Star Wars Dynastia Thrawna. Mniejsze zło - Timothy Zahn - ebook

Star Wars Dynastia Thrawna. Mniejsze zło ebook

Timothy Zahn

4,6

Opis

W dramatycznym finale trylogii "Dynastia Trawna" zagłada grozi całej dynastii Chissów.

Od tysięcy lat Dynastia Chissów stanowi wyspę spokoju w kosmosie. Jest ośrodkiem władzy i ostoją prawości. Dziewięć Rodzin Rządzących zapewnia jej stabilność polityczną w Chaosie Nieznanych Regionów. Równowagę tę naruszył jednak podstępny wróg, za sprawą którego wzajemne zaufanie pośród Chissów powoli zaczyna maleć. Wskutek rosnących napięć między rodzinami więzy lojalności zaczynają słabnąć. Pomimo starań Ekspansyjnej

Floty Obronnej Dynastia coraz szybciej zmierza ku wojnie domowej.

Chissom nieobca jest wojna. W Chaosie stali się legendą w związku z prowadzonymi przez siebie walkami i straszliwymi wydarzeniami, z których część popadła w zapomnienie - aż do tej pory. Aby chronić przyszłość Dynastii, Thrawn drąży głęboko w jej historii, odkrywając mroczne tajemnice związane z pierwszą Rodziną Rządzącą. Prawda o dziedzictwie rodziny ma jednak tylko taką moc, jak legenda, która ją otacza. Nawet jeśli legenda ta okaże się kłamstwem.

Czy dla ocalenia Dynastii Thrawn jest gotów poświęcić wszystko – w tym swój jedyny dom?

Timothy Zahn jest autorem ponad sześćdziesięciu powieści, prawie dziewięćdziesięciu opowiadań i nowel oraz czterech zbiorów opowiadań. W 1984 roku zdobył Nagrodę Hugo za najlepszą nowelę. Zahn jest najbardziej znany ze swoich powieści osadzonych w świecie Gwiezdnych wojen (Thrawn, Thrawn: Sojusze, Thrawn: Zdrada, Dziedzic Imperium, Ciemna Strona Mocy, Ostatni rozkaz, Widmo przeszłości, Wizja przyszłości, Rozbitkowie z Nirauan, Poza galaktykę, Posłuszeństwo, Ręka sprawiedliwości i Skok millenium).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 740

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (47 ocen)
34
9
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AndrzejZadroga

Nie oderwiesz się od lektury

Fenomenalne kolejne dzieło Zahna!
00

Popularność




Prolog

Przy­go­to­wać się do wyj­ścia. – Głos star­szego kapi­tana Mitth’raw’nuru­odo roz­legł się wyraź­nie na całym mostku „Sprin­ghawka”. – Wszy­scy ofi­ce­ro­wie i wojow­nicy mają być w goto­wo­ści. Nie szu­kamy tu kło­po­tów, ale zamie­rzam być na nie gotowy.

Pierw­szy ofi­cer, kapi­tan Ufsa’mak’ro, skrzy­wił się w duchu. Star­szy kapi­tan Thrawn rze­czy­wi­ście nie szu­kał kło­po­tów. Ni­gdy. A jed­nak kło­poty jakoś zawsze go znaj­dy­wały.

Jeśli ta pra­wi­dło­wość miała się powtó­rzyć, nie mogłoby się to wyda­rzyć w lep­szym miej­scu.

Zyzek był obcym ukła­dem – co samo w sobie nie zapo­wia­dało nic dobrego. A to jesz­cze nie wszystko – archiwa chis­sań­skie nie zawie­rały na jego temat nic poza poło­że­niem i tym, że sta­no­wił ośro­dek han­dlowy dla kilku nie­wiel­kich nacji zamiesz­ku­ją­cych obszary na wschód i połu­dniowy wschód od Dyna­stii Chis­sów. W dodatku Thrawn uwa­żał, że wła­śnie w tym ukła­dzie wyna­jęto kapi­tana Fsira wraz z jego roda­kami Wati­thami, aby zaata­ko­wali jego okręt.

Naj­gor­sze było jesz­cze coś innego – nikt nie wie­dział, że „Sprin­ghawk” znaj­do­wał się wła­śnie tutaj.

Powinni byli od razu wró­cić do Dyna­stii. Powinni byli opu­ścić układ Hoxim, wyco­fać się z zamie­sza­nia, które Sama­kro na wła­sny uży­tek nazy­wał Bitwą Trzech Rodzin, i powró­cić na Csillę, żeby prze­pro­wa­dzić naprawy, zło­żyć raport i posprzą­tać ten cały bała­gan – ech, to ostat­nie pra­wie na pewno byłoby nie­za­po­mnia­nym prze­ży­ciem. To wła­śnie zro­biły wszyst­kie pozo­stałe okręty chis­sań­skie, obsa­dzone wyłącz­nie przez Xodla­ków, Eri­gha­lów i Pom­m­rio, wra­ca­jąc powoli, sko­kami, do domu, pod­czas gdy ich dowódcy bie­dzili się nad opi­sa­niem całej afery w dzien­niku pokła­do­wym.

Ale nie „Sprin­ghawk”. Thrawn spę­dził całe godziny na bada­niu frach­towca Wati­thów przed jego znisz­cze­niem i z jakie­goś względu doszedł do wnio­sku, że Fsir pocho­dził wła­śnie z Zyzka. A potem tak­tyczne rozu­mo­wa­nie Thrawna dopro­wa­dziło do odwie­dze­nia tego układu po dro­dze do domu – żeby mogli się tro­chę rozej­rzeć.

Sama­kro rozu­miał to posu­nię­cie. I do pew­nego stop­nia nawet się z nim zga­dzał. Gwiaz­do­ga­torka Che’ri poma­gała „Sprin­ghaw­kowi” w szyb­kim poko­na­niu skom­pli­ko­wa­nych dróg nad­prze­strzen­nych w Cha­osie, pod­czas gdy wszelcy obser­wa­to­rzy cza­jący się w pobliżu, żeby póź­niej zdać sprawę ze star­cia, mogli mieć tylko zwy­kłego nawi­ga­tora lub w ogóle żad­nego. „Sprin­ghawk” mógł się zna­leźć w ukła­dzie Zyzek, zanim dotrą tam jakie­kol­wiek wie­ści – dawało im to wielką prze­wagę.

Był to jed­nak tylko jeden mały plus w całej chma­rze minu­sów.

– Wyj­ście: trzy, dwa, jeden.

Roz­bły­ski ufor­mo­wały się w gwiazdy – „Sprin­ghawk” przy­był do celu.

– Pełny skan! – pole­cił Thrawn. – Zwróć­cie szcze­gólną uwagę na statki na róż­nych orbi­tach. Chcę kom­plet­nego spisu typów jed­no­stek – na ile to moż­liwe, a także infor­ma­cji, gdzie dokład­nie się znaj­dują.

– Tak jest, star­szy kapi­ta­nie – powie­działa koman­dor Elod’al’vumic ze sta­no­wi­ska czuj­ni­ków.

– Kha­rill, niech pan jej pomoże ze spi­sem – dodał Thrawn.

– Tak jest – roz­legł się z gło­śnika głos star­szego koman­dora Plikh’ar’ill­morfa, prze­by­wa­ją­cego na mostku zapa­so­wym. – Dalvu, pro­szę zazna­czyć, któ­rymi sek­to­rami mamy się zająć.

– Tak jest, star­szy koman­do­rze – odparła Dalvu. – Już je zazna­czam.

– Uwa­żaj­cie na jakie­kol­wiek ruchy pro­wa­dzące do wewnątrz układu, jakby chcieli się przed nami ukryć, albo na zewnątrz, jakby pró­bo­wali ucieczki – powie­dział Thrawn. – Jeste­śmy tutaj, żeby zoba­czyć, czy wywo­łamy jakąś reak­cję. – Ski­nął na pilota. – Azmordi, lecimy do wnę­trza układu. Gwiaz­do­ga­torko Che’ri, bądź gotowa, na wypa­dek gdy­by­śmy musieli szybko stąd odle­cieć.

– Tak jest, panie kapi­ta­nie – rzekł koman­dor porucz­nik Tumaz’mor’dia­mir zza ste­rów.

– Tak jest, star­szy kapi­ta­nie – zawtó­ro­wała opie­kunka Che’ri, Mitth’ali’astov.

Sama­kro powiódł wzro­kiem po mostku. Dalvu, Kha­rill, Azmordi. Ofi­ce­ro­wie, z któ­rymi słu­żył od bar­dzo dawna – zarówno w cza­sach, kiedy sam był kapi­ta­nem „Sprin­ghawka”, jak i teraz, kiedy funk­cję dowódcy spra­wo­wał Thrawn. Znał ich samych oraz ich umie­jęt­no­ści i ufał im bez­gra­nicz­nie.

Ale z Tha­lias sprawy miały się ina­czej.

Spoj­rzał na opie­kunkę, która wła­śnie odwró­ciła się do ilu­mi­na­tora, trzy­ma­jąc opie­kuń­czo rękę na ramie­niu Che’ri. Tha­lias wciąż sta­no­wiła dla niego zbyt dużą zagadkę i na­dal żywił co do niej wąt­pli­wo­ści.

W opi­nii Sama­kro prze­ciw kobie­cie prze­ma­wiało przede wszyst­kim to, że wokół niej uno­sił się smród poli­tyki rodzin­nej. Syn­dyk Mitth’urf’ianico wyka­zał się sporą pomy­sło­wo­ścią, żeby zała­twić jej miej­sce na pokła­dzie „Sprin­ghawka”, i Sama­kro na­dal nie wie­dział, jaki miał w tym cel.

Ale dowie się tego. Zdą­żył już przy­go­to­wać grunt, opo­wia­da­jąc Tha­lias bajeczkę – teo­rię spi­skową, sta­wia­jącą Thrawna w złym świe­tle. Wie­dział, że opie­kunka w końcu opo­wie ją Thur­fia­nowi, a może komuś innemu. A kiedy to nastąpi, kiedy wyjawi tę histo­rię prze­ka­zaną jej w zaufa­niu, on, Sama­kro, uzy­ska wresz­cie dowód, że Tha­lias umiesz­czono na „Sprin­ghawku”, żeby szpie­go­wała i znisz­czyła jego dowódcę, a przy­naj­mniej znacz­nie mu zaszko­dziła. Wów­czas Sama­kro może wresz­cie zdoła prze­ko­nać Thrawna, żeby pozbył się jej z okrętu.

Do tego czasu mógł tylko ją obser­wo­wać i sta­rać się zapo­bie­gać wszel­kim podej­rza­nym posu­nię­ciom z jej strony.

„Jeste­śmy tu po to, żeby wywo­łać reak­cję”. Nie­stety, Sama­kro miał już oka­zję widy­wać reak­cje, które były odpo­wie­dzią na nie­ocze­ki­wane wizyty Thrawna w róż­nych miej­scach. Szcze­gól­nie na poten­cjal­nie wro­gim tery­to­rium, wśród licz­nych zastę­pów praw­do­po­dob­nie nie­przy­ja­znych okrę­tów.

Thrawn, dowódca „Sprin­ghawka”, wydał jed­nak roz­kaz – a praca Sama­kro pole­gała na robie­niu wszyst­kiego, co w jego mocy, żeby wyko­nać pole­ce­nia prze­ło­żo­nego.

A jeśli część jego obo­wiąz­ków pole­gała na obro­nie okrętu aż do śmierci – no cóż, na to rów­nież był gotów.

– Pod­bój. – Gene­ra­li­rius Nakirre patrzył przez ilu­mi­na­tor kil­jiań­skiego krą­żow­nika „Ostry” na dzie­siątki stat­ków han­dlo­wych orbi­tu­ją­cych wokół pla­nety Zyzek. – Pod­bój.

– Inte­re­su­jąca myśl, czyż nie? – rzekł obcy, który przed­sta­wiał się jako Jixtus.

Nakirre zmie­rzył wzro­kiem swo­jego gościa. Dziw­nie się roz­ma­wiało z kimś zakry­tym w cało­ści – Jixtus miał na sobie szatę z kap­tu­rem, ręka­wiczki, a do tego jesz­cze zasłonę na twa­rzy.

W dodatku kom­plet­nie nie­prze­nik­niona mowa ciała dawała mu poważną prze­wagę nego­cja­cyjną nad Nakir­rem i jego kil­jiań­skimi wasa­lami. Kiedy Jixtus nauczy się roz­szy­fro­wy­wać emo­cjo­nalne reak­cje wyra­żane okre­ślo­nymi wzo­rami falo­wań i roz­cią­gnięć ciem­no­po­ma­rań­czo­wej skóry Kil­jich, będzie mógł dostrze­gać znacz­nie wię­cej niż to, co prze­ka­zy­wał mu sło­wami Nakirre.

Nakirre zgo­dził się jed­nak, by przy­le­cieć tu z tym obcym, a przy­wódcy Kil­jich zatwier­dzili jego decy­zję – i teraz byli już na miej­scu.

I prawdę mówiąc, Jixtus istot­nie wysu­nął pewne inte­re­su­jące suge­stie doty­czące kształ­to­wa­nia przy­szło­ści Oświe­ce­nia Kil­jich.

– Ci, któ­rzy w innej sytu­acji lek­ce­wa­ży­liby mądrość i słusz­ność kie­runku wska­zy­wa­nego przez Kil­jich, zaczną słu­chać. Zostaną do tego zachę­ceni – cią­gnął Jixtus. – Tych, któ­rzy będą gar­dzili waszą filo­zo­fią czy z niej drwili, można uci­szyć lub posłać gdzieś, gdzie ich roje­nia nie będą draż­nić ani prze­szka­dzać.

– Pomo­głoby nam to w zapro­wa­dze­niu porządku – zgo­dził się Nakirre. W gło­wie poja­wiła mu się wizja sta­bi­li­za­cji, do tej pory nie­osią­gal­nej. Pod­bój…

– Wła­śnie – przy­tak­nął Jixtus. – Porzą­dek i oświe­ce­nie dla miliar­dów istot, które obec­nie wege­tują i bez­rad­nie mio­tają się w mroku. Jak dobrze wiesz, zachętą i per­swa­zją, nawet inten­sywną, można roz­wi­jać kul­turę tylko do pew­nego stop­nia. Pod­bój to jedyny spo­sób, aby roz­prze­strze­nić mądrość Kil­jich na cały region.

– I sądzisz, że te istoty są gotowe na przy­ję­cie tej mądro­ści? – zapy­tał Nakirre, wska­zu­jąc ręką statki han­dlowe spo­koj­nie uno­szące się na swo­ich orbi­tach.

– Czy oświe­ce­nie może być kie­dy­kol­wiek nie­ko­rzystne? – zapy­tał reto­rycz­nie Jixtus. – Czy zdają sobie z tego sprawę, czy nie, to droga Kil­jich da im osta­tecz­nie dobro­byt i zado­wo­le­nie. Po co zwle­kać?

– Po co, istot­nie – przy­tak­nął Nakirre, patrząc na statki. Tylu kup­ców, tyle nacji – a wszy­scy zupeł­nie bez­radni wobec potęgi Oświe­ce­nia Kil­jich. Kogo powi­nien wybrać na począ­tek?

– Jak obie­ca­łem, zapro­wa­dzimy was do tych ludów, które można pod­bić naj­szyb­ciej i naj­ła­twiej – mówił Jixtus. – Są tutaj kupcy ze wszyst­kich czte­rech nacji, które zda­niem Gry­sków są naj­bar­dziej obie­cu­jące. Poroz­ma­wiamy z nimi po kolei, może też spraw­dzimy towary, przy­wie­zione przez nich na sprze­daż. A potem będzie­cie mogli…

– Gene­ra­li­riu­sie! – zawo­łał Wasal Drugi ze sta­no­wi­ska czuj­ni­ków. – Przy­był nowy sta­tek, nie­zna­nego typu.

Nakirre spoj­rzał na ekran. Nowo przy­były rze­czy­wi­ście nie przy­po­mi­nał żad­nego ze stat­ków na orbi­cie. Zapewne przed­sta­wi­ciele kolej­nego pań­stwa, któ­rzy zamie­rzali tu pohan­dlo­wać.

A może jed­nak nie. Jed­nostka nie przy­po­mi­nała statku kupiec­kiego. Jej kształt, regu­lar­nie roz­miesz­czone wypu­kło­ści wzdłuż burt i na grzbie­cie, cha­rak­te­ry­styczny połysk kadłuba wyko­na­nego ze stopu nyixu…

– To nie kupcy – stwier­dził. – To jed­nostka wojenna. Prawda? – dodał, odwra­ca­jąc się do Jixtusa.

Grysk stał nie­ru­chomo, nic nie mówiąc. Zwró­cił ku ekra­nowi zakryte zasłoną obli­cze i spra­wiał wra­że­nie, jakby pod swoją obszerną szatą zamie­nił się w kamień.

Zwy­kle komen­to­wał wszystko, tym razem jed­nak w ogóle się nie ode­zwał.

– Jeśli cię to zanie­po­ko­iło, to nie­słusz­nie – rzekł uspo­ka­ja­ją­cym tonem Nakirre. Nowy okręt był o jedną trze­cią mniej­szy od „Ostrego” i zapewne dys­po­no­wał siłą ognia mniej wię­cej taką, jak kil­jiań­ski krą­żow­nik zwia­dow­czy. Gdyby chciał zaata­ko­wać, Nakirre nie miał wąt­pli­wo­ści – zwy­cię­ży­liby Kilji.

Miał jed­nak nadzieję, że nowo przy­byli nie wykażą się taką głu­potą. Znisz­cze­nie ich okrętu ozna­cza­łoby, że jego załoga ni­gdy nie pozna filo­zo­fii Kil­jich i ni­gdy nie będzie mogła zaznać praw­dzi­wego oświe­ce­nia.

– Gene­ra­li­riu­sie, okręt nadaje wia­do­mość – oznaj­mił Wasal Czwarty. Prze­su­nął prze­łącz­nik…

– Do wszyst­kich obec­nych tu kup­ców i prze­woź­ni­ków. – Z gło­śnika na mostku „Ostrego” roz­legł się miły dla ucha, dźwięczny głos, wyma­wia­jący pre­cy­zyj­nie każde słowo w han­dlo­wym języku min­ni­siat. – Mówi star­szy kapi­tan Thrawn ze „Sprin­ghawka”, okrętu Chis­sań­skiej Eks­pan­syj­nej Floty Obron­nej. Mam wia­do­mo­ści dla obec­nych tu Wati­thów. Czy są tutaj przed­sta­wi­ciele tego gatunku, z któ­rymi mógł­bym poroz­ma­wiać?

– Są? – Nakirre spoj­rzał na Jixtusa.

Jixtus drgnął, wyrwany z odrę­twie­nia.

– Kto taki? – zapy­tał nie­swoim gło­sem.

– Są tu jacyś Wati­tho­wie?

Jixtus jakby zebrał się w sobie.

– Nie wiem. Kiedy przy­by­li­śmy, nie zauwa­ży­łem żad­nych stat­ków do nich nale­żą­cych, ale też nie roz­glą­da­łem się za nimi. Pro­po­nuję, żeby­śmy tu zostali i zoba­czyli, czy ktoś im odpo­wie.

– Jeśli nikt inny się nie ode­zwie, ja z nim poroz­ma­wiam – oznaj­mił Nakirre. – Dowiem się, jakie wia­do­mo­ści przy­nosi.

– Odra­dzam – rzekł ostro Jixtus. – Chis­so­wie to pod­stępna rasa. Praw­do­po­dob­nie pyta o to w nadziei, że cię wywabi z ukry­cia.

– Wywabi mnie? – zdu­miał się Nakirre. – Skąd miałby wie­dzieć, że tu jestem?

– Nie mówię kon­kret­nie o tobie, gene­ra­li­riu­sie – odparł Jixtus. – Ale bądź pewien, że Thrawn węszy za infor­ma­cjami. To typowe dla tego Chissa.

– Jeśli nikt nie chce poznać tych nowin – mówił tym­cza­sem Thrawn – może ktoś poda nam poło­że­nie pla­nety Wati­thów, żeby­śmy mogli oddać im naszych jeń­ców.

Nakirre spoj­rzał ze zdzi­wie­niem na Jixtusa.

– I ma jeń­ców?

– Nie – zgrzyt­nął zębami Jixtus. – Nie ma.

– Mówi, że ma.

– Łże – syk­nął Jixtus. – Jak już mówi­łem, węszy za infor­ma­cjami. To pod­stęp.

– Skąd wiesz? – nie ustę­po­wał Nakirre.

Jixtus znów zamilkł.

– Powiedz, skąd to wiesz, Jixtu­sie z rasy Gry­sków – powtó­rzył Nakirre, tym razem roz­ka­zu­ją­cym tonem. – Jeśli Chis­so­wie kogoś zaata­ko­wali, to oczy­wi­ście wzięli jeń­ców. Pod­czas bitwy nawet naj­groź­niejsi wojow­nicy czę­sto pozo­sta­wiają żywych prze­ciw­ni­ków. Powiedz mi, bo ina­czej zapy­tam o to jego.

– Doszło do bitwy, ow­szem – odparł nie­chęt­nie Jixtus. – Ale nikt nie prze­żył.

– Skąd ta pew­ność?

– Bo to ja posła­łem Wati­thów prze­ciwko Chis­som! – wark­nął Jixtus. – Dwu­dzie­stu trzech Wati­thów wzięło udział w bitwie i dwu­dzie­stu trzech Wati­thów zgi­nęło.

– Pytam jesz­cze raz: skąd to wiesz?

– Bitwę ktoś obser­wo­wał – wyja­śnił Jixtus. Jego głos brzmiał teraz pew­niej. – Ktoś ukryty przed wal­czą­cymi. To on mnie o tym powia­do­mił.

– Rozu­miem. – Nakirre udał, że odpo­wiedź go zado­wala.

Wcale tak jed­nak nie było.

Bo obser­wa­tor, który wie­działby o śmierci Wati­thów, ostrzegłby rów­nież Jixtusa, że „Sprin­ghawk” prze­trwał tę bitwę. Widok chis­sań­skiego okrętu jed­nak ewi­dent­nie Gry­ska zasko­czył. Czy zare­ago­wał tak po pro­stu na przy­by­cie „Sprin­ghawka” do tego układu, czy na fakt, że chis­sań­ski okręt wyszedł cało z bitwy?

I skąd wie­dział, że chis­sań­ski dowódca poszu­ki­wał infor­ma­cji? Czy znał go oso­bi­ście?

Przez chwilę Nakirre roz­wa­żał, czy nie zadać mu tych pytań otwar­cie, ale uznał, że nic na tym nie zyska. Jixtus utrzy­my­wał pewne rze­czy w tajem­nicy i to się z pew­no­ścią nie zmieni. Tak już czy­nili ci, któ­rzy nie zaznali oświe­ce­nia.

Nie­ważne. W końcu mieli w zasięgu ręki inne źró­dło infor­ma­cji.

– Wasal Pierw­szy, obró­cić się na wprost okrętu Chis­sów – roz­ka­zał. Odcze­kał, a kiedy „Ostry” usta­wił się dokład­nie w jed­nej linii ze zbli­ża­ją­cym się okrę­tem, włą­czył komu­ni­ka­tor. – Star­szy kapi­ta­nie Thrawn, mówi gene­ra­li­rius Nakirre z okrętu „Ostry”, nale­żą­cego do Oświe­ce­nia Kil­jich – rzekł gło­śno. – Pro­szę mi powie­dzieć, skąd wzię­li­ście tych wati­thań­skich jeń­ców.

– Pozdro­wie­nia, gene­ra­li­riu­sie Nakirre – odparł star­szy kapi­tan. – Czy jeste­ście sojusz­ni­kiem lub part­ne­rem han­dlo­wym Wati­thów?

– Nie­stety ani jed­nym, ani dru­gim – rzekł Nakirre. – Ale może już nie­długo nimi będziemy.

– A. Czy to zna­czy, że przy­by­li­ście tutaj, aby nawią­zać nowe sto­sunki han­dlowe?

Skóra na obli­czu Nakir­rego roz­cią­gnęła się w cierp­kim uśmie­chu. A zatem Jixtus miał rację: Chiss rze­czy­wi­ście poszu­ki­wał infor­ma­cji.

– Nie do końca – powie­dział. – Podró­żu­jemy po Cha­osie, naucza­jąc kil­jiań­skiej filo­zo­fii porządku i oświe­ce­nia.

– Szla­chetna sprawa – oznaj­mił Thrawn. – Czy Wati­tho­wie nale­żeli do waszych uczniów?

– Jesz­cze nie. Dopiero przy­by­li­śmy do tej czę­ści prze­strzeni. Ale to wszystko kwe­stia przy­szło­ści. Powiedz mi, skąd macie tych jeń­ców.

– Chwi­lowo nie możemy zdra­dzić tych infor­ma­cji.

– Nie­ważne – rzekł Nakirre. – Chęt­nie ich odbiorę i odwiozę do domu.

– Czyli wiesz, gdzie jest ten dom?

Nakirre się zawa­hał. Jeśli powie, że tak, Thrawn zapewne poprosi o poda­nie współ­rzęd­nych i sam odstawi tam więź­niów. Jeśli zaprze­czy, Chiss praw­do­po­dob­nie odmówi ich wyda­nia.

– Poczy­ni­łem już wiele zna­jo­mo­ści wśród kup­ców w tym ukła­dzie – powie­dział, wybie­ra­jąc trze­cie roz­wią­za­nie. – Jeden z nich z pew­no­ścią udzieli nam tej infor­ma­cji.

– Doce­niam pro­po­zy­cję – odparł Thrawn. – Nie mogę jed­nak ze spo­koj­nym sumie­niem jej przy­jąć. Jeśli nie ma tu innych Wati­thów, któ­rzy mogliby ode­brać jeń­ców, poszu­kamy ich gdzie indziej.

– To będzie dla was spory kło­pot i nie­po­trzeb­nie go na sie­bie bie­rze­cie.

– To do mnie należy decy­zja w tej spra­wie, nie do was.

– Zasady oświe­ce­nia wyma­gają, bym słu­żył innym.

– Słu­żysz naj­le­piej, pozwa­la­jąc mi podą­żyć wła­sną drogą – odpa­ro­wał Thrawn. – A może twoje oświe­ce­nie wymaga ode­bra­nia mi swo­body wyboru?

– Pozwól mu odle­cieć – syk­nął Jixtus. – Po pro­stu go puść.

Gene­ra­li­rius poczuł przy­pływ gniewu. Gniewu na Jixtusa – i na Thrawna. W tej spra­wie coś śmier­działo, ale Nakirre nie dowie się niczego od żad­nego z nich.

Potrze­bo­wał Jixtusa i Gry­sków, aby wska­zali mu, które nacje są naj­bar­dziej podatne na pod­bój, a tym samym na oświe­ce­nie. Thrawna nie potrze­bo­wał.

– Powi­nie­neś zro­zu­mieć, o czym mówisz, zanim zaczniesz osą­dzać – oznaj­mił, akty­wu­jąc swój ekran, aby roz­po­cząć przy­go­to­wa­nie „Ostrego” do osią­gnię­cia goto­wo­ści bojo­wej. – Nie­ba­wem zaniosę filo­zo­fię Kil­jich rów­nież Chis­som.

– Oba­wiam się, że nie znaj­dziesz tam wiel­kiego zain­te­re­so­wa­nia – odparł Thrawn. – Podą­żamy wła­snymi ścież­kami, o pra­daw­nych tra­dy­cjach.

– Ścieżka Kil­jich będzie dla was lep­sza.

– Nie – rzekł twardo Thrawn. – Nie będzie.

– Ponow­nie odrzu­casz naszą filo­zo­fię życia, choć nawet nie wiesz, o co w niej cho­dzi.

– Z mojego doświad­cze­nia lep­sza filo­zo­fia życia radzi sobie sama – oznaj­mił Thrawn. – Nie wymaga uzbro­jo­nych okrę­tów, które wymu­szają jej przy­ję­cie.

– Ty rów­nież przy­le­cia­łeś tutaj uzbro­jo­nym okrę­tem.

– Ale nie zamie­rzam pro­po­no­wać innym lep­szej filo­zo­fii życia – wytknął mu Thrawn. – Nie chcę rów­nież narzu­cać wła­snej mądro­ści innym.

– Pró­buje cię spro­wo­ko­wać – ostrzegł cicho Jixtus, a w jego gło­sie brzmiał nie­po­kój. – Nie pozwól mu na to.

Nakirre poczuł, jak jego skórę roz­ciąga uczu­cie pogardy. Dla­czego nie miałby pozwo­lić, by ten Chiss zmie­rzał pro­sto do swo­jej zagłady? „Ostry” znacz­nie prze­wyż­szał „Sprin­ghawka” siłą ognia. Znisz­czyłby go w kilka minut.

– Pró­buje zebrać dane o moż­li­wo­ściach „Ostrego” – cią­gnął Jixtus. – A także o two­ich zdol­no­ściach dowód­czych.

Dla­czego Nakirre nie miałby zade­mon­stro­wać potęgi krą­żow­nika Kil­jich? Wie­dza, którą Thrawn mógłby zyskać w walce, prze­pa­dłaby razem z nim.

Star­cie jed­nak będą obser­wo­wali inni… Może nie­roz­sąd­nie byłoby poka­zy­wać im całą potęgę Kil­jich, zanim Kil­horda odwie­dzi ich światy, aby wska­zać im drogę do oświe­ce­nia.

Ale Nakirre nie mógł prze­cież pozwo­lić, by wszystko wyglą­dało tak, jakby to Chis­so­wie kie­ro­wali jego dzia­ła­niami!

– Obce okręty, tu Obrona Układu Zyzek. – Z gło­śnika na mostku roz­legł się nowy głos. – Macie się obaj zatrzy­mać.

Nakirre poczuł chłodne roz­ba­wie­nie. Cztery patro­lowce, które ode­rwały się od kłę­bo­wi­ska stat­ków han­dlo­wych i parami ruszyły w kie­runku „Ostrego” i „Sprin­ghawka”, były mniej­sze i jesz­cze żało­śniej­sze niż okręt chis­sań­ski. Gdyby poczy­niły jakieś agre­sywne kroki, wystar­czy jedna salwa z dział lase­ro­wych, aby spra­wić, by prze­pa­dła ich szansa na oświe­ce­nie.

– Mar­twych Kilji nie mogą oświe­cić – przy­po­mniał mu Jixtus.

Oczy­wi­ście miał rację. Co waż­niej­sze, dawało to Nakir­remu dobrą wymówkę, by nie dążyć do star­cia z Chis­sami.

– Obrona Układu Zyzek, dosto­so­wuję się do waszego żąda­nia – oznaj­mił. – Star­szy kapi­ta­nie Thrawn, może­cie zatrzy­mać jeń­ców. Zoba­czymy się jesz­cze – kiedy przy­będę do was, aby skie­ro­wać pra­dawne ścieżki Chis­sów na drogi wio­dące do oświe­ce­nia Kil­jich.

– Będę cze­kał na nasze kolejne spo­tka­nie – odparł Thrawn. – Żegnaj.

– Do zoba­cze­nia – rzekł Nakirre.

Wyłą­czył mikro­fon i znów spoj­rzał na Jixtusa.

– Wspo­mnia­łeś o czte­rech nacjach, które Kilji powinni naj­pierw oświe­cić – powie­dział. – Zamiast nich chcę Chis­sów.

– Jesz­cze nie teraz – powie­dział Jixtus. – Musi­cie zacząć od innych.

– Dla­czego?

Kap­tur i zasłona Jixtusa poru­szyły się – pokrę­cił głową.

– Bo ja znam Chis­sów, gene­ra­li­riu­sie. Są wytrwali i potężni. Widzia­łem, jak oparli się ata­kowi z zewnątrz i mani­pu­la­cji od wewnątrz. Jedy­nie połą­cze­nie tych dwóch stra­te­gii pozwoli na ich znisz­cze­nie.

– Oświe­ce­nie nie idzie w parze ze zwłoką – rzekł ostrze­gaw­czym tonem Nakirre. – Zresztą mówi­łeś o pod­boju, a nie o znisz­cze­niu. Jeśli wszy­scy zostaną znisz­czeni, kogo popro­wa­dzimy ku poko­jowi i porząd­kowi?

– Z pew­no­ścią część prze­żyje – obie­cał Jixtus. – Zwy­kli oby­wa­tele, ci, któ­rzy przyjmą rządy Kil­jich bez sprze­ciwu i oporu… Będzie­cie mogli ich oświe­cać do woli. W tym jed­nak celu trzeba usu­nąć przy­wód­ców i dowód­ców woj­sko­wych.

– Zga­dzam się – odparł Nakirre. – Udajmy się zatem do ich układu i roz­pocz­nijmy ten pro­ces.

– To musi nastą­pić zgod­nie z har­mo­no­gra­mem przy­go­to­wa­nym przez Gry­sków. – Jixtus nie ustę­po­wał. – Jeśli odstą­pimy od tych pla­nów, wszystko będzie stra­cone. Ale… – Uniósł palec. – Nie ozna­cza to, że musi­cie długo cze­kać na spo­tka­nie z nimi. Chcia­łem, żebyś to wła­śnie ty zawiózł mnie z pierw­szą wizytą na ich światy i do ich przy­wód­ców.

– Dobrze więc. – Nakirre wpa­try­wał się w ekran. „Sprin­ghawk” odwró­cił się od pla­nety i kie­ro­wał się ku otwar­tej prze­strzeni, wycho­dząc ze studni gra­wi­ta­cyj­nej. – Będę się sto­so­wał do waszych wska­zó­wek. Na razie. Ale ostrze­gam: jeśli uznam, że dzia­łasz zbyt wolno, zajmę się tym har­mo­no­gra­mem sam.

– Rozu­miem – rzekł Jixtus. – Trzy­maj­cie się moich rad, a Chis­so­wie będą wasi. W odpo­wied­nim cza­sie.

– Nie­ba­wem – popra­wił Nakirre. – A kiedy znisz­czysz ich przy­wód­ców, zosta­wisz dla mnie tego Thrawna. – Jego twarz roz­cią­gnęła się w ponu­rym uśmie­chu. – Nie mogę się docze­kać, kiedy zazna praw­dzi­wego oświe­ce­nia.

„Sprin­ghawk” znów znaj­do­wał się w nad­prze­strzeni. Kiedy Sama­kro zakoń­czył prze­szu­ki­wa­nie baz danych okrętu, Tha­lias zaczęło powoli opusz­czać napię­cie, które czuła pod­czas tej całej roz­mowy.

– Nie ma nic ani o gatunku, ani o pań­stwie zwa­nym Kilji, panie kapi­ta­nie – zamel­do­wał Sama­kro. – I żad­nych wzmia­nek o gene­ra­li­riu­sie Nakir­rem.

– To zro­zu­miałe – powie­dział Thrawn. – Ale my już sły­sze­li­śmy kie­dyś ten tytuł.

Tha­lias obej­rzała się szybko za sie­bie. Wyraz twa­rzy Sama­kro był typowy dla kogoś, kto jadł wła­śnie coś kwa­śnego.

– Tak jest – przy­znał. – Wspo­mniał o tym czło­nek załogi pan­cer­nika, który zaata­ko­wał „Czuj­nego” i „Gray­sh­rike’a” nad Jutrzenką.

– Co pro­wa­dzi do wnio­sku, że pan­cer­nik i gene­ra­li­rius Nakirre mogą mieć ze sobą pewien zwią­zek – dopo­wie­dział Thrawn.

– Tak jest – powtó­rzył Sama­kro. Jego kwa­śny ton wzbo­ga­cił się o nutę nie­chęci.

Nic dziw­nego. Pierw­szy ofi­cer zdą­żył się już posprze­czać z Thraw­nem – oczy­wi­ście z sza­cun­kiem i po cichu, ale jed­nak – na temat planu star­szego kapi­tana, by odwie­dzić układ Zyzek przed powro­tem do Dyna­stii. Sama­kro uwa­żał, że będzie to nie­bez­pieczne i bez­ce­lowe, zaś jego prze­ło­żony nie miał wąt­pli­wo­ści, że ten skok w bok przy­nie­sie im cenne infor­ma­cje. I po raz kolejny Thrawn miał rację.

Choć czy to, czego się dowie­dzieli, okaże się uży­teczne – tego Tha­lias nie umiała oce­nić.

– Wiemy rów­nież, że gene­ra­li­rius nie roz­ma­wiał z nami sam – cią­gnął Sama­kro. – Cztery razy sły­sze­li­śmy drugi głos. Był słabo sły­szalny, ale w tle zde­cy­do­wa­nie mówiła inna osoba. Zapewne nawet nie­na­le­żąca do tego samego gatunku.

– Zga­dzam się – przy­tak­nął Thrawn. – Czy ana­li­tycy zdo­łali coś wycią­gnąć z nagrań?

– Na razie nie – przy­znał Sama­kro. – Głos mówił cicho, a trans­mi­sja z okrętu Nakir­rego nie­stety była bar­dzo nie­wy­raźna. Zdo­ła­li­śmy ziden­ty­fi­ko­wać część słów, ale pełna ana­liza musi pocze­kać, aż będziemy mogli prze­ka­zać nagra­nie eks­per­tom na Napo­ra­rze.

– Niech ana­li­tycy dalej nad tym pra­cują – pole­cił Thrawn. – Nie tylko nad sło­wami, ale niech sta­rają się uzy­skać jak naj­czy­tel­niej­szy pro­fil głosu.

– Tak jest – odparł Sama­kro.

Tha­lias znów obej­rzała się za sie­bie. Sama­kro odszedł na bok i wła­śnie prze­ka­zy­wał pole­ce­nie za pomocą questisa. Thrawn patrzył przed sie­bie, ze wzro­kiem utkwio­nym w prze­strzeni za ilu­mi­na­to­rem. Tha­lias wie­działa już, co to ozna­czało – że dowódca był głę­boko pogrą­żony w myślach.

Odwró­ciła się i zer­k­nęła na Che’ri. Spoj­rze­nie dziew­czynki rów­nież nie było sku­pione na niczym kon­kret­nym, choć w jej przy­padku wią­zało się to z tym, że za pomocą Trze­ciego Oka pro­wa­dziła „Sprin­ghawka” do domu.

– Opie­kunko.

Tha­lias drgnęła i odwró­ciła się gwał­tow­nie. Thrawn stał tuż za nią.

– Nie powi­nien pan tak się pod­kra­dać, kapi­ta­nie – rze­kła z wyrzu­tem.

– Prze­pra­szam. – W gło­sie Thrawna brzmiało jed­nak raczej roz­ba­wie­nie, nie skru­cha. – Musi się pani nauczyć, jak myśleć i ana­li­zo­wać bez odci­na­nia się od tego, co się dzieje wokół. – Wska­zał ruchem głowy Che’ri. – Co z nią?

– Na razie dobrze. – Tha­lias spoj­rzała na dziew­czynkę. – Będzie potrze­bo­wała prze­rwy za około czter­dzie­ści minut, ale wczo­raj naprawdę się wyspała i wygląda na to, że wszystko jest w porządku.

– Nie o tym mówię. – Thrawn ści­szył głos. – Cho­dzi mi o nią i Magys.

Tha­lias ści­snęło w gar­dle. Miała nadzieję, że tylko ona to widziała.

– Może to tylko zbieg oko­licz­no­ści.

– Naprawdę tak pani sądzi?

Tha­lias wes­tchnęła. Wybu­dzili Magys, przy­wód­czy­nię obcych uchodź­ców, z przy­mu­so­wej hiber­na­cji, aby poka­zać jej biżu­te­rię, którą posłu­gi­wała się grupa nie­ja­kich Agbu­ich pod­czas dzia­łań wymie­rzo­nych w rad­nego z rodziny Xodla­ków na pla­ne­cie Cel­wis. Kiedy Magys roz­po­znała broszkę, Thrawn popro­sił, żeby zgo­dziła się ponow­nie na hiber­na­cyjny sen, póki nie znaj­dzie się wśród swo­jego ludu na Rap­pacu, pla­ne­cie Pac­co­shów.

Dowie­dziaw­szy się, co grozi jej światu, Magys sprze­ci­wiła się – nie chciała znów zasy­piać. Thrawn ostrzegł ją, że musi prze­by­wać w ukry­ciu, bo mógł ją prze­cież zauwa­żyć ofi­cer, który zaj­rzałby w jakiejś spra­wie do kwa­tery gwiaz­do­ga­torki – ale nie prze­jęła się tym wcale. Sta­wiała ogromny opór i Tha­lias przez chwilę myślała, że Thrawn i Sama­kro będą musieli siłą wci­snąć ją do komory hiber­na­cyj­nej.

A potem nagle prze­stała się opie­rać i pokor­nie zgo­dziła się posłu­chać Thrawna.

Zanim jed­nak poło­żyła się w komo­rze, zer­k­nęła w kie­runku sypialni Che’ri.

Na Rapaccu, pod­czas pierw­szego spo­tka­nia Thrawna z uchodź­cami, Magys w jakiś spo­sób domy­śliła się, że Tha­lias była kie­dyś gwiaz­do­ga­torką, zdolną do nawi­go­wa­nia w nad­prze­strzeni. Czy wyczuła rów­nież obec­ność Che’ri i jej znacz­nie sil­niej­szy kon­takt z tym, do czego dostęp dawało jej Trze­cie Oko?

– Nie, nie uwa­żam tak – przy­znała. – Ale na­dal mam nadzieję, że tak wła­śnie było. Bo prze­cież mię­dzy nią a Che’ri znaj­do­wały się dwie ściany i cały salon. Jak mogłaby coś wyczuć?

– Magys twier­dzi, że jej lud po śmierci łączy się z Ponad­świa­tem – przy­po­mniał Thrawn. – Wie­działa, że była pani gwiaz­do­ga­torką, a to zna­czy­łoby, że mają to połą­cze­nie rów­nież za życia.

– Ale na Rapaccu przy­naj­mniej na mnie patrzyła – mruk­nęła Tha­lias. – Gdyby widziała Che’ri, mogła­bym to zro­zu­mieć. Ale nie miała oka­zji.

Thrawn prze­niósł wzrok na ilu­mi­na­tor, za któ­rym wiro­wała nad­prze­strzeń.

– Jeśli Ponad­świat to Moc, o któ­rej mówił mi gene­rał Sky­wal­ker, zapewne prze­ja­wia się ona pod wie­loma posta­ciami i ma wiele cech. Moż­liwe, że to coś, czego Magys wcze­śniej nie doświad­czyła.

– Sądzi­łam, że wszy­scy jej pobra­tymcy są połą­czeni z Ponad­świa­tem.

– Gdyby cała nasza rasa nuciła pewien dźwięk, przy­zwy­cza­ili­by­śmy się do jego brzmie­nia – powie­dział Thrawn. – A gdy­by­śmy póź­niej spo­tkali rasę, która w ogóle nie nuci, ale też jed­nostkę nucącą jesz­cze inny dźwięk, obie te rze­czy byłyby czymś nowym i wyjąt­ko­wym.

– A. – Tha­lias poki­wała głową. – Tak, rozu­miem. Każda nowa rzecz, obec­ność lub brak, może nieść pewne infor­ma­cje.

– Ow­szem – odparł Thrawn. – Co nie­wąt­pli­wie zauwa­żyła pani pod­czas roz­mowy z gene­ra­li­riu­sem Nakir­rem.

Tha­lias zaci­snęła usta. Myślała, że tylko ona zwró­ciła na to uwagę i nie zamie­rzała mówić na ten temat, póki nie będzie mogła na osob­no­ści wspo­mnieć o tym Thraw­nowi.

– Mówi pan o tym, że ni­gdy nie zapy­tał, ilu tych Wati­thów mamy w brygu?

– Dosko­nale – pochwa­lił Thrawn. – Pani umie­jęt­no­ści ana­li­tyczne znacz­nie się roz­wi­nęły od czasu, kiedy dostała pani przy­dział na „Sprin­ghawka”.

– Dzię­kuję. – W odpo­wie­dzi na kom­ple­ment Tha­lias aż się zaru­mie­niła. – Choć jeśli tak jest, to dzięki pań­skim talen­tom nauczy­ciel­skim.

– Nie zga­dzam się – rzekł Thrawn. – Nie nauczam, tylko wska­zuję kie­ru­nek. Każdy ina­czej pod­cho­dzi do danego zada­nia. Ja jedy­nie zadaję pyta­nia, które sta­wiają daną osobę na naj­lep­szej dro­dze do jego roz­wią­za­nia.

– Rozu­miem – powie­działa cicho Tha­lias. Ale podej­rze­wała, że działo się tak tylko wtedy, kiedy ta osoba chciała się wysi­lić i nauczyć drogi pro­wa­dzą­cej do logicz­nego wnio­sko­wa­nia. Zbyt wiele osób, zapewne więk­szość, bez­tro­sko pozo­sta­wiało myśle­nie i ana­li­zo­wa­nie innym.

– A zatem co można wywnio­sko­wać z braku docie­kli­wo­ści Nakir­rego? – zapy­tał Thrawn.

– Że wie­dział, ilu człon­ków załogi miał kapi­tan Fsir. – Tha­lias zmarsz­czyła brwi. – Albo że wszy­scy nie żyją?

– Przy­chy­lam się do tego dru­giego – przy­znał Thrawn. – A to suge­ro­wa­łoby, że druga osoba, odzy­wa­jąca się w tle, jest powią­zana w jakiś spo­sób z tym, kto wyna­jął Fsira.

– To ma sens – przy­tak­nęła Tha­lias z namy­słem. – Ośro­dek han­dlowy, taki jak Zyzek, przy­ciąga przed­sta­wi­cieli wielu róż­nych nacji i ras. Jeśli nasz tajem­ni­czy obcy wyna­jął tu Fsira, mógł powró­cić do tego układu po kolej­nego pod­wy­ko­nawcę.

– Zga­dzam się – rzekł Thrawn. – A to pro­wa­dzi nas do następ­nego pyta­nia…

Tha­lias się skrzy­wiła.

– Do czego dokład­nie wyna­jął Nakir­rego?

– Wła­śnie – powie­dział Thrawn. – Mia­łem nadzieję, że to koniec ata­ków na Dyna­stię, ale oba­wiam się, że jed­nak nie.

– Nie wygląda na to. – Tha­lias poczuła się nie­swojo. Bo nawet jeśli i kiedy wro­gie dzia­ła­nia wymie­rzone w Dyna­stię wresz­cie ustaną, Thraw­nowi nie prze­sta­nie gro­zić nie­bez­pie­czeń­stwo.

Prze­lot­nie wró­ciła myślą do swo­jej krót­kiej roz­mowy z Patriar­chą Tho­ora­kim w sie­dzi­bie rodziny Mit­thów. Zachę­cił ją, by poma­gała chro­nić Thrawna przed naci­skami poli­tycz­nymi, któ­rych – pomimo swo­jego mili­tar­nego geniu­szu – naj­wy­raź­niej nie umiał roz­po­zna­wać i z nimi wal­czyć.

Tha­lias z pew­no­ścią dys­po­no­wała odpo­wied­nią siłą woli, żeby to robić. Jed­nak w rze­czy­wi­sto­ści ważne było to, czy zwy­kła opie­kunka gwiaz­do­ga­torki dys­po­no­wała nie­zbędną do tego wła­dzą.

– Ale jeśli ataki będą się powta­rzały – rze­kła, zasta­na­wia­jąc się, czy Thrawn w ogóle dostrze­gał, że jej słowa miały podwójne zna­cze­nie – będziemy po pro­stu musieli znowu ich poko­nać.

Wezwa­nie na Spo­się przy­szło nagle i naczelny gene­rał Ba’kif zdo­łał tylko domknąć bie­żące sprawy w biu­rze i od razu ruszył przez Csa­plar na lądo­wi­sko pod mia­stem. Cze­kał tam już na niego okręt zwia­dow­czy, jeden z pię­ciu prze­zna­czo­nych dla naj­wyż­szych ofi­ce­rów Rady Hie­rar­chii Obron­nej i zawsze goto­wych do startu w ciągu kwa­dransa. Dwa­dzie­ścia minut póź­niej Ba’kif znaj­do­wał się już poza stud­nią gra­wi­ta­cyjną Csilli, wśród hip­no­ty­zu­ją­cych wirów nad­prze­strzeni.

Nie lubił zała­twiać spraw w ten spo­sób. Wielu z jego kole­gów ni­gdy by się też tak nie śpie­szyło – chyba że cho­dzi­łoby o praw­dziwą wojnę.

Wezwa­nie przy­szło jed­nak pro­sto z biura Sty­bla’mi’ovodo, Patriar­chy Sty­blów, który powie­dział, że doty­czy to star­szego kapi­tana Thrawna, i ta infor­ma­cja Ba’kifowi w zupeł­no­ści wystar­czyła.

Kiedy Ba’kif wresz­cie prze­szedł rygo­ry­styczne pro­ce­dury bez­pie­czeń­stwa Grupy Uni­wer­sal­nych Ana­liz, Lamiov cze­kał pod masyw­nymi wro­tami Maga­zynu Czwar­tego.

– Witam, panie gene­rale – ode­zwał się Patriar­cha, kiedy Ba’kif szedł do niego przez hol, sta­ra­jąc się nie zauwa­żać mil­czą­cych straż­ni­ków pil­nu­ją­cych bez­na­mięt­nie naj­taj­niej­szej bazy w Dyna­stii. – Dzię­kuję za przy­by­cie.

– Wizyta w GUA to zawsze przy­jem­ność, wasza czci­god­ność – rzekł Ba’kif, sta­jąc przed Patriar­chą. – Choć byłoby miło, gdyby mnie o tym uprze­dzono wcze­śniej.

– Pro­szę mi wie­rzyć, dowie­dział się pan o tym tylko dzie­sięć minut po mnie – odparł Lamiov. – Star­szy kapi­tan Thrawn trzyma tę sprawę jesz­cze w więk­szej tajem­nicy niż zwy­kle.

– Czy ma to jakiś zwią­zek z tym, dla­czego się spóź­nia z powro­tem po tej całej histo­rii, w któ­rej brali też udział Xodla­ko­wie, Eri­gha­lo­wie i Pom­m­rio?

– Aż tak się spóź­nia? – Lamiov zmarsz­czył brwi. – Mia­łem wra­że­nie, że ich okręty przy­były dopiero wczo­raj.

– To prawda. Ale „Sprin­ghawk”, w odróż­nie­niu od okrę­tów tych rodzin, ma gwiaz­do­ga­torkę. Thrawn powi­nien wró­cić co naj­mniej kilka dni przed nimi.

– Cie­kawe – mruk­nął Lamiov. – Może został nad Hoxi­mem, żeby się lepiej przyj­rzeć miej­scu, w któ­rym roz­bił się frach­to­wiec.

Ba’kif prych­nął cicho.

– Zdaje sobie pan sprawę, że mówi o szcze­gó­łach, które powinna znać tylko Rada, prawda?

– Doprawdy, panie gene­rale… – powie­dział cierpko Lamiov. – Jeśli do tej pory nie odkrył pan, że Sty­blo­wie mają wła­sne, spe­cjalne źró­dła infor­ma­cji, to nie powi­nien pan zaj­mo­wać tego sta­no­wi­ska. Ale naprawdę, tą sprawą będzie pan zachwy­cony. To co, idziemy?

– Oczy­wi­ście – rzekł Ba’kif i ruszył za Lamio­vem, zauwa­ża­jąc kątem oka, że naj­bliżsi straż­nicy lekko się oży­wili, kiedy pode­szli do wrót maga­zynu. Jak mówiono Ba’kifowi, na początku ist­nie­nia GUA Syn­dy­kura zasta­na­wiała się nad likwi­da­cją wszel­kich rodzin­nych wię­zów per­so­nelu, iden­tycz­nie jak czy­niono to ze wyż­szymi ofi­ce­rami – i z podob­nych przy­czyn – by usu­nąć wszel­kie wpływy poli­tyki rodzin­nej.

Osta­tecz­nie posta­no­wiono, że takie posu­nię­cie przy­cią­gnę­łoby zbyt wiele nie­po­żą­da­nej uwagi do insty­tu­cji, więc porzu­cono ten pomysł. W ramach kom­pro­misu służ­bowe uni­formy GUA nie zawie­rały żad­nych ozna­czeń rodzin­nych: ani her­bów Dzie­wię­ciu Rodzin, ani Czter­dzie­stu Domów, ani sty­li­zo­wa­nych nazw sto­so­wa­nych przez mniej ważne rody w Dyna­stii. W GUA – w teo­rii – wszy­scy byli równi.

Ba’kif podej­rze­wał jed­nak, że więk­szość straż­ni­ków Maga­zynu Czwar­tego – jeśli nie wszy­scy – nale­żała do rodziny Sty­blów. Lamiov z pew­no­ścią o to zadbał.

Nowy arte­fakt obcych dopiero co przy­wie­ziono i Ba’kif spo­dzie­wał się, że w stre­fie dla gości w przed­niej czę­ści maga­zynu będzie tłoczno. Nie spo­dzie­wał się jed­nak, że aż tak.

Stało się tak czę­ściowo ze względu na roz­miary arte­faktu – czte­ro­me­tro­wej kon­struk­cji z bia­łych meta­lo­wych żeber, wyglą­da­ją­cej jak frag­ment klatki pier­sio­wej gigan­tycz­nego stwora mor­skiego. Wokół niego krzą­tało się kil­ku­na­stu inży­nie­rów, pobie­ra­jąc dane, doko­nu­jąc pomia­rów i pod­łą­cza­jąc urzą­dze­nia ana­li­tyczne. Towa­rzy­szyło im dwoje wyż­szych stop­niem pra­cow­ni­ków GUA – jedno nad­zo­ro­wało ich pracę, dru­gie stu­kało szybko w questis.

Z boku, obser­wu­jąc w mil­cze­niu tę krzą­ta­ninę, stali star­szy kapi­tan Thrawn i kapi­tan Sama­kro.

Obaj męż­czyźni spoj­rzeli w stronę Ba’kifa i Lamiova.

– Patriar­cho, panie gene­rale – przy­wi­tał ich Thrawn. – To dla mnie zaszczyt.

– To pan nas zaszczyca kolejną intry­gu­jącą zabawką do naszej kolek­cji – odparł Lamiov. – Pro­szę, niech pan powie naczel­nemu gene­ra­łowi, co pan nam przy­wiózł.

– Tak jest. – Thrawn spoj­rzał na Ba’kifa. – Pod­czas poszu­ki­wań reszty pira­tów Vaga­ari natknę­li­śmy się na obcy frach­to­wiec, ata­ko­wany przez trzy kano­nierki. Usta­li­li­śmy póź­niej, że star­cie zaaran­żo­wano spe­cjal­nie dla nas i że był to pierw­szy krok mający zapro­wa­dzić nas w pułapkę.

– Naj­wy­raź­niej obcy nie­wiele o tobie wie­dzieli – zauwa­żył Ba’kif.

– Nie, mieli dość ogra­ni­czoną wie­dzę o Chis­sach. – Thrawn ewi­dent­nie nie dostrzegł sub­tel­nego kom­ple­mentu. – Zain­try­go­wało mnie to, że ten pozorny atak już trwał, kiedy wyszli­śmy z nad­prze­strzeni. Mógł to być znak, że obcy potra­fią w jakiś spo­sób prze­wi­dzieć, kiedy i gdzie pojawi się dana jed­nostka.

Ba’kif spoj­rzał na szkie­let arte­faktu. Nagle poczuł się nie­swojo.

– I robili to wła­śnie za pomocą tego cze­goś?

– Tak uwa­żamy – przy­tak­nął Thrawn. – Ta kon­struk­cja była wbu­do­wana w prze­strzeń mię­dzy wewnętrzną i zewnętrzną czę­ścią kadłuba frach­towca, łączyła się ze skrzyn­kami za pomocą tych kabli.

Ba’kif ski­nął głową – dopiero teraz zauwa­żył stoły na kół­kach po jed­nej stro­nie pomiesz­cze­nia, na któ­rych leżały skrzynki o dziw­nym kształ­cie i równe zwoje prze­wo­dów.

– Cała kon­struk­cja tak wyglą­dała? – zapy­tał.

– Czę­ści, które zdo­ła­li­śmy zba­dać, ow­szem – powie­dział Thrawn. – Nie­stety, mogli­śmy poświę­cić ana­li­zom bar­dzo nie­wiele czasu.

– Wia­domo, jak wcze­śnie urzą­dze­nie ostrzega o przy­by­ciu jakie­goś statku? – zapy­tał Ba’kif.

– Uwzględ­nia­jąc sto­pień zaawan­so­wa­nia pozo­ro­wa­nego ataku, który ujrze­li­śmy, sza­cuję, że mieli co naj­mniej dzie­więć­dzie­siąt sekund na przy­go­to­wa­nia – odparł Thrawn. – Może wię­cej.

– Dzie­więć­dzie­siąt sekund… – mruk­nął Ba’kif.

W gło­wie zawi­ro­wało mu od moż­li­wo­ści. Gdyby umie­ścić kilka kor­wet zwia­dow­czych z takimi urzą­dze­niami wcze­snego ostrze­ga­nia na skraju obszaru defen­syw­nego każ­dej pla­nety chis­sań­skiej, ataki z zasko­cze­nia sta­łyby się prak­tycz­nie nie­moż­liwe.

Co wię­cej, gdyby ta insta­la­cja wykry­wała wszyst­kie jed­nostki podró­żu­jące w nad­prze­strzeni, nawet te, które nie szy­ko­wały się do powrotu do prze­strzeni nor­mal­nej, Siły Obronne mogłyby obser­wo­wać naj­po­pu­lar­niej­sze trasy prze­ci­na­jące Dyna­stię. A jeśli to urzą­dze­nie mogło nie tylko wykry­wać prze­mie­rza­jące nad­prze­strzeń jed­nostki, ale też poda­wać przy­bli­żoną ich liczbę…

– Pro­szę się nie roz­pę­dzać, gene­rale – powie­dział Lamiov.

Ba’kif zamru­gał, otrzą­sa­jąc się z zamy­śle­nia.

– Co?

– Znam to spoj­rze­nie. – Lamiov skrzy­wił usta w lek­kim uśmie­chu. – Muszę pana ostrzec: choć mamy jedno z tych urzą­dzeń, nie ozna­cza to, że zdo­łamy odgad­nąć sekret jego dzia­ła­nia.

– Wiem. – Pod­nie­ce­nie Ba’kifa nieco opa­dło. Do tej pory oba naj­waż­niej­sze dary Thrawna, prze­cho­wy­wane w Maga­zy­nie Czwar­tym, czyli gene­ra­tor studni gra­wi­ta­cyj­nej Vaga­arich i zaawan­so­wany gene­ra­tor tarcz Repu­bliki – nie ujaw­niły swo­ich sekre­tów, pomimo upo­rczy­wych sta­rań GUA. Ba’kif nie miał wąt­pli­wo­ści, że prę­dzej czy póź­niej inży­nie­ro­wie Dyna­stii odniosą suk­ces, ale, jak widać, miała to być długa, trudna droga.

Nie­stety, nie mieli też powo­dów, by sądzić, że sprawy będą się miały ina­czej z tym detek­to­rem wcze­snego ostrze­ga­nia.

– Po pro­stu chciał­bym się dowie­dzieć, dla­czego roz­gry­zie­nie wszyst­kich tech­no­lo­gii, dla któ­rych Siły Obronne zna­la­złyby natych­miast zasto­so­wa­nie, zaj­muje tak mnó­stwo czasu – wes­tchnął Ba’kif.

– Taki jest już wszech­świat, czyż nie? – odparł Lamiov. – Pamięć elek­tro­niczna o wyso­kiej gęsto­ści zapisu, którą przy­wie­ziono sto lat temu, już po dwu­na­stu mie­sią­cach zna­la­zła zasto­so­wa­nie do pro­duk­cji questi­sów. A spe­cja­li­styczny sprzęt do goto­wa­nia, na który ktoś natra­fił trzy­dzie­ści lat temu, zna­lazł się na rynku po pię­ciu mie­sią­cach.

– Ale coś, co mogłoby ulep­szyć elek­tro­sta­tyczne osłony obronne okrętu o tysiąc pro­cent lub wię­cej… – Ba’kif pokrę­cił głową.

– Może będziemy mieli wię­cej szczę­ścia z tym – rzekł Lamiov, wska­zu­jąc głową na białą kon­struk­cję. – Szkoda, że nie mogli­ście przy­ho­lo­wać całego frach­towca. – Uniósł lekko brwi w nie­mym pyta­niu.

– Tak – odparł tylko Thrawn. Albo nie zro­zu­miał zachęty w tonie i wyra­zie twa­rzy Patriar­chy, albo już wcze­śniej posta­no­wił, że nie będzie wię­cej mówił o tym, co się stało z frach­tow­cem.

– Zabra­li­śmy chyba całe wypo­sa­że­nie i taką część kon­struk­cji, jaką tylko mogli­śmy – wyja­śnił Sama­kro, rów­nież nie reagu­jąc na nie­za­dane wprost pyta­nie. – Mamy nadzieję, że to wam i tak pomoże.

– Zro­bimy, co się da – zapew­nił Lamiov. – Czy inży­nie­ro­wie powinni wie­dzieć coś jesz­cze?

– Raczej nie – stwier­dził Thrawn. – Kapi­ta­nie?

– Nic istot­nego nie przy­cho­dzi mi do głowy – rzekł Sama­kro. – Nad­mie­nię jed­nak, że choć frach­to­wiec sta­no­wił część tej pułapki i w związku z tym można by go uznać za jed­nostkę woj­skową, jego kadłub ma zwy­kłą cywilną kon­struk­cję. Żad­nego nyixu, nie miał nawet wewnętrz­nej sko­rupy ze stopu nyixu.

– To może być ważne – stwier­dził Lamiov.

– Ow­szem – przy­tak­nął Sama­kro. – Sądzę, że pro­jek­tanci chcieli w ten spo­sób zadbać o to, by jed­nostka naprawdę wyglą­dała jak frach­to­wiec, i że nie ma to nic wspól­nego z samym detek­to­rem.

– Zapewne nie – zgo­dził się Ba’kif. Jego umysł już podą­żał w nowym kie­runku. Nyix miał pewne wyjąt­kowe cechy, dzięki któ­rym tak dobrze nada­wał się do sto­so­wa­nia w kadłu­bach okrę­tów. Jeśli jedna lub kilka tych cech wpły­wało na dzia­ła­nie detek­tora wcze­snego ostrze­ga­nia, mogło to dać im pewne wska­zówki co do dzia­ła­nia tego urzą­dze­nia.

– W każ­dym razie poin­for­muję o tym zespół inży­nier­ski – rzekł Lamiov. – A teraz, jak sądzę, na Csilli już czeka na was Rada.

– Tak – powie­dział Thrawn. – Zanim jed­nak odle­cimy, panie gene­rale, chciał­bym, aby zaj­rzał pan na „Sprin­ghawka”. Musimy omó­wić inną sprawę.

– To nie może pocze­kać? – zapy­tał Ba’kif.

Thrawn i Sama­kro wymie­nili spoj­rze­nia.

– Chyba może – stwier­dził nie­chęt­nie Thrawn. – Przez pewien czas…

– No to niech poczeka – rzekł sta­now­czo Ba’kif. – Mam tylko parę godzin na poroz­ma­wia­nie z Patriar­chą Lamio­vem o pew­nych waż­nych spra­wach, a potem sam muszę wra­cać. I jak wspo­mniał Patriar­cha, „Sprin­ghawk” już dawno powi­nien być na Csilli, by można było doko­nać prze­glądu oraz napraw i uzu­peł­nić uzbro­je­nie. – Spoj­rzał na Sama­kro. – A pan, kapi­ta­nie, jest na mojej liście ofi­ce­rów, z któ­rymi muszę poroz­ma­wiać o incy­den­cie nad Hoxi­mem. Do tego czasu musi pan przy­go­to­wać oświad­cze­nie i doku­menty, które chce pan w związku z tym wpro­wa­dzić do reje­strów.

– Rozu­miem, panie gene­rale – odparł Sama­kro. – Choć jeśli mógł­bym coś powie­dzieć… – Zer­k­nął na Thrawna. – Pro­sił­bym pana, żeby nie odkła­dał pan zbyt­nio odwie­dzin na „Sprin­ghawku”.

– Wezmę tę suge­stię pod roz­wagę. – Ba’kif zmarsz­czył brwi. Sama­kro miał zwy­kły, neu­tralny wyraz twa­rzy – taki, jaki powi­nien mieć ofi­cer zwra­ca­jący się do zwierzch­nika.

Ale kryło się pod tym nie­ty­powe, duże napię­cie. Sama­kro nie cze­kał z rado­ścią na roz­mowę Thrawna z Ba’kifem.

Pomimo zagad­ko­wo­ści tej sprawy, roz­mowa z nimi musiała odbyć się póź­niej, bo na razie prio­ry­te­tem Ba’kifa była dziwna afera w ukła­dzie Hoxim i jej kon­se­kwen­cje.

– W takim razie do zoba­cze­nia na Csilli – rzekł i wska­zał im wyj­ście. – Zabierz­cie się za naprawy, a ja skon­tak­tuję się, kiedy będę mógł z wami poroz­ma­wiać.

Rozdział 1

Od celu „Czuj­nego” dzie­liły trzy minuty i admi­rał Ar’alani zaczy­nała się już zasta­na­wiać, czy okręt na pewno będzie gotowy w momen­cie przy­by­cia na miej­sce, kiedy star­sza kapi­tan Kiwu’tro’owmis wresz­cie powró­ciła na mostek.

– Prze­pra­szam za zwłokę, pani admi­rał – rze­kła Wutroow, pod­cho­dząc do fotela Ar’alani. – Wyrzut­nia Jeden naprawdę nie chciała dać się napra­wić. Ale prze­ko­na­li­śmy ją.

Ar’alani spoj­rzała na ekran wyświe­tla­jący stan uzbro­je­nia. Wyrzut­nia kwa­so­wych poci­sków prze­ciw­pan­cer­nych numer jeden na­dal świe­ciła na czer­wono… Ale kolor zaraz zmie­nił się na zie­lony.

– Świet­nie – powie­działa do Wutroow. – Koniecz­nie zare­je­struj w dzien­niku pochwałę dla zespołu, który doko­nał naprawy. Ni­gdy nie powinno się sta­wiać czoła pro­ble­mowi bez wszyst­kich atu­tów w ręka­wie.

– Tak jest – odparła Wutroow. – Choć pozwolę sobie zauwa­żyć, że na­dal nie do końca mam pew­ność, jakich pro­ble­mów się pani spo­dziewa.

– Bo sama nie jestem do końca pewna – wyja­śniła Ar’alani. – Po pro­stu coś mi nie daje spo­koju w spra­wie tej ostat­niej nikar­duń­skiej bazy.

– Co takiego? – Wutroow uśmiech­nęła się krzywo. – Czas, któ­rego agre­so­rzy potrze­bo­wali, żeby przy­go­to­wać ten powolny atak za pomocą aste­ro­idy? Czy to, że baza była zbyt duża na sta­cję nasłu­chową lub inną pla­cówkę z listy Yiva?

– Jedno i dru­gie, i jesz­cze coś, ale nie wiem dokład­nie co – wes­tchnęła Ar’alani. – Mam nadzieję, że kiedy na to tra­fię, będę wie­działa, że to wresz­cie to.

– Miejmy też nadzieję, że Rada nie będzie się na nas wście­kać za tę małą wycieczkę – rze­kła ponuro Wutroow. – Znacz­nie prze­kro­czy­li­śmy ter­min, który Ba’kif dał nam na spraw­dze­nie Jutrzenki. Nawet Thrawn już wró­cił ze swo­jego polo­wa­nia na pira­tów, a wie pani, ile jemu scho­dzi na takich wypra­wach… I na­dal nie wiemy, czemu nasi zna­jomi z pan­cer­nika tak się tym miej­scem inte­re­so­wali.

– Musiało to mieć coś wspól­nego z kopal­nią, którą zauwa­żył star­szy wojow­nik Yopring – rze­kła Ar’alani. – Zakres dzia­łal­no­ści na pla­ne­cie świad­czy o tym, że to ważne przed­się­wzię­cie. A dodajmy do tego te myśliwce, które go odgo­niły, i powie­dzia­ła­bym, że mamy wyraźny trop.

– Chyba że cho­dzi o dwóch róż­nych gra­czy – zauwa­żyła Wutroow. – Gór­nicy i pan­cer­nik mogą być prze­ciw­nymi stro­nami kon­fliktu. Choć wydaje mi się, że to mało praw­do­po­dobne. Nie­po­koi mnie głów­nie jedno: nawet jeśli uznamy, że kopal­nia sta­nowi główny ele­ment ukła­danki, na­dal nie wiemy, co tam jest.

– Kopal­nia to zwy­kle złoża jakichś rud.

– Ow­szem, ale kopa­nie w ziemi to nie zawsze wydo­by­wa­nie złóż – odparła Wutroow. – Może to być coś, co miesz­kańcy tam roz­myśl­nie zako­pali, a ktoś inny chce poło­żyć na tym łapy.

Ar’alani zmarsz­czyła brwi. Rze­czy­wi­ście nie przy­szło jej to do głowy.

– Myślisz o broni lub jakimś arte­fak­cie?

– Nad tym się wła­śnie zasta­na­wia­łam – przy­znała Wutroow. – Bo prze­cież już mie­li­śmy z czymś takim do czy­nie­nia. A star­szy kapi­tan Thrawn nie­mal dora­bia sobie po godzi­nach, wyko­pu­jąc zna­le­zi­ska spod ziemi.

– Choć nie­do­słow­nie spod ziemi! – prych­nęła Ar’alani. – Zwy­kle znaj­dują się na widoku i tylko cze­kają, żeby ktoś je sobie wziął.

– Może tym razem to my będziemy mogli zdo­być coś takiego – rze­kła Wutroow z cierp­kim uśmie­chem. – Może wypra­cuje pani kom­pro­mis z Thraw­nem – on będzie brał wszystko, co się znaj­duje powy­żej gruntu, a pani rze­czy, do któ­rych trzeba się doko­pać.

– Z pew­no­ścią poru­szę ten temat, kiedy znów się z nim zoba­czę – obie­cała Ar’alani, spo­glą­da­jąc na zegar. Już pra­wie… – Przy­go­to­wać się do wyj­ścia! – Pod­nio­sła głos, tak by sły­szeli ją wszy­scy na mostku. – I bądź­cie w goto­wo­ści. – Ski­nęła na Wutroow. – Pani kapi­tan?

– Tak jest. – Wutroow spoj­rzała na zegar. – Wycho­dzimy – oznaj­miła gło­śno. – Trzy, dwa, jeden.

Świe­tli­ste smugi skur­czyły się nagle i ufor­mo­wały w gwiazdy. „Czujny” – zupeł­nie tak samo, jak jesz­cze nie­dawno temu – uno­sił się wśród roz­pro­szo­nych szcząt­ków bazy Nikar­du­nów.

– Bic­lian – powie­działa Wutroow.

– Tak jest, pani kapi­tan – odpo­wie­dział star­szy koman­dor Obbic’lia’nuf ze sta­no­wi­ska czuj­ni­ków. – Dystans bojowy – pusto. Średni dystans – rów­nież pusto. Daleki dystans… Pani admi­rał, reje­stru­jemy ruch: trzy okręty przy cen­tral­nej czę­ści bazy.

– Jakieś ozna­cze­nia? – zapy­tała Ar’alani, przy­glą­da­jąc się ekra­nowi tak­tycz­nemu ze zmarsz­czo­nymi brwiami. Dwa okręty miały raczej nie­duże roz­miary, zaś trzeci, znacz­nie więk­szy, wyglą­dał zde­cy­do­wa­nie na frach­to­wiec.

– Żad­nych trans­pon­de­rów – zamel­do­wał młod­szy kapi­tan Evroes’ky’mormi, sie­dzący przy sta­no­wi­sku uzbro­je­nia. – Duża jed­nostka nie ma widocz­nego uzbro­je­nia. Zapewne frach­to­wiec, moż­liwe też, że to mobilny dok ser­wi­sowy.

– Sta­wiam na to dru­gie, pani admi­rał – dodał Bic­lian. – Na dol­nej powierzchni kadłuba są wypu­kło­ści wyglą­da­jące jak blo­kady mocu­jące. A dwie mniej­sze jed­nostki… zde­cy­do­wa­nie woj­skowe. Co naj­mniej patro­lowce, a może nisz­czy­ciele.

Ar’alani się skrzy­wiła. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach okręt typu Night­dra­gon, taki jak „Czujny”, mógłby poko­nać dwa patro­lowce, w ogóle się nie wysi­la­jąc.

Nie­stety, sytu­acja nor­malna nie była. „Czujny” i „Gray­sh­rike” pod dowódz­twem star­szej kapi­tan Lakindy sto­czyły nad Jutrzenką bitwę z nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nym pan­cer­ni­kiem i cho­ciaż Lakinda przed powro­tem do Dyna­stii prze­ka­zała im cały zapas poci­sków kwa­so­wych i płyn do sfer pla­zmo­wych, Ar’alani dys­po­no­wała bar­dzo ubo­gim arse­na­łem.

Do tej pory „Czujny” miał szczę­ście. Bada­nie znisz­czo­nej pla­nety udało się prze­pro­wa­dzić bez przy­cią­ga­nia uwagi wroga i podej­mo­wa­nia aktyw­nej inter­wen­cji. Ale ich szczę­ście mogło się zaraz skoń­czyć.

– Wiemy, czy nas zauwa­żono? – zapy­tała.

– Nic na to nie wska­zuje – odparł Bic­lian. – Kon­cen­trują się raczej na tym, co robią w bazie.

– Pani admi­rał, wykry­wamy aktyw­ność – ode­zwał się gło­śno młod­szy koman­dor Sty­bla’rsi’omli ze sta­no­wi­ska łącz­no­ści. – Wąsko­pa­smowa trans­mi­sja lase­rowa; ledwo ledwo ją łapiemy.

– Oho – mruk­nęła Wutroow.

Ar’alani ski­nęła głową, krzy­wiąc się. Żeby Lar­siom odbie­rał trans­mi­sję w takim zakre­sie, odbiorca musiał się znaj­do­wać nie­mal bez­po­śred­nio za nimi.

– Pełne osłony! – roz­ka­zała. – Octrimo, dzie­więć­dzie­siąt stopni na ster­burtę.

– Tak jest, pani admi­rał – ode­zwał się zza ste­rów koman­dor Droc’tri’morhs. Okręt oto­czyły osłony elek­tro­sta­tyczne, a chaos szcząt­ków za ilu­mi­na­to­rem prze­su­nął się w bok, gdy „Czujny” obró­cił się w prawo…

– Kon­takt! – wark­nął Oeskym. Jego ostrze­że­nie pod­kre­ślił roz­błysk świa­tła – z lase­rów spek­tral­nych „Czuj­nego” wystrze­lono do dwóch pędzą­cych ku nim rakiet. – Krą­żow­nik patro­lowy, nazwijmy go Ban­dytą Jeden, zbliża się do nas od tyłu, szybko.

– Ogień obronny, tylko lasery – roz­ka­zała Ar’alani, spo­glą­da­jąc na ekran tak­tyczny. „Czujny” mógł strze­lać z lase­rów bez końca, ale miał tylko sześć poci­sków kwa­so­wych, a płynu star­czy­łoby mu jedy­nie na dwa­dzie­ścia sfer pla­zmo­wych. Nie było szans, żeby pora­dzili sobie w walce z krą­żow­ni­kiem patro­lo­wym i dwoma mniej­szymi patro­low­cami.

Czyli będzie musiała myśleć kre­atyw­nie.

– Oeskym, wyłą­czyć napęd w poci­skach kwa­so­wych jeden i dwa – pole­ciła ofi­ce­rowi uzbro­je­nia. – Tak szybko, jak to moż­liwe. Poin­for­muj mnie, kiedy to zro­bi­cie.

– Tak jest. – Oeskym sku­pił się na swo­jej kon­so­le­cie. Marsz­czył brwi, ale nie ośmie­liłby się pod­wa­żać roz­ka­zów dowódcy w sytu­acji bojo­wej. – Tech­nicy już się tym zajęli.

– Przy­po­mnij im, że nie cho­dzi teraz o pre­cy­zję – rze­kła Ar’alani. – Octrimo, spo­kojne manewry uni­kowe. Trzy­maj nas w odle­gło­ści od ich poci­sków, ale nie zabie­raj daleko od tego miej­sca. Bic­lian?

– Okręty patro­lowe dostały już wia­do­mość, pani admi­rał – zgło­sił ofi­cer czuj­ni­kowy. – Ozna­czam je jako Ban­dyta Dwa i Ban­dyta Trzy. Na­dal są przy bazie, ale obra­cają broń w naszym kie­runku.

– Powia­dom mnie, jeśli ruszą się z miej­sca. – Na ekra­nie tak­tycz­nym Ban­dyta Jeden przy­śpie­szał w ich stronę i wystrze­lił wła­śnie kolejną parę rakiet. Z tej odle­gło­ści lasery „Czuj­nego” miały wystar­cza­jąco dużo czasu, żeby je zdjąć, ale jeśli prze­ciw­nik podej­dzie bli­żej, sta­nie się to nie­moż­liwe i Ar’alani będzie zmu­szona użyć do ochrony okrętu swo­jego ogra­ni­czo­nego arse­nału poci­sków kwa­so­wych lub sfer pla­zmo­wych. – Oeskym?

– Już pra­wie – rzekł Oeskym. – Tech­nicy mel­dują… Tak. Sil­niki wyłą­czone, pani admi­rał.

Wresz­cie.

– Wystrze­lić je! – roz­ka­zała i znów spoj­rzała na ekran tak­tyczny. – Octrimo, kiedy tylko oddalą się od kadłuba, ruszamy w kie­runku bazy oraz Ban­dy­tów Dwa i Trzy. Sto­suj sub­telne manewry uni­kowe, ale nie odda­laj się bar­dzo od bez­po­śred­niego wek­tora.

– Lasery rufowe mają być w goto­wo­ści – dodała Wutroow, kiedy „Czujny” odwró­cił się od zbli­ża­ją­cego się krą­żow­nika patro­lo­wego i zaczął coraz szyb­ciej sunąć w kie­runku znisz­czo­nej bazy.

– Zro­zu­mia­łem – odparł Oeskym. – Kiedy, pani admi­rał?

– Wedle uzna­nia – powie­działa Ar’alani. – Octrimo, nie spusz­czaj z oczu Ban­dyty Jeden. Zadbaj o to, żeby­śmy go popro­wa­dzili w odpo­wied­nim kie­runku.

– Tak jest.

– Ban­dyci Dwa i Trzy ruszyli z miej­sca – ode­zwał się Bic­lian. – Zosta­wili dok napraw­czy i kie­rują się na nas.

– Zapewne pró­bują nas wziąć w dwa ognie – stwier­dziła Wutroow.

– Zapewne – przy­tak­nęła Ar’alani. – Oeskym?

– Trzy­dzie­ści sekund do opty­mal­nego poło­że­nia – zamel­do­wał ofi­cer uzbro­je­nia. – Octrimo, pięć stopni na ster­burtę.

– Pięć stopni na ster­burtę, tak jest – potwier­dził Octrimo i widok za ilu­mi­na­to­rem znów uległ zmia­nie.

– Ban­dyta Dwa i Ban­dyta Trzy otwo­rzyły ogień – zgło­sił Bic­lian. – Nie wiem dla­czego… Są zde­cy­do­wa­nie poza zasię­giem.

– Pew­nie pró­bują roz­pro­szyć naszą uwagę lub nas spo­wol­nić – rzekł Octrimo. – Zaczy­namy coraz bar­dziej się odda­lać od Ban­dyty Jeden.

– Zwol­nić! – roz­ka­zała Ar’alani. – Nie chcemy go zgu­bić…

– Ban­dyta Jeden pochyla dziób – prze­rwał ostro Oeskym. – Scho­dzi z drogi poci­skom kwa­so­wym.

– Musieli je zauwa­żyć – zgrzyt­nęła zębami Wutroow. – Użyć pro­mie­nia ścią­ga­ją­cego! Prze­cią­gnąć go z powro­tem na ten wek­tor.

– Odwo­łuję ten roz­kaz – rze­kła Ar’alani, pod­łą­cza­jąc ekran tak­tyczny do wyświe­tla­cza przy swoim fotelu. Oeskym i Wutroow zajmą się obli­cze­niami, ale sama już widziała, że przy obec­nej odle­gło­ści dzie­lą­cej ich od krą­żow­nika, prze­ciw­nik był zbyt potężny, żeby pro­mie­nie ścią­ga­jące „Czuj­nego” mogły mu coś zro­bić.

Ale nieco dalej, w pobliżu krą­żow­nika, uno­sił się nie­wielki mete­oroid…

– Skie­ro­wać pro­mień ścią­ga­jący na ten okruch – rze­kła, wska­zu­jąc skałę i prze­sy­ła­jąc dane do sta­no­wi­ska uzbro­je­nia. – Pełna moc. Spró­buj­cie go przy­cią­gnąć pod dzio­bową dolną część krą­żow­nika.

– Zro­zu­mia­łem. – Oeskym pochy­lił się nad kon­so­letą.

Ar’alani spoj­rzała na ekran tak­tyczny. Pro­mień ścią­ga­jący tra­fił w mete­oroid, wyrwał go z powol­nego ruchu obro­to­wego i posłał w kie­runku krą­żow­nika. Jeśli załoga dostrzeże to nowe zagro­że­nie i jeśli zare­aguje tak auto­ma­tycz­nie, jak miała nadzieję Ar’alani…

– Ban­dyta Jeden odchyla z powro­tem dziób – zamel­do­wał Bic­lian. – Robi unik i znów kie­ruje się na wek­tor naszych poci­sków.

Nie do końca na ten sam wek­tor, jak dostrze­gła Ar’alani – ale wystar­cza­jąco bli­sko.

– Wystrze­lić do poci­sków kwa­so­wych – roz­ka­zała.

Roz­bły­sło świa­tło – rufowe lasery wystrze­liły znowu, tym razem nie w kie­runku prze­ciw­nika, ale do poci­sków kwa­so­wych. Te roz­pa­dły się na czę­ści i ich zawar­tość zmie­niła się w roz­prze­strze­nia­jący się obłok kwasu.

Załoga krą­żow­nika patro­lo­wego nie­mal natych­miast zorien­to­wała się, że popeł­niła błąd, i pod­nio­sła dziób, aby unik­nąć kon­taktu z kwa­sem. Pęd okrętu dzia­łał jed­nak prze­ciwko niemu, a żrąca sub­stan­cja sunęła naprzód zbyt szybko i zanim jed­nostka zdą­żyła się odsu­nąć, chmura kwasu prze­su­nęła się bokiem po lewej bur­cie krą­żow­nika.

A kiedy kwas zaczął prze­że­rać kadłub, nisz­cząc zespoły czuj­ni­ków i sys­temy namie­rza­nia oraz ryjąc poczer­niałe dziury w metalu, lasery „Czuj­nego” znów wystrze­liły, wdzie­ra­jąc się jesz­cze głę­biej w naru­szoną już powierzch­nię kadłuba.

Po pięt­na­stu sekun­dach ostrzału lasery „Czuj­nego” wypa­liły już tyle kadłuba, by dotrzeć do reszty rakiet krą­żow­nika. Nastą­piła gwał­towna eks­plo­zja i okręt roz­padł się na kawałki.

– Pełne przy­śpie­sze­nie – pole­ciła Ar’alani. – I cały czas ska­no­wać. Jeśli jest tu jesz­cze ktoś, chcę o tym wie­dzieć, zanim zacznie do nas strze­lać.

Wutroow przy­su­nęła się do fotela dowódcy. „Czujny” popę­dził naprzód, ku znisz­czo­nej bazie i pozo­sta­łym trzem jed­nost­kom.

– Dobra robota, pani admi­rał – rze­kła cicho. – Pozwolę sobie tylko zwró­cić uwagę na jedno: gry­zi­piórki na Csilli praw­do­po­dob­nie powie­dzą, że mogli­śmy uciec i zaosz­czę­dzić Dyna­stii paru poci­sków kwa­so­wych.

– Co, uciec przed krą­żow­ni­kiem patro­lo­wym i paroma zwy­kłymi patro­low­cami? – Ar’alani prych­nęła. – Wyma­wia­liby nam to do końca świata i jesz­cze dłu­żej.

Wutroow wzru­szyła ramio­nami.

– Ano tak – przy­znała.

– Co wię­cej, stra­ci­li­by­śmy oka­zję, żeby się dowie­dzieć, co oni tam robią – cią­gnęła Ar’alani, wska­zu­jąc ruchem głowy odle­głą bazę.

– Chyba że… Nie… – myślała na głos Wutroow. – Przy­szedł mi do głowy skok wewnątrz­u­kła­dowy, ale przy tych wszyst­kich śmie­ciach, które się tu uno­szą, to nie­bez­pieczne… No więc co oni tam robią?

– Wła­śnie tego chcę się dowie­dzieć – rze­kła Ar’alani, wpa­tru­jąc się w ekran tak­tyczny. Ban­dyci Dwa i Trzy na­dal lecieli w kie­runku „Czuj­nego”, strze­la­jąc bez sensu z dział lase­ro­wych. Poru­szali się jed­nak powoli, nie­mal non­sza­lancko, jakby nie chcieli przed­wcze­snej kon­fron­ta­cji… A tym­cza­sem dok napraw­czy na­dal uno­sił się przy zruj­no­wa­nej sta­cji.

Ewa­ku­owali swo­ich? A może…

Nagle Ar’alani wszystko zro­zu­miała.

Nikogo ani niczego nie ewa­ku­owali – po pro­stu coś wła­śnie w bazie umiesz­czali.

– Sfery: celo­wać w sta­cję! – wark­nęła. – Pełna salwa, a potem kon­ty­nu­ować, aż wyczer­pią się zapasy.

– Tak jest! – oznaj­mił Oeskym.

– Pani admi­rał? – zapy­tała cicho Wutroow, kiedy z wyrzutni zaczęto posy­łać ku dale­kiej bazie sfery pla­zmowe. – W sta­cję, nie w patro­lowce?

– Tak – odparła Ar’alani. – Ten ich ostrzał z lase­rów ma odwró­cić naszą uwagę od tego, co załoga doku napraw­czego robi na sta­cji.

– To zna­czy?

– Moim zda­niem zamie­rzają ją znisz­czyć – wyja­śniła ponuro Ar’alani. – Nie tylko ją roz­wa­lić, tak jak się stało przy pierw­szym ataku, ale roz­nieść w pył.

– Cie­kawe – mruk­nęła Wutroow. – Musi być tam coś, czego naprawdę nie chcą nam poka­zać. Cho­ciaż przy­się­gła­bym, że poprzed­nim razem naprawdę dokład­nie zba­da­li­śmy to miej­sce.

– Może umiesz­czono tam coś nowego – rze­kła Ar’alani. – Mam nadzieję, że zdo­łamy wykryć i uniesz­ko­dli­wić przed zde­to­no­wa­niem wszyst­kie ładunki samo­znisz­czalne, które tam pod­ło­żyli.

– No, jeśli nie damy rady, to nie dla­tego, że nie pró­bu­jemy – zauwa­żyła Wutroow, wska­zu­jąc stru­mień sfer pla­zmo­wych odda­la­jący się coraz szyb­ciej od „Czuj­nego”. – Na pewno nie chce pani kilku zatrzy­mać, na wypa­dek gdyby jed­nak chcieli sta­nąć do walki?

– Nie będą chcieli. – Ar’alani pokrę­ciła głową. – Kiedy tylko zakoń­czą ten sabo­taż, będą zaraz pró­bo­wali dać dra­paka… I pro­szę! – prze­rwała sama sobie, bo oba patro­lowce wła­śnie ruszyły w prze­ciw­nych kie­run­kach, z dala od „Czuj­nego”. Dok napraw­czy za nimi rów­nież skrę­cił i odda­lał się wła­śnie od bazy.

– Jakie roz­kazy, pani admi­rał? – zapy­tał Oeskym ze sta­no­wi­ska uzbro­je­nia.

Ar’alani spoj­rzała na ekrany. W ciągu ostat­nich paru minut „Czujny” poko­nał dużą część odle­gło­ści dzie­lą­cej ich od sta­cji, ale na­dal znaj­do­wali się zbyt daleko, by mieć pew­ność tra­fie­nia. Nie zawa­dzi jed­nak spró­bo­wać.

– Zobacz­cie, co da się zro­bić z tym dokiem napraw­czym – pole­ciła. – Tylko lasery. Sfery mają być na­dal kie­ro­wane na bazę.

– Tak jest – odparł Oeskym i potrójna salwa skon­cen­tro­wa­nych wią­zek lase­ro­wych dołą­czyła do stru­mie­nia sfer pla­zmo­wych.

Ar’alani uwa­żała Oeskyma za jed­nego z naj­lep­szych ofi­ce­rów uzbro­je­nia w Eks­pan­syj­nej Flo­cie Obron­nej i tym razem rów­nież poka­zał, co potrafi. Choć znaj­do­wali się naprawdę daleko, zdo­łał tra­fić trzy razy w dok napraw­czy, odsu­wa­jący się od sta­cji.

Dystans oka­zał się jed­nak zbyt duży, aby mogli spo­wo­do­wać więk­sze szkody, i minutę póź­niej sta­tek napraw­czy i patro­lowce ucie­kły w nad­prze­strzeń.

– Przy­kro mi, pani admi­rał – prze­pro­sił Oeskym, kiedy zaprze­stano ostrzału lase­ro­wego.

– Nie twoja wina – zapew­niła go Ar’alani, gdy umil­kły rów­nież wyrzut­nie sfer pla­zmo­wych. – Naszym prio­ry­te­tem jest teraz dotar­cie do sta­cji i uniesz­ko­dli­wie­nie lub znisz­cze­nie bomb albo innych ładun­ków, które tam umie­ścili, zanim zostaną akty­wo­wane. Wutroow, przy­go­tuj­cie dwa promy.

– Już się robi, pani admi­rał. – Wutroow prze­słała roz­kazy na questi­sie. – Pro­szę się nie mar­twić, na pewno dotrzemy tam na czas.

Ar’alani spoj­rzała przez ilu­mi­na­tor na bazę. A jeśli im się nie uda, prze­mknęła jej przez głowę chłodna myśl, to cała załoga pro­mów praw­do­po­dob­nie zgi­nie.

Mogła mieć tylko mieć nadzieję, że tajem­nica podziu­ra­wio­nego wraku sta­cji była warta ryzyka.

Ar’alani oba­wiała się, że przed ucieczką ich prze­ciw­nicy akty­wo­wali jakieś ładunki w nikar­duń­skiej bazie. Na szczę­ście patrol zna­lazł tylko jeden, choć bar­dzo duży. W dodatku pozo­sta­wał nie­ak­tywny, wyłą­czony przez nawałę jonową „Czuj­nego”, i chis­sań­scy inży­nie­ro­wie mogli bez­piecz­nie go roz­broić.

Kiedy załogi pro­mów prze­szu­ki­wały sta­cję, Ar’alani wresz­cie zro­zu­miała, co wła­ści­wie nie dawało jej spo­koju.

– Tam – rze­kła, wska­zu­jąc na jeden z obra­zów prze­sła­nych na okręt przez załogi pro­mów. – Ten ślad po tra­fie­niu. Jeden strzał, z bli­ska, tylko tyle, żeby prze­bić kadłub i roz­her­me­ty­zo­wać to pomiesz­cze­nie.

– I uszko­dze­nie nie­zbyt duże, żeby nie było póź­niej więk­szych kło­po­tów z napra­wie­niem kadłuba – rze­kła z namy­słem Wutroow. – Czyli kiedy ich pod­stępna aste­ro­idowa bomba wybu­chła tuż przy wej­ściu do bazy, a parę dodat­ko­wych poci­sków znisz­czyło strefy dowo­dze­nia i kon­troli, zaczęli po pro­stu robić dziury w ścia­nach, aż wszy­scy w środku zgi­nęli.

– A potem kon­ty­nu­owali to samo wewnątrz bazy. – Ar’alani wska­zała na ekran. – Pla­no­wali od początku zabić wszyst­kich Nikar­du­nów w bazie, znisz­czyć, co się da, żeby prze­ko­nać wszyst­kich, któ­rzy tu będą zaglą­dać, że nikogo już nie ma, a potem, kiedy wszy­scy odlecą, zakraść się i dopro­wa­dzić sta­cję znów do stanu uży­wal­no­ści.

– Bo kto by wra­cał, żeby przyj­rzeć się drugi raz miej­scu ewi­dent­nie wyglą­da­ją­cemu na bez­u­ży­teczne? – zgo­dziła się Wutroow. – Czyli więk­szość tych szcząt­ków zosta­wili tylko dla picu?

– Raczej nie – odparła Ar’alani. – Nikar­du­no­wie zapewne mieli tu sporo okrę­tów, tych, które pil­no­wały bazy, i innych, które tylko ją odwie­dzały. Ten cały złom to ich resztki.

– Ano tak – wes­tchnęła Wutroow. – Ale w takim razie… Co to było? Jakaś sta­cja pali­wowa, któ­rej istot­ność Yiv sta­rał się ukry­wać?

– Nie, myślę, że peł­niła waż­niej­szą funk­cję. – Ar’alani poczuła lekki dreszcz. – Moim zda­niem to miej­sce spo­tkań i koor­dy­na­cji dzia­łań pod­wład­nych Yiva i ich sojusz­ni­ków.

– Nie przy­po­mi­nam sobie, żeby pod­czas bitwy nad Pri­meą poja­wili się jacyś ich sojusz­nicy – stwier­dziła Wutroow. – Myśli pani, że nam i Vakom udało się roz­pra­wić z Nikar­du­nami, zanim Yiv zdą­żył ścią­gnąć posiłki?

– Lub też ni­gdy nie miały tam dotrzeć – rze­kła Ar’alani. – Zauważ, gdzie jest poło­żona baza: ukryta, na ubo­czu, ale dość bli­sko Jutrzenki.

– I na tra­sie mię­dzy Jutrzenką a Dyna­stią – zauwa­żyła Wutroow.

– Ow­szem – przy­tak­nęła Ar’alani. – Ide­alne miej­sce dla kogoś, kto chciałby obser­wo­wać nas albo lud Magys.

– Albo jedno i dru­gie – rze­kła ponuro Wutroow. – Przy­naj­mniej tłu­ma­czy to, dla­czego widzie­li­śmy ten sam pan­cer­nik nad Jutrzenką. I to pew­nie miała być ich baza napraw­cza i ser­wi­sowa, tylko że nie zdą­żyli jej uru­cho­mić.

– Też o tym pomy­śla­łam. – Ar’alani ski­nęła głową. – Pew­nie nie spo­dzie­wali się, że tak szybko znaj­dziemy Jutrzenkę.

– A stało się tak tylko dla­tego, że Thrawn natknął się na Magys i jej uchodź­ców i posta­no­wił zary­zy­ko­wać – mruk­nęła Wutroow. – Oj, nie­któ­rzy mocno się zjeżą, kiedy o tym usły­szą.

– Thrawn nie od wczo­raj wzbu­dza takie uczu­cia wśród ary­sto­krów – zauwa­żyła Ar’alani. – Poza tym fakt, że ta sama sztuczka z aste­ro­idą – wyrzut­nią poci­sków – została zasto­so­wana i tu, i tam, sta­nowi dodat­kowe potwier­dze­nie, że ci, z któ­rymi zadar­li­śmy nad Jutrzenką, zaata­ko­wali rów­nież tę bazę.

– Do tego docho­dzi ta druga baza Nikar­du­nów, którą spraw­dza­li­śmy wcze­śniej – przy­po­mniała Wutroow. – To na pewno nie przy­pa­dek, że obie zostały zaata­ko­wane. – Pod­nio­sła palec. – I coś przy­szło mi jesz­cze do głowy. Nazwała ich pani chwilę temu sojusz­ni­kami… Ale co, sojusz­nicy Nikar­du­nów mie­liby znisz­czyć ich dwie różne bazy…?

– Masz rację. – Usta Ar’alani drgnęły. – Nikar­du­no­wie nie byli w soju­szu z agre­so­rami. Sta­no­wili ich narzę­dzia. A nie nisz­czy się dobrego narzę­dzia, chyba że ma się coś lep­szego pod ręką.

– Chyba że się myśli, że to narzę­dzie zaraz samo się zepsuje – dopo­wie­działa Wutroow. – Cie­kawe, czy wie­dzieli, że Thrawn nie zabił, a tylko poj­mał gene­rała Yiva.

– Inte­re­su­jące pyta­nie. – Ar’alani uśmiech­nęła pod nosem. – Powin­ny­śmy pod­su­nąć parę nowych tema­tów agen­tom Rady prze­pro­wa­dza­ją­cym prze­słu­cha­nia.

– Zakła­da­jąc, że wró­cimy w jed­nym kawałku na Csillę – wes­tchnęła Wutroow. – Nawet jeśli ta baza nie działa, patro­lowce mogą mieć w pobliżu zna­jo­mych.

– Słuszna uwaga. – Ar’alani włą­czyła mikro­fon przy fotelu. – Dowódca patrolu?

– Tak jest, pani admi­rał – ode­zwał się Bic­lian. – Wła­śnie zna­leź­li­śmy kolejny stos sprzętu. To już czwarte zło­mo­wi­sko, a wcale nie skoń­czy­li­śmy jesz­cze wszyst­kiego spraw­dzać.

– Wła­śnie skoń­czy­li­ście – oznaj­miła Ar’alani. – Mam prze­czu­cie, że zbyt­nio prze­cią­gnę­li­śmy nasz pobyt tutaj. Ile wam zaj­mie dokładne sfil­mo­wa­nie tego zło­mo­wi­ska?

– Jeśli nie chce pani wię­cej fizycz­nych dowo­dów poza tymi, które już prze­sła­li­śmy na „Czuj­nego”, to jakiś kwa­drans – rzekł z namy­słem w gło­sie Bic­lian. – Jeśli mamy jed­nak zebrać próbki, wtedy jesz­cze godzinę.

– Zrób­cie tylko nagra­nia – zde­cy­do­wała Ar’alani. – Wypeł­ni­li­śmy tyle skrzyń, żeby uszczę­śli­wić inży­nie­rów z Napo­rara na długo. Prze­każ pozo­sta­łym dru­ży­nom, że mają skoń­czyć i wra­cać na promy. Chcę być w nad­prze­strzeni za czter­dzie­ści minut.

– Tak jest – odparł posłusz­nie Bic­lian. – Zaraz wra­camy.

Ar’alani wyłą­czyła komu­ni­ka­tor.

– Sły­sze­li­ście wszy­scy – dodała, pod­no­sząc głos, tak żeby nie pomi­nąć nikogo na mostku. – Za czter­dzie­ści minut skok w nad­prze­strzeń.

– Skok za czter­dzie­ści minut – powtó­rzyła Wutroow, wpro­wa­dza­jąc roz­kaz na questi­sie. – Mam pójść po Ab’begh? Zapewne chce pani, żeby nas prze­pro­wa­dziła przez pierw­szą część drogi powrot­nej.

– Zde­cy­do­wa­nie tak. Ale nie ma pośpie­chu. Może być w swo­jej kwa­te­rze jesz­cze przez pół godziny.

– Aha. Bo nie chcemy, żeby się zaczęła nudzić. – W gło­sie Wutroow zabrzmiał sar­kazm.

– Nie nie­po­koi mnie, że będzie się nudzić. – Ar’alani spoj­rzała pochmur­nie na ekran tak­tyczny. – Tak jak mówi­łaś, te patro­lowce mogą nie być tu same.

Wiele lat temu, kiedy star­sza kapi­tan Xodlak’in’daro wstą­piła do Eks­pan­syj­nej Floty Obron­nej, odbyła się wykwintna uro­czy­stość, pod­czas któ­rej świę­to­wano jej prze­nie­sie­nie z rodziny, w któ­rej przy­szła na świat, do domu Xodla­ków. Lakinda nie­wiele pamię­tała z cere­mo­nii, poza tym, że była huczna, efek­towna i że kom­plet­nie prze­ro­sła jej pro­sty gust dziew­czyny z plebsu.

Podej­rze­wała, że dzi­siej­sza uro­czy­stość przy­ję­cia do rodziny miała być znacz­nie mniej spek­ta­ku­larna. Nie dla­tego, że przej­ście z jed­nego z Czter­dzie­stu Wiel­kich Domów do jed­nej z Dzie­wię­ciu Rodzin Rzą­dzą­cych nie sta­no­wiło wiel­kiego wyda­rze­nia – bo z pew­no­ścią takim było – ale dla­tego, że uwagę wszyst­kich zaprzą­tały tego dnia kon­se­kwen­cje fia­ska wyprawy do układu Hoxim.

I cał­kiem jej to odpo­wia­dało. Więk­szość osób, któ­rym pro­po­no­wano podobny awans spo­łeczny, chwy­ci­łaby się takiej szansy obiema rękami – wie­działa to dobrze – prze­waż­nie nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Ale choć Lakinda wie­działa, jaki zaszczyt spo­tkał ją ze strony rodziny Irizi, wciąż drę­czyło ją lek­kie poczu­cie winy w związku z tak nagłym porzu­ce­niem Xodla­ków. W końcu to oni wycią­gnęli ją z nizin, a ona zawsze uwa­żała, że za coś takiego należy odpła­cać się lojal­no­ścią.

Oczy­wi­ście ni­gdy nie spo­dzie­wała się, że inna rodzina będzie chciała jej tak bar­dzo, by zapro­po­no­wać jej przej­ście do sie­bie, więc ni­gdy się nad taką moż­li­wo­ścią nawet nie zasta­na­wiała. A jed­nak do tego doszło. Co wię­cej, pro­po­zy­cja Irizi oka­zała się nie­zmier­nie hojna – u Xodla­ków Lakin­dzie przy­pi­sano sta­tus zasłu­żo­nej adop­to­wa­nej, a Irizi mieli z niej uczy­nić zro­dzoną w Pró­bie i zna­jomi, z któ­rymi to oma­wiała, jed­no­gło­śnie radzili, żeby sko­rzy­stała z tej szansy.

I dla­tego znaj­do­wała się teraz w Csa­pla­rze, sto­licy Dyna­stii, i szła przez Salę Zgro­ma­dzeń do głów­nych biur Syn­dy­kury, zaj­mo­wa­nych przez rodzinę Irizi. To dla mnie naj­lep­sza decy­zja, powtó­rzyła sobie sta­now­czo w duchu. Jakie­kol­wiek poczu­cie winy, które być może czuła, sta­no­wiło wytwór jej wyobraźni i nale­żało je igno­ro­wać do momentu, aż samo znik­nie.

Przy­naj­mniej taką miała nadzieję.

Cere­mo­nia, jak się spo­dzie­wała, trwała krótko i prze­pro­wa­dzono ją dość nie­dbale. Mówca Irizi’emo’lacfo zabrał ją do swo­jego gabi­netu, gdzie cze­kali świad­ko­wie. Zaanon­so­wał jej przej­ście z rodziny Xodla­ków do rodziny Irizi, pomógł w wygło­sze­niu przy­sięgi, w któ­rej ona i rodzina dekla­ro­wali wza­jemną lojal­ność, i pogra­tu­lo­wał jej nowego sta­tusu. Ukłu­cie winy, jakie poczuła pod­czas przy­sięgi, szybko popa­dło w zapo­mnie­nie w natłoku doku­men­tów zwią­za­nych z uro­czy­sto­ścią, któ­rymi zarzu­cił ją Mówca.

Pół godziny po przy­by­ciu opu­ściła gabi­net – już nie jako star­sza kapi­tan Xodlak’in’daro, ale star­sza kapi­tan Irizi’in’daro.

„Ziinda”. Powta­rzała co chwilę swoje nowe imię rdze­niowe, idąc z powro­tem kory­ta­rzem do plat­formy dla pro­mów. Miało ładne, egzo­tyczne brzmie­nie, ale zde­cy­do­wa­nie tro­chę jej zaj­mie, zanim się do niego przy­zwy­czai. „Ziinda”. „Ziinda”.

– Star­sza kapi­tan Ziinda? – ode­zwał się gło­śno ktoś za jej ple­cami.

Pomimo jej dotych­cza­so­wych sta­rań, chwilę potrwało, zanim zro­zu­miała, że ktoś zwraca się wła­śnie do niej.

– Tak? – Przy­sta­nęła i się odwró­ciła.

Nie roz­po­znała kobiety, która do niej pod­cho­dziła, ale gra­na­towo-czer­wona szata w prążki z ciem­no­czer­wo­nymi ręka­wami i czar­nym fili­gra­no­wym orna­men­tem była jej zde­cy­do­wa­nie zna­joma. A jeśli dodać do tego cha­rak­te­ry­styczny nara­mien­nik Mówcy…

– Star­sza kapi­tan Ziinda? – powtó­rzyła kobieta.

– To ja – powie­działa Ziinda. Ści­snęło ją w żołądku, a uśpione poczu­cie winy znów się prze­bu­dziło.

– Jestem Mów­czyni Xodlak’brov’omti­vti – rze­kła sztywno kobieta, zatrzy­mu­jąc się pół metra przed Ziindą. – Mia­łam nadzieję, że zdo­łam się z panią zoba­czyć przed spo­tka­niem z Mówcą Zie­mo­lem. Widzę, że się spóź­ni­łam.

– Tak – odparła Ziinda. – W czym mogę pomóc?

Lak­bro­vom przez chwilę patrzyła na nią w mil­cze­niu. Ziinda zmu­siła się, by nie spu­ścić wzroku, w duchu naka­zu­jąc sobie, by nie oka­zy­wać onie­śmie­le­nia. Mów­czyni Lak­bro­vom może i była naj­wyż­szym rangą Xodla­kiem w Syn­dy­ku­rze, ale Ziinda nale­żała teraz do rodziny Irizi i hie­rar­chia Xodla­ków nic już dla niej nie zna­czyła.

– Mia­łam nadzieję, że będę mogła przed­sta­wić pani argu­menty, które skło­ni­łyby panią do pozo­sta­nia w naszej rodzi­nie – powie­działa w końcu Lak­bro­vom. – Jak rozu­miem, Patriar­cha czuł się nieco ura­żony, że nie powie­działa pani nikomu o pro­po­zy­cji Irizi przed jej przy­ję­ciem.

– Przy­kro mi, jeśli ode­szłam od stan­dar­do­wej pro­ce­dury – odparła Ziinda, w pełni świa­doma, że nic takiego nie zro­biła. Osoba, któ­rej zapro­po­no­wano przej­ście do innej rodziny, mogła poroz­ma­wiać o tym z człon­kami obec­nej, ale nie sta­no­wiło to koniecz­nego wymogu. – W moim odczu­ciu nade­szła jed­nak pora, bym zmie­niła coś w życiu.

– Dla­czego? – zapy­tała wprost Lak­bro­vom. – Irizi zapro­po­no­wali pani wyż­szy sta­tus? Mogli­śmy zro­bić to samo. Zaofia­ro­wali pani pie­nią­dze, zie­mię, pozy­cję?

– Żadna z tych rze­czy nie była czyn­ni­kiem decy­du­ją­cym – odpo­wie­działa Ziinda. To co, Lak­bro­vom chciała szcze­ro­ści? Nie ma sprawy! Ziinda też potra­fiła mówić bez ogró­dek. – Wie­dzia­łam, że mój czas u Xodla­ków zbliża się ku koń­cowi już na „Prze­si­le­niu”, kiedy mój pierw­szy ofi­cer na pokła­dzie tej rodzin­nej fre­gaty ode­brał mi dowo­dze­nie. A ponie­waż jest zro­dzo­nym z krwi, to ten akt buntu prze­szedł bez echa.

– Ranga w rodzi­nie nie może o niczym decy­do­wać na okrę­cie floty – rze­kła Lak­bro­vom.

– Nie słu­cha mnie pani – powie­działa przez zaci­śnięte zęby Ziinda. – Nie był to okręt Eks­pan­syj­nej Floty Obron­nej, tylko okręt rodziny.

Gniew w oczach Lak­bro­vom jakby zelżał. Może doszła do wnio­sku, że zbyt pobież­nie prze­glą­dała raport o wyda­rze­niach nad Hoxi­mem.

– To żadna wymówka – rze­kła powoli. – Żaden Xodlak nie powi­nien wyko­rzy­sty­wać w taki spo­sób swo­jej pozy­cji. Ja z pew­no­ścią bym tego nie zro­biła.

– Miło mi to sły­szeć – stwier­dziła Ziinda. – Pro­blem w tym, że ten Xodlak tak zro­bił. Jeśli mi pani wyba­czy, ocze­kują mnie już na okrę­cie.

– Skła­dam prze­pro­siny w imie­niu rodziny – ode­zwała się Lak­bro­vom, kiedy Ziinda zaczęła się odwra­cać. – Zadbam, aby został odpo­wied­nio uka­rany.

– Jak sobie pani życzy. – Ziinda spoj­rzała jej w oczy. – Ale tylko jeśli pani sobie tego życzy. Wewnętrzna poli­tyka rodziny Xodla­ków już mnie nie inte­re­suje.

Kiedy tym razem się odwró­ciła, Lak­bro­vom zacho­wała mil­cze­nie.

„Może mogłam sobie daro­wać ten ostatni przy­tyk” – pomy­ślała Ziinda, śpie­sząc kory­ta­rzem. Może był nawet dzie­cinny. Ale musiała przy­znać, że dobrze się po nim poczuła.

Bo prze­cież czy nie o to cho­dziło w całej poli­tyce i sto­sun­kach rodzin­nych? Dawać i zabie­rać, wygry­wać lub prze­gry­wać, wbi­jać komuś szpilkę lub samemu stać się celem drwiny… Tak było zawsze i tak zawsze będzie. Nie­za­leż­nie od tego, jaka to rodzina, nie­za­leż­nie o kogo kon­kret­nie cho­dziło.

Tak dzia­łali Chis­so­wie – i to ni­gdy się nie zmieni.

Wspomnienia I

Wita­nie nowych zasłu­żo­nych adop­to­wa­nych na ofi­cjal­nej kola­cji z oka­zji ich przy­ję­cia do rodziny sta­no­wiło, jak sły­szał czę­sto ary­stokr Mitth’ras’safis, jeden z naj­gor­szych obo­wiąz­ków powie­rza­nych niskim rangą człon­kom tejże rodziny. Nowe nabytki albo były wyjąt­kowo uzdol­nione i dla­tego zapro­po­no­wano im dołą­cze­nie do Mit­thów — a wtedy zwy­kle miały wygó­ro­waną opi­nię o sobie i wła­snej war­to­ści — albo sta­no­wiły świeży nary­bek w siłach zbroj­nych Dyna­stii, a wów­czas spra­wiały wra­że­nie bar­dzo skrę­po­wa­nych i, no cóż, zacho­wy­wały się strasz­nie po woj­sko­wemu. Nie­mal wszy­scy zro­dzeni z krwi, kuzy­no­wie i dostojni krew­niacy wymi­gi­wali się od obo­wiązku przyj­mo­wa­nia nowych człon­ków, obcią­ża­jąc tym zwy­kle zro­dzo­nych w Pró­bie i zasłu­żo­nych adop­to­wa­nych, z któ­rych nikt nie miał na tyle wpły­wów, by tego unik­nąć.

Na tym tle Thrass zde­cy­do­wa­nie się wyróż­niał, ponie­waż w prze­ci­wień­stwie do nie­mal wszyst­kich swo­ich zna­jo­mych szcze­rze lubił to zaję­cie.