktował dziewczynkę źle, ponieważ w niczym go nie przypominała. Podobnie zachowywali się mieszkańcy królestwa, którzy spoglądali na małą, jakby była klątwą. Królowa trzymała ją przy sobie i strzegła niczym najcenniejszy klejnot, by w ten sposób nauczyć córeczkę, jak być kochaną.

Pewnego dnia królowa zaniemogła. Choroba spadła na nią jak śnieg na kruka i zabrała ją, nim skończyła się zima.

Rok później król ożenił się ponownie. Nowa królowa miała policzki jak mleko, pukle brązowych włosów i oczy bezlitosne niczym myśliwski potrzask. Nie żywiła ciepłych uczuć do Śnieżki, zakały rodziny, więc kazała swojej pasierbicy sprzątać zamek. Królowa nie pragnęła własnego dziecka, ponieważ mogłoby jej odebrać część urody. Zamiast tego na ścianie swojej wielkiej komnaty zawiesiła magiczne lustro i każdego ranka pytała:

Lustro moje, lustro ciemne,

Czyja uroda jaśnieje ponad wszystkie inne?

Lustro zaś zawsze odpowiadało:

Ty, królowo, jaśniejesz ponad wszystkie inne.

Jej oczy łagodniały, policzki nabierały rumieńców, a pierś wzbierała ulgą. To było uczucie, które nazywała szczęściem, w tym bowiem momencie to, w co chciała wierzyć, stawało się rzeczywistością.

Jednakże Śnieżka rosła, podobnie jak jej uroda, nawet jeśli była schowana w wychodkach i kuchniach, nawet jeśli przyprószyła ją warstwa mąki czy kurzu. Macocha zapomniała całkowicie o dziewczynie, której pokazała, gdzie jej miejsce. Aż pewnego dnia królowa zapytała lustro:

Lustro moje, lustro ciemne,

Czyja uroda jaśnieje ponad wszystkie inne?

A lustro odparło:

Sądzisz, Moja Królowo, żeś jest najpiękniejsza,

Lecz uroda Śnieżki lśni tysiąckroć jaśniej niż Twoja.

W pierwszej chwili królowa tylko się skrzywiła. Dziewczyna taka jak Śnieżka… Ma jaśnieć urodą? Potem jednak przypomniała sobie, że lustro nazywało ją najpiękniejszą przez całe lata, a jeśli tak długo wierzyła w jego słowa, musiała w nie uwierzyć także i teraz. Nikt inny w królestwie nie powiedziałby oczywiście, że Śnieżka jest piękniejsza od królowej. Piękno w tym świecie miało swoje zasady. Co jednak będzie, jeśli Śnieżka złamie te zasady? Jeśli inni ludzie zaczną dostrzegać to samo, co dostrzegło lustro?

Królowa jeszcze bardziej znienawidziła Śnieżkę, podwoiła jej obowiązki, kazała jej spać w schowku i karciła męża, jeśli choćby spojrzał na córkę. To jednak jej nie wystarczyło. Im bardziej królowa poniżała Śnieżkę, tym bardziej w jej sercu pęczniały zazdrość i zawiść. Zupełnie jakby serce wiedziało o czymś, o czym nie wiedziała ona sama. Zupełnie jakby złamała celowo jakieś wyższe prawa. Dziewczyna stała się dla królowej solą w oku. Dniem ani nocą nie mogła zaznać spokoju.

Lato rozgrzało pałac jak szklarnię. W upalne dni nienawiść królowej rozkwitła gwałtownie i obnażyła kły. Nie wystarczało, że dziewczyna pracowała od rana do nocy i nie pokazywała się ludziom na oczy. Królowa kopała ją i kpiła z niej, starała się ją sprowokować do wzięcia odwetu i wpadnięcia w pułapkę niczym mucha. Ale dziewczyna trzymała język na wodzy. Umiała rozpoznać swoją nemezis. Nemezis wykorzysta każdy pretekst, żeby cię zabić. Twoje życie pozbawia ją siły i nie ma przed tym ucieczki. W ten sposób los je związał: im silniejsza stawała się jedna z nich, tym bardziej druga słabła. Zaś Śnieżka stawała się silniejsza z każdym dniem.

Lustro to potwierdzało.

Uroda Śnieżki lśni tysiąckroć jaśniej niż Twoja.

Znowu, znowu i znowu.

Królowa zrozumiała, że tej dziewczyny nie da się pokonać.

Dlatego Śnieżka musiała umrzeć.

Królowa wezwała łowczego.

– Zabierz dziewczynę do lasu – rzekła. – Gdy już ją zabijesz, przynieś mi jej płuca i wątrobę.

Łowczy nie zaprotestował. Miał żonę i dwóch synków do wykarmienia, a królowa płaciła szczodrze.

Kiedy jednak zaprowadził Śnieżkę do lasu, dziewczyna nie próbowała uciekać. Nie rozpłakała się, gdy wyjął nóż zza pasa i wycelował w jej pierś. Spojrzała mu tylko prosto w oczy i zapytała:

– Za co?

Nikt wcześniej nie zadał mu takiego pytania. Większość tych, którzy mieli zaraz umrzeć, rzucała się do ucieczki. Jakby byli winni.

Łowczy opuścił nóż.

– Idź już i więcej nie wracaj – burknął.

Dziewczyna zniknęła między splątanymi drzewami, a łowczy westchnął. Dzikie zwierzęta pożrą ją, zanim wstanie nowy dzień, ale przynajmniej nie będzie to jego dzieło. Zaczekał, aż zbliżył się dzik, zabił go bez litości i wyciął płuca oraz wątrobę, aby zanieść je królowej. Wszystko, co pod skórą, wygląda tak samo. Królowa powąchała narządy, a w jej sercu obudził się głód. Poleciła kucharzowi uwarzyć ten dar w solance i pożarła płuca oraz wątrobę, sądząc, że wchłonęła w ten sposób ciało dziewczyny.

Chowane pod kloszem dziecko nie przetrwa w lesie. Pnącza i cierniste krzaki pochwycą je i zaduszą. Zwierzęta pożrą je, chap, chap. Ale Śnieżka nie była chowana pod kloszem. Nie zatraciła swojej więzi z naturą. Jej uroda była urodą drzew, kwiatów i lisów. Nie mogły się z nią równać upudrowane liczko i utrefione włosy. Dlatego właśnie królowa wysłała łowczego, żeby ją zabił. Gdyby spróbowała zrobić to sama, miałaby wrażenie, że staje naprzeciw rażącego słońca.

Łowczy mylił się, sądząc, że Śnieżkę pochłonie las. Niedźwiedzie i wilki ustępowały jej z drogi, najdojrzalsze owoce spadały jej do stóp. Biegła i biegła przed siebie jak istota zrodzona z nocy. Minęła rzekę i dotarła na obrzeża królestwa, gdzie zwieńczone bielą szczyty gór wznosiły się wysoko ku niebu. Tam, w promieniach księżyca, pojawiła się przed nią chatka. Stała tak cicha i spokojna, z płotem z białych sztachet, białymi petuniami i równo przystrzyżonym trawnikiem, że Śnieżka bez lęku pobiegła ścieżką i zapukała do drzwi, a potem otworzyła je, ponieważ nikt jej nie odpowiedział. Wnętrze chatki zaskoczyło ją feerią naturalnych kolorów, smakowitymi zapachami, świecznikami zdobionymi drogimi kamieniami oraz miękkimi dywanami i kocami. Zamek królewski przypominał mauzoleum, zaś to miejsce było domem. Na stole stało siedem talerzyków – małych glinianych krążków, wyszczerbionych na różne sposoby, a obok leżało siedem niewielkich noży i widelców. Było tu także siedem kubeczków oraz dzbany z miodem. Na stole w kuchni leżał placek dyniowy pokrojony na siedem kawałków oraz stosik zabłoconych jarzyn. Pod ścianą zaś stało siedem małych łóżeczek, a przy każdym z nich stała para małych kapciuszków. Śnieżka zrobiła sałatkę z jarzyn, przyprawiła ją cytryną i olejem, który wyjęła z szafki, a potem poczęstowała się kawałkiem placka i wypiła kubeczek miodowego wina.

Pomyślała, że najwyższy czas stąd iść. Ryzykowała, zostając dłużej. Ale mimo to zwinęła się na łóżku, które nie należało do niej, i zapadła w głęboki sen. Tak jak kiedyś na piersi matki.

Długo po zmroku powrócili właściciele chatki, siedmiu krasnoludków, którzy trudzili się całymi dniami w należących do królowej górach, wydobywając złoto i kamienie szlachetne z głębokich, ciemnych jaskiń, do jakich nie odważali się schodzić królewscy górnicy. Pogwizdywali i nieśli siedem zapalonych latarni. Weszli do domku i natychmiast zobaczyli, że w środku ktoś był.

– Kto wypił nasze wino? – zapytał jeden z nich.

– Kto zjadł nasz placek? – zapytał drugi.

– Kto zrobił sałatkę? – zapytał trzeci.

Ale najstarszy z nich, z najdłuższą brodą i najbardziej zmęczonymi oczami, zadał najcelniejsze pytanie:

– Kto śpi w moim łóżku?

Cała siódemka uniosła latarnie ponad Śnieżką, która była tak przyzwyczajona do spania w ciemności, że natychmiast poderwała się na równe nogi.

Po raz pierwszy zobaczyła kogoś równie czarnego, jak ona. Siedmiu małych ludzików o skórze barwy onyksu, z białymi jak lilie brodami, w kolorowych tunikach i pasujących do nich czapkach. W pałacu nikt nie wyglądał tak jak ona, ale wydawało jej się, że to nie ma znaczenia, ponieważ skóra nie powinna mieć znaczenia. Kogo obchodziło, że inni potępiali ją z tego powodu? Ci, którzy widzieli wyłącznie jej skórę, byli po prostu ślepi. Teraz jednak Śnieżka zrozumiała, że także była ślepa. Bez matki, do której była podobna, nie miała dla siebie żadnego odbicia, żadnego dowodu, który powiedziałby jej, że jest doskonała. Jak czarny łabędź w stadzie białych, który słyszy tylko, że jest pomyłką, a nie najrzadszą z pereł. Właśnie to kłamstwo sprawiało, że przez tyle lat milczała, zamiast szukać słów, którymi mogłaby się bronić przed obelgami innych. Spoczywały, pogrzebane gdzieś w głębi serca. Teraz dopiero je uwolniła, wśród tych nieznajomych. Opowiedziała im historię próżnej, okrutnej królowej, która otumaniła męża i próbowała zabić jego córkę, bo czuła się zagrożona jej urodą, chociaż sama Śnieżka nigdy nie uważała się za piękną.

Krasnoludki popatrzyły po sobie.

– Dlatego właśnie mieszkamy na odludziu – burknął najstarszy z nich.

Śnieżce łzy stanęły w oczach.

– Nie chciałam zakłócać waszego spokoju – zapewniła i podbiegła do drzwi.

– Dokąd pójdziesz? – zapytał najstarszy.

– Za góry – odparła dziewczyna.

– Stamtąd właśnie przyszliśmy – westchnął krasnoludek. – Król, który tam panuje, nie chce ludzi takich jak my. Nie będziesz tam bezpieczna.

Śnieżka nie wiedziała, co ma począć. Ten świat nie był stworzony dla niej, mimo że w nim się urodziła.

Krasnoludki naradzały się, mamrocząc i burcząc, aż najstarszy z nich podniósł głowę.

– Czy znasz jakieś opowieści na dobranoc? – zapytał. – Lubimy baśnie. Jeśli będziesz nam opowiadać baśnie, możesz zostać.

Śnieżka uśmiechnęła się z ulgą.

– Opowiem wam każdą historię, jaką znam – obiecała.

Nie znała jednak żadnych baśni. Żadnych, które byłyby dobre. W zamku słyszała tylko opowieści o bestiach i pięknościach, a opowieści te nie miały żadnego sensu. Była jednak zbyt mądra, żeby to przyznać albo powiedzieć, że nie ma baśni dla ludzi takich jak oni. Uznała, że najwyższy czas, by je wymyślić.

Przygotowano ósme łóżko.

Następnego ranka krasnoludki wróciły do kopalni, ale najpierw najstarszy z nich ostrzegł Śnieżkę:

– Strzeż się swojej macochy. Jeśli jest taka, jak mówisz, ma czarne serce. Zaś czarne serce nie zazna spokoju w białym zamku. Prędzej czy później zła królowa po ciebie przyjdzie.

Śnieżka wysłuchała go, ale szybko zapomniała o swojej macosze, ponieważ musiała napisać opowieść na dobranoc i ugotować kolację – krasnoludki oznajmiły, że tym także będzie się zajmować, gdyż zasmakowała im wczorajsza sałatka. Dziewczyna nie czuła się jednak przytłoczona tymi zadaniami. Tyle lat spędziła w bezustannej świadomości życia i śmierci, że zajęcie myśli przepisami kulinarnymi i odpowiednim morałem opowieści wydawało jej się luksusem dawniej dostępnym wyłącznie dla ludzi innych niż ona. Macocha tkwiła jednak na dnie jej pamięci, więc smoki, trolle i ogry, które Śnieżka wymyślała w swoich baśniach, aby prześladowały ciemnoskórych, mężnych bohaterów, miały zawsze bladą skórę królowej i jej przypominające potrzaski myśliwskie oczy.

Tymczasem w zamku królowa śniła o płucach i wątrobie Śnieżki i żałowała, że nie może ich dostać więcej. Początkowo unikała lustra, ponieważ jej serce zaznało spokoju, bo znów była piękniejsza nad wszystkie inne. Chciała także, aby lustro wiedziało, że może żyć bez niego, szczególnie po tym, jak przez tyle dni powtarzało imię, które nie należało do królowej. Niebawem jednak niepokój zaczął ściskać jej pierś jak dłoń, która wysunęła się z grobu. Było na to tylko jedno lekarstwo. Królowa stanęła przed zwierciadłem…

Lustro moje, lustro ciemne,

Czyja uroda jaśnieje ponad wszystkie inne?

Lustro odparło z uśmiechem:

Sądzisz, Moja Królowo, żeś jest najpiękniejsza,

Lecz uroda Śnieżki, w chatce u stóp gór,

Lśni tysiąckroć jaśniej niż Twoja.

Królowa nie poczuła się zaskoczona tą nowiną. Zupełnie jakby wiedziała, że ta dziewczyna będzie ją prześladować niczym duch, który powrócił z zaświatów. To, że Śnieżka znajdowała się daleko i żyła z brudnymi krasnoludkami, nie stanowiło pociechy. Samo jej istnienie zagrażało porządkowi świata i stanowiło znak nowych czasów.

Królowa miała jednak plan. Takie kobiety jak ona zawsze mają plan. Zabić Śnieżkę raz na zawsze. Tym razem własnoręcznie.

Królowa uwarzyła napar z proszku z nietoperza, wężowych języków i ropuszej krwi, a potem wypiła go i chwyciła się z jękiem za gardło, ponieważ twarz jej poczerniała bardziej od czerni, a skóra obwisła na jej kościach, stając się drwiną z urody, o której wcześniej zapewniało ją lustro. Magia wniknęła w kręgosłup, wypiła siłę z ciała i duszy królowej. Kiedy zaklęcie się dokonało, królowa była ledwie żywa. Nasączyła komplet grzebieni trucizną i poszła do lasu.

W chatce Śnieżka wymyślała właśnie najnowszą opowieść o złych czarownicach i noszonych przez nie przebraniach, czekała, aż wyrośnie ciasto na chleb, i nuciła wesołą melodię.

– Grzebienie na sprzedaż! – rozległ się na zewnątrz zgrzytliwy głos. – Grzebienie na sprzedaż! Grzebienie, które uczynią cię piękną!

Śnieżka otworzyła drzwi.

Zobaczyła starą handlarkę, groteskowo przygarbioną, ze skórą, która wydawała się osmalona, i pożądliwym, głodnym spojrzeniem kojarzącym się ze wzrokiem wilka. Śnieżka przez chwilę zastanawiała się, czy to królowa przybyła, żeby ją zabić, ale nie potrafiła sobie wyobrazić macochy pozwalającej się tak oszpecić. Ta spieczona skóra, głębokie zmarszczki… Miałaby przyjść aż z pałacu, żeby stanąć wśród należących do krasnoludków petunii? Królowa chciała śmierci Śnieżki, ale nie zniżyłaby się do czegoś takiego. Dlatego też dziewczyna zlitowała się nad handlarką i kupiła wszystkie trzy grzebienie za kilka miedziaków pozostawionych przez krasnoludki.

– Pozwól, że cię uczeszę – powiedziała handlarka. – Staniesz się piękna.

To był bardziej rozkaz niż prośba.

Śnieżka pomyślała o tym, jak w zamku królowa drwiła z jej włosów, jak kpiła, że wymagają szczotkowania oraz prostowania i że najlepiej wyglądają owinięte ścierką.

Te dni już dawno minęły. Włosy Śnieżki rosły swobodnie.

Pozostało tylko wspomnienie, jak blizna.

– Zgoda – odparła Śnieżka.