Za wszelką cenę - Niewyparzona Pudernica - ebook + audiobook

Za wszelką cenę ebook i audiobook

Niewyparzona Pudernica

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Iza – trzydziestosześcioletnia fryzjerka i aspirująca influencerka – wiedzie na pozór szczęśliwe życie gdzieś w niewielkim mieście na wschodzie Polski. Swoją sielankową codziennością dzieli się z licznymi obserwatorami na Instagramie. Prawda jest zgoła inna.

Smutny obraz współczesnego świata, gdzie gra pozorów jest ważniejsza niż prawdziwe życie. A może warto poszukać głębiej? Może Iza to tak naprawdę skrzywdzona przez otoczenie kobieta z poranioną psychiką?

Morderstwo, przemyt, poniżanie, kłamstwa? Jak daleko posunie się Izabela, żeby spełnić swoje marzenie o życiu w bogactwie i splendorze?

A ty, jak wiele zrobisz, żeby być szczęśliwym?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 306

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 3 min

Lektor: Emilia Cichocka
Oceny
3,7 (46 ocen)
22
4
9
6
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marlena202020

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa i interesująca historią, nie można doczekać się końca
10
Natusiek87

Z braku laku…

Bardzo denerwująca główna bohaterka. Wymęczyłam, ale nie poleciłabym do czytania.
10
aneczkawoj

Z braku laku…

Nie dotrwałam do końca, główna bohaterka nie na moje nerwy, chociaż wiem że teraz wiele takich. Ku przestrodze...
10
Rubiczar

Nie polecam

Co to za autorka,🤔😆 czy tylko mnie to dziwi?
10
Weronika_1985

Nie oderwiesz się od lektury

W
00

Popularność




Prolog

PRO­LOG

– Iza, otwórz! – Łomo­ta­nie do drzwi wyrywa mnie z otę­pie­nia. A więc jed­nak! Przy­szły! Może jed­nak im na mnie zależy.

– Iza! Otwie­raj! – Szar­pa­nie za klamkę staje się coraz bar­dziej natar­czywe.

– Izka, bo wezwiemy poli­cję! Otwórz, kurwa, te drzwi! – Na kory­ta­rzu robi się coraz gorę­cej.

Sły­szę wzma­ga­jący się har­mi­der. Otwie­rać? Uda­wać, że mnie nie ma? Nie chcę tu żad­nej poli­cji. Nie chcę tu nikogo! Tych dwóch też tutaj nie chcę. Wiel­kie przy­ja­ciółki! Teraz! Gdzie były wcze­śniej? Mój wzrok pada na komodę. Tabletki. Jeden krok i sprawa zała­twiona. Prze­cież nie wyważą drzwi. Zanim kto­kol­wiek je otwo­rzy, mnie już nie będzie. Święty spo­kój. Mam dość! Dość wszyst­kich ludzi. Pracy. Wik­tora. Tego mia­sta. I tych pseu­do­przy­ja­ció­łe­czek.

Koń­czę kolejne piwo. Nie wiem które. Gacek kręci się zde­ner­wo­wany. Raz jest pod moimi nogami, raz w przed­po­koju. Nie wie, co się dzieje. Zaczyna skom­leć i pani­ko­wać. Ja też.

Hałas robi się coraz bar­dziej nie­zno­śny. Sły­szę, jak skrzy­pią drzwi. Kry­cha. Jesz­cze tylko tej wścib­skiej sąsiadki bra­ko­wało. Otwie­ram następną puszkę. Biorę porządny łyk i nasłu­chuję. Na klatce scho­do­wej trwa dys­ku­sja. Sąsiadka dopy­tuje o ten cały roz­gar­diasz. Dziew­czyny ner­wowo tłu­ma­czą, skąd te krzyki. Pies leży pod drzwiami, jakby też chciał się włą­czyć w dys­ku­sję. W gło­wie mi huczy. Chcia­ła­bym zamknąć oczy i znik­nąć. Kładę się na kana­pie i zakry­wam głowę poduszką. Nie ma mnie! Nie ma! Zni­kam! Się­gam po piwo. Kolejny łyk dodaje mi ener­gii. Zaczy­nam się śmiać. Tłu­mię swój nagły wybuch weso­ło­ści poduszką. Wła­ści­wie mogła­bym się udu­sić. Da się udu­sić samemu poduszką? Wstrzy­muję oddech. Zaczyna mi się robić nie­do­brze. Pod­ry­wam się do łazienki i wymio­tuję do umy­walki. Wra­cam cicho na kanapę. Piję dalej. Za drzwiami trwa dys­ku­sja. Nie rozu­miem, o czym roz­ma­wiają. Pew­nie o mnie. Jak wszy­scy w tym popie­przo­nym mie­ście! Chcą zro­bić ze mnie wariatkę!

Tabletki na­dal kuszą. Jeden krok. Wystar­czy po nie się­gnąć, zapić bro­wa­rem. To tylko jeden krok! Malutki kro­czek i już zawsze będzie mi dobrze. Wstaję ostroż­nie. Biorę z szafki srebrny bli­ster. Czy tyle wystar­czy? Może lepiej zmie­szać różne tabletki? Odsu­wam ostroż­nie szu­fladę. Leko­mań­skie eldo­rado! Mogła­bym nafa­sze­ro­wać się jak pro­siak z rusztu.

Gacek pcha mi się pod nogi, jakby chciał odwieść mnie od tego pomy­słu. Znowu tłu­cze­nie do drzwi. Za późno! W tym momen­cie tracę rów­no­wagę i prze­wra­cam się w puste puszki po piwie. Cho­lera! Teraz na pewno mnie usły­szały!

– Otwie­raj, sły­szymy prze­cież, że jesteś! To ostat­nie ostrze­że­nie i dzwo­nimy na poli­cję! – Jesz­cze ni­gdy nie sły­sza­łam tak wzbu­rzo­nej Patry­cji.

Zgar­niam szybko pognie­cione puszki do rekla­mówki i wrzu­cam ją do kuchni. Chwiej­nym kro­kiem zmie­rzam do drzwi. Ostat­kiem sił prze­krę­cam zamek. Otwie­ram drzwi. Wybu­cham teatral­nym pła­czem i ucie­kam do salonu. Rzu­cam się na kanapę i wyję. Sły­szę, jak do środka wbie­gają dziew­czyny, gło­śno trza­ska­jąc drzwiami. Zaczy­nam tra­cić kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Ewa zauważa poroz­rzu­cane tabletki. Pod­biega do mnie i zaczyna mną potrzą­sać. Zaraz ją obrzy­gam. Niech one zosta­wią mnie w spo­koju! Pró­buję krzy­czeć, ale z piersi wyrywa mi się tylko żało­sny szloch.

– Zja­dłaś to?! Pytam się, czy zja­dłaś?! – Patry­cja macha mi przed oczami opa­ko­wa­niami po lekach.

– Tak czy nie?! – wtó­ruje jej Ewka. – Mów natych­miast!

Wybu­cham histe­rycz­nym śmie­chem, beł­ko­cząc.

– Za późno! Zaaa póź­nooo! Już jest zaaa póź­nooo!

Rozdział 1

Roz­dział 1

Kilka tygo­dni wcze­śniej

– Mówię wam, on jest jakiś nie­nor­malny! Prze­grze­bał mi wszyst­kie rze­czy! Myśli, że go zdra­dzam, czy o co mu cho­dzi? – Bujam się na krze­śle, sącząc słod­kiego drinka.

– Prze­sa­dzasz, Izka. Miko­łaj to dobry chło­pak. Może cze­goś szu­kał? Nie wiem. Zgu­bił klu­cze, czy coś? – Patry­cja jak zawsze pró­buje uspra­wie­dli­wiać cały świat.

– I z tego powodu szpe­rał mi po kosme­tycz­kach? Niby jak mia­łyby się zna­leźć tam jego klu­cze? – Odsta­wiam szklankę i wyj­muję tele­fon. – Chodź­cie, zro­bimy sobie fotkę. Nic jesz­cze dzi­siaj nie wrzu­ca­łam na Insta. Niech ludzie widzą, jak się bawi elita! – Śmieję się i robię kilka sel­fie z dziew­czy­nami.

– Ty! Mam! – wykrzy­kuje ni z tego, ni z owego Ewka, kiedy wra­camy do kolo­ro­wych drin­ków.

– Co masz? Zosia znowu przy­wlo­kła wszy z przed­szkola? – żar­tuję.

– Nie, na szczę­ście nie – śmieje się – nie o to cho­dzi. Iza, zna­lazł coś w two­ich rze­czach?

– A co niby miał zna­leźć? Jakieś trzy puszki po piwie sprzed roku, o któ­rych zapo­mnia­łam i wrzu­ci­łam do szafy. – Wzru­szam ramio­nami.

– A pier­ścionki? – dopy­tuje Ewka.

– Pier­ścionki? Prze­cież wiesz, że nie noszę pier­ścion­ków, bo prze­szka­dzają mi w pracy. – Robię zdzi­wioną minę i na­dal bujam się na krze­śle.

– No wła­śnie! Ile wy jeste­ście ze sobą? Ze dwa lata? – Kiwam twier­dząco głową. – Może on szpe­rał w two­ich rze­czach, bo szu­kał jakie­goś pier­ścionka? Wiesz, na miarę. – Ewa pusz­cza mi oczko.

– Wła­śnie! – Patry­cja pod­chwy­tuje temat. – Nie jeste­śmy już pierw­szej mło­do­ści, nie oszu­kujmy się, trzy­mamy się jak dwu­dziestki, ale bli­żej nam do czter­dziestki. – Patry­cja zawie­sza głos i dodaje: – Chry­ste, jak to strasz­nie brzmi… Bli­żej nam do czter­dziestki… No w każ­dym razie, nie będzie­cie prze­cież cho­dzić za rączkę przez kolejne lata, nie? Chłop wyraź­nie się czai, żeby ci się oświad­czyć!

– Tak myśli­cie? W sumie to moż­liwe. Ostat­nio przy­niósł do domu jakieś kata­logi z biura podróży i wspo­mi­nał, że ma dużo zale­głego urlopu. Zawsze to ja nama­wia­łam go, żeby poje­chać nad morze czy w góry, a on wyska­kuje z tą zagra­niczną wycieczką! Ja to bym chciała na Bali albo do Mek­syku, ale Miko­łaj jest na to za biedny, nie oszu­kujmy się. A szkoda! Koja­rzy­cie tę influ­en­cerkę z Bia­łej Pod­la­skiej? No tę Lidkę, która jest tre­nerką per­so­nalną. – Wycią­gam tele­fon i znaj­duję jej zdję­cie. – Lidka była w Mek­syku, zobacz­cie, jakie fan­ta­styczne fotki! – Pod­su­wam dziew­czy­nom pod nos zdję­cia Lidki na Insta.

– No ładne, ładne – przy­ta­kuje bez prze­ko­na­nia Patry­cja.

Dla Patry­cji może to i nic nie­zwy­kłego. Zanim uro­dziła Julkę i Amelkę, zwie­dziła ze swoim Mar­kiem kil­ka­na­ście miejsc na całym świe­cie. W Mek­syku też była. Zawsze miała to, co chce. Pocho­dzi z dość zamoż­nego domu. Sama co prawda zado­wala się naj­niż­szą kra­jową jako przed­szko­lanka, ale za to jej mąż pro­wa­dzi wła­sny sklep z mate­ria­łami budow­la­nymi. Pati twier­dzi, że jej praca to praca z powo­ła­nia. Łatwo powie­dzieć – można sobie pra­co­wać dla pasji, gdy mąż przy­nosi do domu kokosy. Wła­ści­wie nawet nie musia­łaby niczego robić. Ale pasja! Phi! Nie mam poję­cia, co pasjo­nu­ją­cego jest w pracy z obcymi, zasmar­ka­nymi bacho­rami. Matka Polka od sied­miu bole­ści. Mogłaby śpie­wać z Majką Jeżow­ską, że wszyst­kie dzieci nasze są.

– Czyli zarę­czyny! W końcu! – Ewka pod­nosi drinka w geście toa­stu. Stu­kamy się szklan­kami i upi­jamy po małym łyczku.

Nie wiem, co myśleć. Nie wiem, czy chcę tych zarę­czyn, uwią­zy­wa­nia przy jed­nym face­cie. A co jeśli w życiu czeka mnie coś lep­szego niż Miko­łaj? Coś lep­szego niż sta­teczne i nudne życie? Nie widzę jed­nak na hory­zon­cie innej opcji. Lata lecą, a ja tkwię nie­mal w tym samym miej­scu. Może to moja naj­lep­sza opcja? Insta­gram na wia­do­mość o moich zarę­czynach też z pew­no­ścią drgnie. Jestem roz­darta. Jak zawsze. Moje myśli dry­fują gdzieś daleko. Nie wiem… Nie wiem nic. Wiel­kiej kariery raczej już nie zro­bię, a Miko­łaj to bez­pieczna przy­stań. A może żad­nych oświad­czyn nie będzie i nie­po­trzeb­nie się przej­muję? Z roz­my­ślań wyrywa mnie Patry­cja.

– No dobra, to gdzie chcia­ła­byś jechać oprócz Mek­syku? – dopy­tuje.

– Wła­ści­wie to nie mam poję­cia. Ni­gdy nie byłam na waka­cjach za gra­nicą. Nawet nie wiem, jak się zacho­wać na lot­ni­sku – stwier­dzam z roz­bra­ja­jąca szcze­ro­ścią.

– To może jakieś popu­larne miej­sca? Chor­wa­cja, Gre­cja, Tur­cja? A może Buł­ga­ria? Po kosz­tach, a też można zna­leźć cie­kawe zakątki.

– Bez prze­sady! – prze­ry­wam jej dal­sze wyli­czanki. – Buł­ga­ria brzmi jak totalna bieda. Aż tak nisko nie upa­dłam. – Śmieję się, ale wcale nie jest mi do śmie­chu, że Patry­cja tak słabo mnie ceni. – To musi być ładne miej­sce. Takie, gdzie poro­bię fotki na Insta. Jeśli nie Mek­syk, to może cho­ciaż jakaś Gre­cja? Nie wiem, nie znam się. Gre­cja jest modna. Więc może tam?

– To może Fuer­te­ven­tura? – wtrąca znowu Patry­cja, dzio­biąc słomką poma­rań­czę w drinku.

– Fuerrr co? Nawet nie wiem, gdzie to jest – mówię, zer­ka­jąc w jej kie­runku.

– Fuer­te­ven­tura, albo ina­czej Fuerta, taka wyspa wcho­dząca w skład Wysp Kana­ryj­skich na Oce­anie Atlan­tyc­kim – wyja­śnia bez­na­mięt­nym gło­sem Pati i na­dal znęca się nad poma­rań­czą, nie odry­wa­jąc od niej wzroku.

– Kanary to tam, gdzie krę­cili ten film o pira­tach? – wypa­lam.

– Nie, tamto to Kara­iby, tro­chę dalej. Kanary masz w Euro­pie, w Hisz­pa­nii. – Odno­szę wra­że­nie, że Ewka ma mnie za idiotkę.

No tak, bo prze­cież dla nich zawsze będę tą głup­szą. Gor­szą. Zwy­kła fry­zjerka bez stu­diów, bez męża, bez dzieci. Tak jakby szyb­kie zało­że­nie rodziny defi­nio­wało czło­wieka. Prze­wra­cam oczami, ale dziew­czyny nawet tego nie zauwa­żają. One widzą to, co chcą widzieć.

– Na Fuer­cie będziesz miała eks­tra tło do zdjęć. Ocean robi robotę, żadne morze nie prze­bije tego błę­kitu. Do tego wspa­niałe wydmy. Co prawda nie ma tam za wielu zabyt­ków, ale przy­roda wszystko wyna­gra­dza. Pamię­tam, jak z Mar­kiem wybra­li­śmy się na objazd wyspy! Ależ widoki! Skoro Miko przy­niósł kata­logi, to pew­nie poje­dzie­cie z biu­rem, no trudno – wzdy­cha – ale na miej­scu nie pchaj­cie się z nimi w żadne wycieczki. Wypo­życz­cie sobie samo­chód i…

– Jesz­cze nawet nie roz­ma­wia­łam o waka­cjach z Miko­ła­jem, a ty już mi robisz plan wycie­czek po wyspie. – Śmieję się. – Wła­ści­wie, to mi wystar­czy plaża i jakieś fajne mia­sto, żeby się roze­rwać. Nie mam zamiaru zwie­dzać żad­nych nud­nych zabyt­ków. – Koń­czę drinka i gestem przy­wo­łuję kel­nerkę. – To co, dziew­czyny, jesz­cze po jed­nym? – pytam, zer­ka­jąc na puste szklanki.

Nie mam ochoty wybie­gać w przy­szłość. Nie dziś. Dziś mam ochotę napić się z dziew­czy­nami, nawet jeśli one nie do końca rozu­mieją, jak chcę żyć. A chcę żyć dobrze. Lepiej od nich. Nie byle jak i tak jak ocze­kują tego ode mnie inni. To moje życie, czy to się komuś podoba, czy nie.

– Ja w sumie mogę. Zośka została z Tom­kiem, jutro też będzie w domu, więc mogę dziś wylu­zo­wać. – Ewa bie­rze do ręki kartę drin­ków i zerka na Pati.

– Ja też mogę. Jutro nie­dziela. Dziew­czynki są u babci, Marek ma męski wie­czór. Ni­gdzie mi się nie spie­szy.

– W takim razie mam pro­po­zy­cję. Wypi­jamy po jesz­cze jed­nym, kupu­jemy zapasy i resztę wie­czoru spę­dzimy u mnie. Miko­łaj ma nockę w aresz­cie, wróci dopiero nad ranem. Dro­gie panie! Dziś mamy bal! – Wzno­szę ręce w iście kró­lew­skim geście. Wybu­chamy śmie­chem.

Kie­dyś spo­ty­ka­ły­śmy się nie­mal co week­end. Odkąd w życiu moich przy­ja­ció­łek poja­wiły się dzieci, tych chwil dla sie­bie mamy mniej. Zawsze jed­nak cie­szą mnie te wyszar­pane nie­mal siłą spo­tka­nia. Oprócz nich nie mam wła­ści­wie nikogo. No dobra. Jest Miko­łaj. Dobra par­tia. Kla­wisz. Poukła­dany. Ze stałą pracą za tro­chę lep­szą kasę niż prze­ciętny miesz­ka­niec tego zadu­pia. Gotuje. Sprząta. Wycho­dzi na spa­cery z Gac­kiem. Z wyglądu też nie jest zły. Kiedy się pozna­li­śmy, był ciut nie­ogar­nięty, ubie­rał się jak wie­śniak, ale udało mi się to napra­wić. Kupi­łam mu tro­chę ciu­chów, niby przy oka­zji. Na wspól­nych zaku­pach pozwo­lił mi decy­do­wać w kwe­stiach jego out­fi­tów, więc teraz dzięki mnie wygląda jak czło­wiek. Kiedy przy­pad­kiem zała­pie się w tle na moim insta­sto­ries, nie muszę się wsty­dzić. Co prawda Miko­łaj raczej stroni od social mediów, ale cza­sami uda się mi go prze­my­cić, co skut­kuje sko­kiem sta­ty­styk i lawiną cie­kaw­skich wia­do­mo­ści od obser­wa­to­rek. Mój facet musi być moją wizy­tówką, a Miko może się podo­bać. Mnie w sumie też się podoba. Wku­rza mnie jed­nak jego wścib­skość. To grze­ba­nie w moich rze­czach to już prze­sada, ale może fak­tycz­nie szu­kał jakie­goś mojego pier­ścionka, żeby zdjąć miarę. Pod­rzucę któ­re­goś dnia na komodę mój stary pier­ścio­nek po mamie. Niech ma. Niech się oświad­cza. Będzie z tego świetny kon­tent na sociale.

Dziew­czyny mają rację. Bli­żej nam do czter­dziestki niż do dwu­dziestki i zosta­łam ostat­nią starą panną. Cóż, nie wyobra­żam sobie sie­bie w roli matki, ale mał­żeń­stwo to co innego. Zawsze czu­łam się gor­sza. Ewka i Pati już dawno po ślu­bach. Usta­wione. Z wyma­rzo­nymi dziećmi. Z ide­al­nymi mężami. Wspa­niale do porzygu. I tylko ja, wieczny pecho­wiec. Mój pierw­szy chło­pak to jakaś porażka. Musiał zmie­nić gim­na­zjum za picie wina w pokoju nauczy­ciel­skim. Z per­spek­tywy czasu wydaje się to nawet zabawne, ale potem wcale nie było lepiej. Kolejny zdra­dził mnie z kole­żanką z ławki. Następny zwo­dził mnie tak długo, że uwie­rzy­łam w jego zapew­nie­nia o wiel­kiej miło­ści i odda­łam mu swoje dzie­wic­two. Nie­stety oka­zało się, że cho­dzi o głupi zakład z kole­gami, a moje dzie­wic­two sta­no­wiło jedy­nie idio­tyczne tro­feum. Póź­niej był super­bo­gaty fra­jer. Przy­stojny, miły i leciał na mnie jak nikt wcze­śniej. Myśla­łam, że zła­pa­łam pana Boga za nogi! Aż do pierw­szej poważ­niej­szej randki…

– I wyobraź­cie sobie to! Jedziemy do niego. Sta­rzy kupili mu nowo­cze­sne miesz­ka­nie nie­mal w cen­trum Lublina. Wcho­dzę do środka, szczęka mi opada. Typ wyciąga szam­pana. Odpala pach­nące świece. No ideał! I-de-ał! – opo­wia­dam dziew­czy­nom, popi­ja­jąc wino. – Niby nie byłam w nim zako­chana, ale gość robił takie wra­że­nie, że czu­łam, że mogła­bym się zako­chać w tej całej otoczce!

– Ni­gdy nie wspo­mi­na­łaś nam o tym chło­paku! – wykrzy­kuje lekko pod­pita Ewka.

Sie­dzimy już w moim miesz­ka­niu. Po dwóch drin­kach i por­cji wina wzięło nas na intymne roz­mowy. Typowe bab­skie spo­tka­nie. Języki nam się roz­wią­zują. Cho­ciaż ja sta­ram się gryźć w swój. Z jed­nej strony to moje przy­ja­ciółki, z dru­giej mam wra­że­nie, że nikt tak do końca nie potrafi mnie zro­zu­mieć. Wolę nie mówić za dużo, niż być nara­żona na ich oceny. Opo­wie­ści zagry­zamy prze­ką­skami kupio­nymi po dro­dze w osie­dlo­wym skle­pie.

– No i co było dalej? – Pati z wypie­kami na twa­rzy dopy­tuje mnie o ciąg dal­szy histo­rii.

– No co? Co? Nic. Dosłow­nie. Sie­dzie­li­śmy jak w jakimś roman­tycz­nym fil­mie. Atmos­fera napięta. Wia­domo, co się święci, ale typ prze­ciąga wszystko, ile się da. Szam­pan się koń­czy, a on dalej nic. W końcu przy dru­giej butelce coś tam zaczęło go brać na amory. Zaczyna się robić gorąco. Oboje mło­dzi, nakrę­ceni. W końcu ściąga gatki i…

– Iii… – Dziew­czyny pisz­czą.

– Iii… o tyle. – Pod­no­szę z tale­rzyka kaba­nosa i macham im nim przed oczami.

– Że taki cienki? – Patry­cja się śmieje.

– A żeby to! – Odgry­zam połowę kaba­nosa i pre­zen­tuję nędzną cząstkę kieł­ba­ski. – Taki mały! – puen­tuję i wybu­chamy śmie­chem.

Dziś chcę się śmiać. Chcę się bawić. Chcę z nimi pić wino i nie roz­ma­wiać na draż­liwe tematy. Wewnątrz wciąż czuję się jak nasto­latka i marzę o pod­bi­ja­niu świata, mimo że już dawno nikt nie pyta mnie w skle­pie o dowód, kiedy kupuję alko­hol.

Pati zsuwa się z kanapy na miękki dywan. Odgryza kaba­nosa i zano­sząc się od śmie­chu, powta­rza:

– O taaakiii mały! Taaaki! – Teraz już wszyst­kie recho­czemy się do łez i wzno­simy toast za małe kaba­no­ski.

– Ale to nie wszystko! – pró­buję prze­bić się przez naszą głu­pawkę.

– A co jesz­cze? Miał jedno jajko? – Pati nie może się prze­stać śmiać.

– Stu­lejkę miał! – rzu­cam mię­dzy jed­nym ata­kiem śmie­chu a dru­gim. – Chłop dwa­dzie­ścia parę lat i stu­lejka. Stu­dent prawa. Z boga­tego domu. Przy­stojny. Wspa­niały, a wsty­dził się pójść do leka­rza! Wyobra­ża­cie sobie?

– I jego matka nie zro­biła z tym porządku, kiedy był dziec­kiem? A on jako doro­sły nie mógł? – Patry­cja poważ­nieje i nie może się nadzi­wić.

– Dziwny typ. – Wzru­szam ramio­nami. – Cią­gnę­łam tę naszą zna­jo­mość jesz­cze jakiś czas, ale to nie miało przy­szło­ści. Byłam młoda i głu­pia. Chcia­łam rato­wać sytu­ację. Wysła­łam go nawet do leka­rza, ale z wiel­ko­ścią, wia­domo, nic się nie dało zro­bić. – Roz­kła­dam teatral­nie ręce i znowu mamy napad głu­pawki.

– Ja wiem, że to nie jest śmieszne, ale nie mogę się opa­no­wać. – Pati pró­buje zacho­wać powagę, ale alko­hol mocno szumi nam w gło­wach i w naj­mniej­szym stop­niu nie przy­po­mi­namy już dam. – To jest jakby ten… no… ludzki dra­mat… – Na­dal stara się zacho­wać powagę, ale wino nie pomaga. – Nie nabi­jaj­cie się z tego chło­paka! – roz­ka­zuje poważ­nym tonem i znowu zaczyna się śmiać i prze­pra­szać za to, że się śmieje.

– Mogłam się go trzy­mać, kaba­nos nie jest naj­waż­niej­szy – stwier­dzam po chwili, kiedy już sie­dzimy spo­koj­nie. – Teraz miesz­ka­ła­bym w wiel­kim domu, z panem praw­ni­kiem obok, waka­cje, pre­zenty, a nie w wyna­ję­tej klitce. – Zata­czam dło­nią koło po moim miesz­ka­niu.

Tak bar­dzo chcia­ła­bym, żeby świat, jaki kreuję w inter­ne­cie, był moim real­nym świa­tem. Pra­cuję nad tym i robię wszystko, co mogę, żeby tak było, ale wiem, że oszu­kuję sama sie­bie. Moje wyna­jęte miesz­kanko to nie willa w Kon­stan­ci­nie i raczej nie zanosi się na zmiany. Jestem sfru­stro­wana wiecz­nym cze­ka­niem na cud. Cza­sami nie mogę przez to spać. W takie bez­senne noce leżę w łóżku i tępo wpa­truję się w okno, tak jakby miało mi to przy­nieść jakieś roz­wią­za­nie. Wyobra­żam sobie, że leżę w moim luk­su­so­wym domu, za oknem szumi morze, a nie sznur samo­cho­dów. Jed­nego dnia jestem pełna nadziei i eufo­rii, dru­giego przy­gniata mnie rze­czy­wi­stość. Chwi­lową ulgę przy­no­szą mi tabletki na receptę albo taki wie­czór jak ten. Ode­rwa­nie od roz­my­ślań, słod­kie wino, błahe tematy – dziś jest dobrze.

– Nie prze­sa­dzaj, kupi­cie sobie kie­dyś z Miko­ła­jem piękne miesz­ka­nie, a poza tym masz tu świet­nie urzą­dzone dwa pokoje – pocie­sza mnie Ewa.

– Tak, masz rację. – Pro­stuję się w fotelu i wypi­jam łyk wina.

Pozory. Muszę pamię­tać o pozo­rach. Nikt nie musi wie­dzieć o mojej wewnętrz­nej walce. Takie bia­do­le­nie to tylko woda na młyn dla wszyst­kich, któ­rzy chcą spro­wa­dzić mnie do swo­ich stan­dar­dów.

– A wła­ści­wie, dziew­czyny, jak tam u was sprawy łóż­kowe? – wyska­kuje z pyta­niem Ewa.

– Szkoda gadać. – Pati macha ręką. – Odkąd są dziew­czynki, to na zmianę przy­cho­dzą do naszego łóżka, ani spa­nia, ani ehem – odchrzą­kuje – rucha­nia.

– Aż tak źle? – pytam.

– Źle może nie, ale czę­sto­tli­wość już nie taka jak kie­dyś. Ciesz się, póki nie masz dzieci! I korzy­staj! Miko raczej kaba­nosa nie ma. – Pati pusz­cza mi oczko.

– No nie, nie ma, nie mogę narze­kać. Co prawda szkoda, że nie jest boga­tym play­boyem, ale wszystko ma na swoim miej­scu. – Uśmie­cham się znad kie­liszka. – A jak u cie­bie, Ewcia?

– U nas odwrot­nie. Tomek chciałby non stop, a ja tyle nie potrze­buję i nawet mi się nie chce. Ale jakoś się doga­du­jemy. I jesz­cze te lody chce – wzdy­cha.

– Ja tam nawet lubię – wyrywa się Patry­cji.

– Lody lubisz? – Ewa nie wie­rzy. – Fuj, obrzy­dli­stwo, za żadne skarby. Mogę robić wszystko, ale nie loda.

– Ja też sobie nie wyobra­żam – wtrą­cam się. – To okropne. Nie była­bym w sta­nie. – Robię wymowny gest, zbli­ża­jąc dwa palce do swo­ich ust, ale widząc zmie­sza­nie Patry­cji, dodaję: – Ale nie mam nic prze­ciwko! Każdy lubi co innego prze­cież. No co ty, Patka, nie ma co się wsty­dzić! Ja jestem po pro­stu okrop­nie nudna. W sumie to nawet jakoś spe­cjal­nie tego całego seksu nie lubię. Prze­re­kla­mo­wany jest. Wolę się wina napić! Świetne jest to czer­wone, szkoda, że się koń­czy. – Pod­no­szę kie­li­szek i zmie­niam temat na bar­dziej neu­tralny.

Uwa­żam, że tematy łóż­kowe to pry­watna sprawa, i nawet przy­ja­ciół­kom, a może tym bar­dziej im, nie mam zamiaru się spo­wia­dać.

– Winko nam się koń­czy? Która jest godzina? – Patry­cja szuka w torebce tele­fonu, ale nie bar­dzo jej to wycho­dzi.

– Wpół do dzie­sią­tej – infor­muję. – Młoda godzina. Sklep na osie­dlu powi­nien być jesz­cze otwarty. Kto jest chętny iść po winko?

– Na mnie nie patrz­cie! Mnie się nie chce! – Pati chowa twarz w dło­niach. – Ale wypić bym wypiła, nie powiem. – Zerka zza pal­ców i zaczyna się śmiać.

– Mam pomysł! Cze­kaj­cie! Napi­szę do tego mło­dego sąsiada, może jest w domu, rano widzia­łam go na klatce, może mógłby sko­czyć i nam kupić! – Zaczy­nam pisać wia­do­mość, ale litery ska­czą mi przed oczami. – Dobra, ślepa jestem, lepiej do niego zadzwo­nię.

– Nie ślepa, tylko pijana. – Ewka się śmieje.

Macham ręką i dzwo­niąc, wycho­dzę do kuchni. Po chwili wra­cam z dodat­kową por­cją sera i infor­muję dziew­czyny, że co prawda mło­dego nie ma w domu, ale to i lepiej, bo wścib­ska Kry­cha przy­naj­mniej nie pod­słu­chi­wała. Chło­pak jest na mie­ście i nie­długo będzie wra­cał, to pod­rzuci nam trzy butelki wina.

– Trzy?! Prze­cież my tyle nie damy rady! – pro­te­stuje Patry­cja.

– To będzie na następny raz. Lepiej za dużo niż za mało! – rzu­cam i sta­wiam na ławie tackę z serem.

Młody poja­wia się jesz­cze przed dzie­siątą. Wci­skam mu dwie stówy za wino i fatygę. Chło­pak pro­te­stuje, że to za dużo, ale nie przyj­muję sprze­ciwu.

– No dobrze, pani sąsiadko, niech tak będzie, do zoba­cze­nia. – Chowa bank­not do kie­szeni.

– Ja ci dam panią! Ile razy mam ci mówić, żebyś mówił mi po imie­niu! Aż tak stara nie jestem – stro­fuję go niby poważ­nym gło­sem.

– Tak jest! – odpo­wiada, salu­tu­jąc, i odcho­dzi.

– Pani sąsiadko! – prze­drzeź­nia mnie Ewka. – Pani da to wino!

– Weź prze­stań. Panią sobie zna­lazł. Durny gów­niarz! – Sia­dam w fotelu, uda­jąc poru­szoną.

– Izka, ile on wła­ści­wie ma lat? – pyta Pati.

– A bo ja wiem? – Wzru­szam ramio­nami. – Peł­no­letni, bo widzia­łam go kilka razy za kie­row­nicą. Tro­chę młod­szy od nas.

– Tro­chę? – Ewa wybu­cha śmie­chem. – Tro­chę! Dobre sobie. Iza, ty masz trzy­dzie­ści sześć lat, mogła­byś być jego matką, gdyby ten praw­nik z Lublina nie miał kaba­nosa.

Teraz śmie­jemy się już wszyst­kie.

– Nawet mi nie przy­po­mi­naj! Ani kaba­nosa, ani ile mam lat! Ni­gdy wię­cej nie wezmę kaba­nosa do ust! Lepiej poleję tego wina. Takie spo­tka­nia nie­czę­sto nam się zda­rzają. Trzeba korzy­stać! – mówiąc to, odkor­ko­wuję butelkę i napeł­niam kie­liszki.

Jak się oka­zuje, decy­du­jące kie­liszki, bo resztę wie­czoru pamię­tam jak przez mgłę. Tań­czy­ły­śmy, potem wpa­dłam na duży kwia­tek w moim salo­nie. Wysy­pała się zie­mia z doniczki. Gacek zaczął w niej grze­bać, a wszystko to ku naszej ucie­sze. Zwi­ja­ły­śmy się ze śmie­chu, pokła­da­jąc na dywa­nie. Dziew­czyny wezwały tak­sówkę nie­wiele póź­niej, a ja zasnę­łam na dywa­nie, obej­mu­jąc psa. Obu­dzi­łam się po trze­ciej z bólem krę­go­słupa i prze­ra­że­niem, dostrze­ga­jąc syf w salo­nie. Jedyne, co mogłam zro­bić, to doczoł­gać się do sypialni i ponow­nie zasnąć.

Obu­dzi­łam się koło połu­dnia. Się­gnę­łam po tele­fon. Na szczę­ście nie doda­łam żad­nych insta­sto­ries po pijaku. Jakiś nie­winny bume­rang z toa­stem i to wszystko. Ode­tchnę­łam z ulgą. Za to na przy­ja­ciół­ko­wym Mes­sen­ge­rze roiło się od fotek. Ja sie­dząca w ziemi roz­sy­pa­nej z doniczki w salo­nie i uda­jąca, że jestem na plaży. Ja leżąca obok wywró­co­nego kwiatka. Ja z winem. Ja z fajką. Prze­cież ja nawet nie palę! Jakiś dra­mat! Na szczę­ście dziew­czyny wszystko obró­ciły w żart. Pisały, że super­im­preza. Że dawno się tak nie bawiły. Że bolą je głowy i chęt­nie powtó­rzą, ale tyle już wię­cej nie wypiją. Tak, one przy­naj­mniej się nie skom­pro­mi­to­wały. Śmiały się ze mnie. Widzę to po wia­do­mo­ściach. Widzę to teraz. Niby było zabaw­nie, ale żadna nie pomo­gła mi z kwiat­kiem. Zachę­cały mnie do tych wszyst­kich głu­pot, może nie­świa­do­mie, a może spe­cjal­nie. Patry­cja dopin­go­wała, żebym usia­dła w ziemi i poczuła się jak na plaży, w końcu nie­długo pojadę na waka­cje, więc muszę się przy­go­to­wać. Potem robiły te durne zdję­cia jak jakiejś mał­pie w zoo. Nie­ska­zi­telne. Zro­biły sobie ze mnie popy­cha­dło. Jak zwy­kle wycho­dzę na tę naj­gor­szą. Oczy­wi­ście ni­gdy nie powie­dzą mi tego w oczy, ale coraz czę­ściej wła­śnie tak się czuję.

Z kuchni dobiega mnie dźwięk czaj­nika. Cho­lera. Miko­łaj. Wró­cił po nocce i zoba­czył ten roz­gar­diasz. Szybko pod­no­szę się z łóżka. Zarzu­cam szla­frok na nagie ciało. Nawet nie pamię­tam, kiedy się roze­bra­łam. Drep­czę do kuchni jak na ska­za­nie. W salo­nie czy­sto. Pew­nie posprzą­tał po powro­cie z pracy. Nawet nie sły­sza­łam. W kuchni na stole już na mnie czeka gorąca kawa. Miko­łaj gotuje rosół. No tak. Typowa nie­dziela.

– Sły­sza­łem, że się obu­dzi­łaś. Zro­bi­łem ci kawę. – Wska­zuje na kubek.

– Dzięki. – Sia­dam i zbli­żam kubek do ust.

– Tro­chę wczo­raj zaba­lo­wa­ły­ście z dziew­czy­nami. – Miko­łaj mówi spo­koj­nym tonem, ale widać, że chce o coś zapy­tać.

– Tro­chę nas ponio­sło – potwier­dzam. – Dzięki, że posprzą­ta­łeś – dodaję i ponow­nie biorę łyk kawy.

– Kocha­nie, prze­pra­szam, że o tym mówię – zaczyna ostroż­nie – ale czy aby nie za dużo wypi­ły­ście? Mar­twię się o cie­bie.

– Nie masz powodu – uci­nam kate­go­rycz­nie, może tro­chę za ostro. – Wypi­ły­śmy rap­tem dwa wina na nas trzy – kła­mię, patrząc mu w oczy, bo nie chce mi się słu­chać jego wywo­dów.

– Chyba trzy, bo wynio­słem trzy butelki – mówi łagod­nie.

– Może i trzy. Dziew­czyny miały wychodne. Tak rzadko ostat­nio mamy oka­zję pobyć razem. Sam rozu­miesz…

– Jasne, że rozu­miem, ale ten poła­many kwia­tek…

– Och, ten kwia­tek. Gacek prze­stra­szył się jakie­goś huku na dwo­rze. Wysko­czył spod ławy i wywró­cił. Nic wiel­kiego. Mia­łam to posprzą­tać, ale byłam już taka zmę­czona. Wczo­raj mia­łam dużo pracy, potem tro­chę wina… Sam wiesz. Poło­ży­łam się spać i mia­łam posprzą­tać rano. Ale ty posprzą­ta­łeś. Dzię­kuję, kocha­nie. – Robię uro­czą minę i pusz­czam mu buziaka.

– W sumie nic wiel­kiego się nie stało. Zro­bić ci śnia­da­nie?

– Popro­szę. – Uśmie­cham się zalot­nie i wstaję od stołu. – Pójdę się odświe­żyć. Zaraz wra­cam.

Zamy­kam drzwi do łazienki i oddy­cham z ulgą. Napi­szę dziew­czy­nom, jaką wer­sję przed­sta­wi­łam Miko­ła­jowi. Dodam, że nie chcę, żeby dowie­dział się o wie­czo­rze, bo wtedy bywa ner­wowy, a ja nie lubię awan­tur. W końcu każdy kla­wisz bywa ner­wowy, prawda? Przy­nosi pracę do domu. Wyżywa się na bli­skich. Dziew­czyny będą trzy­mać gęby na kłódkę. To nic, że Miko­łaj jest ucie­le­śnie­niem spo­koju. Cza­sem wku­rza mnie to jego opa­no­wa­nie. Nie muszą tego wie­dzieć. Naj­waż­niej­sze, żeby wczo­raj­sza impreza pozo­stała mię­dzy mną, Ewą i Patry­cją.

Zimny prysz­nic sta­wia mnie na nogi. W lustrze widzę zmę­czoną twarz. Znowu wyłażą mi zmar­chy. Muszę zapi­sać się na botoks, bo poprzed­nia dawka już pusz­cza. Ryj spuch­nięty. Przy­kła­dam dło­nie do policz­ków i prze­cią­gam nimi ku dołowi. Gdy­bym miała tro­chę wię­cej forsy, zro­bi­ła­bym porzą­dek z twa­rzą. Niby nie jest źle, ale nie jest też dobrze. Lata lecą… Czasu nie zatrzy­mam, ale mogę pró­bo­wać. Muszę odło­żyć wię­cej kasy i coś z tym zro­bić.

– Kocha­nie! – dobiega mnie woła­nie z kuchni.

– Już idę, kocha­nie – odpo­wia­dam piskli­wym gło­sem, a po cichu dodaję sama do sie­bie: – Już idę, ty nudny pro­staku.

Wcho­dzę do kuchni i zasia­dam do paru­ją­cej jajecz­nicy. Miko­łaj pod­suwa mi kata­log z biura podróży.

– I jak, zasta­no­wi­łaś się, gdzie chcesz poje­chać? Budżet co prawda mamy ogra­ni­czony, ale tak do sied­miu, no góra ośmiu tysięcy coś na pewno uda nam się zna­leźć – mówi z lek­kim uśmie­chem.

– Fuer­te­ven­tura – infor­muję krótko i zaczy­nam jeść jajecz­nicę, która pod­cho­dzi mi do gar­dła.

Rozdział 2

Roz­dział 2

Budzi mnie szum kli­ma­ty­za­cji i lekki ból głowy. W Puerto del Rosa­rio wylą­do­wa­li­śmy późno w nocy. Trasę z lot­ni­ska do Cor­ra­lejo poko­na­li­śmy auto­bu­sem pod­sta­wio­nym przez biuro, a po zamel­do­wa­niu poszli­śmy spać. Otwie­ram oczy. Leżę sama w pustym łóżku. Z łazienki docho­dzi dźwięk wody. Miko­łaj bie­rze prysz­nic. Opie­ram się o zagłó­wek łóżka i roz­glą­dam po pokoju.

Wnę­trze jest prze­stronne. W cen­tral­nym punk­cie ogromne łóżko, na któ­rym sie­dzę, obok szafa, komoda, dwie szafki nocne. Po pra­wej łazienka, a naprze­ciwko cięż­kie kotary praw­do­po­dob­nie ukry­wa­jące wyj­ście na bal­kon. Scho­dzę z łóżka i kie­ruję kroki w stronę gru­bych firan. Roz­su­wam je szyb­kim pocią­gnię­ciem i moim oczom uka­zuje się nie­ziem­ski widok! Widok na ocean! Piękny, błę­kitny do gra­nic moż­li­wo­ści. Deli­katne fale uno­szą na sobie roze­śmia­nych tury­stów. Wła­śnie tak powin­nam budzić się każ­dego dnia! Zasłu­guję na luk­susy, a nie na życie w warun­kach, w jakich żyję!

Otwie­ram drzwi i wycho­dzę na bal­kon. Czuję ude­rze­nie gorąca, a moje noz­drza są świ­dro­wane przez nie­zli­czoną liczbę nie­zna­nych mi dotąd zapa­chów. Wokół uno­szą się aro­maty egzo­tycz­nych owo­ców, ziół i krze­wów. Mam wra­że­nie, że czuję też sól mor­ską. Nie­zwy­kła rześ­kość przy­tła­czana sku­tecz­nie przez żar lejący się z nieba. Nie­sa­mo­wite doświad­cze­nie.

Prze­bie­gam wzro­kiem po plaży, która cią­gnie się w obu kie­run­kach. Piękny, jasny pia­sek aż prosi się o obfo­to­gra­fo­wa­nie z każ­dej strony. Mię­dzy plażą a hote­lem bie­gnie nie­wy­soki murek obsa­dzony małymi bana­now­cami. Ścieżka z hotelu na plażę cią­gnie się pomię­dzy szpa­le­rem palm. Pod bal­ko­nem roz­po­ściera się ogromny basen, a po jego pra­wej stro­nie znaj­duje się nie­wielki bro­dzik. Nad wszyst­kim górują wszech­obecne dak­ty­lowce, w któ­rych cie­niu ukry­wają się nie­zli­czone alo­esy. Pięk­nie!

Biorę głę­boki wdech i w tym momen­cie sły­szę trza­śnię­cie drzwi. Wzdry­gam się wyrwana z roz­my­ślań nad pocz­tów­ko­wym kra­jo­bra­zem. Miko­łaj bez słowa pod­cho­dzi do nie­roz­pa­ko­wa­nej jesz­cze walizki i wyciąga z niej losową koszulkę. Zer­kam na niego i nie bar­dzo wiem, od czego zacząć roz­mowę.

– Prze­pra­szam za wczo­raj – w końcu wydu­szam z sie­bie kilka słów.

Nie­na­wi­dzę prze­pra­szać. Nie­na­wi­dzę uda­wać. Ale muszę, bo wiem, że w ten spo­sób pod­po­rząd­ko­wuję sobie ludzi. Pod­cho­dzę do Miko­łaja, który na­dal pochyla się nad walizką, i przy­tu­lam się do jego ple­ców.

– To wszystko przez ten stres i zmę­cze­nie. Pierw­szy raz lecia­łam samo­lo­tem – mówię przy­mil­nym tonem. – Jesz­cze rano musia­łam poza­my­kać sprawy w pracy. Wszystko szybko. Wszystko naraz. Potem ten cały lot i jakoś tak wyszło. Zły jesteś na mnie?

– Nie jestem. Jest mi przy­kro. Nie spo­dzie­wa­łem się, że… że możesz się tak zacho­wać. – Miko­łaj odsuwa mnie od sie­bie i siada na łóżku.

– To był pierw­szy i ostatni raz! Ponio­sło mnie. Jakiś mocny alko­hol sprze­dają w tej całej stre­fie bez­cło­wej – pró­buję wyja­śniać, ucie­ka­jąc wzro­kiem.

– Mar­twię się o cie­bie. Nie raz i nie dwa wra­ca­łem z pracy i znaj­do­wa­łem pustą butelkę po winie, a to za lodówką, a to zagrze­baną w śmiet­niku. Pobo­jo­wi­sko po impre­zie z dziew­czy­nami, już nie wspo­mnę o pusz­kach po piwie w kosme­tyczce i dru­gim zawi­niątku za pralką – mówi spo­koj­nym tonem.

Już wola­ła­bym solidny opier­dol jak na faceta przy­stało.

– O Jezu – prze­wra­cam oczami i sia­dam obok niego – dajże już spo­kój. Robisz z igły widły. Cza­sami wypiję sobie lampkę wina czy piwo na roz­luź­nie­nie po cięż­kim dniu. Nic nad­zwy­czaj­nego. Wszy­scy tak robią. Ty wiecz­nie sie­dzisz w tym swoim wię­zie­niu, to co mam robić wie­czo­rami? Relak­suję się po pro­stu.

– Okej, niech ci będzie, ale wczo­raj­sza akcja…

– To był pierw­szy i ostatni raz! Mówię ci, stres i zmę­cze­nie. Nawet dużo nie wypi­łam. Ścięło mnie momen­tal­nie! Może na dużych wyso­ko­ściach alko­hol szyb­ciej bie­rze – pró­buję żar­to­wać.

– Może. Ale co się wstydu naja­dłem, to moje…

– Wiem, prze­pra­szam. Nie­po­trzeb­nie zacze­pia­łam tę dziew­czynę, która sie­działa koło nas. Ale sam widzia­łeś, że ona się ze mnie śmiała!

– Iza, pamię­tasz w ogóle, co wyczy­nia­łaś? – pyta poważ­nie, a ja mil­czę, bo co mam powie­dzieć. Nic nie pamię­tam. Patrzę w ścianę i mil­czę. Miko­łaj odchrząka i kon­ty­nu­uje: – No więc ci powiem. Naj­pierw wypi­li­śmy po tro­chu whi­sky. Potem dołą­czyło do nas towa­rzy­stwo obok.

– No prze­cież pamię­tam! – pro­te­stuję.

– To może i pamię­tasz. Potem zaczę­łaś dogry­zać tej dziew­czy­nie, która sie­działa w naszym rzę­dzie. Nie ona śmiała się z cie­bie, tylko ty ją zacze­pia­łaś, bo nie chciała wię­cej pić. Po tym, jak zaczę­łaś szar­pać ją za rękaw, zamie­niła się na miej­sca z kolegą, ale ty nie dawa­łaś za wygraną. Pod pre­tek­stem pój­ścia do toa­lety wsta­łaś ze swo­jego miej­sca i chwiej­nym kro­kiem pode­szłaś do niej, wyzy­wa­jąc ją i przy tym na cały samo­lot. Zaczę­łaś ją szar­pać za włosy. Nie mogli­śmy cię od niej odcią­gnąć. O mały włos i mie­li­by­śmy mię­dzy­lą­do­wa­nie. Wiesz, ile by to nas kosz­to­wało? Całe szczę­ście, że dałaś się uspo­koić ste­war­dowi, bo w życiu byśmy się nie wypła­cili. Już pal licho, że łapa­łaś go za tyłek i wykrzy­ki­wa­łaś, że wygląda jak twój chło­pak sprzed lat. Na koniec zaczę­łaś mu śpie­wać pio­senkę Tim­ba­landa…

– Jaką pio­senkę?! Prze­cież ja nawet angiel­skiego nie znam. – Udaję zdzi­wie­nie przy naj­mniej istot­nym szcze­góle.

– Wymy­śla­łaś sobie słowa po pol­sku i śpie­wa­łaś coś w stylu „It’s stu­lejk, masz stu­lejkę, stu­lejkę hej, hej”. – Prych­nę­łam śmie­chem. – Serio cię to bawi? – Miko­łaj patrzy na mnie tym wzro­kiem zbi­tego psa.

Czy on nie może zwy­czaj­nie na mnie nawrzesz­czeć? Zawsze musi być taki opa­no­wany, zdy­stan­so­wany i wspa­nia­ło­myślny? Co z niego za facet? Fak­tycz­nie tro­chę mnie ponio­sło. Zupeł­nie nie pamię­tam tej akcji w samo­lo­cie, ale prze­cież każ­demu może się zda­rzyć. Zmę­cze­nie, stres, emo­cje i tak wyszło. I jesz­cze ta pio­senka. Skąd mi to w ogóle przy­szło do głowy? Może ten ste­ward rze­czy­wi­ście wyglą­dał jak mój eks? Na ostat­nim spo­tka­niu z dziew­czy­nami opo­wia­da­łam im o nim i widocz­nie ten cudak wciąż sie­dzi gdzieś w zaka­mar­kach mojej pamięci.

Sie­dzimy teraz w mil­cze­niu. Mam znowu prze­pra­szać? Ale za co? Prze­cież nic się wła­ści­wie nie stało. Będziemy to wspo­mi­nać ze śmie­chem. Jestem tego pewna. Miko­łaj bie­rze mnie za rękę, a ja wybu­cham gło­śnym pła­czem. Pod­ku­lam nogi, cho­wam twarz w dło­niach i wyję jak syrena stra­żacka. Co drugi oddech łkam, że prze­pra­szam, że jestem bez­na­dziejna, naj­gor­sza i nie zasłu­guję na niego. Miko­łaj przy­tula mnie do sie­bie i pró­buje uspo­koić.

– Cicho, już nie płacz. Wiesz, że nie lubię, jak pła­czesz. Ciii. – Uspo­kaja mnie, gła­dząc po wło­sach i tuląc jed­no­cze­śnie. – Nie jesteś bez­na­dziejna. Kocham cię z całego serca. Cichutko już. Już wszystko dobrze. Nie­po­trzeb­nie ci to wszystko powie­dzia­łem. Naj­waż­niej­sze, że wszystko dobrze się skoń­czyło. Cichutko już, ciii…

– Ale, ale ja nie chcia­łam. – Na­dal łkam.

– Wiem. Już spo­koj­nie. Chodź. – Bie­rze mnie za rękę i wstaje. – Weź­miesz prysz­nic i pój­dziemy na śnia­da­nie. No już, nie maż się! Uśmiech­nij się. – Całuje mnie w czoło, a ja prze­staję pła­kać i idę w stronę łazienki. – No! Zuch-dziew­czyna! Zapo­mi­namy, co było, i będziemy się świet­nie bawić, tak?

– Tak – mówię, ocie­ra­jąc zapła­kaną twarz, i zni­kam w łazience.

Zamy­kam za sobą drzwi i patrzę w lustro. Twarz opuch­nięta, włosy w nie­ła­dzie. Dobra. Trudno. Zaraz dopro­wa­dzę się do porządku. Naj­waż­niej­sze, że Miko­łaj wię­cej nie będzie poru­szał tematu sytu­acji w samo­lo­cie. Łzy zawsze na niego dzia­łają. Mię­czak. Mię­czak, ale dobra par­tia, nikogo lep­szego nie tra­fię, a lata lecą. Zarę­czyny, ślub i jakoś to będzie. Pier­ścio­nek już na mnie czeka. Wiem, bo przed waka­cjami zna­la­złam w domu rachu­nek od jubi­lera. Zbyt­nio się nie szarp­nął, ale już trudno. Naj­waż­niej­sze, że w końcu nikt nie będzie mi wyty­kał od sta­rych panien. Mam nadzieję, że wybrał coś ład­nego, pier­ścio­nek musi robić wra­że­nie w realu i na Insta oczy­wi­ście też. Już widzę ten skok sta­ty­styk i zazdrość. Nie mogę się docze­kać, kiedy wrzucę zdję­cie do sieci. Cie­kawe, co ten nudziarz zapla­no­wał? Mógłby oświad­czyć się na plaży, ale nie liczę na to. Pew­nie odpali jakąś biedę przy kola­cji. No nic, grunt, że oświad­czyny na egzo­tycz­nych waka­cjach, a nie w jakiejś bur­ge­rowni na zadu­piu jak mąż Ewy. To dopiero byłby wstyd! Pry­cham śmie­chem i wcho­dzę pod prysz­nic. Szybki prysz­nic, lekki make-up, modne ciu­chy i możemy iść.

Jemy nie­spiesz­nie śnia­da­nie na hote­lo­wym tara­sie. Prze­żu­wa­jąc dokład­nie każdy kęs, roz­glą­dam się po tere­nie hotelu. Oko­lice basenu zajęte przez tury­stów. Na szczę­ście nie ma za dużo roz­wrzesz­cza­nych dzieci. Przy bro­dziku jakieś poje­dyn­cze sztuki. Ludzie na leża­kach od rana sączą kolo­rowe drinki. Też chęt­nie spró­bo­wa­ła­bym tych wspa­nia­ło­ści, ale już widzę minę Miko­łaja. Nie mam ochoty zno­sić jego fochów, wstrzy­mam się do wie­czora. Pod nogami plą­cze mi się gołąb, który czeka na śnia­da­niowe okru­chy. Słońce zaczyna pra­żyć coraz moc­niej, ale lekki wiatr daje wytchnie­nie.

– To co? Po śnia­da­niu idziemy obej­rzeć oko­licę? – Miko­łaj prze­rywa moje roz­my­śla­nia.

– Pew­nie tak. Może znaj­dziemy tu cie­kawe miej­sca do zdjęć.

– Zdję­cia, zdję­cia, tylko jedno ci w gło­wie – żar­tuje ze mnie, a ja oddy­cham z ulgą. Jego lekki ton świad­czy o tym, że wyba­czył mi akcję z samo­lotu. Bar­dzo dobrze, bo nic się nie stało. Nie mam zamiaru psuć sobie humoru taką bła­hostką.

– To może naj­pierw spa­cer po tere­nie hotelu? – pro­po­nuję.

– Dobra roz­grzewka! Może przed obia­dem zdą­żymy też zoba­czyć kawa­łek mia­sta?

– Wła­ści­wie myśla­łam, że pole­żymy na plaży – zer­kam na Miko­łaja – ale skoro wolisz spa­cer, niech będzie spa­cer – dodaję, widząc jego minę.

– Świet­nie! Wiesz, że nie prze­pa­dam za leże­niem plac­kiem.

Dosko­nale wiem, czego nie lubi. Wiem też, jak go udo­bru­chać. Wiem, jak coś na nim wymu­sić. Wiem o nim wszystko. On z kolei wie o mnie tylko tyle, na ile mu pozwo­li­łam. Im mniej wie, tym lepiej śpi. Od lat buduję swój wize­ru­nek. Kobieta biz­nesu, suk­cesu i wszyst­kiego, co naj­bar­dziej pożą­dane. Teo­re­tycz­nie niczego mi nie bra­kuje. Mam spo­kojną pracę, dzięki któ­rej żyję na w miarę dobrym pozio­mie. Nie jest to oczy­wi­ście szczyt moich marzeń, ale z zewnątrz moje życie przy­po­mina pasmo suk­ce­sów.

Jesz­cze kilka lat temu nie byłam prze­ko­nana, że bycie fry­zjerką przy­nie­sie mi pie­nią­dze więk­sze niż naj­niż­sza kra­jowa, na szczę­ście wszystko poto­czyło się w dobrym kie­runku. Zaczy­na­łam od robie­nia paskud­nych koków kole­żan­kom jesz­cze w gim­na­zjum. Potem poszłam do zawo­dówki, żeby szybko zdo­być zawód. Padło na fry­zjer­stwo. Na stu­dia nie mogłam sobie pozwo­lić. W domu się nie prze­le­wało. Wyje­cha­łam do pracy w Niem­czech. Sprzą­ta­łam syf boga­tych cwa­nia­ków, opie­ko­wa­łam się sta­ru­chami, pra­co­wa­łam na taśmie, robi­łam wszystko, żeby sta­nąć na nogi. Po powro­cie dosta­łam dota­cję i otwo­rzy­łam wła­sny salon. Po kilku latach klitkę na obrze­żach mia­sta zamie­ni­łam na przy­tulny lokal nie­mal w cen­trum.

Na jed­nym ze szko­leń zakrę­ci­łam się koło zna­nej, lubel­skiej influ­en­cerki. Za fan­ta­zyjne, nie­ko­niecz­nie piękne fry­zury kaso­wała nie­praw­do­po­dob­nie dużą kasę. Za swoje szko­le­nia też liczyła sobie okrą­głą sumkę. Mimo to chęt­nych nie bra­ko­wało. Miała się za mistrzy­nię w swoim fachu, a ludzie w to wie­rzyli. Nie była wcale taka dobra, ale umiała zro­bić wokół sie­bie szum i miała za co go robić. Jej Insta­gram śle­dziło ponad sto tysięcy osób! Alek­san­dra błysz­czała w dro­gich ciu­chach na egzo­tycz­nych pla­żach, piła dobre drinki w luk­su­so­wych knaj­pach, jeź­dziła eks­tra­sa­mo­cho­dem, miała piękne miesz­ka­nie i przy­stoj­nego faceta. Pomię­dzy life­style’owymi zdję­ciami wrzu­cała fotki ze swo­jego salonu fry­zjer­skiego, gdzie nie­rzadko cze­sały się cele­brytki. I to wła­śnie dzięki Insta­gramowi wszystko jej się krę­ciło. Kasa robi kasę.

Ja kasy nie mia­łam za wiele, ale prze­cież nikt nie musiał o tym wie­dzieć. Pod­czas szko­le­nia sta­ra­łam się być bli­sko niej, zaga­dy­wać, kom­ple­men­to­wać. W końcu udało mi się zna­leźć wspólny temat. Psy. Alek­san­dra, tak jak ja, miała yorka. Potem poszło już z górki. Kilka dni po szko­le­niu napi­sa­łam do niej pod byle pre­tek­stem. Jakieś bla, bla, bla, że świetny kurs i czy poleca jakie­goś psiego fry­zjera w Lubli­nie, bo u nas nie mam co liczyć na fachowca, a muszę ostrzyc Gacka. Los mi sprzy­jał, bo Alek­san­dra nie tylko pole­ciła mi fry­zjera, ale zapro­po­no­wała, że możemy wybrać się tam razem, bo jej pies też potrze­bo­wał odświe­że­nia. Wysu­pła­łam kasę odło­żoną na czarną godzinę i poje­cha­łam z Gac­kiem pod­bi­jać świat. Po psim spa zja­dły­śmy obiad i umó­wi­ły­śmy się na kolejne spo­tka­nie. Kiedy doje­cha­łam do domu i spoj­rza­łam w mój tele­fon, nie mogłam uwie­rzyć w to, co się stało!

Mój Insta­gram pło­nął od powia­do­mień. Nie wie­dzia­łam, jak to moż­liwe! Z moich nędz­nych pię­ciu­set obser­wa­to­rów zro­biło się nie­mal trzy tysiące! Po chwi­lo­wym szoku i ochło­nię­ciu pozna­łam przy­czynę. Alek­san­dra wrzu­ciła na insta­sto­ries kilka naszych zdjęć od psiego fry­zjera i z obiadu z pochleb­nymi dla mnie opi­sami. Ludzie osza­leli! Zro­zu­mia­łam, że to jest dobra droga do suk­cesu. Zna­jo­mo­ści. Głu­pie grze­ba­nie we wło­sach przy odro­bi­nie kom­bi­no­wa­nia da mi to, o czym zawsze marzy­łam – kasę i pre­stiż. Teraz tylko wystar­czyło cią­gnąć tę zna­jo­mość i poka­zy­wać się z ludźmi, któ­rzy mają duże spo­łecz­no­ści w social mediach. Nie mia­łam zamiaru gnić w bie­dzie jak dotych­czas.

Zaczęły się wspólne imprezy, bywa­nie, poka­zy­wa­nie. Nie­jed­no­krot­nie musia­łam się zapo­ży­czać, żeby mieć pie­nią­dze na eventy, spo­tka­nia i kola­cyjki. Musia­łam też wyglą­dać na pozio­mie, żeby nie odsta­wać od towa­rzy­stwa. Ciu­chy, zabiegi, rzęsy, buty, paznok­cie, dobrze, że włosy mogłam zro­bić sobie sama. Mój Insta­gram rósł sys­te­ma­tycz­nie. Może nie tak bły­ska­wicz­nie jak przy pierw­szym strzale, ale ludzi przy­by­wało. Wraz ze zwięk­sze­niem zasię­gów rosło też grono moich klien­tek. Per­pe­tuum mobile! Dziew­czyny chciały robić u mnie włosy nie dla­tego, że robi­łam je świet­nie, tylko dla­tego, że byłam kole­żanką zna­nej Alek­san­dry. Nawet kiedy znacz­nie pod­nio­słam ceny, nie miało to dla klien­tek zna­cze­nia, bo byłam tą „Izką od Oli”. Moja inwe­sty­cja zwra­cała się z nawiązką! Spła­ci­łam chwi­lówki i mogłam w końcu coś odło­żyć. Inte­res się krę­cił, a dodat­kowo wpa­dały mi pierw­sze współ­prace na Insta. Marki ubra­niowe wysy­łały mi ciu­chy, kon­cerny kosme­tyczne – malo­wi­dła i sma­ro­wi­dła wszel­kiego kali­bru. Część zuży­wa­łam, część sprze­da­wa­łam. W końcu byłam kimś!

Pod­czas jed­nej z imprez w gro­nie lubel­skich influ­en­ce­rek chlap­nę­łam głu­potę i poróż­ni­ły­śmy się z dziew­czy­nami. Po kilku drin­kach nie­po­trzeb­nie wzięło mnie na szcze­rość. Wypsnęło mi się, że Paula prze­spała się z face­tem Elizy, i to roz­pę­tało ogromną inbę. Awan­tura z real­nego świata prze­nio­sła się do inter­netu i to ja wyszłam na tę naj­gor­szą. Za to znowu zyska­łam obser­wa­to­rów. Ow­szem, też spo­tka­łam się kie­dyś z Łuka­szem, a Eliza nic o tym nie wie­działa. Ale nic takiego się nie wyda­rzyło. Nie wiem, jak dziew­czyny w ogóle doszły do tego, że ja i on zje­dli­śmy razem obiad na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu. Zresztą nie miało to już żad­nego zna­cze­nia. Zosta­łam wykre­ślona z listy kole­ża­nek. Począt­kowo było mi tro­chę żal rosną­cych zasię­gów, imprez i bywa­nia, ale mia­łam już pięć­dzie­siąt tysięcy na Insta­gra­mie i mia­łam w dupie dal­sze sile­nie się na ich przy­ja­ció­łeczkę. Zdo­by­łam, co chcia­łam. Teraz wystar­czyło tylko pie­lę­gno­wać to, co udało mi się osią­gnąć. Czy byłam bez­względna? Może i tak, ale cel uświę­cał środki. Te kre­tynki były mi potrzebne tylko po to, żeby się wybić. W moim życiu to ja jestem naj­waż­niej­sza, a reszta to tylko pionki w moich rękach. Życie nauczyło mnie, że nikt nie zatrosz­czy się o mnie lepiej niż ja sama. Nie mia­łam z tego powodu żad­nych wyrzu­tów sumie­nia.

A teraz jestem tutaj! Na pięk­nej Fuer­cie. W końcu będę mogła pochwa­lić się fot­kami spod palm. Wcze­śniej na pyta­nie, dla­czego nie latam na waka­cje za gra­nicę, wykrę­ca­łam się bra­kiem czasu i miło­ścią do pol­skich kra­jo­bra­zów. Nie chcia­łam, żeby kto­kol­wiek wie­dział, że po pierw­sze, nie mam kasy na egzo­tyczne wojaże, a po dru­gie, nawet nie wie­działam, jak kupić bilet, jak odna­leźć się na lot­ni­sku czy w zagra­nicz­nym hotelu. Bo i skąd niby mia­ła­bym to wie­dzieć? Ja, córka życio­wego nie­udacz­nika. Wiecz­nie zaro­biony ojciec, który po śmierci matki wycho­wy­wał mnie sam. Niczego nie osią­gnął. Niczego mnie nie nauczył. Nie chcia­łam skoń­czyć jak on. Jest nikim. Wie­czory spę­dza z puszką piwa przed tele­wi­zo­rem. Szybko się usa­mo­dziel­ni­łam i pię­łam w górę, nie zwa­ża­jąc na jego kry­tyczne komen­ta­rze.

Rozdział 3

Roz­dział 3

– Zro­bisz mi tutaj fotkę? Zobacz, tak jak teraz trzy­mam tele­fon, żeby tamta palma zała­pała się w kadrze – instru­uję Miko­łaja. – Tylko nóg mi nie utnij. Weź tele­fon i trzy­maj dokład­nie tak jak ja teraz, a ja stanę koło tego kamie­nia. Tylko zrób serię zdjęć! – krzy­czę, bie­gnąc w wyzna­czone miej­sce. – Coś na pewno wybiorę.

– Dobra. – W gło­sie Miko­łaja nie sły­chać entu­zja­zmu, ale śred­nio mnie to inte­re­suje. Muszę w końcu wrzu­cić coś na ten cho­lerny Insta­gram.

– Dobra, pokaż. – Wyry­wam mu tele­fon z ręki po krót­kiej sesji. – Nie no, to do wywa­le­nia, to też, to też słabe, o! To jest dobre! To też może być. Coś wybiorę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki