Przechytrzyć śmierć. Agentki alianckie zapomniane przez wszystkich. Tom I - Marek Wyszomirski-Werbart - ebook

Przechytrzyć śmierć. Agentki alianckie zapomniane przez wszystkich. Tom I ebook

Marek Wyszomirski-Werbart

0,0
57,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Gdy walczysz o swoją ojczyznę, walczysz o siebie

Freda List, węgierska arystokratka, wie, jak zadbać o swoje interesy. Wyszkolona podczas dziecięcych „zabaw” przez ojca – wysoko postawionego agenta wywiadu – potrafi poradzić sobie w każdej, nawet najbardziej ryzykownej sytuacji, w czym pomaga jej niezwykły spryt i inteligencja. Freda wraz z Dzidzią, swoją przyjaciółką, fotografuje tajną bazę okrętów podwodnych w ówczesnym Świnoujściu, by potem sprzedawać kopie wszystkim, którzy są skłonni za nie zapłacić. Już wkrótce alianci, walczący z III Rzeszą, zaproponują obu dziewczynom bardziej sformalizowaną, ale też niebezpieczną współpracę…

Książka – będąca pierwszą częścią dylogii Marka Wyszomirskiego-Werbarta – napisana została na bazie faktów oraz licznych źródeł i w barwny sposób opowiada mało znaną historię wyjątkowych kobiet, które przyczyniły się do pokonania hitlerowskiego reżimu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 720

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Strona wstępna

W czasie II wojny światowej po raz pierwszy w historii zmieniły się utarte zasady podziału ról między kobietą i mężczyzną. Agencje wywiadowcze zorganizowały specjalne obozy szkoleniowe dla kobiet, aby przygotować je do walki na tyłach wroga, jako tajne agentki-spadochroniarki. Szefowie siatek szpiegowskich zdali sobie sprawę z potencjału kobiet do działań jako kurierki, radiotelegrafistki, szpiedzy, jak również sabotażystki czy przywódczynie grup ruchu oporu.

Brytyjski premier Winston Churchill w lipcu 1940 roku wydał rozkaz: „Podpalcie Europę!” Organizacją odpowiedzialną za tę działalność miała być powołana do życia Special Operations Executive (SOE), którą Churchill nazywał: „członkami mojej podziemnej armii, która prowadzi walkę w cieniu”.

Gordon Thomas i Greg Lewis, Shadow warriors. During Missions of World War II by Women of the OSS and SOE

Kobiety były młode, atrakcyjne i najczęściej dobrze wykształcone. Wiele z nich pochodziło z wyższych sfer. Potrafiły porozumiewać się w wielu językach. Wiedziały, że idą do walki z nazistami w cieniu wojny o wolność.

Po zapoznaniu się z raportami ich szkoleniowych instruktorów wybierałam te mające najlepsze oceny w czarnej sztuce sabotażu, walki i szpiegostwa. Dla każdej z nich stworzono też specjalny życiorys. Po zakwalifikowaniu ich na misję, towarzyszyłam im [w drodze – przyp. aut.] na tajne lotnisko, używane wyłącznie na specjalne okazje. Podczas swoich zadań organizowały grupy oporu, demaskowały i likwidowały zdrajców, a głównie niszczyły morale wroga. Przed lotem proponowałam każdej pigułkę samobójczą – nie wszystkie zabierały.

To były moje dziewczyny, nie kogoś innego…

Rozmowa z Verą Atkins – oficer wywiadu i koordynator we francuskiej sekcji SOE podczas II wojny światowej

Byłem odpowiedzialny za rekrutację kobiet do SOE, pomimo znacznego sprzeciwu ze strony władz. Moim zdaniem są one do tego typu zadań znacznie lepsze niż mężczyźni. To z tego względu, że mają znacznie większą zdolność do opanowania i samotnej odwagi.

(…)

Motywacji do operatywnej walki było nawet więcej niż szkolonych i wysyłanych potem do walki kobiet. Zniszczenia, jak naloty bombowe, śmierć najbliższych, a szczególnie dzieci, wyzwalały w każdej z testowanych przeze mnie chęć odwetu i niszczenia zła wszelkimi środkami, nawet bojowymi i niekonwencjonalnymi.

Selvyn Jepson – oficer odpowiedzialny za rekrutację agentek do SOE. Samodzielnie kwalifikował przyszłe agentki. Po wojnie autor powieści kryminalnych i scenarzystaI

I Wszystkie powyższe teksty w wolnym tłumaczeniu autora książki.

Zamiast wstępu

Listopadowy poranek w Kopenhadze był szary i dżdżysty. Dworcowy megafon czkający tak, że rozumiem co trzecie słowo. Wreszcie peron siódmy i jakaż ulga! Na monitorze zdawkowa wiadomość: „Kopenhaga-Frankfurt a/M 07.15”. Czeka mnie wiele godzin ślęczenia nad książką. Na szczęście dobrą i w wygodzie pierwszej klasy. Pusty peron, tylko gdzieś na przedzie całego składu kolejarz pomagający komuś wejść do wagonu, z dużą jedynką przy wejściu. Bardzo wygodna salonka, lecz bardzo pusta. Jest nas tylko dwoje. Staruszka w czerni z laseczką i o kuli stoi w przejściu. Spogląda z zakłopotaniem na swój bagaż, który konduktor wrzucił za nią do środka. Patrzą na mnie bardzo młodzieńcze, ciekawskie i filuternie taksujące oczy. Bez słowa umieszczam jej bagaż na półce. W tym momencie babcia zaczyna chichotać pod nosem.

– Bardzo przepraszam. Mój śmiech to nic osobistego. Po prostu skojarzyłam sobie pewne zdarzenia z mojej dawno minionej, acz aktywnej młodości.

Jej szwedzki jest bardzo dobry, lecz natychmiast wyłowiłem w wymowie jakąś twardą nutkę. Tak akcentowali moi koledzy pochodzący z Austrii czy Niemiec. Nie wiem, jak to się stało, że zaczęliśmy rozmawiać. Dokąd jedziesz?II Interesy czy wakacje? Acha! Jesteś z Polski, bo ja urodziłam się na Węgrzech. Po prostu ogólnie komunikatywna rozmowa. Wreszcie zapytałem:

– Czy nie byłoby wygodniej polecieć samolotem? Ja jadę pociągiem ze względu na objętość i ciężar bagażu, który wiozę do brata. Ale loty nie są tak drogie.

Znowu tajemniczy chichot ze wzrokiem zwróconym przez szybę na zachmurzone niebo.

– Samoloty zawsze bardzo lubiłam, a latałam takimi maszynami, o jakich nikt z was współczesnych nie słyszał. Widzisz, na stare lata mam jakąś obsesję, że za chwilę zapali się zielona lampka i będę musiała skakać w ciemność tylko przy blasku księżyca. Dużo musiałabym ci naopowiadać, abyś zrozumiał, o co mi chodzi.

Teraz ja roześmiałem się babci w twarz.

– Wiem! Skakałem po zapaleniu się zielonej lampki. W tym nic się nie zmieniło. Nawet spadochrony.

Takiego zaskoczenia na czyjejś twarzy jeszcze nigdy nie widziałem. Szybko poczułem, że zostaliśmy przyjaciółmi. Usta nam się nie zamykały. Często wiedzieliśmy, co to drugie ma na myśli. W którymś momencie wspomniałem, że wiozę bratu moją nowo wydaną książkę. To był przełom. Staruszka jakby zebrała się w sobie i coś postanowiła. Po chwili milczenia spojrzała mi głęboko w oczy.

– Masz już pomysł na treść następnej? Jeśli nie, mogę ci podsunąć ciekawy temat. Tego nie znajdziesz ani w bibliotekach, ani w archiwach. Widzisz, nasza paczka agentek zaczęła się wykruszać. Jadę na następny pogrzeb. Będę ostatnia…

Przerwałem jej, wyciągając z plecaka kołonotatnik i długopis.

– Przecież napisano stos książek o działaniach agentek i agentów w czasie wojny. Są nawet filmy i reportaże…

Teraz ona mi przerwała:

– To się zgadza. Jest kilkanaście postaci, które zostały stracone jako szpiedzy w czasie wojny. Były bohaterkami, ale za nimi kryje się wiele innych heroicznych czynów. Gdzie reszta tej ogromnej maszynerii armii szpiegów? Wszystko było zawsze owiane ścisłą tajemnicą. Teraz już na to gwiżdżę. Będzie dużo faktów, masa nazwisk i momentów różnorakich zdarzeń, więc jak chcesz, notuj. Od początku musisz sobie zdać sprawę, że było nas kilka tysięcy wyszkolonych kobiet i mężczyznIII. Byłam w Londynie i próbowałam zobaczyć, co się zachowało z moich obszernych akt. Tam młokos, ale już wielki archiwista, zaśmiał mi się w twarz: „Zapraszamy za dwadzieścia dwa lata, gdy odtajni się te akta. I tak jest tam tylko kilka lakonicznych raportów”IV. To jest robota angielskiej mentalności pokutującej w trzonie służb specjalnych MI5 i MI6. Zawsze rzucali nam kłody pod nogi. Mam ich gdzieś! Ktoś zupełnie z zewnątrz, mając dystans do tych wydarzeń, może obiektywnie przedstawić nasz wkład w walce z Hitlerem. Dla licznej rodziny ten rozdział w moim życiu jest nieważny. Te kilka pamiątek, ordery, broń i kilka starych ciuchów pójdzie szybko w zapomnienie, a potem wyląduje na śmietniku.

Fot. Zachowane pamiątki z wyposażenia bojowego Fredy | Ze zbiorów autora.

Konduktor przeszedł obok i nawet nie rzucił na nas okiem. To, co mówiła, wydawało mi się doskonałą story, lecz nie pasował mi jej pesymizm dotyczący pójścia w niepamięć. Mentalność historyka buntowała się ostro. Przecież wszystko dokumentowano i gdzieś to jest. Za kilka lat któryś z faktografów lub dziennikarzy to odgrzebie. Podzieliłem się z babcią moimi wątpliwościami. Odpowiedzią była soczysta kaskada śmiechu, lecz zaraz spoważniała i znowu zapatrzyła się w strugi deszczu spływające po szybie.

– Wiesz co? Mój starczy organizm wymaga kawy. Tylko czasami coś mocniejszego. Muszą gdzieś serwować. Chodź! Muszę mieć trochę ruchu.

Bistro ziejące pustką. Tu przy prostym stoliku ta nieznajoma sędziwa pani zaczęła mi przekazywać osobliwą historię swoich doświadczeń wojennych.

– Zanim posłuchasz mojego monologu, czy raczej spowiedzi, muszę wyprowadzić cię z błędu. Twierdziłeś, że dokumentacje naszego działania na tyłach armii Hitlera i w krajach okupowanych przez Niemców odsłonią kiedyś obiektywną prawdę. Kompletna bzdura! Już w czasie wojny wiele akt i dokumentów znikało. Niszczono je nie tylko ze względu na inwigilację ze strony niemieckiego wywiadu Abwehry, lecz także z powodu szczególnie aktywnych kretów sowieckich. Po wyzwoleniu wzmógł się amok niszczenia materiałów archiwalnych. Szczególnie ucierpiały akta tych bardzo aktywnych operatywnie kobietV. Byłyśmy związane przysięgą o dochowaniu ścisłej tajemnicy. Niektóre z tych, które poległy lub stracono w okrutny sposób w obozach, zostały postaciami martyrologii wojennej. Kilka innych, które przeżyły, miały gdzieś utajnienie i zaczęły opowiadać prawdę. Miałeś rację – te kilkanaście kobiet uwieczniło pamięć o naszym heroizmie. Znam wszystkie opublikowane o nich wydawnictwa. Oczywiście autorzy wyolbrzymiali często niektóre fakty, chcąc upiększyć swoje dzieło.

Widać było, że staruszka zaczyna wciągać się w istotę opowiadania. Świadczył o tym kolor jej policzków i nieco przyspieszony oddech. Przerwała i spojrzała na mnie z miłym grymasem na twarzy.

– A może po jednym? Dla lepszego krążenia. – Po chwili, gdy podano wódkę, ku mojemu zdziwieniu, wychyliła trunek jednym haustem. Znów zawadiacki uśmieszek i nagle rzucone zdanie po polsku: – Gorzałę zawsze pijałam duszkiem. – To podłamało mnie zupełnie, lecz nie dała mi dojść do słowa. – Nie licz, że usłyszysz coś moim strasznym polskim. Już wiele lat nie powiedziałam w tym języku ani słowa. Wracajmy natomiast do tematu. Z mojej paczki żadna nie puściła pary z gęby. Odżywałyśmy tylko, spotykając się na wspominkach tamtych lat. To wszystko. Niszczenie akt i wymazywanie z pamięci agentów, szczególnie kobiet, to głównie zasługa naszych przeciwników, a potem naszych szefów i jednostek z angielską tradycją fair play, czyli czystej gry. W 1946 roku w centrali naszej firmy na Baker Street wybuchł pożar. Z dymem poszły akta wielu zorganizowanych akcji i mnóstwa agentów. Szczególnie ucierpiała dokumentacja sekcji polskiejVI. Zdajesz sobie sprawę, że tych detali, które ci przekażę, nie znajdzie żaden historyk w archiwum? Teraz wracamy do wygody naszych foteli. Zacznę od samego początku wojny, a może jeszcze wcześniej.

Przeniosła mnie w inny świat, a raczej w jego atmosferę – ukrytej niekonwencjonalnej wojny agentek. Były komandosami, kurierami, szpiegami i dywersantami. Wielu historyków twierdzi, że swoją działalnością bezsprzecznie skróciły czas trwania wojny o ponad rok. Większość z nich poszła w zapomnienie i tylko czasami wypływa na wierzch ich udział w walce o lepsze jutro. Niesamowite przejścia mojej starowinki oddałem bez żadnych zmian. Prosiła mnie o jedno:

– Jeżeli zdecydujesz się na opis historii mojego życia, podkreśl, że my, kobiety, borykałyśmy się cały czas z patriarchalnym stylem myślenia władz, niektórych naszych szefów, a nawet wielu kolegów. Dziś już wiem, że nasza działalność była też dużym krokiem ku emancypacji płci żeńskiej.

Ta niecodzienna podróż i zaskakująca relacja stanowi fundament tej książki. Aby odtworzyć całokształt działalności mojej towarzyszki podróży na tle wydarzeń historycznych II wojny światowej, dotarłem do wielu źródeł archiwalnych i literatury. Akta mojej rozmówczyni Anglicy utajnili do 2026 roku. Dlaczego? Co zachowało się z ich pierwotnej objętości? Tego nikt nadal nie wie. Wiem, że przyjaźniła się z Krystyną Skarbek. Na szkoleniu w Szkocji zawiązała więzy przyjaźni z jedyną polską cichociemną gen. Zofią Zajkowską „Zo”. W licznych przypisach podaję odnośniki do dostępnych dokumentów, a często dokładam własne komentarze. W związku z tym polecam zapoznawanie się z nimi w trakcie czytania. Będzie to w wielu przypadkach dodatkowa informacja o opisywanym epizodzie, ale niestety zakłóci jednocześnie płynny tok czytania. A może przeczytać książkę jednym tchem, przypisy zostawić zainteresowanym lub wrócić do nich po pewnym czasie? Taką myśl podsunął mi mój przyjaciel Robert Chybiński. Wybór pozostawiam Czytelnikowi.

II W języku szwedzkim używa się na ogół formy ty. Zwrot pan/pani stosuje się w bardzo oficjalnych i specyficznych sytuacjach [inf. aut.].

III W liście agentów E. Meyer (red.), The Most Secret List of SOE Agents (London 2015) znajdziemy 77 agentek, których nazwiska zaczynają się na literę A. Można sobie uzmysłowić, że do walki przeszkolono kilkaset kobiet.

IV Freda Elizabeth List, ur. 16 kwietnia 1922. The National Archives, Kew, London, TNA nr akt HS 69/928/4. Nadal ściśle tajne. Data udostępnienia: 1 stycznia 2026. (Dla orientacji Czytelnika: Akta wielu innych agentek mają bardziej restryktywne granice utajnienia. Przykładowo: Szwedka Sonja Wiberg, nr HS 9/1586/7 akta udostępni się 1 stycznia 2031; Węgierka Maria Nagy HS 9/1084/4 też 1 stycznia 2031; Bridget Barbara Evelyn Goshawk, nr HS 9/602/4 – data odtajnienia: 1 stycznia 2026.

V M. Masson, Wojna moja miłość. Krystyna Skarbek – ulubiona agentka Churchilla, Poznań 2012, s. 319 podaje, że w latach ١٩٤٥–1950 zniszczono umyślnie 80% akt SOE.

VI Odnośnie do zniszczeń dokumentacji i tajemniczego pożaru archiwum (nie wszczęto nigdy rzeczowego dochodzenia w tej sprawie), udokumentowana jest wypowiedź szefa sekcji likwidacyjnej SOE Normana Motta: „Zapiski i raporty dotyczące agentek zostały zniszczone wraz z zawartością mojego biura, gdzie trzymałem dokumenty operacji specjalnych”. W. Stevenson, Vera Atkins – kobieta szpieg, Zakrzewo 2007, s. 409, s. 350 i przypis 336. M. Masson, op. cit., s. 319nn.

Rozdział 1

Pociąg zaczął zwalniać, a za na wpół oszronionym oknem pokazały się pierwsze zabudowania przedmieść Budapesztu. Freda przetarła rękawiczką szron w rogu szyby i wyjrzała. Z trudem rozpoznawała skąpane w śnieżnych zaspach wąskie uliczki. Niektóre z nich były tak pełne niebotycznych zasp, że piesi musieli mieć trudności dotrzeć do domu, a co dopiero otworzyć bramę… A śnieg nadal padał…

Z zamyślenia wyrwał ją suflerski szept sąsiada:

– Jak tak dalej pójdzie, nawet sanie nigdzie nie dojadą. Panienka zaś z tą wielką walizą utknie w pierwszej zaspie. – Spojrzał znacząco na półkę z bagażami, uśmiechając się przymilnie.

Podniosła wzrok, nie potrafiąc ukryć zaskoczenia. Jego niemiecki był nieskazitelny, choć udało się wyłapać jakąś nikłą nutkę obcości. Musiał zauważyć jej zdziwienie, bo zniżając głos do szeptu, pospiesznie dodał:

– Widziałem, jak przy wsiadaniu w Sopron1 mocowałaś się, umieszczając ten wielki kufer na półce. Oprócz tego, gdy wyszłaś na chwilę z przedziału, zobaczyłem, że czytasz Mein Kampf wydany w Rzeszy, mimo że jest już w każdej księgarni po węgiersku. Za tę moją ciekawość przepraszam… To wypaczenie zawodowe…

Wzruszyła lekceważąco ramionami i zmarszczyła brwi, bo w pierwszym momencie aż ją zatkało. Co to za włażenie z kopytami w nie swoje sprawy? Czy to jakaś próba zawarcia znajomości? Może prowokacja? Patrząc mu ostro w oczy, wypaliła:

– Zupełnie nie rozumiem, o co panu chodzi. To jest moja prywatna sprawa, skąd jadę i co czytam! Proszę też nauczyć się pewnych zasad i mnie nie tykać! To sobie zupełnie wypraszam! Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek przeszli na „ty”!

Zapadła cisza, a starsza kobieta wyglądająca na węgierską chłopkę spojrzała na nich z zaciekawieniem. Freda wrzuciła do torby książkę, wstała i zamaszyście szarpnęła swoją obszerną walizę. Przeliczyła się jednak ze swoimi możliwościami i cały ciężar zsunął się na nią. W tym momencie nieznajomy poderwał się, złapał bagaż i postawił na podłodze między siedzeniami. Usiadł i spojrzał na Fredę.

– Ma pani rację. Jeszcze raz proszę przyjąć przeprosiny za moje przeliczenie się z pani wiekiem i przejście na formę ty. Po prostu pomyślałem, że mógłbym być pani starszym bratem. Mając dwie młodsze siostry, powiedziałbym, że jest to spontaniczność. To zdejmowanie z górnej półki ciężkiego bagażu mogło skończyć się na kilku guzach albo gorzej. Podskoczyłem więc z pomocą…

Zawahał się na moment i spojrzał na korytarz, gdzie konduktor, przechodząc od przedziału do przedziału, pokrzykiwał:

– Az útvonal vége! Keleti!2

On zaś ciągnął dalej:

– W gruncie rzeczy nie miałem nic zdrożnego na myśli. Chciałem tylko pomóc pani w wydostaniu się z dworca. Chyba ktoś na panią czeka i pomoże przedrzeć się przez ten śnieg. Wspomaganie bliźniego, szczególnie kobiety, leży u podstaw mojego wychowania. Ma pani i tak obszerną torbę na ramieniu wypchaną między innymi książkami, a to waży. Ja noszę ze sobą tylko tę dużą teczkę, która zresztą jest lekka. To prawie cały mój dobytek…

Rozchmurzyła się i nagle cała złość na nieznajomego się rozwiała. Spojrzała na niego nieco uważniej. Całkiem przystojny brunet, pod trzydziestkę i zupełnie niewyglądający na Węgra czy Austriaka, a tym bardziej na Nordyka. Szwabski naukowiec od ras ze swoją kraniometrią3 zakwalifikowałby go jako typ alpejski. Po tym pierwszym zgrzycie nagle poczuła do niego sympatię. Nie wiedziała, co powiedzieć. W swoim krótkim życiu nie miała jednak zbyt zaawansowanego doświadczenia w relacjach z mężczyznami, chyba że uwzględniłaby swoich dwóch starszych braci. Roześmiała mu się w twarz.

– Proszę mi tu nie wciskać kłamstewek, że tu leży wszystko, co pan posiada. Chyba że pan zwiewa przed kimś albo przed czymś… – Ugryzła się w język. Ta moja dociekliwość i zdolność szybkiego kojarzenia faktów kiedyś mnie zgubi – pomyślała. Może jednak za bardzo weszłam w jego prywatne życie.

On jednak jakby nie słyszał jej komentarza, uśmiechnął się smutno i spojrzał jej w oczy.

– Widzi pani, w dzisiejszej sytuacji, kiedy wojna w całej Europie dudni od wielu miesięcy, a według mnie będzie jeszcze gorzej, to posiadanie ograniczonej ilości dobytku może się w różnych sytuacjach okazać zbawienne. Nie chcę tu dawać drastycznych przykładów. Proszę mi jednak wierzyć, że może nastąpić eskalacja działań wojennych. Wiem to z własnej praktyki życiowej.

Po chwili szli powoli w stronę wyjścia. Pod olbrzymim zadaszeniem dworca nie było widać ani krzty śniegu. Ten nawiany z zewnątrz skrzętnie sprzątnięto. Myślała intensywnie, jak ma postąpić. Muszę go jakoś spławić. Cholera wie, kto to taki. Podróżuje ze znikomym bagażem od samej granicy przez pół Węgier. A może to jakiś hitlerowski agent? Ostrzegali mnie, że od takich w całym kraju aż się roi. Muszę wymyślić jakieś łgarstwo, aby się go pozbyć. Niepotrzebnie dawać mu domysły, że jadę dalej na Słowację.

W tym momencie ujął ją lekko za łokieć, jeszcze ograniczając i tak już powolne tempo.

– Chciałbym panią o coś zapytać. Domyślam się, że jest pani Niemką. Czy mam rację? Doskonały niemiecki, no i ta książka Hitlera w oryginale. Może się mylę, bo jednak większość mieszkańców Sopron mówi po niemiecku…

Roześmiała się, robiąc chytrą minę.

– Nie zgadł pan. Czystą Niemką nie jestem, tylko zlepkiem kilku okolicznych nacji. Niemiecki natomiast był moim drugim językiem… No i chodziłam do szkoły zarówno w Niemczech, jak i w Austrii, bo to były tak zwane „bardzo dobre szkoły”. Byłam też w harcerstwie, które od kilku lat nabrało bardzo specyficznego charakteru. To jednak nie ma tutaj nic do rzeczy. Z racji tych koneksji rodzinnych mówię też kilkoma innymi językami. Powiadają, że mam wyjątkowe zdolności językowe.

Zauważyła, że w tym momencie jakby odetchnął z ulgą.

– Widzi pani. Za chwilę przy wejściu na perony będą sprawdzać wszystkim dokumenty. Gdy ustawimy się pod koniec kolejki, te bubki już się znudzą i nie będą tak dociekliwi z dodatkowymi pytaniami: „A po co? A dlaczego?” i tym podobne. Kiedyś przyczepili się do mnie, że jakaś pieczątka była niezbyt wyraźna. Zabrało to mnóstwo czasu. Formaliści!

Otworzyła bez słowa torbę i wyjęła chustę. A tu cię mam, mój panie. Boisz się kontroli policji, to znaczy, że agentem szkopskim nie jesteś. Ci mają porządne dokumenty i przyjmuje się ich z otwartymi ramionami. Masz natomiast coś na sumieniu, ale to mnie nie obchodzi. Wyglądasz zbyt porządnie, aby cię posądzić, że jesteś kryminalistą. Pomogę ci przez kontrolę, a potem zmykaj. Zagram z tobą w kotka i myszkę. Domyślaj się, co to za dziewczę spotkałeś. Zawiązując nakrycie głowy, rzuciła od niechcenia.

– Jakimi dokumentami mam się tym glinom legitymować? Węgierskimi, austriackimi czy Rzeszy? Jak pan uważa? Wszystkie są oryginalne. To żadne fałszywki. Jestem po prostu przewidująca.

Stanął jak wryty, jakby go piorun trafił. Widać było po nim, że wszystkiego mógłby się spodziewać, ale nie tego. Freda zaś już postanowiła, jaką przyjąć strategię pozbycia się intruza. Zanim otworzył usta, poprawiła chustę i przedstawiła mu w skrócie swój plan.

– Widzę, że zaskoczyłam pana swoim darem przewidywania. Umówmy się tak. Ja panu pomogę przeczłapać szybciutko przez kontrolę policji, a pan doniesie mój bagaż do poczekalni przy wyjściu. Wtedy będziemy kwita i się pożegnamy. Zachowamy pamięć o naszej krótkiej znajomości, bo przecież się nie znamy i nie przedstawiliśmy się sobie nawzajem. Jak pan to określił: „W dzisiejszych czasach może to się okazać zbawienne”. Czyż nie?

Popatrzył na nią z uwagą i wielkim respektem. Podniósł jej walizkę i zaczął iść powoli za pasażerami podążającymi do wyjścia.

– To wszystko, co teraz od pani usłyszałem, potwierdza dodatkowo moje zdanie, że spotkałem niezwykłą młodą damę. Błyskawiczne kojarzenie faktów, logika działania i odrobina ryzykanctwa. W obecnych czasach bardzo poszukiwane cechy osobowości, szczególnie u kobiet. Jest pani na tyle zorientowana, aby zrozumieć, że w męskiej mentalności nadal pokutuje przysłowiowe: kobieta to jest trzy K – czyli Kinder, Küche und Kirche4. W związku z tym bardzo często można się wykaraskać z różnych tarapatów, odrobiną zalotności udając tak zwaną głupią gęś. Zgadzam się, choć z ciężkim sercem, na pani plan. Proszę w obecnej chwili używać węgierskich dokumentów i przechodzimy natychmiast na ten język. Tak będzie najlepiej.

Zatrzymali się w kolejce. On stanął blisko niej i już po węgiersku znowu mówił swoim scenicznym szeptem.

– Proszę się nie gniewać, że wymieniłem to pani ryzykanctwo. Chciałem podkreślić dwie rzeczy. Po pierwsze: ten drobny incydent z walizką. Mogła pani przypuszczać, że bagaż jest za ciężki jak na pani możliwości, aby go szarpnąć gwałtownie z górnej półki. Po drugie: poważniejszy fakt, że znając się od pół godziny, wiem o pani o wiele więcej niż pani o mnie. W tym przypadku nie ma to najmniejszego znaczenia, ponieważ nie mam zamiaru tych informacji wykorzystywać. Po prostu nie należy za dużo mówić i więcej korzyści mamy ze słuchania, a szczególnie z podsłuchiwania…

W czole kolejki usłyszeli nagle zamieszanie – jakieś pokrzykiwania i komendy. Zrobił krok do tyłu i spojrzał z ciekawością, lecz natychmiast wrócił na poprzednie miejsce.

– Ech! Nic wielkiego. Ktoś próbował przemknąć się bez kontroli… Wracając do mojego wykładu, to ja nie jestem o wiele lepszy. Czy ja wiem, co tam jest w pani ciężkiej walizce? Każą mi otworzyć, a tam kontrabanda albo jeszcze gorzej: materiały wybuchowe, broń lub radiostacja do nadawania wiadomości. Niezależnie od tego, czyja ona jest, francuska, angielska czy niemiecka, co ja im powiem? Że to nie moje? Pani się zmyje, a ja będę siedział za swoje ryzykanctwo. No nie?

Roześmiała się na cały głos, aż któryś z policjantów spojrzał w ich stronę ze zmarszczonym czołem. Dochodzili już prawie do kontrolujących. Przechyliła głowę i przypatrywała się szpalerowi mundurowych.

– Proszę się nie obawiać. W tej walizce jest masa pamiątek rodzinnych, albumów z fotografiami najbliższych, kilka książek i trochę moich fatałaszków. Broni palnej nie brałam. Jest tam natomiast bagnet czy sztylet z poprzedniej wojny, kilka orderów i inne pamiątki po ojcu. Przypuszczam, że na nasz bagaż nawet nie spojrzą, mimo że przeryli już niejedną walizkę… Ja gram od teraz pierwsze skrzypce!

Wychyliła się z kolejki. Z dokumentami w wyciągniętej ręce podeszła zdecydowanie do mundurowego stojącego jako trzeci w wąskim szpalerze kontrolujących. Drugą ręką pociągnęła silnie towarzysza za sobą. Trudno powiedzieć, jak to się stało, ale potknęła się i część zawartości jej torby wypadło prosto pod nogi zaskoczonego policjanta. Zaczęła szybko zbierać porozrzucane rzeczy. Najstaranniej zaś przetarła z brudu książkę z wizerunkiem Hitlera na okładce. Niepewnie uśmiechnęła się w przestrzeń.

– Ogromnie pana przepraszam za moje roztrzepanie! Jestem niezdara.

Policjant nawet nie otworzył jej dokumentu i oddał jej do ręki.

– To się każdemu może zdarzyć. Państwo są razem? – Spojrzał na jej towarzysza. Kiwnęła potakująco. – Życzę państwu miłego pobytu w naszej zaśnieżonej stolicy! – Wskazał ręką w stronę głównego wyjścia.

Szli jedno za drugim, a on nie mógł wykrztusić choć jednego słowa. Kiwał tylko czasami głową do swoich myśli. W pobliżu wyjścia skręciła do bocznej poczekalni i stanęła przy rzędzie wolnych ławek. Postawił walizkę obok niej i usiadł.

– Pamiętam o naszej umowie i za chwilę już mnie tu nie będzie. Jednocześnie zapowiadam pani, że muszę się dowiedzieć, jak pani to zrobiła. Inaczej nie ruszę się z tego miejsca. To niebywałe! Ten zsaru, chyba pani zna tę węgierską nazwę glin, nawet nie spojrzał w moją stronę. Pani dokumentu nawet nie otworzył, nie mówiąc już o bagażach. Nie wierzę w takie bzdury, że jest pani jakimś medium kierującym telepatycznie swoim otoczeniem…

Usiadła obok niego i wzruszyła ramionami. Poczuła znowu sympatię do tego człowieka. Jednocześnie coś podświadomie powstrzymywało ją od najmniejszego zbliżenia się do niego. Silny, wysportowany i nawet nie zadyszał się, targając jej ciężki bagaż. Ani słowa o sobie, co robi, dokąd jedzie i dlaczego od Sopron. Jego niemiecki z leciutkim obcym akcentem. Można by powiedzieć, że to jakieś austriackie narzecze. Coś tu jest za dużo tajemniczości i niedomówień. Najlepiej go spławić, bo będą jakieś kłopoty.

– Widzi pan, to takie proste. Obejrzałam sobie tych zsaruk5, bo czasami można odgadnąć po wyglądzie, co to za człowiek. Oczywiście aparycja nie odzwierciedla często tego, co siedzi pod powierzchnią. Spróbować jednak można. W tym przypadku dojrzałam, że delikwent ma na lewej klapie munduru widoczną odznakę organizacji Strzałokrzyżowców6. Zrobiłam bardzo krótkie przedstawienie teatralne z wyeksponowaniem pewnej książki, którą pan już u mnie widział, i jesteśmy dla niego swoi. Takich według jego idei należy wspierać. To wszystko. Nie widzę w tym żadnego jasnowidztwa…

Pokiwał powoli głową. Wstał i podał jej rękę.

– Jeszcze raz powtarzam: zdaję sobie sprawę z tego, że jest pani niezwykłą kobietą. Boleję nad tym, że zaraz te kilka niecodziennych dla mnie chwil będzie wyłącznie wspomnieniem. Zostawiam jednak po sobie uchyloną furtkę, odbiegając nieco od ustalonej przedtem scenerii. Nazywam się Saron i kilka razy w tygodniu jem posiłki w restauracji Balaton w centrum. Tam mnie znają i wiedzą, jak do mnie szybko dotrzeć. Mam bardzo dobre znajomości i kontakty i gdyby pani potrzebowała kiedykolwiek jakiejś pomocy, proszę mnie odszukać.

Uchylił kapelusza, wziął swoją teczkę i odwrócił się jak na wojskowej musztrze. Zawahała się chwilę. Wstała i dotknęła lekko jego ramienia. Odwrócił się zaskoczony.

– Nazywam się Freda. Tak będzie sprawiedliwie i nie zostanę w pana pamięci jako „Ta Dziewczyna z Pociągu”…

Rozpromienił się. Pokiwał jej przyjaźnie ręką i po chwili zniknął między zaspami przed dworcem.

*

Wyszła z przedsionka północnego wejścia na Keleti. Tu było o wiele mniej ludzi. Znowu zaczął prószyć drobny śnieżek. Z utęsknieniem spojrzała w stronę trzech dorożek, gdzie jakaś dama dreptała od woźnicy do woźnicy. Nie trzeba było mieć zbyt dużo talentu, aby się domyślić tematu rozmowy. Kobieta wzniosła kilka razy ręce do nieba. No tak, chcą zapewne dzikie pieniądze i z pewnością podwoili cenę ze względu na pogodę. Chyba pomogę tej damulce. Może sama na tym skorzystam. Wzięła swój bagaż, podeszła bliżej i postawiła go obok walizki kobiety.

– Niech pani da spokój! Ci panowie nie zarobią dziś ani forinta. Posiedzą sobie na koźle jeszcze jakąś godzinę. Potem zrobi się ciemno, to pojadą sami do domu bez grosza. Ot co! – powiedziała wystarczająco głośno, aby wszyscy trzej usłyszeli. Następnie nachyliła się do kobiety, szepcząc: – Ja postaram się obniżyć cenę, a potem zabierzemy się obie, dzieląc się na pół. Dokąd pani chce się dostać?

Zaskoczona nagłym najściem, kobieta mimowolnie odpowiedziała:

– Do Budy. Mieszkam niedaleko zamku. Tam jest trochę pod górkę, to jeszcze bardziej podnieśli cenę.

Freda przeleciała wzrokiem po wszystkich pojazdach i podeszła do ostatniego. Na koźle siedział dorożkarz w podeszłym wieku, patrząc tępo przed siebie.

– Widzi pan, prawda jest taka, że stojąc ostatni w kolejce, chcąc złapać jakiś kurs, będzie pan czekał przez najbliższy tydzień. No nie? Widziałam, że tramwaje jednak chodzą, a w tych ciężkich czasach ludzie trzymają na wszelki wypadek pieniądze w portfelach…

Spuścił na nią znudzony wzrok, ale widać było, że słucha uważnie.

– Umówmy się tak: pan obniży znacznie cenę, a my dwie zabieramy się z panem. Mnie wysadzi pan przy Nyugati7, a moja znajoma pojedzie z panem dalej do domu przy zamku w Budzie. I proszę mi tu nie wciskać, że to daleko i pod górę, bo znam Budapeszt bardzo dobrze. Ma pan potem od dworca tylko kilkaset metrów do Margit hid8, a stamtąd jeszcze kawałek do jej domu. Na dodatek po drodze dam panu szklankę śliwowicy na rozgrzewkę. To wspaniała rakija prosto z Dubrownika. Przedwczoraj dostałam!

Nie wiadomo, czy to obietnica śliwowicy, czy argumenty Fredy zrobiły efekt. Grunt, że dorożkarz zeskoczył z siodła, poprawił plandekę nad tylnym siedzeniem i podszedł do obu walizek. Po drodze nachylił się do ucha kobiety, coś powiedział, a ta pokiwała potakująco głową.

Po chwili siedziały już obok siebie w zaciszu dorożki. Cena kursu zrobiła się przystępna i Freda odliczyła połowę należności, wręczając kobiecie. Ta popatrzyła na nią z podziwem.

– Ale zakotłowała pani w głowie temu dorożkarzowi. Już myślałam, że będę się wlokła dwoma tramwajami, a potem jeszcze ponad dwieście metrów przez te zaspy pod górę. Podoba mi się pani. Taka młoda, a tak daje sobie radę z dorosłymi mężczyznami…

Freda uśmiechnęła się tylko i sięgnęła do torby.

– Widzi pani, z facetami trzeba dyplomatycznie. Najpierw zdrowego kopa, a potem pogłaskać ich, i to pod włos. Tego nauczył mnie mężczyzna, którego kocham nad życie – mój ojciec. Niestety już go nigdy nie zobaczę. Dopóki byłam blisko, to chodziłam na jego grób każdego poranka, bo kochał wschód słońca… Ale, ale! Pozostaje jeszcze obiecana rakija dla tego, który siedzi w śnieżycy na koźle. Niestety mam całą półlitrówkę. Jak dostanie wszystko, to wleje w siebie, potem dostanie kociego rozumu, wywożąc panią nie wiadomo dokąd. Upijemy połowę. Resztę dostanie on. Pani zdrowie!

Odkorkowała butelkę i pociągnęła dwa duże łyki.

– Brr! Ale mocne! Od rana nic nie jadłam, to zaraz się ululam. – Podała flaszkę towarzyszce. – Ostrożnie i powoli. Ten trunek ma ponad pięćdziesiąt procent. Mam w tej mojej przepaścistej torbie jeszcze jedną półlitrówkę.

Odebrała po chwili resztę śliwowicy z rąk sąsiadki i spojrzała na zawartość pod światło.

– To musi mu wystarczyć. Nie za dużo i też nie za mało. W jego wieku alkohol działa ze zdwojoną mocą.

Podniosła się z ławki i stuknęła szyjką flaszki w tyłek dorożkarza. Ten, jakby czekał na swoją część zapłaty, wyciągnął prawą rękę do tyłu. Zwolnił natychmiast i wlał w siebie resztę mętnej cieczy. Freda opadła na siedzenie, czując, że błogie ciepło rozlewa się po całym jej ciele. Abym tylko nie zasnęła i nie przegapiła dworca. Spojrzała ukradkiem na zegarek ojca wiszący na szyi. No… mam jeszcze ponad dwie godziny do odjazdu pociągu na Słowację. W tym momencie zauważyła, że towarzyszka obok szuka czegoś nerwowo w swojej torbie.

– Nie ma pani pod ręką jakiegoś ołówka? Muszę coś napisać, a takiego nieporządku w torebce chyba nikt inny nie ma.

Freda sięgnęła do swojej obszernej torby na ramię. Nie musiała szukać. Wiedziała dokładnie, w której przegródce leży ołówek i wieczne pióro ojca.

Kobieta nakreśliła coś na kartce wydartej z wyświechtanego notesu. Oddała ołówek i wcisnęła świstek w jej rękę.

– Proszę tego nie zgubić! Tu jest mój telefon i adres: Fozekas utca 36. Mam tam bardzo duże mieszkanie w samym centrum. Zapraszam panią, bo apartament jest niekrępujący do tego stopnia, że można się w nim zgubić. Jestem pani dłużniczką. Oprócz tego bardzo mi się pani podoba ze względu na swoje bezpretensjonalne podejście do rzeczywistości. W zasadzie mogłabym kupić tę dorożkę. Nawet razem z tym woźnicą. Stać mnie na to. Skąpstwo jest moją udręką, z którego próbuję się wyleczyć. Nadaremnie!

Do świadomości Fredy dotarło, że nie jest to żadna damulka, tylko raczej ktoś z wyższych sfer. Oprócz tych dwóch pierścieni z dużymi brylantami na palcach, pod kożuszkiem na szyi mignęła jej kolia z topazami. W tej dzielnicy są domy starej arystokracji, dyplomatów i funkcjonariuszy rządu. Jej język świadczy też o tym, że nie jest to jakaś przeciętna mieszczka…

Dorożka zatrzymała się przed głównym wejściem na dworzec Nyugati. Woźnica zeskoczył na oczyszczony właśnie chodnik, stawiając walizkę na pierwszym stopniu krótkich schodów. Tu i wkoło budynku kilku ludzi odśnieżało, zsuwając śnieg na wysokie hałdy. Znajoma wygramoliła się spod plandeki i silnie przycisnęła Fredę do piersi.

– Szczęśliwej podroży, moje dziecko! Mam nadzieję, że pociąg nie utknie gdzieś w tej śnieżycy. Jedziesz gdzieś na północ? Może do Eger? Jak masz na imię? Oj! Ta twoja śliwowica poszła mi do głowy… – Zaśmiała się krótko.

– Nazywam się Freda. Niestety jadę o wiele dalej, bo aż do Koszyc na Słowację do rodziców matki. Pobędę tam tydzień lub dwa i wracam. Może już wtedy będzie nieco cieplej.

Tamta złapała Fredę za obie ręce.

– Musisz się koniecznie u mnie zatrzymać. Obiecaj mi to! Na tej kartce jest mój numer telefonu. Zadzwoń przedtem, to przygotuję się na twój przyjazd. Nie zawsze jestem taka skąpa. To zupełny paradoks. Już się cieszę na to spotkanie. Ciao bambino mio!

Dorożka ruszyła, zostawiając ją ze swoim bagażem, pogrążoną w myślach. Jaka nieskomplikowana arystokratka. Bez zadzierania nosa i fochów – co to ona nie jest. Muszę ją odwiedzić. Jest ciekawym człowiekiem i promieniuje od niej ciepło. To czuję. Nienawidzę napuszonych arystokratów i stronię od nich. Dlatego właśnie, że dzięki tacie sama z tego bagienka wyszłam. Ona natomiast jest sobą.

*

Po chwili podeszła do kasy.

– Proszę o bilet drugiej klasy do Koszyc.

Bileter spojrzał na nią uważnie znad swoich okularów. Ociągał się krótki moment, przekładając różne przedmioty na swoim stole.

– A paszport pani ma? Musi być dobry! Bo jak pociąg odjedzie, czego nie wiadomo w taką psią pogodę, to i tak postoi sobie na granicy. Bo to najpierw nasi, a po drugiej stronie to już nie to, co kiedyś. Słowacy się wyostrzyli, a na dodatek mają jeszcze ze sobą tych drugich… Tych, którzy myślą, że do nich cały świat już należy. Bilety nieco podrożały, choć pociąg wlecze się nadal jak po śmierć. Odjazd z peronu trzeciego za godzinę i trzynaście minut.

Pokręcił głową i wydał jej bilet. Kątem oka w rogu hali zauważyła bufet czy też jakiś rodzaj restauracji. Muszę coś zjeść, bo umrę z głodu w tym pociągu. Nachyliła się do okienka.

– Niech mi pan zdradzi tajemnicę. Dają tam w tym barze jakieś ludzkie jedzenie? Może też na wynos… Tak na drogę…

Znowu popatrzył na nią zza okularów i pierwszy raz się uśmiechnął.

– Niech im pani powie, że przysłał panią Tibor Kun. Dostanie pani najlepsze kąski, i to spod lady.

Potem, już na peronie trzecim, przechadzała się dookoła swojej walizki, przytupując z zimna. Pociągu jeszcze nie podstawiono i dookoła stało kilka osób pojedynczo i grupami. Opodal trójka ludzi, rozmawiając, lustrowała przybywających ciągle podróżnych. Dwoje z nich, kobieta i jeden z mężczyzn, mieli wypchane plecaki i trzymali w ręku narty. Trzeci z tej grupki nie miał żadnego bagażu i prawie niedostrzegalnie utykał na jedną nogę. To chyba odprowadzający. Ale kto, do cholery, wybiera się w taką pogodę na narty?! W dodatku na Słowacji zapowiadają zamieć i nawet huragan. Szczególnie w Tatrach. Chyba jacyś początkujący narciarze albo szaleńcy. Zaciekawiła się, wzięła walizkę i powolutku przeszła obok nich. Udawała, że nie zwraca na nich uwagi. Spojrzała szybko na ich narty. Oj! Sprzęt pierwsza klasa. To nie są jacyś amatorzy. Ale gdzie się w taką tragiczną pogodę wybierają? Postawiła w pobliżu walizkę i wyjęła z torby gazetę, którą ktoś zostawił na ławce w poczekalni. Ona oczywiście szybko ją sprzątnęła. Udawała, że czyta, lecz nieustannie pilnie obserwowała towarzystwo. Nie mogła wyłapać żadnego wyraźnego słowa, aby stwierdzić, w jakim języku rozmawiają.

W pewnym momencie na lewy tor powolutku wtoczył się podstawiany pociąg. Jednocześnie grupka wybuchnęła śmiechem. Ten kulejący pogładził pieszczotliwie kobietę po ramieniu ze słowami: „Krysiu! Daj spokój!”. Speszył się i rozejrzał dookoła. Natychmiast ściszył głos.

Freda złożyła gazetę i włożyła do torby. W mgnieniu oka pojęła, co to są za narciarze jadący w taką tragiczną pogodę w góry. Spojrzała na nich z sympatią. Wiem prawie na sto procent, że wybieracie się przez Tatry do swojej ojczyzny. Dobrze, że w taką śnieżycę, bo wszyscy strażnicy siedzą teraz w domu głęboko pod pierzyną. Ja bym się nie odważyła, choć z dziadkiem hasałam od małego po całych Tatrach. Byliśmy nawet kilka razy na nartach na polskiej stronie. Wy jedziecie walczyć z tą hitlerowską zarazą. Jestem po waszej stronie, mimo że mam też w Niemczech silne korzenie rodzinne…

Odprowadzający żegnał się właśnie z dwójką podróżnych, a najczulej z kobietą. Freda wzięła walizkę do ręki i powoli zaczęła iść w stronę otwartych drzwi wagonu. Przyjrzała im się teraz dokładniej. Ci trzymający siebie w objęciach są najwyraźniej parą. Szeptali coś sobie nawzajem do ucha, nie zwracając uwagi na to, co się dookoła dzieje. Ten trzeci wchodził właśnie do pociągu. Odwrócił się i popatrzył na parę. Oj! Ja go skądś znam! Może to Słowak, którego poznałam kiedyś u dziadka?… Kobieta puszczona z objęć partnera podniosła swój plecak i narty i stanęła na stopniach wagonu tuż przed Fredą. Idący przed dziewczyną odwrócił się i chciał coś powiedzieć. Widząc jednak w pobliżu obcą osobę, powstrzymał się. Tylko posłał uśmiech w stronę Fredy. W tym momencie go poznała. Te nagłówki we wszystkich gazetach z dużym zdjęciem dwóch braci, chyba sprzed dwóch lat, z FIS-u w Zakopanem9. Byłam tam z dziadkiem i z ojcem. Wtedy była zupełnie inna zima. Trzeba było szukać zaśnieżonych zboczy, żeby się przedrzeć na polską stronę przez Dolinę Cichą. Oni chyba wybiorą tę samą drogę. Jest najłatwiejsza, choć w takich warunkach może być morderstwem. Ale jak ci bracia się nazywają? Pamiętałam, że to górale, ale jak… Maraż… Mazaz… Marazaż… Już wiem! Marusarz10. Jego starszy brat był naszym faworytem w skokach. Zajął niestety dopiero czwarte czy piąte miejsce…

Para weszła do pierwszego z brzegu przedziału i zaczęła układać swoje bagaże. Freda odczekała chwilę w korytarzu i zajrzała do następnego przedziału. Siedziało tam już towarzystwo pięciu osób. Podniosła więc swoją walizkę i bezceremonialnie wpakowała się do narciarzy.

– Jó estét! – rzuciła po węgiersku „Dobry wieczór!”. – Widzę, że nadal są tu wolne miejsca.

Widać było, że nie za wiele zrozumieli z tego, co powiedziała. Chyba jedynie pozdrowienie i jej gest wskazujący na wolne miejsce. Kobieta kiwnęła głową, a jej towarzysz w chwili, gdy chciała dźwignąć swoją walizę na górną półkę, rzucił się, aby pomóc jej. Usiadła w samym rogu przy wejściu do przedziału. Chcę widzieć korytarz i muszę się czymś zająć, zanim się do mnie przyzwyczają. Najlepiej poczytam. Wezmę książkę tego wąsatego bandziora, to pomyślą, że jestem nazistką i wyrzucą mnie z pociągu w biegu. Chyba zacznę czytać dzieło tego psychologa Junga, którą mi Tibor przysłał z Paryża. Mam nadzieję, że mój kochany najstarszy braciszek nie zostanie psychiatrą i nie zaszyje się w jakichś czubkach czy szpitalu dla wariatów. Napisał, że praca jest rewelacyjna. Tyle lat studiował medycynę… i co? Otworzyła książkę Wandlungen und Symbole der Libido11. Może tak natychmiast nad nią nie zasnę.

Jednocześnie studiowała dyskretnie parkę sąsiadów. Siedzieli skrępowani jej obecnością, nic nie mówiąc. Od czasu do czasu mogła wyłapać porozumiewawcze spojrzenia. Na górnej półce ciasno stojącymi plecakami starali się zamaskować jedną parę nart. Widocznie drugie leżały pod siedzeniami.

Gwizdek konduktora za oknem i pociąg powoli ruszył w drogę. Wyciągnęła spod swetra zegarek. Odjechali o czasie. Ciekawe, czy ten skład pociągu jedzie dalej z Koszyc do Prešovalbo jeszcze dalej. Gdyby nie te kontrole policji i szkopów mogliby się zabrać bezpośrednio do Liptovský Mikuláš. Stamtąd do Cichej Doliny to tylko rzut kamieniem…

Nikt z nich nie palił. Jednak widziała na peronie, że któreś z nich kurzyło. Odłożyła książkę, wyjęła papierosa i wyszła na korytarz, dokładnie zasuwając za sobą drzwi. Paliła czasami, i raczej z nudów. Po jej wyjściu zaczęli szybko między sobą rozmawiać.

Z drugiej strony wagonu pojawił się konduktor, by sprawdzać bilety. Chwila zastanowienia… Chyba wam pomogę w tej waszej akcji. Nie będziecie chcieli, to przeniosę się gdzie indziej. Wtedy jest duże prawdopodobieństwo, że wasze przedsięwzięcie diabli wezmą. Zgasiła na wpół wypalonego papierosa i weszła do przedziału. Zamiast usiąść, stanęła przy zamkniętych przez siebie drzwiach. Jej polski nie był zbyt literacki i w dodatku zmieszany ze słowackimi wyrazami.

– Pan, panie Marusarz, weźmie moją walizkę z tej półki i przeniesie na swoją. Trzeba zakryć tę partię nart, która wystaje za plecakami. Idzie tu konduktor. Nie wiadomo, co to za szuja. Może donieść komukolwiek przy granicy i będzie niedobrze. Już na Słowacji zobaczymy, jak można zadziałać, abyście bezboleśnie trafili w góry. Mam nadzieję, że do Cichej Doliny? Czy…?

Jakby piorun poraził ich oboje. Zesztywnieli i wpatrywali się we Fredę jak w wyrocznię albo zwiastuna najcięższego wyroku. Ona tylko wskazała na swój bagaż i wyjrzała na korytarz.

– Zaraz tu będzie! Potem wyjaśnię detale.

Marusarz poderwał się i szybko przełożył jej bagaż, zasłaniając wystającą część nart. Widocznie uznał rozumowanie Fredy za sensowne. Lekko skinął do niej głową. Usiadła, jakby nigdy nic, i wzięła do ręki odłożoną przedtem książkę.

– Jegyeket, kérem! – Kontrola biletów!

Podała mu swój. Tamci trzymali już swoje w rękach.

– Pani, widzę, jedzie całą trasę aż do Koszyc. Ja tylko do granicy. Potem będzie konduktor Słowak. – Dziurkował tekturkę, a ona pospiesznie odpowiedziała:

– Tak. Wszyscy tam jedziemy na ślub kuzynki. A nie wie pan, jaka sytuacja jest na torach? Mam nadzieję, że nie utkniemy w tych wielkich zaspach. Siedzieć w zimnym pociągu nie wiadomo jak długo – brr! Chyba odśnieżają tory? Bo śnieg pada cały czas…

Chciała jeszcze coś dodać, lecz on w tym momencie skończył dziurkować pozostałe bilety. Opuszczając przedział, szepnął półgłosem.

– Proszę się nie obawiać. Pociąg nie powinien się spóźnić ani pół minuty. – Zasunął za sobą drzwi przedziału.

Zapanowała cisza. Para czekała na wyjaśnienia Fredy. Wreszcie kobieta siedząca w jej najbliższym sąsiedztwie pierwsza otworzyła usta.

– Widzi pani, sprawa jest zbyt poważna, aby przejść nad nią do porządku dziennego. Proszę nam powiedzieć całą prawdę. Skąd pani wie o nas tak dużo? Bo właściwie jesteśmy tu razem od kilkunastu minut.

Zastanowiła się przez krótki moment.

– Zanim opowiem państwu o moich domysłach… zaznaczam, że to są tylko domysły. Chciałabym zapytać, jakim językiem będziemy mówić, aby wszyscy dobrze rozumieli. Słyszycie przecież, że mój polski jest straszny. Mieszanka ze słowackim i czasami słowa węgierskie.

Kobieta uśmiechnęła się na ten celny opis jej polskiego.

– Proszę nam powiedzieć, jakimi językami pani najlepiej włada. Wtedy wybierzemy któryś z nich.

Freda zaczęła wyliczać.

– Najlepiej niemiecki, potem węgierski, słowacki, a z matury z wynikiem dobrym francuski i angielski. Polski bezwzględnie stawiam na końcu.

Zaczęli szybko dyskutować, aż nie nadążała za ich argumentami. Wreszcie kobieta powiedziała po niemiecku.

– Wygląda na to, że jednak ten język mamy oboje zadawalająco opanowany. Więc słuchamy.

Freda sięgnęła do swojej torby i wyciągnęła zachowaną butelkę śliwowicy. Wyciągnęła korek i pociągnęła duży łyk.

– Zapraszam! Macie może szklankę? Puszczam to w obieg. Będzie się państwu lepiej słuchało. Zacznę od początku.

Już na peronie zwróciłam uwagę, że jesteście jedynymi podróżnymi, którzy targają ze sobą narty. Zaznaczam, że jestem ponoć dobrym narciarzem. Pierwszy raz zjechałam ze zbocza, mając trzy lata. Znam się też na sprzęcie i spacerując po peronie, obejrzałam sobie wasz. Wyśmienite narty! Co to za turyści, którzy w taką śnieżną katastrofę jadą w góry? Dodatkowo w przekonaniu, że państwo chcą przedrzeć się do Polski, upewnił mnie spontaniczny wybuch tego odprowadzającego. Wyglądało na to, że coś jest nie tak z jego lewą nogą. Od tej chwili wiedziałam, że pani ma na imię Krystyna. Następnie poznałam pana Marusarza. Pamiętałam obszerny artykuł w prasie słowackiej o całej rodzinie narciarzy. Pan jest podobny do brata. Przypominam sobie to duże zdjęcie w gazecie. Stanisław był naszym faworytem na FIS-ie 1939. Żył wtedy jeszcze mój ojciec i we trójkę z jego teściem, a moim dziadkiem, do którego jestem w drodze, pojechaliśmy do Zakopanego na nartach. Właśnie przez Dolinę Cichą. Potem tylko przez Przełęcz Tomanową do Zakopanego. To najszybsza i najłatwiejsza droga w poprzek gór. Teraz będzie to zabójcze! Wtedy śniegu było tam za mało…

A więc złożyłam wszystkie fakty do kupy i wymyśliłam tę teorię, której państwo mogą zaprzeczyć. Znam na wylot całą okolicę. Jestem w Koszycach i w Tatrach przynajmniej dwa razy w roku. Mam masę znajomości. Mój dziadek pracował na kolei i też ma kontakty. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że cała rodzina nienawidzi Hitlera i wszystkiego, co jest z nim związane. Niestety część rodziny siedzi nadal w Rzeszy, a mniejsza cząstka w Anglii. Chcecie, to postaram się wam pomóc. Nie, to rozstajemy się, zapominając o sobie nawzajem.

Zapadła głęboka cisza. Po chwili kobieta wstała i przesiadła się blisko Fredy, biorąc jej dłoń do ręki.

– Powinnam mówić pani na ty. Jest między nami spora różnica wieku. Ile pani ma lat?

– Za miesiąc kończę dwadzieścia dwa… Nazywam się Fredka.

Tamta uścisnęła trzymaną dłoń.

– W zasadzie mam na imię Krystyna, jak już pani podsłuchała. Podróżuję jednak jako Madame Christine Marchand. Uważam, że będzie najprościej, jak przejdziemy na „ty”… – Odwróciła się do Marusarza. – Janek, daj tu tę flaszkę tego ognistego trunku!

Wypiły po łyku i Krystyna popatrzyła Fredzie w oczy.

– Mówisz jak urodzona w Berlinie. Masz niecałe dwadzieścia dwa lata. Po tym, co nam opowiedziałaś, czuję, że rozmawiam z kimś z niespotykanym darem kojarzenia faktów. Zdarzało ci się to już przedtem?

Freda podała butelkę mężczyźnie. Uniósł ją w pozdrowieniu.

– Janek, jesteśmy na „ty”. – Pociągnął duży łyk. Kiwnęła mu ręką.

– To czasami jest nawet udręką. Jakbym podświadomie rozwiązywała jakąś łamigłówkę. Na przykład dziś rano… – Tu opowiedziała im dokładnie całą historię z nieznajomym z pociągu z Sopron. Zataiła jednak jego imię i skąd pociąg jechał. To przecież są moje osobiste detale.

Śmiali się w niektórych momentach. Jan miał chyba celny komentarz.

– Wydaje mi się, że ten delikwent to najprawdopodobniej jakiś agent. Cholera wie, na czyją stronę.

Krystyna natomiast widziała to inaczej.

– Możliwość, że to agent, zawsze istnieje. Ale ja myślę przede wszystkim, że był nie tylko tobą zachwycony, lecz zadurzył się w tobie od pierwszego wejrzenia.

Oczy zaczęły się wszystkim kleić. Czy był to efekt śliwowicy, czy innych wrażeń, nikt z nich się teraz nie zastanawiał. Jan zgasił światło.

*

– Határellenőrzés! – Kontrola graniczna! – Ostra komenda i zapalone światło prosto w oczy poderwały całą trójkę na nogi.

Dwóch strażników stało w drzwiach do przedziału. Freda błyskawicznie podała im swoje węgierskie papiery.

– Jedziemy na ślub mojej kuzynki i cały czas boimy się, że przez tę śnieżycę nie zdążymy. Przyjechaliśmy na granicę bez spóźnienia?

Dostała do ręki swoje dokumenty bez żadnej odpowiedzi ze strony pograniczników. Ten drugi, podając paszport Krystynie, powiedział do niej po francusku.

– A pani, będąc dziennikarką, powinna napisać coś o naszej ciężkiej pracy. Biegamy tu całą dobę od pociągu do pociągu. – Szybko obejrzał dokumenty Jana. – Dobranoc państwu. Proszę jednak nie zasypiać. Ci po drugiej stronie rzeki nie mają zbyt dużo humoru…

Drugi z nich nachylił się i szepnął do Fredy:

– Pociąg nie był wcale spóźniony. – Zasunęli drzwi.

– Naprawdę jesteś dziennikarką? Taką pracę mogłabym lubić. – Popatrzyła z podziwem na Krystynę, a Jan wtrącił się ze swojego kąta.

– Jakiś zawód trzeba mieć, gdy się jeździ tu i tam po świecie. No nie?

Krystyna spojrzała na niego karcącym wzrokiem. Pociąg powolutku ruszył i po chwili słychać było dudnienie kół na granicznym moście. Freda zerknęła na parę.

– Pamiętajcie! Ani słowa po polsku. Często są to kontrole mieszane. Oprócz Słowaków są też szkopy. Wyszkolone jak psy, aby wyłapywać tych z fałszywkami. Wszyscy zdają sobie sprawę, że granica między Polską i Słowacją jest niemożliwa do całkowitej kontroli i cały czas kursują przez nią ludzie. Myślałam, że zwiewają tylko na południe, a potem dalej na zachód. Nie zdawałam sobie zupełnie sprawy, że też w tamtą stronę. Przejdźmy na słowacki i ani słowa po niemiecku, bo to może się im wydać podejrzane. Jest między nimi masa prymitywów. Ostatnio nasłuchałam się steku chamskich komentarzy. Myśleli, że ich nie rozumiem. Gnoje!

Jan przysiadł obok Fredy.

– Ja też mówię doskonale po słowacku. Miałem dziewczynę po tej stronie granicy. Możemy grać parę?

Kiwnęła potakująco i przysunęła się do niego. Pociąg stanął i zapadła cisza. Po chwili można było wychwycić przytłumione głosy i postukiwania podkutych butów dobiegające z przodu wagonu. Freda spojrzała na ich nogi.

– Gdy wpadają z hukiem, to dlatego, że chcą zastraszyć pasażerów swoim zachowaniem. Przypuszczalnie chcą wyłapać tych, którzy się boją. Podejrzewam, że według nich tchórzliwi mają coś na sumieniu. Proszę, trzymajcie nogi bardziej pod ławką, aby nie zwrócili uwagi na to, że macie oboje narciarskie buty. Na moje nogi mogą sobie patrzeć, ile tylko zechcą. Zaraz tu będą.

Krystyna skinęła jej lekko ręką. Nie potrafiła ukryć podziwu dla tak ogromnej wnikliwości.

– Po tym wszystkim musimy porozmawiać w cztery oczy na spokojnie, ale muszę do tego wiedzieć więcej o…

Drzwi do przedziału szarpnięto gwałtownie i dwóch słowackich strażników wtargnęło do środka. Z tyłu na korytarzu stał za nimi uzbrojony niemiecki żołnierz. W półmroku wydawało się, że to mundur SD lub Kripo12.

Freda natychmiast, tym razem po słowacku, zaczęła swoją starą historię o ślubie kuzynki i nerwach, że pociąg utknie w zaspach. Pogranicznicy nie zwracali wcale na to uwagi. Wszystkie formalności przebiegały spokojnie, bez krzty nerwowego napięcia. Po kilku minutach byli już gotowi z kontrolą. Wtedy do przedziału wpełzł Niemiec. Popatrzył dookoła swoim jadowitym wzrokiem i stanął w rozkroku przed Fredą.

– Dokumente! Du Jude!13

Trzymała rękę w torbie i wyszarpnęła z niej swoje sprawdzone już przez Słowaków papiery. Poderwała się na równe nogi, a jednocześnie jej torba, już po raz drugi dzisiaj, upadła, ukazując swoją zawartość. Jej berliński dialekt zabrzmiał w przedziale jak sztylet.

– Jak pan śmie obrażać mnie takim ohydnym oszczerstwem?! Brzydzę się taką kalumnią! Zaraz po powrocie zatelefonuję do SS-Gruppenfürera Heinricha Müllera14 i zapytam, czy czarne włosy są dowodem na żydostwo. Ostatnio, kiedy go spotkałam, miał ciemniejsze włosy od moich. Ale się uśmieje! Albo…!?

Nie wiadomo, co było przyczyną reakcji Niemca. Czy to niemiecki Fredy, czy książka z Hitlerem na okładce otrzepywana przez nią starannie z brudu, czy może „znajomość” podejrzanej z jego najwyższym szefem Müllerem. W każdym razie położył ostrożnie dokument Fredy na siedzeniu i wyciągnął prawą rękę w górę:

– Heil Hitler! – zasalutował. Potem powściągliwie zasunął drzwi przedziału.

Pociąg nabrał już szybkości. Jan odezwał się pierwszy.

– Cały czas po wyjściu tego Szwaba czekałem, że nagle cała zgraja tych sukinsynów wpadnie tu i zabiorą cię, aby natychmiast rozstrzelać.

Freda, uśmiechając się, porządkowała szybko rozgardiasz w swojej torbie.

– Widzisz, zawsze jestem przewidująca, przygotowując się na nieoczekiwane zdarzenia. Jak możecie przypuszczać, mam ze sobą kilka rekwizytów, które w razie potrzeby mogę wyeksponować. Można to nazwać teatrem. Tak to określił mój poranny nieznajomy. Z pewnością nie zawsze to może zadziałać w stu procentach. Zyskuje się jednak trochę na czasie i wywołuje konsternację u przeciwnika. Druga rzecz to ten mój bluff z tym gnojem SS-owskim Müllerem. Ktoś w moim rodzinnym mieście zauważył: „Wybierasz się w podróż, i nie boisz się, że twoja kruczoczarna fryzura nasunie Niemcom przypuszczenie, że jesteś Żydówką?”. Usiadłam więc, obejrzałam stertę szmatławców hitlerowskich i wybrałam kilku czarnowłosych, do których mogę się zawsze porównać. To, że krzyknęłam na tego żołdaka, to już tylko mój temperament. Zazwyczaj to działa na mężczyzn.

Wzruszyła ramionami, dając im do zrozumienia, że to koniec jej „spowiedzi”. W tym momencie spojrzała w dół, Zauważyła na serdecznym palcu Krystyny rodowy sygnet. Splot metalowy w centrum tarczy, a dookoła stylizowany motyw roślinny z koroną i głową w średniowiecznej zbroi. To musi być jej herb rodowy. Popatrz, popatrz! To moja pani pochodzi z wyższych sfer szlacheckich15.

Fot. Krystyna Skarbek. Zdjęcie z jej akt osobowych w Londynie | The National Archives.

Tamta jakby wyczuła, że Freda pomyślała właśnie o niej, musnęła jej kolana i wskazała na korytarz.

– Nie poszłabyś zapalić? Widziałam cię z papierosem. Pogadamy chwilę, zanim sen nas znowu zmorzy.

Wstały bez słowa i wyszły z przedziału. Krystyna zaczęła natychmiast mówić.

– Powiedz mi tak bez ogródek, z ręką na sercu. Nie uczyłaś się nigdy logicznej analizy otaczających cię drobnych wydarzeń i przygotowywania się na różne ewentualności? Jestem po prostu zszokowana twoim tokiem postępowania i błyskawicznej dedukcji zaistniałych sytuacji. Jeszcze bardziej zaskakujący jest fakt, że wszystko, co zaplanowałaś, udało się w stu procentach… – Spojrzała jej w oczy. – Wiesz, jaka myśl mi przyszła do głowy? Że masz porządne przeszkolenie agentki wywiadu czy kontrwywiadu. Walę, jak to się mówi, prosto z mostu. W inny sposób nie możemy dojść do ładu. Głównym motywem jest to, że obie stoimy na barykadzie przeciwko Hitlerowi. To, czy jesteś od Czerwonych, czy od zachodnich, nie gra w obecnej chwili żadnej roli!

Freda zapaliła zapałkę i spojrzała w czerń za szybą.

– Posłuchaj, Krystyna, co ci teraz odpowiem. Z ręką na sercu: żadną agentką nie jestem. Mówiąc tak bez zastanowienia, taki zawód też bym mogła polubić, ba, nawet pokochać, tak jak twoją dziennikarkę. Mamy mnóstwo czasu. Jak czujesz, pociąg jedzie wolniej niż zwykle i tylko czasem się rozpędza, aby staranować nawiane zaspy. Czeka nas jeszcze jedna przeprawa u celu. Tam mają zwyczaj mieć obłędnie dokładne inspekcje, i to głównie szkopy. Teraz już wiem, że chcą wyłapywać takich jak wy i dlatego szaleją.

Freda zaciągnęła się papierosem, zakaszlała i zgasiła peta.

– Chyba skończę z tym szajsem – rzuciła. – Działa na mnie bez większego efektu. A! Jeszcze jedna ważna sprawa. Byłam tu ostatnio pół roku temu i już wtedy były niespotykane kontrole. Ponieważ mój dziadek od czasu poprzedniej wojny pracował na kolei, znają go prawie wszyscy. Ja też poznałam wielu jego znajomych i przyjaciół. Część z nich nadal pracuje z majdanem kolejowym. Muszę jak najszybciej złapać słowackiego konduktora i wypytać o sytuację względem wizytacji dworcowych w Koszycach. – Spojrzała na Jana, sączącego w przedziale resztki śliwowicy. – Teraz chwila szczerości. Wiem, że stoję na rozdrożu. Aby ci to wyjaśnić, muszę opowiedzieć, co się na to złożyło… Tak jak i ty pochodzę z zamożnej arystokratycznej rodziny. Można powiedzieć, wyższej szlachty, lecz gdzieś tam w przeszłości moim przodkom powinęła się noga. Widziałam twój herb rodowy na palcu. Moja rodzina też ma takie i inne rodowe cacka… Leżą w walizce, którą targam ze sobą.

Chcę ci powiedzieć, że stronię od wyższych sfer. Wolę prostych, trzeźwo myślących ludzi bez sztywnych kanonów zarówno rodzinnych, jak i towarzyskich, Szczególnie angielskie fair play z segregacją, egoistycznym podejściem do rzeczywistości i prymitywnie zwierzęcym antysemityzmem doprowadza mnie do szału. Byłam raz w Londynie u krewnych. Spotkałam tam kilku bubków, których głównym zajęciem była gra, do kogo opłaca się otworzyć usta, kogo kompletnie zignorować i w dodatku stłamsić. Próbowali zrobić to ze mną. Zdeptałam ich i dokopałam im intelektualnie. Wyszłam tylnymi drzwiami dla służby, z czego miałam wielką satysfakcję. Oni i tak nie zrozumieli do końca, dlaczego ta młoda arystokratka z Austro-Węgier wyżywa się na nich. Napuszeni i sztywni, zarówno ojcowie, jak i synalkowie, chyba popadli po moim wyjściu w skrajną melancholię. Wujek matki Wilhelm i jego syn Albert zarykiwali się ze śmiechu, opowiadając mi potem o tym i przytaczając ich komentarze. Ja natomiast, wychodząc, usłyszałam kilka pochwalnych słów od lokajów i pokojówek. Bardzo mnie to podbudowało. Teraz dodatkowo rzygać mi się chce na to mocarstwo brytyjskie ze względu na ich miłość do faszyzmu, do tego gnoja Hitlera i dodatkowo za obłędne kapitulanctwo. Jeszcze kopa w dupę za to dostaną! Takie jest moje zdanie, i przepraszam cię za te brzydkie słowa.

Krystyna dotknęła policzkiem do szyby z niewyraźnym uśmieszkiem.

– To, co mówisz o Anglii… To wszystko jest bardziej skomplikowane. Mam nadzieję, że o tym jeszcze pogadamy… Ja mam nieco inne zdanie… Na dworze musi być strasznie zimno. Bylebyśmy nie zamarzli na śmierć. Opowiadaj dalej. Miło mi się słucha. Też mam masę refleksji z własnego życia.

Z drugiej strony wagonu pojawił się konduktor. Freda natychmiast się rozpromieniła i złapała lekko towarzyszkę za rękę.

– Znam tego kolejarza, i to bardzo dobrze. To stary kolega dziadka. Razem chodzili w góry i grają często w karty. Chyba nawet siedzieli razem w okopach w czasie poprzedniej wojny. Zanim do nas dojdzie, opowiem ci jeszcze trochę.

Przetarła czoło, jakby chciała przypomnieć sobie, na czym skończyła.

– Ach tak! Mówiłam o Londynie. Byłam w Londynie tylko raz. Potem już mnie tam nie ciągnęło, choć to piękne i tętniące życiem miasto. Tam doszłam do wniosku, że ci neurotyczni paniczykowie z wyższych sfer wybierają często takie żony, które mogą sobie podporządkować i psychicznie zniewolić. Te kobiety często mają więcej oleju w głowie niż ich mężulkowie-magnaci, choć nie odważają się tego na zewnątrz pokazać. Spotkałam wiele wartościowych i ostrych kobiet, które siedzą pod pantoflem swoich mężów. Biedactwa! Mam nadzieję, że wojna pomoże im się wyzwolić… Chociaż… może się mylę? To są zagorzali tradycjonaliści.

Przerwała i popatrzyła na zbliżającego się powoli konduktora.

– Oj! Znowu odeszłam od tematu. Teraz opowiem ci trochę o najbliższych. Matka moja pochodzi z austriacko-niemieckich wyższych sfer. Kiedy była jeszcze młoda, nastąpiło szereg różnych okoliczności i pewna część rodziny, razem z nią, znalazła się niemal na bruku. Po prostu skazana na banicję do Austrii, a nawet do Anglii. Za ostatnie grosze wyjechali na Węgry do wypróbowanych starych przyjaciół, którzy im w tym trudnym okresie pomogli. Ojciec matki kochał góry. Drugą jego pasją była kolej i jej rozwój. Jeszcze przed poprzednią wojną dostał dobrą pracę w słowackim kolejnictwie i osiedlił się wraz z moją babką w Koszycach. Był oficerem w armii austrowęgierskiej, tak jak i mój ojciec, który był sztabowcem. Do tego jeszcze wrócę.

Gdy dziadek wrócił po zakończeniu wojny, niemalże wyrzucili go nie tylko z pracy, ale chcieli też, aby się wyniósł z powstałej wówczas Republiki16. Miał jednak wielu przyjaciół i – jak to się mówi – silne plecy, toteż zatrudnili go na nowo. Nigdy więcej nie odwiedził Niemiec od czasu, gdy musieli uciekać jak żebracy od zemsty tamtejszych wyższych sfer. Teraz się domyślasz, kto zaszczepił mi ten dystans do arystokracji. Dziadek nie jeździł do swojej rodziny, za to oni bywali często na wakacjach w ich pięknym domu. Niestety jest noc, bo mogłabyś go zobaczyć z pociągu. Stoi na wzgórzu, tuż pod czarującym świerkowym lasem na przedmieściach Koszyc… Jakie tam są grzyby! Oj!…

Najlepiej układały się stosunki z jego braćmi i siostrami. Szczególnie z najmłodszym bratem, znanym i cenionym fotografem w Münster, posiadającym własne atelier. Ma bardzo zażyły kontakt z dziadkiem, a miał jeszcze lepszy z moim ojcem… Aż do śmierci taty przed niecałym rokiem. Do tego też jeszcze wrócę… To teraz jest dla mnie ważne… Potem musimy dalej porozmawiać. Jest już mój konduktor.

Mężczyzna spojrzał na nią i twarz mu się rozpromieniła. Rozpostarł ręce i przycisnął Fredę do piersi.

– Ale będzie jubel u Wertheimów17! Wyobrażam sobie, jak się ucieszą z twojego przyjazdu. Mam nadzieję, że to niespodzianka i nie zawiadamiałaś o swojej wizycie. – Na krótki moment zasępił się. – Jak ty się, biedna, tam dostaniesz? Całe miasto, a nawet cała Słowacja leży pod jedną wielką zaspą śnieżną. Nic nie kursuje. Zapomnij o jakiejś dorożce albo taksówce, a nawet saniach. To wielki cud, że kolej funkcjonuje bez większych opóźnień, choć…

Freda przerwała mu w środku zdania:

– Widzi pan. Jest problem, że nie jestem sama. Jest nas cała trójka.

Teraz on jej przerwał, kładąc rękę na ramieniu:

– Zaraz! Zaraz! Widzę, że masz krótką pamięć. Po pierwsze, jestem Pavel! Od ostatniej wspinaczki w piątkę w Batizovskiej Dolinie18 byliśmy już na „ty”. Zapomniałaś? Po drugie zaś, gdy jest jakiś problem, zaraz go rozwiążemy. Chyba pamiętasz, że jestem dobry w pokonywaniu trudności. Wejdźmy do środka. Muszę sprawdzić bilety. Pod tym względem jestem formalistą.

W przedziale było zacisznie. Jan wypił prawie całą zawartość flaszki i zasnął na dobre. Wejście konduktora z obiema kobietami przywołało go do porządku. Pavel sprawdził bilety, a potem przysiadł na ławce obok Fredy. Bez ogródek zapytała:

– Powiedz nam, jak wygląda kontrola na dworcu w Koszycach. Jak potem dostać się sprawnie i szybko do Popradu, a jeszcze lepiej do stacji Liptovský Mikuláš?

Popatrzył na wszystkich po kolei, a potem na ciasno stojące na półce plecaki. Pokiwał kilka razy głową i myślał chwilę, wpatrując się w podłogę, czy to ich narciarskie obuwie. Spojrzał na Jana i powoli powiedział:

– Pana znam dobrze i jeszcze z czasów wolności z Zakopanego, zanim jeszcze ta niemiecka zaraza tu przyszła. O przejściu przez stację bez aresztowania zapomnijcie! Każdy, nie tylko ja, domyśli się waszych zamierzeń. Ale bez paniki. Coś konkretnego wymyślimy. Dajcie mi tylko trochę czasu, a mamy jeszcze kilka kilometrów podróży. Sprawdzę najpierw ostatni wagon. Pogadam z drugim kolegą konduktorem i maszynistą. Potem przyjdę do was. Będę myślał cały czas… Mam już pewien plan… – Wyszedł i zamknął dokładnie drzwi.

Byli bardzo poruszeni. Szczególnie Jan ubolewał nad sytuacją.

– Co my teraz zrobimy? Obstawią pociąg i wybiorą nas jak lisy z pułapki. Jeszcze z tym sprzętem narciarskim… Kompletna klapa! Za dużo ludzi wie o całej akcji. Cholera!

Jedynie Freda nieporuszona siedziała w swoim kącie, nic sobie nie robiąc z powstałych kłopotów. Wreszcie przerwała ich dyskusję.

– Pavel powiedział, że coś wymyśli. Ja mu wierzę. Przedwcześnie się kłopoczemy. Idę zapalić. Pójdziesz, Krystyna, ze mną. Dokończę ci tę bajkę?

Siadły naprzeciw siebie na małych stołeczkach odciąganych od ściany korytarza. Freda nie czuła realnej różnicy wieku między nimi. Jednocześnie mimo tej krótkiej, kilkugodzinnej znajomości spostrzegła, że Krystyna potrafi być wesoła i beztroska, choć jest to tylko fasada. W gruncie rzeczy jest bardzo powściągliwa, a nawet zamknięta i zdystansowana do otoczenia. Najprawdopodobniej nie chce w żaden sposób odsłonić prawdy o sobie i ich misji. Zastanawiała się krótki moment, czy wszystko o sobie opowiadać. Przecież nie mam nic do ukrycia i niczego nie powinnam się obawiać ani wstydzić… Zaczęła mówić.

– Chciałabym historię o moich najbliższych skrócić do kilku słów. To jest jednak tak zagmatwane, że przejadę się po całej mojej rodzinie. Matka moja po urodzeniu mnie zaczęła być bardzo chorowita. Mówiono dookoła: „Ech, ta księżniczka! Nie daje rady z codziennością normalnego życia. Przyzwyczajona jest do służby w domu”. Tak jednak nie było i jak zaciągnęliśmy ją wreszcie do lekarza, czego nienawidziła, to było już za późno na leczenie zaawansowanej gruźlicy. Ukrywała to przed wszystkimi. Swoje pokasływania, a potem ataki kaszlu zbywała słowami: „Znowu gdzieś się podziębiłam”.

Spuściła głowę i przetarła kąciki oczu.

– Zostaliśmy sami. Ojciec, dwóch moich dorosłych braci i ja. Opowiem ci trochę o każdym z osobna. Potrzebuję wyrzucić z siebie nieco narosłego smutku. Z nikim o tych rzeczach nigdy nie rozmawiałam, tylko częściowo z dziadkami. Mam nadzieję, że jak się rozstaniemy, zapomnisz o tym wszystkim. Podświadomie mam do ciebie zaufanie. To mi wystarcza.

Przerwała na moment. Krystyna podparła głowę na swojej pięści, nie komentując. Freda natomiast, mówiąc, wpatrywała się pilnie w jej sygnet rodowy. Dziadek, emigrując do Słowacji, zabrał ze sobą całą bibliotekę. Jest tam kilka tomów atlasu herbów wszystkich rodów europejskich. Sprawdzę!

– Zacznę od ojca. To mi leży najbardziej na sercu, bo dzięki niemu jestem z siebie często zadowolona. Byłam jego oczkiem w głowie. Zdaję sobie doskonale z tego sprawę. Poświęcał mi zawsze masę czasu. Mieszkaliśmy na północ od Sopron w pięknej willi i każdy z nas miał swojego konia pod siodło. Do pracy tata dojeżdżał konno, a pracował na przejściu granicznym między Austrią i Węgrami, tuż pod samym Klingenbach. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy na jakiejś aktywności. Oprócz jazdy wierzchem, codzienna gimnastyka, bieganie i różne wymyślne zawody. Moi dwaj bracia prześcigali się w tym, aby ojcu dorównać. Ja – aby w czymś ich zdystansować. Nie wiem, czy wypada dziewczynie w moim wieku opowiadać o tym, że pobiła swoich braci w strzelaniu z broni krótkiej i długiej, a ojca i braciszków razem w rzucaniu nożem czy jakimś ostrzem do tarczy. Tata, pracując na granicy, chodził uzbrojony i jako oficer miał potężny zbiór broni. Wyrobił w nas również olbrzymi respekt do oręża i jego używania. Wymyślaliśmy najprzeróżniejsze mistrzostwa i zawsze któreś z nas dostawało jakąś nagrodę. Wdrapywanie się na upatrzone drzewo lub na dach domu, pływanie, określanie odległości, szukanie schowanych przedmiotów czy rzucanie ciężkim kamieniem na odległość.

Ojciec zawsze mawiał: „Nie wiadomo, kiedy coś się zdarzy. Taka umiejętność może się wtedy okazać potrzebna”. Jedynie co do boksu i walki wręcz, w której był mistrzem i którą trenował z braćmi, wmówił sobie, że to nie dla kobiet.

Zaśmiała się do swoich myśli.

– Zrobiłam kiedyś olbrzymią mistyfikację. Poszłam do mojej największej przyjaciółki Dzidzi. Mieszkała wtedy na przedmieściach miasta. Pochodzi z bardzo biednej żydowskiej rodziny. Zawsze chodziłam tam z jedzeniem, którego często nie mieli za dużo. Wyjechała potem pracować do Rzeszy, choć jej marzeniem były studia i malarstwo. Pracę opiekunki dla jednej ułomnej dziewczynki załatwił jej mój ojciec przez stryja z Münster. Mam z nią teraz tylko sporadyczny kontakt. Wracając już po zapadnięciu zmroku od Dzidzi, to jest około cztery kilometry, wytarzałam się na przydrożnym zaoranym polu, nabiłam sobie kamieniem zdrowego siniaka na udzie i wróciłam w takim stanie do domu. Opowiedziałam wymyślone kłamstewko „…To był zbir! Powalił mnie na ziemię, a ja walczyłam jak lwica, żeby mu uciec. Kopnęłam w bardzo czułe miejsce”. Bracia chcieli natychmiast siodłać konie, aby złapać złoczyńcę, lecz ojciec ich powstrzymał. Nie było już wtedy żadnych dyskusji i następnego dnia zjawiły się w domu mojego rozmiaru rękawice do walki. Muszę powiedzieć, że nawet lubię się bić, a tata nauczył mnie różnych sztuczek. Dają doskonały efekt, choć najczęściej są bardzo, ale to bardzo nieprzepisowe… Najważniejsze to zaskoczyć przeciwnika. Powalić go na ziemię, nie dając szans na podniesienie się na nogi. Ta zasada obowiązuje zarówno w walce, jak też na co dzień w normalnym życiu.

Krystyna trąciła Fredę lekko pięścią w kolano z aprobującym szeptem…

– No właśnie!

– Nie lubiłam szkoły, bo musiałam jeździć do internatu w Niemczech, co odciągało mnie od rodzinnego domu. Jedynie aktywne życie u skautów dawało mi odskocznię od szkolnej codzienności. Potem od czasu dojścia Hitlera do władzy zmieniło się to radykalnie. Byłam tak dobra we wszystkich ćwiczeniach i zaprawach fizycznych, że chcieli mnie natychmiast wciągnąć do Hitlerjugend. W związku z tym z pomocą ojca zmieniłam szkołę. Najpierw byłam u sióstr zakonnych w Austrii, a potem na Węgrzech w okolicy Sopron. Wtedy odetchnęłam, bo byłam w pobliżu moich najbliższych i każdą niedzielę mogłam spędzać w domu. Życie w klasztornym internacie było dla mnie koszmarem i bardzo się dziwię, że nie wyrzucili mnie na zbity pysk za moje różne wybryki…

Zapaliła wreszcie papierosa i spojrzała na zasłuchaną Krystynę, która w tym momencie powstrzymała się, aby nie parsknąć śmiechem.

– To mamy takie same doświadczenia klasztorne. Może ci to kiedyś opowiem… Mów dalej! Rzadko kiedy wciągam się tak bardzo w życie innych ludzi… Brak mi na to czasu.

Fot. Herb Krystyny Skarbek – Abdank | opr. Bastianow na bazie prac Tadeusza Gajla.

Freda spojrzała na nią z niedowierzaniem i ciągnęła dalej:

– Kończąc historię ojca, muszę powiedzieć, że od początku traktował mnie trochę inaczej niż moich starszych braci. Wymyślał różne skomplikowane zagadki, sytuacje albo zbiory faktów, które dawał mi do rozwiązania. Często mi mówił: „Odziedziczyłaś po mnie dar obserwacji i docierania do sedna prawdy. Poszłaś nawet o wiele dalej, bo po całej analizie faktów potrafisz to wykorzystać na swoje potrzeby. Pomogę ci wszystkimi siłami, abyś daleko z tym darem zaszła”. Niestety to ostatnie mu się nie udało. Walczył z rakiem przez ponad półtora roku. Całe nasze dzieciństwo i młode lata sondowaliśmy go, czym się zajmował w wojsku, a potem w pracy. Dopiero przed samą śmiercią powiedział nam, że był szychą kontrwywiadu wojskowego. Przed tamtą wojną pracował z asem austriackiego wywiadu Alfredem Redlem19, którego potem zdemaskował, że jest szpiegiem rosyjskim. Redl wtedy się zastrzelił. Po wojnie tata dostał natychmiast pracę w węgierskim KBH20, czyli Służbie Bezpieczeństwa Wojskowego.

Krystyna wstała.

– Zaraz wracam. Muszę… – Wskazała w stronę toalety.

Wróciła po chwili i usiadła na swoim miejscu. Pociąg zatrzymał się na następnej stacji i starsza para pasażerów wysiadła.

– Mów dalej. Twoja historia jest niesamowicie ciekawa i wciągnęła mnie dogłębnie. A niech tam! Zdradzę ci, że ja też kiedyś w młodości byłam u sióstr zakonnych. Mnie jednak wywalili, jak to określiłaś, na zbity pysk.

Freda trąciła ją poufale.

– Jak się tak zastanawiam, to już dużo tego opowiadania nie zostało. Kilka słów o moich dwóch braciach. Obaj też mają po ojcu dociekliwą naturę, choć nie w takim stopniu jak u mnie. Najstarszy, Tibor, po śmierci matki postanowił zostać lekarzem. Nie zmienił swojego zdania, wyjechał do Paryża i jest już gotowym specjalistą. Najpierw chciał zostać psychiatrą, lecz pociągnęła go w końcu, zdaje się, chirurgia, a może interna. Na ławce w przedziale leży książka, którą mi przysłał. Ponoć rewelacja. Natomiast ze wstępu wyciągam wniosek, że straszne nudy.

Młodszy z braci, Károly, jest bardziej wszechstronny. Mam na myśli jego zainteresowania. Był ulubionym dzieckiem matki z tego względu, że od małego dzielił jej miłość do piękna sztuki. Jednocześnie ma bardzo ścisły umysł i byłby doskonałym matematykiem. Ojciec był już bardzo chory. Wówczas znaliśmy już jego całą historię życia. Kiedyś przy obiedzie zażartował. „Z ciebie byłby wspaniały kryptolog i szyfrant. To dałoby ci więcej zarobku niż bieganie po pustyni z łopatą i ślęczenie nad tekstami pisma obrazkowego”.

Wracając do dzieciństwa Károlyego, to będąc u dziadków w Koszycach, zawsze był obłożony książkami z reprodukcjami malarstwa, a szczególnie publikacji o świecie antycznym. Bywał często w Niemczech i kiedyś przywiózł dwie książki, które kupił za swoje oszczędności. Jedna z nich była o Napoleonie w Egipcie. Część tekstu poświęcono znalezieniu kamienia w Rossecie i odczytaniu hieroglifów egipskich21