Kraina Lodu II. Biblioteczka przygody. Disney - David Blaze - ebook

Kraina Lodu II. Biblioteczka przygody. Disney ebook

David Blaze

1,6

Opis

Gratka dla fanów Krainy Lodu! Anna i Elsa w towarzystwie przyjaciół wyruszają w niebezpieczną podróż do Zaczarowanego Lasu, by zrozumieć przeszłość, dzięki której będą mogły uratować królestwo Arendelle.

Kraina Lodu II. Biblioteczka przygody to coś więcej niż opowieść na podstawie filmu z 2019 r. Powieść zawiera także sceny, które zostały usunięte ze scenariusza i nie pojawiły się w animacji. Idealna dla czytelników w wieku 8-12 lat.

Kraina Lodu, pierwsza część przygód o Annie i Elsie, ukazała się w 2013 r. i od razu porwała widzów ze wszystkich zakątków świata. Ogromny sukces animacji – film otrzymał w 2014 r. dwa Oscary – trwa nieprzerwanie od dziesięciu lat. W 2019 r. ukazała się druga pełnometrażowa animacja o królowej Arendelle, w której siostry muszą zmierzyć się z przeszłością rodziców i historią królestwa.

Biblioteczka Przygody to seria powieści dla dzieci i młodzieży inspirowanych największymi hitami kinowymi. Można je czytać niezależnie od filmów lub jako uzupełnienie obejrzanej historii. Każda z książek zawiera jako dodatek kolorową wkładkę z kadrami z filmów.

W serii ukazały się następujące tytuły: „Kraina Lodu”, „Kot w Butach”, „Dziwny świat”, „Nasze magiczne Encanto”, „To nie wypanda”, „Toy Story 4”, „Buzz Astral”, „Luca” oraz „Vaiana”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 523

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,6 (5 ocen)
0
1
0
0
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kliva

Nie polecam

To zupełnie inna książka otwiera się - "Trzy życia Ireny Gelblum"
10
milanm

Nie polecam

Błąd. Zła ksiazka!
00
Winchesterkowa

Nie polecam

Błędnie dodana książka to nie jest kraina lodu
00
MarlenaDusza

Nie polecam

gdzie jest kraina lodu??? to nie jest tak książka...
00
Bembik

Nie polecam

to nie kraina lodu
00

Popularność



Kolekcje



Prolog

Pro­log

Na dale­kiej Pół­nocy, tak dale­kiej, że żaden czło­wiek z Połu­dnia tam nie tra­fił, rosła Zaklęta Pusz­cza. Gra­nic tego cudow­nego miej­sca strze­gły potężne duchy żywio­łów: Duch Powie­trza, Duch Ognia, Duch Wody i Duch Ziemi. A w nie­zba­da­nych leśnych ostę­pach żył tajem­ni­czy lud zwany Nor­thul­drami. Byli to wędrowcy bez ziemi, podą­ża­jący za sta­dami reni­fe­rów. A ponie­waż żyli w zgo­dzie i har­mo­nii z naturą, wieść gło­siła, że byli obda­rzeni magicz­nymi mocami.

Nad­szedł jed­nak dzień, kiedy do fiordu na połu­dnie od gra­nic Zaklę­tej Pusz­czy wpły­nęły statki. Były to drew­niane łodzie pełne ludzi, któ­rzy pra­gnęli wła­śnie w tym miej­scu, bli­sko wody, osie­dlić się i zado­mo­wić. Z bie­giem lat wyro­sło tam kró­le­stwo Aren­delle z maje­sta­tycz­nym zam­kiem – sie­dzibą króla.

Nowych przy­by­szów powi­tał władca Nor­thul­drów, który spo­tkał się z ich kró­lem na kli­fie o zacho­dzie słońca. Uści­snęli sobie mocno dło­nie, choć pozo­stali widzieli tylko ich zamglone syl­wetki, rzu­ca­jące na zie­mię długi, szary cień.

W dowód przy­jaźni i dobrej woli Aren­del­czycy wybu­do­wali w Zaklę­tej Pusz­czy potężną tamę na rzece, która miała ujście w fior­dzie Aren. Nad maje­sta­tycz­nymi, błę­kit­nymi wodami fiordu wzno­sił się zamek Aren­delle. Tama niczym klamra łączyła roz­le­głe zie­mie po obu brze­gach rzeki i uła­twiała Nor­thul­drom oraz sta­dom reni­fe­rów ich coroczne wędrówki. Król Rune­ard, władca Aren­delle, ofia­ro­wał ją sąsia­dom jako sym­bol pokoju i współ­pracy mię­dzy ich naro­dami.

Gdy budowa została ukoń­czona, Aren­del­czycy wypra­wili wiel­kie przy­ję­cie. Nor­thul­dro­wie z daleka i bli­ska zebrali się u stóp tamy, by bra­tać się i uczto­wać wspól­nie z miesz­kań­cami Aren­delle. Młody książę Agnarr, syn króla Rune­arda, po raz pierw­szy był tak daleko od domu. Obser­wo­wał wszystko z ogromną cie­ka­wo­ścią i eks­cy­ta­cją… póki nie zwró­ciło to uwagi jego ojca.

Król Rune­ard chwy­cił syna pod brodę i zgro­mił go wzro­kiem. Książę dobrze wie­dział, że lepiej nie pro­wo­ko­wać ojca, który kazał mu stać pro­sto i z god­no­ścią, i zacho­wy­wać się jak na przy­szłego monar­chę przy­stało.

– Pamię­taj, Agna­rze, repre­zen­tu­jesz Aren­delle – oznaj­mił i dora­dził mu jesz­cze: – Trzy­maj się porucz­nika Mat­tiasa.

Młody czło­wiek w mun­du­rze sta­nął na bacz­ność, kiedy król prze­szedł przed nim wraz ze swoją strażą. Porucz­nik dostrzegł cień roz­cza­ro­wa­nia w spoj­rze­niu Agnarra. I nie było to tylko roz­ża­le­nie, że ojciec kazał mu się zacho­wy­wać po kró­lew­sku, jak przy­stało na praw­dzi­wego dyplo­matę, a nie roz­ka­pry­szo­nego chłopca. Był to rów­nież żal, że znów go odsu­nął na boczny tor z dala od roz­mów ze star­szy­zną i wodzem Nor­thul­drów.

Mat­tias wie­dział, co należy uczy­nić.

– Robisz się coraz wyż­szy, no, no – mruk­nął, sta­nąw­szy za Agnar­rem. – Może już prze­stań. – Wesoło szturch­nął księ­cia łok­ciem. Agnarr uśmiech­nął się i oddał mu kuk­sańca. – Żar­to­wa­łem. Chodź, przej­dziemy się.

Razem powę­dro­wali w stronę zasta­wio­nych sto­łów, prze­py­cha­jąc się w przy­ja­ciel­skich zapa­sach.

A tym­cza­sem Aren­del­czycy i Nor­thul­dro­wie na dobre już zbra­tani, jedli, pili, śmiali się wspól­nie i gawę­dzili, jakby znali się od zawsze.

Gospo­da­rze dali nawet pokaz akro­ba­tyki na grzbie­tach reni­fe­rów.

Nagle uwagę Agnarra przy­kuło coś ukry­tego w głębi mrocz­nego lasu. Było to tak cudowne, że chyba nie mogło być praw­dziwe. Wyda­wało mu się, że dostrzega syl­wetkę dziew­czyny w swoim wieku, wiru­ją­cej w powie­trzu, niczym nie­sione wia­trem liście. Nie huś­tała się na gałęzi drzewa ani nie bujała na pną­czach, po pro­stu uno­siła się, jakby ważyła tyle co nic.

Zapa­trzony Agnarr postą­pił kilka kro­ków w jej kie­runku. Chwilę póź­niej usły­szał szczęk oręża, trzask zde­rza­ją­cych się tarcz i otrzą­snął się z transu. Odwró­cił się i zoba­czył, że jego ludzie są ata­ko­wani! Przy­chyl­ność Nor­thul­drów była tylko spryt­nym wybie­giem. Agnarr rzu­cił ostat­nie spoj­rze­nie na dziew­czynę, lecz tajem­ni­cza istota znik­nęła. O ile w ogóle kie­dy­kol­wiek ist­niała.

Strzała ze świ­stem prze­le­ciała tuż obok jego twa­rzy, więc zamarł w panice. Ni­gdy dotąd nie otarł się tak bli­sko o śmierć.

– Stań za mną! – zawo­łał Mat­tias i zdą­żył odcią­gnąć księ­cia na bok, zanim kolejna strzała prze­szyła miej­sce, w któ­rym sekundę wcze­śniej znaj­do­wała się jego głowa.

Agnarr trwał w odrę­twie­niu i mógł tylko przy­glą­dać się bru­tal­nej walce, która toczyła się tuż przed nim, śle­dzić wzro­kiem lata­jące we wszyst­kie strony strzały i słu­chać szczęku broni. Zadrżał, widząc, jak jego ojciec z mie­czem w ręku sta­wia czoło władcy Nor­thul­drów. Mat­tias trzy­mał Agnarra ze wszyst­kich sił, kiedy książę krzy­czał w despe­ra­cji. Pra­gnął pobiec ojcu na pomoc, lecz jego słowa uto­nęły w bitew­nym zgiełku.

Książę w końcu zdo­łał się oswo­bo­dzić, lecz w tym momen­cie król i władca Nor­thul­drów znik­nęli za kra­wę­dzią klifu.

– Ojcze! – ryk­nął Agnarr i pognał przez pole bitwy, by jak naj­szyb­ciej dopaść skraju prze­pa­ści i szu­kać króla. Nagle buch­nęły przed nim pło­mie­nie. Potężny wybuch prze­to­czył się przez pusz­czę. Nor­thul­dro­wie i Aren­del­czycy ucie­kali co sił w nogach, kiedy w tamę, grzmiąc jak burza, ude­rzyła masa spie­nio­nej wody. Zerwał się wicher, a z nieba runęły głazy niby gigan­tyczny grad. Jeden spadł tuż obok Agnarra. Siła ude­rze­nia wyrzu­ciła chłopca w powie­trze, po czym cisnęła o zie­mię. Książę ude­rzył głową w skałę. Zanim stra­cił przy­tom­ność, z żalem zoba­czył, że całe magiczne piękno Magicz­nej Pusz­czy ule­gło znisz­cze­niu.

Wtedy posły­szał nie­znany głos, jakby prze­siąk­nięty smut­kiem wie­ków. Agnarr zastygł wsłu­chany w żało­sną pieśń. Przy­po­mniał sobie, że Nor­thul­dro­wie wspo­mi­nali o duchach zamiesz­ku­ją­cych tamę, jej budow­ni­czych. „Czy to głos ducha? Czy on jest zły?”, zasta­na­wiał się książę.

Nie­wi­dzialna siła unio­sła Agnarra ponad lasem, ponad toczącą się na ziemi bitwą. A póź­niej ogłu­sza­jący jęk ustał, jakby wście­kłe duchy prze­rwały zawo­dze­nie. Pusz­czę spo­wiły cisza i nie­prze­nik­niona jak skała gęsta mgła, która roz­dzie­liła ludzi. Jed­nych zamknęła wewnątrz, a innych zosta­wiła na zewnątrz…

Rozdział 1

Roz­dział 1

Tamtej nocy wró­ci­łem do domu jako władca Aren­delle – zakoń­czył Agnarr.

Pło­mień świecy, którą trzy­mał, rzu­cał na jego twarz chy­bo­tliwe cie­nie, kiedy król opo­wia­dał tę histo­rię swoim cór­kom na dobra­noc. Obie dziew­czynki leżały na łóżku Elsy cia­sno przy­tu­lone do matki, kró­lo­wej Iduny, i z sze­roko otwar­tymi oczami i buziami chło­nęły każde słowo ojca. Matka przy­tu­liła je do sie­bie, a one czuły się bez­piecz­nie, scho­wane pod jej bor­do­wym sza­lem.

– Ojejku, tato, to było nie­ziem­skie – wes­tchnęła Anna, wyobra­ża­jąc sobie wszyst­kie te wyda­rze­nia, jakby oso­bi­ście w nich uczest­ni­czyła. – Kim­kol­wiek był ten, kto cię oca­lił, to ja bar­dzo go kocham.

Król uśmiech­nął się do swo­jej małej córeczki.

– I ja chciał­bym wie­dzieć, kto to był.

– A czy Nor­thul­dro­wie naprawdę byli magiczni? – zasta­na­wiała się Elsa. Nie chciała wcale być taka jak oni. Nie wyobra­żała sobie, że mogłaby skrzyw­dzić swo­jego przy­ja­ciela. – Tak jak ja?

– Nie – zapew­nił ją król Agnarr. – Nie byli magiczni. Po pro­stu korzy­stali z magii lasu.

– A co się stało z duchami? I co się dzieje teraz w tam­tym lesie? – Elsa była cie­kawa, czy kto­kol­wiek w ogóle się tym zain­te­re­so­wał po tym, gdy duchy wpa­dły we wście­kłość i obró­ciły się prze­ciwko wszyst­kim.

– Nie wiem – przy­znał król. – W Zaklę­tej Pusz­czy wciąż unosi się mgła. Nikt nie może tam wejść. Nikomu też od tam­tego czasu nie udało się stam­tąd wyjść.

Kró­lowa Iduna popa­trzyła na męża zna­cząco, pro­sząc go wzro­kiem, by uwa­żał na słowa. Nie chciała, by prze­stra­szył dziew­czynki.

– A zatem jeste­śmy bez­pieczni – powie­działa sta­now­czo.

– Tak – zgo­dził się król Agnarr. – Lecz pew­nego dnia Zaklęta Pusz­cza może się obu­dzić, a my musimy być przy­go­to­wani na każde pły­nące z niej nie­bez­pie­czeń­stwo.

Kró­lowa Iduna dostrze­gła nie­po­kój na twa­rzy Elsy.

– Nad­szedł czas, by powie­dzieć tatu­siowi dobra­noc – rze­kła. Obie dziew­czynki były o wiele za młode, by myśleć o jakiej­kol­wiek walce, zwłasz­cza przed snem.

Król Agnarr wstał i skru­szony spoj­rzał na żonę.

– O niee… A ja mam jesz­cze tyle pytań – jęk­nęła Anna. Z nachmu­rzoną miną patrzyła, jak ojciec całuje Elsę w czoło na dobra­noc.

– Zacho­waj je na inny dzień, Anno – popro­sił król.

– Uch! – wes­tchnęła. – Dobrze wiesz, że nie jestem taka cier­pliwa.

Zer­k­nęła na Elsę, która tylko poki­wała głową, przy­zna­jąc sio­strze rację. Anna zaci­snęła usta i zmarsz­czyła brwi. Ojciec wie­dział, że bar­dzo stara się być cier­pliwa. Czule poca­ło­wał ją w czoło, a potem wyszedł z kom­naty. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Anna zarzu­ciła mamę pyta­niami:

– A tak wła­ści­wie to dla­czego Nor­thul­dro­wie nas zaata­ko­wali? Jeśli ktoś ci daje pre­zenty, to raczej go bar­dzo lubisz!

– Czy myślisz, że las naprawdę kie­dyś się obu­dzi? I co duchy sądzą o mojej magii? – wtó­ro­wała jej Elsa, zer­ka­jąc nie­pew­nie na matkę.

Spoj­rze­nie Iduny zasnuła mgła, kiedy wspo­mniała wła­sną prze­szłość.

– Chcia­ła­bym to wie­dzieć – przy­znała po chwili. – Nie­stety, odpo­wiedź zna tylko Ahto­hal­lan.

– A-to… co?! – zawo­łała Anna.

Kró­lowa zaśmiała się i pogła­skała twa­rzyczkę młod­szej córki.

– W dzie­ciń­stwie mama śpie­wała mi pio­senkę o nie­zwy­kłej rzece Ahto­hal­lan. która ponoć kryje odpo­wie­dzi na wszyst­kie zagadki prze­szło­ści, zna całe nasze dzieje – wyja­śniła. – Na zagadki świata, któ­rego jeste­śmy czę­ścią.

Zain­try­go­wane sio­stry spoj­rzały po sobie, a potem dwie pary dużych błę­kit­nych oczu wpa­trzyły się w twarz kró­lo­wej.

– Mamo, zaśpie­waj nam! – popro­siły chó­rem Anna i Elsa.

Iduna zer­k­nęła w stronę drzwi, nie­pewna, czy speł­nić prośbę córek. Wresz­cie doszła do wnio­sku, że nie ma nic złego w tym, by dziew­czynki usły­szały starą koły­sankę i ski­nęła głową.

– No dobrze. Chodź­cie, ale naj­pierw wtu­lanko i przy­tu­lasy – powie­działa, przy­gar­nia­jąc do sie­bie Annę i Elsę i sta­ran­nie okry­wa­jąc je sza­lem.

Głos kró­lo­wej był niski i cie­pły. Słowa koły­sanki śpie­wa­nej nie­gdyś przez jej matkę popły­nęły koją­cym stru­mie­niem. W uszach dziew­czy­nek brzmiały jak dźwięki naj­czyst­szej miło­ści. Anna zasnęła, jesz­cze zanim pieśń dobie­gła końca. Kró­lowa wzięła ją na ręce i, lekko koły­sząc w ramio­nach, zanio­sła w głąb kom­naty do dru­giego łóżeczka. Deli­kat­nie uło­żyła córeczkę i tro­skli­wie otu­liła koł­drą. Potem wró­ciła do Elsy wraz z ostat­nimi sło­wami pie­śni.

– A teraz śpij, moja mała śnie­żynko – powie­działa i uca­ło­wała obie dło­nie córki.

Popra­wiła jej poduszki, pogła­dziła dłu­gie włosy i zabrała ze sto­lika przy łóżku migo­czącą świecę.

– Mamo? – ode­zwała się Elsa, kiedy Iduna już się­gała klamki.

– Czy myślisz, że rzeka Ahto­hal­lan wie, skąd wzięła się moja moc?

Kró­lowa z namy­słem szu­kała wła­ści­wych słów.

– Sądzę, że Ahto­hal­lan zna odpo­wiedź na to i na wiele innych pytań – przy­znała po chwili.

Elsa z wes­tchnie­niem opa­dła na poduszki.

– Ktoś powi­nien ją odna­leźć – oświad­czyła.

Uśmiech na twa­rzy kró­lo­wej Iduny był słodko-gorzki, kiedy wyszła na kory­tarz i zamknęła za sobą drzwi sypialni córek.

Z echem pie­śni śpie­wa­nej przez matkę Elsa odpły­nęła do kra­iny snów. Śniła o odna­le­zie­niu Ahto­hal­lan, a także o pozna­niu odpo­wie­dzi na wszyst­kie pyta­nia, które kie­dy­kol­wiek ją nur­to­wały… oraz na kilka pytań sio­stry.

Całe Aren­delle spo­wi­jała cisza, noc była spo­kojna – nawet na zamku – gdy Anna na palusz­kach prze­bie­gła po roz­ło­żo­nych na pod­ło­dze dywa­nach. Tro­chę trwało, zanim pię­cio­letni szkrab wgra­mo­lił się na wyso­kie łóżko star­szej sio­stry. Kiedy wresz­cie jej się udało, pod­peł­zła bli­żej Elsy i potrzą­snęła ją za ramię.

– Elsa! – powie­działa gło­sem, który w zamie­rze­niu miał być szep­tem, lecz teraz zabrzmiał jak odgłos trąby. – Psst! Elsa, obudź się! Obudź się! Obudź się!

Elsa nie lubiła, kiedy ktoś wyry­wał ją ze snu. Wpa­dała wtedy w bar­dzo zły humor.

– Anno! – burk­nęła, odwró­ciła się do sio­stry ple­cami i nakryła koł­drą po uszy. – Wra­caj do łóżka.

– Nie mogę – poskar­żyła się Anna i rzu­ciła się na pościel jak roz­ka­pry­szone dziecko… które nie zamie­rza ustą­pić. – Niebo nie śpi. Ja też bar­dzo nie śpię. Chodź, poba­wimy się!

Zapa­trzyła się w okno, za któ­rym roz­gry­wał się prze­piękny spek­takl tań­czą­cej zie­lo­no­nie­bie­skiej zorzy polar­nej. Jej blask roz­pro­mie­niał całe niebo. Potem zer­k­nęła na zako­paną pod okry­ciami sio­strę. Postu­kała pal­cem w jej plecy. Potem szturch­nęła moc­niej. A na koniec zabrała się do zdzie­ra­nia z niej koł­dry.

– Jeśli poba­wię się z tobą przez chwilę, to pozwo­lisz mi potem spać, ile zapra­gnę?! – Spod sterty koców dobiegł stłu­miony głos.

– Tak! – zawo­łała Anna i z zapa­łem poki­wała głową.

Mimo tej szcze­rej obiet­nicy Elsa wlo­kła się nie­chęt­nie, kiedy Anna cią­gnęła ją w stronę Wiel­kiej Sali. A potem obu­dziła się jej lodowa moc, która odmie­niła życie obu dziew­cząt.

Rozdział 2

Roz­dział 2

Wiele lat póź­niej, kiedy sio­stry były już doro­słe, ich rodzi­cie zgi­nęli na morzu, a Elsa została kró­lową Aren­delle, słońce świe­ciło wesoło ponad stro­mymi brze­gami fiordu Aren. Elsa wyszła na bal­kon, cze­ka­jąc na spo­tka­nie z zagra­nicz­nymi dygni­ta­rzami, któ­rych miała poże­gnać przed ich podróżą powrotną do domu. Wcze­śniej roz­ma­wiała z nimi o han­dlu i eks­por­cie, a także o miesz­kań­cach Aren­delle oraz ich potrze­bach. Anna zwy­kła mawiać, że jej sio­stra była pełna god­no­ści i mądro­ści ponad swój wiek.

– Wasza Wyso­kość, goście cze­kają.

Elsa aż pod­sko­czyła na dźwięk głosu Kaja, jed­nego ze swo­ich naj­bar­dziej zaufa­nych dorad­ców. Kaj znał Elsę od dnia jej naro­dzin. Widział wyraź­nie, że jest zde­ner­wo­wana, ale dys­kret­nie zacho­wał tę obser­wa­cję dla sie­bie. Kró­lowa trzy­mała się balu­strady, a jej ner­wowy ruch w jed­nej chwili zmie­nił poręcz w lód. Pokryła zmie­sza­nie śmie­chem.

– Och, wybacz, już idę – powie­działa.

Przy­wró­ciła balu­stra­dzie zwy­kły wygląd i ruszyła za Kajem do zamku, kiedy nagle zatrzy­mał ją w miej­scu śpiewny głos, nawo­łu­jący z oddali. Był piękny, a jed­no­cze­śnie prze­po­jony bez­brzeż­nym smut­kiem. Odwró­ciła się w stronę hory­zontu.

– Sły­sza­łeś to? – spy­tała Kaja.

– Co takiego? – zdzi­wił się Kaj.

– Ten głos – wyja­śniła Elsa.

Kaj zmarsz­czył brwi.

– Nic nie sły­szę…

Głos umilkł rów­nie nagle, jak wcze­śniej się poja­wił. Elsa obró­ciła się i dostrze­gła nie­po­kój na twa­rzy swo­jego doradcy. Uśmiech­nęła się do niego, pró­bu­jąc otrzą­snąć z nie­przy­jem­nego uczu­cia, które nią owład­nęło.

– Nie­ważne – bąk­nęła i udała się do zamku. W sali audien­cyj­nej Kri­stoff wła­śnie poka­zy­wał gościom sztuczki ze Sve­nem. Wcze­śniej podzie­lił się z nimi kil­koma cie­ka­wost­kami na temat reni­fe­rów, które mogły pomóc im w wydaj­niej­szej upra­wie zbóż i spraw­niej­szym prze­miesz­cza­niu się po Aren­delle. Kiedy Kri­stoff skoń­czył, Elsa wyszła na śro­dek sali, by ofi­cjal­nie poże­gnać dele­ga­cję.

„Wszystko idzie świet­nie”, myślała, powoli odzy­sku­jąc rów­no­wagę i spo­kój, choć wciąż czuła napię­cie i silną potrzebę uwol­nie­nia swo­jej magii.

– Jesz­cze raz dzię­kuję za wizytę – żegnała się z każ­dym dele­ga­tem po kolei. – To było owocne spo­tka­nie.

Po speł­nie­niu tego obo­wiązku czym prę­dzej opu­ściła salę, prze­mie­rzyła kory­ta­rze i wyszła z zamku przez główną bramę. W dro­dze nad brzeg fiordu pozdra­wiała miesz­kań­ców mia­sta i przy­jezd­nych. Minęła łódki i ogromne statki zacu­mo­wane w por­cie, wędro­wała wzdłuż brzegu, póki nie zna­la­zła się zupeł­nie sama, bez ota­cza­ją­cych ją ludzi. To tutaj zwy­kle przy­cho­dziła, kiedy dopa­dała ją potrzeba wyrzu­ce­nia z sie­bie nad­miaru magicz­nej mocy. Kim­kol­wiek lub czym­kol­wiek był głos, który prze­ma­wiał do niej melo­dią bez słów, wypeł­nił ją ener­gią potęż­niej­szą niż wszystko, co dotych­czas czuła.

Elsa wycią­gnęła przed sie­bie ramiona i pozwo­liła magii z pełną mocą wystrze­lić z dłoni. Lód i śnieg wypeł­niły powie­trze, a potem opa­dły na wody fiordu, roz­bry­zgu­jąc fale. Elsa odwró­ciła się i osło­niła twarz, chi­cho­cząc rado­śnie, kiedy woda roz­pry­ski­wała się wszę­dzie dookoła niej.

Rozdział 3

Roz­dział 3

Anna spa­ce­ro­wała skra­jem mia­steczka. Pełną pier­sią oddy­chała rześ­kim jesien­nym powie­trzem. Tuż obok niej prze­le­ciał nie­siony wia­trem jaskra­wo­czer­wony liść. To był ide­alny dzień na zna­le­zie­nie ide­al­nej dyni. Nagle ujrzała swo­jego przy­ja­ciela i sze­roki uśmiech roz­ja­śnił jej twarz.

– Cie­szysz się swoim małym pry­wat­nym zlo­do­wa­ce­niem, Ola­fie? – zapy­tała bał­wanka, który wła­śnie opa­lał się w ogródku pomię­dzy dyniami, zado­wo­lony i zre­lak­so­wany.

– To jest jak cudowny sen, Anno – powie­dział i zła­pał tań­czący jaskra­wo­czer­wony liść. – Bar­dzo bym chciał, żeby to trwało wiecz­nie.

Anna zamknęła na chwilę oczy i wysta­wiła twarz w stronę cie­płych pro­mieni słońca.

– Mhmm – zamru­czała. A potem przy­po­mniała sobie o swoim celu i zaczęła się roz­glą­dać za naj­lep­szą dynią. Taką bez żad­nych dziur i wgnie­ceń. I żeby miała ładną zie­loną łodyżkę. No i żeby nie była krzywa ani koślawa. Pochy­liła się i postu­kała w jedną kost­kami pal­ców. Dynia wydała głu­chy dźwięk. Anna nie pamię­tała, czy to zna­czy, że dynia jest dobra, ale uwa­żała, że to naprawdę nie ma naj­mniej­szego zna­cze­nia, skoro i tak nie zamie­rzali jej jeść. Na razie więc kon­ty­nu­owała poszu­ki­wa­nia.

– A jed­nak zmiana zwo­dzi nas złud­nym pięk­nem… – ode­zwał się Olaf.

– Co? – zaśmiała się Anna, która wciąż uważ­nie oglą­dała każdą mijaną dynię. Jedna miała otwo­rek po robaku. A kolej­nej zde­cy­do­wa­nie bra­ko­wało ide­al­nego poma­rań­czo­wego koloru.

– Wybacz. Doj­rza­łem i sta­łem się poetyczny – zadu­mał się Olaf. – Powiedz mi, w końcu jesteś star­sza i wszystko już wiesz, czy nie mar­twi cię cza­sami to całe prze­mi­ja­nie?

– Nie, jakoś nie – odparła Anna, słu­cha­jąc jed­nym uchem.

Ide­alna dynia oka­zała się bar­dzo trudna do zna­le­zie­nia.

– Naprawdę? – upew­nił się bał­wa­nek. – Raaany, chciał­bym być już taki sędziwy jak ty i nie mar­twić się, co będzie…

Anna prze­rwała poszu­ki­wa­nia i sku­piła się na roz­mo­wie z Ola­fem.

– Nie o to mi cho­dziło – wyja­śniła. – Nie mar­twię się, bo no… bo mam cie­bie i Elsę, i Kri­stoffa, i Svena, a bramy zamku są znów sze­roko otwarte i już nie jestem sama… – Poło­żyła się obok bał­wanka, oparła wygod­nie głowę na ramio­nach i zapa­trzyła się w czy­ste błę­kitne niebo. Zasta­na­wiała się, jak wytłu­ma­czyć Ola­fowi, co miała na myśli. Wpa­dła na pomysł, usia­dła i wska­zała gni­jącą dynię. – Pew­nego dnia użyźni zie­mię i pomoże rosnąć innym dyniom, a więc tak cał­kiem nie prze­mi­jamy.

Anna zła­pała Olafa za rękę i pomo­gła mu wstać. Wyszli z ogródka i tuż przy furtce natknęli się na ide­alną dynię. Anna chwy­ciła ją pod pachę, po czym ruszyła z bał­wan­kiem w kie­runku mia­sta. Idąc, pró­bo­wała mu wyja­śnić, że jedne rze­czy się zmie­niają, pod­czas kiedy inne pozo­stają nie­zmienne. Tak już po pro­stu jest.

Z ulgą poło­żyła swoją dynię na wózku cią­gnię­tym przez siwego konia i powo­żo­nym przez bia­ło­wło­sego woź­nicę. Poma­chała im wesoło, kiedy odjeż­dżali w stronę rynku.

Jakaś duża rodzina – dziad­ko­wie, rodzice, malu­chy i star­sze dzieci – pozdro­wiła Annę i Olafa. Bał­wa­nek chciał podzie­lić się spo­strze­że­niem, że ludzie w tej rodzi­nie także pod­le­gali zmia­nom – nie­któ­rzy już się zesta­rzeli i naro­dziły się nowe dzieci – ale zanim się ode­zwał, Anna pocią­gnęła go do wła­śnie remon­to­wa­nego budynku.

– Podoba ci się ten kolor? – zapy­tała. I pod­czas gdy ona wypy­ty­wała mala­rza o nazwę tego odcie­nia błę­kitu, Olaf chciał powie­dzieć, że dom był kie­dyś biały, a teraz będzie nie­bie­ski, więc także pod­lega zmia­nom.

Anna nie słu­chała.

– Widzisz, Ola­fie?! – zawo­łała z uśmie­chem. – Nie­które rze­czy wcale się nie zmie­niają.

Rozdział 4

Roz­dział 4

Jaskra­wo­czer­wony liść wydo­stał się w końcu z uści­sku Olafa i poszy­bo­wał dalej, by zna­leźć się w pobliżu Kri­stoffa i jego reni­fera Svena. Chło­pak wła­śnie poka­zy­wał mu pude­łeczko z pier­ścion­kiem.

– A więc jesteś pewien, że nad­szedł czas, by zadać jej to ważne pyta­nie? – zapy­tał gło­sem Svena.

– Tak – odpo­wie­dział swoim gło­sem, jakby reni­fer naprawdę zapy­tał. – Chciał­bym, żeby było roman­tycz­nie i ide­al­nie…

– To może ja zadbam o szcze­góły – zapro­po­no­wał teraz gło­sem Svena.

Kri­stoff był pewien, że to wła­śnie z Anną chce spę­dzić resztę życia, więc ufał, że wła­ściwe słowa same się znajdą, kiedy nasta­nie odpo­wied­nia chwila.

Nagle zoba­czył ją nad­cho­dzącą uliczką z Ola­fem u boku. Oboje wpa­try­wali się w wystawy skle­powe. Na ten widok Kri­stoff przy­lgnął do Svena, żeby opa­no­wać emo­cje. Może jed­nak wcale nie był taki pewny sie­bie, jak mu się wyda­wało.

Wcią­gnął przy­ja­ciela do sklepu z ele­gancką odzieżą. Musiał zna­leźć wytworną ozdobę, która doda­łaby mu szyku. Roz­glą­dał się bez­rad­nie wśród kra­wa­tów i fula­rów. Jedne były w prążki, inne w kropki, ale jakoś żaden nie przy­padł mu do gustu. Wresz­cie Sven wypa­trzył fular z rzu­ci­kiem w mar­chewki i popchnął przy­ja­ciela w jego stronę.

– Ide­alny! – ucie­szył się Kri­stoff.

Czer­wony liść wciąż wiro­wał w powie­trzu, aż wiatr poniósł go w stronę zamku i sil­nym podmu­chem wepchnął przez otwarte okno biblio­teki. Doku­menty, nad któ­rymi pra­co­wała Elsa, sfru­nęły z biura i roz­sy­pały się po kom­na­cie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki