Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Woodstock Generation, czyli Wyższa Szkoła Jazdy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 lutego 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Woodstock Generation, czyli Wyższa Szkoła Jazdy - ebook

Paradoks niczym nieskrępowanej wolności polega na tym, że dążąc do niej, w końcu popadamy w niewolę. Nawet nie zauważamy, kiedy i jak staliśmy się skrępowani przez ideologie, stereotypy, osobiste przekonania, otoczenie, środowisko, używki, codzienne przyzwyczajenia.

Autor książki „Woodstock Generation, czyli Wyższa Szkoła Jazdy” przedstawia pokolenie outsiderów, ludzi dryfujących gdzieś na granicach rzeczywistości i własnego świata. Stara się utrwalić we wspomnieniach, z wyraźną dozą wierności, klimat odchodzących lat, kiedy to długie włosy, glany i muzyka były wyrazem sprzeciwu wobec znienawidzonego systemu. A wszystko to wzbogacone obszernymi fragmentami kultowych już piosenek, które w tamtych czasach oddawały ducha pokolenia woodstockowiczów i kształtowały ich przekonania.

Tutaj, w tym amfiteatrze, widzisz ostatnie oddechy starego Jarocina. Ci ludzie zebrali się tu sami, jakieś stare załogi, nawet stare kapele, które same próbują coś tu zrobić. Nikomu nawet nie zależy, żeby zorganizować alternatywną scenę, która nie przynosi kasy, a tylko generuje koszty. Ostatnie podrygi trupa, który kiedyś zwał się Jarocin. Ludzie będą tu przyjeżdżać na piknik w Jarocinie, ale nikt z nich nie pozna prawdziwego Jarocina, w którym walczyło się o wolność. Nie tylko o wolność od systemu czy władzy, ale o wolność jednostki, o prawo do bycia sobą, do własnych poglądów i przekonań, o szacunek dla drugiego człowieka, bez względu na jego pochodzenie czy grubość portfela, o równość... Pomyśleć, że pewnego dnia nawet ten symbol, ten amfiteatr, każe zburzyć jakiś idiota.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8313-152-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kiedy jesteś w mieście, otaczające cię budynki przytłaczają cię swoją wielkością. Lepkie, gorące, spocone powietrze, smród ulic i hałas. Ty, który tu właśnie się urodziłeś, nawet nie zauważasz, że twoje miasto, twój dom są tak śmierdzące, brudne i ohydne. Wielka kuweta, w której oprócz gówien walają się tony śmieci. Obślizgłe, tłuste baby wołają brudne dzieci. Bezimienność, pustka, samotność, głucho, choć tak głośno. Lepiej się nie uśmiechać, by nie dostać w mordę. Być cichym i niezauważonym to jedyna szansa przetrwania. Jak najszybciej dotrzeć do domu i schować się w czterech ścianach, gdzie przynajmniej przez chwilę możesz poczuć się bezpiecznie. Bezpiecznie jak w ulu, w którym wystawienie palca poza własny obszar może doprowadzić do złamania go lub ucięcia. Już nikt nie reaguje na krzyki dziecka sąsiada sadysty, za to słuchanie muzyki po dwudziestej drugiej jest ogólnonarodowym przestępstwem, zabronionym kodeksem karnym, czymś, co powoduje bohaterskie akcje stróżów prawa i rozbudza poczucie moralności wśród obywateli.

Coś zupełnie innego urodzić się gangsterem, bandytą z pałą bejsbolową, a coś innego być cichym i niezauważanym… W pierwszym przypadku możesz, ba, nawet musisz być głośny. Dzielnicowy udaje, że nie widzi… Wszak i tak wykazał się wielkim bohaterstwem, podejmując interwencję i broniąc moralności pani Zeni z warzywniaka. Moralność tej damy została bowiem naruszona przez Zielonego, który ośmielił się wypić tanie wino w okolicy kiosku.

– Spieprzaj, dziadu… – krzyczał policjant.

– Ja go obserwowałam. Już od rana siedział, czaił się, jeszcze by coś złego zrobił.

– O tak, na takich drabów trzeba mieć oko. Jeszcze coś na murze napisze o prezydencie i osika…

– Albo o księdzu proboszczu…

– No właśnie, trza uważać, być inteligentnym i mieć oczy dookoła głowy. I zero tolerancji dla takich, zero…

– A to mógł być w dodatku pedał i Żyd. Widział pan jego włosy?

– Tak, tak, bo to całe zło przez tych pedałów. Tak się to cholerstwo napleniło, że se człowiek rady dać nie może…

– I Żydów! Stary mi mówił, że Żydy to są wszędzie i wszystkim rządzą. I jeszcze komuniści…

– Trza by ich było wszystkich na leczenie albo pozamykać do więzień, to by ta nasza Polska inaczej wyglądała.

– A słyszał pan? Zenek spod siódemki to swoją wczoraj tak zbił, że dzisiaj nawet na zakupy nie przyszła.

– Należało się jej; mówią, że ten dzieciak to nie jego.

– No pewnie, że nie jego. W ogóle do niego nie jest podobny, a poza tym ja ją dobrze znam. Wie pan, żeśmy razem do zawodówki chodziły?

Gdzie ja, kurwa, jestem? O co w ogóle, do cholery, chodzi? – pomyślał Zielony. Wyciągnął z paczki papierosa, włożył do ust i zaczął szukać zapalniczki.

– Kopsnij szluga.

Zielony odwrócił się i ujrzał krótko ostrzyżonego kolesia w czarnej kurtce, sportowych spodniach i butach.

– No… – Zielony poczęstował nieznajomego. – A masz może ognia?

– Ta… – Nieznajomy odpalił zapalniczkę i podał ogień. Zielony zaciągnął się i zapytał: – Nie wiesz, która jest godzina?

– Słuchaj, poczęstowałeś mnie szlugą, ja ciebie ogniem, więc chyba jesteśmy kwita, nie? Więc spierdalaj, bo ci przyjebię…

_Cel! Pal! Zaczęto polowanie_

_Dzieci jak muchy padają na ekranie_

_Wariatka matka krzyczy w ciszy_

_Daleko jesteś tak i nie chcesz słyszeć_

_Dzieci śmieci…_¹

(Oddział Zamknięty)

1 J. Wajk, Oddział Zamknięty, _Dzieci Śmieci_ z albumu _Terapia_, Schubert Music GmbH 1993.W takich chwilach czujesz, że żyjesz. Oddychasz wolnością, radością, szczęściem. Takie rzeczy zdarzają się niezmiernie rzadko w życiu człowieka. Są to najpiękniejsze chwile, przechodzące szybko i prawie niezauważenie, których smak i piękno rozumiemy i czujemy dopiero po latach.

Rozpoczęło się lato roku… W powietrzu czuło się wolność. Upadek tak zwanego komunizmu napawał optymizmem i dumą. Byli pierwszym pokoleniem, które na własnej skórze odczuwało te przemiany. Wielkie zmiany nastąpiły już w szkole, mogli w końcu zrzucić mundurki. W klasach pojawiły się krzyże i orły z koroną dorysowaną flamastrem.

– My to mieliśmy… a na was czeka teraz prawdziwa wolność. – Słowa te rozlegały się dookoła i dotyczyły praktycznie wszystkiego, tak zwane morały starszych.

– My to nie mieliśmy nic, puste półki, a wy…

– Mały fiat, mieszkanie, pralka – szczyt marzeń każdej młodej rodziny, a wy… Zobaczycie, jak w Ameryce…

– Ach, ja to muzyki po nocach słuchałem, nagrywałem z radia Luxemburg, bo u nas nie można było kupić jakiejkolwiek płyty.

– Mnie za długie włosy ścigali. Dyrektor ze szkoły chciał mnie wyrzucić, aż w końcu milicja najpierw zabrała mnie do fryzjera, a potem wysłali mnie do woja.

No tak, dla nich był to początek raju. Wreszcie zamiast zwykłej oranżady czy wody w woreczku mogli napić się prawdziwej coca-coli. W sklepach pojawiły się dziesiątki rodzajów gum do żucia, batonów, chipsów, lodów. No i wielki synonim wolności – otwarto granice, co dla mieszkających w małym miasteczku przy granicy z Czechami miało niebagatelne znaczenie i zapewne w znacznym stopniu odbiło się na ich przyszłości.

– Chłopaki, no to ruszamy – powiedział Zielony.

Role już dawno były podzielone. Kula – najbardziej zorganizowany, zawsze przygotowany – ze śrubokrętem, młotkiem i latarką pozostał na miejscu. Reszta ruszyła w stronę granicy. Trzy godziny później wrócili z plecakami pełnymi browarów i spirytusu.

– Macie? – zapytał Kula.

– Oczywiście, a ty?

– No, widzimy, że się spisałeś…

Na miejscu stały już dwa rozbite namioty, ognisko było rozpalone, drewno – przygotowane, Kula zrobił nawet prowizoryczne ławki i stolik. Zawsze był najbardziej zorganizowany.

Ich potrzeby zaczynały się na browarach, a kończyły na kocu i namiocie. Były to standardowe potrzeby młodych chłopaków na wakacjach. Mogli jeść suchy chleb, ziemniaki z ogniska i kiełbasę surową albo pieczoną. Nie potrzebowali do tego nawet kija, po prostu kładło się kiełbasę na kamieniu w pobliżu ognia. Szczytem kreatywności było zebranie drewna. To ich właśnie różniło.

Kula nie potrafił grać w piłkę, rzucać kamieniami, a do tego biegał jak lebioda. Dla nich był dziwakiem. Kiedy budowali bazy na drzewach, on rozkręcał stare radia; kiedy zbierali na wysypisku puszki do kolekcji, on gromadził stare głośniki; kiedy kupowali resoraki w Pewexie, on zbierał na omomierz… Teraz, kiedy uganiali się za laskami, on budował wzmacniacze, systemy nagłośnieniowe i oświetleniowe.

Rozległ się syk otwieranego browara.

– No to chlup, chłopaki! – Stuknęli się butelkami zimnego piwa.

Ten luz odczuwalny był dookoła, tak zwany high life. Alex wyciągnął pudełko kapitanów, otworzył je z należytym rytuałem i wszystkich poczęstował, choć trudno mówić tu o częstowaniu, bo przecież fajki były wspólne.

– Upał, nie? – powiedział Alex.

– Upał, ale zanim pójdziemy się kąpać, trzeba rozrobić spirytus – odpowiedział Kula.

Zielony zaciągnął się szlugą i sięgnął do plecaka po litrową butelkę spirytusu. No, to będą z tego dwa litry niezłego czadu. Choć mieli zaledwie po kilkanaście lat, nie były to ich pierwsze browary, szlugi czy spirytus. Nie były to także ich pierwsze wakacje poza domem. Mieli jednak poczucie, że rozpoczyna się zupełnie nowy okres w ich życiu, okres poznawania i doświadczania.

– Dobra, pokażę wam najprostszy i najszybszy sposób na destylację.

Kula wlał niewielką ilość spirytusu do przygotowanej wcześniej butelki, podpalił i zanurzył szyjkę w wodzie, a ta z niemal kosmiczną prędkością zapełniła butelkę. Przelał połowę zawartości do drugiej butelki i dopełnił spirytusem.

– Teraz trzeba włożyć je do rzeki, żeby się schłodziły – stwierdził, zakręcając butelki.

Siedzieli przy ognisku, pijąc piwo i jedząc kiełbasę.

– To co? Do wody? – zapytał Kula, przełykając ostatni łyk piwa, po czym z rozbiegu wskoczył do rzeki. Chwilę później pływali już wszyscy.

Kiedy zapadł zmierzch i kąpiel w zimnej górskiej wodzie stała się dość nieprzyjemna, wyszli z rzeki i zaczęli ogrzewać się przy ogniu. Kula sięgnął po spirytus, którego temperatura sprawiała, że już od dłuższego czasu był odpowiedni do spożycia. Alex wyciągnął kieliszki, a potem otworzył butelkę i zaczął nalewać. Kiedy chciał napełnić kieliszek Zielonego, ten zaprotestował:

– Nie, ja dzisiaj poznaję. Nalej mi do kubka. Na pohybel! Wódka to nasz najgorszy wróg, trzeba ją lać w mordę, ile wlezie… – stwierdził i przechylił kubek.

Pili kolejne kieliszki i rozmawiali, kiedy nagle Zielony obrócił się i osunął na ziemię z konara, na którym siedział. Chciał się jeszcze podnieść, ale okazało się to zbyt trudne. Zupełnie stracił kontrolę nad własnym ciałem.

– Hej, Zielony! – zawołał Kula, po czym podszedł do kumpla, chwycił go pod ramiona i posadził.

Utrzymanie się na konarze okazało się jednak niemożliwe. Mózg Zielonego był teraz integralną częścią reszty ciała. Kula i Alex jeszcze kilkakrotnie próbowali pomóc koledze, jednak efekt był zawsze ten sam… Chłopak osuwał się na ziemię zupełnie bezwładny. Kiedy po raz kolejny podeszli, by go podnieść, ten resztką sił wybełkotał:

– Zzzostawcie mnie, do kurwy nędzy…

Odwrócili się i odeszli. Nagle usłyszeli szelest. Kiedy spojrzeli w stronę Zielonego, zobaczyli, jak ciało leżącego na ziemi dziwnie się porusza.

– Wije się jak dżdżownica – zaśmiał się Kula.

– Tak, ale co my z nim teraz zrobimy? – wybełkotał podpitym głosem Alex.

Zielony leżał jak ścierwo; zupełnie stracił kontrolę, nie mógł ruszyć ręką, a nawet palcem, nie mówiąc już o wstaniu czy utrzymaniu równowagi. Rzygał pod siebie, od czasu do czasu poruszany tylko konwulsjami i czkawką.

– Zostawić go nie możemy, do namiotu go nie weźmiemy, bo wszystko nam zarzyga. Co my, kurwa, zrobimy?

– Włożymy go nogami do namiotu, a głowę zostawimy mu na zewnątrz – powiedział Kula.

– Ale na razie musimy skończyć flaszkę.

Noc była ciepła i przyjemna, więc w spokoju delektowali się… wszystkim: nocą, powietrzem, ciszą, ogniskiem, zapachami lasu, szumem rzeki, fajkami, rozrobionym wcześniej spirytusem i winem ryżowym, które Zielony przyniósł z domu. Minęła kolejna godzina.

– No, to kładziemy się spać – wybełkotał Alex.

– A co z Zielonym?

– Chyba go zostawimy. Jemu i tak jest wszystko jedno…

Zielony leżał z twarzą wciśniętą w mieszaninę rzygowin i błota. Można by wątpić, czy w ogóle żyje, gdyby nie regularne ruchy, jakie wywoływały u niego niekończące się konwulsje.

– Rusza się jak wąż – śmiał się Kula.

– Tak. Zostawmy go tu i ruszajmy do namiotu.

_You know the day destroys the night_

_Night divides the day_

_Tried to run_

_Tried to hide_

_Break on through to the other side_²

(The Doors)

Choć tego nie planował i nie zdawał sobie z tego jeszcze sprawy, Zielony po raz pierwszy przekraczał „drzwi percepcji”. Drzwi, które ukazują inny wymiar rzeczywistości. Ruszał w świat Alicji, gdzie po drugiej stronie lustra… Uchylił drzwi Aldousa Huxleya i Jima Morrisona, które nie pokazując nic, ukazywały wszystko. Niczym świnia leżał w błocie, nie mogąc się nawet ruszyć; był ścierwem nic niemogącym i niczego niewartym, a równocześnie stawał się wszystkim. Był nigdzie i wszędzie, niczym i wszystkim. Świat przestał istnieć.

Obudziły go odgłosy rozmowy i zbliżające się kroki. Otworzył oczy, w oddali widział rzekę i dym z dogasającego właśnie ogniska. Słońce wzeszło już jakiś czas temu, a teraz powoli przebijało się przez liście drzew. Obok przeszli dwaj wędkarze, których głosy i kroki usłyszał Zielony. Czekał na druzgocący komentarz, lecz mężczyźni minęli go w zupełnej ciszy, jakby bali się go obudzić. Teraz wreszcie mógł się poruszyć. Uniósł lekko tułów, podparł się na rękach i ostrożnie usiadł. Pomarszczona, odgnieciona twarz, zmierzwione włosy, brudny sweter i spodnie oklejone błotem oraz resztkami wyschniętych już rzygowin wskazywały, że nie była to łatwa noc.

– O kurwa – wybełkotał Zielony. – Nigdy więcej alkoholu, nigdy więcej…

2 J. Morrison, The Doors, _Break on Through_ (_To the Other Side_) z albumu _The Doors_, Electra Records 1967.Większość wolnego czasu Alex, Diuq i Zielony spędzali w Kratce – pubie, w którym od lat kręciło się całe undergroundowe życie kulturalne. Właściwie w całym mieście było jedno miejsce, do którego zmierzała bohema, wszystkie wyrzutki społeczne, punkowcy, metalowcy, hippisi, rastamani i hip-hopowcy. Dziwaki wszelkiej maści: zaczynając od dzieciaków z irokezami, agrafkami w uszach, kolczykami w nosie i wargach, dziarami, dredami, przez uciekinierów z domu, niegrzeczne, zbuntowane dziewczynki, gejów, na alkoholikach i bezdomnych kończąc.

Już sam wygląd Kratki wzbudzał wiele kontrowersji. Znajdowała się na pograniczu miasta, na skraju lasu. Była to drewniana budowla osadzona na kamiennych fundamentach, jak gdyby postawiono ją na ruinach średniowiecznego zamku. Wewnątrz znajdowała się wielka sala z paleniskiem pośrodku i balkonem, cała w drewnie i kamieniu, ze skórami zwierząt na ścianach i psychodelicznymi obrazami Bienia. Obrazami, które odwracały psychę w drugą stronę, robiąc z mózgu świdrowanego, kolorowego loda.

Diuq, Zielony i Alex pokonali pięć wejściowych schodków. Szybko minęli patio i weszli do środka. Choć byli tu niemal codziennie, ten widok zawsze ich zdumiewał; było tu pięknie i tajemniczo. Z okien na piętrze do ciemnej sali wpadały słupy promieni słońca, tworząc pokaz gry światła i unoszącego się dymu.

O tej porze było jeszcze zupełnie pusto i cicho; tylko przy stoliku w kącie, z książką w ręku, siedziała Joko. Nazywano ją tak, bo była dziewczyną Lennona, choć ich związek oprócz uznawanego przez obojga hippisowskiego _free love_ bardziej przypominał relację destrukcyjnych, punkowych Sida i Nancy z ich kłótniami i rzucaniem wszystkim, co tylko znalazło się pod ręką.

– Siemka, Joko.

– Cześć, chłopaki.

– Jak tam? – spytał Zielony.

– Ale bania, chi chi chi. – Joko zaśmiała się piskliwym głosem. – Z wczorajszego dnia właściwie niewiele pamiętam. Były tańce, najpierw wypiliśmy w parku chyba sześć win, potem przyszliśmy tutaj. A tu… wiadomo… impreza do rana. Niewiele pamiętam. Dopiero później… piękne, gwieździste niebo, kiedy koło piątej rano wracałam do domu.

– Ta… Jak zwykle romantyczka – stwierdził Alex.

– Browarki, chłopaki.

Diuq, który od razu po wejściu poszedł do baru, przyniósł trzy piwa i postawił na środku stolika. Zielony i Alex sięgnęli po kufle i niemal równocześnie zrobili pierwszy łyk, a potem wszyscy dosiedli się do Joko. Nagle z hukiem otworzyły się wahadłowe drzwi. Do środka ze śmiechem wpadli Lennon i Nylon.

– Ale jazda, ha ha ha, ale jazda – powtarzał zataczający się Lennon.

Byli nieźle nagrzani; jak wolne elektrony krążyli po sali, odbijając się od stolików. Teraz dopiero siedzący przy Joko zauważyli, że Nylon i Lennon są zupełnie mokrzy. Ich kurtki błyszczały w świetle, a ze spodni kapała woda.

– Ale jazda, ha ha ha, ale jazda. – Ciągle powtarzający te same słowa i śmiejący się Lennon pochylił się nad stolikiem i szeptem, trzymając palec na ustach, powiedział: – Ciii… W parku wypiliśmy wino i szliśmy tu, kiedy Nylon się zatoczył i wpadł do rzeki.

– To wyjaśnia, dlaczego Nylon jest mokry. A ty? – zapytał Zielony.

– On chciał mnie ratować i wskoczył na banię za mną do rzeki – wybełkotał Nylon. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że rzeka sięgała najwyżej do pasa, a na dworze było około minus dziesięciu stopni.

– Jak wy wrócicie? Przecież mokrzy nie wyjdziecie na mróz – powiedziała Joko.

– Tu się wysuszymy. Nylon, rozbieraj się – zarządził Lennon. Chwiejąc się na nogach, rozebrali się do majtek i zaczęli wykręcać ubrania.

– Kurwa, zaraz jajka mi zamarzną, Lennon. A tobie? – odezwał się Nylon.

– Ściągamy majty.

Nie trzeba było długo czekać i już za chwilę obaj stali przy kominku nadzy z majtkami na głowach.

– Chłopaki, dajcie spokój, załóżcie chociaż te majtki – powiedział błagalnym głosem Edek, właściciel lokalu.

– Zostań moim przyjjjjacielllemmmm… – zaśpiewał w odpowiedzi Lennon.

– Daj im spokój – prosiła Joko. – Obaj wpadli do rzeki i mają wszystko mokre.

– Dobra, coś trzeba będzie pomyśleć. – Edek zniknął na zapleczu.

Kratka zaczęła pomału się zapełniać. Wieczorami bywała wręcz przeludniona. Jeśli nie przyszedłeś odpowiednio wcześnie, nie miałeś gdzie usiąść. Ludzie pili piwo, rozmawiali, grali w różne gry. Właściwie wszyscy się znali, więc nie robiło to znaczenia, przy którym stoliku się siedzi.

– Hej, chłopaki, co wam się stało?

To pytanie padało za każdym razem, kiedy w drzwiach pojawiał się ktoś nowy. Jednak dwie nagie postacie przy kominku nie były codziennością nawet tu. W końcu z minuty na minutę i z każdym kolejnym łykiem widok ten stał się wszystkim obojętny. Nylon, który słynął z tego, że spał na stojąco, trzymając się kufla piwa, teraz z pochyloną głową robił dwa małe kroczki do przodu i jeden większy do tyłu, po czym podnosił głowę, rozglądał się dookoła, wydawał z siebie kilka nieartykułowanych dźwięków, następnie brał łyk piwa i ponownie zapadał w letarg. Lennon z majtkami założonymi na głowie, oparty o kominek, uśmiechał się szeroko, ukazując braki w uzębieniu.

Kilkanaście minut później w drzwiach pojawił się Edek.

– Macie, chłopaki! – Podszedł do Lennona, trzymając na ręku kilka ubrań.

– Skąd masz? – zapytał zdziwiony kumpel.

– Podjechałem do domu i przywiozłem, co miałem.

– Dobry z ciebie człowiek, Edziu – podziękował mu Lennon, próbując założyć koszulę na zmarznięte ciało. – Zostań moim przyjacielem! – zawołał jeszcze za odchodzącym Edkiem.

Nagle w pomieszczeniu rozległ się dziwny gwizd i szum, a cała sala zapełniła się dymem.

– Pali się! – zawołała Kacha. – Uciekać! – Ludzie zaczęli tłoczyć się przy wyjściu.

– Wychodzić, wychodzić! – poganiał maruderów Edek. Wreszcie jako ostatni wyszedł z Kratki. – Na pewno wszyscy wyszli? – upewnił się, wołając do zebranego tłumu.

– Jak jest Nylon, to na pewno są wszyscy – zaśmiała się Joko.

Tłum stał na zewnątrz wpatrzony w komin, z którego niczym z silnika odrzutowego buchały spaliny i iskry.

– To tylko komin. Wezwałem już straż – uspokajał wszystkich Edek.

Była mroźna, gwieździsta noc. Stali, trzęsąc się z zimna, kiedy usłyszeli w oddali sygnały nadjeżdżającej straży. Pod budynek podjechały trzy wozy. Otworzyły się drzwi i z ich wnętrza zaczęli wybiegać strażacy.

– Co się dzieje? – zapytał pierwszy z nich, aby ocenić sytuację.

– Panowie! – zawołał Lennon. – Stanął w ogniu nasz wielki dom, dom dla nerwowo i psychicznie chorych, a my nie chcemy uciekać stąd, krzyczymy w szale wściekłości i rozpaczy… stanął w ogniu nasz wielki dom!

_Stanął w ogniu nasz wielki dom_

_Dom dla psychicznie i nerwowo chorych…_

_…A my nie chcemy uciekać stąd_

_Krzyczymy w szale wściekłości i pokory…_³

(J. Kaczmarski)

3 J. Kaczmarski, P. Gintrowski, _A my nie chcemy uciekać stąd_ z albumu _Nie chcemy uciekać_, Kompas 1990._Wszyscy jedziemy na tym samym wózku_

_Od strachu uratuje nas tylko defekt mózgu…_⁴

(Defekt Muzgó)

Kolejne tygodnie mijały na szaleństwach i zabawach. W oparach alkoholu i papierosów topiono smutki i radości. Przy stoliku siedzieli Diuq, Zielony, Alex i Kula. Przed nimi stały browary, obok popielniczki leżała zaś paczka z tytoniem i bletki. Kula siedział i jakby od niechcenia robił splify. Na stole kładł bletkę, wyciągał z paczki odpowiednią ilość tytoniu, skręcał go palcami prawej ręki, a potem kładł na bletce. Tą samą ręką podnosił bibułkę, delikatnie obracał, językiem zwilżał klej i cały czas jedną ręką skręcał całość w idealnego papierosa. Tym sposobem kładł na stole kolejnego gotowego splifa.

Siedzieli na piętrze – był to rodzaj dużego balkonu, na który prowadziły wąskie schody. Znajdowało się tu pięć stolików. Z góry można było obserwować całą Kratkę, będąc przy tym samemu z dala od jakiejkolwiek kontroli. Obsługa lokalu przychodziła tu sporadycznie i była z dala widoczna, kiedy wchodziła po schodach.

Siedzieli cicho, prawie nie rozmawiając, kiedy nagle Alex chwycił kufel piwa i duszkiem opróżnił jego zawartość. Odstawił go na stół i sięgnął po kolejny, który również przechylił, opróżniając do samego dna.

– Morrison – powiedział Alex – mówił, że z piciem jest jak z hazardem. Wychodzisz z domu i nigdy nie wiesz, gdzie się obudzisz.

Czas leciał spokojnie; o tej porze nie było tu jeszcze nikogo. Siedzieli, rozmawiając, kiedy usłyszeli otwierające się na dole drzwi, a potem czyjeś kroki. Ktoś wchodził po schodach na górę. Wreszcie ukazała się głowa – to był Lennon. Jak zwykle uśmiechnięty podszedł do stolika.

– Cześć, chłopaki – przywitał się ze wszystkimi. – Nie było tu Joko? – zapytał.

– Nie, dzisiaj nie.

– Kopsnijcie papieroska – powiedział Lennon, ściszając głos i zginając się, jakby kuląc się w sobie.

– Bierz. – Kula sięgnął po jednego z leżących na stoliku i podał Lennonowi.

– Dzięki bardzo, aaa… – Lennon uniósł palec wskazujący i zaczął nim ruszać, jak gdyby groził. – Aaa… mogę jeszcze jednego, gdybym spotkał gdzieś Joko?

– Jasne, bierz – powtórzył Kula.

Lennon wziął papierosa i ruszył w kierunku schodów. Nagle przystanął, odwrócił się i powiedział:

– Aaa… jeśli spotkam jeszcze kogoś…

– Kurwa, bierz, ile chcesz – zawołał Kula.

– Żartowałem – odpowiedział Lennon i zbiegł po schodach. Szybkim krokiem przeszedł przez całą salę i wyszedł, otwierając wahadłowe drzwi.

Siedzieli jeszcze chwilę. Pomału stoliki na dole zaczęły się zapełniać. Nagle w całej Kratce zgasło światło.

– Uuuuaa!!! – Rozległy się gwizdy i okrzyki aplauzu.

– Awaria prądu! – krzyknął barman i zaczął roznosić świeczki.

Kiedy na wszystkich stolikach zapłonęły świeczki, stało się jeszcze bardziej tajemniczo i magicznie. Diuq wstał od stolika i podszedł do barierki balkonu, gdzie teraz było zupełnie ciemno. Wychylił się, a potem kocim ruchem wskoczył na barierkę. Rozłożył ręce na boki, aby uchwycić równowagę, i zaczął iść niczym linoskoczek.

– Kurwa, zaraz pierdolnie – powiedział Fest.

Diuq, ryzykując upadek z kilku metrów i co najmniej stłuczenia, szedł z rękami rozłożonymi na boki po ledwie widocznej poręczy. Kiedy doszedł do końca, wszyscy odetchnęli, myśląc, że to koniec podróży. Wszyscy… prócz Diuqa, który teraz zaczął się cofać, idąc tyłem… po barierce, co wyczyn ten robiło jeszcze bardziej niebezpiecznym.

– Pojebus – powiedział Kula.

– Pojebus, pojebus – powtórzył Zielony.

Tymczasem Diuq doszedł już do końca, zeskoczył z barierki i podszedł do stolika.

– Morrison by tak zrobił – powiedział i usiadł spokojnie na krześle.

Alex sięgnął po stojący na stoliku pusty kufel, umieścił go pod stołem i sam się przysunął, cały czas manipulując coś rękami. Po chwili dało się usłyszeć charakterystyczny dźwięk naczynia napełnianego cieczą.

– Kurwa, on leje – powiedział Zielony. Przy stoliku nastała głucha cisza, wszyscy nasłuchiwali dźwięku dochodzącego spod stołu.

– Zaraz przeleje – powiedział Kula, który siedział tuż obok Alexa i zapewne słyszał najlepiej.

– Ha, ha! – Wszyscy parsknęli śmiechem.

Alex wysunął pomału prawie pełny kufel, postawił go na stoliku i sięgnął po kolejny, pusty. Znowu rozległ się śmiech. Tym razem procedura trwała znacznie krócej. Już po chwili Alex wyciągnął kufel w połowie zapełniony złocistym płynem. Postawił go wśród innych stojących na stoliku.

– Kurwa, nie idzie ich odróżnić; są identyczne jak piwo – wybełkotał Kula.

– No, to gramy w ruską ruletkę – powiedział Alex i odwrócił się tyłem do stolika.

Nikogo nie trzeba było specjalnie zachęcać. Wszyscy zaczęli wymieniać kufle miejscami, coraz to inna ręka chwytała kufel i przenosiła go w inne miejsce. Trwało to jakąś chwilę, tak że już nikt nie wiedział, gdzie jest piwo, a gdzie uryna. Aleks odwrócił się i szybko sięgnął po jeden ze środkowych kufli. Przystawił go do ust i duszkiem zaczął łykać żółtawy płyn.

– Browar, inaczej puściłby pawia – westchnął jak gdyby od niechcenia Zielony.

Tymczasem Alex opróżnił już zawartość, a pusty kufel odstawił z powrotem na stolik.

– Smaczne? – zapytał Diuq.

– Morrison by tak zrobił – odpowiedział Alex.

– Spierdalamy, nim ktoś się natnie.

Ze śmiechem wszyscy zbiegli po wąskich schodkach prowadzących do dolnej części Kratki. Przebiegli przez całą salę i już po chwili dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk ruszających się wahadłowych drzwi. Wybiegli na pełny śniegu parking. Stylizowane latarnie oświetlały okolice. Urok i niesamowitość tego miejsca sprawiały, że można tu było bez zbędnych rekwizytów i starań umieścić akcję _Władcy Pierścieni_. Po jednej stronie znajdowała się niemal pionowa skalna ściana porośnięta starymi bukami. Obok niej lasem prowadziła ścieżka, wzdłuż której płynęła szeroka górska rzeka. Jakby tego było mało, co kilkadziesiąt metrów ze skalnego zbocza wypływało źródełko, a w skałach wydrążone były stare sztolnie.

Rozmawiając i mocno gestykulując, ruszyli wąską ścieżką niczym baśniową Walhallą. Po kilku minutach dotarli do wiaduktu kolejowego, który był niczym brama oddzielająca magiczny baśniowy świat od miasta. Niepostrzeżenie minęli most i znaleźli się na jasno oświetlonej ulicy.

Było późno w nocy, więc na ulicach panowała zupełna pustka; tylko telewizory migające w oknach wskazywały, że gdzieś tam głęboko ukryci w swoich mieszkaniach są żywi ludzie. Szli teraz środkiem pustej ulicy, w zasadzie nie odzywając się do siebie, kiedy nagle Diuq przystanął. Wyciągnął z kieszeni pudełko papierosów, otworzył, wyjął jednego ze środka i włożył między wargi. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki, z której wyciągnął zapalniczkę. Zapalił papierosa, zaciągnął się i spokojnie wyjął go z ust. Cała reszta przystanęła, czekając na Diuqa, kiedy ten nagle wziął rozbieg, po czym wskoczył na maskę, a potem na dach jednego z zaparkowanych samochodów. Stał ponad wszystkimi, spokojnie zaciągając się papierosem.

– Tak zrobiłby Morrison.

Diuq zbiegł po masce na ziemię i wskoczył na następny samochód. Z rozpędu wbiegał na kolejne auta. Dopiero na dachu czwartego poślizgnął się i upadł na plecy, a potem jak kot spadł na chodnik. Zanim reszta zdążyła do niego podejść, Diuq stał już, spokojnie dopalając papierosa.

– Spierdalamy, nim ktoś wezwie policję – odezwał się Zielony. Pośpiesznie ruszyli w dalszą drogę. Teraz, pełni adrenaliny, szli, głośno rozmawiając na temat niedawnego zdarzenia. Minęli kilka przecznic i znaleźli się pod nocnym sklepem.

– Poczekajcie, muszę kupić fajki – powiedział Diuq.

– To może złożymy się jeszcze na jakieś winko – zaproponował Zielony.

– Ja nie mam już kasy – powiedział Alex, ale to nie miało żadnego znaczenia. Od zawsze zrzuta była zrzutą, każdy dawał, ile miał. Nieraz zresztą sępili drobne od przechodniów. Tego wieczoru wystarczyła zrzuta. Zielony przeliczył pieniądze.

– Okej, paczka mocnych i wino. – Wszedł do sklepu.

Za chwilę był już z powrotem.

– To co? Do parku na pomnik? – zapytał Zielony i nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku parku.

Szybko przebiegli przez ulicę, ruszyli chodnikiem, by po około dwustu metrach skręcić w wąską ścieżkę zarośniętą niskimi drzewami, która prowadziła wprost pod postument. W oddali było już widać oświetlony pomnik bohaterów wojennych. Wydeptaną ścieżką przeszli tuż obok ozdobnego murka, by za moment znaleźć się na placu z tyłu pomnika pełnym kapsli, korków i petów. Zielony wyciągnął butelkę, odkorkował, a korek rzucił na ziemię.

– Zdrówko! – Uniósł lekko butelkę, a potem ją przechylił, biorąc duży łyk.

Butelka ruszyła w koło z ręki do ręki, z ust do ust. Zielony wyciągnął papierosy, chwilę później rozbłysnęła metalowa zapalniczka, oświetlając ich twarze. Stali w ciszy, przeskakując tylko z nogi na nogę, co miało ich trochę rozgrzać.

– Kurwa, zimno, a mnie chce się lać – powiedział Fest.

– To lej na murek – odpowiedział Alex.

– To nie murek tylko pomnik bohaterów.

– Jakich, kurwa, bohaterów? Nie zapomnij, że bohater jednych jest wrogiem dla innych i służy tylko do mydlenia oczu durnemu społeczeństwu. Ludziom potrzebni są bohaterowie. Tam, gdzie kiedyś był pomnik Hitlera, dzisiaj stawiają pomnik papieża. Notabene, i jeden, i drugi był przywódcą organizacji odpowiedzialnych za miliony niewinnie pomordowanych ludzi…

– Porównujesz papieża do Hitlera? – zapytał Kula.

– Raczej nie – odpowiedział Alex. – Jeśli policzysz wszystkich prześladowanych i zamordowanych pogan, Żydów, wyprawy krzyżowe, świętą inkwizycję, konkwistę, kontrreformację, polowanie na czarownice z niezwykle wymyślnymi torturami, na Ku Klux Klanie kończąc, to Hitler ze swoimi milionami osób zabitych i obozami koncentracyjnymi wypada marniutko.

– Pierdolisz, Alex – uniósł się Kula. – To wszystko zamierzchłe czasy, nie można mówić, że dzisiejszy papież jest za to odpowiedzialny.

– A gdyby Hitler wygrał wojnę, byłby bohaterem narodowym Niemiec i wszędzie stałyby jego pomniki, a jakiś tam Adolf III rządziłby Rzeszą ponad wszystko. Ty zapierdalałbyś w obozie pracy, a twoi rodzice już dawno zostaliby zutylizowani. To co? Byłoby ci tak wesoło i chwaliłbyś Adolfa III? Przecież on nie jest za to odpowiedzialny. On tylko przejął schedę po Hitlerze?

– No…

– No co? Chwaliłbyś Adolfa III?

– No nie… ale to nie to samo. Papież działa według pozytywnych idei.

– Pozytywnych? Dla kogo? Instytucja, której przewodzi, pełna jest ojców dyrektorów przekonujących swych wiernych wyznawców, że przez gejów, Murzynów, Żydów, masonów, muzułmanów, ruskich, rock’n’roll i Tinky Winky niedługo nadejdą dni zagłady. To nie tylko jakieś powiedzonka, ci ludzie są naprawdę szykanowani przez hordy tak zwanych strażników wiary albo żołnierzy Chrystusa. Tyle że z ideami tej wiary nie ma to już zbyt wiele wspólnego, a raczej przypomina sektę, ludzi, którym wyprano mózgi, przez co teraz bezmyślnie podążają za swym guru. Czym różnią się od talibów? Olać, jeśli zakończy się to zbiorowym samobójstwem jak w Świątyni Ludu. Gorzej, jeśli dojdzie do morderstw jak w rodzinie Mansona, gdzie guru kazał zabijać przypadkowych mieszkańców bogatej dzielnicy.

– Przestańcie już pierdolić – powiedział Diuq. – Lepiej podajcie jaszczura.

Zielony podał mu butelkę, w której teraz było mniej niż połowa płynu. Diuq chwycił ją w jedną rękę, drugą podpierając się o murek, po czym wskoczył na pomnik. Stał, chwiejąc się na boki, a w prawej dłoni trzymając butelkę.

– Jestem Królem Jaszczurem! – wykrzyczał i przechylił butelkę, jednym tchem wypijając jej zawartość.

Diuq i Zielony szli w kierunku swych domów. Reszta ekipy porozchodziła się już wcześniej. Minęli krótki miejski deptak i weszli na opustoszały o tej porze nocy rynek.

– To co, pokerek i do domu? – zapytał Zielony.

– Pokerek – potwierdził Diuq.

Usiedli na środku ulicy. Od dawna mieli w zwyczaju siadać nocami na ulicy i grać w wyimaginowane karty. Choć wydawało się to szaleństwem, nie było w gruncie rzeczy takie szalone. Była druga w nocy i o tej porze ruch na ulicach praktycznie nie istniał, a jeśli już pojawiłby się jakiś samochód, musiałby najpierw objechać potężny plac, gdyż w tym miejscu ulica była jednokierunkowa.

– No, to ja rozdaję – powiedział Zielony i zaczął ruszać rękami, jakby tasował karty. – Przełóż. – Podsunął dłoń. Diuq przełożył wyimaginowane karty, a potem Zielony wykonał taki ruch, jakby je rozdawał.

– Ile do wymiany? – Zielony spojrzał pytająco.

– Dwie – odpowiedział Diuq.

– Ja trzy.

Zielony zaczął rozdawać karty, kiedy nagle z wielkim hukiem na ulicę wjechał czerwony polonez. Ku zdziwieniu siedzących nie pojechał on wokół placu, tylko przyspieszył, jadąc pod prąd, prosto na nich. Samochód z piskiem opon zatrzymał się tuż przed Zielonym. Kierowca uchylił okno, wystawił głowę i powiedział:

– Wstawajcie, bo wam dupy zmarzną.

Zielony spojrzał na kierowcę i jakby od niechcenia zawołał:

– My lubimy, jak nam dupy marzną.

Nim zdążyli w jakikolwiek sposób zareagować, drzwi poloneza otworzyły się z obu stron, wyskoczyło z nich dwóch osiłków, którzy podbiegli do siedzących. Jednym ruchem położyli ich na ulicę, przyciskając głowy do asfaltu. Zielony i Diuq, zupełnie zaskoczeni, bez możliwości ruchu, jak gdyby w oddali usłyszeli dźwięk zaciskanych na ich przegubach kajdanek i głos kierowcy:

– Policja…

_Która droga słuszna_

_Według prawa i porządku_

_Kto prowadzi mnie do szczęścia_

_I zaszczytnych obowiązków_

_Spytaj milicjanta_

_On ci prawdę powie_

_Spytaj milicjanta_

_On ci wskaże drogę…_⁵

(Dezerter)

4 Defekt Muzgó, _Defekt mózgu_ z albumu _Wszyscy jedziemy_…, Yumi Records 1991.

5 K. Grabowski, Dezerter, _Spytaj milicjanta_ z albumu _Underground out of Poland,_ Maximumrocknroll 1987.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: