Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystkiego najlepszego dla mnie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,99

Wszystkiego najlepszego dla mnie - ebook

Podobno rozwiązaniem wszelkich problemów jest pokochanie siebie. No tak, ale jak to zrobić, gdy nawet nie wiesz, czy siebie znasz i lubisz? Czy możesz tak po prostu obdarzyć akceptacją, czułością i miłością tę osobę, która ma tyle wad, która zrobiła w życiu tak wiele błędów, której tak daleko do ideału?

Wiem, że kochanie siebie nie jest proste, nie jest intuicyjne, nie jest też często naturalne. Dla wielu z nas to tylko modne hasło, które mówi Ci co, ale nie mówi jak. Ale nie narzekajmy. Od narzekania jeszcze nikomu nie żyło się lepiej.

Ta książka do wyciągnięta do Ciebie ręka. To słowa: "spróbuj jeszcze raz, dasz sobie radę".

To wskazówka, jak zacząć i co zrobić, by znaleźć swój sposób na pokochanie siebie, by dać sobie szansę bez presji i przygniatających oczekiwań. Dzięki niej zrozumiesz, że self-love jest sztuką, którą możesz opanować, nawet jeśli wcześniej Ci to nie wychodziło.

Życzę sobie wszystkiego najlepszego to hasło, do którego Twój wewnętrzny krytyk się nie przyczepi, bo nie ma do czego. Słowa, w których jest wszystko, czego Ci trzeba. Są w nim nadzieja i dobre życzenia.

Wszystkiego najlepszego. Dla mnie.

I wszystkiego najlepszego. Dla Ciebie.

 

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383170435
Rozmiar pliku: 4,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

„Zostań najlepszą wersją siebie”.
„Za­ak­cep­tuj się w pe­łni”.
„Ko­chaj się, w ko­ńcu je­steś naj­wa­żniej­szą oso­bą na świe­cie”.
„Bądź pew­na sie­bie i swo­jej war­to­ści. Po­każ, na co Cię stać”.
„Je­steś pi­ęk­na, po­każ się”.
„Nie po­zwól in­nym prze­kra­czać Two­ich gra­nic, to Ty usta­lasz za­sa­dy”. „Po­każ swo­ją moc!”

Jak się czu­jesz, czy­ta­jąc te po­le­ce­nia? Masz już ocho­tę wkle­ić mi gumę do żu­cia we wło­sy, czy jesz­cze nie? Mo­żli­we, że je­stem re­alist­ką. Ca­łkiem też mo­żli­we, że mam w so­bie dość od­wa­gi, by wi­dzieć rze­czy ta­ki­mi, ja­ki­mi są. Być może mam za sobą set­ki po­de­jść do praw­dzi­wej mi­ło­ści i ak­cep­ta­cji sie­bie, po­de­jść, któ­re częściej ko­ńczy­ły się przy­zna­niem, że uda­ję, niż praw­dzi­wą ulgą z osi­ągni­ęcia we­wnętrz­ne­go po­ro­zu­mie­nia. Dla­te­go wiem, że ko­cha­nie sie­bie nie jest pro­ste, nie jest in­tu­icyj­ne, często nie jest też na­tu­ral­ne (choć uwa­żam, że mi­ło­ść wła­sna to na­praw­dę do­bra rzecz i na­szą po­win­no­ścią jest dąże­nie do niej). Do tego stop­nia, że pierw­sze nie­po­wo­dze­nia nie­śmia­łych prób tzw. _self-love_, czy też sa­mo­mi­ło­ści lub ina­czej au­to­mi­ło­ści, spra­wia­ją, że nie mamy od­wa­gi spró­bo­wać po­now­nie. Tak jak­by­śmy do­sta­ły ko­sza, tyl­ko tym ra­zem nie od ko­goś, a od sa­mej sie­bie. To jak na­uka cho­dze­nia czy mó­wie­nia po­zba­wio­na dzie­ci­ęcej spon­ta­nicz­no­ści i na­tu­ral­nej ak­cep­ta­cji błędów. Bo gdy do­ro­śli cze­goś się uczą, czu­ją, że to od razu jest na oce­nę i zde­cy­do­wa­nie musi to być pi­ąt­ka. Ina­czej się nie li­czy. Dla­te­go częściej so­bie od­pu­ści­my, niż spró­bu­je­my po raz trzy­dzie­sty pi­ąty. A szko­da.

Ależ to skom­pli­ko­wa­ne! Wszy­scy mó­wią, że roz­wi­ąza­niem wszel­kich pro­ble­mów jest po­ko­cha­nie sie­bie. No tak, ale jak to zro­bić, gdy na­wet nie wie­my, czy sie­bie tak na­praw­dę zna­my? Jak to zro­bić, gdy utknęły­śmy na eta­pie: „chy­ba sie­bie lu­bię, ale nie wiem na pew­no”? Jak to zro­bić, gdy nie wie­my, od cze­go za­cząć, gdy nie wie­my, czy… nam wol­no? Bez ja­snej in­struk­cji ob­słu­gi i wspar­cia w po­sta­ci wspie­ra­jącej, ko­cha­jącej nas oso­by często bywa to zwy­czaj­nie nie­wy­ko­nal­ne.

Mi­ło­ść do sie­bie to pi­ęk­na, ale bar­dzo trud­na rzecz. Mi­ędzy in­ny­mi dla­te­go, że efek­ty chcia­ły­by­śmy wi­dzieć od razu, gdy tyl­ko po­dej­mu­je­my de­cy­zję o tym, że spró­bu­je­my. Chce­my spró­bo­wać i chce­my na­tych­miast do­strzec zmia­nę. Nie wi­dzi­my zmia­ny, więc ode­chcie­wa nam się trwać w na­szym po­sta­no­wie­niu. Wy­da­je mi się, że mo­żna ina­czej. Ja też je­stem nie­cier­pli­wa i ja też lu­bię wi­dzieć efek­ty na­tych­miast, choć prze­cież wiem, że to nie­mo­żli­we i że zmia­na to pro­ces. Wiem też, że nie trze­ba ży­cio­wych zmian do­ko­ny­wać sta­le, przez całą dobę – mo­żna je wpro­wa­dzać po­wo­li, nie­śmia­ło, przy­gląda­jąc się i pod­gląda­jąc, wy­chy­la­jąc się zza win­kla, wy­ściu­bia­jąc nos.

Przy­go­to­wu­jąc się do pi­sa­nia tego wstępu, za­częłam zwra­cać wi­ęk­szą uwa­gę na to, ja­kie tre­ści kon­su­mu­ję w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych. Za­uwa­ży­łam, że o mi­ło­ści do sie­bie naj­częściej mó­wią oso­by, któ­re wy­da­ją nam się ide­al­ne. Pa­trzy­my na nie i my­śli­my: „No, ła­two im mó­wić, bo ła­two je ko­chać”. Są pi­ęk­ne, od­wa­żne, osi­ągnęły suk­ces, mają szczęśli­we ro­dzi­ny, pie­ni­ądze i bia­łe, pro­ste zęby. Gdy one mó­wią o mi­ło­ści do sie­bie, to ta mi­ło­ść wy­da­je się oczy­wi­sta. A co ze zwy­kłą Ko­wal­ską? Co ze zwy­kłą Pry­śko? A co z tymi wszyst­ki­mi ko­bie­ta­mi, któ­re się po­rów­nu­ją, któ­re zer­ka­ją przez ra­mię, któ­re cze­ka­ją na po­zwo­le­nie, któ­re pra­cu­ją z nie­śmia­ło­ścią, któ­re są zmęczo­ne, sfru­stro­wa­ne? Co z ko­bie­ta­mi, któ­re my­ślą o so­bie jak o prze­ci­ęt­nej, sta­ty­stycz­nej, ano­ni­mo­wej mat­ce Po­lce, przed­sta­wi­ciel­ce kla­sy śred­niej, jed­nej z wie­lu? Co z tymi, któ­re obu­dzo­ne w środ­ku nocy po­tra­fią wy­re­cy­to­wać z pa­mi­ęci rze­czy, za któ­re nie war­to ich ko­chać? Albo z tymi, któ­re nie wie­dzą, czym jest mi­ło­ść lub któ­rych ob­raz mi­ło­ści jest za­bu­rzo­ny, opar­ty je­dy­nie na tym, co wi­dzą w te­le­wi­zji? Czy prze­mó­wi do nich fil­mik w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, w któ­rym pi­ęk­na ko­bie­ta po­wie, że wy­star­czy po­ko­chać sie­bie? Czy zro­zu­mie­ją pro­wa­dzące do tego kro­ki, spo­so­by i zło­te rady?

Nie, nie prze­mó­wi i nie zro­zu­mie­ją. Po­czu­ją, pew­nie po raz ko­lej­ny w da­nym ty­go­dniu, że coś jest z nimi nie tak, że mu­szą się zmie­nić, że są nie­wy­star­cza­jące. I dla­te­go na­wo­ły­wa­nie do au­to­mi­ło­ści (ro­zu­mia­nej wła­śnie jako mi­ło­ść do sie­bie), za­miast być po­zy­tyw­ną mo­ty­wa­cją, zbi­ja z tro­pu i po­głębia po­czu­cie bra­ku. Bo zno­wu bra­ku­je Ci cze­goś do szczęścia, bo wci­ąż je­steś da­le­ka od ide­ału, bo wci­ąż nie spe­łniasz norm, bo nie podążasz za cy­ta­tem umiesz­czo­nym na opu­bli­ko­wa­nej w sie­ci gra­fi­ce.

Mier­zi mnie ten przy­mus ko­cha­nia sie­bie, bo tak trze­ba. Prze­cież wia­do­mo, że trze­ba, że do­brze by było. To jak mod­ne ha­sło, któ­re po­wta­rza się bez zro­zu­mie­nia. Nie daje szan­sy tym, któ­rzy nie ła­pią kro­ków albo po­trze­bu­ją wi­ęcej cza­su. Wy­klu­cza za­nie­dba­nych, smut­nych, sa­mot­nych. To nie­spra­wie­dli­we! To wpro­wa­dza­nie w błąd. Mówi Ci co, ale nie mówi jak. Po­win­naś się ko­chać. Ale jak to zro­bić? Gdy­byś umia­ła, to już byś się prze­cież ko­cha­ła.

Ale nie na­rze­kaj­my. Od na­rze­ka­nia jesz­cze ni­ko­mu nie żyło się le­piej. Sama nie lu­bię za często się nad sobą uża­lać, bo to tyl­ko za­bie­ra mi ży­cio­wą prze­strzeń, a ja prze­cież lu­bię, jak jest mi wy­god­nie. W te­ście Gal­lu­pa, któ­ry ujaw­nił i na­zwał moje ta­len­ty, wy­szło, że na pierw­szym miej­scu je­stem stra­te­giem, a to zna­czy, że szu­kam roz­wi­ązań i umiem łączyć krop­ki.

W słowach „wszystkiego najlepszego” nie ma nic konkretnego, a jednocześnie jest wszystko, czego nam trzeba. Są nadzieja i dobre życzenie.

Sko­ro więc moją do­me­ną jest sku­pia­nie się na roz­wi­ąza­niach, oto ono: WSZYST­KIE­GO NAJ­LEP­SZE­GO! Ha­sło, do któ­re­go nasz we­wnętrz­ny kry­tyk się nie przy­cze­pi, bo nie ma do cze­go.

Gdy­bym po­wie­dzia­ła so­bie do lu­stra: „Mo­ni­ka, je­steś naj­lep­sza!”, w mo­jej gło­wie z pew­no­ścią po­ja­wi­ła­by się myśl, że chy­ba na łeb upa­dłam, prze­cież inni są lep­si. Ale myśl, że ży­czę so­bie wszyst­kie­go, co naj­lep­sze, to tyl­ko in­ten­cja, ocze­ki­wa­nie, przy­pusz­cze­nie, na­sta­wie­nie. To nic kon­kret­ne­go, to do­pie­ro nie­śmia­ła za­po­wie­dź, pre­lu­dium i pro­log.

W sło­wach „wszyst­kie­go naj­lep­sze­go" nie ma nic kon­kret­ne­go, a jed­no­cześ­nie jest wszyst­ko, cze­go nam trze­ba. Są na­dzie­ja i do­bre ży­cze­nie.

Z mi­ło­ścią jest jak z suk­ce­sem. Nie wszyst­ko za­le­ży od Cie­bie.

Gdy ktoś twier­dzi, że wszyst­ko za­wdzi­ęcza tyl­ko so­bie, za­sta­na­wiam się, w ilu pro­cen­tach jest to praw­da. Czy dwie oso­by z to­tal­nie ró­żnych świa­tów, z do­świad­cze­nia­mi o in­nym za­bar­wie­niu emo­cjo­nal­nym, z in­ny­mi re­la­cja­mi ro­dzin­ny­mi mogą osi­ągnąć to samo w myśl za­sa­dy, że dla chcące­go nic trud­ne­go?

Ma zna­cze­nie to, czy ro­dzi­ce się kłó­ci­li, czy nie. Ma zna­cze­nie, czy by­wa­li na szkol­nych przed­sta­wie­niach i bili bra­wo, czy za­po­mi­na­li przy­go­to­wać rano ka­nap­kę do szko­ły. Ma zna­cze­nie to, czy w domu były pie­ni­ądze, czy nie, ja­kie były prze­ko­na­nia na te­mat fi­nan­sów, a ta­kże na­sta­wie­nie do pra­cy, wy­si­łku, ży­cio­wych trud­no­ści. Ma zna­cze­nie śro­do­wi­sko, to, czy miesz­ka­ło się w du­żym mie­ście, gdzie mo­żli­wo­ści za­wsze jest wi­ęcej, czy na wsi, gdzie ży­cie pły­nie wol­niej i mo­żna od­dy­chać świe­żym po­wie­trzem. Ma zna­cze­nie to, czy były pie­ni­ądze na za­jęcia do­dat­ko­we, a ta­kże to, czy nasi ro­dzi­ce byli uta­len­to­wa­ni i czy tych ta­len­tów byli świa­do­mi. Ma zna­cze­nie to, czy jako dziec­ko sły­sza­łaś: „spró­buj!”, czy może: „i tak nic z tego nie będzie”.

Przede wszyst­kim ma zna­cze­nie, czy nasi ro­dzi­ce tak zwy­czaj­nie, po pro­stu lu­bi­li i ak­cep­to­wa­li sa­mych sie­bie. Czy pa­trząc na sie­bie w lu­strze, w oczach mie­li po­gar­dę, nie­za­do­wo­le­nie, od­ra­zę lub obo­jęt­no­ść, czy może ak­cep­ta­cję i ja­kiś nie­na­zwa­ny, ale po­zy­tyw­ny błysk?

To wszyst­ko ma zna­cze­nie. To jest wła­śnie to „coś”, co spra­wia, że choć wy­da­je nam się, że do wszyst­kie­go w ży­ciu do­szły­śmy same (bo ro­dzi­ce nie ku­pi­li nam miesz­ka­nia ani nie prze­pi­sa­li na nas ro­dzin­nej fir­my, a prze­cież mamy i miesz­ka­nie, i pie­ni­ądze), nie­któ­re z nas mia­ły w ży­ciu lep­szy start.

Nie­któ­re z nas mia­ły zde­cy­do­wa­nie lep­szy start w mi­ło­ści do in­nych, do świa­ta, a przede wszyst­kim do sie­bie. Ak­cep­ta­cja pa­ko­wa­na w nas w dzie­ci­ństwie przez ro­dzi­ców kar­mi nas do syta, na­wet gdy mamy już swo­je ro­dzi­ny. Wte­dy ła­twiej spoj­rzeć na sie­bie z czu­ło­ścią i cier­pli­wo­ścią, ła­twiej jest lu­bić i ko­chać sie­bie, ła­twiej zdo­być się na sa­mo­ak­cep­ta­cję. Bo to już w nas jest, wy­star­czy to od­ku­rzyć. Jak po­wie­dzia­ła Anna Ma­ria Jo­pek w wy­wia­dzie dla „Two­je­go STY­LU”: „Ktoś tak upa­sio­ny mi­ło­ścią z dzie­ci­ństwa może po­tem góry prze­no­sić”1.

------------------------------------------------------------------------

1 _„Ktoś tak upa­sio­ny mi­ło­ścią z dzie­ci­ństwa może góry prze­no­sić”. Wy­wiad z Anną Ma­rią Jo­pek, bo­ha­ter­ką kwiet­nio­we­go „Two­je­go STY­LU”_ , Be­ata No­wic­ka, data pu­bli­ka­cji: 14.03.2022, https://twoj­styl.pl/ar­ty­kul/ktos-tak-upa­sio­ny-mi­lo­scia-z-dzie­cin­stwa-moze-gory-prze­no­sic-wy­wiad-z-anna-ma­ria-jo­pek-bo­ha­ter­ka-kwiet­nio­we­go-wy­da­nia-two­je­go-sty­lu,aid,3760 .

Je­śli te­raz ze smut­kiem kręcisz gło­wą, bo ro­dzin­ne re­la­cje Cię nie kar­mi­ły i nie kar­mią, chcia­ła­bym Cię po­cie­szyć i za­pew­nić, że na­dal masz w so­bie moc de­cy­zyj­no­ści i spraw­czo­ści, na­dal mo­żesz prze­ła­mać sche­mat i wy­do­stać się z sie­ci prze­ko­nań i za­le­żno­ści, któ­re do­sta­łaś w spad­ku.

I o tym wła­śnie jest ta ksi­ążka. O tym, że choć wie­le nie za­le­ży od Cie­bie… to jed­nak to Ty roz­da­jesz kar­ty. A naj­moc­niej­szy­mi z nich za­wsze są życz­li­wo­ść, czu­ło­ść i wspó­łczu­cie wo­bec sie­bie. To wspa­nia­ły punkt wy­jścia do mi­ło­ści i ak­cep­ta­cji sa­mej sie­bie.

Więc…
Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. Dla mnie.
I wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. Dla Cie­bie.

Ży­czę Ci mi­ło­ści, ta­kiej, że aż dech za­pie­ra. Ży­czę Ci mi­ło­ści bez wa­run­ków, bez przy­mu­sów, ta­kiej lek­kiej, pe­łnej zro­zu­mie­nia, ak­cep­ta­cji, ra­do­ści i tęsk­no­ty za sobą na­wza­jem.

au­tor­kAWIERZĘ TYLKO W DOBRE HOROSKOPY

Moim zna­kiem zo­dia­ku jest Strze­lec, uro­dzi­łam się 20 grud­nia 1985 roku. Prak­tycz­nie za­wsze, gdy w ja­kie­jś ga­ze­cie znaj­du­ję ho­ro­skop, po­świ­ęcam parę chwil, by go prze­czy­tać. Szu­kam w nim tych pe­łnych en­tu­zja­zmu ha­seł, że to będzie _mój_ mie­si­ąc czy rok, że na­stąpi szczęśli­wy zwrot ak­cji, że do­ko­nam do­bre­go wy­bo­ru. Nie wiem, ja­kim cu­dem, ale w tym roku mój ho­ro­skop ca­ło­rocz­ny obej­rza­łam w ser­wi­sie YouTu­be do­pie­ro w mar­cu. Ja­kież było moje zdzi­wie­nie, gdy oka­za­ło się, że ten rok to będzie dla mnie pa­smo suk­ce­sów, bo­gac­twa, do­bro­by­tu i szczęścia. Oczy­wi­ście w mgnie­niu oka uzna­łam tę in­for­ma­cję za praw­dzi­wą i z za­my­słem w nią uwie­rzy­łam. Wie­czo­rem tego sa­me­go dnia opo­wie­dzia­łam o tym mo­je­mu part­ne­ro­wi, któ­ry jest bar­dzo scep­tycz­ny, je­śli cho­dzi o sfe­rę ezo­te­rycz­no-du­cho­wą. Na ko­niec na­szej roz­mo­wy do­da­łam, że ja wie­rzę tyl­ko w to, w co chcę wie­rzyć, w co uwie­rzyć jest mi przy­jem­nie. Ro­bię to po to, by do­dać so­bie mocy, by do­brze się na­sta­wić, by mieć wi­ęcej siły na mie­rze­nie się z wy­zwa­nia­mi. Nie je­stem igno­rant­ką, nie wie­rzę w śle­py los i nie cze­kam, aż coś spad­nie mi z nie­ba. Zda­ję so­bie spra­wę z tego, że od­bior­ca­mi ho­ro­sko­pu dla Strzel­ca są mi­lio­ny osób i mało praw­do­po­dob­ne, by wró­żba spraw­dzi­ła się u wszyst­kich, ale mimo wszyst­ko ja te do­bre ży­cze­nia przyj­mu­ję. Ka­żdą do­brą wró­żbę, któ­rą mogę uznać za skie­ro­wa­ną do mnie, od­bie­ram bar­dzo oso­bi­ście. Ro­bię to świa­do­mie, mo­żna po­wie­dzieć z pre­me­dy­ta­cją, bo ży­czę so­bie wszyst­kie­go naj­lep­sze­go.

Wszystko jest w naszych rękach, bo to my nadajemy znaczenie różnym przedmiotom, sytuacjom, zjawiskom.

Przez lata moja mama pil­no­wa­ła, by jej oso­bi­sta to­reb­ka ni­g­dy nie sta­ła na zie­mi. Gdy otwar­ta tor­ba stoi na zie­mi, to pie­ni­ądze z niej ucie­ka­ją, sły­sza­łaś o tym? Aż któ­re­goś dnia, ca­łkiem nie­daw­no, ze zdzi­wie­niem wska­za­łam ma­mie jej znaj­du­jącą się na podło­dze tor­bę, bo prze­cież nie może tak le­żeć z otwar­tym zam­kiem. Na co moja mama: „Jak pie­ni­ądze mają z niej ucie­kać, to rów­nie do­brze mogą do niej wsko­czyć”. I o tym pi­szę w tym roz­dzia­le. Wszyst­ko jest w na­szych rękach, bo to my na­da­je­my zna­cze­nie ró­żnym przed­mio­tom, sy­tu­acjom, zja­wi­skom. Drew­nia­ne ko­ra­li­ki to tyl­ko ka­wa­łki drew­na, ale na­zwa­ne ró­ża­ńcem sta­ją się przed­mio­tem god­nym naj­wy­ższe­go sza­cun­ku, wręcz amu­le­tem. Po­dob­nie będzie z bud­dyj­ską malą – to tyl­ko sznur ko­ra­li, któ­re­go zna­cze­nie roz­sze­rza się wte­dy, gdy za­czy­na­my wi­dzieć w tym przed­mio­cie coś spe­cjal­ne­go. Ob­rącz­ka to ka­wa­łek zło­ta lub sre­bra, nic wi­ęcej, ale dla wie­lu par jest ona sym­bo­lem mi­ło­ści i jej przy­pad­ko­wa utra­ta od­bie­ra­na jest jako zły znak. Po­dob­nie jest z sa­mym zło­tem, któ­re jest prze­cież tyl­ko me­ta­lem, a jed­nak ka­żdy chce je mieć, bo w na­szych gło­wach zło­to to luk­sus, pie­ni­ądze, bo­gac­two, przy­szło­ść.

Te­raz py­ta­nie do Cie­bie: wo­lisz nada­wać rze­czom po­zy­tyw­ne zna­cze­nie, czy częściej ła­piesz się na tym, że my­śli ucie­ka­ją Ci w stro­nę pe­cha, nie­szczęścia i wy­pad­ków? Je­śli wo­lisz wi­dzieć same do­bre przy­pad­ki, to zo­ba­czysz je na­wet w nu­me­rach re­je­stra­cyj­nych przy­pad­ko­wo mi­ja­ne­go auta. Je­śli na­to­miast chcesz wi­dzieć pe­cha, to go przy­ci­ągniesz, gwa­ran­tu­ję Ci to. Dla­te­go nie na­da­ję złow­ro­gie­go zna­cze­nia czar­ne­mu kotu, któ­ry prze­bie­gnie mi dro­gę, bo też ni­g­dy po spo­tka­niu z ta­ko­wym nie spo­tka­ła mnie przy­kro­ść. A na­wet wi­ęcej! Ka­żdy taki czar­ny kot, któ­ry prze­bie­ga mi dro­gę, jest dla mnie za­po­wie­dzią cze­goś mi­łe­go. Tak so­bie wy­my­śli­łam. Nie uwa­żam rów­nież, że pi­ątek, któ­ry wy­pa­da trzy­na­ste­go dnia mie­si­ąca, jest dniem pe­cho­wym. Ale gdy­bym tak my­śla­ła, na pew­no ka­żdy taki dzień by­łby dla mnie pe­łen wy­zwań, bo wła­śnie tego bym ocze­ki­wa­ła, tego bym wy­pa­try­wa­ła. Ale już to­tal­nie wie­rzę w szczęście, któ­re przy­cho­dzi ra­zem z czte­ro­list­ną ko­ni­czy­ną i chu­cham na pod­nie­sio­ne z chod­ni­ka drob­nia­ki. Jak wi­dać, je­stem bar­dzo kon­se­kwent­na w szu­ka­niu zna­ków, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku.

To my wy­bie­ra­my, w co wie­rzy­my i cze­go so­bie ży­czy­my. Uwa­żam, że bar­dzo ła­two oto­czyć się do­bry­mi in­ten­cja­mi i przy­po­mi­naj­ka­mi, że wszyst­ko jest ta­kie, ja­kie być po­win­no. Ostat­nio na Jar­mar­ku Do­mi­ni­ka­ńskim w Gda­ńsku ku­pi­łam so­bie dwa szla­chet­ne ka­mie­nie, a ra­czej ka­wa­łki ka­mie­ni. Od razu bar­dzo spodo­ba­ły mi się ich ko­lo­ry, ale o za­ku­pie za­de­cy­do­wa­łam, gdy prze­czy­ta­łam w Go­ogle o zna­cze­niu owych ka­mie­ni. Pierw­szy, tur­ku­so­wy ama­zo­nit, po­ma­ga osi­ągnąć spo­kój i uko­ić układ ner­wo­wy, a ta­kże przy­wra­ca wia­rę. Dru­gi, cha­bro­wy azu­ryt, po­bu­dza kre­atyw­no­ść, czy­li jest ide­al­ny dla pi­sa­rzy. Przy­znam, że te opi­sy ja­koś ze mną za­gra­ły i ku­pi­łam oba ka­mie­nie. Mi­ęto­szę je w dło­niach, gdy nad czy­mś pra­cu­ję i po­trze­bu­ję się skon­cen­tro­wać. Wrzu­cam jej do tor­by, gdy idę na spo­tka­nie. Ale też nie za­rzu­cam so­bie za­nie­dba­nia, gdy przez dwa ty­go­dnie leżą w mi­secz­ce i cze­ka­ją na moją uwa­gę. Bo to tyl­ko ka­mie­nie, nie mają ma­gicz­nej mocy (a przy­naj­mniej nic o tym nie wiem), to ja na­da­ję im zna­cze­nie. A na­da­ję je wte­dy, gdy chcę, gdy mam ocho­tę, do­bry dzień i prze­strzeń, by o tym po­my­śleć.

Pa­mi­ętam dłu­gi week­end w Kra­ko­wie pod ko­niec sierp­nia 2021 roku. By­łam z przy­ja­ció­łką i na­szy­mi cór­ka­mi na tar­gu sta­ro­ci. Dłu­go nic nie wpa­da­ło mi w oko, nic nie wo­ła­ło do mnie: „zo­bacz mnie!”. Aż w ko­ńcu na dru­giej hali, na sto­isku, gdzie było wszyst­ko i nic, zo­ba­czy­łam ule­pio­ną z ciem­no­ró­żo­wej gli­ny fi­gur­kę ko­bie­ty wy­gląda­jącej jak z po­cząt­ku ubie­głe­go wie­ku. Ucie­szy­łam się, że kosz­to­wa­ła tyl­ko dwa­dzie­ścia zło­tych i że mo­głam so­bie na nią po­zwo­lić. Po­trak­to­wa­łam ją jako sym­bol mo­jej ży­cio­wej zmia­ny, któ­rą już od ja­kie­goś cza­su prze­czu­wa­łam. Wy­my­śli­łam so­bie, że to znak, że ta zna­le­zio­na przy­pad­kiem ko­bie­ca fi­gur­ka przy­pie­częto­wa­ła moją de­cy­zję o tym, by opi­sy­wać ko­bie­ce hi­sto­rie, by jesz­cze moc­niej skon­cen­tro­wać się na tłu­ma­cze­niu ko­bie­cych emo­cji na język pol­ski, jak to ja­kiś czas temu na­zwa­łam. To tyl­ko fi­gur­ka, w do­dat­ku pew­nie uzna­na za nie­uda­ną, sko­ro wy­lądo­wa­ła na tar­gu sta­ro­ci, ale tra­fi­łam na nią w od­po­wied­nim miej­scu i w od­po­wied­nim cza­sie i po­sta­no­wi­łam nadać jej zna­cze­nie, by po­tem mieć się do cze­go od­nie­ść, by jed­no spoj­rze­nie na ten przed­miot przy­po­mi­na­ło mi tę pew­no­ść, któ­rą wte­dy czu­łam.

Ży­czyć so­bie do­brze to miły zwy­czaj. Jed­nak ja do­ce­niam coś jesz­cze. Mogę uzbro­ić się w do­bre in­ten­cje bez względu na to, czy czu­ję się pi­ęk­na, czy tyl­ko za­baw­na, czy mam nad­wa­gę, nie­do­wa­gę, czy może BMI w nor­mie. Nie ma wo­kół tego żad­nych prze­ko­nań do­ty­czących wie­ku, wy­glądu, po­zy­cji spo­łecz­nej, ży­cio­wych do­świad­czeń czy na­wet osi­ągni­ęte­go suk­ce­su. Ka­żda z nas może ży­czyć so­bie wszyst­kie­go naj­lep­sze­go na na­praw­dę wie­le spo­so­bów. I dla­te­go tak mi się to po­do­ba.

To my wybieramy, w co wierzymy i czego sobie życzymy.

Alek­san­dra Bur­dy­ńska

Gdy pa­trzę na sie­bie w lu­strze, wi­dzę ko­bie­tę po trzy­dzie­st­ce, któ­ra zro­zu­mia­ła, po wie­lu mie­si­ącach po­szu­ki­wań, że przede wszyst­kim i na pierw­szym miej­scu jest… sobą, Olą, ze wszyst­ki­mi swo­imi ma­rze­nia­mi, przez lata nie­na­zwa­ny­mi pra­gnie­nia­mi, ukry­ty­mi w ró­żnych re­la­cjach, skrępo­wa­ny­mi. Przez lata do­świad­cza­łam pust­ki, ale przy­sze­dł czas, gdy zro­zu­mia­łam, że chcę po­znać tę ko­bie­tę, któ­rą dziś je­stem.

Ży­cząc so­bie wszyst­kie­go naj­lep­sze­go, czu­ję, że czas na ak­cep­ta­cję, zwol­nie­nie tem­pa, prze­war­to­ścio­wa­nie co­dzien­no­ści, ży­cie we­dług war­to­ści, w któ­re na­praw­dę wie­rzę. Czas na do­bro­stan – i nie mam tu na my­śli pie­ni­ędzy, ale stan, w któ­rym dzie­je się do­bro, w któ­rym chcę tego do­bra do­świad­czać, nie­spiesz­nie i po swo­je­mu. Czu­ję to, gdy wy­pra­wiam dzie­ci do szko­ły i idę z mężem w środ­ku dnia do ka­wiar­ni. Czu­ję to, gdy w swo­jej pra­cy po­zna­ję fan­ta­stycz­ne oso­by, któ­re, choć to ja je wspie­ram, in­spi­ru­ją mnie i utwier­dza­ją w prze­ko­na­niu, że je­stem w do­brym miej­scu. Czu­ję to, gdy idę na po­po­łu­dnio­wy ma­saż. Czu­ję to też wte­dy, gdy mie­rzę się z cu­krzy­cą mo­je­go trzy­let­nie­go syn­ka, bo do­ce­niam to, że jest przy mnie, że mogę go przy so­bie czuć, choć było tak bli­sko…

Naj­lep­sze dla mnie jest wszyst­ko to, co praw­dzi­we, dla­te­go wła­śnie tego so­bie ży­czę. Nie za­wsze jest ła­two czy przy­jem­nie, częściej mo­żna po­czuć fru­stra­cję i trud­no­ść, ale to wszyst­ko, cze­go do­świad­czam, jest moje, oso­bi­ste.

A da­jąc so­bie przy­zwo­le­nie na by­cie sobą, na to, co praw­dzi­we, czu­ję i wiem, że chcę do­świad­czać tego do­bre­go sta­nu za­wsze, wy­ko­rzy­stu­jąc mak­sy­mal­nie za­so­by, któ­re mam.

ALEKSANDRA BURDYŃSKA, coach mocnych stron, doradczyni zawodowa, trenerka talentów. Razem ze swoimi klientami analizuje wyniki testów Gallupa, wyjaśnia im ich zasoby, zdolności i predyspozycje. Dodaje odwagi, motywuje i wierzy w moc talentów.

Ko­chaj i po­zwa­laj się ko­chać, bez kom­plek­sów, bez zga­szo­ne­go świa­tła, bez ta­jem­nic i ci­chych dni. Ko­chaj moc­no i bądź ko­cha­na za to, jaka je­steś dziś, tu i te­raz.

au­tor­kATABLICA DOBRYCH ŻYCZEŃ

Mamy za dużo, chce­my za dużo. Dzia­ła na nas za dużo bo­dźców i już same nie wie­my, czy to, cze­go chce­my, to na­sze wła­sne pra­gnie­nia, czy może przy oka­zji kon­sump­cji in­ter­ne­tu (jak lu­bię to na­zy­wać) wchło­nęły­śmy też pra­gnie­nia po­ło­wy spo­łe­cze­ństwa. Nie umie­my się zde­cy­do­wać i bywa, że na­sze ma­rze­nia i pla­ny zmie­nia­ją się co po­nie­dzia­łek. Trud­no jest skon­cen­tro­wać się na jed­nym, gdy wo­kół ty­si­ące mo­żli­wo­ści, dróg, opcji i drzwi. Ale też cza­sem bywa tak, że czu­je­my, że to­tal­nie nic nam się nie na­le­ży, że nie mamy wy­bo­ru, że nie za­słu­gu­je­my, że i tak nic się nie zmie­ni. Więc po co da­wać so­bie złud­ną na­dzie­ję?

Wła­śnie dla­te­go ta­bli­ca do­brych ży­czeń po­ja­wi­ła się na moim biur­ku. Tro­chę przy­pad­kiem, a tro­chę, żeby było ład­nie. Ale na pew­no po to, by po­móc mi pa­mi­ętać, co tak na­praw­dę jest dla mnie wa­żne. W tym ca­łym ży­cio­wych cha­osie chcę mieć na­pi­sa­ne czar­no na bia­łym, co w moim ży­ciu jest istot­ne.

Kie­dyś cho­dzi­ło tyl­ko o de­ko­ra­cję. Od za­wsze ro­bi­łam ko­la­że, wy­ci­na­łam z ga­zet wszyst­ko, co się dało. A po­tem, do­kład­nie po trzy­dzie­st­ce, przy­szła re­flek­sja, że te ta­bli­ce ma­rzeń, ta­bli­ce in­spi­ra­cji lub, jak lu­bię je na­zy­wać, ta­bli­ce do­brych ży­czeń, fak­tycz­nie dzia­ła­ją. Jak to od­kry­łam? Po pro­stu na­gle to, co było przy­kle­jo­ne w ze­szy­tach, na pla­ka­tach, w no­te­sach za­czy­na­ło być obec­ne w moim ży­ciu. Może nie od razu i nie w ca­łym pa­kie­cie, ale jed­nak było!

Pa­mi­ętam moją ta­bli­cę in­spi­ra­cji, któ­rą zro­bi­łam w po­przed­nim miesz­ka­niu. Zro­bi­łam ją tyl­ko po to, by po­wie­sić kil­ka ob­raz­ków wy­ci­ętych z ga­zet, by za­wie­sić na ścia­nie coś ład­ne­go, co będzie cie­szy­ło oko, gdy po ca­łym dniu pra­cy będę wra­ca­ła zmęczo­na do domu. Nie mia­łam in­nych in­ten­cji. Nie za­sta­na­wia­łam się, co tam na­kle­jam, wa­żne było tyl­ko to, jak ład­ne jest to, co wi­dzę, i jak bar­dzo mi się to po­do­ba. Na ta­bli­cę do­brych ży­czeń tra­fi­ło mi­ędzy in­ny­mi zdjęcie ogród­ka z pla­sti­ko­wym ogro­do­wym krze­słem sto­jącym gdzieś w rogu. Co zo­ba­czy­łam, gdy do­sta­łam klu­cze do wła­sne­go miesz­ka­nia i za­częła się moja przy­go­da z re­mon­tem? Zgad­nij, co sta­ło w rogu mo­je­go no­we­go ogród­ka. Sta­re, pla­sti­ko­we, bia­łe krze­se­łko. Iden­tycz­ne jak na wy­rwa­nym z ga­ze­ty zdjęciu. Mi­nęło już tyle lat, a ono na­dal tam stoi (już tro­chę za­py­zia­łe i brud­ne, więc ba­ła­bym się na nim usi­ąść), przy­po­mi­na­jąc mi o dro­dze, jaką prze­szłam od wy­ci­ęcia zdjęcia z ga­ze­ty do mi­ja­nia tego krze­sła za ka­żdym ra­zem, gdy wo­łam kota w ogród­ku. Może to przy­pa­dek, a może jed­nak przez mie­si­ące ogląda­nia mi­mo­cho­dem tego zdjęcia za­pi­sa­łam so­bie w gło­wie ów ob­raz i podświa­do­mie dąży­łam do tego, by od­wzo­ro­wać go w rze­czy­wi­sto­ści?

Chy­ba wła­śnie tak dzia­ła ta­bli­ca do­brych ży­czeń. Po­ma­ga Ci sku­pić się na celu, do któ­re­go dążysz. Nie ma w tym ma­gii – to my same re­ali­zu­je­my na­sze cele i pra­gnie­nia, a wy­cho­dzi nam to le­piej, gdy so­bie po­ma­ga­my. Gdy w jed­nym miej­scu zgro­ma­dzisz in­spi­ra­cje, któ­re na­praw­dę do Cie­bie tra­fia­ją, chęt­nie kie­ru­jesz tam wzrok. Gdy rzu­casz okiem na zgro­ma­dzo­ne zdjęcia i ha­sła, do­sta­jesz por­cję do­brych my­śli – tych, któ­re prze­cież sama ze­bra­łaś, wy­ci­ęłaś i na­kle­iłaś. A nie ma nic bar­dziej mo­ty­wu­jące­go niż zo­bra­zo­wa­ne ma­rze­nia. Jed­no spoj­rze­nie i już wiesz, cze­go w ży­ciu chcesz. Co­dzien­nie so­bie o tym przy­po­mi­nasz, co­dzien­nie ku temu dążysz.

Na­zy­waj­my na­sze ma­rze­nia, bo kie­dy coś jest na­zwa­ne, wte­dy po to si­ęga­my – ła­twiej zdo­być coś, co jest spre­cy­zo­wa­ne, co ma na­zwę, ha­sło, ko­lor, ob­raz. Trud­no dążyć do cze­goś, co nie ma for­my, co jest za­mglo­ne, nie­scha­rak­te­ry­zo­wa­ne.

Ale mam jesz­cze coś do do­da­nia. Tak na­praw­dę nie jest wa­żne, co z tej ta­bli­cy do­brych ży­czeń się spe­łni, co z tego się w Two­jej prze­strze­ni zre­ali­zu­je, co się uda, co do­sta­niesz, co będziesz mia­ła. Z mo­jej per­spek­ty­wy naj­wa­żniej­szy jest ten mo­ment two­rze­nia, kon­cen­tra­cji na tym, co wy­bie­ram, co chcę na tej ta­bli­cy umie­ścić, co na­kle­ję i w ja­kiej ko­lej­no­ści. Wie­le ra­do­ści spra­wia mi po­wol­ne kart­ko­wa­nie ko­lo­ro­wych ga­zet w po­szu­ki­wa­niu do­bre­go ha­sła albo zdjęcia, któ­re kie­dyś chcia­ła­bym sama zro­bić swo­im te­le­fo­nem, a po­tem ich wy­ci­na­nie. To jest taki dziw­ny, kre­atyw­ny czas, gdy tyl­ko wy­ci­nam i na­kle­jam, wy­ci­nam i na­kle­jam, i w tym wła­śnie cza­sie wy­my­ślam so­bie swo­je ży­cie. Do­brze so­bie ży­czę, do­brze so­bie wy­ci­nam i do­brze so­bie na­kle­jam.

Naj­wa­żniej­sze w tym pro­ce­sie są in­ten­cja oraz pew­na bez­tro­ska w wy­bie­ra­niu dla sie­bie do­bre­go pla­nu na ży­cie – bez ogra­ni­czeń, bez my­śle­nia, czy mnie na to stać albo czy będzie mnie na to stać kie­dy­kol­wiek. Wy­ci­na­jąc i na­kle­ja­jąc ró­żne skraw­ki, po pro­stu ży­czysz so­bie tego, co aku­rat w Two­jej gło­wie wy­da­je się naj­lep­szą opcją. Nie ana­li­zu­jesz tego, czy na to za­słu­gu­jesz, czy masz na to szan­sę, kto i kie­dy to sfi­nan­su­je i kto Ci w tym po­mo­że. Po pro­stu zbie­rasz do­bre ży­cze­nia, któ­re kie­ru­jesz w swo­ją stro­nę.

Nazywajmy nasze marzenia, bo kiedy coś jest nazwane, wtedy po to sięgamy – łatwiej zdobyć coś, co jest sprecyzowane, co ma nazwę, hasło, kolor, obraz.

Ży­czę Ci przy­ja­źni, ta­kiej, któ­ra bu­dzi za­ufa­nie i usy­pia strach. Ży­czę Ci przy­ja­źni na lata, ale też ta­kiej na chwi­lę, na jed­no do­świad­cze­nie, na pół roku.

Au­tor­kaCZY STAĆ MNIE NA POZYTYWNE MYŚLENIE?

Wszyst­kim nam jest ci­ężko. Pi­szę to w chwi­li, gdy in­fla­cja od lat nie była na ta­kim po­zio­mie, gdy rata mo­je­go kre­dy­tu hi­po­tecz­ne­go wzro­sła o ty­si­ąc czte­ry­sta zło­tych mie­si­ęcz­nie i ze świa­do­mo­ścią, że jesz­cze wzro­śnie. Pi­szę to, my­śląc o bli­skich mi ko­bie­tach, któ­re zma­ga­ją się z do­ro­sło­ścią. Do­ro­sło­ść boli, do­ro­sło­ść jest dro­ga, do­ro­sło­ść jest za­dłu­żo­na. Cza­sem nie ma na pa­li­wo i z kim zo­sta­wić dziec­ka. Do­ro­sło­ść jest nie­wy­spa­na i po­iry­to­wa­na. Do­ro­sło­ść boi się iść po pod­wy­żkę, ale też boi się po nią nie iść. Do­ro­sło­ść to upo­rczy­we wy­pa­try­wa­nie drob­nych prze­bły­sków szczęścia wśród co­dzien­no­ści usła­nej ra­chun­ka­mi, te­le­fo­na­mi ze szko­ły, że dziec­ko źle się czu­je, mniej­szym złem i wi­ęk­szą od­po­wie­dzial­noś­cią. Je­ste­śmy do­ro­słe, wszyst­kie to zna­my. Na­wet je­śli na kon­cie pe­łno, to wo­rek ze wspie­ra­jący­mi emo­cja­mi świe­ci pust­ka­mi. Je­śli z ko­lei w mi­ło­ści wszyst­ko pi­ęk­nie gra, przy­cho­dzi cho­ro­ba. Gdy zdro­wie do­pi­su­je, plaj­tu­je fir­ma i ro­śnie za­dłu­że­nie. To tyl­ko po­ka­zu­je, że ka­żda z nas ma ogrom­ne pole do tre­no­wa­nia po­zy­tyw­ne­go my­śle­nia. Ka­żda z nas ma w swo­im ży­ciu prze­strzeń, któ­rą mo­żna na­zwać cmen­ta­rzy­skiem sło­ni (tak, za­po­ży­czam to okre­śle­nie z Di­sne­jow­skie­go _Kró­la Lwa_). Miej­sce, do któ­re­go nie za­gląda się bez po­trze­by, z oba­wy przed tym, że mo­żna zna­le­źć tam coś nie­faj­ne­go lub że coś nie­faj­ne­go znaj­dzie nas.

Gdy mó­wię, żeby włączyć po­zy­tyw­ne my­śle­nie, wca­le nie mam na my­śli głup­ko­wa­te­go uśmie­chu i nie­szcze­re­go szcze­rze­nia zębów pod­czas opo­wia­da­nia, że wszyst­ko jest cu­dow­nie, choć w oczach zbie­ra­ją się łzy. Po­zy­tyw­ne my­śle­nie to szu­ka­nie roz­wi­ązań, to pie­lęgno­wa­nie w so­bie po­czu­cia, że dam so­bie radę, na­wet je­śli te­raz nie wi­dzę wy­jścia z sy­tu­acji. Po­zy­tyw­ne my­śle­nie za­kła­da pla­ny B, C i D. Po­zy­tyw­ne my­śle­nie po­zwa­la za­czerp­nąć po­wie­trza, często zmie­sza­ne­go z odro­bi­ną od­wa­gi, by do­ko­nać ja­kie­jś zmia­ny. Po­zy­tyw­ne my­śle­nie to ana­li­zo­wa­nie swo­je­go ży­cia w po­szu­ki­wa­niu chwil, w któ­rych było ci­ężko, a mimo to da­ły­śmy radę, od­bi­ły­śmy się od dna, wy­trwa­ły­śmy. A sko­ro zda­rzy­ło się to raz, może zda­rzyć się po­now­nie, prze­cież hi­sto­ria lubi się po­wta­rzać.

Gdy pa­trzę wstecz na sie­bie li­ce­alist­kę i na sie­bie stu­dent­kę, za­sta­na­wiam się, gdzie było ukry­te to moje po­zy­tyw­ne my­śle­nie. Bo gdzieś mu­sia­ło być. Gdy­by go nie było, dziś nie by­ła­bym tu, gdzie je­stem, w miej­scu, w któ­rym jest mi do­brze. A prze­cież było mnó­stwo sy­tu­acji, po któ­rych śmia­ło mo­gła­bym się pod­dać, za­wró­cić z ob­ra­nej ście­żki i nie da­wać so­bie szans ze stra­chu przed ko­lej­nym po­tkni­ęciem.

Gdy nie do­sta­łam się na fi­lo­lo­gię pol­ską (a to dla­te­go, że nie po­wie­dzia­łam do­słow­nie nic na eg­za­mi­nie ust­nym, stres po pro­stu mnie prze­ró­sł), czu­łam się bez­na­dziej­na, głu­pia, le­ni­wa. Za­wio­dłam wszyst­kich, nie spe­łni­łam ocze­ki­wań. Zwąt­pi­łam w sie­bie, w swo­je in­ten­cje. Już nie pa­mi­ęta­łam, że prze­cież ko­re­pe­ty­tor­ka mnie chwa­li­ła (swo­ją dro­gą była w ko­mi­sji eg­za­mi­na­cyj­nej i wi­dzia­łam na jej twa­rzy roz­cza­ro­wa­nie, gdy nie mo­głam wy­du­sić z sie­bie ani sło­wa), a z języ­ka pol­skie­go za­wsze by­łam do­bra. Było mi wstyd, czu­łam się gor­sza od in­nych. Nie dość, że nie do­sta­łam od in­nych zro­zu­mie­nia w tej trud­nej dla mnie chwi­li, to jesz­cze sama tego wszyst­kie­go nie ro­zu­mia­łam (do­pie­ro po dwu­dzie­stu la­tach przy­szła re­flek­sja, któ­rą po­tem opi­sa­łam w ksi­ążce _Wra­żli­wiec to ja_2). Czy było wte­dy miej­sce na po­zy­tyw­ne my­śle­nie? Nie, ani mi­li­me­tra, a przy­naj­mniej tak mi się wy­da­wa­ło. Nie sądzi­łam wte­dy, że mo­gła­bym być do tego zdol­na. Oka­za­ło się, że po­zy­tyw­nym my­śle­niem było po pro­stu szu­ka­nie roz­wi­ąza­nia, ko­lej­nej opcji, wy­my­śla­nie no­we­go pla­nu na sie­bie. Nie było to sa­tys­fak­cjo­nu­jące, nie czu­łam pod­eks­cy­to­wa­nia, ale coś trze­ba było wy­my­ślić, trze­ba było zro­bić krok w któ­ry­mś kie­run­ku. Te­raz wiem, że tak mia­ło być i że na fi­lo­lo­gii pol­skiej nie by­ła­bym szczęśli­wa. Wte­dy jed­nak by­łam zdru­zgo­ta­na, że nie do­sta­łam się na stu­dia, któ­re były dla mnie wa­żne. Choć może po pro­stu by­łam nie­szczęśli­wa, bo zno­wu zro­bi­łam coś nie tak i nie za­słu­ży­łam na uzna­nie. Nie wiem.

------------------------------------------------------------------------

2 Monika Pryśko, Magdalena Juchniewicz, _Wra­żli­wiec to ja. Jak ra­dzić so­bie w ży­ciu, będąc wy­so­ko wra­żli­wą oso­bą_, Pas­cal, Biel­sko-Bia­ła 2022.

Po­zy­tyw­ne my­śle­nie ab­so­lut­nie nie ko­ja­rzy mi się z hur­ra­op­ty­mi­zmem. Nie jest dla mnie en­tu­zja­stycz­nym od­po­wia­da­niem „TAK!”, gdy tak na­praw­dę masz ocho­tę scho­wać się pod ko­cem i prze­spać naj­bli­ższą de­ka­dę. Po­zy­tyw­ne my­śle­nie to da­nie so­bie szan­sy. To taka ma­lut­ka iskra wia­ry tląca się w gło­wie. Wia­ry w to, że może los się od­mie­ni, że może jesz­cze będzie ina­czej, le­piej. Że jesz­cze tro­chę wy­si­łku, tro­chę cier­pli­wo­ści i będzie do­brze, sta­bil­nie.

I, jak się oka­zu­je, jed­na iskra wy­star­czy, by ju­tro roz­po­cząć nowy dzień.

Samo po­zy­tyw­ne my­śle­nie nic jed­nak nie da. Tu trze­ba dzia­ła­nia, de­cy­zji, wsta­nia z ka­na­py. A gdy jest trud­no, gdy cia­ło od­ma­wia wspó­łpra­cy, bo ro­zum się bun­tu­je i nie chce dać Ci „an­ty­bio­ty­ku” z na­dziei, wy­star­czy jed­na myśl: „Ży­czę so­bie wszyst­kie­go naj­lep­sze­go”.

Ży­czę so­bie wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. Ży­czę so­bie wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. Ży­czę so­bie wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. Ży­czę so­bie wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. Ży­czę so­bie wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. Ży­czę so­bie wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. Ży­czę so­bie wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. I tak w kó­łko, aż w ko­ńcu co­kol­wiek Ci się za­chce.

Chce, czy nie chce mi się, oto jest py­ta­nie! Po­zy­tyw­ne my­śle­nie to nie re­cep­ta na suk­ces. Samo my­śle­nie nie ma mocy spraw­czej, aby coś się za­dzia­ło, po­trzeb­ny jest czło­wiek i jego de­cy­zja oraz dzia­ła­nie. Ale to wła­śnie my­śle­nie może do­dać sił, by po­sta­rać się jesz­cze raz. Może pod­su­nąć wi­zję lep­sze­go ży­cia, któ­ra za­chęci do tego, by wy­do­być z sie­bie reszt­ki za­an­ga­żo­wa­nia i ener­gii.

Pozytywne myślenie to nie recepta na sukces. Samo myślenie nie ma mocy sprawczej, aby coś się zadziało, potrzebny jest człowiek i jego decyzja oraz działanie. Ale to właśnie myślenie może dodać sił, by postarać się jeszcze raz. Może podsunąć wizję lepszego życia, która zachęci do tego, by wydobyć z siebie resztki zaangażowania i energii.

Do­ko­ńcz zda­nie: Co byś zro­bi­ła, gdy­by…

Lubię tę grę. Często gram w nią z mo­imi Czy­tel­nicz­ka­mi na In­sta­gra­mie. One py­ta­ją: „Mo­ni­ka, co byś zro­bi­ła, gdy­by…” (i tu ich hi­sto­rie), a ja od­po­wia­dam. Lu­bię tę za­ba­wę, bo po­zwa­la spoj­rzeć na pro­blem z in­nej per­spek­ty­wy, a ta­kże zo­rien­to­wać się w mo­żli­wych roz­wi­ąza­niach.

Gdy jest mi źle, gdy mam pro­blem, gdy czu­ję, że utknęłam i nie mam po­jęcia, co ro­bić, bio­rę kart­kę i za­pi­su­ję naj­gor­szy sce­na­riusz, jaki może się wy­da­rzyć. Taki, któ­re­go się boję, a któ­ry gdzieś z tyłu gło­wy bar­dzo mi ci­ąży i prze­szka­dza. I wte­dy szu­kam roz­wi­ąza­nia. Za­da­ję so­bie py­ta­nie, co bym zro­bi­ła, gdy­by moje oba­wy sta­ły się re­al­ne.

Oka­zu­je się, że za­wsze jest ja­kieś roz­wi­ąza­nie. Za­wsze jest ktoś, kogo mo­żna za­py­tać o wska­zów­kę, po­pro­sić o po­moc. Za­wsze znaj­dzie się hi­sto­ria oso­by, któ­ra już wcze­śniej prze­szła po­dob­ną sy­tu­ację, i to su­chą sto­pą. Mamy za­so­by, zna­jo­mo­ści, ta­len­ty, do­świad­cze­nie, któ­re po­zwa­la­ją nam ra­dzić so­bie z pro­ble­ma­mi. Ja wiem, że trud­no­ści spra­wia­ją, że czło­wie­ko­wi opa­da­ją ręce i że nie ma się wte­dy ocho­ty na­wet na­sta­wić wody na her­ba­tę ani z ni­kim roz­ma­wiać. Ale zro­zu­mia­łam też, że trud­no­ści są po to, by je prze­zwy­ci­ężać, a po­zy­tyw­ne my­śle­nie bar­dzo w tym po­ma­ga. I nie cho­dzi o to, by na siłę igno­ro­wać zna­ki ostrze­gaw­cze, by nie re­ago­wać na zbli­ża­jące się bu­rzo­we chmu­ry, by ba­ga­te­li­zo­wać za­gro­że­nie. Cho­dzi o szu­ka­nie uchy­lo­nych drzwi, przez któ­re, w ra­zie trud­no­ści, mo­żesz się prze­śli­zgnąć.

Kil­ka ty­go­dni temu ja­dłam obiad z bli­ską mi ko­bie­tą, Klau­dią. Cud, że za­pa­mi­ęta­łam jej sło­wa, bo nie mia­łam gdzie za­pi­sać no­tat­ki, by w tej właś­nie ksi­ążce jej myśl roz­wi­nąć. Ale to było tak wa­żne, że po pro­stu utkwi­ło mi w gło­wie. Opo­wie­dzia­ła mi o tym, jak kil­ka lat temu mia­ła we­wnętrz­ny mi­ło­sny kry­zys. Bra­ko­wa­ło jej uczu­cia, zwi­ąz­ku, czu­ło­ści, przy­na­le­żno­ści. Chcia­ła się za­ko­chać, być ko­cha­ną, po­dzie­lić się uczu­ciem, ale, jak pew­nie sama wiesz, mi­ło­ść ni­g­dy nie jest pro­sta i nie przy­cho­dzi na za­wo­ła­nie. I wte­dy do­pa­dły ją py­ta­nia, bar­dzo nie­wy­god­ne: „A co, je­śli ni­g­dy nie po­znam mi­ło­ści ży­cia? A co, je­śli już do ko­ńca ży­cia będę sama?”. I co so­bie od­po­wie­dzia­ła? Je­śli zda­rzy się tak, że już ni­g­dy nie będzie w żad­nym zwi­ąz­ku (do­dam, że były to sło­wa trzy­dzie­sto­lat­ki), to będzie wy­cho­wy­wa­ła cór­kę, będzie ar­tyst­ką, będzie pod­ró­żo­wa­ła, je­ździ­ła na warsz­ta­ty, będzie się roz­wi­ja­ła i będzie szczęśli­wa. Będzie taka, jaka chce być, i będzie żyć tak, jak za­wsze ma­rzy­ła. Ale bez fa­ce­ta. Czy taka opcja jest sa­tys­fak­cjo­nu­jąca? Musi być, nie ma in­nej mo­żli­wo­ści. Co wi­ęcej, nie tyl­ko musi być, ale też może być. To jest wła­śnie moc po­zy­tyw­ne­go my­śle­nia. Kreu­jesz swo­je ży­cie, my­śląc o naj­lep­szej mo­żli­wej opcji. Jak ma­wia moja przy­ja­ció­łka, Ba­sia Szmydt, grasz kar­ta­mi, któ­re masz. Mo­żesz prze­grać, ale mo­żesz też wy­grać, a to wszyst­ko za­le­ży w du­żej mie­rze od Cie­bie.

To wła­śnie z Ba­sią zor­ga­ni­zo­wa­łam sie­dem lat temu pierw­sze warsz­ta­ty kre­atyw­ne, w do­dat­ku w han­ga­rze na lot­ni­sku w Mo­dli­nie. Brzmi świet­nie, praw­da? Ale ge­ne­za tej ak­cji wca­le nie była po­zy­tyw­na.

Rok 2015. By­łam na wpół sa­mot­ną mamą dwu­let­niej dziew­czyn­ki, utrzy­my­wa­łam się sama. Wła­śnie zło­ży­łam wy­po­wie­dze­nie w fir­mie, w któ­rej za­ra­bia­łam dwa ty­si­ące osiem­set zło­tych na rękę, co wte­dy było sumą ca­łkiem nie­złą, a na pew­no za­do­wa­la­jącą. Nie mia­łam oszczęd­no­ści, nie mia­łam pra­cy, nie mia­łam po­rząd­ne­go zle­ce­nia, na któ­rym mo­gła­bym się oprzeć. Na kon­cie mia­łam czte­ry­sta zło­tych i bra­łam drob­ne fu­chy, żeby uzbie­rać ty­si­ąc sto zło­tych na czynsz. To był ten czas, gdy zja­da­łam wszyst­kie za­pa­sy, ja­kie mia­łam w ku­chen­nych szaf­kach, a ka­szę gry­cza­ną ja­dłam z ki­szo­ny­mi ogór­ka­mi od ro­dzi­ców. Nikt nie wie­dział, w ja­kiej je­stem sy­tu­acji, bo nie było się czym chwa­lić. Wte­dy po­sta­no­wi­ły­śmy ra­zem z Ba­sią, że zro­bi­my warsz­ta­ty. Sprze­da­łam na Al­le­gro ciu­chy, w któ­rych już nie cho­dzi­łam, a ta­kże ksi­ążki i bi­żu­te­rię, i za te pie­ni­ądze po­je­cha­łam do Lu­bli­na. W kil­ka dni przy­go­to­wa­ły­śmy plan warsz­ta­tów, zor­ga­ni­zo­wa­ły­śmy wszyst­kie ma­te­ria­ły, na­rzędzia i fir­my do wspó­łpra­cy. Dziś mogę stwier­dzić, że by­ły­śmy bez­tro­skie, sza­lo­ne i po pro­stu zro­bi­ły­śmy coś tyl­ko dla­te­go, że nikt nam nie po­wie­dział, że się nie da. W ka­żdym ra­zie za­ro­bi­ły­śmy na tym po parę stów na gło­wę, więc luk­su­su nie było, ale jed­nak zdo­by­łam nowe do­świad­cze­nie, nowe zna­jo­mo­ści, nową ener­gię i chwi­lę po­tem spra­wy fi­nan­so­we ja­koś się po­pra­wi­ły. W tam­tej sy­tu­acji po pro­stu za­da­łam so­bie py­ta­nie, co mogę zro­bić, ja­kie mam pole ma­new­ru, ja­kie mam wy­jścia, mo­żli­wo­ści. Chwy­ci­łam się tego, co w tam­tym cza­sie było dla mnie osi­ągal­ne i miłe emo­cjo­nal­nie, co da­wa­ło mi kom­fort psy­chicz­ny i co od­da­la­ło gry­zącą myśl, że nie wszyst­ko ukła­da się tak, jak bym chcia­ła.

Co zro­bisz, gdy po­twier­dzą się Two­je oba­wy i znaj­dziesz się w trud­nej sy­tu­acji? Ja­kie masz opcje do wy­bo­ru, ja­kie masz wy­jścia ewa­ku­acyj­ne? Kogo mo­żesz za­py­tać o dro­gę? Do kogo mo­żesz za­dzwo­nić?

Od­po­wie­dzi na te py­ta­nia przy­nio­są ulgę.

Lu­bię my­śleć, że coś zni­ka z mo­je­go ży­cia, by zro­bić miej­sce cze­muś jesz­cze lep­sze­mu

Myśle­nie w ten spo­sób przy­nio­sło mi w ży­ciu dużo ulgi, a przy oka­zji gła­ska­ło moją nad­szarp­ni­ętą cier­pli­wo­ść. Dzi­ęki temu zda­niu mo­głam so­bie wie­le spraw wy­tłu­ma­czyć, upo­rząd­ko­wać. Dzi­ęki temu zda­niu cze­ka­łam na do­bre rze­czy w moim ży­ciu i to zda­nie po­ma­ga­ło mi za­wsze ży­czyć so­bie wszyst­kie­go, co naj­lep­sze. Dzi­ęki nie­mu po pro­stu cze­ka­łam na to, co naj­lep­sze.

I to lep­sze przy­cho­dzi­ło. Prędzej czy pó­źniej, ale przy­cho­dzi­ło.

A ży­cie dało mi wie­le oka­zji, by tra­wić to zda­nie w gło­wie, choć uwierz, nie było to ani ła­twe, ani przy­jem­ne. Było trud­ne i często ża­ło­sne. Czu­łam się jak sko­ńczo­na idiot­ka, gdy po­wta­rza­łam so­bie to zda­nie mie­si­ąc po tym, jak zo­sta­wił mnie mąż. Czu­łam się jak oszust­ka, któ­ra po­wta­rza so­bie na­iw­ne ha­sło, uda­jąc, że w nie wie­rzy. Ale ja tak bar­dzo chcia­łam, żeby to była praw­da, że mie­li­łam te sło­wa w kó­łko jak wa­riat­ka. Mąż zni­ka z mo­je­go ży­cia, żeby zro­bić miej­sce ko­muś lep­sze­mu? Ła­pa­łam się tej my­śli, żeby dać so­bie radę, żeby wy­trwać do na­stęp­ne­go ty­go­dnia, do na­stęp­ne­go mie­si­ąca. I wiesz co? To była praw­da. Naj­praw­dziw­sza, do­rod­na, jędr­na, szcze­ro­zło­ta praw­da. Ży­cie dało mi wy­ra­źny do­wód na to, że war­to ży­czyć so­bie do­brych rze­czy i war­to na nie cze­kać. Ja cze­ka­łam na tę „lep­szą” mi­ło­ść wie­le lat. Po dro­dze było we mnie wie­le żalu, po­czu­cia nie­spra­wie­dli­wo­ści, zwąt­pie­nia – prze­ro­bi­łam chy­ba wszyst­kie sta­ny, od sa­mot­no­ści do zo­bo­jęt­nie­nia. Do­cze­ka­łam się. Zna­la­złam mi­ło­ść, taką w zło­tym pu­de­łku ob­wi­ąza­nym czer­wo­ną wstążką, z de­dy­ka­cją: „Chcia­łaś, to masz”.

Chcia­łam i mam.

Jak już jest źle, to cho­ciaż niech będzie ład­nie.

Często mó­wię, że by­cie w kry­zy­sie wci­ąga. Coś na za­sa­dzie: je­stem nie­dy­spo­no­wa­na, więc nie mu­szę iść na WF. Jest mi źle, więc nie mu­szę się sta­rać. Je­stem sa­mot­na, więc mogę się scho­wać. Wy­god­nie jest tak roz­ko­ko­sić się w tym swo­im ży­cio­wym dra­ma­cie i cier­pieć, pie­lęgno­wać to, że jest śred­nio, a może na­wet i kiep­sko. Bo to nie wy­ma­ga ni­cze­go wi­ęcej poza by­ciem tu i te­raz. To nie wy­ma­ga ni­cze­go wi­ęcej poza ro­bie­niem tego, co się ro­bi­ło przed­wczo­raj i wczo­raj. A żeby wy­jść z tej sta­gna­cji, trze­ba wy­ko­nać ruch, zo­ba­czyć coś po­zy­tyw­ne­go w pa­śmie fru­stra­cji, bez­sil­no­ści i zło­ści. Po­szu­kać cze­goś do­bre­go, cze­go mo­żna się zła­pać, chwy­cić ni­czym to­nący brzy­twy.

Roz­wód to dla wie­lu osób mo­ment gra­nicz­ny. Dla mnie też ta­kim był. Wra­cam do tego te­ma­tu, bo pa­mi­ętam zda­nie, któ­re so­bie po­wta­rza­łam, gdy mu­sia­łam wy­pro­wa­dzić się z cór­ką z miesz­ka­nia mo­je­go by­łe­go męża. A mó­wi­łam so­bie, że sko­ro mu­szę zna­le­źć dla sie­bie nowe miej­sce, to będzie to naj­lep­sze lo­kum, w ja­kim kie­dy­kol­wiek miesz­ka­łam. Od­na­la­złam w tym eks­cy­ta­cję i na­dzie­ję, cza­sem wy­da­wa­ło mi się na­wet, że się cie­szę, bo dużo ra­do­ści spra­wia­ło mi wy­obra­ża­nie so­bie no­we­go miej­sca, wy­my­śla­nie, jak w nim będzie, jak je urządzę. Tak ogól­nie, ży­cio­wo, było mi bar­dzo smut­no, ale za­częły się po­ja­wiać prze­bły­ski nor­mal­no­ści. A wszyst­ko dla­te­go, że ży­czy­łam so­bie zmia­ny, ży­czy­łam so­bie cze­goś mi­łe­go, cze­goś, co by­ło­by tyl­ko moje i co ko­ja­rzy­ło­by mi się wy­łącz­nie z no­wym, świe­żym eta­pem ży­cia.

Dra­mat to moje dru­gie imię. Two­je też?

Uwiel­biam se­ria­le oby­cza­jo­we. Lu­bię to, że trwa­ją po kil­ka se­zo­nów, a to dla­te­go, że… mam przy czym pra­co­wać! Gdy przy­go­to­wu­ję so­bie plan pra­cy, ma­te­ria­ły, ro­bię re­se­arch, pi­szę coś krót­kie­go, od­pi­su­ję na wia­do­mo­ści, lu­bię, gdy coś mi szu­mi w tle. I rzad­ko wy­bie­ram mu­zy­kę – wolę dia­lo­gi, roz­mo­wy. Lu­bię, gdy w ci­ągu dnia pra­cy to­wa­rzy­szy mi ja­kaś hi­sto­ria, na któ­rej nie mu­szę się szcze­gól­nie sku­piać, po­nie­waż już ją znam. Znam, bo już od ja­kie­goś cza­su oglądam ten se­rial, więc wiem, jaka jest dy­na­mi­ka ak­cji i na­wet po­dej­rze­wam już, jak wszyst­ko się sko­ńczy. Ale nie pi­szę tego po to, by na­ma­wiać Cię na ogląda­nie se­ria­li, chcę Ci tyl­ko coś po­ka­zać. Se­ria­le (ja lu­bię te do­stęp­ne w ser­wi­sie Play­er, któ­re jesz­cze kil­ka lat temu mo­żna było obej­rzeć w TVN, jak _Pra­wo Aga­ty_, _Le­ka­rze_ czy _Dru­ga szan­sa_) za­wsze za­czy­na­ją się od dra­ma­tu, kry­zy­su, upad­ku. Bo­ha­ter­ki często są na przy­kład po­rzu­ca­ne przez na­rze­czo­nych, któ­rzy oka­zu­ją się oszu­sta­mi i zo­sta­wia­ją je z dłu­ga­mi, bez pra­cy i z wil­czym bi­le­tem. Albo ktoś wra­bia je w han­del nar­ko­ty­ka­mi. Albo przy­ła­pu­ją na­rze­czo­ne­go na zdra­dzie. Co se­rial, to inny dra­mat. I tu­taj głów­ną rolę gra po­zy­tyw­ne myś­le­nie, ja­kiś zew na­tu­ry po­ma­ga­jący tym ko­bie­tom znów wy­pły­nąć na po­wierzch­nię, uru­cha­mia­jący w nich mo­ty­wa­cję do tego, by dać so­bie radę. Gdy­by nie to po­zy­tyw­ne my­śle­nie, se­zon nie mia­łby trzy­na­stu od­cin­ków, a je­dy­nie pi­lo­ta, któ­ry ko­ńczy­łby się za ka­żdym ra­zem tak samo: bo­ha­ter­ka sia­da, za­ła­mu­je ręce i pła­cze sa­mot­na, po­zo­sta­wio­na bez mi­ło­ści, bez pie­ni­ędzy i bez per­spek­tyw.

Two­je ży­cie na pew­no też jest pe­łne po­tkni­ęć, błędów, fa­ka­pów i in­nych wy­da­rzeń, któ­re spra­wia­ją, że oglądasz się za sie­bie, szu­ka­jąc ukry­tych ka­mer. Nie je­steś w tym od­osob­nio­na. Po­cie­chę daje jed­nak myśl, że na­sze ży­cie to se­rial ni­czym _Moda na suk­ces_ – trwa i trwa, i trwa, i trwa. Wci­ąż coś się dzie­je, wci­ąż trze­ba so­bie z czy­mś ra­dzić i ga­sić po­ża­ry, ale ka­me­ra na­dal na­gry­wa, na­dal to­czy się ak­cja.

Byle tyl­ko nie my­śleć ne­ga­tyw­nie. Byle tyl­ko nie my­śleć ne­ga­tyw­nie. Byle tyl­ko…

Nega­tyw­ne my­śli są jak pi­łka pla­żo­wa – im bar­dziej chcesz je ukryć pod po­wierzch­nią, z tym wi­ęk­szą siłą wy­ska­ku­ją i ude­rza­ją Cię w czo­ło. Dla­te­go już daw­no prze­sta­łam uda­wać, że nie mam dziw­nych, nie­wspie­ra­jących, pe­łnych wąt­pli­wo­ści my­śli w gło­wie, bo gdy uda­ję, że ich nie ma i ro­bię wszyst­ko, by je za­głu­szyć, je­dy­nie częściej o nich my­ślę. Za ka­żdym ra­zem, gdy po­wta­rzam so­bie, żeby o nich za­po­mnieć, pa­ra­dok­sal­nie „od­grze­wam” je w mo­jej gło­wie. I tak w kó­łko.

Psy­cho­log Da­niel We­gner po­sta­no­wił spraw­dzić, dla­cze­go świa­do­me od­su­wa­nie od sie­bie ja­kie­jś my­śli wy­ma­ga tak du­że­go wy­si­łku. Zro­bił ba­da­nie3 opie­ra­jące się na re­ak­cjach dwóch grup uczest­ni­ków. Pierw­sza gru­pa mia­ła przez pięć mi­nut re­fe­ro­wać to, o czym ak­tu­al­nie my­śli, z za­zna­cze­niem, by pró­bo­wać my­śleć o bia­łych nie­dźwie­dziach. Za ka­żdym ra­zem, gdy bia­ły nie­dźwie­dź po­ja­wiał się w czy­ichś my­ślach, uczest­nik miał za­dzwo­nić dzwon­kiem. Dru­ga gru­pa do­sta­ła po­dob­ne za­da­nie, choć tym ra­zem uczest­ni­cy mie­li nie my­śleć o bia­łych nie­dźwie­dziach. Naj­wy­ra­źniej nie było to pro­ste, sko­ro dzwo­nio­no dzwon­kiem śred­nio raz na mi­nu­tę. Na­stęp­nie psy­cho­log po­pro­sił człon­ków dru­giej gru­py, by jesz­cze raz wy­ko­na­li to ćwi­cze­nie, tym ra­zem za­zna­czył jed­nak, że mają my­śleć o nie­dźwie­dziach. Tym ra­zem uczest­ni­cy dzwo­ni­li dzwon­kiem częściej niż pierw­sza gru­pa, któ­ra nie do­sta­ła na wstępie żad­ne­go za­ka­zu. To zna­czy, że je­śli zmu­szasz mózg, by o czy­mś nie my­ślał, to on, jak na zło­ść, wła­śnie to będzie ro­bił.

------------------------------------------------------------------------

3 Robby Berman, _Dla­cze­go tak trud­no po­zbyć się ob­se­syj­nych my­śli – i jak im za­ra­dzić_, tłum. Jan Dzierz­gow­ski, „Prze­krój”, data pu­bli­ka­cji: 12.03.2021, https://prze­kroj.pl/na­uka/dla­cze­go-tak-trud­no-po­zbyc-sie-ob­se­syj­nych-my­sli-big-think-rob­by-ber­man .

Dla­te­go ab­so­lut­nie nie na­ma­wiam ni­ko­go do…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: