Szczęście. Jak żyć bez presji i dbać o swój dobrostan - Niro Feliciano - ebook + audiobook

Szczęście. Jak żyć bez presji i dbać o swój dobrostan ebook i audiobook

Niro Feliciano

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

DLACZEGO JESTEM TAKA ZESTRESOWANA? DLACZEGO NIE MOGĘ BYĆ PO PROSTU SZCZĘŚLIWA?

Prawda jest taka, że szczęście jest ulotne, a my nieustannie stresujemy się, próbując je osiągnąć.

Psychoterapeutka Niro Feliciano proponuje drogę do czegoś znacznie bardziej satysfakcjonującego: zadowolenia z życia.

AKCEPTACJA, WDZIĘCZNOŚĆ, BUDOWANIE WIĘZI, KONCENTRACJA NA TERAŹNIEJSZOŚCI, POZYTYWNE NASTAWIENIE, CZUŁOŚĆ DLA SAMEGO SIEBIE, ODPORNOŚĆ I DUCHOWOŚĆ.

Dzięki tym praktykom pokonamy przeszkody, które powstrzymują nas od pełnego, sensownego i satysfakcjonującego życia.

Niepokój, stres i smutek nie znikną natychmiast, ale ta książka sprawi, że w twoim życiu zagości spokój oraz głębsza, prawdziwsza i trwalsza radość z życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 337

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 17 min

Lektor: Anna Krypczyk

Oceny
4,6 (17 ocen)
12
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RosarioTijeras

Nie oderwiesz się od lektury

Niro Feliciano jest psychoterapeutką specjalizująca się w lęku. Jest także ekspertką w dziedzinie nauki o mózgu i duchowości. Jej książka "Szczęście. Jak żyć bez presji i dbać o swój dobrostan" to bardzo świeże spojrzenie na nasze współczesne zachowania i problemy. Jeśli szukacie złotej rady jak być szczęśliwym to oczywiście jej tu nie znajdziecie. Książka w oryginalne nosi tytuł This book won't make you happy (Ta książka nie uczyni Cię szczęśliwym). To nie jest typowy poradnik, ale świetny drogowskaz. Pierwsze co do mnie trafiło to fakt, że autorka kieruje swe słowa bezpośrednio do czytelnika. Mnóstwo tu dygresji i osobistych doświadczeń, co daje dam sygnał. Patrzcie, jestem terapeutką, ale też człowiekiem. Ja też popełniam błędy. Tworzy to więź i sprawia, jakbyśmy słuchali przyjaciółki. Książka podzielona jest na dwie części. Pierwsza z nich ukazuje nam przeszkody w odnalezieniu zadowolenia, spełnienia i dobrego samopoczucia we współczesnym świecie. Druga pokazuje nam osiem kluczy ja...
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu portolankijskiemu plemieniu: Edowi, Natalii, Samuelowi, Sofii i Carolinie.

Ta książka nie zawsze czyniła was szczęśliwymi, ale to nigdy nie powstrzymywało was przed podnoszeniem mnie na duchu. Dziękuję wam, że jesteście powodem, dla którego pragnę tego, co mam. Z całego serca – to dla was.

 

 

 

 

 

 

 

 

WSTĘP

 

 

 

 

 

„Nie wiem, co się dzieje, ale jeśli nic się nie zmieni, dłużej nie dam rady. My nie damy rady”.

To była nasza szesnasta rocznica. Dwie udane kariery, czwórka pięknych, zdrowych dzieci i wspaniały dom na sielankowych przedmieściach Connecticut. Nasze życie mogło wydawać się innym bajką… przynajmniej z zewnątrz.

Spojrzałam na mojego męża znad oświetlonego świecami stolika. Z mojego punktu widzenia nie mieliśmy co świętować. Siedzieliśmy naprzeciw siebie w naszej ulubionej restauracji, ale nie miałam mu wiele do powiedzenia. Odbijający się echem w pomieszczeniu szum rozmów innych gości wypełniał pustkę naszego milczenia.

A potem wypowiedział te słowa. Wydawał się zły, ale wiedziałam, że pod spodem kryje się coś jeszcze. Jestem terapeutką, dobrze znam brzmienie rozpaczy – po prostu nigdy nie spodziewałabym się, że tamtego dnia ją usłyszę. Oderwałam wzrok od podłogi i po raz pierwszy od tygodni – może miesięcy – spojrzałam mu w oczy. Błękitne i czyste jak niebo, były jedną z pierwszych rzeczy, na które zwróciłam uwagę, kiedy dwadzieścia lat wcześniej poznaliśmy się podczas antywalentynkowej imprezy w Nowym Jorku. Teraz zmieniły się w głębokie jeziora smutku. Wyglądał jak ktoś, kto coś stracił i nie był pewien, czy uda mu się to odzyskać.

Nie mówił o rozwodzie. Nigdy nie podaliśmy w wątpliwość naszej miłości i wzajemnego oddania. W pewnym sensie to było o wiele gorsze. Mówił o przetrwaniu – fizycznym, emocjonalnym i psychicznym. Przez ostatnich kilka lat wszystkie te aspekty obojga z nas zostały poddane próbom: wyszliśmy z nich rozbici i krusi.

Byłam zła. Kiedy tylko rano otwierałam oczy, natychmiast zaczynałam działać, starając się zrobić możliwie najwięcej dla jak największej liczby ludzi. I czułam się nierozumiana i niedoceniana. Wiedziałam, że on odnosił to samo wrażenie, dniami i nocami biegając od jednego zobowiązania do następnego. Byliśmy wyobcowani, oderwani! Skąd mieliśmy wziąć czas, by nawiązać jakąś więź – z kimkolwiek? Tak właśnie wyglądało to upragnione, magiczne, „szczęśliwe” życie, które sobie stworzyliśmy – i w którym oboje się dusiliśmy.

W końcu się odezwałam. „Wiesz, że od czasu do czasu zastanawiam się, jak by to było, gdyby po prostu zniknęła. O ile wszystko byłoby prostsze…” Mój głos zadrżał, odwróciłam wzrok. Gdy tylko wypowiedziałam te słowa, nie mogłam uwierzyć, że wyszły z moich ust. Kochałam swoją rodzinę – dlaczego więc ostatnimi czasy takie myśli nachodziły mnie tak często? Co się wydarzyło? Jak do tego doszło?

Ed milczał przez chwilę, po czym powiedział cicho: „Myślałem dokładnie o tym samym”.

To był moment, w którym wszystko się zmieniło.

Jeśli to miała być cena za tak zwane szczęście, nie chcieliśmy dłużej jej płacić.

Tamtego wieczoru postanowiłam, że nigdy więcej nie będziemy się tak czuć.

I nie chcę, byście kiedykolwiek wy się tak czuli.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

DLACZEGO TAK TRUDNO ODNALEŹĆ SZCZĘŚCIE?

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

NORMA

 

 

 

 

 

Dawno, dawno temu, zanim nasz świat całkowicie się przeobraził – w czasach, gdy bez wahania wciskaliśmy się w zatłoczone miejsca, maski kojarzyły się tylko z Halloween, komputer nie był jeszcze największym wrogiem rodzica, a nauka nie zmieniła się w politykę – chciałam napisać książkę o szczęściu.

Jako terapeutka widziałam, jak szczęście coraz bardziej wymyka się moim klientom. Przez ponad piętnaście lat praktyki obserwowałam, jak z roku na rok szuka go coraz więcej coraz młodszych osób. Nigdy wcześniej fala niepokoju i lęków nie osiągała takich rozmiarów. Ludziom przyglądającym się sobie na tle ideału kreowanego przez media społecznościowe naprawdę trudno było czuć się dobrze. Pełne filtrów zdjęcia znajomych wygrzewających się na piaszczystych, białych, karaibskich plażach, cudownie wyglądających w szarych legginsach moro matek trójki dzieci czy doskonale dobranych – w sam raz na Pinterest – dodatków w salonie dawały im poczucie, że ich własne życie nie jest wystarczająco dobre. W gabinecie ciągle słyszałam: „Nie jestem wystarczająco dobra”, „Nie mam wystarczająco dużo pieniędzy”, „Nie jestem wystarczająco bystra/ładna/zorganizowana”. Ludzie stale uganiali się za tym, za czym rzekomo powinni się uganiać – nie tylko dla siebie, ale i dla dobra swoich dzieci – co sprawiało, że czuli się wyobcowani, wyczerpani i praktycznie niezdolni do cieszenia się tym, na co tak długo pracowali. To wtedy postanowiłam napisać książkę o szczęściu.

Zastanawiałam się, dlaczego – choć przecież szczęściu poświęcono tysiące książek – wskaźniki lęków i depresji nadal rosną. Szczęściem zajęli się też naukowcy: badania, ankiety i multum popularnonaukowych artykułów dostarczyło nam mnóstwa wskazówek dotyczących tego, co pozytywnie wpływa na nasz nastrój, a także – co ważniejsze – co mu szkodzi. My, terapeuci, mieliśmy do dyspozycji całą wiedzę potrzebną do tego, by uszczęśliwić ludzi. Dlaczego więc nie byli szczęśliwi?

Początkowo planowałam napisać książkę zawierającą listę prostych rzeczy, które moglibyście zrobić, żeby poczuć szczęście. Chciałam, byście stawili czoła swoim lękom, spróbowali czegoś nowego, odważyli się marzyć i poczuli ekscytację na myśl o swoim życiu. Jak wielu autorów przede mną, miałam zamiar posłać was w dalszą drogę uzbrojonych w cały zestaw przydatnych narzędzi, które z pewnością zmieniłyby wasze życie na lepsze.

A potem nadszedł rok 2020.

Globalna pandemia bez precedensu. Lockdowny. Zamknięcie szkół. Wszystko zdalne. Codzienny bilans zgonów. Brutalność policji uchwycona na żywo kamerkami telefonów komórkowych. Coraz większe rozwarstwienie ekonomiczne, kolejki w bankach żywności i rosnąca liczba remontów. Jeszcze więcej dramatów rodzinnych. Nosić maskę czy nie nosić. Szczepić się czy się nie szczepić. Nie wspominając już o najbardziej groteskowych wyborach w historii Stanów Zjednoczonych.

Niemal z dnia na dzień moi klienci przestali wspominać o szczęściu.

Zamiast tego przez półtora roku słyszałam tylko: „Nie mogę się doczekać, kiedy wszystko wróci do normy”.

Zapomnieliśmy chyba, że norma wcale nam tak dobrze nie robiła. Sądzę, że zanim książka ta trafi do waszych rąk, zdążymy sobie o tym przypomnieć.

 

 

Nowa normalność czy stara normalność: wszystko jest względne

 

Każdy, komu przyszło żyć w 2020 roku, wie, że normalność jest względna. Zachowania, które wcześniej potraktowalibyśmy jako istotne wskaźniki kliniczne, stały się częścią codziennej rutyny. Co mam na myśli? Gdyby na jakimkolwiek wcześniejszym etapie mojej kariery pacjentka powiedziała mi, że odkaża warzywa chusteczkami dezynfekującymi, zakłada maseczkę za każdym razem, kiedy wychodzi z domu i oprócz tego używa środka odkażającego, myje ręce osiem do dziesięciu razy dziennie, nie zastanawiałabym się długo nad diagnozą: zaburzenia obsesyjno-kompulsywne.

Które w pewnym momencie stały się normą.

Teraz, kiedy ryzyko zarażenia się wirusem rozprzestrzeniającym się po całym globie przestało wiązać się z dużym zagrożeniem, będę musiała wrócić do kwestionowania podobnego zachowania, jeśli ktoś taki ponownie wejdzie w progi mojego gabinetu. Będę musiała poznać codzienność takiej osoby (czy występują w niej na przykład takie czynniki ryzyka, jak chory członek rodziny), ocenić jej stabilność psychiczną i spróbować zrozumieć, dlaczego sięga po tak ekstremalne metody, by poczuć się bezpieczna. Po wzięciu tego wszystkiego pod uwagę zadam najważniejsze pytanie: Czy takie zachowanie działa na jej korzyść? Nie trzeba być psychoterapeutą kognitywnym, żeby wiedzieć, że te jakiś czas temu normalne zachowania mogą już nie być zdrowe.

Jak często jednak mam okazję obserwować ludzi, którzy angażują się w „normalne”, akceptowane kulturowo czynności – rzeczy, które wszyscy inni robią – ze szkodą dla własnego fizycznego, psychicznego i duchowego zdrowia? Jak często widzę rodziny zachowujące się całkowicie „normalnie” – przeładowujące harmonogramy swoje i swoich dzieci, wydające zbyt wiele, umieszczające w sieci każdy szczegół ze swojego życia? Żeby nie było – ja również należę do tej kategorii. Terapeuta też człowiek (powinnam zrobić sobie taką koszulkę). W naszej kulturze nadmiaru wszyscy robimy rzeczy, o których wiemy, że nie są dla nas dobre, wiemy, że nas nie uszczęśliwią. Nie robimy jednak niczego, by to zmienić, bo wszyscy inni robią to samo!

To normalne.

Ale kto powiedział, że „normalny” znaczy „zdrowy”? Badania pokazują, że „normalny” na pewno nie znaczy „szczęśliwy”.

Jeśli przestaniemy oceniać swoje życie i nadal będziemy po prostu żyć w tej „normalności”, może umknąć nam, co jest zdrowe. Jeśli dalej będziemy odkażać warzywa i obsesyjnie myć ręce, mimo że ryzyko związane z wirusem minęło, ta dawna normalność zmieni się w coś patologicznego i niezdrowego dla psychiki. Jeśli po prostu zaakceptujemy i zadowolimy się tym, co normalne, nie zadamy sobie ważnych pytań, które mogłyby pozwolić nam dojść do tego, czego naprawdę pragniemy w życiu, takich jak: „Czy to jest dobre dla mnie i mojej rodziny?”. Może to, co jest właściwe dla nas, wcale nie jest normalne. Z kolei właśnie to, co w naszej kulturze uchodzi za aberrację, może przynieść nam takie zdrowie, jakiego „normalność” nigdy nam nie da.

 

 

Pytanie, które wszyscy mi zadają

 

Gdy tylko ludzie dowiadują się, że jestem terapeutką, zaczynają opowiadać mi swoją historię. Widzę, że nadchodzi ten moment, po malującej się w ich oczach uldze. Nie ma przy tym znaczenia, gdzie się aktualnie znajduję: mogę stać w kolejce w spożywczaku, robić zakupy w naszej lokalnej piekarni, chodzić wzdłuż linii boiska, być na cocktail party, przelatywać nad Atlantykiem, a nawet siedzieć na fotelu ginekologicznym. Usłyszałam mnóstwo osobistych zwierzeń ludzi, którzy mnie w ogóle nie znali – i których kompletnie nie obchodziło, kto jeszcze ich słyszy. Gdy tylko znajdą empatyczne ucho, otwierają się i trudno im przerwać. Nowo poznani ludzie mówili mi o swoich chorobach przenoszonych drogą płciową, o dziwnych rzeczach, które ich nastoletni syn robił podczas weekendu, o przypuszczeniu, że ich roztargnione dziecko cierpi na zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi (ADD), albo o dziwnej, pojawiającej się ni z tego, ni z owego wysypce (Od kiedy jestem dermatologiem?).

Czasem bywa to męczące, zwłaszcza jeśli chcę po prostu po cichu zgarnąć tego czekoladowego croissanta i zdążyć zjeść go w samochodzie, żeby nie musieć dzielić się nim w domu z dziećmi. Moja czternastoletnia córka twierdzi, że to tylko i wyłącznie moja wina, bo to ja przyznaję się obcym, czym się zajmuję. Jej zdaniem powinnam zamiast tego mówić, że jestem księgową, bo „z księgowymi nikt nie chce gadać”. (Raz opowiedziałam tę anegdotę przy drinku parze, którą dopiero co poznaliśmy, i oczywiście okazało się, że on pracował jako księgowy).

Mimo wszystko wysłuchuję tych ludzi, bo wiem, że za ich opowieścią kryje się pytanie. Słyszę niepokój w ich głosie. Kiedy raz się tego doświadczyło, łatwo je zidentyfikować. Doskonale wiem, jak brzmi. Jest obecne w każdej rozterce, z której mi się zwierzają, niezależnie od tego, czy je artykułują, czy nie: „Czy to normalne?”.

Oczywiście, istnieją różne warianty: „Czy ja jestem normalny?”, „Czy on albo ona są normalni?”… Kryjącą się zwykle za tym pytaniem palącą wątpliwość trudno zlekceważyć: to tak, jakby odpowiedź twierdząca wystarczała moim rozmówcom do tego, by uwierzyli, że wszystko będzie dobrze. Choć większości z nas dane było się przekonać, często bywa inaczej.

Czy to normalne, że nastolatki się tną? Czy to normalne, że ludzie nie są zadowoleni ze swoich związków i wdają się w romanse? Czy to normalne, że kobiety przed czterdziestką chorują na raka piersi? Czy to normalne, że w Stanach Zjednoczonych codziennie dochodzi do masakr z użyciem broni palnej?

Jeśli „normalne” oznacza, że coś zdarza się często, to tak. Stany lękowe są dziś tak powszechne, że równie dobrze moglibyśmy sprzedawać mineralną z dodatkiem antydepresantów (pomysł wart miliard dolarów). Ale to norma, której nikt z nas nigdy by sobie nie życzył. Dlaczego więc zadowalamy się normalnością, o której wiemy, że nie przyniesie nam spełnienia? Spróbuję krok po kroku wyjaśnić to w kilku kolejnych rozdziałach.

W skrócie: przyzwyczailiśmy się do normalności, w której dzieci nie mają wolnego, dorośli są wykończeni zarabianiem na życie, którym nie mają czasu się cieszyć, a rodziny i związki cierpią z powodu jednego i drugiego. Czemu więc ta normalność wydaje się tak akceptowalna, a nawet pożądana? W pewnym momencie musimy zatrzymać się i zastanowić: Czy stale pogarszający się stan naszego zbiorowego zdrowia psychicznego, zmniejszenie się poziomu zadowolenia z życia i wszechobecny stres są związane z naszą normalnością? I jaką cenę płacimy za to, by ją utrzymać? Na podstawie doświadczeń wyniesionych zarówno z szesnastoletniej praktyki, jak i z domu rodzinnego mogę powiedzieć wam: cena ta jest bardzo, bardzo wysoka.

 

 

Czy celem jest szczęście?

 

W 2020 roku przestałam pytać moich klientów, co by ich uszczęśliwiło: odpowiedzi, które otrzymywałam na takie pytanie przed 2020 rokiem, wydawały się teraz niemożliwe i nieistotne. Podróżowanie, znalezienie nowej pracy, powrót do formy, spędzanie większej ilości czasu z tymi, na których mi zależy: już nikt o tym nie wspominał. Pomysły na to, co mogłoby przynieść nam szczęście? W świetle nowej, przerażającej rzeczywistości brzmiały banalnie. Choć większość z nas z pewnością miała więcej wolnego czasu i mogła w końcu zrobić którąś z tych rzeczy, nowe okoliczności, które wywróciły nasz świat do góry nogami, przesycone były stresem i niepewnością. Wykorzystaliśmy do maksimum nasze – lepsze lub gorsze – umiejętności radzenia sobie z sytuacją. Powiedzieć, że zjawiska do tej pory kryjące się w cieniu naszego życia – problemy w związkach, uzależnienia, różne -izmy, łagodne zaburzenia nastroju – wyszły na światło dzienne, to nic nie powiedzieć. Pandemia wzięła je pod potężną lupę – absolutnie nie dało się ich pominąć.

Pytania, które zadawałam w tym okresie, sięgały głębiej. W tamtym roku skupiliśmy się na przetrwaniu, zarówno emocjonalnym, jak i fizycznym. Szczęście naraz wydało się naskórkowe, pozbawione głębi, niezdolne do uleczenia otwartych ran spowodowanych miesiącami wyobcowania, stratą i żałobą. Ciągle pytałam klientów: „Co możesz zrobić, by się uspokoić?”, „Co da ci choć chwilę wytchnienia?” i „Co z rzeczy, które mają dla ciebie znaczenie, wciąż możesz robić w tych warunkach?”.

Pośród niepewności, strachu i frustracji te pytania zmuszały moich klientów do pewnych zachowań. Musieli sięgnąć do swoich najgłębiej ukrytych rezerw siły, zaakceptować sytuację ze wszystkimi jej ograniczeniami, przestawić swój umysł na nowe częstotliwości tak, by pomyśleć o nowych możliwościach i poczuć w sobie siłę sprawczą. Rezultaty nigdy nie przestały mnie zadziwiać. Doświadczyłam odporności, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam. Ludzie wyrażali wdzięczność za rzeczy, które na co dzień przyjmujemy za pewnik.

I, co być może najistotniejsze, obserwowałam, jak odkrywają coś znacznie potężniejszego niż szczęście, coś, co pozostawało niezależne od niepojętej sytuacji, w której się znaleźliśmy: zadowolenie.

Według angielskiego słownika Merriam-Webster zadowolenie (stan bycia zadowolonym) oznacza „poczucie albo okazywanie satysfakcji z własnego statusu, sytuacji czy stanu posiadania”. Innymi słowy, bycie zadowolonym to bycie zaspokojonym albo pogodzonym z tym, co się ma, kim się jest, z życiem, które się prowadzi. Jeszcze innymi słowy, zadowolenie to poczucie, że mamy wystarczająco.

Jeszcze prościej: szczęście to posiadanie wszystkiego, czego pragniemy, zadowolenie zaś to pragnienie wszystkiego, co mamy.

Zadowolenie to głębokie docenienie tego, że więcej nam nie trzeba, że mamy wystarczająco. To zrozumienie, żew sam raz przynosi satysfakcję, spełnienie i jest spokojne, a przy tym ma wielką moc. Życie z takim podejściem uwalnia od wszystkiego, co czyni z nas niewolników. „Wystarczająco” pozwala zawsze dostrzec piękno w życiu dokładnie takim, jakie jest nam dane.

Szczęście jest krzykliwe, lecz ulotne. Jest przemożne, kiedy się pojawia, ale często szybko rozwiewają je wiatry stale zmieniających się emocji, sytuacji, na które nie mamy wpływu i naszego stale rosnącego pragnienia posiadania tego, co było jego przyczyną. Gdy pojawia się szczęście, powinniśmy pozwolić mu głęboko w nas wniknąć, poczuć siłę jego podnoszącej na duchu obecności. Możemy zachować w sobie te momenty, by wrócić do nich, gdy przyjdzie nam zmagać się z wyzwaniami życia codziennego: w chwilach największej potrzeby wzmocnią nas i przywrócą radość.

Zadowolenie jest cichsze niż szczęście, w pewnym sensie bardziej subtelne, a jednak potężniejsze, niż może się wydawać. Zapuszcza korzenie szeroko i głęboko, przez co jest stateczne – ruchome piaski nieprzewidzianych okoliczności i przytłaczających uczuć nie są w stanie go poruszyć. W zadowoleniu odnajdujemy niezachwianą moc, która pozwala nam oprzeć się naporowi świata, który ciągle prze ku „więcej”, „lepiej” i „bardziej”. Dzięki zadowoleniu nie zbaczamy ze ścieżki i umiemy dostrzec piękno w nierównym gruncie pod stopami, rozsmakować się w wodzie z niespodziewanie napotkanych po drodze strumieni i rześkim chłodzie wieczora. A co najważniejsze, zadowolenie zawsze docenia, jak daleko dotarliśmy od początku podróży.

Ujmijmy to jeszcze inaczej. Kiedy otwieracie szafę, szczęście to ta boska, powiewająca, szkarłatnoczerwona sukienka i lśniące szpilki albo odważny, błękitny garnitur, który mieliście na sobie podczas tamtej ważnej prezentacji przed radą nadzorczą. Gdzieś obok leży zadowolenie – znoszona, powyciągana bluza, którą nosicie przez 95 procent czasu, bo chcecie, by było wam ciepło, miło i przytulnie. W pewnym momencie sukienka wam się znudzi albo znajdziecie nowy garnitur, ale ta bluza? Niezastąpiona. Największa moc, która zostaje z wami.

Choć myślałam o tym na długo przed rokiem 2020, to właśnie w tym okresie byłam świadkiem rodzenia się i wprowadzania w życie praktyk prowadzących do życia pełnego treści i zadowolenia. Ci z moich klientów i przyjaciół, którzy je wdrożyli, wyszli z tego roku próby silniejsi, spokojniejsi i odporniejsi. Wynieśli z kwarantann, niepokojów o zdrowie, zmian pracy i poważnych konfliktów rodzinnych nadzieję, opowieści o niewiarygodnej wdzięczności, a nawet niezapomniane chwile. Ci, którzy nie mieli dostępu do tych praktyk, także przetrwali, ale gdzieś po drodze stracili jakąś część siebie. Po wszystkim czuli w sobie pustkę, brak motywacji, czasem przytłaczający smutek, a nawet gorzej – żal.

Na tym zakończyła się moja praca nad książką o szczęściu. Więc nie: ta książka nie sprawi, że będziecie szczęśliwi. Przestałam szukać szczęścia. Wiem, że i w moim, i w waszym życiu będzie się ono pojawiać i znikać – to jest normalne. A gdybym mogła pomóc wam znaleźć zadowolenie? Zadowolenie ma w sobie coś z supermocy: pozwala przetrwać nawet najtrudniejsze sytuacje życiowe, delikatnie prowadząc nas po ścieżce spokoju, celu i znaczenia. Kto by tego nie chciał?

 

 

Uwaga na wstępie

 

Nie mam w zanadrzu żadnego Świętego Graala, który w jednej chwili zmieni wasze życie i to, jak się czujecie. Praktyki prowadzące do zadowolenia i poczucia spełnienia, które zaprezentuję w drugiej części tej książki, są właśnie tym i tylko tym: praktykami. Nauka, psychologia, filozofia i religia zgodnie przyznają, że te stare jak świat, zwyczajne nawyki prowadzą do życia pełnego spokoju i satysfakcji. Poza nimi wyjaśnię wam także przydatne pojęcia pochodzące z różnego rodzaju terapii, które prowadzę z moimi klientami, między innymi z terapii poznawczo-behawioralnej, terapii dialektyczno-behawioralnej, terapii akceptacji i zaangażowania oraz terapii redukcji stresu opartej na uważności. Wszystkie one pomagają znaleźć ośrodek spokoju w większości życiowych okoliczności.

Nazywam te praktyki „kluczami do zadowolenia”, co może brzmieć tajemniczo czy nawet magicznie, ale tak naprawdę są one bardzo proste, wymagają tylko nieco pracy. Szczerze mówiąc, z początku mogą wydawać się nawet nudne. Już nie możecie się doczekać, co?

Ale powiedzieć wam coś?

Działają.

Nie tylko działają – naprawdę działają. Działają nawet w czasie cholernej (co za ładne słowo) globalnej pandemii.

Skąd to wiem? Pewnego dnia, w okresie, kiedy koronawirus był jeszcze czymś zupełnie nowym, czwórka moich dzieci siedziała w domu, ucząc się zdalnie. Przygotowywałam im właśnie lunch, krzątając się w pośpiechu po kuchni jak kucharz w jakiejś podrzędnej knajpie – dodajmy: w przerwach cały czas na iPadzie przyjmując pacjentów – gdy zauważyłam, że moja wówczas sześcioletnia córka Carolina po cichutku przesmykuje się ze swoim laptopem do salonu. Z szelmowskim błyskiem w oku stanęła naprzeciw telewizora i zwróciła ekran komputera w jego stronę. Ponieważ znudziły ją zdalne lekcje pisania, postanowiła zamiast nich obejrzeć program, który właśnie leciał… i zdecydowała, że cała grupa przedszkolna też powinna go zobaczyć.

Spojrzeliśmy z mężem po sobie. W tym momencie lock­downu spędziliśmy już ze sobą stanowczo za dużo czasu, dowiadując się na swój temat ciekawych rzeczy, jak choćby tego, kto głośniej oddycha przy jedzeniu (nie ja). „Widzisz, naprawdę potrafię być zadowolona w każdej sytuacji” – powiedziałam do niego, spokojnie wzięłam głęboki wdech i odpuściłam. Mimo wszystko to był świetny program.

Zaśmiałam się nawet – może trochę przez łzy – ale nie straciłam panowania nad sobą.

Dzięki tym praktykom.

Pokażę wam ich neuronaukowe podstawy, które pozwolą nam zrozumieć, dlaczego są tak skuteczne. A kiedy się już w nie zaangażujecie, staną się w najlepszym możliwym sensie uzależniające. Spokój jest uzależniający. I zaraźliwy. Nie zdziwcie się więc, dziewczyny, kiedy wasi znajomi zaczną pytać, co się z wami stało, bo oni chcieliby zamówić to samo! Wy zaś, drodzy mężczyźni, wiecie pewnie, że – przynajmniej według mojego męża – większość facetów nie rozmawia ze sobą o takich sprawach, ale przypuszczam, że wasi przyjaciele i tak zorientują się, że coś jest na rzeczy.

Widzicie więc, dlaczego nie mogłam obiecać, że ta książ­ka uczyni was szczęśliwymi. Nie sądzę, by jakakolwiek książka, która składa takie przyrzeczenia, była w stanie dotrzymać słowa. Obiecuję za to, że znajdziecie tu pytania, na które musicie sobie odpowiedzieć, żeby stworzyć życie, które wam odpowiada. To właśnie rola dobrej terapii: pomaga w zadawaniu właściwych pytań, by odkryć odpowiedzi najlepsze dla was. Życie nie przychodzi w rozmiarze uniwersalnym. Wy, otaczający was ludzie, sytuacje, w których się znajdujecie, są unikatowe. Dajcie sobie czas i przemyślcie swoje wybory. Stawka jest zbyt wysoka, by tego nie robić.

Kiedy zaczniecie wprowadzać moje klucze w życie, spodziewajcie się przerw i nowych początków. To nie jest podróż wszystko-albo-nic; tak naprawdę u ludzi nic nigdy nie przebiega w ten sposób. A jedną z rzeczy, której nauczycie się najpierw, jest fakt, że jesteśmy tak bardzo wspaniale ludzcy.

 

 

Trochę o mnie

 

Zanim przejdziemy dalej, chciałam podzielić się z wami jeszcze paroma rzeczami. Po pierwsze, zawsze marzyłam, by być pisarką, która posługuje się tymi kwiecistymi, przeobrażającymi czytelnika metaforami, zostającymi z nimi przez całe życie. Ale nie jestem taka – zwłaszcza teraz, kiedy 70 procent mojej pisemnej korespondencji stanowią emoji i GIF-y (wprawdzie są ekstra, ale zawsze). Myślę o sobie bardziej jak o wykładowczyni niż o pisarce. Najlepiej się czuję, mówiąc. Jako specjalistka od zaburzeń lękowych od szesnastu lat rozmawiam z ludźmi podczas terapii. W moim podkaście, All Things Life, uwielbiam gadać właściwie o wszystkim. Postanowiłam więc, że napiszę tę książkę tak, jakbyśmy stali razem przy kuchennym stole, popijając kawę czy raczej – bądźmy szczerzy – pikantną margaritę z jalapeño. Robię naprawdę świetną. Czasem w trakcie pisania wyobrażałam sobie, że wysyłam sobie z wami wiadomości (próbowałam nawet przemycić emoji, ale wydawca mi nie pozwolił). Bywało, że od pisania dosłownie bolał mnie mózg. Czułam jednak, że muszę napisać tę książkę i oddać ją w wasze ręce. Zostańcie ze mną, na końcu wrócę do tej historii.

Po drugie, wiara stanowi istotną część mojej podróży i – obok psychologii – jest soczewką, przez którą oglądam świat. Jako Amerykanka tamilskiego pochodzenia mam w rodzinie chrześcijan, hindusów i buddystów: to trzy najpopularniejsze religie wyznawane na Sri Lance, gdzie dorastali moi rodzice. Choć sama jestem chrześcijanką, wiele dały mi rozmowy z członkami rodziny, którzy zostali wychowani w innych tradycjach – uważam, że brzmienie wielu z prawd, którymi warto kierować się w życiu, można odnaleźć w różnych miejscach. Co ciekawe, tradycja judeochrześcijańska uzasadnia każdą z ośmiu praktyk, którą omawiam w drugiej części tej książki. Wiele z nich znajdziemy także w siedmiu najczęściej praktykowanych na świecie religiach. Jeśli tylko szukacie prawdy, znajdziecie ją – trudno przegapić coś, o czym mówi tak wiele różnych głosów.

Możecie nie wierzyć w Boga, możecie w ogóle nie zawracać sobie głowy duchowością – to nie szkodzi, książka i tak wam się przyda. Z zawodu jestem psychoterapeutką po Uniwersytecie Columbia, bezstronna obiektywność jest podstawą mojej pracy zawodowej. Po ponad piętnastu latach prowadzenia prywatnej praktyki wiem, że moi klienci czują się wysłuchani i akceptowani, i mam nadzieję, że wychodzą ode mnie silniejsi, z poczuciem większej kontroli nad swoim życiem niż wtedy, gdy po raz pierwszy przekraczali progi mojego gabinetu. Do tej książki podchodzę bardzo podobnie jak do nich. Na kolejnych stronach będę się z wami dzielić doświadczeniami związanym z wiarą, kiedy uznam to za stosowne – wyłącznie dlatego, że to moje autentyczne przeżycia, które mogą dodać wam otuchy. Nic innego w życiu nie inspirowało, nie prowadziło i nie wypełniało mnie tak, jak momenty duchowych przeżyć. Chwile niezwykłego objawienia i spokoju, które zstąpiły na mój umysł i duszę, trudno jest opisać słowami. Z informacjami na temat mojego życia w wierze możecie zrobić, co wam się podoba: wziąć je sobie głęboko do serca albo patrzeć na nie sceptycznie.

Niezależnie od tego, w co wierzycie, omówione w tej książce czysto psychologiczne zasady i techniki oparte są na obserwacjach naukowych i bronią się same. Skuteczność przedstawionych metod terapii została potwierdzona w praktyce – postaram się przemycić tutaj przynajmniej niektóre z tych badań. Ponieważ byłam również świadkiem, jak praktyki te wpłynęły na życie setek moich pacjentów, jestem pewna, że wam również pomogą.

Terapeutów z zasady uczy się, by nie ujawniali zbyt wiele o sobie. Nie bez powodu. Wasza droga to wasza droga. Jeśli w trakcie sesji wasz terapeuta mówi więcej niż wy, jeśli wiecie o jego życiu więcej niż o swoich problemach – to, uwaga, Houston, mamy problem (serio, w czasie takich spotkań powinna wam się zapalić czerwona lampka!). Ja już zdążyłam złamać tę zasadę, a nie dotarliśmy nawet do drugiego rozdziału! Eksperci zachęcają jednak terapeutów do uchylenia rąbka własnej prywatności, jeśli może to pomóc danej osobie w postawieniu kroku naprzód. Z tego powodu opowiadam o sobie w tej książce: dzielę się z wami historiami z mojego życia, moim sposobem patrzenia na zadowolenie oraz strategiami, które umożliwiły mi wdrożenie tych praktyk.

Nie chciałam, żeby książka ta was przytłoczyła, by stała się kolejną listą rzeczy do zrobienia. W części drugiej pod koniec każdego rozdziału zebrałam kilka prostych kroków, które mają wam pomóc „przekręcić klucz” i zacząć. Radzę wam skupić się na jednym z nich, odłożyć książkę, poćwiczyć, wprowadzić go w życie i wrócić do lektury, kiedy już będziecie gotowi na więcej.

Co ważne, pytania, które zadaję, są równie istotne, jak same metody. Poświęćcie trochę czasu na zastanowienie się nad nimi. Możecie sobie nawet wyobrazić mnie siedzącą naprzeciwko i krępująco długo wpatrującą się w was w oczekiwaniu na odpowiedź. Tak, mniej więcej tak w skrócie wygląda terapia. To niesamowite, jakie odpowiedzi potrafią wyłonić się z tej ciszy – ostatecznie przecież to w ciszy zaczynamy słyszeć głos swojej wewnętrznej mądrości. To właśnie w tej przestrzeni moi klienci często odnajdują rozwiązania, których szukali.

Mam nadzieję, że znajdziecie tu kilka praktyk, z którymi będziecie mogli się utożsamić i które przyniosą wam nieco codziennego spokoju w gorączkowym życiu, które wszyscy prowadzimy. Jeśli książka pomoże wam wcielić w życie choć jedną zmianę albo spojrzeć na siebie z nowej perspektywy, która przyniesie wam choć odrobinę więcej klarowności czy równowagi – cóż, dla mnie to będzie znak, że wszyscy coś zyskaliśmy.

Najpierw jednak, jeszcze zanim porozmawiamy o samym zadowoleniu i o tym, jak je odnaleźć, musimy przyjrzeć się bliżej wszechobecnym w naszej kulturze naciskom, które nie pozwalają nam go doświadczyć.

Jeśli jesteście choć trochę podobni do mnie, to, co za chwilę odkryjecie, wprawi was w osłupienie – nie tylko dlatego, że prawda potrafi być szokująca, kiedy wyciągnie się ją na światło dzienne, ale przede wszystkim dlatego, że ta prawda uderza tak blisko domu. Nie jestem chyba jedyną osobą, która patrząc na życie, jakie znamy, myśli: To kompletne… szaleństwo!

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Tytuł oryginału: THIS BOOK WON’T MAKE YOU HAPPY

Eight Keys to Finding True Contentment

 

Copyright © 2022 by Niro Feliciano

This edition arranged with Kaplan/DeFiore Rights

through Graal Literary Agency

 

All rights reserved

 

Copyright for the Polish edition © 2023 by Grupa Wydawnicza Filia

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2023

 

Projekt okładki: © PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Zdjęcie na okładce: © createvil / Shutterstock

 

Redakcja: Paulina Jeske-Choińska

Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-540-6

 

 

 

Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA NA FAKTACH

 

 

Historie przedstawione w tej książce są odzwierciedleniem wspomnień autorki. By chronić prywatność opisywanych osób, niektóre imiona zostały zmienione.