Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Transporterka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 kwietnia 2022
Ebook
36,90 zł
Audiobook
32,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Transporterka - ebook

To nie jest klasyczny i bajeczny romans. To świat pełen brudu, bólu i przemocy, a każdy dzień to walka sił. I to nie tylko z wrogiem, ale i z samym sobą. W tym wszystkim tkwi ona, piękna, mądra i sprytna, choć nieco pogubiona Irina Fedukowa. Młoda kobieta pracuje dla zorganizowanej grupy przestępczej jako transporterka. Zajmuje się przywozem ciężarnych dziewczyn z Ukrainy, które skłonne są sprzedać swoje dzieci. Często pomaga im uniknąć późniejszych zobowiązań względem mafii, dając im pracę w legalnych biznesach swojego zwierzchnika. Dzięki temu zyskuje wiele przyjaciółek oraz sojuszniczek. Irinę i jej szefa łączy wyjątkowa i mocna więź, która przyćmiewa wolno rozwijające się uczucie względem przystojnego, ale wycofanego kolegi z grupy. Czy w obliczu bitwy, którą stoczy przestępcza brać, Irina dopuści do siebie młodego mężczyznę? Czy dwa tak silne charaktery będą w stanie ze sobą współgrać? Czy w tak nieczystym półświatku można zatracić się w pięknej miłości? Poznajcie losy Iriny Fedukowej i przekonajcie się sami.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-8290-076-7
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pierwszy

Zdjęłam z półki jeszcze jakąś butelkę wódki i ruszyłam w kierunku kas. Ciężki koszyk z każdym krokiem ocierał się o moje gładkie, skórzane spodnie. Zaczęłam się zastanawiać, po jaką cholerę mi… bataty i jarmuż?

Przecież i tak nic z tego nie przyrządzę.

Nie potrafię i nie lubię. Wywróciłam oczami. Widok długiej i leniwej kolejki do strefy samoobsługowej napawał mnie irytacją. Głośno westchnęłam. Ujrzałam kobietę – kolokwialnie mówiąc – zniszczoną przez system, siadającą przy jednym z tradycyjnych stanowisk.

Ale fart!

Prędko ruszyłam w jej kierunku. Naprawdę nie miałam ochoty kwitnąć w rządku bezradnych klientów, stawiających czoła „skomplikowanej” maszynie. Zważywszy, że dochodziła dwudziesta pierwsza.

Z zadartą brodą wykrzesałam jeszcze ciut sił, aby szybciutko dotrzeć do kasy, ale obezwładnił mnie powiew chudego łowcy okazji, zawzięcie biegnącego niczym po złoto. Przy taśmie zajęłam skromne drugie miejsce. Wyłożyłam na nią swoje zakupy. Poczułam się jak patologiczna matka, która zdrowym żarciem wynagradza swym dzieciom smutne dzieciństwo. Z batatów i jarmużu mogłabym zrezygnować, ale z wódki i prezerwatyw? W życiu!

Olałam to.

Miałam gdzieś, co myśleli o mnie inni.

– Pff… – parsknęłam pod nosem i wzruszyłam ramionami.

Uniosłam wysoko głowę, dumnie się rozglądając. I wtedy go ujrzałam! Ustawił się tuż za mną, kładąc na taśmę zimowy płyn do spryskiwaczy.

O, kurwa!

Taka okazja już się więcej nie powtórzy!

Skupiłam się, penetrując wzrokiem wieszak z drobnymi produktami typu take away. Potem spojrzałam na swoje zakupy.

Myśl, Irina!

Jakby go tu zagadnąć?

W środku aż cała chodziłam. Czułam się zniecierpliwiona. Nerwowo podrygiwałam palcami u stóp, żeby nie tupać w miejscu jak małe dziecko, które czekało, aż ekspedientka wręczy mu loda. Miałam setki pytań. Tu i teraz chciałam je zadać, by poznać odpowiedzi! A jednak musiałam trzymać zaciśnięte wargi, aby ten entuzjazm nie wylał się przez moja usta. Nie chciałam go osaczyć czy też wyjść na wścibską. Powściągnęłam dziki zapał. Zresztą nie wypadało pytać nieznajomego o to, kim był i czego, u licha, chciał od mojego Brunona? Drżały mi ręce. Krew zaczęła szybciej krążyć. Co chwilę przez moją głową przechodził gorący nurt, który przyćmiewał wzrok. Jak migająca żarówka pod sufitem. Najpierw słychać charakterystyczne: „dzzyt”, a potem przygaśnięcie. A może jednocześnie? W każdym razie coś takiego rytmicznie odbywało się teraz w mojej głowie.

I mnie olśniło!

– To twoje? – spytałam, udając zdezorientowaną i pomachałam paczką prezerwatyw w kierunku przystojnego i eleganckiego mężczyzny w średnim wieku.

Starałam się wyrażać megazdziwienie.

– Nie – odparł oschle, ale uśmiechnął się urzekająco i szepnął: – Możemy się podzielić albo wykorzystać je wspólnie?

Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Nie wiedziałam, czy żartuje, czy jest taki bezpośredni? Powiodłam wzrokiem od lśniących, czarnych butów, przez zaprasowane na kant grafitowe spodnie, po niedopiętą pod szyją ciasną koszulę, przykrytą marynarką.

Gdzie podział się płaszcz?

Tę subtelną – ironia – penetrację zwieńczyłam na łagodnej, świeżo muśniętej słońcem twarzy. Wyglądał, jakby właśnie wrócił z jakiegoś egzotycznego, cholernie ciekawego kraju, a szybkie zakupy w dyskoncie były przystankiem z lotniska do domu.

Pewnie jeździ czymś drogim…

Zazwyczaj mam nosa do ludzi. Co ja pieprzę?! Zawsze go mam. Ale tym razem było jakby trudniej.

Wreszcie się opamiętałam. Postanowiłam zaryzykować. Odgarnęłam grzywkę z oczu, która przyczepiła się do moich naturalnie długich, ale podkreślonych tuszem rzęs. Spojrzałam mu w oczy i rzekłam:

– Ja stawiam.

Paczkę prezerwatyw rzuciłam obok worka z jarmużem.

Zwróciłam się przodem do kasjerki, ukrywając uśmiech, który rozdarł moje policzki. Cieszyłam się z szansy, którą dał mi los. Nigdy mnie tak nie rozpieszczał. Czułam na swoich plecach jego wzrok i pomyślałam:

Od tyłu wyglądam jak zdesperowana czterdziecha.

A jestem dopiero przed trzydziestką!

Krótkie do ramion proste blond włosy wpadały za kołnierz brązowego płaszcza o kroju oversize. Przewiązałam go w pasie, aby podkreślić talię. Niżej bordowa skóra, opinająca moje chude nogi. Na stopach czarne wysokie koturny od R.Polańskiego. Nie chodziło o tego reżysera filmowego. Stałam w oczekiwaniu na jego ruch. Łudząc się, że chwycił przynętę.

– Jesteś sama? – szepnął mi wreszcie do ucha.

Hm?

Chciałam się upewnić, o co mu chodziło.

– W sklepie czy w życiu? – dopytałam się uwodzicielskim tonem.

Próbowałam grać na zwłokę. Kokietować. A on sobie zamilkł.

Cholera!

Wziął mnie za tępą laskę?

Zażenowana zerknęłam na niego w półobrocie. Przywitał mnie intrygującym spojrzeniem. Myślałam, że to ja kontrolowałam sytuację. Przecież to ja zaczęłam zabawę. To ja zarzuciłam przynętę!

Kiedy przejął nade mną kontrolę?

I dlaczego poczułam się… zdemaskowana?

Te brązowe oczy wydawały się znajome. Ciepłe, ale stanowcze jednocześnie. Spoglądał na mnie z ciekawością. Skanował każdy milimetr mojej bladej twarzy. Zatrzymał się na czerwonych ustach, potem powiódł do niebieskiego spojrzenia. Nie wziął mnie za tępą laskę! On mnie znał!

Kim on jest?

Kim, do cholery, jest człowiek, którego ostatnio ciągle widuję w towarzystwie Brunona?

Bałam się, że dostrzeże moją konsternację.

Zjebałam.

Zachciało mi się filozofować! Jakby tego było mało, dobiegły mnie odgłosy egzaltowanej uprzejmości. Nerwowo odwróciłam głowę i ujrzałam, jak kasjerka oddała klientowi paragon. Westchnęłam, sądząc, że poniosłam sromotną klęskę. Pierwszy raz czułam się rozpracowana przez mężczyznę. Pierwszy raz nie udało mi się osiągnąć celu.

Kurwa mać!

Zrób coś!

I wtedy los się do mnie uśmiechnął. Po raz trzeci! Na horyzoncie pojawiła się młodsza i z pewnością bardziej żywiołowa dziewczyna, która nosiła się z zamiarem zastąpienia koleżanki na stanowisku numer siedem. Usłyszałam, jak wysyła ją do domu. Nie tracąc ani chwili, wróciłam do gry.

Dajesz!

Stojąc tyłem do nieznajomego, odgarnęłam włosy z szyi, na której zatrzymałam dłoń. Następnie zaczęłam masować swój kark. Zdobił go wytatuowany wąż, wypełzający zza linii włosów.

Irina nie poddaje się tak łatwo!

– Nie. Nie jestem sama – rzuciłam za siebie z żalem w głosie.

Poczułam ciepły oddech na swoim karku, a za moment usłyszałam:

– Skok w bok?

– Wolę określenie: chwila przyjemności.

– Chcesz dla jednej chwili zaprzepaścić coś, co trwa pewnie od dawna? – umoralniał, ale wyczułam, że próbował poznać moje stanowisko w kwestii wierności.

– Życie składa się z chwil, a to jedna z nich, nieprawdaż? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy.

– Ale kompletnie nie pasuje do reszty – przekomarzał się.

– To czyni ją wyjątkową. A ty?

– Co ja?

Uniósł grube, ciemne brwi. Wyglądał na mężczyznę w okolicy pięćdziesiątki, ale przez opaleniznę i pomarszczone w zdziwieniu czoło, dodałabym mu z pięć lat.

– Pytam, czy kogoś masz? – doprecyzowałam.

Wyjął rękę z kieszeni spodni, a ja ujrzałam lśniącą na palcu złotą obrączkę.

Staroświecki.

Jakieś dziesięć minut później znaleźliśmy się w jego samochodzie. Siedziałam na nim okrakiem, na tylnej kanapie jego jeepa. Uprawialiśmy seks, a ja marszczyłam brwi z zażenowania, jakie powodowało osobliwe pomrukiwanie nieznajomego.

Kot mojej ciotki!

Próbowałam odgonić nadpobudliwe wspomnienie, które tak upierdliwie zawisło mi przed oczami. Kobieta sponiewierana demencją i alkoholizmem, mieszkająca dom w dom, miała szczególnie parszywe zwierzę. Brzmiało zupełnie tak, jak ten ogier z luksusowego range rovera z czerwono-czarnymi skórami.

Nie wierzę!

Już miałam parsknąć śmiechem, kiedy ten nagle doszedł, kuląc się jak ofiara przemocy domowej, pomiędzy moimi drobnymi piersiami.

– Kim ty jesteś? – wymamrotał w ekstazie sekundę później.

– Twoją fantazją – szepnęłam mu do ucha. – A ty?

– Twoim dłużnikiem.

Mam cię!

W moim oku z pewnością pojawił się błysk jak u graczy Huberta Urbańskiego, kiedy ten oznajmiał: „To poprawna odpowiedź!”.

Tak przynajmniej się czułam. Okłamałam go. Byłam sama, ale wiedziałam, że tacy mężczyźni potrzebują wiarygodnej aprobaty. Zachęty w stylu: „Zgrzeszę, jeśli ty też zgrzeszysz” lub „Skoro ona nie ma skrupułów, to ja także nie powinienem ich mieć. Jestem twardszy, bo jestem facetem”.

Dawałam im przyzwolenie od ich własnych sumień. Byłam mentorem w drodze do grzechu, ale i wybawicielem od złego. Uosobieniem diabła i anioła jednocześnie. Wyzwalałam mężczyzn ze szponów moralności i prawości, by potem uciemiężyć na własnych zasadach. Stąpałam na granicy nieskalnej przyzwoitości i obrzydliwej obłudy.

Mało tego!

Wprawiałam facetów w takie zakłopotanie, że częstokroć nie wiedzieli, czy zasługują na przywilej oddychania tym samym powietrzem.

Powinnam wpisać to sobie w CV!

Mówili, że jestem bezczelna w swej perfekcji i nieugięta w jej manifestowaniu. Nie wyprowadzałam ich z błędu! Uwielbiałam upajać się widokiem samca dochodzącego tak ekspansywnie, że wstyd patrzeć. Dawałam im coś, na co nie zasługiwali, ale potrafili odwdzięczyć się z nawiązką. Kupowałam sobie w ten sposób dozgonną lojalność i posłuszeństwo, przysługi niewymierne.

Poznajmy się!

Nazywam się Irina Fedukowa i byłam kobietą mafii.

Zapięłam bluzkę, podciągnęłam spodnie wraz z niemal niezauważalnym kawałkiem koronki na sznurku, który tego wieczoru był moją bielizną. Włożyłam płaszcz, a na ramieniu zawiesiłam malutką torebeczkę. Na dłonie wsunęłam bordowe mitenki.

– Będziemy w kontakcie – rzuciłam niezobowiązująco, ale obiecująco.

Wysiadłam, chwytając swoje torby. Jednorazowy kochanek, ale dozgonny dłużnik, odjechał uradowany i dowartościowany, jak ten gracz z gwarantowaną pulą po własnej rezygnacji z pytania za sto dwadzieścia pięć tysięcy złotych. Znikał, triumfując, ale jeszcze nieświadom głodu, który odczuje już jutro rano.

Koledzy z rodziny, do której wstąpiłam wiele lat temu, mawiali, że uzależniałam niczym heroina.

Być może.

Na pewno pozostawiałam kochanków na ssaniu bez kontaktu do dilera.

Panowie tracili dla mnie głowy, popadając w obłęd. Narastający głód doprowadzał ich do szału. Pewnie pomyślisz, że lubiłam przygodny seks. Nigdy się do tego nie przyznałam! Aczkolwiek było to moim ulubionym narzędziem w drodze do osiągania – mogłoby się wydawać – rzeczy niemożliwych.

Bronią każdej z nas jest kobiecość, z której ja nie wahałam się korzystać. I gwoli ścisłości: nie uważałam, żeby było to coś złego.

Czy należałam do kobiet rozwiązłych?

Pozostawiam to Twojej ocenie, ale pamiętaj, że cel uświęca środki! Na pewno byłam skuteczna, bowiem nikt nie potrafił mi się oprzeć.

Zastanawiasz się, jak później odnajdę mężczyznę z range rovera, by odebrać swój dług? Otóż potrafiłam być elastyczna w swej przebiegłości i skuteczna w działaniach. Robiłam to w kulminacyjnym momencie. Tym, w którym facet już nie widział i nie słyszał, bo wszystkie szare komórki spełzły do nabrzmiałego – jak polski bakłażan w trakcie sezonu – członka. To właśnie wtedy swobodnie gmerałam w cudzej prywatności zakamarków portfela. I wtedy zapamiętywałam personalia pretendenta do przyszłej ofiarności.

Zmieńmy na chwilę temat.

Co powoduje, że jedni mają talent w sprawach łóżkowych, a inni są go pozbawieni?

Chociażby motywy, które nami kierują. Jeżeli uprawiamy seks z myślą o zaspokojeniu własnej chuci, słabo wypadniemy w oczach drugiej osoby. Ale jeśli przesadnie skupiamy się na ofiarowaniu przyjemności komuś, także zaliczymy faux pas. Taki altruizm łóżkowy należy do przesadzonych.

Jest jeszcze trzecia możliwość!

Kiedy kierują nami inne pobudki. Mianowicie: wyższa konieczność. Nadrzędny cel niezwiązany z naszym pragnieniem. Wówczas osiągniemy szczyt naszych możliwości, zapadając komuś w pamięć.

Dwie pieczenie na jednym ogniu, bitches!

Nabierasz pewności siebie, gdy słyszysz ulubioną, idealnie wpasowującą się w twoje gusta muzyczne piosenkę? Doświadczasz przypływu tej pozytywnej energii, wypełniającej całe twoje ciało aż po koniuszki palców? Masz wówczas ochotę przenosić góry? Zdobywać szczyty? Uprawiać seks?

Bo ja tak właśnie się czułam. Noc zamgliła od cuchnącego dymu mającego swe źródło u nasady kominów. Opadający na ziemię, irytujący biały puch, roztapiał się na policzkach, rozmazując pieczołowicie wykonany makijaż. Kończył się wyjątkowo mroźny marzec, a zaczynał nowy miesiąc.

Udało mi się!

Dowiem się, kim jesteś… Bogdanie Szymkiewiczu.

Taszcząc wypchane zdrowym żarciem jednorazówki, zmierzałam do czarnego chevroleta camaro, lśniącego w nawet tak niewyraźną noc jak tamta. Miałam pociąg do amerykańskiej sztuki motoryzacyjnej, tamtejszego sportu oraz do artystów muzycznych z gatunku pop i rock zza oceanu.

Are you insane like me?

Been in pain like me?

Bought a hundred dollar bottle of champagne like me?1

Nuciłam pod nosem ulubioną piosenkę, ale robiłam to tak dyskretnie, by nikt nie podkradł mi tej melodii, której radiowe stacje nie zniszczyły patologiczną częstotliwością emisji.

Kocham muzykę!

I to jej zawierzam swoje smutki i problemy.

Stawiałam ostrożne kroki. Szłam bowiem w niebezpiecznie wysokich platformach po zaniedbanej przez pracowników, ośnieżonej, ale mocno udeptanej i wyślizganej przez klientów ścieżce.

Po jaką cholerę wybrałam takie buty?!

Każdy kolejny krok był niczym czekan wbijany w lodową ścianę u schyłku Mount Everestu.

Nie! Jednak to zwycięstwo nie napawało mnie satysfakcją. A miałam tu na myśli Bogdana Szymkiewicza… Nagle to do mnie dotarło.

Coś mi tu nie gra!

Dlaczego, do jasnej cholery, czuję się przegrana?

Nie oceniaj mnie przez pryzmat tego jednego razu.

Tutaj ewidentnie coś poszło nie tak, jak powinno było.

Westchnęłam i odpędziłam te ponure rozważania. Myślałam teraz tylko o tym, gdzie schowałam butelkę szalenie wysokoprocentowego trunku, by w razie upadku, ratować go w pierwszej kolejności.

No gdzie to jest?!

Walczyłam z ciasną kieszenią płaszcza, w której gdzieś na dnie spoczywał pilot od camaro.

Ileż rozterek jak na jeden wyjazd po zakupy… Ech…

Dotarłam wreszcie do miejsca, w którym jakieś pół godziny temu zostawiłam swoje – przesadnie jak na kobietę – zadbane auto. Możesz się nie zgodzić, ale generalizując, to mężczyźni bardziej dopieszczają swoje samochody.

A ten tu czego?

Kątem oka dostrzegłam chłopaka przyglądającego mi się zza uchylonej szyby granatowego bmw. Zaparkował tuż obok mnie! A specjalnie wybrałam miejsce na tyle odległe od drzwi wejściowych supermarketu, aby uniknąć właśnie takiej sytuacji.

– Kurwa mać! – wykrzyknęłam spontanicznie.

Rzuciłam na ziemię torby z zakupami, zupełnie nie zważając na szkło, które się w nich znajdowało. Tym jakże literackim, dość bezpośrednim zwrotem, darując sobie wszelkie eufemizmy, podsumowałam sytuację, w której się właśnie znalazłam. Powtórzyłam:

– No. Żeż. Kurwa!

Lamus z nazbyt sportowego pojazdu jak na takiego maminsynka drygnął nieswojo, uderzając głową w podsufitkę. Klucz najprawdopodobniej musiał mi wypaść w eleganckim wnętrzu range’a, który odjechał chwilę temu. Drzwi sąsiedniego auta się otworzyły i ze środka energicznie wyskoczył właściciel pojazdu albo ten, któremu się wydawało, że nim był. Przywdział maskę wybawiciela. Wypiął klatkę piersiową, przeczesał bujne, kręcone, brązowe włosy, poprawił czarny, zamszowy płaszczyk i postawił w moim kierunku pierwszy krok. A ja wpatrywałam się w nadgorliwego przybysza jak ofiara losu.

Wkurzona ofiara losu!

Wysunął się spomiędzy naszych aut, zaparkowanych przodem do bocznej ściany sklepu. Podszedł do mnie i zagadnął:

– Hej, widzę, że masz jakiś kłopot.

A gdzież tam, pełny relaks!

W środku kipiałam ze złości, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Nie wiedziałam, z jakim efektem, bo nie potrafiłam trzymać emocji na wodzy. Jak mnie coś wkurwiało, to po prostu byłam wkurwiona i nie dało się tego ukryć.

Starałam się.

Dławiłam się własną wściekłością, bo w żaden sposób nie mogłam jej teraz uzewnętrznić. Penetrowałam go wzrokiem.

Chłopak miał może ze dwadzieścia lat. Na tyle przynajmniej wyglądał. Z całą pewnością to loczki i niemalże dziewicza twarz, bez chociażby mysiego zarostu, czyniły go takim zniewieściałym. Spod płaszcza wystawał beżowy golf, co nie uszło mojej uwadze.

Całkiem przyzwoicie.

Uwielbiałam mężczyzn w swetrach ciasno oplatających ich torsy. Ale gdy zerknęłam na buty…

O zgrozo!

Mimo najszczerszych chęci nie byłam w stanie zachować dla siebie tego, o czym pomyślałam. Parsknęłam z litością. Nie znałam się na modzie i nieszczególnie ją lubiłam. Blichtr i zbytek były mi obce. Buty R.Polańskiego były w zdroworozsądkowej cenie, a camaro z dwa tysiące dwunastego roku, obecnie jego wartość rynkowa wynosiła około siedemdziesiąt tysięcy złotych…

Tak, to dość stary model.

Tymczasem moi – nazwijmy ich – współpracownicy jeździli flotą za setki tysięcy złotych. Stać mnie było na drogie rzeczy, tylko na litość boską, po co? Szanowałam pieniądze, bo zaznałam ubóstwa. Ale nie w tym rzecz.

Nieznajomy spojrzał w dół, nerwowo uniósł się na piętach i – trzeba mu to przyznać – z honorem przyjął wyrazy krytyki. Jego stopy zdobiły błękitno-różowe sneakersy od Jordana z pewnością z jakiejś limitowanej kolekcji retro. Akurat to wiedziałam, bo lubiłam NBA. W sumie buty jak buty – moda jest kwestią gustu – gdyby nie ten artystyczny akcent w postaci grubych, seledynowych sznurówek, modnych przeszło dekadę temu. Cóż… powtórzę się: moda jest kwestią gustu, a o gustach się przecież nie dyskutuje. Chłopak dyskretnie się zawstydził. Milczeliśmy.

Kurde… Skoro już się napatoczył… No i to… bmw.

Lubię szybkie auta. Nie jestem blacharą. Motoryzacja mnie po prostu pasjonuje.

Trzeba kłuć żelazo, póki gorące.

– Czekasz na kogoś? – spytałam wreszcie i wskazałam w kierunku sklepu.

– Nie – odparł bez zastanowienia. – To znaczy… tak!

– To znaczy jak w końcu? – Zgłupiałam.

– Czekam na kogoś, ale nie ze sklepu – wyjaśnił zakłopotany.

Usłyszałam wibrację telefonu. Chłopak wysunął komórkę z kieszeni dżinsów i odszedł kilka kroków. Chwilę popatrzył w ekran, a potem wlepił we mnie wzrok z miną dziecka, odnajdującego pod choinką upragniony prezent. Zbliżyłam się. Staliśmy pomiędzy naszymi samochodami w ciasnym przejściu.

– Jeszcze trochę sobie poczekam – dodał, chowając telefon.

– I to cię tak ucieszyło? – palnęłam złośliwie.

Spojrzał na mnie lekko skonsternowany i zaprzeczył:

– Nie. Cieszę się, że dzięki temu opóźnieniu będę mógł jakoś pomóc.

– Czyżby?

– Zgubiłaś klucz od auta? – Przeszedł do rzeczy. – Nie żebym cię obserwował, czy coś.

Nie, kurwa! Stoję tutaj, bo wpadłeś mi w oko.

Geniusz!

Zapragnęłam wywrócić oczami, a tymczasem nastała właśnie ta chwila, kiedy każdej kobiecie rosły skrzydła, nad głową pojawiała się aureola, a z oczu płynęły serduszka. Chwila, kiedy w obliczu bezradności każda, nawet największa zołza, stawała się uosobieniem słodkiego aniołka. Znasz to?

– Niestety tak, zgubiłam – potwierdziłam bezradnie.

– Mógłbym jakoś pomóc? Może wezwę taksówkę?

– Mógłbyś podrzuć mnie do domu po zapasowy? – zagaiłam łagodnie.

Pewnie nawet jakbym nie była miła, chłopak zrobiłby wszystko, by wybawić z opresji kobietę – powiem nieskromnie – mojego formatu. Tak zdawał się na mnie reagować. Nie miałam najmniejszej ochoty na spoufalanie się, bliższe poznawanie czy chociażby jakąkolwiek rozmowę z człowiekiem z przypadku. Chciałam to załatwić, idąc po linii najmniejszego oporu. Nie byłam w nastroju. Pragnęłam wyłożyć się w fotelu, w wygodnym dresie ze szklanką pochłaniacza smutków. A każde jego kolejne pytanie wzmagało we mnie napięcie.

– Nie lepiej wrócić do sklepu i rozejrzeć się za tamtym? – zaproponował. – Pewnie już go ktoś znalazł i leży sobie u którejś kasjerki?

– Zostawiłam w aucie… – odparłam, szukając zwinnego wytłumaczenia – koleżanki.

Improwizowałam, bo prawda stawiała mnie w złym świetle.

Dlaczego się przejmowałam?

– A na kolejne twoje pytania moje odpowiedzi brzmią: telefon leży tam, a numeru nie znam – dodałam, przyklejając palec do przedniej szyby pasażera swojego auta.

Wskazałam na tunel między fotelami.

– Więc chcesz jechać do domu po zapasowy? – upewniał się. – W sumie czemu nie? Mam chwilę wolnego czasu. Daleko to?

– Niedaleko – odpowiedziałam, uśmiechając się. – Wilanów.

Musisz wiedzieć o mnie coś jeszcze. Pochodzę ze wsi Petranka, położonej na Ukrainie w rejonie rożniatowskim, w obwodzie iwanofrankiwskim, gdzie mieszkałam szesnaście pierwszych lat życia. Ale to nie było zwyczajne życie, tylko… piekło. I choć zrobiłam wszystko, by zapomnieć o latach spędzonych w zabitej dechami wsi, to właśnie one ukształtowały mnie jako silną kobietę, którą się czułam. A czułam się Polką.

Wywieźli mnie z kraju, z rodzinnej chyży, rozdzielili z najbliższymi w atmosferze niebywałej brutalności i podłości. Dlatego dzisiaj wyznawałam taką zasadę, że nie wsiadałam do samochodu z byle kim. Nie pozwalałam się wieść byle komu. O ile miałam wybór, a bywało różnie.

– Słuchaj… – zaczęłam, stopując go przed wejściem do pojazdu.

Na dachu jego auta położyłam dłoń odzianą w skórzaną, elegancką mitenkę. Wolno, ale rytmicznie stukałam w karoserię długimi, czerwonymi paznokciami, zbierając myśli. Jakbym wystukiwała melodię patetycznego marszu żałobnego, wprowadzając słuchacza w stan silnego napięcia emocjonalnego. W dziwny trans, którego dla własnego dobra lepiej nie przerywać. Nawet sam chłopak zorientował się, że coś się święciło.

Grymas jego zniewieściałej twarzy przypomniał mi pewne zdarzenie z dzieciństwa. Wraz z młodszym braciszkiem Iwankiem obserwowaliśmy przylatujące do Petranki bociany. Zawsze mnie to fascynowało. Krzyczał wtedy z radości, skakał, śmiał się, ale w jego twarzy było coś niepokojącego. Oczy zdradzały smutek i lęk. Taki sam lęk dostrzegłam w spojrzeniu chłopaka, do którego przysunęłam się na tyle blisko, by wprawić w zakłopotanie. W taki rodzaj zakłopotania, jaki odczuwasz, kiedy ojciec pyta, czy się zabezpieczasz, lub kiedy matka przyłapuje cię na masturbacji.

– Dasz mi poprowadzić? – spytałam najsubtelniej, jak tylko potrafiłam. – Mam taki zwyczaj, aby nie wsiadać do auta z obcymi. Ma to związek z przejmowaniem kontroli.

Chłopak wybałuszył oczy, rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, a potem spojrzał na swój samochód. Potem na camaro, aż wreszcie podrapał się po tej śmiesznej, ale uroczej czuprynie, i już wiedziałam, że był mój. Choć powściągnęłam emocje i czekałam, aż sam podejmie decyzję i mi ją obwieści.

– A co mi tam… wsiadaj! – zawołał przejęty, mijając mnie w przesmyku.

Podniósł z ziemi moje mokre od śniegu torby z zakupami. Wrzucił je do bagażnika. W tym czasie ja zdążyłam umościć się już w fotelu kierowcy. W dyskretnym świetle lamp, wpadającym przez przyciemnione szyby limuzyny z serii siódmej, połyskiwał ciasno oplatający moje nogi, lateksowy materiał spodni. Brązowy płaszcz idealnie współgrał z pikowaną tapicerką w odcieniu cynamonu. Mała torebka plątała mi się pod ramieniem, dlatego ją zdjęłam i rzuciłam na tylną kanapę. Gdy chłopak wreszcie zatrzasnął za sobą drzwi i zapiął pas, wszędobylska cisza została poskromiona przez wycie potężnego, sześciolitrowego, wysokoprężnego silnika. Poprawiłam kilka pasm grzywki niemal białych włosów. Potem zerknęłam na pasażera, przesunęłam lewarek skrzyni biegów na R i zsunęłam nogę z hamulca na pedał gazu. Delikatne muśnięcie koniuszkiem buta, a auto ruszyło do tyłu z imponującą dynamiką. Dynamiką, która zacisnęła pas na torsie chłopaka tak mocno, że aż jęknął. Był to moment, w którym z pewnością zaczął żałować, że pozwolił mi usiąść za kierownicą.

Zastanawia się, czy nie jestem psychopatką…

Albo ma wątpliwości, czy camaro faktycznie należało do mnie?

Może zdał sobie sprawę, że padł ofiarą przejęcia mienia?

Jego wyraz twarzy przejawiał niepokój. Zmieniłam bieg, docisnęłam gaz, a koła zabuksowały. Kątem oka dostrzegłam, jak na twarzy chłopaka rysował się teraz grymas przerażenia, a ja się uśmiechnęłam. Uniosłam stopę, ujmując mocy, by ułatwić ruszanie. Obroty spadły, auto płynnie ruszyło do przodu i wtedy to poczułam. Silne podniecenie wzmagające ochotę do jeszcze większej zabawy. Pogłośniłam muzykę, która rozgrzała płynącą w żyłach krew.

Jechałam.

Nabierałam prędkości.

Pasażer zaparł się nogami. Lewą rękę zacisnął na boczku fotela, prawą złapał za uchwyt w drzwiach. Wyglądał na bardzo spiętego. Pokonywałam kolejne zakręty parkingu, prowadząc auto bokiem z doskonałą precyzją. Tańczyłam na wyślizganej nawierzchni. To było niczym balet, tak kontrolowane, tak przemyślane, tak zdumiewające, że aż nierealne. Sama nie wiedziałam, jak to robiłam.

Co ja plotę!

Tu nic nie działo się przypadkiem! Wszystko zawdzięczam swoim umiejętnościom i pieprzonemu bagażowi doświadczeń. Prędkość połączona z precyzją. Auto „jadło” mi z ręki. Miałam wpływ na każdy pokonany przez maszynę centymetr. Nawet pasażer zdawał się uspokajać. Z pewnością mu ulżyło. Może to zuchwałe i może nawet się nie polubimy, ale jak się jest w życiu czegoś pewnym, w czymś dobrym, to skromność można wsadzić sobie głęboko w… buty.

– I jak? – rzuciłam, gdy tylko wyjechałam z parkingu.

– Oo-okej – wyjąkał rozedrganym głosem, ale opakował to w uśmiech.

– To była rozgrzewka… Musiałam poznać możliwości tego pojazdu. Trzymaj się, młody!

Po tych słowach dodałam więcej mocy, śmiejąc się jak szalona! Robiłam to, co kochałam, a w związku z tym, że robiłam to bezczelnie dobrze, sprawiało mi to jeszcze więcej frajdy.

Wyobraź sobie jakiegokolwiek faceta za kółkiem tak pędzącego auta… nocą… przez centrum miasta… kręcącego „bączki” na śniegu.

Co sobie pomyślisz?

Małolat. Wariat. Kretyn.

A co powiesz, widząc w tych samych okolicznościach kobietę, i to przed trzydziestką o nienagannej aparycji?

Zakochasz się.

To właśnie robiłam z facetami. Tego mnie nauczyli. Rozkochiwałam ich do granic możliwości i to było moją bronią.

Nagle dobiegł nas dźwięk zwiastujący kłopoty. Chłopak ściszył muzykę, odwrócił się i wyjrzał przez tylną szybę. Ja zaś zerknęłam w lewe lusterko. Migające, niebieskie światła potwierdziły przypuszczenia.

Niech to szlag!

Akurat wtedy, gdy pobijałam własny rekord przeprowadzenia auta bokiem po obwodzie ronda. Dotychczas dociągałam do czwartego zjazdu, czyli pełny obrót, niczym tour lent w balecie. Dzisiaj sprzyjała mi śliska nawierzchnia. Kiedy docierałam do półtora koła, musiałam odpuścić, dać za wygraną i poddać się z klasą. Powoli zjechałam z ronda, przejeżdżając jeszcze kilkanaście metrów w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca do kapitulacji. Zaparkowałam przy przystanku autobusowym. Odpięłam pas, a z torebki – którą chwyciłam z tylnego fotela – wyjęłam dokument z prawem do jazdy, bo tylko tyle było mi wolno.

I wtedy ich dostrzegłam…

Zbliżające się bardzo wolno czarne bmw. Sedan z koncernu z Monachium, w którym siedziało dwóch, postawnych typków, nie znalazł się tam przypadkiem. Tak samo jak na parkingu pod sklepem jakąś chwilę temu. Tak! Ten sam samochód stał zaparkowany pod supermarketem.

Mijali nas wolno.

Nie widzieliśmy się wzajemnie. Uniemożliwiały to przyciemnione szyby w obu samochodach. Patrzyłam, jak prowokują, choć była to tylko powolna jazda. Ale tak to właśnie się odbywało. Wystarczyła czyjaś nieproszona obecność, spojrzenie, bierność, a rozgorzałaby agresywna walka. To tak jak pod sygnalizatorem świetlnym trafiają na siebie dwie bratnie dusze. Czerwień odbija się w źrenicach. Krew zaczyna szybciej krążyć, noga pulsuje na pedale gazu. Następuje krótka, ale wymowna wymiana spojrzeń pomiędzy kierowcami. Nikt nic nie mówi, nikt niczego nie uzgadnia, ale każdy doskonale wie, co nastąpi, gdy czerwony reflektor odpuści.

I wtedy przed moimi oczami pojawił się funkcjonariusz, odrywając mnie od tych dalekosiężnych rozważań. Zapukał w szybę, którą bez wahania opuściłam.

– Dobry wieczór, panie władzo – przywitałam się, podając dokument.

– Dobry wieczór, sierżant Koperski, kontrola drogowa – wyrecytował mężczyzna, biorąc ode mnie plakietkę. – Co to za nocne popisy, pani… Och!

A no, och!

Kątem oka dostrzegłam, że pochylił głowę, aby na mnie spojrzeć. Ale moją uwagę skupiło coś innego. Patrzyłam przed siebie.

PA E2…

Zapamiętywałam numery z tablicy rejestracyjnej czarnego bmw, które wolno się oddalało. Czułam się obserwowana. Zerknęłam na chłopaka siedzącego obok. Milczał ze zwieszoną głową. Przypomniałam sobie Bogdana Szymkiewicza, mężczyznę, na którego polowałam od kilku tygodni, i… ogarnął mnie, kurwa, lęk. Serce zabiło bardzo mocno. Czułam, jakby spadło jakieś dziesięć centymetrów. Kolejne uderzenia już znaczenie łagodniejsze, ale wciąż nieprzyjemne. Ścisnęło mnie w żołądku. Przed oczami pojawiły się mroczki, a głowę zalała fala gorąca.

Ja nie miewałam farta. Wszystko, co mi się udawało osiągnąć, zawdzięczałam swojej ciężkiej pracy. Los mi nie sprzyjał, a nawet jeśli coś takiego miało miejsce, to dzisiaj z pewnością mój limit szczęścia został wyczerpany przy kasie numer siedem.

Kim jesteś, chłopaku?

Skąd się wziąłeś wtedy, kiedy akurat tego potrzebowałam?

Z tych rozważań wyrwał mnie głos policjanta.

– Najmocniej przepraszam, nie wiedzieliśmy, że to pani. Auto nas zmyliło – tłumaczył zakłopotany.

Wsunął do pojazdu rękę, w której trzymał moje prawko.

– Nie szkodzi – odrzekłam i odebrałam, co moje.

Choć trwało to trochę za długo. Z reguły oddają od razu, jakby parzyło ich w dłonie.

Dokument schowałam do torebki.

– Jeszcze raz, bardzo przepraszam, pani Fedukowa – dodał funkcjonariusz, kłaniając się. – Miłej nocy. Proszę jechać bezpiecznie i pozdrowić pana Wasyluka od chłopaków z drogówki.

Uśmiechnęłam się i zamknęłam okno. Uspokoiło mnie przerażenie wypisane na twarzy chłopaka, siedzącego obok. Im bardziej ludzie wokół mnie byli słabi, niepewni czy zlęknieni, tym bardziej ja stawałam się silna.

Czy żywiłam się ludzkim strachem?

Odjechałam.

– Kim ty jesteś? – wycedził niepewnie, po kilku kilometrach przejechanych w milczeniu.

A to zabawne! Mogłabym spytać o to samo.

– Jestem Irina – przedstawiłam się, podając mu rękę, i posłałam uśmiech.

– Ta-dek – wyjąkał nieśmiało.

Objął moją dłoń z taką delikatnością, jakby obawiał się, że nazbyt się spoufali. Wpadałam w paranoję.

Kurwa! Wiozę go do swojego domu!

A co, jeśli on…?

Przyjrzałam się mu uważnie. Widziałam, że czuł na sobie mój wzrok, ale go unikał.

Jakie on może stanowić dla mnie zagrożenie?

Irina, daj spokój, to dzieciak… Nieśmiały, niewinny, niegroźny dzieciak. Wyluzuj.

Wyluzowałam.

W milczeniu dojechaliśmy pod mój dom. Wybrałam drogę naokoło, wielokrotnie upewniając się, że nikt za mną nie jechał. To rutynowa czynność. Zjechałam z głównej ulicy i zaparkowałam pod bramą wjazdową. Opuściłam szybę i wyjęłam rękę, by dosięgnąć do słupka z wideofonem. Wbiłam czterocyfrowy kod, czym uruchomiłam otwieranie metalowych wrót, pięknie zdobionych, choć już nieco skorodowanych. Oświetlenie w gładkim jak tafla lodu podjeździe i zimozielone drzewka wiodły nas ku mojej pretensjonalnej posiadłości, którą obecnie zajmowałam. Był to biały pałacyk należący do wspomnianego przez policjanta z drogówki… Wasyluka. Zaparkowałam przed drzwiami, wysiadłam, a z bagażnika wyjęłam swoje torby, stopując jednocześnie nadgorliwą chęć pomocy zaoferowaną przez chłopaka.

Zniknęłam w zakamarkach swego azylu. Światła, rozjaśniające mrok pomieszczeń, zapalając się jedno po drugim, zdradzały moją lokalizację. Okna w całym domu były odsłonięte. Nie musiałam skrywać swej prywatności, bowiem nie miałam sąsiadów, a z przejeżdżających samochodów, co najwyżej można było obserwować gąszcz starych drzew, rosnących wzdłuż ogrodzenia. Przez piękne, lecz dość chłodne i puste wnętrza dotarłam na pierwsze piętro, a potem do sypialni. Na komodzie stojącej po lewej stronie od wejścia leżała drewniana szkatułka, która skrywała „duchy przeszłości”. Wyjęłam z niej zapasowy pilot, o który było tyle zachodu. Leżał na pożółkłej – od czasu i trudnych doświadczeń – poniszczonej kopercie z niebagatelną dla mnie zawartością, tuż obok złotego węża z ostro zakończonym ogonem. Zamknęłam wieko i westchnęłam na widok ręcznie malowanego obrazka.

Wróciłam do auta, tym razem zachodząc od strony pasażera.

– Tadeusz, pokaż kobiecie, na co stać dzisiejszą młodzież – zachęciłam, gdy otworzyłam mu drzwi.

– Proszę zwracać się do mnie Tadek, pani Irino.

– Pani Irino?! – Zachłysnęłam się śmiechem. – Kiedy przeszliśmy na… „pani”?

Zajęłam miejsce w jego fotelu. Milczał, pokornie zasiadając za kierownicą i przygotowując się do jazdy tak wzorowo, że ponownie mnie rozbawił.

– Poziom oleju też sprawdzisz? – rzuciłam z cynizmem.

Chłopak dalej milczał. Ruszyliśmy.

– Tadeusz powiedz, kiedy zdążyłam się tak zestarzeć w twoich oczach?

– Prosiłem, aby…

– A ja pytałam! – weszłam mu w zdanie, jakbym zaznaczała teren ostrym warknięciem.

– Prze-praszam – zająknął się. – Zaskoczyła mnie pani… yyy… to znaczy ty! Twoje układy z… policją.

– Przestraszyłeś się?

Złapałam go za kolano, na co ten impulsywnie docisnął pedał hamulca.

Nie, to nie strach!

To z pewnością potęga mojej siły, z którą przyszło mu się zmierzyć i w obliczu której zrobił się malutki.

A ja go podejrzewałam o najgorsze…

Uroda? Umiejętności? Koneksje? Co zrobiło na nim takie wrażenie, że z trudem łączył słowa w zdania?

Podejrzewałam, że wszystko to, co mnie otaczało, o czym nie musiałam mówić, ale co definiowało mnie poza wersami wszelkich biografii. Tak. Mam o sobie wysokie mniemanie, bo ciężko pracowałam, by znaleźć się tam, gdzie byłam. Przytłoczony chłopak milczał niczym truchlejące zwierzę ukryte w zaroślach, przewracające jedynie gałkami ocznymi w bezradnej nadziei na odwrót zagrożenia.

– Tadeusz, oj, Tadeusz… – powiedziałam prześmiewczo. – Cieszysz się, że się poznaliśmy?

– Czy to podchwytliwe pytanie?

– Powinieneś – przyznałam, bagatelizując jego niepewność. – Powinieneś, bo jestem ci winna przysługę, pomogłeś mi.

– Nie ma sprawy – uciął, nie prosząc się o kłopoty.

– Ależ jest, a ja zawsze wywiązuję się z darowanych mi przysług, Tadeuszu – poinformowałam z nieukrywaną radością, jaką sprawiało mi wymawianie tego imienia. – W razie problemów, wiesz, gdzie mnie szukać.

Chłopakowi pewnie ani się śniło zwracać kiedykolwiek do mnie o pomoc. Przypuszczałam, że nawet nie władał takimi zdolnościami wizualnymi, by móc sobie to wyobrazić. Pewnie szybko o mnie zapomni. A szkoda…

Swoją drogą to zabawne i przerażające jednocześnie, jak wiele potrafimy wyczytać z milczenia drugiego człowieka.

Dojechaliśmy na sklepowy parking, gdzie nasze drogi wreszcie mogły się rozdzielić. Zaparkował koło chevroleta.

– Nie bój się prosić, Tadeusz – rzuciłam na pożegnanie. – A i mów mi Meduza.

Byłam zachłyśnięta życiem. Znałam swoją wartość. Brałam z tego świata to, co mi się należało, a częstokroć jeszcze więcej. Może pomyślisz, że to naiwne… Uzurpowałam sobie wszystkie dobra, ulgi i przywileje. To ja projektowałam własny los, by potem mógł się ziścić według moich reguł. Nie uosabiałam żadnych słabości. Pewnie jakieś miałam, jak każdy, ale ukryłam je tak głęboko, że sama zgubiłam do nich drogę.

------------------------------------------------------------------------

1 Halsey, „Gasoline”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: