Piotruś Pan i Wendy. Biblioteczka przygody. Disney - Elizabeth Rudnick - ebook

Piotruś Pan i Wendy. Biblioteczka przygody. Disney ebook

Rudnick Elizabeth

5,0

Opis

Wybierz się w podróż do Nibylandii!

Wendy Darling nie jest pewna, czy chce dorosnąć. Dorosłość oznacza dla niej pożegnanie się z pokojem dziecięcym i Piotrusiem Panem, o którego niesamowitych przygodach opowiada co wieczór swoim młodszym braciom… Naraz jej oczom ukazuje się nie kto inny jak sam Piotruś, któremu towarzyszy wróżka o imieniu Dzwoneczek. Ciemną nocą zabierają rodzeństwo Darlingów do Nibylandii, magicznej krainy, w której nikt nie musi dorastać.

Dzieci rzucają się w wir przygód, stając oko w oko z wrogiem Piotrusia Pana, groźnym Kapitanem Hakiem, i jego ludźmi. Aby zmierzyć się z piratami, Wendy i jej bracia dołączają do Zagubionych Chłopców, wiernych kompanów Piotrusia, i Tygrysiej Lilii. Panna Darling zaczyna się zastanawiać, czy cała ta historia – a także dorastanie – to nie coś więcej, niż jej się dotąd wydawało… I czy odkrycie tajemnic, które skrywa, może stanowić klucz do uratowania Nibylandii i odnalezienia samej siebie.

„Biblioteczka przygody” to rewelacyjna seria dla dzieci i młodzieży. Świetnie napisane powieści inspirowane filmami z każdym kolejnym tomem zyskują nowe grono czytelników. W serii ukazało się już kilkanaście tytułów – każdy z nich zawiera kolorową wkładkę z ilustracjami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 132

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Kolekcje



Rozdział pierwszy

Po bruku spo­koj­nej lon­dyń­skiej uliczki sunęli prze­chod­nie z para­so­lami nad głową, spiesz­nie wra­ca­jąc do domów, prze­stra­szeni nagle pociem­nia­łym nie­bem. Wtem dał się sły­szeć grzmot, ogła­sza­jąc począ­tek ulewy. Samotny powóz toczył się po kocich łbach przy akom­pa­nia­men­cie stu­kotu pod­ków, który odbi­jał się od kamien­nych ścian budyn­ków, a spod koń­skich kopyt roz­bry­zgi­wała się woda. Prze­chod­nie jeden po dru­gim pręd­kim kro­kiem zni­kali w drzwiach skrom­nych, ale schlud­nych domostw, z któ­rych okien zapra­sza­jąco sączyło się cie­płe świa­tło.

W jed­nym z nich, w domu pań­stwa Dar­lin­gów, trzask pio­runa został zagłu­szony przez odgłosy zacię­tego poje­dynku.

Dwaj chłopcy, John i Michael Dar­ling, wyma­chu­jąc drew­nia­nymi mie­czami, prze­mknęli przez przed­po­kój, a Nana, ogromna ber­nar­dynka, dep­tała im po pię­tach. Wro­dzona opie­kuń­czość naka­zy­wała jej powścią­gać mal­ców – jakby była ich nia­nią – ale czę­sto musiała kapi­tu­lo­wać. Zresztą cza­sami sama dawała się wcią­gnąć w wir zabawy. Klingi mie­czy pruły powie­trze, o cen­ty­me­try mija­jąc przed­mioty znaj­du­jące się w ich zasięgu, a rodzinne por­trety od lat wiszące na ścia­nach nie­bez­piecz­nie się koły­sały. Nagle widoczne przez okna ciem­no­siwe niebo roz­świe­tliła bły­ska­wica, zaraz po niej ozwał się zło­wróżbny grzmot, a po chwili o dach zaczął dud­nić deszcz. Mimo tych dźwię­ków, a może pod ich wpły­wem, walka stała się jesz­cze bar­dziej zawzięta.

– Przy­szedł na cie­bie czas, Pio­tru­siu Panie! – zawo­łał John, wzno­sząc miecz. Dzie­się­cio­la­tek uwa­żał się za znacz­nie lep­szego szer­mie­rza od młod­szego brata. Choć o mało nie zrzu­cił sobie z głowy kape­lu­sza taty, który „poży­czył” jako hełm, w kilka susów sta­nął przed Micha­elem.

Młod­szy brat, ści­ska­jąc ulu­bio­nego plu­szo­wego misia, odsko­czył do tyłu, aby unik­nąć ciosu.

Cho­ciaż bawili się tak już wie­lo­krot­nie, ni­gdy nie mieli dosyć. Pio­truś Pan był boha­te­rem ich ulu­bio­nej bajki na dobra­noc. Uwiel­biali uda­wać chłopca, który ni­gdy nie dorósł. A kon­kret­nie lubił go uda­wać Michael. John wolał się wcie­lać w pod­łego kapi­tana Haka.

– Tylko uwa­żaj na kro­ko­dyla! – zawo­łał teraz zaczep­nie.

Nana wydała ostrze­gaw­cze szczek­nię­cie, jakby w pobliżu zauwa­żyła praw­dzi­wego gada. Ale Michael tylko pobłaż­li­wie potrzą­snął głową.

– Pio­truś Pan nie boi się kro­ko­dyli – odparł wynio­śle. – Ale ty – tak!

Po czym obaj chłopcy wydali bojowe okrzyki i kon­ty­nu­owali poje­dy­nek, któ­rego areną był przed­po­kój ich przy­tul­nego domu. Kiedy star­cie prze­nio­sło się na schody pro­wa­dzące na pię­tro, ulewa się wzmo­gła, a dud­nie­nie desz­czu stało bar­dziej dono­śne. Ale nie tak dono­śne, by zagłu­szyć ciężki oddech ich star­szej sio­stry Wendy, która z walizką w ręce wypa­dła z sypialni rodzi­ców na par­te­rze. Jej policzki były czer­wone, a jasno­brą­zowe włosy znaj­do­wały się w nie­ła­dzie.

– Sły­sza­łam was od początku – rzu­ciła chłop­com, mija­jąc ich na scho­dach. – Zaraz dołą­czę – dodała.

Nie zatrzy­mu­jąc ani na chwilę wzroku na wal­czą­cych, Wendy weszła na pię­tro i znik­nęła za drzwiami. Razem z braćmi zaj­mo­wała obszerny pokój na pod­da­szu. Cała jego pod­łoga usłana była zabaw­kami. Pod jedną ze ścian stały posła­nia Johna i Micha­ela, a pod drugą – łóżko Wendy. Naprze­ciwko drzwi znaj­do­wało się ogromne, wyso­kie okno, a pod nim – wygodna ława.

Dziew­czyna rzu­ciła walizkę na ławę pod oknem i zaczęła upy­chać w niej ubra­nia. Wkrótce za ple­cami usły­szała stu­kot drew­nia­nych mie­czy. Gniewna zmarszczka na jej czole jesz­cze się pogłę­biła. A więc nie może mieć nawet chwili spo­koju, żeby się podą­sać?

Wes­tchnęła. Wie­działa, że wyraz jej twa­rzy i nastrój pasują do ponu­rej pogody za oknem. Nie mogła uwie­rzyć, że miała to być jej ostat­nia noc w dzie­cię­cym pokoju. Usi­ło­wała prze­ko­nać mamę i tatę, że nie ma potrzeby, żeby posy­łali ją do szkoły z inter­na­tem, ale oni się uparli. Według nich było to wła­ściwe ze względu na jej przy­szłość. Ale jak mogło być wła­ściwe, skoro czuła się z tym okrop­nie? Nie chciała opusz­czać domu. Prze­rwała pako­wa­nie i przy­ci­snęła do piersi przy­tu­lankę. Słu­cha­jąc odgło­sów zabawy, któ­rej odda­wali się bra­cia, była coraz bar­dziej prze­ko­nana, że nie jest gotowa na żegna­nie się z dzie­ciń­stwem i towa­rzy­szącą mu bez­tro­ską.

W końcu jed­nak się roz­ch­mu­rzyła. To, że naza­jutrz miała wyje­chać, nie ozna­czało, że ma się nie nacie­szyć ostat­nią par­tią szer­mierki z Micha­elem i Joh­nem. Krę­cąc piruet, z szel­mow­skim uśmie­chem zawo­łała do chłop­ców:

– Chyba nie zapo­mnie­li­ście o mnie, co?

Zła­pała swój miecz i rzu­ciła się w wir walki. Twa­rze mal­ców roz­pro­mie­niły się na widok sio­stry, która dołą­czała do zabawy, ale zaraz znowu spo­waż­niały. To nie były prze­lewki. Poje­dy­nek trwał.

– Oddaj mi skarb! – Wendy nie zwle­ka­jąc zacze­piła młod­szego brata, po czym chwy­ciła parę kol­czy­ków z per­łami, które Michael ści­skał w dłoni. – A teraz… zostaw Haka dla mnie!

Odwró­ciła się do Johna i przy­kuc­nęła, gotowa dać susa do przodu.

– Z drogi, kapi­ta­nie, jeśli ci życie miłe!

Sio­stra i brat natarli na sie­bie. W fer­wo­rze poje­dynku dziew­czyna zapo­mniała, dla­czego jesz­cze przed chwilą tonęła w smutku. Wpraw­dzie trudno byłoby zli­czyć, ile razy już się tak bawili, a Wendy rze­czy­wi­ście była tro­chę za duża na podobne harce, nie­mniej wciąż spra­wiały jej dziką radość.

Bez opa­mię­ta­nia wywi­jała mie­czem coraz moc­niej i moc­niej, pod­czas gdy na twa­rzy Johna entu­zjazm ustę­po­wał miej­sca prze­stra­chowi. Nagle wypro­wa­dziła cios, któ­rym dosię­gła dłoni brata.

– Au! – syk­nął z bólu John.

– Co jest? – rzu­ciła Wendy, dalej pochło­nięta zabawą. – Pod­da­jesz się?

– Nie, ale… – Zanim zdo­łał dokoń­czyć, sio­stra ener­gicz­nie wytrą­ciła mu z ręki miecz, który prze­le­ciał przez cały pokój i tra­fił pro­sto w lustro. Roz­legł się gło­śny brzęk tłu­czo­nego szkła.

Chłopcy sta­nęli z wyba­łu­szo­nymi oczami, a broń wypa­dła im z rąk. Nana cichutko zaskom­lała.

Wendy odło­żyła miecz i gło­śno prze­łknęła ślinę.

– Ups…

Nagle drzwi do pokoju się otwo­rzyły. Stał w nich pan Dar­ling. Wią­żąc muszkę opa­no­wa­nymi do per­fek­cji ruchami, oznaj­mił:

– W porządku, dzieci, czas…

Wtem zauwa­żył, że cała trójka wpa­truje się w ścianę za jego ple­cami. Ich oczy wypeł­niało poczu­cie winy. Odwró­ciw­szy się, od razu zro­zu­miał, co się stało.

– Znowu? – wes­tchnął. – Kto tym razem?

Nie­cna cze­redka wbiła wzrok w pod­łogę i zaci­snęła usta. To nie był pierw­szy raz. W zasa­dzie to był stały ele­ment zabawy – jak sama szer­mierka na drew­niane mie­cze. Poza tym pirat ni­gdy nie wyda innego pirata. Nie­stety, choć zgod­nie mil­czeli, jedno spoj­rze­nie Johna, rzu­cone ukrad­kiem w stronę Wendy, wystar­czyło panu Dar­lin­gowi.

Zbli­żył się do córki.

– Wendy, posłu­chaj…

Dziew­czyna pod­nio­sła głowę i spoj­rzała na braci:

– Kapuś! – syk­nęła.

– Nic nie mówi­łem! – odparł John.

– To wy dwaj zaczę­li­ście! – wark­nęła, po czym zwró­ciła się do taty: – To ich zabawa. Ich wina…

– Dosyć! – uciął pan Dar­ling i wycią­gnął rękę. – Mie­cze. Natych­miast! – zażą­dał.

Kiedy Wendy i Michael nie­chęt­nie oddali swój drew­niany oręż, tata uniósł brwi i zwró­cił się do Johna:

– Kape­lusz.

Chło­piec posłusz­nie zdjął nakry­cie głowy i oddał je wła­ści­cie­lowi. Ale to nie był koniec. Pan Dar­ling dobrze wie­dział, że nie odzy­skał jesz­cze wszyst­kiego.

– Zega­rek – rzu­cił krótko.

John, wyraź­nie zroz­pa­czony, wycią­gnął cza­so­mierz z kie­szeni. Jego wargi drżały.

– Ale tyka­nie pomaga mi zasnąć – wymam­ro­tał. Już nie wyglą­dał jak kapi­tan pirac­kiego statku, lecz jak zwy­kły dzie­się­cio­letni chło­piec.

– Pomaga ci… – zaczął pan Dar­ling, ale prze­rwał, gdy zoba­czył wyraz twa­rzy synka. – No już dobrze. Ale, pamię­taj, obchodź się z nim bar­dzo ostroż­nie. Zega­rek odgrywa w życiu czło­wieka wielką rolę. Tak jak jego dom… – wyja­śnił, pod­cho­dząc do stłu­czo­nego lustra i pod­no­sząc leżący obok miecz. Znowu wes­tchnął: – Tylko że oba­wiam się, że z naszego zosta­nie ruina, zanim wasza trójka doro­śnie…

Nana ude­rzała ogo­nem o drew­nianą pod­łogę, prze­no­sząc wzrok z dzieci na pana domu i z powro­tem.

– Nana, do nogi! – zawo­łał pan Dar­ling, kie­ru­jąc się do drzwi.

– Ale czy nie może zostać, żeby… – zaczęła Wendy.

– Nie, nie może! – uciął pan Dar­ling. – Wendy, czy naprawdę chcesz w ten spo­sób spę­dzić ostatni wie­czór w rodzin­nym domu?

Sły­sząc te słowa, Wendy posmut­niała, bo przy­po­mniały jej o rychłym wyjeź­dzie.

– Tylko się bawi­li­śmy…

– No wła­śnie! – rzekł z naci­skiem tata. – Jesteś już za duża, żeby się tak bawić.

Po czym nie mówiąc nic wię­cej, chwy­cił Nanę za obrożę i wypro­wa­dził ją za drzwi, a potem razem z nią znik­nął na scho­dach. Dzieci zostały same.

Zapa­dła nie­zręczna cisza. Nikt nie wie­dział, co powie­dzieć ani jak się zacho­wać.

– Dla­czego to zro­bi­łaś? – spy­tał wresz­cie John.

Wendy wzru­szyła ramio­nami.

– Skoro jesteś pira­tem, to chyba wiesz, że każdy dba o swój inte­res.

Tak naprawdę nie do końca rozu­miała swoje zacho­wa­nie: dla­czego włą­czyła się do walki, posprze­czała z tatą i wyzło­śli­wiała na bra­ciach. Była po pro­stu zmę­czona i wście­kła, że jutro ma roz­po­cząć nowe życie, bo tak jej każą. W gnie­wie zaci­snęła pię­ści, a wtedy poczuła deli­katne ukłu­cie. Kiedy otwo­rzyła dłoń, oka­zało się, że wciąż trzyma kol­czyki, które uda­wały skarb.

Wendy pode­szła do zbi­tego lustra, które wisiało w jej czę­ści pokoju, oddzie­lo­nej kotarą od tej zaj­mo­wa­nej przez chłop­ców, i unio­sła kol­czyki do uszu. Jedno z pęk­nięć dzie­liło jej twarz na dwie połowy. Przez chwilę czuła się, jakby patrzyła na swoje dwa wcie­le­nia. Jedna Wendy chciała na zawsze zostać w dzie­cię­cym pokoju, a druga była cie­kawa przy­gód, które cze­kały ją w świe­cie doro­słych.

– Dobrze ci w nich! – Pani Dar­ling sta­nęła za Wendy, a ta odwró­ciła się do niej, pospiesz­nie opusz­cza­jąc ręce. – Powin­naś je zabrać ze sobą – dodała mama. Ubrana była w wie­czo­rowy strój, który jak wszystko, co na sie­bie wkła­dała, ema­no­wał wyra­fi­no­waną ele­gan­cją. Dziew­czyna nie wie­działa, jak mama to robi, że na jej sukni ni­gdy nie ma naj­mniej­szego włosa i naj­drob­niej­szej zmarszczki.

– Raczej nie – odburk­nęła Wendy, obró­ciła się na pię­cie i opa­dła na łóżko.

Pani Dar­ling łagod­nie zacią­gnęła kotarę dzie­lącą pokój i usia­dła obok córki.

– Naprawdę powin­naś dawać bra­ciom lep­szy przy­kład. Są w cie­bie zapa­trzeni.

– Od tego mają was – z nabur­mu­szoną miną odparła Wendy.

Pani Dar­ling uśmiech­nęła się i odgar­nęła z jej twa­rzy kosmyk wło­sów. – Potrze­bują mnie, żebym była ich mamą, i waszego tatę, żeby był ich tatą. Ale potrze­bują też cie­bie, żebyś była ich star­szą sio­strą. Będą chcieli cię naśla­do­wać, więc powin­naś być dobrym wzo­rem.

– Jak mam nim być, skoro zamiesz­kam w inter­na­cie?!

– Możesz zacząć od tego, że wyje­dziesz z domu z pod­nie­sioną głową – odparła mama. – Tak to już jest. Jeśli młoda dziew­czyna ma szczę­ście, to w pew­nym wieku zostaje wysłana do szkoły. Tam przy­go­to­wuje się do cze­ka­ją­cego ją doro­słego życia.

Wendy poki­wała głową.

– A co, jeśli ja nie chcę tego życia?

– Ja tak zro­bi­łam, kiedy byłam w twoim wieku.

– A co, jeśli nie chcę naśla­do­wać two­jego życia? – Wendy była wyraź­nie znie­cier­pli­wiona. Prze­cież mama nie może jej zro­zu­mieć. Czy ona w ogóle pamięta, jak to jest być dziew­czyną w wieku Wendy? Jak to jest cią­gle słu­chać, co trzeba, a czego nie wolno?

Oczy pani Dar­ling zaszkliły się, ale ton jej głosu pozo­stał spo­kojny.

– Czego się oba­wiasz?

Pyta­nie to spra­wiło, że gniew Wendy zła­god­niał. Zastą­pił go smu­tek.

– Chcia­ła­bym, żeby wszystko zostało tak, jak jest…

– Tak jak jest? – powtó­rzyła pani Dar­ling, po czym wska­zała na brzeg łóżka, poza który wysta­wały stopy córki. – Ledwo się tu mie­ścisz.

Wendy pod­wi­nęła nogi, nie chcąc przy­znać mamie racji.

– Dora­stasz – powie­działa pani Dar­ling.

– Ale może ja nie chcę doro­snąć?

Kobieta poki­wała głową. Wie­działa, że tak naprawdę nikt nie lubi zmian.

– Nie da się zatrzy­mać czasu, Wendy. Będzie pły­nął, czy nam się to podoba, czy nie – tłu­ma­czyła. – Pomyśl tylko, ile rze­czy mogłoby cię omi­nąć, gdy­byś nie spraw­dziła, co szy­kuje dla cie­bie przy­szłość – dodała, po czym zamil­kła, w nadziei że zoba­czy w oczach córki zro­zu­mie­nie. Ale twarz Wendy dalej była zacięta. Dziew­czyna odwró­ciła się do ściany. – I pomyśl też o tym, co mogłoby omi­nąć świat, gdyby cie­bie zabra­kło we wła­ści­wym miej­scu o wła­ści­wym cza­sie.

Wendy nie ode­zwała się ani sło­wem. Pani Dar­ling tro­skli­wie pod­cią­gnęła koł­drę i okryła nią drżące ramiona córki, a potem z czu­ło­ścią pogła­skała ją po gło­wie. Widząc, że cała trójka jest już w łóż­kach, zaśpie­wała dzie­ciom śliczną koły­sankę, tę samą, którą śpie­wała im co wie­czór. Wendy i jej bra­cia szybko zasnęli.

Pani Dar­ling pochy­liła się nad córką i poca­ło­wała ją w czoło, po czym wyco­fała się na pal­cach i naj­ci­szej, jak mogła, zasu­nęła kotarę.

– Dobra­noc, moje skarby – szep­nęła do swo­ich pogrą­żo­nych we śnie pociech i deli­kat­nie zamknęła za sobą drzwi.

Rozdział drugi

W pokoju pano­wała cisza prze­ry­wana tylko z rzadka sze­le­stem pościeli. Dom wyda­wał się rozu­mieć, że jego miesz­kańcy udali się na spo­czy­nek, i uci­chło nawet skrzy­pie­nie kle­pek w pod­ło­dze.

Wtem tuż za szybą, po któ­rej spły­wały strugi desz­czu, roz­le­gło się łagodne, ale wyraźne dzwo­nie­nie dzwon­ków. Gdyby któ­reś z dzieci nie spało i wyj­rzało na zewnątrz, ze zdu­mie­niem zauwa­ży­łoby małe świa­tełko, które otwo­rzyło sobie okno i wle­ciało do środka.

I nie był to wcale świe­tlik, lecz praw­dziwa, maleńka wróżka. Miała na imię Dzwo­ne­czek.

Mie­rząca zale­d­wie kilka cali istotka badaw­czo rozej­rzała się po pomiesz­cze­niu dużymi, brą­zo­wymi oczami. Na jej ciem­nych lokach lśnił złoty pył, a za ple­cami trze­po­tała – tak szybko, że trudno było je dostrzec – para prze­zro­czy­stych skrzy­deł. Robiąc obchód pokoju, Dzwo­ne­czek zatrzy­mał się naj­pierw przy Joh­nie, a zaraz potem przy Micha­elu. Zmarsz­czył brwi. Nie ich szu­kał. Odwró­ciw­szy się, zauwa­żył kotarę, która dzie­liła sypial­nię na dwie czę­ści. Zacie­ka­wiona wróżka pod­le­ciała bli­żej i zama­chała rękami. Z jej pal­ców posy­pał się złoty pył, a kotara się roz­su­nęła, uka­zu­jąc śpiącą Wendy Dar­ling.

Oczy Dzwo­neczka zalśniły rado­ścią. To wła­śnie po nią wróżka przy­była! Zbli­żyła się teraz i posłała dziew­czy­nie całusa. Kolejna chmurka zło­ci­stego pyłu wzbiła się w powie­trze, a kiedy osia­dła na skó­rze Wendy, jej ciało zalśniło i na chwilę cały pokój wypeł­nił się biją­cym od niej, i od Dzwo­neczka, świa­tłem. Wendy uśmiech­nęła się, nie otwie­ra­jąc oczu, na co wróżka z zado­wo­le­niem poki­wała głową. Magiczny pył zaczął dzia­łać. Dziew­czyna zapa­dła w głę­boki, bar­dzo przy­jemny sen.

Chwilę póź­niej zaczęła się uno­sić.

Dzwo­ne­czek tylko na to cze­kał. Połą­czona magia szczę­śli­wych snów i cza­ro­dziej­skiego pyłu zadzia­łała. Wróżka zło­żyła ręce, gotowa przejść do reali­za­cji kolej­nego punktu swo­jego planu.

– Mam cię!

Nagle czy­jaś dłoń schwy­ciła ją od tyłu.

Tym­cza­sem Wendy otwo­rzyła oczy. Spoj­rzała w górę i w dół. Kiedy dotarło do niej, że nie leży w łóżku, lecz unosi się w powie­trzu, wydała okrzyk i roz­pacz­li­wie zama­chała rękami. Rado­sne sny pierzch­nęły w mgnie­niu oka i dziew­czyna z hukiem wylą­do­wała na pod­ło­dze.

– Co… co się dzieje? – wymam­ro­tała. – Czy to był sen?

John trzy­mał w rękach nie­spo­dzie­wa­nego gościa. Michael też się obu­dził.

– Wiesz, że lata­łaś?! – zawo­łał młod­szy z braci.

– Ale jak to?! – spy­tała zdu­miona Wendy.

– Zro­bił to ten mały roba­czek – odparł rezo­lut­nie Michael, jakby cho­dziło o coś zupeł­nie nor­mal­nego, co zda­rza się prak­tycz­nie co dzień. Wska­zał pal­cem na star­szego brata, który usiadł ple­cami do okna, trzy­ma­jąc coś w zamknię­tych dło­niach.

– Nie jestem pewien, czy to roba­czek – powie­dział John. Czuł, jak wewnątrz dłoni, mię­dzy jego pal­cami, coś się poru­sza. Przy­po­mniał sobie chwy­ta­nie świe­tli­ków w letni wie­czór i wypusz­cza­nie ich po chwili. Ruchy maleń­kiego stwo­rzonka były bar­dzo deli­katne. Chło­piec roz­su­nął palce, tak by Michael i Wendy mogli zaj­rzeć do środka.

Dzwo­ne­czek spoj­rzał na nich czer­wony ze zło­ści. Wendy cof­nęła się gwał­tow­nie. Nie wie­działa, co o tym myśleć. Prze­cież to wszystko nie miało sensu.

– Ależ… – Wendy nie mogła zna­leźć wła­ści­wego słowa. – To…

Zanim dokoń­czyła, w ciem­no­ści za ple­cami Johna bły­snęło ostrze i zatrzy­mało się na jego ramie­niu. Chłopcu prze­biegł po ple­cach lodo­waty dreszcz. Ostrze było zimne, naj­wy­raź­niej sta­lowe. Żarty się skoń­czyły. To nie był drew­niany mie­czyk, któ­rym fech­to­wał się z rodzeń­stwem.

– Ona jest wróżką – ode­zwał się jakiś obcy głos. – Byłoby miło, gdy­by­ście ją uwol­nili.

John nie dał się pro­sić. Od razu otwo­rzył dło­nie, a wróżka zawo­łana po imie­niu przez nie­wi­dzial­nego nie­zna­jo­mego wzbiła się w powie­trze. Ruchowi jej skrzy­deł towa­rzy­szył dźwięk przy­po­mi­na­jący odgłos miliona dzwo­necz­ków poru­sza­nych wia­trem. Dzwo­ne­czek gniew­nie potrzą­snął głową i ostrze­gaw­czo wycią­gnął w stronę dzieci palec. Prze­kaz był jasny: „Ni­gdy wię­cej nie nazy­waj­cie mnie robacz­kiem!”.

Tym­cza­sem przy­bysz z mie­czem wyło­nił się z ciem­no­ści. W przy­tłu­mio­nym świe­tle stał chło­piec mniej wię­cej w wieku Wendy. Miał śniadą skórę i ubra­nie w kolo­rach lasu, a na gło­wie kape­lusz z piór­kiem. W jego wzroku tliły się psotne iskierki.

Choć dzieci nie wie­rzyły wła­snym oczom, nie miały naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści…

– Czy ty jesteś… – zaczął John.

– …Pio­tru­siem Panem? – dokoń­czył Michael.

Przy­bysz twier­dząco kiw­nął głową.

– A spo­dzie­wa­li­ście się kogoś innego?

Wendy, która wresz­cie zebrała myśli, zasło­niła sobą braci i rze­kła pew­nym gło­sem:

– Nie spo­dzie­wa­li­śmy się nikogo. Jak to się stało, że jesteś praw­dziwy? Nie jesteś tylko boha­te­rem bajki na dobra­noc?

Chło­pak wzru­szył ramio­nami.

– Dla­czego miał­bym nie być i jed­nym, i dru­gim? Lubię słu­chać opo­wie­ści o sobie samym. A wasza mama pięk­nie opo­wiada.

Wendy zmru­żyła oczy. Pio­truś Pan odpo­wie­dział na zadane pyta­nie, ale miała jesz­cze jedno, a mia­no­wi­cie:

– Co tu wła­ści­wie robisz?

Przy­bysz rozej­rzał się po pokoju, po czym zni­żył głos:

– Jestem tu w dwóch spra­wach. Po pierw­sze musimy was stąd zabrać. A po dru­gie… – Zawie­sił głos, gdy zoba­czył Dzwo­neczka, który przy­siadł na komo­dzie i, ner­wowo dzwo­niąc, dawał mu jakieś znaki.

Wtem, gdy wszy­scy pod­nie­śli wzrok, szu­flady gwał­tow­nie zastu­kały.

– Mój cień! – dokoń­czył myśl Pio­truś.

– Twój cień?

– Zosta­wi­łem go tutaj…

Dzieci pań­stwa Dar­lin­gów wymie­niły spoj­rze­nia. Był tu już wcze­śniej? Kiedy? I jak się tu dostał?

Nie mając poję­cia, że rodzeń­stwo nie do końca mu wie­rzy, Pio­truś Pan cią­gnął dalej:

– Zawsze pró­buje mi uciec. A mam tylko ten jeden…

Po czym pod­biegł do komody i ener­gicz­nie wysu­nął dolną szu­fladę. Kiedy to zro­bił, środ­kowa, dotąd uchy­lona, zamknęła się z łosko­tem. Gdy Pio­truś pró­bo­wał ją wysu­nąć, górna otwo­rzyła się i ude­rzyła go w twarz.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki