Burze na Słońcu - Ezo Oneir - ebook

Burze na Słońcu ebook

Oneir Ezo

5,0

Opis

Ewa jest menedżerem sprzedaży w jednej z prestiżowych firm. Niestety plan sprzedażowy nie zostaje zrealizowany. Chcąc ratować swoją posadę, spotyka się z Igorem Horstem, agentem z jej sieci sprzedaży. Zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia. W tym samym dniu poznaje jego dobrego przyjaciela Wincenta. Dołącza do grupy reiki, której przewodzi Wincent. Inicjacja reiki okazuje się dla niej fatalna w skutkach. Ewa robi się coraz słabsza, mdleje, a jej ciało fizyczne zaczyna się wyniszcza.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 234

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ezo Oneir

Burze na Słońcu

Szamańska powieść osadzona we współczesnych realiach

© Ezo Oneir, 2022

Ewa jest menedżerem sprzedaży w jednej z prestiżowych firm. Niestety plan sprzedażowy nie zostaje zrealizowany. Chcąc ratować swoją posadę, spotyka się z Igorem Horstem, agentem z jej sieci sprzedaży. Zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia. W tym samym dniu poznaje jego dobrego przyjaciela Wincenta. Dołącza do grupy reiki, której przewodzi Wincent. Inicjacja reiki okazuje się dla niej fatalna w skutkach. Ewa robi się coraz słabsza, mdleje, a jej ciało fizyczne zaczyna się wyniszcza.

ISBN 978-83-8273-529-1

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Podziękowania

Pragnę podziękować wszystkim, z którymi — zgodnie z planem dusz — umówiłam się na trudne doświadczenia swojej ostatniej ziemskiej wędrówki. Każde cierpienie, które mi zadaliście, jest siłą napędową moich dalszych poczynań, zaprowadziło mnie do miejsca, w którym obecnie jestem, i pozwoliło zahartować się w ogniu.

Pragnę podziękować tym, którzy mnie kochają, z którymi umówiłam się trwać i wspierać, trzymając się za ręce podczas życiowej drogi. Jesteście ukoronowaniem moich wszystkich wcieleń.

Dziękuję też wszystkim, którzy pojawili się w moim życiu na moment tak krótki, jak zaćmienie księżyca.

Wstęp

Rozejrzyjcie się uważnie. Społeczeństwo osiągnęło „masę krytyczną”, o której w Niebiańskiej przepowiedniwspomina James Redfield. Twierdzi on, że przemiana ludzkiej świadomości zaczyna się wtedy, kiedy uzmysłowimy sobie zbieżność wielu zdarzeń w naszym życiu. Przestajemy wówczas traktować zbiegi okoliczności jako przypadek. Już w dzieciństwie czujemy, że istnieje coś więcej niż tylko ziemska strona egzystencji. Liczba osób świadomych niewidzialnej siły prowadzącej wzrastała od lat 90. XX wieku.

Jaki świat mamy obecnie? Nastała moda na tzw. slow life, joga jest już elementem naszej codzienności, coaching i NLP biją rekordy popularności, wegetarianizm i jego odmiany torują sobie drogę w ludzkich umysłach. Są też ogólnodostępne metody i dziedziny wzrastania duchowego, które ingerują głębiej. Nadal jest to jednak wymiar wiedzy, która nie jest potwierdzona i dostatecznie zbadana, a którą można sklasyfikować jako świat ezoteryczny. Termin „ezoteryczny” oznacza „sekretny, zastrzeżony, ukryty” i zalicza się do niego wszelkie praktyki i działania, których pochodzenie nie jest do końca wyjaśnione lub pozostaje w kwestii domysłów. Czy nie jest zastanawiające, że rozwój ludzkości nastąpił we wszelkich możliwych dziedzinach, a wiedza duchowa ciągle raczkuje? Ewolucja człowieka zmierzała bowiem do tej pory głównie w kierunku materializmu i zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Przychodzi ten moment, kiedy zaczynamy odczuwać potrzebę poznania siebie i swojego miejsca we wszechświecie.

To, że ezoteryka staje się ogólnodostępna, wiąże się z pewnym niebezpieczeństwem, którego zwyczajny człowiek nie jest świadomy, ponieważ ufa autorytetom. Zagrożenie polega na tym, że większość osób parających się pracą z energią nie zna jej pochodzenia. Uważają się za osoby nieskalane złem, podczas gdy notorycznie widzą je w innych. Często dochodzi też do manipulacji energetycznych i pozyskiwania energii przez prowadzącego od uczestników szkoleń lub kursów. Rozwój duchowy to nie zabawa, a najbardziej zaawansowana forma kształtowania życia. Konfrontuje nas z jaźnią poprzez zasadę luster — najbardziej przerażającą z form. Gubimy się w postrzeganiu tego, co jest dobre, a co złe. Wietrzymy wrogów tam, gdzie ich nie ma, i nie dostrzegamy przyjaciół. Bo z własnym cieniem musimy się skonfrontować sami. Przekonała się o tym Ewa, która będąc wzorowym pracownikiem korporacji, wkroczyła nagle w obszar tego, co niewidzialne.

Jest to opowieść o przekraczaniu granic — zaufania, przyjaźni i wiary. Znajdziecie w niej dużo drogowskazów i tez, których z premedytacją do końca nie rozwijam. Wątki dotyczące rozwoju duchowości, wędrówki dusz, reiki, bioenergoterapii, tkwienia w schematach społecznych, myśli jako głównej intencji, a także urojeń i iluzji osób chorych psychicznie są poruszone po to, aby pokazać pełen wachlarz możliwości, z jakimi styka się współczesny człowiek chcący dotknąć tego, co niewidzialne.

Obecnie w dobie dostępu do informacji prędzej czy później większość z nas będzie chciała spróbować czegoś więcej niż jogi. Sama kwestia słuszności, zasadności czy sensu tych działań pozostaje zaś otwarta. Opowieść ta nie jest przewodnikiem, niczego i nikogo nie potępia, nie zagłębia się w aspekty w niej występujące. Nie chciałam bowiem napisać podręcznika z definicjami z dziedziny ezoteryki. Każdy może odnieść swoje doświadczenia i schematy do prezentowanej treści, a różnorodność odbioru i Waszych opinii już mnie cieszy. To jest punkt widzenia naiwnej osoby, która o świecie duchowym wie tyle, co nic. I tak naprawdę z tego doświadczenia wychodzi z przekonaniem, że wie jeszcze mniej. Zyskuje natomiast świadomość — własnej sprawczości, wartości, jasności celów i tego, czym jest dla niej szczęście.

Być może po przeczytaniu tej książki ktoś stwierdzi, że wobec możliwości takich wydarzeń nigdy nie będzie na przykład zwolennikiem reiki. Ktoś inny powie, że owszem — na drodze ku duchowości głównej bohaterki zdarzyło się wiele złego i drastycznego, ale było to jej potrzebne do tego, aby w tym rozwoju osiągnęła wyższy stopień. Zresztą zasadność bolesnych i nie do końca zrozumiałych zdarzeń znajduje potwierdzenie w cytacie, którym rozpoczyna się książka, a który mówi o tym, że duchowość nie jest lekiem, lecz rozgrzebaniem ran po to, żeby je uleczyć.

Można powiedzieć, że Ewa jest naiwna, ale nie sposób nie zauważyć, że spośród wszystkich bohaterów swoją przygodę z duchowością zaczęła najpóźniej, ale lekcję zrozumiała jako pierwsza. I to jest kolejna istotna rzecz, o której należy pamiętać — rozwoju duchowego się nie przyspieszy. Jedna osoba będzie potrzebowała kilkunastu nauczycieli, kilku różnych metod i wielu lat, aby osiągnąć ten sam pułap, na który wejdzie ktoś, kto na przykład po prostu przeczyta książkę, która trafiła w samo sedno, wywołując tym samym głębokie zmiany w świadomości.

Kiedyś pragnęłam tylko tabletki przeciwbólowej, a nie gorzkiego lekarstwa. Niestety, duchowość nie ukoiła mojego bólu, wręcz przeciwnie, zmierzyła z jeszcze większym cierpieniem. Rozwój świadomości nie zabliźni ran, tylko je rozdrapie z pełną premedytacją, docierając do prawdziwego sedna. Do duchowości trzeba dojrzeć. Odnaleźć zaufanie i odwagę, które tylko w ogniu mogą się hartować. A co jest potem? Życie, prawdziwe, pełne życie w przyjmowaniu jego blasków i cieni. W samym środku piekła, gdy opadła kurtyna niewiedzy, ujrzałam słońce i spokojne niebo. Jak dotrzesz do tego słońca w sobie, do Żywej Obecności Boga, przejdziesz przez każdą kolejną noc z zaufaniem, bo On rozświetli Ci drogę w najgłębszych ciemnościach.

Farida Saffarini

2

Głos w słuchawce był nieco oschły, bezdźwięczny, ale zarazem intrygujący. Mężczyzna w ogóle się nie zdziwił, słysząc powód spotkania — jakby jego sytuacja dotycząca współpracy była mu aż za dobrze nakreślona w ostatnich miesiącach. Bez emocji i z lekko sztuczną grzecznością zgodził się na spotkanie następnego dnia w południe w swoim domu. Igor Horst był bowiem tak zwanym agentem z teczką, co oznaczało, że nie miał stacjonarnego biura, pracę wykonywał w domu, a większość czasu spędzał na spotykaniu się z klientami w dogodnych dla nich miejscach. Unikał zbędnych wypadów na miasto i szczerze nienawidził spotkań w siedzibach firm ubezpieczeniowych.

***

Wysiadając ze służbowego auta, Ewa zamknęła oczy i przez chwilę rozkoszowała się letnim podmuchem wiatru. Zawsze doceniała te krótkie, czasem trwające zaledwie parę sekund momenty, kiedy mogła po prostu pobyć. Gdy na jej służbową skrzynkę pocztową nikt nie pisał, telefon milczał, a ona mogła się znaleźć w miejscu innym niż ponure, zimne biuro. Od wielu miesięcy marzyła o tym, aby wirujący dookoła w pośpiechu świat zatrzymał się chociaż na chwilę. Z niechęcią wyrwała się z zamyślenia i sięgnęła po teczkę zawierającą analizę sprzedaży Horsta.

Dom był niemal całkowicie pokryty bluszczem. Stał dumnie nieopodal głównego ronda w samym centrum miasta, ale lokalizacja za starą aleją drzew sprawiała, że nawet stali bywalcy tych okolic zazwyczaj nie zdawali sobie sprawy z jego istnienia. Ewa wyjęła zmiętą kartkę z adresem i, upewniając się co do treści, odczytała go na głos, porównując numer widniejący na furtce. Była pewna, że zaszła pomyłka. GPS wiele razy wyprowadzał ją w pole — i to dosłownie. Z drugiej strony była bardzo wdzięczna, że wizyty u agentów były liczne i obowiązkowe. Gdyby nie one, od paru miesięcy z przepracowania nie zauważyłaby nawet, jak szybko zmieniają się pory roku.

W końcu z lekkim wahaniem Ewa nacisnęła klamkę, która po chwili ustąpiła z dużym oporem. Drewniane drzwi skrzypnęły i doleciała ją intensywna woń palonych ziół. W środku panował półmrok, który rozświetlały niewielkie przebłyski światła wydobywające się spod przymkniętych okiennic. Wnętrze domu w dużej części było bardzo zagraconą pracownią ceramiczną, w której centrum stał sporych rozmiarów piec. Dookoła niego leżały porozrzucane kawałki potłuczonych glinianych figurek. Po krótkiej chwili Ewa zorientowała się, że przedstawiają postacie aniołów. Pomyślała, że musiały paść ofiarą niespodziewanego przeciągu, chociaż inne wyroby nie potwierdzały tej teorii, gdyż stały spokojnie w miejscach zdecydowanie bardziej narażonych na nagłe zniszczenie.

Ewa zamarła z przerażenia, gdy niespodziewanie usłyszała ten sam bezdźwięczny, oschły głos tuż przy swoim prawym ramieniu:

— Zerowa sprzedaż to mój wielki błąd taktyczny. Przyznaję.

Zobaczyła przed sobą bardzo szczupłego mężczyznę około pięćdziesiątki. Nie odrywając od niej wzroku, podał jej dłoń. Uścisk miał mocny i zdecydowany. Jasnoniebieskie oczy wyglądały jak wykute z lodu, ale od całej postaci biły niewytłumaczalna moc i niezwykłe ciepło. Ewa niepewnie zerknęła raz jeszcze na potłuczone anioły.

— Mają tak leżeć — skwitował, zapraszając Ewę skinieniem głowy do jednego z pomieszczeń. — Herbaty?

— Tak, poproszę — odpowiedziała zaskoczona szybką reakcją mężczyzny, dokładnie taką, jakby czytał w jej myślach.

Pokój, w którym się znaleźli, był przytulniejszy i jaśniejszy od reszty domu. Było w nim dużo ceramicznych akcentów, abstrakcji malarskich wiszących na ścianach i całkiem pokaźna biblioteka. Miękka kanapa z welurowym obiciem była wygodniejsza, niż można się było spodziewać. Ewa rozluźniła się z ulgą i zdobyła się na odprężający uśmiech, aby dodać sobie otuchy. Wiele razy była zapraszana do prywatnych mieszkań w celu odbycia wizyty biznesowej, gdyż agenci ubezpieczeniowi prowadzący biuro w domu stanowili przynajmniej jedną trzecią sieci, którą dostała pod opiekę. Wbrew pozorom tego rodzaju spotkania na neutralnym gruncie, na przykład w restauracjach, należały do rzadkości. Działo się tak z bardzo prozaicznej przyczyny — braku wytycznych dotyczących rozliczenia kosztów firmowych lub zbyt zawiłych procedur na tak zwane wydatki reprezentacyjne. Poza tym w obecnej sytuacji faktura za usługę gastronomiczną, która zostałaby umotywowana spotkaniem z powodu braku sprzedaży w danej agencji, mogłaby stanowić kolejny powód do zarzutów o bezmyślne zarządzanie lokalnym budżetem.

— Faktycznie, miesięcznie mogę co nieco wam wrzucić. Zdaje się, że wasze taryfy lubią markę Audi pod każdą postacią. Teraz nawet mam na tapecie takiego klienta — kontynuował z kuchennego pomieszczenia Horst.

W tym samym momencie rozdzwonił się służbowy telefon Ewy. Zerknęła na wyświetlacz i poczuła nieprzemożoną chęć ucieczki. Wzięła głęboki oddech i, wznosząc oczy do nieba, odebrała połączenie. Natychmiast zalał ją potok słów:

— To jest skandal, a ja zaraz oszaleję! Jesteście całkowicie niepoważni! Kto wam dał prawo, aby tak mnie wyprowadzać z równowagi! Dzwonicie, błagacie o jakiś wynik, przekonuję klienta do waszej parszywej oferty i co? I już drugą godzinę nie mogę wystawić polisy! Nigdy więcej nie dam się nabrać na wasze żałosne błagania! Co więcej, za moment napiszę oficjalne pismo do prezesa i powiem mu, co myślę na temat naszej współpracy!

— Pani Wiesławo, proszę mi powiedzieć, dlaczego nie może pani wystawić tej polisy? — Ewa wysiliła się na pewny i profesjonalny ton głosu.

— Po prostu nie mogę! Wasz system polisowy nigdy nie był czytelny, a ja nienawidzę go od pierwszego wejrzenia! Tysiące zakładek i pod zakładek, a chodzi to gówno wolno jak trzystuletni żółw w agonii. Ja nie mogę sobie pozwolić na takie nerwy, pani Ewo! Ja mam niedługo operację kolana. Proszę tylko o to, aby uszanować moje zdrowie. Czy to tak wiele? To się natychmiast musi skończyć, inaczej wypowiadam z wami umowę i tak was w gazecie obsmaruję, że pożałujecie momentu swojego urodzenia. Mój Czesiek jest prawnikiem, wiedziała pani o tym, pani Ewo? On tego tak na pewno nie zostawi! Ale z drugiej strony to przede wszystkim wina mojej naiwności! Czesiek zawsze mi powtarza, że mam zbyt dobre serce. A kto ma dobre serce, powinien mieć twardą dupę. Zna pani takie powiedzenie, pani Ewo? Wy tam na tych swoich ciepłych etatach gówno, za przeproszeniem, wiecie o tym, ile się zwykły, skromny człowiek, taki jak ja, musi napracować! A wam tylko tyłki rosną, spijacie kawusię za kawusią, nigdy nie można się do was dodzwonić i jeszcze tylko same pretensje! Ja nie mam na to nerwów, pani Ewo, żeby użerać się z tak nieprofesjonalnymi młodocianymi ważniakami, co to wszystkie rozumy pozjadały! Trochę szacunku, pani Ewo, czy wymagam zbyt wiele?

— Czy na ekranie wyświetla się na czerwono jakiś komunikat?

— Pani Ewo, ja jestem przed emeryturą, całe życie przodowa- łam w sprzedaży ubezpieczeń i naprawdę nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Ale ten wasz system to jest jakaś makabryczna pomyłka! Gdzie ja to podziałam okulary, a tak! Ano, świeci się:

„Proszę wybrać formę płatności”.

— Proszę w prawym dolnym rogu wybrać opcję, czy klient za polisę będzie płacił gotówką, czy przelewem.

— Jest! Przeszło! Polisa wystawiona. Dziękuję, pani Ewo! Pani profesjonalizm jest nieoceniony! Dziękuję, kochanieńka, za pomoc, dziękuję! Wyjątkowa z pani dziewczyna! Pa, pa, no pa!

Ewa rozłączyła się, westchnęła i podniosła wzrok. Od pewnego czasu Horst siedział naprzeciwko niej, nie kryjąc swego rozbawienia.

— Przepraszam, musiałam odebrać.

— Proszę nie przepraszać, to pani praca — odpowiedział krótko i podał jej plik zapisanych ręcznie kartek. — Przygotowałem tutaj parę ofert ubezpieczenia. Miały być zrobione u konkurencji, ale skoro pani się już do mnie pofatygowała, to proszę je przejrzeć. Może da się klientom przedstawić satysfakcjonującą ofertę w waszej firmie. Myślę, że bez zbędnej straty czasu temat braku sprzedaży możemy załatwić właśnie w ten sposób. Niestety, nie znam waszego systemu sprzedażowego. Przyznaję, że nawet nie próbowałem z niego korzystać. Do tej pory jakoś udawało mi się pozostawać niewidocznym. Musiało was nieźle przycisnąć, jeżeli traci pani czas na spotkanie z takim niepozornym pośrednikiem jak ja.

— Nie znam pana potencjału sprzedażowego, panie Igorze. Wiem jednak, że brak biura nie oznacza wcale niższej sprzedaży. Jest to po prostu inna forma tej samej pracy, a poprzez mobilność może pan sobie zapewne pozwolić na obsługę firm, które mogą być naszymi strategicznymi klientami.

Horst, wykrzywiając w grymasie uśmiechu wąskie usta, wysłuchał przemówienia z nieskrywanym rozbawieniem, jednocześnie cały czas patrząc rozmówczyni prosto w oczy. Ewa poczuła, że ten mężczyzna wie o niej wszystko. Im bardziej starała się przybrać obronną postawę, tym bardziej jego spojrzenie tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że nic przed nim nie ukryje. Ratując resztki godności, rozejrzała się po pokoju. Nagle poczuła zimny dreszcz pełznący po karku aż po czubek głowy. Na podłodze, między biblioteką a rogiem kanapy, leżały kolejne dwa potłuczone ceramiczne anioły. Irracjonalny strach zacisnął pętlę na jej szyi, gdy w tym samym czasie usłyszała trzask drzwi wejściowych, a z przedpokoju dobiegł męski głos:

— Igor, już jestem.

W drzwiach pojawił się mężczyzna o wyglądzie wilka morskiego. Miał długie, siwe, zmierzwione włosy i brodę. Jego strój i stan higieny wskazywały, że prawdopodobnie kilka ostatnich dni spędził na łowieniu ryb w miejscu zdecydowanie oddalonym od cywilizacji.

— O! Przepraszam, masz gościa. — Przybysz cofnął się, zaskoczony widokiem Ewy.

— W zasadzie to sprawy biznesowe mamy już omówione. Pani Ewo, to jest Wincent. Jest moim przyjacielem i wspólnikiem — przedstawił ich sobie Horst.

— Bardzo mi miło. Czyli rozumiem, że działacie razem w branży ubezpieczeniowej?

— Nie do końca. — Zaśmiał się niepewnie Wincent i skierował wzrok na Horsta. Sekundy milczenia sprawiły, że atmosfera w pokoju stężała do konsystencji galarety.

— Powinnam już iść — powiedziała Ewa, usiłując wziąć głębszy oddech.

— Spokojnie. Pani Ewo, jak tak dalej pójdzie, to nabawi się pani wrzodów dokładnie tak samo jak pani kolega. Nalegam, aby pani została i po ludzku chociaż wypiła do końca herbatę. Ja tymczasem porozmawiam z przyjacielem i za moment do pani wracam.

— Horst jedynie pozornie starał się ulżyć w jej poczuciu zagubienia. Mężczyźni udali się do kuchni, gdy tymczasem Ewa, trzymając w dłoni filiżankę z herbatą, podeszła do miejsca, gdzie leżały dwa rozbite anioły. Mimowolnie wsłuchiwała się w dialog dochodzący z kuchni, będąc przekonana już od pierwszego słowa, że to, co słyszy, zdecydowanie nie jest przeznaczone dla jej uszu.

— Chyba dłużej nie wytrzymam. Ona czeka na swoją przemianę już od paru tygodni. Wszędzie upatruje znaków, zastanawia się, „jak to się zadzieje”. Jakiś czas temu przyszło jej na myśl, że zdarzy się jakiś wypadek, być może przeżyje śmierć kliniczną i dzięki temu dostąpi wejścia na poziom wyższych wibracji. Jednym słowem — to ma być niezłe pierdolnięcie. Przeglądaliśmy notatki ze styczniowego tarota. Aż zrobiłem zdjęcie, niezłe wariatkowo, spójrz tylko.

— Kurwa mać, Wincent, daj spokój. Nic nie będę oglądał. Ostatnim razem też miał być koniec świata, biblijny potop i nie tylko. Dała się przecież nawet zamknąć w szpitalu pod warunkiem, że nie podłączą jej do żadnej aparatury służącej do lobotomii.

— Ona to robi cały czas! Zaczęła upatrywać znaków, kiedy szliśmy kupić owoce na koktajl i warzywa na sałatkę. Wiesz, bo jakiś czas temu odrzuciło nas od mięsa. A ja od kilku dni, odkąd Mirka rozwiązała mi „supełek”, nie jestem w stanie patrzeć na półki sklepowe, które uginają się pod samym przetworzonym i niezdrowym żarciem. Przerażające. Naprawdę jestem o krok od poproszenia jej, żeby mi oczyściła też ochotę na alkohol.

— Uważaj, żeby przy okazji nie usunęła ci jaj.

Mężczyźni niepostrzeżenie skierowali się do pokoju, gdzie zastali Ewę trzymającą w zamyśleniu kawałek ceramicznego skrzydła anioła.

— To taki proces. Linie żeńskie rodu się oczyszczają — wyjaśnił Horst. — Proszę zostawić. Mają tam leżeć, jest im to potrzebne.

— Komu? — Zdziwiła się Ewa.

— Przodkom.

Podczas gdy Ewa stała jak wryta, przetwarzając odpowiedź, którą otrzymała, mężczyźni, jak gdyby nigdy nic, kontynuowali rozmowę o miejscach mocy i zbudowanych tam w późniejszych wiekach kościołach, które w ten sposób sztucznie podnosiły wibracje wiary samej w sobie.

— U mnie to się zaczęło od tej mojej śmierci klinicznej — po- wiedział Wincent.

— Byłeś w stanie śmierci klinicznej? — Ewa wypaliła z niedowierzaniem, nie zważając na to, że niepostrzeżenie przeszła z mężczyzną na ty.

— Miał zapaść — wtrącił Horst.

— Według wyników badań lekarskich nie powinienem żyć. A jak zemdlałem, to obudziłem się na pięknej łące i było mi tak błogo, że za cholerę nie chciałem tutaj wracać. Ale wtedy ta dziewczyna z pogotowia mnie ocuciła.

— A to kurwa! — skwitował Horst i oboje wybuchnęli niepohamowanym, głośnym śmiechem.

To był moment, który przelał czarę absurdu. Ewa odstawiła filiżankę i bez słowa ruszyła do wyjścia. Horst dogonił ją w progu:

— Proszę dać znać, czy jesteście w stanie zaproponować klientom chociaż w miarę przyzwoite warunki cenowe. Jeżeli tak, proszę się nie krępować i wystawić polisy. Co do podpisów, wiesz, gdzie mnie szukać.

— Oczywiście, zajmę się tym od razu po powrocie do biura.

— No to cześć, do zobaczenia.

3

Tej nocy Ewa nie zmrużyła oka. Wróciwszy do biura, zgodnie z obietnicą, przygotowała oferty dla klientów Horsta, które cenowo wyjątkowo uplasowały się w granicach przyzwoitości. Po kilku naradach z dyrektorem na temat wdrożenia kolejnych działań na podstawie raportów, odebraniu kilkudziesięciu telefonów od agentów z zadaniami głównie na cito zwykle po powrocie do domu zasypiała, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki.

Sny miała zawsze niespokojne, przepełnione niepewnością i strachem. Przewijały się w nich strzępki dialogów, które wymieniła ze współpracownikami w ciągu dnia, ukazywały wizje nieprzejezdnych dróg, piętrzących się gór, windy, która nie zatrzymuje się na wskazanym piętrze, biorąc jadącego w niej człowieka w niewolę strachu i niepewności. Przyzwyczaiła się już, że sen to jedynie przedłużenie jej męczącego dnia, w którym — jak w kotle czarownicy — mieszają się najbardziej stresujące przeżyte w nim sytuacje.

Tej nocy było jednak inaczej. Nawet w ciemności pochłaniającej pokój Ewa widziała wszystko wyraźniej. Jej oczy były wyraziste i lśniące, a otoczenie, choć spowite w mroku, zdawało się emanować fioletowo-złotą poświatą. Ciało wibrowało od czubka głowy do podbrzusza, jakby przepływało przez nie gorące sprężone powietrze. Nigdy nie brała narkotyków, ale w pierwszym momencie przestraszyła się, że być może jej szybki lunch na stacji benzynowej przed powrotem do biura nie był dobrym pomysłem.

Stan ten fascynował ją, ale i niepokoił. Nie wiedziała, czy to, co się dzieje, jest dla niej dobre, czy wręcz przeciwnie. Gdy strach łapał ją za gardło, owa moc, która powodowała wibracje, stawała się nie do zniesienia. Stopy i dłonie drętwiały, choć jednocześnie były gorące. Gdy jednak przezwyciężała strach i zmieniała tor myśli z przekonaniem, że nic jej nie zagraża, wibracja stawała się przyjemna i obezwładniająca. Mrowienie w kończynach ustępowało miejsca falom relaksującego ciepła. Pierwszy raz od wielu miesięcy poczuła, że jej własny dotyk jest emocjonujący. Przesuwała dłońmi wzdłuż szyi, a wibracja wewnątrz ciała wzrastała.

Noc minęła Ewie na mimowolnym trwaniu, które wyciszyło umysł i wlało spokój w serce. Pamiętała jedynie, że w strzępkach snów, pomiędzy kolejną falą świadomości, przebłyskiwał jej wciąż obraz przenikliwych, niebieskich oczu.

— Igor… — wyszeptała bezwiednie, aby znów odpłynąć w nie- znane.

Rankiem wolnym krokiem, który przypominał jej raczej płynięcie w powietrzu niż chodzenie, skierowała się do łazienki. Po ochlapaniu twarzy zimną wodą spojrzała w lustro nad zlewem i otworzyła usta ze zdziwienia. Jej postać emanowała niewytłumaczalnym blaskiem, twarz była smuklejsza, oczy wyraziste. Wyglądała dokładnie tak, jak się czuła. Patrząc w swoje oczy, odnosiła nieodparte wrażenie, że niczego nie trzeba się bać, świat jest bezpieczny, opiekuje się nią i nie pozwoli jej skrzywdzić. Jedyną rzeczą, jaką miała do realizacji, było wyruszenie w drogę prowadzącą do spełnienia marzeń. Zachłysnęła się nagłą falą wzruszenia i uśmiechnęła do swojego odbicia. Pierwszy raz w życiu poczuła, jak bardzo jest piękna i wartościowa. Przed oczami stanął jej obraz rudowłosej dziewczynki, która uśmiechała się do niej z dalekich wspomnień. Z pieszczotą dotknęła swoich włosów. Jakim cudem do tej pory nie zauważyła ich cudownej miękkości?

Gdy wyszła na ulicę, zamiast dotychczasowego zgiełku dostrzegła spowijający wszystko różowy blask. Każdy napotkany człowiek wydawał się niepowtarzalnym i jedynym w swoim rodzaju cudem. Życie wokół płynęło w zwolnionym tempie, a światłem i fakturą przypominało dzieła wybitnych malarzy.

Gdy weszła do biura, sekretarka siedząca naprzeciw wejścia zerknęła na nią zza okularów z wyraźnym zdziwieniem i zmieszaniem:

— Byłaś u kosmetyczki? Szczęściara z ciebie. Ja w obecnej sytuacji nie miałabym na to ani czasu, ani chęci — powiedziała z nutą pretensji w głosie.

— Wera, daj spokój. Nigdzie nie byłam. Kiedy? Pracowałam do wieczora, a na dodatek w nocy nie mogłam nawet zmrużyć oka.

— A to dobre. To się teraz nazywa spaniem? — Sekretarka świdrowała Ewę wzrokiem, jakby próbując się domyślić, co mogło wywołać w niej tak ogromną wizualną zmianę. — Dobra, lepiej przestań bujać w obłokach i skup się! Mamy problem. Wczoraj wieczorem Łukasz został wezwany do centrali. Pojechał dzisiaj na dziewiątą.

Ewa zbladła, a bańka szczęśliwości, w której się unosiła, prysła natychmiast. Wezwanie do centrali oznaczało tylko dwie możliwości — awans lub wypowiedzenie umowy o pracę. Z bijącym sercem wybrała numer do dyrektora, ale jego telefon uporczywie powtarzał formułkę o nieosiągalnym abonencie.

Po etapie euforii, tak znamiennym dla nowo zatrudnionych pracowników, bardzo szybko można się przekonać, że wizjonerstwo i otwarty umysł mają niewiele wspólnego z twardą rzeczywistością sprzedaży. Kiedy wyniki pikują w dół, a centrala przesyła plany naprawcze, wizjonerstwo okazuje się utopią. A każdy dzień jest nierówną walką o coraz większą tak zwaną zapchaj dziurę. Wychodzące z poziomu oddziałów firmy pomysły na zbudowanie solidnych filarów pozwalających osiągnąć trwały sukces w dłuższej perspektywie nigdy nie wypalały. Zbyt szybko na kluczowych stanowiskach zmieniali się ci, którzy owe pomysły aprobowali, a ich następcy zwykle prezentowali sobą zlepek całkowicie przeciwstawnych cech. Wizjonerów i przywódców zastępowali mistrzowie dyrektywnych metod zarządzania i zwolennicy rządów twardej ręki, którzy natychmiast spuszczali manto rozpieszczonej gawiedzi na niższych stanowiskach, dotychczas ośmielającej się myśleć po swojemu. Po czym po mniej więcej rocznych rządach absolutnych znów przychodziło wyzwolenie. Uciśnieni dostawali zaproszenie, aby poznać swojego nowego przywódcę, który ciepłym uśmiechem rozświetlał salę pełną szarych twarzy. „Nie bójcie się! Jesteście wyjątkowi. Chciałbym usłyszeć wasze pomysły. Przecież gramy do tej samej bramki” — słyszeli ci, których zdanie jeszcze przed kilkoma dniami było największym zagrożeniem dla firmy.

Po przemówieniu następował czas wzmożonej akcji naprawy zaufania. Pracownicy niższego szczebla otrzymywali do wypełnienia anonimową ankietę badającą poziom zadowolenia, a do oddziałów firm przybywali wysłannicy centrali, gotowi wysłuchać problemów i skarg. Po analizie ankiet i wniosków ze spotkań wdrażano plany cyklów miękkich szkoleń dla pracowników i pogadanek w stylu „burzy mózgów” dla ich zwierzchników. Następował przełom.

Nadzieja wlewa się w serca, gdyż zdaje się, iż cegły pod solidne fundamenty wymagają jedynie spojenia cementem. Jednak w tym samym czasie po przywódcy wizjonerze, który zapoczątkował akcję nowo narodzeni, ginie wszelki słuch. Ankiety i wnioski niegdyś uciśnionych trafiają do rąk kolejnego kandydata optującego za twardymi rządami. I tak jak każdy przed nim, dostaje on wolną rękę. Jeżeli uważa, że ścięcie wielu głów obroni obraną przez nie- go ideę, ma to zrobić szybko i bez zbędnej zwłoki. Entuzjastyczni optymiści z otwartą głową nieuchronnie zaczynają zasilać szeregi zwolnionych pracowników. Pozostali natomiast, jak galernicy bez prawa do własnego zdania, łączą się w gonitwie o chociaż przyzwoity, bo już nawet nie najlepszy, wynik sprzedażowy.

***

Łukasz drżącą ręką złożył podpis na karcie obiegowej i położył kluczyki do służbowego auta na biurku recepcjonistki biura zarządu. Gardło dławiły rozpacz i niedowierzanie, ale jednocześnie w sercu czuł ulgę z powodu zakończonej walki. Do samego końca bronił swoich zasad i metod działania. Przechodząc przez obrotowe drzwi, zatrzymał się, aby ostatni raz spojrzeć na imponujący gmach firmy, który dumnie zdobiła rzeźba szybujących w przestworzach orłów. Pierwszy raz od wielu lat, od kiedy tutaj przyjeżdżał, postanowił odwiedzić pobliską plażę. Nigdy nie znajdował na to czasu, chociaż budynek centrali położony był nad samym brzegiem morza.

Krzyk mew mieszał się w jego głowie ze strzępkami niedawnej rozmowy z głównym dyrektorem sprzedaży:

— Czasy się zmieniają. Potrzebujemy ludzi, którzy wezmą odpowiedzialność za bolesne, ale niezbędne zmiany. Po przeanalizowaniu benchmarków oddziału, którym pan zarządza, okazało się, że jest całkowicie niedochodowy. Czy mógłby pan wyjaśnić, jak doszło do takiej sytuacji?

— Ze współczynnikami dotyczącymi dochodowości zmagamy się od chwili, gdy je wprowadzono. Uważam, że wyjątkowo niesprawiedliwie pomijają specyfikę naszego lokalnego rynku. Według nich miesięczne normy przypisów składki na menedżera są większe niż nasz plan kwartalny. Nawet jeżeli sieć agencyjna podwoiłaby swoją sprzedaż, nie osiągnęlibyśmy tego współczynnika.

— Rozumiem, ale to nie jedyny aspekt, który zaniża dochodowość waszego oddziału. Koszty podróży służbowych, cateringu i szkoleń są, co prawda, w normie, ale inne oddziały praktycznie ich nie wykazują. Skąd ta różnica?

— Nie nadużywamy budżetu przeznaczonego na reprezentację. Spotkania integracyjne z agentami są zdecydowanie rzadsze niż w innych firmach, z którymi mają podpisane umowy agencyjne.

Uważam natomiast, że codzienne wizyty u agentów są podstawą budowania relacji. W większości właśnie na bezpośrednich wizytach jesteśmy w stanie przekonać ich do sprzedaży.

Główny dyrektor sprzedaży pochylił się w stronę Łukasza i spojrzał mu w oczy z wyrazem triumfu, ubolewania, kpiny i współczucia zarazem:

— Relacje, panie Łukaszu, to mogą być rodzinne.

Słowa jego zwierzchnika raz po raz dudniły mu w pamięci, oblewając twarz gorącą falą upokorzenia. Zawsze sądził, że to on odejdzie pierwszy. A mimo to nie składał broni nawet w momencie, kiedy jego przekonania i ideały były dla firmy jedynie niewygodną wymówką na brak wyniku. Ostatecznie więc mógł być z siebie dumny.