Grudniowy prezent - Justyna Leśniewicz - ebook + książka

Grudniowy prezent ebook

Leśniewicz Justyna

4,1

Opis

Czy odważysz się zakochać?

W połowie listopada Ariel dołącza do klasy Lary i od razu budzi zainteresowanie innych uczniów. W spranej koszulce i wytartych jeansach odrobinę odstaje od grupy. Przedstawia się pobieżnie, po czym zasiada z tyłu, nie utrzymując z nikim nawet kontaktu wzrokowego. Przed pierwszym grudnia ze strony samorządu pada propozycja, aby zorganizować wymianę prezentów świątecznych w czasie wigilii klasowej. W tym celu każdy musi wylosować karteczkę z imieniem swojej pary. Lara trafia na Ariela Szulca… Dziewczyna jest zdenerwowana tym, że musi kupić prezent osobie, której w ogóle nie zna. Usilnie poszukuje kogoś, kto zechciałby się z nią wymienić parą. Jednak los sprawia, że młodzi będą mieli okazję dobrze się poznać. Jakie tajemnice skrywa chłopak? Czy początkowa niechęć Lary może zmienić się w coś innego?

Grudniowy prezent” to wciągająca, utrzymana w zimowym klimacie, powieść dla nastolatków. Wraz ze świąteczną gorączką, bohaterowie będą musieli stawić czoła problemom oraz pierwszej miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 266

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (49 ocen)
29
7
8
1
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Niope

Nie oderwiesz się od lektury

przeurocza i cieplutka, takie młodzieżówki lubię najbardziej <33 polecam serdecznie, nie mogłam się oderwać i przeczytałam w jeden dzień
10
Julka_1109

Nie oderwiesz się od lektury

Śliczna opowieść o świątecznej miłości ♡
00
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Lilianab2012

Nie polecam

Wspaniała książka nie mogłam się oderwać
00
jezabel

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemna świąteczna historia bez dramatu dla nastolatków. Nie mogłam się oderwać od czytania. Polecam serdecznie.
00

Popularność




Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Re­dak­cja: Elż­bieta Wo­ło­szyń­ska-Wi­śniew­ska
Ko­rekta: Syl­wia Cho­jecka, Se­ba­stian Su­ren­dra
Skład i ła­ma­nie: An­drea Smo­larz
Pro­jekt okładki: Pau­lina Na­chman
Ozdob­niki w tek­ście: pche­re­v45 / Shut­ter­stock.com
© Co­py­ri­ght for text by Ju­styna Le­śnie­wicz, 2022 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2022 All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie I
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
ISBN 978-83-8299-015-7
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.plwww.bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

PRO­LOG

Wrze­sień

Lara

Mama wpa­dła do mo­jego po­koju, nie ro­biąc so­bie nic z pu­ka­nia.

– Odłóż tę książkę, chcesz się spóź­nić na roz­po­czę­cie roku?

Zmie­rzy­łam ją po­gar­dli­wym spoj­rze­niem, ale za chwilę ro­ze­śmia­łam się, wi­dząc jej zde­ner­wo­wa­nie. Z nas dwóch to wła­śnie mam­cia stre­so­wała się roz­po­czę­ciem roku szkol­nego bar­dziej niż ja. Jej dłu­gie blond włosy były jesz­cze w nie­ła­dzie, a zie­lone oczy ogar­nięte prze­ra­że­niem. Jakby jej je­dyna có­reczka miała się co naj­mniej wy­pro­wa­dzać, a nie iść do li­ceum.

– Ja je­stem ogar­nięta, tylko wy­star­czy, że się ubiorę. A ty?

Mama spoj­rzała na sie­bie i zbyła mnie mach­nię­ciem ręki. Taka wła­śnie była Ma­rzena Zie­liń­ska, pełna dziw­nych sprzecz­no­ści. Z jed­nej strony roz­ko­ja­rzona i odro­binę roz­trze­pana, z dru­giej – pro­fe­sjo­nalna pani we­te­ry­narz, wła­ści­cielka jed­nej z re­no­mo­wa­nych kli­nik dla zwie­rząt w Szcze­ci­nie. Co­kol­wiek by jed­nak mó­wić o ma­mie, była rów­nież moją po­wier­niczką i przy­ja­ciółką. Z oj­cem wspie­rali mnie jak nikt inny. Ni­gdy nie in­ge­ro­wali w moje wy­bory i choć oboje mieli świet­nie dzia­ła­jące biz­nesy, nie sły­sza­łam ni­gdy, że po­win­nam prze­jąć któ­ryś z nich. Za­wsze twier­dzili, że w ży­ciu trzeba dojść do wszyst­kiego wła­sną pracą, bo wtedy bar­dziej do­ce­nia się to, co się ma. Dla­tego nie ko­men­to­wali mo­jego wy­boru szkoły, od te­raz będę uczęsz­czać do IX Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­cego w Szcze­ci­nie. Dzięki do­brym wy­ni­kom w na­uce do­sta­łam się do klasy o pro­filu prawno-kul­tu­ro­wym, tak jak moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka – Ju­lia. Reszta zna­jo­mych ze szkoły po­szła w in­nych kie­run­kach.

– Ogarnę się i po­cze­kam na dole, do­brze? – Mam­cia wy­gła­dziła ręką białą ko­szulę wi­szącą na drzwiach i wy­szła z mo­jego po­koju.

Nie­chęt­nie za­mknę­łam książkę, bo zo­stało mi za­le­d­wie kil­ka­na­ście stron, aby do­koń­czyć czy­taną opo­wieść, i wsta­łam, aby prze­brać się z do­mo­wego dresu w ele­gancki strój. Spoj­rza­łam na okładkę i coś so­bie uświa­do­mi­łam. Z książ­kami jest jak z ży­ciem – jedna hi­sto­ria się koń­czy, a na­stępna za­czyna. Dziś i ja roz­po­czy­na­łam ko­lejny roz­dział w swoim ży­ciu – za­koń­czy­łam na­ukę w szkole pod­sta­wo­wej i z czy­stą kartą szłam do li­ceum, aby za­pi­sać ko­lejne zda­nia w księ­dze mo­jego ży­cia.

ROZ­DZIAŁ 1

Bo kiedy mia­sto na święta się stroi

Nie­je­den z nas o przy­szłość się boi

Nie­je­den z nas w ma­rze­nia ucieka

Wie­rząc, że speł­nie­nie gdzieś czeka

Kto wie, au­tor tek­stu: Bo­żena In­tra­tor,wy­ko­na­nie ory­gi­nalne: De Su, rok wy­da­nia: 2000

Li­sto­pad

Lara

Sza­rość za oknem przy­gnę­biała, a mno­żące się kart­kówki z prze­róż­nych przed­mio­tów rów­nież nie na­pa­wały opty­mi­zmem. Sie­dzia­łam przed lek­cjami na szkol­nym ko­ry­ta­rzu z Ju­lią. Dziew­czyna była nieco niż­sza ode mnie, włosy od ze­szłych wa­ka­cji far­bo­wała na rudo, wtedy też do­ło­żyła so­bie dwa nowe kol­czyki w uchu. Prze­glą­da­ły­śmy Tik­Toka i przy­ja­ciółka co ja­kiś czas pod­su­wała mi fil­miki, które ją roz­ba­wiły. Na­gle zmie­rzyła mnie swoim orze­cho­wym spoj­rze­niem, ewi­dent­nie chcąc mi coś prze­ka­zać.

– Co ci? – za­py­ta­łam, po­dą­ża­jąc za wzro­kiem Julki.

Od razu za­uwa­ży­łam, na kogo spo­glą­dała. Po dru­giej stro­nie ko­ry­ta­rza, oparty o ścianę, stał chło­pak w ciem­nych, wy­tar­tych je­an­sach z dziurą na ko­la­nie i ko­szulce, która nie­gdyś z pew­no­ścią też była czarna. Te­raz bli­żej jej było do sza­ro­ści. Na jed­nym ra­mie­niu miał luźno za­rzu­coną skó­rzaną kurtkę. Prze­łknę­łam ślinę, sta­ra­jąc się ode­rwać wzrok od sza­tyna, któ­rego wi­dzia­łam tu po raz pierw­szy od roz­po­czę­cia roku szkol­nego.

– Co, wpadł ci w oko? – za­py­ta­łam.

– Nie, ja wolę Mau­ry­cego, ale dla cie­bie byłby ide­alny. – Po­ru­szyła su­ge­styw­nie brwiami, a ja wal­nę­łam ją w bok, żeby się uspo­ko­iła.

Julka była bar­dziej to­wa­rzy­ska ode mnie, gdzie­kol­wiek się po­ja­wiała, wszę­dzie było jej pełno. Ja rów­nież nie na­rze­ka­łam na brak zna­jo­mych, ale zde­cy­do­wa­nie bar­dziej ce­ni­łam so­bie sa­mot­ność i spo­kój we wła­snej prze­strzeni z mu­zyką i do­brą lek­turą. Przy­ja­ciółka za to była moim du­chem im­pre­zo­wym i sta­rała się wy­cią­gać mnie na wszyst­kie wy­da­rze­nia, ja­kie tylko or­ga­ni­zo­wano w mie­ście. Zna­ły­śmy się od uro­dze­nia, nasi ro­dzice się przy­jaź­nili, miesz­ka­ły­śmy tuż obok sie­bie. Tak na­prawdę trak­to­wa­łam ją jak sio­strę, któ­rej ni­gdy nie mia­łam.

– Nie szu­kaj mi chło­paka na siłę. Skup się na so­bie i na Mau­ry­cym, bo wi­dzę, że wła­śnie ostro flir­tuje z Olką z pierw­szej a... – Wska­za­łam głową w kie­runku roz­ma­wia­ją­cych.

Julka sza­lała na punk­cie Mau­ry­cego od wrze­śnia, kiedy tylko go zo­ba­czyła. Umó­wili się na­wet na dwa spo­tka­nia, ale ja­koś bez więk­szej re­we­la­cji. Ba­wili się świet­nie, jed­nak, ku nie­za­do­wo­le­niu Julki, ewi­dent­nie trak­to­wali się jak przy­ja­ciele.

– Nie mamy sie­bie na wy­łącz­ność. – Wzru­szyła ra­mio­nami, ale wi­dzia­łam, że zmie­nił jej się wy­raz twa­rzy.

Nie mo­głam nic wię­cej po­wie­dzieć, bo roz­brzmiał dzwo­nek, oznaj­mia­jąc po­czą­tek lek­cji, na ko­ry­ta­rzu zro­bił się gwar i nie było już mowy o swo­bod­nej roz­mo­wie. Nie­chęt­nie wsta­łam z pod­łogi, otrze­pu­jąc spodnie. Przed nami pierw­sza lek­cja – go­dzina wy­cho­waw­cza. Luźna i spo­kojna, może na niej uda nam się skoń­czyć te­mat.

W końcu po­ja­wiła się Ma­rzanna Sa­wicka, na­uczy­cielka hi­sto­rii i na­sza wy­cho­waw­czyni. Pani po czter­dzie­stce, ścięta na rów­nego boba z ja­śniej­szymi pa­sem­kami na dłuż­szych koń­cach. Ubrana w ty­powy dla sie­bie spo­sób – w zie­lony, długi kar­di­gan i do­pa­so­wane spodnie. Uśmiech­nęła się do nas i wpu­ściła do sali lek­cyj­nej. Za­sia­dłam od razu w na­szej ławce, Ju­lia sie­działa przy ścia­nie, ja od wyj­ścia. Schy­li­łam się do ple­caka, aby scho­wać te­le­fon, i po­czu­łam ude­rze­nie w bok. Od­wró­ci­łam się z sy­kiem w stronę przy­ja­ciółki, a ona ski­nęła nie­znacz­nie w stronę drzwi. Z wes­tchnie­niem spoj­rza­łam we wska­za­nym kie­runku i do­strze­głam, że przy drzwiach stoi Sa­wicka z nie­zna­jo­mym uczniem.

– O co cho­dzi? – za­py­ta­łam Julki, a ta w od­po­wie­dzi tylko wzru­szyła ra­mio­nami.

Po sali ro­ze­szły się szepty, ucznio­wie roz­ma­wiali ze sobą i każdy ukrad­kiem zer­kał w stronę sza­tyna. W końcu chło­pak wraz z na­uczy­cielką we­szli do klasy i od razu Sa­wicka po­pro­wa­dziła go na ka­te­drę, tuż obok swo­jego biurka. Sta­nęła, za­wie­sza­jąc mu rękę na ra­mie­niu, wi­dać było, że ta sy­tu­acja go krę­puje. Wzro­stem był nie­mal równy z na­uczy­cielką i z pew­no­ścią wyż­szy na­wet od Arka Ostrow­skiego, który do tej pory był naj­wyż­szy z na­szej klasy.

– To jest Ariel Szulc, do­łą­czył do na­szej klasy. Ma po­nad­prze­ciętne wy­niki w na­uce i cie­kawe plany na przy­szłość. – Wy­cho­waw­czyni przed­sta­wiła no­wego ucznia i zwró­ciła się do niego. – Może opo­wiesz coś o so­bie, ko­cha­nie?

Pro­fe­sorka miała stały zwy­czaj zwra­cać się tak do wszyst­kich uczniów, wi­dzia­łam jed­nak, że chło­pak na to słod­kie słówko prze­wró­cił oczami.

– Je­stem Ariel Szulc, przy­je­cha­łem ze Słup­ska, w wol­nej chwili słu­cham mu­zyki, czy­tam książki albo prze­słu­chuję pod­ca­sty kry­mi­nalne – mó­wił, wy­rzu­ca­jąc z sie­bie słowa jak z ka­ra­binu ma­szy­no­wego, jakby chciał jak naj­szyb­ciej się przed­sta­wić i uciec.

Ro­zu­mia­łam go do­sko­nale, też nie prze­pa­da­łam za ta­kimi wy­stą­pie­niami pu­blicz­nymi. Coś w jego po­sta­wie, wy­glą­dzie spra­wiało, że nie mo­głam ode­rwać oczu. Do­piero te­raz za­uwa­ży­łam, że ma na so­bie ko­szulkę z logo ze­społu me­ta­lo­wego. Na jego szyi do­strze­głam za­wie­szony łań­cu­szek z nie­śmier­tel­ni­kiem. W tym chło­paku było coś ta­jem­ni­czego. Spod ka­skady rzęs spo­glą­dał na mnie oczami w ko­lo­rze orze­cho­wym. Uśmiech­nę­łam się, kiedy prze­szedł obok mnie, uda­jąc się na ko­niec sali. Nie od­wza­jem­nił mo­jego ge­stu. Usiadł w wol­nej ławce przy oknie i wbił wzrok w ta­blicę, jakby zbyt wiele kosz­to­wało go mie­rze­nie wzro­kiem no­wych ko­le­gów z klasy.

– Dziwny ja­kiś – skwi­to­wa­łam, zer­ka­jąc na przy­ja­ciółkę.

– Ta­jem­ni­czy, po­cią­ga­jący, ide­alny...

– Prze­stań czy­tać te ro­manse, ja cię pro­szę. – Za­śmia­łam się, krę­cąc głową.

– Do­brze, ko­chani, skoro już część for­malną mamy za sobą, po­roz­ma­wiajmy o przy­jem­no­ściach.

Do rze­czy­wi­sto­ści przy­wo­łał mnie głos Sa­wic­kiej, na jej słowa w kla­sie roz­le­gło się prze­cią­głe ta­aak.

– Świet­nie, ko­chani – po­wie­działa, przy­sia­da­jąc na boku biurka i pa­trząc na nas z góry. – Mamy wpraw­dzie do­piero po­czą­tek li­sto­pada, ale sami do­sko­nale wie­cie, że czas pę­dzi nie­ubła­ga­nie. Roz­ma­wia­łam ostat­nio z prze­wod­ni­czącą klasy Różą Czer­wiń­ską i zde­cy­do­wa­ły­śmy, że trzeba pod­jąć de­cy­zję co do pre­zen­tów świą­tecz­nych. Mu­simy mieć czas na or­ga­ni­za­cję wszyst­kiego, a wy przede wszyst­kim na spo­kojne i nie­spieszne za­kupy. Po­sta­no­wi­ły­śmy, że każdy bę­dzie lo­so­wał osobę, któ­rej musi ku­pić pre­zent. Po­dobno we wcze­śniej­szych la­tach też tak ro­bi­li­ście? – za­py­tała, a z sali od­po­wie­dział jej zgodny okrzyk: tak. – Świet­nie – kon­ty­nu­owała. – Róża przy­go­tuje kartki z imio­nami i na­zwi­skami, umie­ścimy je w ko­szyczku i za­czniemy za­bawę. Po­wiedzmy, że zro­bimy lo­so­wa­nie za dwa ty­go­dnie, pod ko­niec mie­siąca. Chcie­li­by­ście wy­mie­nić się tymi upo­min­kami w mi­ko­łajki czy na kla­so­wej wi­gi­lii?

– Na wi­gi­lii bę­dzie le­piej – od­parła Róża, zer­ka­jąc po nas, wszy­scy ski­nę­li­śmy gło­wami.

– Czyli mamy jedną kwe­stię usta­loną, po­zo­staje jesz­cze kilka ogło­szeń. W szkole od­bę­dzie się kon­kurs pla­styczny. Za­da­niem bę­dzie wy­ko­na­nie ozdób świą­tecz­nych, które po­tem zo­staną sprze­dane na kier­ma­szu. Prze­czy­tam wam kry­te­ria przyj­mo­wa­nia prac.

W tym mo­men­cie się wy­łą­czy­łam, opie­ra­jąc le­ni­wie głowę na rę­kach i zer­ka­jąc ką­tem oka na ostat­nią ławkę. Ariel prze­glą­dał ukrad­kiem te­le­fon, krę­cąc głową i wstu­ku­jąc coś ner­wowo. Prze­tarł czoło dło­nią, jakby był zmę­czony, a po­tem za­wie­sił spoj­rze­nie na mnie. Od razu ucie­kłam wzro­kiem, uda­jąc, że sku­piam się na tym, co mówi na­uczy­cielka. Czu­łam jed­nak cią­gle na so­bie pa­lące spoj­rze­nie chło­paka, za­ry­zy­ko­wa­łam, zer­ka­jąc po raz ko­lejny, i oka­zało się, że mia­łam ra­cję. Wpa­try­wał się we mnie, mru­żąc po­wieki. Na­gle ze­stre­so­wana prze­łknę­łam ślinę.

– Ob­czaja cię – rzu­ciła Julka, na­chy­la­jąc się w moją stronę.

– Ra­czej cie­bie – od­par­łam, na­wet na nią nie spo­glą­da­jąc.

Do­sko­nale wie­dzia­łam, że chło­pak pa­trzy na mnie. Nie by­łam do tego przy­zwy­cza­jona, za­wsze to Ju­lia sku­piała na so­bie uwagę wszyst­kich, ja by­łam w tle i było mi z tym do­brze. Już do końca lek­cji mia­łam wra­że­nie, że Nowy wy­pala mi spoj­rze­niem dziurę w ple­cach. Jed­nak kiedy się od­wra­ca­łam, uświa­da­mia­łam so­bie, że na­wet nie pa­trzy już w moją stronę albo szybko od­wraca wzrok. Na ko­lej­nych lek­cjach rów­nież wal­czy­łam z samą sobą, aby znowu nie po­pa­trzeć w stronę Ariela. Na szczę­ście inne przed­mioty oka­zały się tymi, na któ­rych bar­dziej mu­sia­łam się kon­cen­tro­wać i prze­stać my­śleć o no­wym, ta­jem­ni­czym chło­paku. Za­uwa­ży­łam jed­nak, że nie za­mie­nił z ni­kim ani jed­nego słowa. No, może z Mau­ry­cym, który do każ­dego za­ga­duje, ale naj­wy­raź­niej Nowy go szybko zbył, bo ich kon­wer­sa­cja nie trwała długo.

– Sły­sza­łaś? – sap­nęła Julka na ostat­niej lek­cji.

Wła­śnie mie­li­śmy pol­ski, pro­fe­sor Ra­do­sław No­wak spoj­rzał na nas ostrze­gaw­czo. U niego na lek­cji mu­siała być kom­pletna ci­sza, żad­nego szmeru. Po­krę­ci­łam głową, da­jąc przy­ja­ciółce znać, żeby nie ga­dała. Chwilę póź­niej zo­ba­czy­łam kar­teczkę od niej prze­su­niętą w stronę ze­szytu.

Mau­rycy do­dał No­wego do na­szej kla­so­wej konfy na mess.

– To do­brze, prze­cież mu­simy się in­te­gro­wać – po­wie­dzia­łam ci­cho, ma­jąc na­dzieję, że po­lo­ni­sta nie usły­szy.

– Pani Gór­ska i pani Zie­liń­ska, czy ja wam prze­szka­dzam? Chce­cie po­pro­wa­dzić lek­cję za mnie?

– Prze­pra­szamy – wy­mam­ro­ta­ły­śmy jed­no­cze­śnie.

Od­ru­chowo zer­k­nę­łam na Ariela, nie mo­głam ukryć roz­cza­ro­wa­nia, kiedy oka­zało się, że wpa­truje się w okno, a nie po­now­nie we mnie, jak po­przed­nio.

Ariel

Pierw­szy dzień w no­wej szkole upły­nął nad wy­raz spo­koj­nie. Wy­cho­waw­czyni oka­zała się przy­jemną osobą, reszta na­uczy­cieli rów­nież mnie ja­koś spe­cjal­nie nie draż­niła. Tylko ta blon­dyna, sie­dząca pod ścianą z rudą, dzia­łała mi ja­koś na nerwy. Wpa­try­wała się we mnie oce­nia­jąco, jak­bym był nie do końca godny tego miej­sca. Do­brze, nie by­łem bo­gaty, jak za­pewne po­łowa osób z klasy, ale mo­głem się po­chwa­lić wy­bit­nymi wy­ni­kami w na­uce, dla­tego udało mi się do­stać do tego re­no­mo­wa­nego li­ceum. Nie po­wi­nie­nem czuć się gor­szy od niej tylko dla­tego, że ona wy­glą­dała na bo­gaczkę, a ja na bie­daka. Nie było we mnie nic, czego po­wi­nie­nem się wsty­dzić, a mimo to było mi źle z tym, że ktoś może mnie oce­niać. A je­stem wię­cej niż pe­wien, że oce­niała mnie ra­zem ze swoją przy­ja­ciółką na­wet wtedy, kiedy na po­laku zo­stały upo­mniane. W pod­sta­wówce trzy­ma­łem się na ubo­czu, bo dzie­ciaki by­wały okropne, a fakt, że moja matka zmie­niała fa­ce­tów jak rę­ka­wiczki, nie po­ma­gał w od­na­le­zie­niu się w gru­pie. Inni ro­dzice roz­ma­wiali, ob­ga­du­jąc moją ro­dzinę, a dzie­ciaki przy­no­siły to do szkoły, ro­biąc so­bie ze mnie za­bawkę. Ni­gdy się im nie da­łem, z cza­sem so­bie od­pu­ścili, ale nie za­war­łem w po­przed­niej szkole więk­szych przy­jaźni.

W tej bu­dzie też nie­spe­cjal­nie zwra­cali na mnie uwagę, nie li­cząc blon­dyny, która – jak się do­wie­dzia­łem – na­zy­wała się Lara. No i ten Mau­rycy, po­zy­tyw­nie za­krę­cony, co ja­kiś czas za­ga­du­jący do mnie. Nie mia­łem za­miaru za­wie­rać tu żad­nych zna­jo­mo­ści, nie wia­domo, do­kąd po­nie­sie nas za mie­siąc, co no­wego wy­my­śli moja matka i jak bar­dzo skom­pli­kuje nam ży­cie swo­imi pla­nami na przy­szłość. Jej ży­cie zmie­niało się jak w ka­lej­do­sko­pie, a co za tym idzie: moje i Izy – mo­jej młod­szej sio­stry – rów­nież.

Nie mia­łem ochoty wra­cać do domu, nie po­tra­fi­łem na­zwać tego miesz­ka­nia swoją prze­strze­nią i nie ro­zu­mia­łem, dla­czego, do cho­lery, matka wy­brała wła­śnie to miej­sce na roz­po­czę­cie no­wego ży­cia. Mo­głem tylko po­dej­rze­wać, że cho­dzi znowu o ja­kie­goś fa­ceta, ale póki sama nam go nie przed­stawi, nie chcę ana­li­zo­wać i się tym za­mar­twiać.

Wsia­dłem do tram­waju, po kilku przy­stan­kach prze­sia­dłem się do au­to­busu. Krą­ży­łem po mie­ście, ma­jąc na­dzieję, że po­tem będę po­tra­fił wró­cić do domu dzięki na­wi­ga­cji w te­le­fo­nie. Ja­kiś czas temu szu­ka­łem cie­ka­wych miejsc w Szcze­ci­nie, prze­glą­da­jąc in­co­gnito fo­rum mło­dzie­żowe mia­sta. Wielu lu­dzi pi­sało o ru­inach za­kła­dów Wi­skord. Obej­rza­łem to miej­sce w prze­glą­darce i stwier­dzi­łem, że chcę je zo­ba­czyć na żywo. Lu­bi­łem ta­kie miej­sca, miały w so­bie ja­kie­goś du­cha prze­szło­ści. Fa­bryki nad­gry­zione zę­bem czasu, znisz­czone bu­dynki i opu­sto­szałe biura.

W końcu udało mi się do­stać na miej­sce, wy­sia­dłem na przy­stanku i ro­zej­rza­łem się wkoło. Za nie­wiel­kimi drze­wami, które te­raz nie zie­le­niły się tak pięk­nie jak na zdję­ciach Go­ogle, do­strze­głem ko­miny i wie­dzia­łem już, w którą stronę po­wi­nie­nem się udać. Włą­czy­łem Ni­rvanę i wło­ży­łem słu­chawki w uszy, chcąc się na chwilę zre­se­to­wać i za­po­mnieć o szkole, no­wych zna­jo­mych i ca­łym tym gów­nie, które za­gwa­ran­to­wała mi matka. Kro­czy­łem w rytm mu­zyki, roz­glą­da­jąc się i chło­nąc nie­zna­jome wi­doki. Kiedy do­sze­dłem do opusz­czo­nego bu­dynku, przy­sia­dłem przy wy­bi­tym oknie na pa­ra­pe­cie i za­nu­rzy­łem się w my­ślach. Chcia­łem sta­bi­li­za­cji i spo­koju, za­słu­gi­wa­łem na nie. Mia­łem dość tego, że mu­szę być bar­dziej od­po­wie­dzialny niż reszta mo­ich ró­wie­śni­ków. Po śmierci ojca matka prak­tycz­nie zrzu­ciła na mnie jego rolę... Do­brze, że mia­łem obo­wią­zek na­uki, bo może jesz­cze mu­siał­bym iść do pracy, żeby na nią za­ro­bić. Mama była ko­chaną ko­bietą, choć cza­sami mia­łem dość jej za­cho­wa­nia i tę­sk­ni­łem za nią... za taką, jaką była przed wy­pad­kiem. Uśmiech­niętą, ra­do­sną, pełną bla­sku. Przy­tu­la­jącą mnie czę­ściej, wspie­ra­jącą... Zer­k­ną­łem na wy­świe­tlacz i zo­ba­czy­łem po­nad pięć­dzie­siąt po­wia­do­mień z grupy kla­so­wej, do któ­rej zo­sta­łem do­dany. Nie od­czy­tu­jąc ni­czego, wy­ci­szy­łem grupę i za­zna­czy­łem igno­ro­wa­nie wia­do­mo­ści. Nie chcia­łem się usu­wać cał­ko­wi­cie, bo być może kie­dyś mi się przyda, je­żeli będę mu­siał ko­goś pro­sić o no­tatki. Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, na­pi­sa­łem wia­do­mość do matki, że będę na ko­la­cji. Słońce już za­cho­dziło, za­czy­nała się ro­bić sza­rówka, deszcz lekko kro­pił, przy­po­mi­na­jąc wszyst­kim, że jest głę­boka je­sień. Li­sto­pa­dowa po­goda była jedną z naj­gor­szych w roku, pełną sza­ro­ści i po­głę­bia­jącą smu­tek.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki