Zmuszona. Niebezpieczna znajomość - Sylvia Bloch - ebook + audiobook

Zmuszona. Niebezpieczna znajomość ebook i audiobook

Bloch Sylvia

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Miłość bywa najgorszym rodzajem więzienia

Ana kocha Patricka do szaleństwa. Jej uczucia nie jest w stanie osłabić nawet fakt, że jego rodzina ma powiązania z mafią i prowadzi w Stanach Zjednoczonych brudne interesy. Dopiero kiedy Patrick niespodziewanie postanawia zakończyć ich znajomość i wysyła Anę na Majorkę, dziewczyna zaczyna rozumieć, że ten związek był budowany na fikcji.

A jednak w Alcudii czeka na nią mieszkanie, karta kredytowa na fałszywe nazwisko, samochód… Nawet zakupy przynosi jej regularnie mężczyzna wynajęty przez Patricka. Mimo to Ana czuje się zupełnie zagubiona w nowym miejscu. Impulsem dającym jej nadzieję na zmianę staje się spotkanie z Marco, przystojnym Włochem. Ana nie wie jednak, że jest pod stałym nadzorem, a jeden nieprzemyślany ruch może sprowadzić na nią prawdziwe kłopoty…

Moje życie zostało doszczętnie zniszczone i cokolwiek znajdowało się w tej kopercie, nie mogło tego zmienić. Mężczyzna, którego pokochałam, mnie zostawił. Nie próbował się ze mną kontaktować, a jedyne, co mi po nim zostało, to diamentowa łezka na srebrnym łańcuszku. Noszę ją cały czas, tak jak mu obiecałam. Codziennie wylewam morze łez i próbuję wyrzucić go z serca, lecz bezskutecznie. Wmawiam sobie, że go nienawidzę, ale mam wrażenie, że przez to kocham go jeszcze bardziej.

Sylvia Bloch
Urodziła się w 1991 roku w Gryfinie. Po ukończeniu szkoły hotelarskiej wyjechała do Norwegii, gdzie mieszka i pracuje. Prowadzi zdrowy i aktywny tryb życia (uwielbia tenis ziemny). Kocha zwierzęta oraz podróże. Pasjonuje się językiem hiszpańskim i kulturą iberyjską. Każdego dnia sięga po książkę i nieraz zarywa noce, oddając się lekturze. W 2021 roku nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się jej pierwsza powieść pt. Porwana.
Zmuszona jest kontynuacją historii Any.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 341

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 44 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz
Oceny
4,6 (102 oceny)
73
21
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bitzdrapka

Nie oderwiesz się od lektury

Książka super ale jak ja nie cierpię czekać za kolejną częścią nic z pierwszej nie pamiętałam. Albo wszystkie od razu albo w ogóle.
20
Marchewka1980

Dobrze spędzony czas

Muszę przyznać, że książka wkręciła mnie od pierwszych stron, mimo że zaczęłam od drugiego tomu. Każdy rozdział przyspieszał mnie o bicie serca, a lekturę dosłownie połknęłam. Akcja toczy się swoim tempem, ale autorka dawkuje nam stopniowo dodatkowe wątki, przez co, lektura staję się jeszcze ciekawsza. Ane i Patricka pokochałam całym serce, mimo że nie znam ich okoliczności poznania to, domyślam się, że nie należy ono do zbyt udanych, ale ich miłość z pewnością już tak. Pełno emocjonalnych chwil trzymających mnie w niepewności… Co będzie dalej z tą parą, czy wygrają z przeciwnościami losu i zaufają sobie ponownie..Ja wam tego nie powiem musicie poznać ich historię. W książce przewija się wątek mafii, którego niestety w dużej mierze mi zabrakło. Mamy momenty grozy, ale zdecydowanie za mało. Mafia to mafia tu zawsze musi dziać się dużo.
10
AnnaMaria73

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
10
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna ❤️
10
Klucha78

Dobrze spędzony czas

Polecam serdecznie
10

Popularność




ROZDZIAŁ I

ANA

Siedzę w mieszkaniu, które znajduje się w miejscowości Alcudia na hiszpańskiej wyspie Majorce. To tutaj wysłał mnie Patrick miesiąc temu, żebym zaczęła nowe życie. Wpatruję się w dużą, żółtą kopertę, która leży przede mną na szklanym, okrągłym stole jadalnianym. Dostałam ją w samolocie, ale nie miałam odwagi ani ochoty jej otwierać. Moje życie zostało doszczętnie zniszczone i cokolwiek znajdowało się w tej kopercie, nie mogło tego zmienić. Mężczyzna, którego pokochałam, mnie zostawił. Nie próbował się ze mną kontaktować, a jedyne, co mi po nim zostało, to diamentowa łezka na srebrnym łańcuszku. Noszę ją cały czas, tak jak mu obiecałam. Codziennie wylewam morze łez i próbuję go wyrzucić z serca, lecz bezskutecznie. Wmawiam sobie, że go nienawidzę, ale mam wrażenie, że przez to kocham go jeszcze bardziej. Próbuję się pozbierać, jednak nie wychodzi mi to najlepiej. Odkąd tu jestem, nie wyszłam ani razu na zewnątrz. Mieszkam na pierwszym piętrze, a moją jedyną rozrywkę stanowi wyjście na balkon. Dzisiaj jednak zamierzam to zmienić. Jest początek września, a za oknem świeci słońce. Termometr pokazuje dwadzieścia osiem stopni. W białej bluzce na krótki rękaw oraz jasnoniebieskich spodenkach, które znalazłam w ogromnej szafie w sypialni, wychodzę na zewnątrz. Na ulicy toczy się najnormalniejsze w świecie codzienne życie. Ludzie idą chodnikiem. Starszy pan właśnie wychodzi z osiedlowego sklepiku znajdującego się po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko mojego mieszkania. Kobieta parkuje samochód równolegle do krawężnika, wstrzymując ruch na swoim pasie. W oddali słyszę klakson, a wokół mnie słychać język, którego w ogóle nie rozumiem. Ruszam chodnikiem przed siebie, nie wiedząc, dokąd mnie zaprowadzi. Jestem ogromnie spięta, jednak robię krok za krokiem w kierunku nieznanego. Nie wiem, ile czasu tak idę, ale w końcu, w oddali, dostrzegam piękną plażę z krystalicznie czystą, błękitną wodą. Widok jest niesamowity i zapiera dech w piersiach. Na plaży są leżaki i parasole. Ludzie chłodzą się w wodzie, a dzieciaki biegają i krzyczą radośnie. Kiedy dochodzę do piasku, zdejmuję buty. Czuję przyjemne ciepło pod stopami i idę w kierunku wody. Gdy jestem już dostatecznie blisko, siadam przy brzegu i cieszę oczy pięknym widokiem. Bardzo żałuję, że nie mam go z kim dzielić. Moje myśli znowu krążą wokół tego, co było. Do osoby, która ma w posiadaniu moje serce i duszę. Oczami wyobraźni widzę Patricka i chociaż nie chcę, znowu czuję dobrze mi znany ból w klatce piersiowej. Po moich policzkach płyną łzy, a po chwili z ust wydobywa się szloch. Nie mogę ruszyć naprzód, a pomimo upływającego czasu rany się nie goją.

– Estás bien? – słyszę nagle, a przede mną staje dziewczyna z długimi, gęstymi, czarnymi włosami.

– Przepraszam, nie mówię po hiszpańsku – odpowiadam, ocierając łzy z policzków.

– Pytałam, czy wszystko w porządku? – odzywa się w moim ojczystym języku i kuca przy mnie.

– Tak, wszystko w porządku – mówię, siląc się na uśmiech.

Domyślam się, że musi to brzmieć komicznie i ani trochę wiarygodnie. Dziewczyna wyciąga do mnie dłoń.

– Rebeca – przedstawia się.

– Maria – podaję moje nieprawdziwe imię.

– Wybieram się na kawę, pójdziesz ze mną? Będziemy mogły porozmawiać i poprzeklinać tego durnia, który złamał ci serce – żartuje.

– Dziękuję, ale nie jestem najlepszym towarzystwem i nie mam ochoty na rozmowę – odmawiam delikatnie, próbując nie urazić dziewczyny.

– No to w takim razie będziemy milczeć. – Uśmiecha się szczerze i składa ręce w geście proszenia.

Przyglądam się jej, próbując zrozumieć, dlaczego się zatrzymała i usilnie chce mi pomóc. Zastanawiam się przez chwilę i wpatruję w jej złożone przede mną dłonie. Pomimo że nie mam ochoty na towarzystwo i rozmowę, to zgadzam się na propozycję. Nie znam tutaj nikogo. Z nikim nie rozmawiam, więc nie powinnam marnować okazji do nawiązania kontaktu z drugą osobą. Ruszamy w kierunku pobliskiej knajpki, która znajduje się przy plaży. Droga mija nam w ciszy. Zajmujemy stolik, a młody chłopak natychmiast zjawia się, żeby przyjąć od nas zamówienie.

– Dos cafés con leche, por favor – zwraca się do niego moja towarzyszka. – Założyłam z góry, że pijesz kawę z mlekiem. Chyba się nie mylę? – pyta, gdy chłopak oddala się z naszym zamówieniem.

– Tak, z mlekiem – potwierdzam.

– A może masz ochotę na deser? Czy ciasto czekoladowe albo góra lodów poprawi twój nastrój?

– Nie, nie trzeba. – Rozglądam się dookoła, żeby się upewnić, czy nikt nas nie obserwuje.

– Gdyby ten, który złamał ci serce, tutaj był, to skopałabym mu tyłek. Nie siadłby na nim przynajmniej przez tydzień. Skopałabym mu też jego najbardziej czułą część ciała, a potem mogłabym jeszcze… – kontynuuje w szalonym tempie, wymieniając najrozmaitsze tortury i żywo przy tym gestykulując. Pierwszy raz od miesiąca rozchmurzyłam się, obserwując zachowanie nowo poznanej dziewczyny. Jest zabawna, a jej hiszpański akcent, kiedy mówi w moim ojczystym języku, dodaje całej wypowiedzi jeszcze więcej humoru.

– Nareszcie się uśmiechnęłaś – stwierdza, patrząc na mnie. – Z uśmiechem wyglądasz dużo lepiej.

– Dlaczego to robisz? – pytam zaciekawiona. – Przecież mnie nie znasz.

– Bo całkiem niedawno przechodziłam przez to samo i świetnie wiem, jak to jest – odpowiada w momencie, gdy kelner stawia przed nami dwie filiżanki kawy z małym ciasteczkiem na ich podstawkach.

– Gracias – mówi Rebeca do kelnera, który odchodzi od naszego stolika, a ja notuję w pamięci słowo, które na pewno przyda mi się w przyszłości.

– Skąd jesteś? – dopytuje.

– Z Nowego Jorku. – Nie wdaję się w szczegóły. Nie wiem, w sumie, co więcej powiedzieć. Nie mogę się z nikim podzielić moją prawdziwą historią.

– Hmm… ja jestem z Barcelony, ale wolę wyspy od stałego lądu, więc kiedy znalazłam stałe zatrudnienie na Majorce, przeprowadziłam się bez zastanowienia. Mieszkam tutaj od roku.

Rebeca podczas spotkania mówiła dużo, więcej niż ja. Dowiedziałam się, że pracuje w pobliskiej galerii handlowej. Jest raczej typem imprezowej dziewczyny. Zdążyła mnie już nawet namawiać na wspólne wyjście do klubu. Podziękowałam i, najgrzeczniej jak potrafiłam, odmówiłam, starając się jej nie urazić. Na koniec wymieniłyśmy się numerami telefonów i każda z nas poszła w swoją stronę. Stwierdziłam, że skoro nie mam tutaj żadnych przyjaciół, to nie powinnam odrzucać kogoś, kto zainteresował się moim losem całkowicie bezinteresownie.

Idąc do domu, co chwilę oglądałam się za siebie. Miałam dziwne wrażenie, że jestem obserwowana. Nikogo nie zauważyłam i pewnie zwyczajnie popadam w paranoję. Kiedy widziałam już po drugiej stronie ulicy wejście do kamienicy, odwróciłam się ostatni raz i nagle wpadłam na coś. Okazało się, że była to wystawa stojąca przed osiedlowym sklepikiem. Skrzynka z pomidorami postawiona na metalowym stojaku spadła na ziemię. Niektóre pomidory rozbryznęły się na chodniku, tworząc czerwone plamy. Kawałek dalej stała starsza kobieta, która natychmiast ruszyła w moim kierunku.

– Oh, Dios mío! – Łapie się za głowę. – Qué has hecho?

– Przepraszam, nie chciałam. Zagapiłam się i…

– Yo no hablo inglés – burczała i razem ze mną zaczęła zbierać pomidory. – Tienes que pagar por eso! – mówiła poirytowana.

Nie rozumiałam ani słowa i nie miałam pojęcia, co mam odpowiedzieć. Sklepikarka najwyraźniej znała tylko hiszpański. Czułam, że ręce zaczęły mi się pocić ze zdenerwowania.

– Me oyes? – zapytała, kiedy nic nie odpowiedziałam.

Wpatrywałam się w nią, nie wiedząc, jak się porozumieć. Po chwili prychnęła pod nosem i weszła do sklepiku. Przypomniało mi się, że w domu mam kartę kredytową i mogę pokryć koszt wyrządzonej szkody. Weszłam do środka i podeszłam do kobiety, która stała już za ladą. Zaczęłam kreślić w powietrzu kwadrat i pytałam, czy mają terminal płatniczy. Najwyraźniej nie rozumiała mnie tak samo jak ja jej.

– Marco! – krzyknęła. – Marco! – zawołała ponownie odrobinę głośniej.

Po chwili w naszym kierunku zmierzał brunet o atletycznej sylwetce. Nosił zarost i wyglądał, jakby był, mniej więcej, w moim wieku. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały.

– Que pasa abuela? – powiedział do starszej kobiety. Ta odpowiedziała coś, wskazując na skrzynkę pomidorów, którą miała obok siebie, po czym wyszła zza kasy i udała się na zaplecze. Domyśliłam się, że pewnie powiedziała mu o tym, co zrobiłam.

– Wybacz, moja babcia zna tylko hiszpański. – Usłyszałam wyraźny hiszpański akcent, choć odrobinę inny niż Rebeki.

– Rozumiem. Przepraszam za pomidory, zagapiłam się. Zapłacę za nie. Muszę tylko pójść po kartę kredytową. Mieszkam w kamienicy po drugiej stronie – mówiłam, gestykulując przy tym.

– W porządku, nie musisz za nic płacić – odpowiedział.

– Zapłacę za wszystko, mam pieniądze, wyszłam na spacer i nie wzięłam ze sobą…

– Nic się nie stało. Zapomnij o tym. Wliczymy to w straty sklepu, nie zaprzątaj sobie tym głowy – uspokajał mnie.

Miła postawa chłopaka sprawiła, że nieco się uspokoiłam.

– Dziękuję – odetchnęłam.

– Mam nadzieję, że moja babcia nie przestraszyła cię i zrobisz u nas jeszcze zakupy w przyszłości – usłyszałam, kiedy skierowałam się do wyjścia.

– Od dzisiaj macie nową, stałą klientkę. Postaram się przy okazji niczego więcej nie zniszczyć – próbowałam brzmieć pogodnie po tej całej, niezręcznej dla mnie, sytuacji.

– Prowadzę ten sklepik razem z nią, więc często tutaj jestem. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to jestem do dyspozycji. Nazywam się Marco – powiedział, kiedy byłam już przy drzwiach.

– Będę miała to na uwadze. – Uśmiechnęłam się lekko i wyszłam ze sklepu.

Wieczorem, jedząc kolację przy jadalnianym stole, zerkam na kopertę. Ciekawi mnie, co w niej jest, a dzisiaj czuję przypływ odwagi, której do tej pory mi brakowało. Sięgam po nią i rozrywam zaklejony papier. W środku znajduję kilka kartek. Na pierwszej z nich widnieją wszystkie dane związane z moim kontem bankowym oraz suma, jaką będę miała stale do dyspozycji. Co miesiąc będę dostawać dokładnie tyle, ile wydałam, a jeśli będę potrzebowała większej ilości pieniędzy, to wystarczy, że napiszę wiadomość na numer PR. Na kolejnej kartce widnieją wszystkie informacje związane z moją matką.

Maria Shires.

Nazwisko panieńskie: Vierra.

Miejsce urodzenia: Palma de Mallorca.

Przykładam rękę do ust, widząc miejsce urodzenia. Czy to oznacza, że pochodziła z Majorki? Odsuwam od siebie talerz z niezjedzoną kolacją i zaintrygowana czytam dalej.

Od dziecka mieszkała w Valldemossie, następnie opuściła swój ojczysty kraj w wieku dwudziestu dwóch lat i wyjechała do Stanów, gdzie po dwóch miesiącach wyszła za mąż i zmieniła nazwisko na Shires. Pięć miesięcy później na świat przychodzi jej córka Ana Maria Shires. Trzy lata potem zmienia obywatelstwo.

Cofam się do przeczytanego tekstu i czytam go ponownie, i ponownie. Zaczynam liczyć miesiące. Wszystko układa się w jedną całość. Martin nie był moim ojcem, bo moja matka była w ciąży, kiedy wyjechała do Stanów. Czy wiedział o tym, biorąc ją za żonę? Sięgam po następną kartkę i widzę na niej imię i nazwisko mojej babci.

Antonella Vierra, wdowa po mężu Alberto Vierra.

Córka Estefania Santos, rozwódka, były mąż Vincente Santos.

Wnuczka Victoria Santos, wiek 12 lat.

Obecne miejsce zamieszkania: Carrera Rei Sanxo 20, Valldemossa.

A więc moja matka była Hiszpanką i urodziła się właśnie tutaj. Wszystkie te informacje wprawiają mnie w osłupienie. Nie wiedzieć czemu, moje ręce zaczynają drżeć. Przeglądam pośpiesznie pozostałe kartki, aby sprawdzić, co na nich jest. To informacje o ciotce i siostrzenicy. Zastanawiam się, czy oni w ogóle wiedzą o moim istnieniu? Wstaję od stołu i przenoszę się z dokumentami w dłoni na grafitową, welurową kanapę w salonie. Nie potrafię teraz określić moich emocji. Cieszę się i jednocześnie czuję lęk. Tak jak na karuzeli, która dostarcza ogrom adrenaliny, której człowiek pragnie, jednak z drugiej strony się boi. Waham się, czy jestem gotowa poznać resztę. Trwa to zaledwie chwilę. Siadam wygodnie, biorę głęboki oddech i kontynuuję lekturę.

ROZDZIAŁ II

ANA

Jest dwunasta w południe, a ja dopiero się obudziłam. Reszta dokumentów nie zdradziła mi zbyt wiele. Zwykłe, podstawowe informacje i krótkie życiorysy. Byłam tym jednak tak poruszona, że dosyć długo nie mogłam zasnąć. Zaspana człapię do kuchni, gdzie, jak co rano, włączam ekspres i zaparzam sobie kawę. Odkąd tutaj jestem, każdy poranek wygląda tak samo. Nie mam apetytu, jedyne, co potrafię przyjąć, to kofeina. Wychodzę na balkon owinięta szlafrokiem i widzę ruchliwą ulicę. Zerkam na sklepik, w którym wczoraj miałam niezbyt przyjemną sytuację przez moje oglądanie się za siebie, zarówno w przenośni, jak i dosłownie. Widzę przed wejściem mały dostawczy samochód, który się zatrzymał na światłach awaryjnych. Nie ma w nim kierowcy. Zapewne to dostawa. Po chwili ze środka budynku wychodzi mężczyzna, który pomógł mi wyjść cało z opresji, a za nim kroczy jego babcia. Mówi do niego tak głośno, że gdybym znała hiszpański, to pewnie wiedziałabym, o czym rozmawiają. Ten szuka czegoś na pace, następnie łapie kobietę za ramiona, mówi coś do niej, a potem przytula. Ta się uśmiecha i klepie go po plecach. Cała sytuacja nie pokazuje zbyt wiele, jednak ja dostrzegam w tym obrazku, jak bardzo ta dwójka się kocha. Uśmiecham się sama do siebie, widząc tę scenę. Chłopak nosi towar, a ja, nie mając nic lepszego do roboty, oglądam to z balkonu. Kiedy Marco wyładował już cały samochód, zamyka tylną klapę i rusza w kierunki drzwi kierowcy. Gdy łapie za klamkę jego wzrok szybuję w górę i wtedy mnie zauważa. Uśmiecha się ciepło i macha do mnie. Odpowiadam tym samym na ten miły gest i lekko zawstydzona chowam się szybko do mieszkania. Czuję się jak podglądacz złapany na gorącym uczynku.

Po wypitej kawie zakładam na siebie wygodne ciuchy, wiedząc, że wkrótce usłyszę przekręcanie klucza w drzwiach. Nie mylę się. W każdą środę o tej porze do mieszkania wchodzi mężczyzna, który regularnie przynosi mi zakupy. Ten sam, który przyleciał tutaj ze mną samolotem razem z dwoma innymi. Ma dłuższe włosy, które związuje w kitkę, oraz lekki zarost. Wnosi torby do kuchni i udaje się w kierunku wyjścia. Jego wizyty zawsze wyglądają tak samo. Nie witamy się, nie rozmawiamy ze sobą. Na samym początku próbowałam go pytać o różne rzeczy, między innymi o Patricka, jednak on nie odpowiadał.

– Zaczekaj! – wołam. – Od tej pory zamierzam kupować jedzenie sama. Nie musisz mi go już przynosić.

– W porządku – odpowiada i opuszcza mieszkanie.

Po późnym śniadaniu podchodzę do stołu, na którym wciąż leżą wszystkie dokumenty tak, jak je zostawiłam. Sięgam po kartę kredytową i przyglądam się jej. Te pieniądze są od Patricka. Zresztą wszystko, co mam, począwszy od ciuchów aż po mieszkanie, jest od niego. Nie mam innego wyboru, jak korzystać z tego, mimo że moja duma na tym cierpi. Z „plastikiem” w ręku ruszam do drzwi. Z małej szafeczki wiszącej przy drzwiach biorę klucz od domu. Mój wzrok zatrzymuje się na kluczyku od samochodu. Wisi tutaj od samego początku. Wpatruję się w znaczek Audi i zastanawiam, kiedy odważę się gdzieś pojechać. Na pewno wtedy powinnam już chociaż umieć się przywitać po hiszpańsku. Z tą myślą ruszam do sklepu. Samochód Marco stoi na parkingu, więc cieszę się, że jeśli nie będę w stanie porozumieć się z jego babcią, to będę mogła poprosić go o pomoc.

Po przekroczeniu progu moje oczy natychmiast wyłapują starszą kobietę za kasą oraz jej wnuka, który akurat układa towar na półkach.

– Hola guapa! – mówi, kiedy mnie zauważa.

Domyślam się, że tak się witają.

– Hola guapa! – powtarzam w odpowiedzi, na co chłopak się uśmiecha, a jego babcia wybucha głośnym śmiechem.

– Chodzi o moją wymowę tak? Źle to wypowiedziałam? – pytam go.

– Przepraszam, nie powinniśmy się śmiać. Po prostu… – przerywa, nie mogąc ukryć rozbawienia – ten zwrot odnosi się do płci żeńskiej. Powinnaś powiedzieć „Hola guapo”.

– Czyli tak jakby zrobiłam z ciebie kobietę? – dociekam zarażona jego dobrym humorem.

– Tak jakby. – Zaczyna się śmiać, a ja razem z nim. – Potrzebujesz czegoś? – pyta.

– Tak, przyszłam po zeszyt. Muszę nauczyć się hiszpańskiego. Sam widzisz, że nie jest dobrze. – Przewracam oczami.

– Drugi regał po prawej. – Wskazuje palcem.

– Dzięki. – Ruszam w wyznaczonym kierunku.

Na miejscu, w którym powinnam znaleźć to, czego szukam, dostrzegam jedynie środki czystości, takie jak proszki czy płyny do płukania. Pewnie weszłam nie w ten dział, więc przechodzę do kolejnego. Tam trafiam na karmę dla psów i kotów. Przecież to niemożliwe, żebym źle zrozumiała, a w dodatku zobaczyła wskazany przez mężczyznę kierunek. Kiedy zamierzam wrócić, skąd przyszłam, widzę na początku alejki właśnie jego. Stoi z zeszytem i długopisem w ręce. Na twarzy ma łobuzerski uśmiech.

– Masz duże poczucie humoru. – Idę w jego kierunku.

– Wybacz, musiałem. – Wyciąga do mnie dłoń i podaje mi notatnik.

Wysuwam rękę po przedmiot, a wtedy on szybko zabiera go z mojego zasięgu.

– Dostaniesz go, ale jest warunek.

– Nie martw się, dzisiaj mam ze sobą kartę i zamierzam zapłacić. – Wyciągam ją z tylnej kieszeni spodni i macham mu przed oczami.

– To nie ten warunek. Dostaniesz zeszyt, jeśli podasz mi swoje imię. Wczoraj ja ci podałem swoje.

Z każdym wypowiedzianym przez niego słowem czuję ogromne ciepło i chociaż go nie znam, to już go lubię.

– Maria. Mam na imię Maria. – Uśmiecham się, posługując się moim drugim imieniem.

Chłopak pisze je w przeznaczonym na to miejscu.

– Proszę, Mario. To dla ciebie, nie musisz za to płacić. Dołączyłem na wszelki wypadek długopis.

Cały czas wygina w uśmiechu swoje pełne usta, a ja orientuję się, że to odwzajemniam.

– Dziękuję, to miło z twojej strony, ale i tak zamierzam zapłacić. – Odchodzę z zeszytem w ręku.

– Możesz próbować – rzuca żartobliwie, po czym znika za regałem.

Podchodzę do kasy, jednak starsza kobieta nie chce przyjąć zapłaty. Mówi po hiszpańsku, a ja oczywiście nic nie rozumiem. Pokazuje palcem moje imię na zeszycie. Spoglądam na Marco, który jest nieopodal i udaje, że nie widzi całej sytuacji. Próbuje ukryć wesołość na twarzy, jednak słabo mu to wychodzi. Daję zatem za wygraną.

– Gracias – mówię i wychodzę ze sklepu.

Wieczorem po kąpieli siadam na kanapie i przykrywam się kocem. Włączam zawieszony na ścianie telewizor i biorę moje nowe łupy do ręki. Postanawiam, że spróbuję nauczyć się czegoś poprzez słuchanie i zapisywanie tego, co wyłapię ze słuchu. Telefon, który dostałam, ma zablokowany dostęp do Wi-Fi oraz komórkową transmisję danych. Do tej pory nie przejmowałam się tym, bo nie potrzebowałam tego, jednak teraz musi się to zmienić. Otwieram zeszyt, żeby zapisać pierwsze słowo, a wtedy moim oczom ukazuje się tekst „Para la mujer mas guapa del Mundo”, a pod spodem numer telefonu. Uśmiecham się, bo mimo że nie znam znaczenia tych słów, to domyślam się, że oznaczają one coś miłego. Decyduję się napisać do Rebeki i prosić o przetłumaczenie. Po chwili dostaję odpowiedź:

„Dla najpiękniejszej kobiety na świecie”.

Na mojej twarzy pojawia się jeszcze większy uśmiech niż za pierwszym razem, jednak radość znika tak szybko, jak się pojawiła. Dlaczego to nie Patrick prawi mi takie komplementy? Dlaczego nie ma go obok? Dlaczego pozbył się mnie, jeśli byłam dla niego ważna? Dlaczego nie próbuje się ze mną kontaktować? Czy myśli o mnie każdego dnia tak, jak ja o nim? Po mojej twarzy zaczynają płynąć łzy. Odkąd tu jestem, nie było ani jednego dnia, w którym nie płakałam za nim i nie umierałam z tęsknoty. Jeśli to, co się między nami wydarzyło, było prawdziwe, to jak on może żyć beze mnie, podczas gdy ja nie potrafię żyć bez niego? Dni płyną, nie mając dla mnie żadnego znaczenia, bo wszystko, co miało sens, zostało na innym kontynencie. Codziennie umieram od środka, nie chcąc widzieć kolejnego wschodu słońca, bo to oznacza kolejny dzień bez niego. Nie chcę tych dni, jeśli nie ma go ze mną. Nie chcę życia, jeśli nie mogę go z nim dzielić. Jestem coraz bardziej zmęczona od łez, których nie potrafię zatrzymać. W końcu wycieńczona zasypiam.

PATRICK

Siedzę w gabinecie i sączę whisky. Robię tak co wieczór, odkąd Any nie ma ze mną. Upijam się i wtedy, niezdolny myśleć o czymkolwiek, kładę się do łóżka. Przez pierwszy tydzień piłem na umór. Nie byłem w stanie robić nic innego i jedynie alkohol potrafił ukoić mój ból. Decyzja o wysłaniu jej poza Stany Zjednoczone była najtrudniejszą decyzją w moim życiu. Nikt nie ma pojęcia, jak ciężko jest pozwolić odejść komuś, kogo się kocha. Nikt nie ma pojęcia o tym, że płacz i błaganie dziewczyny rozrywało mnie na strzępy i o mały włos nie zmieniłem zdania w ostatniej chwili. Nikt nie wie, że w momencie, kiedy koła samolotu oderwały się od pasa startowego, moje życie rozsypało się jak domek z kart. Siedząc w samochodzie, patrzyłem na oddalający się na niebie samolot, który był coraz mniejszy, aż w końcu znikł mi z pola widzenia. Wiedziałem, że złamałem Anie serce. Złamałem wtedy też i swoje. Ona nigdy mi tego nie wybaczy, sam też nie potrafię tego zrobić, chociaż wiem, że postąpiłem słusznie. Było mi cholernie ciężko, a ciągłe wymowne spojrzenia Sophii wcale nie pomagały. Kiedyś, przy obiedzie, wygarnęła mi wszystko, co leżało jej na sercu. Zniosłem to, bo wiedziałem, że zasłużyłem na to, jednak kiedy zaczęła namawiać mnie do sprowadzenia Any z powrotem, nie wytrzymałem. Chwyciłem wazon z ciętymi kwiatami, który miałem pod ręką, i rzuciłem nim z całej siły w ścianę. Naczynie rozbiło się w drobny mak. Nie było dnia, żebym o tym nie myślał, lecz wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. Musiałem pozwolić jej zacząć życie od nowa. Życie, w którym nie było miejsca dla mnie i całego tego syfu. Od tamtej pory Sophia nie wspominała więcej o dziewczynie, chociaż widziałem, jak bardzo za nią tęskni. Codziennie smętnie kręciła się po kuchni. Nie jadała już tam posiłków, podobnie zresztą jak ja. Tamto miejsce za bardzo przypominało nam o niej. Cały czas miałem ją przed oczami. Widziałem, jak siedzi w kuchni przy stole, chociaż jej tam nie było. Powierzyłem Davidowi kontakt z ludźmi, którzy czuwają nad bezpieczeństwem dziewczyny. Z początku pytałem go ciągle o to, co się u niej dzieje, a informacje o tym, że nie wychodzi i mało je, dotykały mnie do żywego. Kiedy wyszedłem z ciągu alkoholowego, poleciłem Davidowi informować mnie tylko o istotnych wydarzeniach z jej życia.

Dolewam sobie kolejną porcję alkoholu do pustej szklanki, kiedy słyszę pukanie do drzwi. Rozpoznaję je od razu.

– Wejdź – mówię, wiedząc, że to mój człowiek.

Jest jedenasta w nocy, a piżama, w którą jest ubrany, podpowiada mi, że jego wizyta nie jest związana z pracą. Moje serce przyśpiesza, bo domyślam się, o co chodzi.

– Szefie, chwilę się zastanawiałem, czy powinienem o tym wspominać… nie wiem, czy to jest istotne, ale dziewczyna wczoraj po raz pierwszy wyszła z domu. Poszła na plażę. Tam poznała dziewczynę i poszła z nią na kawę. Vito dostarczył jej zakupy jak zawsze, a wtedy ona oznajmiła mu, że od teraz będzie je robić sama. Pomyślałem, że ta informacja trochę szefa uspokoi.

– Dzięki, David.

Chłopak wie, że ta krótka odpowiedź oznacza koniec rozmowy. Kiwa głową i opuszcza gabinet. A więc moja Ana po miesiącu stanęła na nogi i zaczyna żyć. Cieszy mnie to i zarazem smuci. Cieszy, bo chcę, żeby była szczęśliwa. Smuci, bo najwyraźniej jej miłość do mnie nie była aż tak silna. Ja ciągle nie potrafię o niej zapomnieć. Zatracam się w pracy i przyjmuję od Wyższego wszystkie zadania, jakie ma dla mnie do wykonania. To pochłania moje myśli i czas, sprawiając, że zapominam o tym, co czuję, choć na chwilę. Działam jak maszyna, skupiony na celu, do którego dążę. I tak codziennie.

Dolewam kolejną porcję whisky, a potem kolejną, i kolejną. Dolał bym jeszcze jedną, jednak karafka jest już pusta. Wstaję od biurka, rozważając znalezienie następnej butelki, lecz alkohol całkowicie przejął kontrolę nad moim ciałem. Rezygnuję z dodatkowej porcji i kładę się na sofie, która stoi w gabinecie. Tam sen zatrzymuje mnie do rana.

Ze snu wyrywa mnie trzaśnięcie drzwiami.

– Rany, jak tu śmierdzi alkoholem. – Josh rusza do okna, żeby je otworzyć. – Od trzech tygodni tutaj nie spałeś. Powiesz mi, co się wydarzyło? – Unosi pustą karafkę stojącą na biurku.

– Przesadziłem z procentami. – Podnoszę się i siadam na kanapie.

– Widzę. Pytam o powód.

– Nie ma żadnego powodu. – Ruszam do drzwi.

– Wiesz, co myślę? Myślę…

– Nie, nie wiem i nie chcę wiedzieć – przerywam mu i wychodzę.

ANA

Budzę się na kanapie przykryta kocem. Promienie słońca przedzierają się przez okna w salonie. Czuję mdłości, które narastają z każdą sekundą. Biegiem ruszam do łazienki. Wymiotuję do muszli, po czym wykończona kładę się na podłodze. Po kilku minutach czuję się lepiej, więc wstaję. Zamierzam wziąć prysznic, jednak słyszę wibrację smartfona. Po raz pierwszy ktoś do mnie dzwoni i musi to być Rebeca. To jedyna osoba, której podałam swój numer. Gdy łapię za telefon, okazuje się, że mam rację.

– Halo – odbieram.

– Cześć. Nie mów, że cię obudziłam.

– Nie, nie śpię już. – Ruszam do kuchni i włączam ekspres do kawy.

– Jestem blisko twojego mieszkania i pomyślałam, że może wpadnę z wizytą, jeśli nie masz nic przeciwko – świergota radośnie do słuchawki.

Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty na odwiedziny ani towarzystwo, jednak nie powinnam jej odmawiać. Wydaje się szczera i sympatyczna, a ja przecież nie mam tutaj nikogo.

– Pewnie, zapraszam. Mieszkanie numer cztery. Poczekam w takim razie na ciebie z kawą.

– Świetnie. Będę za dziesięć minut. Do zobaczenia.

Po zakończonej rozmowie biorę szybko prysznic, ubieram się i nakładam sporą ilość podkładu, zwłaszcza na moje cienie pod oczami. Akurat w momencie, gdy odkładam gąbeczkę, dzwoni domofon. Otwieram drzwi, a po chwili zjawia się w nich koleżanka, machając do mnie słodkościami w papierowej torebce.

– Zobacz, co mam! – woła. – Kawa i pyszny czekoladowy deser! To jest to! – mówi pełna energii.

Na moich ustach gości uśmiech, bo przy tej dziewczynie nawet największy smutas przestaje być ponurakiem. Przechodzimy razem dalej. Rebeca rozgląda się po pomieszczeniu i siada przy stole w jadalni, a ja idę prosto do kuchni i wciskam guzik w ekspresie, wybierając opcję, dzięki której natychmiast zaczyna spieniać mleko do kawy.

– Powiem ci, że jestem pod wrażeniem tego wnętrza. Wszystko jest nowe i drogie. Absolutnie nie pasuje to do tej kamienicy, która nie należy do najnowszych. Skąd ty na to wszystko masz pieniądze? – pyta bezpośrednio, kiedy wychodzę z kuchni.

Stawiam przed nią kubek z kawą i siadam naprzeciwko niej ze swoim. Nie wiem, co jej odpowiedzieć.

– Moi rodzice zmarli i zapisali mi wszystko w spadku – mówię pierwsze kłamstwo, jakie przychodzi mi do głowy.

– Och, przykro mi – poważnieje. – A teraz zdradź, kto napisał ci w zeszycie, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie.

Krztuszę się kawą, która, z jakiegoś powodu, mi nie smakuje.

– Wybacz, że zajrzałam do zeszytu, nie wiedziałam, że może być tam coś osobistego. Pomyślałam, że masz tam słówka hiszpańskie. Chciałam zobaczyć, od czego zaczęłaś naukę. Skoro już wiem, to bez sensu, żebym teraz udawała głupią. Wolę być szczera.

Jej oczy błyszczą niczym u łobuza.

– To nic osobistego, po prostu dostałam to od znajomego. Ma na imię Marco.

– Od znajomego, dla którego jesteś najpiękniejszą kobietą na całym świecie – zaznacza.

Śmieję się i biorę kolejny łyk, który jest jeszcze gorszy w smaku niż wcześniejszy. Czuję, że mój żołądek znowu zaczyna się buntować.

– Wszystko w porządku? Zbladłaś – niepokoi się Rebeca.

– Chyba mleko nie jest pierwszej świeżości – stwierdzam.

– Moje jest w porządku. Użyłaś tego samego? – Dziewczyna zagląda do naszych kubków.

Kawy były identyczne i przygotowane w ten sam sposób, niestety nie mogę jej tego powiedzieć, bo pędem ruszam do łazienki.

Spędzam w niej parę minut. Kiedy pozbyłam się tego, co mi zalegało na żołądku, myję zęby i delikatnie ochlapuję twarz wodą.

– Przepraszam. Chyba coś mi zaszkodziło – mówię do mojej towarzyszki, kiedy wracam do stołu.

– Nie ma sprawy. Jeśli chcesz odpocząć, to mogę…

– Nie, wszystko w porządku. Zostań – przerywam jej. – Zrobię sobie herbatę, od rana nie czuję się najlepiej. – Zostawiam mojego gościa na chwilę samego.

– Może zjadłaś coś nieświeżego? – woła za mną.

– Wczorajsza kolacja chyba mi zaszkodziła. Ser, który był na kanapce, miał dziwny posmak. To na pewno to – zmyślam na poczekaniu.

Myślę, że stres, jakiego doświadczyłam, zrobił swoje, ale nie chcę jej tego zdradzać. Nie jestem gotowa dzielić się z nią wszystkimi prywatnymi sprawami.

– No dobrze. W takim razie słucham o twoim znajomym, Marco – podkreśla dwa ostatnie słowa.

Uśmiecham się pod nosem na jej mylne wyobrażenie.

– To chłopak, który razem z babcią prowadzi sklepik po drugiej stronie ulicy. Wracając z plaży, zwaliłam skrzynkę z pomidorami, która stała przed jego wejściem. – Siadam przy stole z gorącą herbatą i opowiadam całą sytuację.

Nie może przestać się śmiać, kiedy słyszy, że powiedziałam do Marco „guapa”.

– Jak wygląda? Jest seksowny? – Sięga po babeczkę.

– Nie wiem. – Idę w jej ślady i łapię za wypiek, na który naszła mnie nagle ogromna ochota.

– Jak to, nie wiesz! No zdradź rąbek tajemnicy. Przecież ci go nie zabiorę. No chyba że wolisz, żebym sama poszła go zobaczyć. – Puszcza mi oczko.

– Nie patrzę na niego w ten sposób. – Zastanowiłam się chwilę. – Jest atrakcyjnym, odrobinę wyższym ode mnie brunetem.

– No dobrze, co mu odpisałaś, kiedy przeczytałaś to, co napisał w zeszycie?

– Nic. Byłam zmęczona i zasnęłam na kanapie. – Pomijam oczywiście fakt, że przepłakałam godzinę, zanim dopadł mnie sen.

– Nie żartuj. Chłopak na ciebie leci, z twoich opowieści wydaje się miły i niczego sobie, a ty nawet mu nie napisałaś SMS-a? Gdzie twój telefon?! – Wstaje od stołu i się rozgląda.

Zauważa go na stoliku kawowym w salonie. Łapie urządzenie w dłoń i wraca na miejsce. Mówi coś po hiszpańsku, a ja wyłapuję jedynie: „Hola guapo”.

– Nie mów do mnie po hiszpańsku, przecież wiesz, że nic nie rozumiem.

– Piszę mu „Cześć przystojniaku, dziękuję za zeszyt. Potrzebuję nauczyciela, chcesz nim zostać?”.

– Oszalałaś! – krzyczę i wyrywam jej smartfon. Kasuję wszystko, co napisała.

– Gdybyś tylko widziała swoją minę – pęka ze śmiechu, a ja zaczynam się śmiać razem z nią.

Później rozmawiamy o rodzinie Rebeki, która mieszka w Barcelonie. Ona, podobnie jak ja, jest tutaj sama. Może dlatego, chociaż się nie znamy, początki naszej znajomości są miłe i dobrze wróżą. Dziewczyna nie zostaje długo, bo wkrótce zaczyna swoją zmianę, więc prosto ode mnie jedzie do pracy. Mój nastrój jest teraz o niebo lepszy niż z samego rana. Siadam na kanapie z telefonem w ręku i postanawiam napisać coś do Marco. Uśmiecham się na wspomnienie tego, co Rebeca napisała. Wyobrażam sobie jego minę, jakby przeczytał taką wiadomość. Nie wiem, co napisać, więc wystukuję kilka słów. Zastanawiam się nad nimi przez jakiś czas, po czym je usuwam. I tak kilka razy, aż ostatecznie piszę:

Hola GUAPO! Dziękuję za miłe słowa w zeszycie. Wybacz, że nie napisałam wczoraj, ale byłam zmęczona i szybko zasnęłam. Jeszcze raz dziękuję. Maria.

Klikam szybko „wyślij”, zanim znowu wykasuję to, co stworzyłam. Na odpowiedź nie muszę długo czekać.

Hola chicA! Teraz wiem, że im ładniejsza dziewczyna, tym dłużej trzeba czekać na odpowiedź. Jeśli chciałabyś zrekompensować mi czas oczekiwania, to pozwól zaprosić się na kolację.

Czytam wiadomość i głowię się, co mu odpowiedzieć. Marco jest sympatyczny i wyraźnie mną zainteresowany, ale ja absolutnie nie jestem gotowa nawet pomyśleć o kimś innym niż Patrick. Moje serce ciągle wyrywa się do niego, mimo że staram się je zatrzymać. Jednak muszę ruszyć dalej, niezależnie od wszystkiego.

ChicO, z chęcią zjem z tobą kolację.

Wysłałam czym prędzej, żeby nie mieć odwrotu. Mam nadzieję, że dobrze zinterpretowałam jego wskazówkę dotyczącą hiszpańskiego słowa. Odpowiedź przychodzi od razu.

Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Jutro o dziewiętnastej zabiorę cię do mojej ulubionej restauracji. Zrobiłbym to już dzisiaj, ale mam dużo pracy w sklepie.

Już żałuję tego, że się zgodziłam. Wiedziałam, że tak właśnie będzie.

Świetnie! Do zobaczenia jutro.

Odpisuję i ruszam do kuchni, żeby przygotować sobie coś do jedzenia. Doskwiera mi głód, jakiego dawno nie czułam. Chyba pora zacząć jeść regularnie. Mój organizm daje mi wyraźne sygnały, że kawa na śniadanie nie jest dobrym pomysłem. Przygotowuję sobie chleb z dżemem, bo mam ochotę na coś słodkiego. Po posiłku dopada mnie znużenie i zasypiam na sofie.

ROZDZIAŁ III

ANA

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazało się również:

CZASEM MIŁOŚĆ RODZI JEDYNIE BÓL

Czasem ci, na których zależy nam najbardziej, stają się naszymi oprawcami… Wkrótce przekona się o tym 24-letnia Ana, córka wpływowego biznesmena. Podczas wieczoru w klubie nocnym dziewczyna poznaje przystojniaka, dla którego zupełnie traci głowę. I nawet czujne oko towarzyszącego jej ochroniarza nie jest w stanie uchronić jej od zbliżającej się katastrofy…

Dzień później Ana trafia w ręce lokalnej mafii. Więziona w domu na obrzeżach Nowego Jorku, staje się kartą przetargową w brudnych interesach, jakie jej ojciec prowadzi z gangsterami. Gdy dziewczyna dowie się, że jednym z nich jest ten, którego zaledwie kilka dni temu obdarzyła namiętnym pocałunkiem, jej świat wywróci się do góry nogami. A to zaledwie początek tajemnic, jakie przyjdzie jej odkryć…

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
ROZDZIAŁ I
ROZDZIAŁ II
ROZDZIAŁ III
ROZDZIAŁ IV
ROZDZIAŁ V
ROZDZIAŁ VI
ROZDZIAŁ VII
ROZDZIAŁ VIII
ROZDZIAŁ IX
ROZDZIAŁ X
ROZDZIAŁ XI
ROZDZIAŁ XII
ROZDZIAŁ XIII

Zmuszona. Niebezpieczna znajomość

ISBN: 978-83-8313-040-8

© Sylvia Bloch i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Marta Martynowicz

Korekta: Anna Jakubek

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek