Brakujące odpowiedzi - Katarzyna Chmiel - ebook

Brakujące odpowiedzi ebook

Katarzyna Chmiel

0,0
52,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jeśli nie popełniasz błędów, nie nauczysz się, jak ich unikać

Gdy Stefania budzi się rano w swoim łóżku – ubrana tylko w męską bieliznę – nie potrafi przypomnieć sobie, co robiła poprzedniej nocy. Zakłada jednak, że ma to związek z przystojnym, nagim nieznajomym, który zaskakuje ją swoją obecnością w jej własnym mieszkaniu…

Kiedy kilka godzin później ten sam mężczyzna pojawia się w agencji reklamowej – gdzie pracuje Stef – jako jeden z kontrahentów, kobieta już wie, że ich poprzednie spotkanie nie było przypadkiem. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że to pozornie niezaplanowane spotkanie wywoła lawinę wydarzeń, która może całkowicie zniszczyć jej życie. Co się wydarzy, kiedy na jaw wyjdą niewygodne fakty i historie z przeszłości, do tej pory będące dla Stefanii zagadką?

Mężczyzna się odwrócił, a Stef zebrała całą siłę, jaka w niej drzemała, zamachnęła się i z impetem wymierzyła słuchawką prysznicową prosto w głowę napastnika. Ten osunął się na podłogę. Kobieta wybiegła z łazienki prosto do sypialni, w popłochu szukając telefonu.
„Kurwa, gdzie on jest? Gdzie ta cholerna torebka?! Mam!”
Szybko wyjęła smartfon i wybrała numer alarmowy. Stojąc zupełnie naga na środku sypialni, czekała, aż usłyszy pytający głos po drugiej stronie. Jednocześnie szukała czegokolwiek, co mogłaby na siebie założyć. Na podłodze leżały porozwalane ubrania. Gdy próbowała znaleźć coś między nimi, spostrzegła męskie spodnie, koszulę i marynarkę rozrzucone w różnych miejscach.
Stanęła jak wryta. W głowie pojawiły się myśli wyświetlane jak stop-klatki. Bardzo namiętne stop-klatki.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 586

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Stef z trudem otworzyła oczy i spojrzała na wyświetlacz budzika, który uporczywie dzwoniąc, wyświetlał informację: „To twoja dziesiąta drzemka – możesz mnie wyłączyć”.

„Cholera jasna, znowu zaspałam!”

Zerwała się z łóżka, odzyskując resztki świadomości. Stef miała takie dni, kiedy już na starcie wiedziała, że jest na przegranej pozycji i co by nie zrobiła, będzie jej trudno przetrwać bez perturbacji. W jej głowie kołatała się jedna myśl: „Nigdy więcej imprez w środku tygodnia”.

To nie był jednak dobry moment na skruchę. Wyskoczyła z łóżka jak poparzona, chcąc jak najszybciej dotrzeć pod prysznic. Potykając się o ubrania porozrzucane na podłodze, niemalże wbiegła do łazienki. Miała na sobie T-shirt i szorty – szybki ruch ramion i koszulka leżała na podłodze u jej stóp. Gdy dłonie powędrowały w kierunku bioder, zorientowała się, że jej talię oplata szeroka guma z napisem „Hugo Boss”, a nie delikatna koronka. Wzrok Stef powędrował w dół. Jedyną bielizną, jaką miała na sobie, zdecydowanie nie były koronkowe majteczki, a męskie bokserki.

„Co to, kurwa, jest?” – wrzasnęła z przerażeniem, a w głowie pojawiła się kolejna myśl: „Jestem jeszcze pijana, a to się nie dzieje naprawdę”. Osunęła się na sedes, siedziała w bezruchu kilka sekund. „Oki, idiotko, ogarnij się, to tylko gacie, pewnie należą do Sebastiana”.

Były chłopak zostawił jeszcze trochę rzeczy w mieszkaniu Stef. Obiecał odebrać je w ciągu miesiąca od ich rozstania. Miesiąc przedłużył się prawie do roku, a pudło z jego rzeczami nadal stało przy szafie Stef.

„Boże, ależ musiałam być najebana, żeby piżamy szukać w tym cholernym pudle. Koniec z tym, dzisiaj dzwonię do Seby, żeby zabrał te rzeczy, albo je wywalę na śmieci. Tak właśnie zrobię, muszę w końcu ostatecznie zamknąć ten rozdział, to trwa stanowczo za długo”.

Szybko podniosła się z sedesu i z obrzydzeniem zdjęła z siebie za duże szorty, wyrzucając je do kosza na śmieci. Chwilę potem stała już pod prysznicem, próbując zmyć z siebie ostatnie kilka godzin. Najgorsze, że niewiele pamiętała, ale miała przy tym przedziwne uczucie spełnienia.

„No nie. Znowu jarałam z Markiem? Stąd pewnie ta amnezja, zabiję go w końcu. Tak jak go kocham, tak go zabiję. Cholera, nie mogę tego zrobić, przyjaciół się nie zabija… To nic, jego zabiję, ale nie na śmierć, tak tylko troszkę”. Oddając się rozkoszy płynących po jej ciele kropel, obmyślała, jak wytłumaczy w pracy kolejne spóźnienie. Wiedziała, że Maks tym razem nie puści jej tego płazem. Jedyne, co mogła w tej sytuacji zrobić, to złagodzić jego reakcję.

Pierwszy warunek to wygląd. Musi prezentować się jak sto milionów dolarów. Kolejny punkt to wymówka – spóźnienie musi mieć w miarę trzymające się sensu uzasadnienie, coś typu załatwianie spraw służbowych na mieście…

„Jezu, co ja mogę załatwiać służbowego na mieście? Myśl, kretynko, myśl, chciało ci się jarać, to teraz coś wymyśl. Wiem! O czternastej jest spotkanie z prezesem Softbudu. Znam jego słabość i wykorzystam ją, nie robiąc nikomu krzywdy. Ten milusi dziadziuś ma dwie: mój dekolt i marcepanowe rogaliki z Sowy z kremem czekoladowym o smaku whisky. Podobno po dwóch, trzech nie można prowadzić samochodu, ale jego to nie dotyczyło, przecież miał kierowcę. Dobrze, plan już jest, teraz szybko się ogarnij i do roboty”.

Szum wody łagodził efekty uboczne poprzedniego wieczoru. Stef stała jeszcze chwilkę z zamkniętymi oczami, rozkoszując się strumieniem wody rytmicznie uderzającym w jej drobne ciało. W myślach dziękowała sobie za hydromasaż, który kazała zamontować pod prysznicem. Mimo tego, że nie było jej na niego stać, a remont łazienki będzie spłacać przez kolejne pięć lat, hydromasaż był wart nawet dziesięć.

Oddając się jeszcze chwilę tej przyjemności, usłyszała zza pleców męski głos.

– Maleńka, możesz mi już oddać moje bokserki?

Stef podskoczyła, wydając z siebie okrzyk przerażenia, właściwie wrzeszcząc przez kolejne kilka sekund. Krzyk nie zakłócił jednak jej logicznego myślenia. Mimo że łatwo było ją przestraszyć, w kryzysowych sytuacjach potrafiła zachować zimną krew aż do momentu przejścia zagrożenia. I właśnie to trzeźwe myślenie kazało jej się bronić. Ponieważ jedynym narzędziem obrony, jakim dysponowała, była słuchawka od prysznica, postanowiła jej użyć. W głowie kołatała się jedna myśl: „Opanuj się, kretynko, i odwróć jego uwagę”.

Przestała wrzeszczeć i jakby nagle przeszła jakąś transformację, powiedziała spokojnym tonem:

– Leżą na podłodze przy sedesie.

Mężczyzna się odwrócił, a Stef zebrała całą siłę, jaka w niej drzemała, zamachnęła się i z impetem wymierzyła słuchawką prysznicową prosto w głowę napastnika. Ten osunął się na podłogę. Kobieta wybiegła z łazienki prosto do sypialni, w popłochu szukając telefonu.

„Kurwa, gdzie on jest? Gdzie ta cholerna torebka?! Mam!”

Szybko wyjęła smartfon i wybrała numer alarmowy. Stojąc zupełnie naga na środku sypialni, czekała, aż usłyszy pytający głos po drugiej stronie. Jednocześnie szukała czegokolwiek, co mogłaby na siebie założyć. Na podłodze leżały porozwalane ubrania. Gdy próbowała znaleźć coś między nimi, spostrzegła męskie spodnie, koszulę i marynarkę rozrzucone w różnych miejscach.

Stanęła jak wryta. W głowie pojawiły się myśli wyświetlane jak stop-klatki. Bardzo namiętne stop-klatki. „Ożeż…” – pomyślała, w momencie gdy w słuchawce usłyszała:

– Numer alarmowy sto dwanaście, w czym mogę pomóc?

Jej ciało przeszył dreszcz przerażenia. Szybko wcisnęła czerwoną słuchawkę i osunęła się na łóżko. W głowie nadal była opanowaną Stefanią.

„Dobra, naważyłaś tego piwa, to teraz je wypij”.

Pospiesznie włożyła szlafrok i zebrała wszystkie męskie rzeczy, jakie znalazła na podłodze. W drugą rękę chwyciła kij baseballowy, który zostawił Seba. Kiedy weszła do łazienki, ujrzała leżącego na podłodze, nieprzytomnego mężczyznę.

„Cholera, chyba go nie zabiłam?”

Zbliżyła się bardzo ostrożnie. Wiedziała, że to, czy oddycha, może sprawdzić, przykładając lusterko do nosa. Wzięła z półki powiększającą szybkę do makijażu i przyłożyła ją do twarzy mężczyzny. Lekko zaparowało. „Uff, żyje” – pomyślała. „Dobra, muszę go jakoś wybudzić”.

Niewiele myśląc, po raz kolejny chwyciła za słuchawkę prysznicową. Tym razem postanowiła użyć jej zgodnie z przeznaczeniem. Ustawiła temperaturę wody na najzimniejszą i już chciała odkręcić strumień wody, gdy jej wzrok zatrzymał się na postaci leżącej u jej stóp. „Hmm, ładniutki ten zboczeniec, bardzo ładniutki”. Szybko jednak przyszło otrzeźwienie i strumień lodowatej wody popłynął prosto na ciało mężczyzny, bezlitośnie je chłostając.

Stef w jednej ręce mocno ściskała kij baseballowy, drugą zaś kierowała strumień otrzeźwienia na „teoretycznego” napastnika, który właśnie się ocknął. Powoli się podniósł i usiadł, opierając się o brzeg wanny. Kobieta opuściła słuchawkę z tryskającą z niej wodą, zakręciła kurek, zamykając jej dopływ, i wydusiła z siebie:

– Zaszło lekkie nieporozumienie, tutaj są twoje rzeczy. Proszę, ubierz się i wyjdź, a bokserki… Uznajmy, że zaginęły w akcji.

Jeszcze lekko oszołomiony po otrzymanym ciosie mężczyzna podniósł się z podłogi. Przed Stef stało nagie, absolutnie idealne męskie ciało. Miało wszystko, co uwielbiała u mężczyzn – szerokie, piękne ramiona, owłosiony tors, umięśniony brzuch, ale taki nieprzetrenowany, bez widocznego kaloryfera. Trzymając w ręku ubrania, którymi przed chwilą rzuciła w niego Stef, wycedził, patrząc jej prosto w oczy:

– Jeżeli to jest cena za doznania ostatniej nocy, to i tak było warto.

Po czym spokojnym krokiem opuścił łazienkę.

Stef czuła, jak krew odpływa jej z mózgu. Osunęła się na podłogę i dopiero teraz zaczęła cała drżeć. Mimo że nieznajomy jeszcze nie opuścił jej mieszkania, czuła, że nic jej już nie grozi. Odczekała jeszcze kilka minut i wyszła z łazienki. Cały czas ściskając w ręku kij, przeszła po całym mieszkaniu i upewniła się, że przygodna znajomość opuściła jej terytorium. Kiedy już nabrała pewności, że jest sama, przekręciła klucz w drzwiach i wróciła do sypialni.

„No dobra, to nie jest czas i miejsce, żeby dalej rozmyślać o tym, co się wydarzyło. Zbieraj się, ty puszczalska kretynko, i do roboty” – pomyślała. Poszła do garderoby. Wiedziała, że jeśli chce uratować posadę w firmie, jej wygląd będzie miał niebagatelne znaczenie. Musiała wybrać coś, co Maksowi odetnie logiczne myślenie, a prezesowi Softbudu pomoże podjąć jedynie słuszną decyzję podpisania z agencją kontraktu.

„Boże, obiecuję ci, że jak przeżyję ten dzień i utrzymam pracę, nigdy więcej nie zabaluję tak w środku tygodnia”. Wybrała czarną, ołówkową, skórzaną spódnicę. Do tego jedwabna, cielista, kopertowa bluzka z dużym dekoltem pięknie podkreślała największy atut Stef, jakim były jej piersi. Zestaw ten stanowił idealny wybór na taki dzień. Wisienką na torcie były uwielbiane przez Stef niebotycznie wysokie szpilki w kolorze nude. Bardzo grzeczny kolor w połączeniu z bardzo niegrzeczną szpilką tworzył mieszankę wybuchową, która miała zadowolić zarówno szefa, jak i klienta, a przede wszystkim pozwolić utrzymać pracę. Taka stylizacja stanowiła absolutnie najlepszy wybór, mimo że łamała biznesowy dress code.

Pozostał tylko make-up, w tym przypadku Stef postawiła na oczy i usta. Szybko podkreśliła maskarą pióropusz rzęs, pociągnęła błyszczykiem wargi, nadając im lśniący, koralowy odcień. Teraz wyglądała jak pani Stefania – dyrektorka działu sprzedaży, poważna bizneswoman, która ocieka profesjonalizmem w każdym calu. Po trzydziestu minutach przygotowań była gotowa do wyjścia. Pozostało jej tylko po drodze wstąpić do cukierni po te cholerne rogaliki. Na szczęście pracowała w niej Magda, przyjaciółka Stef.

Jedną ręką prowadząc auto, drugą wybrała numer do koleżanki.

– Madziu, błagam cię, przygotuj mi całe pudełko tych obłędnych rogalików. Będę za piętnaście minut. Jestem spóźniona dwie godziny do roboty, walczę o przeżycie, proszę, o nic nie pytaj, tylko zrób dla mnie to, o co cię proszę. Wszystko ci opowiem później. Aaa, jeszcze jedno, możesz mi wynieść te rogaliki przed cukiernię? U was nigdy nie ma gdzie zaparkować, zaoszczędziłabyś mi trochę czasu. Kocham cię, pa!

Jedyne, co Magda zdołała odpowiedzieć, zanim Stef się rozłączyła, to „też cię kocham”.

Mercedes A klasa, którym jeździła Stef, zaparkował przed Neptunem – biurowcem, w którym mieściła się zatrudniająca ją agencja. Nie tracąc czasu, kobieta podbiegła do recepcji i błagalnym głosem poprosiła mężczyznę stojącego za ladą:

– Franek, tutaj masz moje kluczyki, błagam cię, zaparkuj mój samochód na parkingu podziemnym.

Franek był jej dobrym kolegą i jednocześnie synem przyjaciółki mamy Stef. To dzięki niej miał tę pracę i przynajmniej z tego powodu nie umiał jej odmówić przysługi.

Stefania wjechała windą na piętnaste piętro wieżowca i wzięła głęboki oddech. „Czas na przedstawienie” – pomyślała.

Bardzo pewnym krokiem wyszła z windy, naprzeciwko której mieścił się sekretariat agencji. „Ożeż kurwa” – przebiegło jej przez myśl, gdy dostrzegła, że przy kontuarze stoi Maks z miną sugerującą, że tylko czeka, aż będzie mógł ją upokorzyć przed innymi pracownikami. „Szybko, powiedz coś, zanim on otworzy usta” – pomyślała Stef, a ponieważ była mistrzynią improwizacji, nie potrzebowała zbyt dużo czasu, żeby przejąć inicjatywę.

– Maks, bardzo dobrze, że cię widzę. Za dwadzieścia minut zaczynamy spotkanie z prezesem Softbudu, liczę, że zapoznałeś się z prezentacją, którą ci wysłałam. Klara, mam nadzieję, że wszystko jest już gotowe. Tutaj masz ulubione rogaliki prezesa Softbudu, proszę, przygotuj je i pamiętaj, że on pije tylko podwójne espresso z lekko podgrzanym mlekiem. Proszę cię, upewnij się, że sprzęt multimedialny w sali konferencyjnej działa bez zarzutu. Nie chcę żadnej wtopy podczas prezentacji. Tu chodzi o bardzo duży kontrakt. Maks, tak na przyszłość, czy mógłbyś rozważyć ponownie zatrudnienie dla mnie asystentki, która mogłaby za mnie załatwiać takie sprawy jak kupowanie ulubionych łakoci naszych klientów? Wydaje mi się, że mogłabym nieco lepiej wykorzystywać czas, za który mi płacisz, niż latanie po cukierniach i szukanie rarytasów kulinarnych…

Stefania, nie dając dojść do słowa Maksowi, skierowała się do swojego gabinetu, rzucając na koniec:

– Widzimy się za piętnaście minut w konferencyjnej.

Mina Maksa była bezcenna, a Stef pomyślała: „Pierwsza baza zdobyta. Teraz tylko trzy pozostałe i będę w domu”. Pospiesznie usiadła za biurkiem i włączyła komputer. Miała jakieś dziesięć minut, aby jeszcze raz przejrzeć prezentację dla Softbudu. Co prawda znała ją na pamięć, ale w pracy była perfekcjonistką i nie dopuszczała sytuacji, w której jej projekty byłyby wykonane nieprofesjonalnie. Była znana z tego, że bardzo wysoko stawiała sobie i innym poprzeczkę. Jedyna słabość to spóźnienia, które zdarzały się jej coraz częściej… Co innego życie prywatne, tutaj pozwalała sobie na dużo więcej luzu i szaleństwa, niestety czasami przekraczała granice i kończyło się to tak jak poprzedniej nocy.

Stef szybko przeglądała slajdy prezentacji, upewniając się, że jest gotowa do tego spotkania. Od tego, czy przygotowana przez nią propozycja kampanii reklamowej spodoba się klientowi, zależało podpisanie z nimi pięcioletniego kontraktu na współpracę w tym zakresie. Prezentacja dotyczyła nowo wprowadzanego luksusowego produktu Softbudu, który miał stanowić przełom na rynku produktów luksusowych w branży budowlanej. Stef była pewna, że jej propozycja jest na najwyższym poziomie, a klienta ma praktycznie w kieszeni.

Nagle pogrążoną w prezentacji kobietę wyrwał dźwięk telefonu stacjonarnego. Podniosła słuchawkę i miłym głosem powiedziała:

– Tak, Klaro?

– Stefanio, dzwonili z Softbudu, spóźnią się piętnaście minut.

– Dzwonili? To będzie ich więcej?

– Podobno pan prezes i ktoś jeszcze, niestety nic więcej nie powiedzieli.

– Dobrze, dziękuję. A właściwie to czemu mówisz do mnie tak oficjalnie? Klari, chodzi o rozmowę sprzed piętnastu minut? Sorry za obcesowość przy Maksie. Musiałam trochę przyaktorzyć, żeby ukryć spóźnienie. Wiesz, że cię uwielbiam, i wiem, że sala jak zwykle jest doskonale przygotowana do spotkania.

– Tak, Stefanio, pan Maks właśnie stoi przy mnie i już wie o spóźnieniu Softbudu. Nie musisz go powiadamiać.

– Dziękuję, Klari, wszystko jasne. Buzi.

Stef postanowiła zejść do sali konferencyjnej i tam poczekać na spóźniających się gości. Pomyślała, że w sumie to trochę dziwne, bo prezes Softbudu to człowiek starej daty, bardzo mocno trzymający się zasad dobrego wychowania. Spóźnienie było zupełnie nie w jego stylu. Musiało go zatrzymać coś naprawdę ważnego. No nic, dało jej to dodatkowe minuty do sprawdzenia, czy wszystko przed spotkaniem jest dopięte na ostatni guzik.

Weszła do sali, która była przygotowana idealnie. Klara była wspaniałą sekretarką, doskonale wiedziała, co i jak zrobić, żeby wspierać pracę swoich współpracowników. Tuż za nią do sali weszła Klara, trzymając w ręku szklankę z musującymi jeszcze elektrolitami. Wcisnęła je w ręce Stef, mówiąc:

– Masz, wypij szybko do dna i zawalcz o nasze premie, wariatko. – Puszczając do niej oko, dodała: – Później mi wszystko opowiesz, umieram z ciekawości. A tak poza tym jak na kogoś, kto najprawdopodobniej balował całą noc, wyglądasz obłędnie, skóra, jedwab, szpilki… Wszystko tak kurewsko grzeczne, że chyba tylko impotent by się za tobą nie obejrzał. Aaa, no i ten twój gej, Mareczek.

– Klara, wiesz, że cię kocham?

Stefi posłusznie wypiła przygotowany przez Klarę napój i poczuła, że jest gotowa do ostatecznego starcia. Gdy czekała na Maksa i gości, do głowy przyszła jej jeszcze jedna myśl. „Właściwie dlaczego Klara nie mogłaby zostać moją asystentką? To idealna osoba na takie stanowisko, a na sekretariacie się marnuje. Muszę poważnie pogadać o tym z Maksem”.

Rozmyślania przerwały jej otwierające się drzwi sali konferencyjnej i głos szefa, który zapraszał idących za nim dwóch mężczyzn. Pierwszy wszedł prezes Softszyński, a za nim wysoki, postawny brunet.

– Dzień dobry, pani Stefanio! – Softszyński uśmiechnął się szeroko, wyciągając rękę na przywitanie.

Stefi odwzajemniła uśmiech i przywitała się serdecznym uściskiem dłoni.

– Dzień dobry, panie prezesie, bardzo się cieszę, że pana widzę.

– Myślę, że chyba nie bardziej niż ja – odpowiedział. – Pani Stefanio, jako sporo starszy od pani człowiek, właściwie mógłbym być pani dziadkiem, mogę sobie pozwolić na komplement, który nie zostanie odebrany dwuznacznie. Jest pani ukojeniem dla mych oczu i serca.

Stef naprawdę lubiła tego człowieka. Był on uosobieniem szarmanckiego adorowania kobiet, jakiego w tych czasach już się nie spotyka. Tym bardziej ceniła go za każde miłe słowo, które od niego otrzymywała, zwłaszcza w kwestiach zawodowych.

– Bardzo państwa przepraszamy za spóźnienie, które było nie do końca zależne od nas. Zależało mi na obecności na tym spotkaniu mojego wnuka, który jest moim doradcą w sprawach reklamy. Niestety, jego samolot się nieco opóźnił i wylądował po czasie.

– Oczywiście, nic się nie stało – odparł Maks, zapraszając obu panów do zajęcia miejsc przy stole.

– Ach, droga pani Stefanio, pozwoli pani, że przedstawię pani mojego doradcę i jednocześnie wnuka.

Zza pleców prezesa Softbudu wyłoniła się postać mężczyzny słusznego wzrostu. Stefi, mimo swoich szpilek, musiała unieść głowę, aby móc spotkać się wzrokiem z wnukiem prezesa.

– Dzień dobry, Robert Softszyński – powiedział, wyciągając rękę.

Stef spojrzała w twarz nowo poznanemu mężczyźnie i zdążyła tylko powiedzieć:

– Stefania Rogosz. – Nagle poczuła, jak krew uderza jej do głowy, a świat wiruje wokół niej. W głowie dudnił wielki megafon, z którego wydobywał się alarm.

„To on!!! To ten zboczeniec z mojego domu, spierdalaj, Stefi, spierdalaj, gdzie pieprz rośnie!” Za to na zewnątrz kamienna twarz, uśmiech numer pięć i szybka analiza sytuacji. „Nie padłam trupem, to znaczy, że dam radę. Zaproponuj im coś do picia, a w tym czasie oddychaj, głęboko, powoli”.

– Czego się panowie napiją? Panie prezesie, jak zwykle podwójne espresso z odrobiną mleka?

– Tak, droga pani Stefanio, jak zwykle pamięta pani o wszystkim, nawet o moich ukochanych rogalikach.

– Dziękuję bardzo, panie prezesie. A pan czego się napije? – zwróciła się do Roberta.

– Poproszę o szklankę wody. Gdyby państwo mieli jakieś elektrolity, byłbym ogromnie zobowiązany. Nocny lot samolotem nie obył się bez przygód i strasznie mnie wykończył, zwłaszcza turbulencje przy lądowaniu.

Jego twarz była spokojna, tak jakby to, co mówił, było prawdą. Nie przejawiał ani odrobiny zaskoczenia tym, że na biznesowym spotkaniu pojawiła się kobieta, z którą właśnie spędził noc. Wręcz przeciwnie, był pewny siebie, tak jakby to wszystko zaplanował.

– Oczywiście, nie ma problemu, zaraz poproszę naszą sekretarkę, aby panu przyniosła witaminy – odpowiedział Maks i podniósł słuchawkę telefonu stojącego na stole, aby wydzwonić Klarę.

– Klaro, proszę o przygotowanie podwójnego espresso dla pana prezesa oraz wody z elektrolitami dla naszego gościa. Dla mnie to, co zwykle, a Stefania poprosi o wodę z cytryną.

Mimo szoku, jaki właśnie przeżyła, Stef szybko odcięła emocje i tak jak to tylko ona potrafiła, zrobiła szybki skan sytuacji. „Stef, skup się, co tu jest grane? Co my tu mamy? Spontaniczna impreza w środku tygodnia, z której nic nie pamiętam. Pobudka we własnym domu przy obcym człowieku, który okazuje się wnukiem kluczowego klienta, spotkanie biznesowe, na którym pojawia się pan nocna przygoda, kłamiący, że właśnie wylądował w Polsce i jedzie prosto z lotniska. W dodatku nie wykazuje krzty zaskoczenia moim widokiem”.

W głowie Stef wszystko ułożyło się jak puzzle dla trzylatków. No, może sześciolatków. W końcu kilka niewiadomych jeszcze było, ale główny zarys sytuacji miała już opanowany, a w głowie jedną myśl: „Ty pierdolona szujo, jeżeli myślisz, że jesteś sprytny, to zapraszam do gry”.

W oczekiwaniu na napoje w tle toczyła się kurtuazyjna rozmowa Maksa z Softszyńskim. Stef podeszła do swojego miejsca, usiadła na krześle i oświadczyła, że potrzebuje trzech minut na uruchomienie prezentacji, którą przygotowała.

– Proszę, pani Stefanio, spokojnie przygotować wszystko, co jest niezbędne do prezentacji. Mamy dla państwa zarezerwowany cały dzień, więc czasu mamy pod dostatkiem – powiedział senior Softszyński.

Stef obdarzyła go szerokim uśmiechem i uruchomiła komputer.

Naprzeciwko kobiety siedział wpatrujący się w nią wnusio. Na twarzy miał nonszalancki uśmiech, który zdawał się mówić „I co ty teraz, mała dziewczynko, zrobisz?”. Stef widziała ten głupkowaty wyraz twarzy, ale nie chcąc wzbudzać podejrzeń Roberta, udawała zmieszaną. W tym samym czasie zrobiła mu zdjęcie dwustronną kamerką, którą miała zainstalowaną do monitora laptopa. Szybko wkleiła go do komunikatora i wysłała wiadomość do Marka.

Marek, sprawa życia i śmierci, sprawdź na monitoringu, czy ten gość był wczoraj w twoim klubie, czy kręcił się koło mnie i czy robił coś podejrzanego. Sprawa pilna. Odpisuj tylko SMS-em, właśnie zaczynam prezentację.

– Szanowni państwo, skoro wszyscy już dostali zamówione napoje, myślę, że możemy zaczynać. – Stef wzięła do ręki piloty. Jednym z nich opuściła rolety w oknach, tworząc półmrok, drugim uruchomiła projektor i rozpoczęła prezentację.

Mówiła spokojnym, pewnym głosem, omawiając każdy aspekt kampanii, którą zaprojektowała dla Softbudu. Podczas całego, trwającego blisko godzinę wykładu ani razu nie spojrzała na Roberta. Cały czas mówiła, patrząc tylko na prezesa i sporadycznie spoglądając na Maksa. To był celowy zabieg. Musiała trzymać nerwy na wodzy i nie dać się wytrącić z rytmu. Wiedziała, że spotkanie z przeszywającym ją wzrokiem Roberta było ostatnią rzeczą, której w tym momencie potrzebowała. Prezentację zakończyła krótkim zdaniem podsumowującym.

– Jestem przekonana, że opracowana przez naszą agencję strategia kampanii promocyjnej przyniesie państwa firmie sukces.

Rolety w pomieszczeniu znowu się podniosły, a światło dzienne wpadło przez ogromne okna. Stefania usiadła na swoim miejscu i zapytała starszego Softszyńskiego:

– Panie prezesie, jesteśmy bardzo ciekawi pana opinii. Czy nasza propozycja spełniła oczekiwania?

– Pani Stefanio, panie Maksymilianie, osobiście uważam, że to, co zaproponowała państwa agencja, jest rzeczywiście bardzo ciekawą ofertą i mi się podoba. Nie będę jednak udawać, że znam się na reklamie, bo tak nie jest. Oboje państwo wiecie, że moja specjalność to budownictwo i wszelkie technologie z tym związane. Dlatego przyprowadziłem ze sobą kogoś, kto się tym zajmuje zawodowo i może się wypowiedzieć jako ekspert.

– Zatem, panie Robercie, jakie jest pana zdanie na temat naszego projektu? – mimo że wciąż się w niej gotowało, bardzo spokojnym tonem zwróciła się do Roberta.

– Proszę państwa, z uwagą wysłuchałem propozycji dla naszych ekologicznych systemów wentylacyjnych i przyznam szczerze, że jest ona bardzo poprawna, powiedziałbym nawet, że dobra. My jednak potrzebujemy czegoś wyjątkowego. Nie ukrywajmy, nasz produkt jest czymś wykraczającym ponad stosowane obecnie standardy, to absolutnie najnowsza technologia, której jeszcze nikt nie stosował na taką skalę. Zdajemy sobie sprawę, że cena takich rozwiązań jest osiągalna tylko dla najbogatszych klientów. A nawet dla nich będzie ona jak dostanie w głowę czymś ciężkim, zaraz po tym jak mieli okazję dotknąć czegoś z pogranicza doznań najbardziej… nazwijmy to ekstremalnie luksusowych. Zależy nam na tym, aby wasza reklama była takim katalizatorem, który sprawi, że klient pomyśli „muszę to mieć”. Niestety w ofercie brakuje takich propozycji, które spowodują u klienta potrzebę posiadania takiego rozwiązania.

Stefania kątem oka dostrzegła, jak Maks wyprostowuje się na krześle, co oznaczało jedno – nie jest dobrze, trzeba ratować sytuację.

– Panie Robercie, oczywiście, pochylimy się nad pańskimi uwagami i jeszcze raz przeanalizujemy ofertę pod ich kątem – zaczął swoją wypowiedź Maks.

Stef wzięła głęboki oddech i postanowiła jednak nie kapitulować tak szybko.

– Panie Robercie, oczywiście, rozumiem pana punkt widzenia, niemniej jednak chciałabym jeszcze raz zwrócić uwagę na profil potencjalnego klienta. Obracamy się w wąskiej branży wysoko wykwalifikowanych specjalistów. Dziewięćdziesiąt procent tej grupy to ludzie z wyższym wykształceniem technicznym o bardzo wąskiej specjalizacji. Dodatkowo miejmy na uwadze, że są to też biznesmeni, którzy później będą musieli ten produkt sprzedać ostatecznym odbiorcom domów i mieszkań. Tutaj nie ma miejsc na spontaniczny odruch, jak pan to określił, „muszę to mieć”. Mówimy tu o wielomilionowych inwestycjach, które ostateczni klienci będą spłacać przez wiele lat w postaci kredytów hipotecznych. Z całym szacunkiem, nie mówimy tu o kolejnym luksusowym samochodzie czy roleksie reklamowanym przez aktualnie popularnego celebrytę. Tutaj stawiałabym na merytorykę, fachową prasę branżową, zdobycie autorytetów w dziedzinie budownictwa, a nie na billboardy czy kolorową prasę, bo niestety nie tam znajdziemy odbiorcę, którego szukamy. Efekt, który chcemy uzyskać u klienta, to poczucie: „To jest przyszłość, która przyniesie mi zyski”, a nie „muszę to mieć”.

– Dokładnie o to nam chodzi, pani Stefanio, czyta pani w moich myślach. Właśnie tak chciałbym, aby była prowadzona ta kampania.

„Druga baza zdobyta”, pomyślała i triumfalnie spojrzała na twarz Roberta, z której zniknął szelmowski uśmiech. Był wyraźnie podirytowany, a w jego oczach pojawiła się niemalże nienawiść.

Maks odetchnął z ulgą, wstał ze swojego fotela i powiedział:

– Skoro podstawową kwestię mamy już omówioną, zapraszam panów na lunch.

Prezes Softszyński chętnie przyjął zaproszenie, co w tej sytuacji oznaczało, że cała czwórka spędzi ze sobą kolejną godzinę, a może nawet dwie. Dla Stef nie była to dobra wiadomość. Była już bardzo zmęczona i chciała choć przez chwilę zostać sama, by móc spokojnie przeanalizować, co właściwie wydarzyło się w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Niestety, na to jeszcze musiała poczekać.

– W takim razie proszę o pięć minut, muszę pójść do mojego gabinetu po torebkę i jestem gotowa.

– Cudownie – odparł starszy Softszyński.

Stefania wstała od stołu, zamknęła laptop, wzięła telefon i wyszła z sali konferencyjnej, kierując się do swojego gabinetu. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, opadła na kanapę stojącą w rogu pokoju i trzęsącymi się rękoma wybrała numer do Marka. W słuchawce usłyszała jego głos:

– Stefi, co się, do cholery, dzieje? O co chodzi z tym gościem?

– Nie jestem pewna. Sprawdziłeś to, o co cię prosiłam? Masz coś?

– No tak, wysłałem ci SMS, tak jak kazałaś. Podszedł do ciebie, gdy stałaś przy barze, zaproponował ci drinka, bawiłaś się z nim do końca wieczoru, potem razem wyszliście.

– Marek, skup się. Czy on mi coś dosypał do drinka? Czy twoje kamery coś zarejestrowały?

– Co?! Jezu, nie wiem, nie patrzyłem pod tym kątem.

– Proszę, sprawdź to i daj mi znać. Muszę to wiedzieć.

– Dobrze, jeszcze raz przejrzę cały monitoring.

Stef podniosła się z kanapy, wzięła torebkę i wyszła ze swojego gabinetu. W holu przy recepcji stali już wszyscy panowie. Czekali tylko na Stefanię.

– O, już pani jest, zatem możemy iść – powiedział Robert Softszyński.

Był dziwnie spokojny jak na człowieka, który jeszcze kilkanaście minut temu poniósł negocjacyjną porażkę.

Cała czwórka wsiadła do windy i wjechała na ostatnie piętro, gdzie mieściła się ulubiona restauracja Maksa. Stefania zawsze zastanawiała się, dlaczego ją tak lubił. Czy faktycznie smakowały mu dania, które w niej serwowano, czy może chodziło o to, że była blisko biura, a dla niego – wiecznego pracoholika – miało to duże znaczenie.

Kiedy już wskazano im stolik i wszyscy zajęli swoje miejsca, podano karty dań. Stef zamówiła coś dla siebie, a potem przeprosiła towarzyszących jej mężczyzn i udała się w kierunku łazienki. Po drodze wyjęła z torebki telefon. Na wyświetlaczu migała ikonka SMS-a. Pospiesznie otworzyła wiadomość.

Ten skurwiel coś ci wsypał do drinka. Jak mogę ci pomóc?

Stef odpisała krótko:

Panuję nad sytuacją, nie martw się, odezwę się później.

W głowie galopowało jej tysiące myśli. „Ten gnojek zaplanował to wszystko od początku do końca. Posłużył się mną, żeby wynegocjować z agencją jak najlepsze warunki. Na co on, kurwa, liczył? Że się przestraszę, że złamie mnie w taki sposób?”.

Od początku wiedział, że jej projekt będzie najlepszym z możliwych, a to wszystko miało na celu wytrącenie jej z równowagi podczas negocjacji. „Czy o tym wszystkim wiedział prezes Softszyński, czy to może tylko taka nowoczesna strategia jego wnusia? Tak czy inaczej muszę wrócić do stolika i odegrać ten teatr do końca”.

Stef stanęła przed lustrem w toalecie, oparła dłonie o blat umywalki i zamknęła na chwilę oczy, próbując uspokoić oddech. Wiedziała, że ten dzień nie będzie łatwy, ale że aż tyle ją spotka… Tego się zupełnie nie spodziewała. Stała tak jeszcze chwilę, gdy nagle usłyszała za plecami męski głos.

– Chyba cię nie doceniałem…

Stef dobrze wiedziała, do kogo należy. Nie dała po sobie poznać zaskoczenia. Robert stał tuż za jej plecami.

– Postanowiłeś mnie prześladować nawet w damskiej toalecie?

– Jesteśmy w koedukacyjnej, maleńka.

Tego było już za wiele, nawet dla Stefanii. Zebrała w sobie całą złość, którą hamowała, od momentu kiedy go zobaczyła u siebie w biurze, i zupełnie nie zważając na to, że są w publicznym miejscu, odwróciła się energicznie, złapała mężczyznę za krocze i pociągnęła w dół, mocno ściskając.

– Słuchaj, kutafonie, jeżeli myślisz, że jesteś taki sprytny, to się grubo mylisz. Doskonale wiem, co zrobiłeś wczoraj w nocy. Masz pecha, bo właścicielem klubu, w którym próbowałeś mnie wyrwać, jest mój przyjaciel. Kamery monitoringu nagrały moment, jak mi dosypujesz do drinka jakiś narkotyk. Pójdziesz za to siedzieć, załatwię cię na amen.

Jeszcze mocniej ścisnęła jądra Roberta, pociągając je w dół. Mężczyzna nie miał wyjścia, nachylił się nad drobną kobietą, która dosłownie i w przenośni trzymała go w garści. Drugą dłonią złapała go za kark, przysunęła jego ucho do swoich ust i wyszeptała:

– Chyba że wejdziesz teraz ze mną do boksu dla niepełnosprawnych i dogodzisz mi językiem tak, abym tym razem nie miała szans tego zapomnieć.

Tak jak przypuszczała, w ciele pięknego mężczyzny ukrywał się chłopiec ruchadełko, którego stymulowały dwie rzeczy: seks i pieniądze. Przez chwilę Stef się zawahała, czy ma dalej realizować swój plan, ale po słowach, które usłyszała, wyzbyła się jakichkolwiek wątpliwości.

– Zerżnę cię tak, że będziesz jeszcze błagała, abyśmy przyjęli zniżkę na twój bądź co bądź fenomenalny projekt.

Żądza zemsty, która buzowała w Stefanii, była już nie do opanowania. Zaciśnięta dłoń na kroczu Roberta poluzowała ucisk. Stef pociągnęła mężczyznę za krawat, tak jakby prowadziła pieska na smyczy.

– Zatem do dzieła – syknęła, wprowadzając go do toalety dla niepełnosprawnych.

Zrobiła to celowo, bo do zrealizowania swojego planu potrzebowała nieco więcej miejsca niż półtora metra kwadratowego standardowej kabiny. Gdy już oboje znaleźli się w środku, sprawnym ruchem nadgarstka przekręciła zamek w drzwiach i podeszła do umywalki, opierając o nią swoją zgrabną pupę.

– A teraz zrobisz to tak, jak lubię najbardziej.

Na blacie umywalki położyła torebkę. Uwolniła dłonie, które teraz powędrowały wzdłuż jej bioder, lekko podciągając skórzaną spódnicę.

– Rozbieraj się, najpierw koszula, chcę jeszcze raz zobaczyć ten obłędny tors i ramiona.

Twarz Roberta zdawała się mówić „zaraz będziesz moja”. Nie umknęło to uwadze kobiety, która w głowie miała tylko jedną myśl: „Jeszcze chwilka i trzecia baza będzie twoja, Stef, wytrzymaj”. Uniosła i postawiła jedną nogę na sedesie, tak aby chłopiec ruchadełko nie miał złudzeń, że jest napalona. Miała na sobie czarne pończochy zakończone czerwoną koronkową taśmą, idealnie pasującą do pasa, który je utrzymywał na miejscu. Czerwone stringi wyglądały spod czarnej skórzanej spódnicy, co powodowało, że Robert na ich widok nie był w stanie już ukryć wzwodu w swoim rozporku. Wydawało się, że krzyczy: wypuść mnie!

– No dobrze, ty podstępny draniu, a teraz spodnie, chcę go zobaczyć. W końcu od naszego ostatniego spotkania minęło już kilka godzin, stęskniłam się.

Te słowa spowodowały, że Robert nie czekał ani chwili. Jednym ruchem dłoni rozpiął guzik i rozsunął rozporek, a garniturowe, bardzo eleganckie wełniane spodnie samoistnie opadły mu na kostki. Ponieważ pod nimi nie miał bielizny, jego kutas momentalnie stanął na baczność. Stefi spojrzała na niego i poczuła, jak strumień gorąca przeszywa jej ciało. „Boże, jaki on jest piękny, wielki, gruby, idealnie prosty, dokładnie taki, jak lubię najbardziej. Stefciu, błagam cię, opanuj się, później ci to wszystko wynagrodzę, tylko się opanuj” – powtarzała sobie w myślach.

– Klękaj – syknęła, modląc się, żeby wykonał polecenie. – Chcę, abyś mnie wylizał, potraktuj to jako przystawkę, której nie zamówiłeś.

Ruchadełko było już tak podniecone, że wykonałoby chyba każde polecenie Stef. I właśnie o to jej chodziło.

– A teraz, zanim pozbędziesz się majtek, pieść ją językiem, dłonie trzymaj z tyłu, chcę zobaczyć, jak sprawny z ciebie zawodnik.

Stefania stała oparta o blat umywalki, nogi miała szeroko rozłożone, a dłonie odchylone do tyłu.

Robert zbliżył twarz do jej łona i mocno zaciągnął się jej zapachem, czubkiem nosa trącając jej najwrażliwszą część ciała. Stef cała drżała w środku, ale na zewnątrz była cały czas opanowaną, władczą Stefanią. Czuła, jak jego usta zaczynają pieścić jej wargi coraz bardziej namiętnie. Wiedziała, że to jest ten moment. Szybkim ruchem wsunęła dłoń do torebki, wyjmując z niej telefon, a następnie jednym ruchem palca odblokowała blokadę i uruchomiła aparat. Czuła, jak robi się mokra i że za chwilę będzie za późno na jakiekolwiek logiczne myślenie. Zanurzona w damskim łonie twarz klęczącego nagiego Roberta wdzierała się coraz głębiej w Stef.

„Teraz albo nigdy” – pomyślała i możliwie spokojnym, namiętnym głosem powiedziała:

– Robert, spójrz na mnie – w ręku miała już przygotowany telefon z uruchomionym aparatem – i powiedz „smiiiiile”.

W tym momencie chłopiec ruchadełko uniósł wzrok, a Stef zrobiła serię zdjęć klęczącego u jej stóp mężczyzny w towarzystwie kobiecego łona i rozłożonych nóg, z miną kwalifikującą się do kategorii „frajer roku”. Jednym wprawnym pchnięciem nogi odepchnęła klęczącego u jej stóp Roberta, tak że przewrócił się na plecy, nie bardzo mogąc się ruszyć, gdyż jego stopy spętane były spodniami, których w szale męskiego pożądania nie zdążył zdjąć. Stefania jednym szybkim ruchem obciągnęła spódnicę i postawiła stopę ubraną w niebotyczną szpilkę na obojczyku leżącego.

– A teraz to ty posłuchaj, gnoju – warknęła. – Jestem w posiadaniu dowodów, jak dosypujesz mi do drinka narkotyk. W tym kraju kwalifikuje się to jako próba gwałtu. Dodatkowo za dwie godziny odbieram wyniki badań krwi oraz wymaz z pochwy. Zdjęcia, które właśnie zrobiłam, skompromitują cię ostatecznie. Rusz się, a wbiję szpilkę w twój obojczyk. Nie pozostaje ci nic innego, jak spokojnie wrócić do stołu i przekonać dziadka, że podpisanie z nami kontraktu to najlepsza rzecz, jaką w obecnej sytuacji może zrobić. Dodatkowo w umowę wprowadzimy zapis, że zerwanie jej we wcześniejszym terminie obarczone będzie odszkodowaniem dla agencji równoznacznym z kwotą przewidzianą za okres zamykający czas jej trwania. Tylko wtedy zaoszczędzę ci złamanej kariery nędznego marketingowca, pobytu w więzieniu, a twojemu dziadkowi zawodu, jakim niewątpliwie byłbyś. A teraz grzecznie wstaniesz, zwalisz sobie swojego źrebaczka i wrócisz do stolika. I módl się, żebym nie zmieniła zdania, bo tego nigdy nie możesz być pewny.

Stef chwyciła torebkę i pospiesznie wyszła z toalety, zamykając za sobą drzwi. Serce waliło jej jak oszalałe, a z każdym krokiem nogi stawały się coraz bardziej miękkie. Z trudem doszła do stolika, przy którym czekali na nią Softszyński i Maks.

– Stefanio, dobrze się czujesz? Jesteś bardzo blada – zapytał Maks.

– Tak, wszystko w jak najlepszym porządku – odparła, chociaż doskonale wiedziała, że nic nie jest w porządku. Była roztrzęsiona, nogi jej drżały ze zdenerwowania, w głowie galopowało tysiąc myśli, jedna bardziej przerażająca od kolejnej.

„Boże, co ja wyprawiam? Przecież to nie ja, co się ze mną dzieje? Kim ja jestem? Chcę zostać sama, chcę, żeby ktoś mnie przytulił. Dlaczego nikt mnie nie obronił ostatniej nocy? Gdzie był wtedy Marek? Muszę dotrwać do końca tego lunchu i jadę do domu”.

Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu, a w głowie zapala się lampka. „No nie pokażesz im chyba teraz, jaka jesteś słaba, zwłaszcza że ten gnojek zaraz się tu pojawi, a przedstawienie musi trwać”. Szybko zatrzepotała powiekami i biorąc głęboki wdech, pomyślała o jedynej osobie, która w tym momencie mogła dać jej ukojenie. Doskonale pamiętała jej słowa, zanim ją opuściła: „Kochanie, odchodzę spokojna i szczęśliwa, bo zostawiam cię pełną mądrości i mocy, którą w chwili zagrożenia użyjesz jako broni. Nie bój się, zawsze będę przy tobie”.

Wspomnienie było jak porażenie piorunem. Tyle razy powtarzała to zdanie w myślach i dopiero teraz zrozumiała, co mama chciała jej powiedzieć. To, co się działo, było dla Stef tak nierealne, że doprowadzało ją nieomal na granicę obłędu. Siedziała przy stole w restauracji, uczestnicząc w biznesowym lunchu, brała udział w rozmowach negocjacyjnych, a jeszcze pięć minut wcześniej uwiodła, poniżyła i zaszantażowała w restauracyjnej toalecie gościa, który po odurzeniu ją poprzedniej nocy narkotykami zaciągnął do łóżka tylko po to, by zaoszczędzić trochę kasy.

Z tej myśli wyrwał ją głos Maksa.

– O, jest pan, panie Robercie. Już zaczynaliśmy się martwić, że coś się stało.

– Wszystko jest w absolutnym porządku. Przepraszam, że zostawiłem państwa na tak długo, ale miałem bardzo pilny telefon z Nowego Jorku, który niestety nie mógł poczekać. Ale już jestem do państwa dyspozycji.

– Ach to dzisiejsze młode pokolenie – podsumował prezes Softbudu. – Tak bardzo pogrążone w gonitwie za pracą, karierą, że nawet dobre maniery schodzą na boczny tor.

– Dlatego cieszymy się, panie prezesie, że mamy zaszczyt z panem pracować i się od pana uczyć. Pozwolę sobie wznieść toast. Wypijmy za to, że możemy dobrego biznesu i życia uczyć się od takich ludzi jak pan. Może nie wszystko jeszcze dla nas stracone. – Po tych słowach Stefania zbliżyła kieliszek z białym winem do ust, kierując swój wzrok na Roberta, który niestety nie znalazł w sobie tyle siły, aby spotkać się z jej wzrokiem.

– Przecenia mnie pani, pani Stefanio, ale bardzo dziękuję za te słowa.

– Myślę, że Stefania ma rację. Praca z panem to absolutna przyjemność. Kiedy chciałby pan, aby kampania ruszyła?

Słowa Maksa dużo dla Stefi znaczyły. Doskonale wiedziała, że w biznesie jest bardzo zasadniczy i raczej rzadko pozwala sobie na sentymenty.

– Im szybciej, tym lepiej. Muszę przyznać, że zależy mi, aby konkurencja nas nie wyprzedziła. Pozwolą państwo, że warunki kontraktu będzie koordynował w moim imieniu Robert. Najważniejsze mamy już ustalone.

– Wobec tego proponuję sformalizować pewne kwestie już teraz – powiedział młody Softszyński.

– Co ma pan na myśli? – zapytał Maks.

– Chciałbym mieć pewność, że państwa potencjał w zakresie tak wąskiej specjalizacji jak nasz produkt będzie wykorzystywany tylko przez naszą firmę. Wobec tego proponuję podpisanie klauzuli wyłączności na państwa usługi w tym zakresie.

– Dużo państwo wymagają – przerwał mu Maks.

– Dużo też proponujemy.

– To znaczy?

– Czas trwania umowy to pięć lat. Dajemy gwarancję na niewypowiedzenie jej wcześniej pod rygorem wypłacenia pełnej kwoty zgodnej z kontraktem.

– To bardzo niespotykane rozwiązanie dla takich umów, zdaje sobie pan z tego sprawę?

– Panie Maksymilianie, nietypowe, owszem, na rynku polskim, ale w Stanach stosowane już powszechnie.

Stefania uważnie przysłuchiwała się całej rozmowie. Zastanawiała się, ile trzeba mieć w sobie tupetu, żeby tak bez mrugnięcia okiem bawić się dorobkiem swojego dziadka. Z drugiej strony, nie mogła odgonić myśli, czy ma prawo oceniać mężczyznę. W końcu go do tego zmusiła i nie pozostawiła wyboru. „Stosując takie metody, czym się od niego różnię? Nie, muszę to przerwać” – myśl ta z coraz większą mocą dudniła jej w głowie.

– Maksymilianie, czy naprawdę potrzebujemy takich zapisów? – zwróciła się do szefa. Wiedziała, że wiele ryzykuje, ale potrzebowała tego, potrzebowała, żeby uratować resztki szacunku do samej siebie. Spojrzała mu prosto w oczy, licząc na zrozumienie i zaufanie. – Znamy swoją wartość, dysponujemy potencjałem, dzięki któremu pozycja naszej firmy nie wymaga tak restrykcyjnych zapisów.

– Widzę, że pojęcie gry fair play nie jest pani obce. Pani Stefanio, jest pani wyjątkową kobietą. – Prezes Softszyński patrzył na nią z podziwem.

Dla Stefanii te słowa były jak ukłucie w samo serce.

„Gdyby tylko znał prawdę…” – pomyślała.

– Oczywiście, Stefanio, masz rację, w końcu obu stronom zależy na udanej współpracy i faktycznie nie ma potrzeby wprowadzania w umowę tak restrykcyjnych zapisów. Jeżeli jednak będą państwo obstawali przy gwarancji dotrzymania terminu trwania umowy, damy ją państwu bez dodatkowych obwarowań finansowych.

Stefania spojrzała na Maksa jak nigdy wcześniej. Zobaczyła w nim człowieka, którego nie znała. Pracowała z nim od wielu lat, bardziej spodziewała się zwolnienia niż tak szybkiej rezygnacji z proponowanych kar umownych. „Dlaczego to zrobił? To takie nie w jego stylu. Może w ogóle go nie znam…?”

Z tych rozmyślań wyrwał ją głos Roberta.

– Drodzy państwo, muszę przyznać, że bardzo ciekawie robi się z państwem interesy i dawno nie miałem okazji uczestniczyć w tego typu negocjacjach. Państwa argumenty są co najmniej niestandardowe i bardzo emocjonalne.

– Staramy się wychodzić naprzeciw oczekiwaniom naszych klientów i spełniać je w stu procentach. Cenimy sobie bardzo uczciwe i profesjonalne podejście do biznesu. Osobiście uważam, że taka postawa gwarantuje długofalowy sukces. Oczywiście nie jesteśmy naiwni i mamy świadomość otaczającego nas świata i tego, że możemy trafić na różnych ludzi. Zdarza się, że ktoś próbuje nas wykorzystać w bardzo perfidny sposób, ale z takimi sytuacjami też sobie radzimy. – Tym razem tak długo patrzyła prosto w oczy Roberta, aż uniósł wzrok, a ich spojrzenia się spotkały. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale dla Stef była to wieczność; wieczność, która paliła jak ogień. Potrzebowała tego, aby utwierdzić się, że w tej rozgrywce to ona triumfuje.

Cała czwórka czuła, że wypowiedź Stefanii ma drugie dno, ale tylko Robert wiedział, co się pod nim kryje i jak bardzo jest ono bolesne. Chociaż z jego punktu widzenia była to porażka w brutalnej grze, a nie perfidne nadużycie na tle seksualnym. Świadomość, że adresatem tej porażki jest właśnie on sam byłaby chyba łatwiejsza do przełknięcia, gdyby nie ten triumfalny gest litości ze strony Stef dotyczący zapisów w umowie o karach za wcześniejsze odstąpienie od umowy.

Robert był wyznawcą zasady, że w biznesie wszystkie chwyty są dozwolone, i sytuację z toalety potraktował jako przegrany mecz, ale to, co Stefania zrobiła przy stole, to była zniewaga. Poniżyła go w obecności innych „samców”, a to go zabolało bardziej niż wszystko inne, co go spotkało z jej strony. Dopiero ten moment pokazał mu, jak bardzo się mylił, nie doceniając jej. Wcześniej nie dostrzegł, jak intrygującą i inteligentną jest kobietą. Dopiero teraz zapragnął jej w sposób, który nie oznaczał „chcę ją mieć”. Chciał, aby to ona zapragnęła jego. Ten temat był już jednak definitywnie przegrany i ta świadomość wywoływała w Robercie mieszankę emocji, która była nie do zniesienia. Wściekłość mieszała się z żalem, pożądanie z nienawiścią.

Nastała krępująca cisza, którą przerwało pytanie kelnera:

– Czy życzą sobie państwo coś jeszcze?

Maks, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z gośćmi, a następnie ze Stefanią, podziękował kelnerowi, prosząc o przygotowanie rachunku i zapisanie go na konto agencji. Wszyscy wstali od stołu i udali się do wyjścia. W dużym holu prowadzącym do wind prezes Softszyński raz jeszcze zwrócił się do Stefanii.

– Droga pani Stefanio, bardzo dziękuję za… – przerwał na moment. Widać było, że zastanawia się nad kolejnymi słowami, chcąc, aby precyzyjnie oddały emocje, jakich mu dostarczyła. – Dziękuję za profesjonalizm najwyższych lotów oraz klasę tak rzadko spotykaną w tych czasach. Powtórzę się, wiem, ale to zaszczyt z panią współpracować.

Ujął drobną dłoń Stef i zbliżył ją do swoich ust, pochylając się przy tym nisko. Stefanię zawsze bardzo peszyły takie gesty, ale w tym przypadku pozwoliła na to. Wiedziała, że nie jest to pokazówka, tylko wyraz szacunku, i przyjęła go z największym zaszczytem. Następnie Robert wyciągnął do niej swoją dłoń. Kiedy mu ją podała, próbował unieść ją do swych ust, aby dorównać w zachowaniu dziadkowi. Tym razem Stefania od razu wyczuła jego intencje i zanim zdążył się pochylić, mocno zacisnęła swoją dłoń na jego i przytrzymała w dole, wyraźnie pokazując, że sobie tego nie życzy. Zostało to natychmiast zauważone przez Maksa, a jego twarz wyrażała satysfakcję pomieszaną z dumą. Softszyńscy wymienili się uściskami dłoni z właścicielem agencji i zniknęli za drzwiami windy. Maks odczekał chwilę, wziął głęboki oddech, stanął naprzeciwko Stefanii i bardzo poważnym tonem powiedział:

– Stef, zanim zadam ci to pytanie, proszę, bądź ze mną szczera, bo drugi raz tego nie zrobię i przez najbliższe pięć lat będziesz skazana na współpracę z tym… – Wziął głęboki oddech i zapytał: – Czy Robert Softszyński zrobił ci krzywdę? Czy w jakikolwiek sposób zranił cię lub spotkała cię z jego strony jakaś zniewaga?

Stefania poczuła, jak uginają się pod nią nogi, głos więźnie jej w gardle, a w głowie kołacze jedna myśl: „Jasna cholera, jak się zorientował? Jest bardziej spostrzegawczy, niż przypuszczałam. I co ja mam mu teraz powiedzieć? Że gość mnie upił, zaciągnął do łóżka po to, żeby następnego dnia orżnąć cię na grubą kasę, ale nic się nie martw, zachowałam się jak dziwka, nagrałam go nago w niedwuznacznej sytuacji i teraz go szantażuję? Najważniejsze, że ty nie stracisz milionów, a ja stanowiska”.

– Skąd ci to przyszło do głowy? Owszem, ten facet to nie jest typ, za którym przepadam, ale wszystko jest w jak najlepszym porządku. A teraz proszę, pozwól, że wezmę na resztę dnia wolne i wrócę do domu. Nie czuję się najlepiej, chyba mnie jakaś grypa rozbiera, chciałabym się położyć, a w takim stanie i tak nie będziesz miał ze mnie pożytku.

Maks przyglądał się jej badawczo i po chwili odpowiedział:

– Stef, nie wygląda mi to na grypę, nie musisz mnie okłamywać. Oczywiście resztę dnia masz wolne, chcę, abyś wiedziała jedno. Owszem, jestem twoim szefem, ale też masz we mnie kogoś więcej. Jeżeli potrzebujesz pomocy, możesz na mnie liczyć. Może chcesz, abym cię odwiózł do domu?

– Nie, nie trzeba, mam samochód, poradzę sobie. Dziękuję za te słowa, doceniam to.

Odwróciła się i pospiesznie wsiadła do winy, która właśnie się pojawiła. Nie dała Maksowi szansy na dołączenie do niej, szybko wcisnęła guzik, chcąc jechać na parter, a drzwi zamknęły się tuż przed mężczyzną. To było jedyne, na co mogła się zdobyć, żeby nie zdemaskować się ostatecznie. Stojąc tak w samotności, poczuła, jak łzy napłynęły jej do oczu. Tym razem nie była w stanie ich powstrzymać, płynęły po twarzy, a ona czuła, że jest bezradna i jedyne, co w tej sytuacji może zrobić, to założyć okulary przeciwsłoneczne, zanim drzwi się rozsuną.

Wyciągnęła je z torebki, nasunęła na nos dokładnie w momencie, gdy przed nią ukazał się ogromny hol wieżowca. Podeszła do recepcji i najspokojniej, jak tylko potrafiła, zwróciła się do mężczyzny stojącego naprzeciwko.

– Franek, poproszę moje kluczyki.

Mężczyzna, podając je, zapytał:

– Czy wszystko…?

Stef przerwała mu, nie pozwalając skończyć:

– Proszę, nie pytaj mnie o nic.

Chwilę później siedziała w swoim samochodzie. Czuła, jak z trudem łapie powietrze, robiąc wszystko, co w jej mocy, żeby nie stracić przytomności. Szlochała, dławiąc się własnymi łzami, a dźwięk, jaki się z niej wydobywał, bardziej przypominał wycie zranionego zwierzęcia niż płacz. Jej ciałem wstrząsały spazmatyczne dreszcze. Siedziała tak przez kolejną godzinę – bezbronna i obolała w swoich emocjach. Próbowała zebrać myśli. Co ma teraz ze sobą zrobić? Wiedziała, że jej stan nie pozwala na to, żeby prowadziła samochód. Zastanawiała się, do kogo zadzwonić, żeby ją zawiózł do domu.

„Marek nie. Jak zobaczy mnie w takim stanie, zabije Roberta, a wiem, że miał takie wpływy i możliwości, że zrobiłby to bez trudu. Magda nie. Przecież umrze na zawał, zaraz po tym jak wszystko wychlapie Markowi. Ewa? Ona byłaby idealna, ale jest za daleko, inny kontynent to zdecydowanie zbyt duża odległość. Ta jej podróż… Niech się w końcu skończy. Uber? Tak, on jest dyskretny, o nic nie pyta, a potem zniknie z jej życia i nie pojawi się nigdy więcej”.

Po upływie 10 minut Stef siedziała już w škodzie octavii z milczącym Wasylem. Zbliżała się do jedynego miejsca, w którym czuła się bezpiecznie – do swojego mieszkania. To była jej enklawa, w której pragnęła się w tym momencie schować. Samochód zatrzymał się przed bramą jej strzeżonego osiedla, a ona wysiadła pospiesznie, dziękując za podróż, i niemal biegiem udała się do budynku, w którym mieścił się jej apartament. Nerwowo wyciągnęła klucze z torebki i już chwilę później stała w swoim mieszkaniu. Przekręciła klucz w drzwiach i osunęła się na podłogę.

Leżała tak, a łzy bezwiednie płynęły jej po twarzy, skapując na podłogę. Czuła, że nie ma siły się podnieść, żeby nawet dojść do sypialni, która była w zasięgu kilku metrów. Płacz przerodził się znowu w szloch nie do opanowania. W klatce czuła ucisk, który nie pozwalał jej spokojnie oddychać. Wiedziała, że oznacza to jedno – mogła zemdleć. Zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich wdechów, które pozwoliły jej uspokoić się na tyle, żeby po kilkunastu minutach wstać z podłogi i przejść do sypialni.

Zdjęła z siebie spódnicę i bluzkę, owinęła się dużym, miękkim kocem, przyłożyła głowę do poduszki i myślami powędrowała do mamy. „Mamusiu, pomóż mi, pomóż mi to przetrwać”. Wróciła do chwil, kiedy były razem w tym ziemskim wymiarze. To zawsze przynosiło ulgę i tak też było tym razem. Stef zasnęła.

Przespała tak kilka godzin. Po przebudzeniu się leżała na swoim łóżku, beznamiętnie patrząc w sufit. Była już dużo spokojniejsza, choć trudno jej było ułożyć w głowie wszystko to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Zakres i amplituda emocji, jakich doznała, wystarczyłyby na dobrych kilka miesięcy.

Stef była osobą bardzo otwartą i raczej nie trzymała się twardo ustalonych zasad czy prawd życiowych. Lubiła poznawać ludzi, uczyć się ich, a w rezultacie poznawać siebie samą. Głęboko wierzyła, że wiemy o sobie tyle, ile przeżyjemy – reszta to tylko domysły i przypuszczenia o tym, co by było, gdyby było. Dlatego też w jej słowniku nie istniało słowo „nigdy” w odniesieniu do rzeczy czy sytuacji, których wcześniej nie przeżyła. Czuła, że wszystko, co jej się przytrafia w życiu, dzieje się po coś, bez względu na to, czy doświadczała szczęścia czy traumy, wzruszenia czy złości. Fascynowało ją przekraczanie wszelkich granic, bo dzięki temu mogła poznać siebie. Pewność, że kontroluje to, co się z nią dzieje, dawała jej poczucie bezpieczeństwa, jednocześnie pociągało ją nieznane. Lubiła ryzyko, ale na swoich warunkach. Dawkowała je sobie wtedy, kiedy czuła, że ma zasoby psychiczne, żeby się z nim zmierzyć. Nie dopuszczała do sytuacji, w których traciła kontrolę nad emocjami. To była jedyna granica, której nie chciała przekraczać, pod żadnym pozorem.

Mimo że miała przyjaciół, od kiedy umarła jej mama towarzyszyło jej przejmujące poczucie, że jest na świecie sama, a świadomość, że może liczyć tylko na siebie, powodowała, że ryzyko, które ją tak pociągało, zawsze musiało być kontrolowane. Tłumaczyła sobie, że ciekawość świata ma po ojcu, którego nigdy nie poznała, i mimo że na pewnym etapie życia kłóciła się z tym faktem, w końcu go zaakceptowała. Poza tym nie miała wyjścia, mama zadbała o to, żeby w jej życiorysie nie było nawet najmniejszej poszlaki, która mogłaby ją do niego zaprowadzić. Łącznie z wpisem „nieznany” w akcie urodzenia, w rubryce „ojciec”. Jako nastolatka podjęła nawet kilka prób rozmowy z matką na ten temat, niestety nic z nich nie wynikało, tylko łzy i ból, który widziała w jej oczach.

Po jednej z takich rozmów obiecała sobie, że nigdy więcej nie poruszy tego tematu. Chyba w głębi duszy liczyła, że mama w końcu zdobędzie się na odwagę i opowie historię swojego życia. Niestety, tak się nie stało, nigdy nie odważyła się wyjawić Stef, kto jest jej ojcem. Nikomu też nie dała nawet najmniejszych podstaw do tego, aby mógł się domyślić, kim był ten człowiek. Jedyną osobą, która miała szanse wyjawić Stefanii tę tajemnicę, był sam ojciec. Pod warunkiem że wiedział o jej istnieniu, co, jak sądziła Stef, było bardzo mało prawdopodobne. W pewnych sprawach kierowała się intuicją, tak było właśnie w tym przypadku. Znała swoją matkę, która była osobą bardzo dumną i skłonną do poświęceń. Stefania czuła, że matka ukrywała jej istnienie przed ojcem, dlatego w akcie urodzenia widniał wpis „nieznany”.

Leżąc na łóżku, Stef zastanawiała się, czego tym razem miały ją nauczyć ostatnie godziny. Wydarzyło się tyle, że trudno było jej wyciągnąć jednoznaczne wnioski. Jednego była pewna – mimo że w kilku momentach nie czuła się bezpiecznie, nie straciła kontroli nad sobą i sytuacją, w której się znalazła. Oznaczało to jedno – była silniejsza, niż przypuszczała. Choć ktoś posłużył się nią w bardzo perfidny sposób, nie wpadła w panikę, tylko zmobilizowała się, na zimno oceniła sytuację i się zemściła. Po dłuższej analizie doszła do wniosku, że to było wręcz podniecające. Poczucie, że kontroluje sytuację, kręciło ją, a fakt, że potrafiła użyć swojej kobiecości, swojego ciała jako narzędzia, dodatkowo podniecało. Nawet teraz, po tym wszystkim, co przeszła, wspomnienie sceny w toalecie powodowało, że czuła przeszywający ją dreszcz. Dotarło do niej, że musiała przeżyć to wszystko tak dobitnie, żeby zrozumieć, jaką mocą dysponuje – mocą, o której mówiła jej mama przed śmiercią. To zdanie dźwięczało jej w głowie jak mantra. „Zostawiam cię pełną mądrości i mocy, której w chwili zagrożenia użyjesz jako broni”.

Stef czuła, że w tym momencie narodziła się po raz drugi. W końcu zrozumiała, że potrzeba kontroli, która była jej nieodłączną częścią, nie ma już znaczenia, bo to właśnie ona wpędziła ją w poczucie strachu, który blokował w doświadczaniu świata. Zrozumiała, że próba kontroli emocji to klatka, w której dobrowolnie sama się zamknęła. To właśnie emocje, jakie może przeżywać, są źródłem wiedzy o niej samej.

„Nie dla hamowania przeżywania emocji. Tak dla przepływu emocji bez kontroli i ograniczania się” – złożyła sobie obietnicę. „Nawet jeżeli będzie bolało, to one mnie definiują, więc daję sobie prawo do ich przeżywania; zarówno tych dobrych, jak i tych ciężkich”.

Z tych rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi. Pospiesznie wstała z łóżka i podeszła do wizjera. Po drugiej stronie stał Marek. Przekręciła klucz i wpuściła go do środka.

– Co ty, kurwa, wyprawiasz?! Dzwoniłem do ciebie chyba ze sto razy! Czemu nie odbierasz telefonu?

Takiej kompilacji złości, strachu i paniki jeszcze u Marka nie widziała.

– O czym ty mówisz? Kiedy dzwoniłeś? – Sięgnęła do torebki i wyjęła telefon. Na wyświetlaczu dostrzegła powiadomienie: „Nieodebrane połączenie (45)”.

– No, faktycznie dzwoniłeś kilka razy. Przepraszam, miałam wyciszony.

– Stef, widzę, że nie jest z tobą dobrze, więc dalsze wymówki zostawię na jutro. Idź teraz pod prysznic lub do wanny i zrób coś ze sobą, bo wyglądasz, jakby makijaż zrobiła ci moja trzyletnia siostrzenica, a ja w tym czasie zrobię kolację.

Stefanii nawet przez chwilę przeleciała przez głowę myśl, żeby oponować, ale gdy spojrzała w oczy Marka, wiedziała, że to nic nie da. Poza tym troska w jego oczach sprawiła, że zamiast się sprzeciwiać, objęła go za szyję i wtuliła się w jego ramiona.

– Zaraz zrobię to, co mi każesz, a teraz po prostu mnie przytul, tylko na chwilę, proszę.

Po tych słowach Marek nic już nie mówił. Objął stojącą przed nim drobną przyjaciółkę tak, że praktycznie cała schowała się w obręczy jego ramion, wtulając twarz w jego tors. Stali tak w bezruchu, Marek jeszcze mocniej przytulił ją do siebie i pocałował w czubek głowy, szepcząc do ucha:

– Tak bardzo cię przepraszam, że nie zdołałem cię ochronić.

Stef poczuła, jak po ich stykających się policzkach płyną łzy. Wspięła się na palce i obejmując jego piękną buźkę, wydusiła z siebie:

– Kocham cię, kocham cię jak brata, którego nigdy nie miałam. A teraz poproszę wykwintną kolację do wanny.

Marek uśmiechnął się pod nosem i poluzował uścisk, wypuszczając Stef z ramion. Kobieta weszła do swojej ukochanej łazienki. Po porannej historii nie było już śladu, a woda, która jeszcze kilka godzin temu równomiernie przykrywała prawie całą podłogę, dawno już spłynęła do kilku odpływów rozmieszczonych w całej łazience.

Pomieszczenie śmiało można było zaliczyć do kategorii salonów łazienkowych. Było wielkości sporego pokoju. Znajdowały się w nim strefa prysznicowa i ogromna, wolnostojąca wanna. Piękny, biały ratanowy fotel z podnóżkiem stał obok długiego kamiennego blatu z wbudowaną umywalką.

Stef kochała to miejsce, to była jej enklawa, w której ładowała baterie. Wzięła do ręki dużą szklaną butelkę z płynem o zapachu piżma, nalała sporą ilość do wanny. Odkręciła gorącą wodę, która swoim ciśnieniem rozbijała się najpierw o dno wanny, a następnie o taflę, tworząc gęstą, śnieżną pianę. Kobieta sięgnęła po chusteczki do demakijażu i dosłownie kilkoma ruchami zmyła z oczu resztki tuszu. Na tym etapie tylko na tyle było ją stać w kwestii pielęgnacji swojej urody. Zdjęła stringi, stanik i pospiesznie weszła do wanny. Położyła się wygodnie, opierając głowę o jej brzeg. Zamknęła oczy i myślami odpłynęła do najintymniejszych fantazji, które rodziły się w jej głowie. Wiedziała, że nikt, tak jak jej umysł, nie dogodzi jej w sferze intymnych doznań.

Stef, mimo że nie stroniła od mężczyzn, nadal nie trafiła na tego, z którym seks przestałby być tylko seksem, a stałby się ucieleśnieniem najskrytszych fantazji – fantazji, które były tylko w jej głowie. Niestety, nigdy nie spotkała nikogo, kto by się odważył wcielić je w życie.

Piana zaczęła wylewać się z wanny, dlatego zakręciła wodę, a jej dłonie w niekontrolowany sposób zaczęły masować brzuch, schodząc w stronę łona. Już miała zanurzyć swoje palce między wargami, kiedy zza drzwi dobiegł ją głos Marka.

– Dobra, łapki na wannę, bo wchodzę i nie mam zamiaru przyglądać się, jak sobie dogadzasz.

Stef zaśmiała się w duchu i pomyślała: „Boże, to wręcz niewiarygodne, jak on dobrze mnie zna”.

– Wiesz, Maruniu, uwielbiam w tobie ten twój kobieco-intuicyjny pierwiastek. Nic się przed tobą nie da ukryć, ty moja męska przyjaciółko. No dobrze, pokaż, co mi tam upichciłeś, bo w sumie jestem już bardzo głodna.

– No trudno w sumie to nazwać pichceniem, ale głodna nie będziesz. – Ponieważ ręce miał zajęte, jednym ruchem nogi przesunął ratanowy stolik w stronę wanny i postawił na nim tacę wypełnioną różnego rodzaju serami, szynką parmeńską, oliwkami, pomidorkami i guacamole.

– No, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma – skwitowała krótko Stef i puściła oczko do przyjaciela, wiedząc, że zna się na żartach.

– Dobra, nie pieprz, tylko jedz, a ja idę po coś do picia.

Chwilę później wrócił z karafką soku pomarańczowego i dwiema szklankami. Usiadł w fotelu i zaczął rozlewać napój do szklanek.

– Żartujesz, prawda? – zapytała Stef, widząc, co robi jej przyjaciel.

– Bynajmniej. Po ostatniej nocy sądziłem, że masz już dość alkoholu.

Zapadła kilkunastosekundowa cisza, którą w końcu przerwała Stef.

– Prawda jest taka, że niewiele pamiętam z tego, co się wydarzyło. Rano obudziłam się z amnezją i przekonaniem, że znowu jaraliśmy, ale zorientowałam się, że mam na sobie obce męskie bokserki, a po moim mieszkaniu paraduje nagi facet, którego widzę pierwszy raz w życiu. Wiesz, różne głupoty robiłam w życiu, ale moje mieszkanie to moja enklawa. Nie sprowadzam nieznajomych, poznanych już pierwszej nocy, tym bardziej nie idę z nimi do łóżka. No ale to też spisałam na barki trawki i co prawda z kijem baseballowym w ręku, ale nadal bardzo kulturalnie pożegnałam moją nocną przygodę. Może jakoś bym po tym wszystkim doszła do siebie, gdyby nie to, że ta przygoda pojawiła się kilka godzin później w moim biurze na spotkaniu negocjacyjnym. Niestety, jak się później okazało, ten zuchwały kutas nawet nie krył braku zaskoczenia moim widokiem. Wtedy wysłałam ci jego fotę z zapytaniem. Resztę już znasz…

– Znam? No chyba jednak nie do końca. Wiem, co się wydarzyło w klubie, ale w to, co się działo w agencji, jakoś mnie jeszcze nie wtajemniczyłaś.

– Och, wiesz, poradziłam sobie. Rozgryzłam gnojka i potraktowałam go z należytą pieczołowitością, zapewniam cię, zapamięta ten dzień do końca życia.

– Boże… Wykastrowałaś go?!

– No, może nie dosłownie, ale z przerośniętego ego chyba trochę tak.

– Jezu, Stef, nie pierdol, tylko powiedz, co mu zrobiłaś! Bo nie wiem, czy mam już dać mu spokój i odwołać chłopaków, czy jednak niech mu obiją to i owo.

– Co?! Marek, o czym ty mówisz?! Co ty zrobiłeś?!

– A co ty myślałaś, że będę cię pytał o pozwolenie? Przypominam ci, że jestem mężczyzną, i jak to określiłaś, pełnię rolę twojego przyszywanego brata. To do czegoś zobowiązuje chyba, nie?!

– Marek, rolą brata nie jest nasyłanie jakichś karków na gości, którzy mnie zranili…

– Doprawdy? – Zarówno twarz, jak i ton Marka wyrażały sarkazm.

– Kurwa, to nie jest zabawne – rzuciła Stef, chociaż to, co powiedział przyjaciel, trochę ją rozczuliło. – Odwołaj chłopaków. Daj mi telefon, coś ci pokażę.

Pospiesznie uruchomiła galerię zdjęć w swoim telefonie i podała go mężczyźnie.

– Spójrz na te foty, on już dostał za swoje. Poradziłam sobie, proszę, odwołaj chłopaków.

– No dobrze. – Marek wyciągnął swój smartfon i wybrał numer, po czym po kilku sekundach wydał polecenie. – Seba, odwołuję zlecenie. Sprawa jest już nieaktualna. – Chwilę słuchał głosu w słuchawce, po czym skwitował krótko. – Aha, rozumiem. Dobrze, w takim razie rozliczymy się zgodnie z umową.

– Czy Seba, z którym rozmawiałeś, to mój były?

– Tak, chciałem mieć pewność, że zlecenie zostanie wykonane profesjonalnie. Chciałem, żeby go pobili, ale nie zabili, a papiery ratownika Seby dawały mi taką gwarancję. Ale już się nie martw, wszystko jest załatwione. Jedz, bo cały czas nic nie tknęłaś.

Stef wzięła do ręki szklankę z sokiem i wypiła ją jednym haustem.

– Mała, jutro przejdziesz szkolenie u mojego najlepszego barmana, jak nigdy więcej nie dopuścić do takiej sytuacji. Ta sytuacja pokazuje jedno: nawet w moim klubie nie jestem w stanie cię ochronić. Mogę teraz kozakować i obiecywać ci, że nie dopuszczę do tego, żeby ktoś cię jeszcze skrzywdził, i oczywiście zrobię, co w mojej mocy, żeby tak było, jednak, dzięki Bogu, testosteron nie zalał mi jeszcze mózgu, a realizm mam wpisany w moją naturę. Dziewczyno, musisz umieć zadbać o siebie sama, nauczę cię wszystkiego, co wiem, żeby cię uchronić od takich sytuacji. Dostaniesz ode mnie wszystkie legalne w tym kraju narzędzia do samoobrony. Musisz jedną rzecz sobie uświadomić: nie jesteś bezbronna, a wszystko, co jest ci potrzebne, masz w głowie. Musisz tylko nauczyć się z tego korzystać.

Stef leżała w wannie z otwartą buzią i nie mogła uwierzyć, że jej kochany Mareczek, usposobienie łagodności, spokoju, chwilami wręcz nieśmiałości, ma oblicze gangstera, który nie cofnie się przed niczym, żeby ją obronić. W dodatku nie pozuje na macho, tylko bardzo trzeźwo ocenił sytuację i zabezpieczy ją na przyszłość.

– Marek… – Do oczu Stefanii napłynęły łzy wzruszenia. – Dziękuję… – Spuściła wzrok.

– Stef, muszę już iść. Nie siedź długo w tej wannie, postaraj się położyć i wyspać. Wziąłem z komody zapasowe klucze, zamknę cię od zewnątrz. Pamiętaj, jutro po pracy u mnie w klubie pierwsza lekcja. – Marek pochylił się nad kobietą, pocałował ją w czoło i szepnął: – Ja ciebie też kocham.

Kobieta słyszała, jak przyjaciel zamyka za sobą drzwi mieszkania i przekręca klucz w zamku. Została sama ze swoimi myślami i całym dorobkiem wiedzy o sobie, którą, chcąc nie chcąc, nabyła w ciągu ostatniej doby. Była już spokojna, ale jednocześnie przygnębiona i rozdarta od wewnątrz. W sumie nie rozumiała do końca, o co jej chodzi, przecież miała wokół siebie ludzi, dla których była ważna, którzy ją kochali, byli gotowi wiele poświęcić, żeby jej pomóc. Mimo tego to przejmujące uczucie bycia samotną w tłumie przenikało Stef do szpiku.

Z drugiej strony, nie opuszczało jej analityczne myślenie. Jeżeli ktoś wpadł na pomysł, żeby potraktować ją tak przedmiotowo, musiał zobaczyć w niej potencjał ofiary. Ta myśl była porażająca. Dotarło do niej, że gdyby Robert nie dostrzegł w niej słabej kobiety, którą można wykorzystać, nigdy by do tego wszystkiego nie doszło. Wiedziała dobrze, że w każdej relacji międzyludzkiej jest zależność dawcy i biorcy. Skoro ktoś w niej zobaczył ofiarę, musiała wysyłać nieświadome sygnały, które mówiły „Jestem bezbronna”. Ta świadomość była przygnębiająca, ale też motywująca.

„Skoro wiem, co doprowadziło do takiej sytuacji, wiem też, nad czym muszę pracować. Teraz tylko… No właśnie, co teraz? Od czego powinnam zacząć? Może Marek miał rację? Zacznę od doraźnych rozwiązań i małymi kroczkami dojdziemy do psyche”.

Z taką myślą zanurzyła się pod wodę i leżała tak kilkanaście sekund. Uświadomiła sobie, że ma ogromną ochotę na zmysłowy i namiętny seks, tylko co tu zrobić, gdy jest się samą i widoków na potencjalnego partnera seksualnego brak? Stef dobrze wiedziała, jak sobie radzić w takich sytuacjach. Jej wyobraźnia była jej świątynią rozkoszy. W głowie nie miała granic, potrafiła spełnić swoje największe pragnienia, o których nie miałaby odwagi powiedzieć nawet najbliższej osobie. W swoich fantazjach była wolna od uprzedzeń, oczekiwań, osądów, zobowiązań, kompleksów. Tylko tam mogła być sobą i nie zastanawiała się, co inni powiedzą.

Zamknęła oczy i w jednej chwili znalazła się z nim w samochodzie. Jechali bocznymi drogami, które są dużo przyjemniejsze niż bezpłciowe autostrady, które wszędzie wyglądają tak samo. Było gorące lato, a na dworze zapadał zmierzch. Stef drzemała na fotelu pasażera. Miała na sobie szyfonową sukienkę z rozkloszowanym dołem i głębokim dekoltem. On opuszkami palców gładził ją po dłoni, powoli przesuwał je coraz wyżej, wiedział, że gdy dojdzie do wewnętrznej części łokcia, Stef się obudzi – miała w tym miejscu łaskotki, których nie potrafiła opanować, i nawet podczas snu nie pozwalała się tam dotykać. Rozcięcie na sukience odsłaniało jej pięknie opalone nogi, które w świetle zachodzącego słońca wyglądały niezwykle kusząco.

W jego głowie zaczęły rodzić się fantazje, które nie wróżyły szybkiego dotarcia do celu podróży. Celowo obniżył temperaturę w aucie o kilka stopni. Bardzo podniecał go widok sterczących sutków Stef. Jej piersi można było zaliczyć do doskonałych. Nie za duże, nie za małe, jędrne, okrągłe, po prostu piękne. Powiew chłodnego powietrza wywołał oczekiwany efekt. W ciągu kilkunastu sekund pod cieniutką sukienką zaczęły odznaczać się dwa sterczące sutki, których widok spowodował u niego zgrubienie na wysokości rozporka. Pragnął jej tak bardzo, że nawet gdyby oponowała, niewiele by sobie z tego robił. Jego dłoń powędrowała w stronę jej kolana, oparł ją bardzo delikatnie, można było to zaliczyć do muśnięcia opuszkami.

Kącik ust Stef lekko drgnął, ale nadal miała zamknięte oczy. Robiła wszystko, co w jej mocy, żeby nie pokazać, że ta gra podnieca ją równie bardzo jak jej partnera. Jego dłoń bardzo powoli i delikatnie opadła na jej udo, po czym zaczęła swoją wędrówkę ku górze w stronę wewnętrznej jego części. Stef nie zamierzała ułatwiać mu zadania i nawet nie drgnęła, mimo że serce przyspieszało rytm, a oddech z miarowego stawał się coraz krótszy i szybszy.

Bardzo podniecał ją ten dualizm. Z jednej strony, prowadził samochód i musiał być skupiony na drodze, z drugiej jego myśli były w innym wymiarze. Uwielbiała ryzyko, wszystko, co było na krawędzi, powodowało u niej dodatkowy dreszcz. Świadomość, że porusza się w pojeździe z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę, będąc pieszczoną, wywoływał u niej skok adrenaliny. Na jej wargach zagościła wilgoć, która była coraz trudniejsza do ukrycia, zwłaszcza że Stef tym razem postanowiła nie nakładać bielizny, robiąc tym niespodziankę swojemu mężczyźnie i zaskakując go w ten sposób.

Jego palce zataczały coraz większe okręgi, zbliżając się niebezpiecznie blisko jej łona. Stef zacisnęła mocno wewnętrzne mięśnie, starając się za wszelką cenę ukryć rosnące w niej podniecenie. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że to bez sensu, bo przecież cała płonęła, teraz już nie tylko od wewnątrz. Jego dłoń zatrzymała się na chwilę na wysokości nagiego łona Stef, tak jakby chciała wyrazić zdziwienie. Po chwili jego palce zaczęły wybijać rytm piosenki, która właśnie płynęła z głośników. Nie schodziły jednak ani milimetr niżej, tak jakby czekały na zaproszenie. Było to jak pukanie do bram raju, czekanie na zgodę na wejście.

Stef znała tę dwuznaczną grę i wiedziała, że bez jej przyzwolenia, a raczej prośby o jeszcze, dłoń będzie wzniecać pożądanie, nie oferując nic poza tym. W końcu doprowadzona do ostateczności postanowiła, że pozornie, zupełnie od niechcenia rozsunie nieco nogi, dając możliwość dalszej wędrówki palcom tańczącym na jej podbrzuszu.

Na to właśnie czekał. Jego palce zjechały niżej, to zanurzając się w niej, to zataczając okręgi wokół jej warg i łechtaczki. Wyglądało to trochę jak taniec małych dzieci, które właśnie dostały lody i nie mogą wyrazić w pełni szczęścia, jakie je spotkało, bo muszą pilnować, aby lód im nie wypadł z wafelka. Nagle samochód raptownie skręcił w polną drogę, a jego dłoń wysunęła się z niej i powędrowała prosto do jego ust. Bardzo dokładnie oblizał swoje place, mówiąc:

– Tak, uwielbiam smak twojego podniecenia.

Dłoń Stef w wannie powędrowała pod wodę prosto w stronę łechtaczki. Fantazja mieszała się ze światem realistycznym. To, co fundował jej wyimaginowany kochanek, zapewniała sobie sama, przynajmniej tak długo, jak potrafiła. Znowu wróciła myślami do samochodu, który stał pośrodku pól z dojrzewającym zbożem. On podszedł do jej drzwi, otworzył je i wyciągnął do niej rękę.

– No dobrze, śpiąca królewno, czas się przewietrzyć. Zabiorę cię na wycieczkę.

Stef nie pozostało nic innego, jak posłusznie wstać i pójść za nim. Spacer trwał niewiele dłużej niż dziesięć minut. Przed nimi pojawiła się drewniana ambona, z której korzystali myśliwi na polowaniach.

– Chodź, pokażę ci, jaki jest z niej piękny widok na okolicę.

„No to mi się, kurwa, trafił przyrodnik amator z rozdwojeniem jaźni. Najpierw mnie rozgrzał do czerwoności, a teraz zamiast się ze mną pieprzyć na masce swojego czarniutkiego, pięknego mustanga, ciąga mnie po jakichś łąkach. Pierdzielony romantyk. Niech zgadnę, zaraz dostanę snopek jakiegoś zielska, a potem wdrapię się na tę wieżę, żeby podziwiać jakiegoś łosia, jelenia albo innego, nie daj Bóg, orła”.

– Teraz wejdziemy tam na samą górę, zapraszam – powiedział do Stef, która spojrzała w stronę wieży i aż jęknęła.

– Serio? Przecież tam jest ze sto schodków. Mamy się tam wdrapać?

„No i chuj, zostanę jasnowidzem, to się przynajmniej dorobię”.

– Nie marudź, tylko wchodź, i nie przesadzaj. Gdyby tu było sto schodków, to byłaby dzwonnica, a nie ambona…

Nie pozostawiając jej wyboru, pociągnął ją za rękę, pokonując pierwsze schodki.

„No cóż, miał być orgazm, a będzie wspinaczka, przynajmniej końcówka w obu przypadkach, można powiedzieć, taka sama – szczyt” – pomyślała Stef i już zupełnie zrezygnowana zaczęła przebierać nogami, pokonując kolejne stopnie.

Kiedy byli już prawie na samej górze, a od szczytu dzieliło ich dosłownie kilka stopni, zatrzymali się na chwilę, a on wyjął z kieszeni jedwabną szarfę i obwiązał nią jej oczy.

– Teraz musisz mi zaufać, podaj mi rękę i mocno się trzymaj. Zdejmiesz ją, dopiero gdy ci pozwolę.