Secret. Love&Wine. Tom 1 - Nana Bekher - ebook

Secret. Love&Wine. Tom 1 ebook

Bekher Nana

4,1

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Gorący romans, tajemnice i urokliwy pensjonat z winnicą

Callie Tumbler niedawno straciła rodziców w wypadku samochodowym. Zgodnie z ich ostatnią wolą rodzinny majątek może zostać sprzedany dopiero dopiero po roku. Do tego czasu dzieci państwa Tumblerów muszą nim wspólnie zarządzać. Jakby tego było mało, Callie traci pracę i rozstaje się z chłopakiem. Szukając ukojenia po trudnych wydarzeniach, wraca w rodzinne strony, żeby jako pierwsza zająć się rodzinną posiadłością.

Niespodziewanie w życiu kobiety pojawia się przystojny, bogaty i tajemniczy mężczyzna - Lars McFadden, który na kilka tygodni rezerwuje pokój w Love&Wine. Co ciekawe, atrakcyjny brunet niebezpiecznie dużo wie o Callie.

Jaki jest plan Larsa i jaką rolę ma w nim odegrać Callie? Czy kobieta ulegnie urokowi McFaddena?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 291

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (99 ocen)
51
21
13
12
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Magda17adb

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca historia w połączeniu z nutą niebezpieczeństwa gwarantuje niezwykła lekturę ♥️ Polecam
20
malami877

Nie oderwiesz się od lektury

uwielbiam
20
milenafel

Z braku laku…

Jezusie, jaka ta książka była płytka. Główna bohaterka bezpłciowa, główny bohater tez bez wielkiego polotu. Strasznie dużo niepotrzebnych opisów bardzo mało akcji i rozmów między głównymi bohaterami No czegokolwiek po czym można byłoby stwierdzić ze dwójka ma jakiekolwiek wspólne tematy cokolwiek…
10
irkag99

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam książki autorki i tym razem również się nie zawiodłam.
10
przeczytane1995

Z braku laku…

Bardzo toksyczna książka i bardzo płytka. Może fabuła miała potencjał, ale niestety cała otoczka wyszła nie najlepiej i nie wyszło zbyt dobrze.
00

Popularność




Autorka: Nana Bekher

Redakcja: Magdalena Binkowska

Korekta: Zofia Siewak-Sojka

Projekt graficzny okładki: Joanna Lisowska

eBook: Atelier Du Châteaux

Elementy graficzne makiety: Shutterstock: ArtistMiki

Zdjęcia na okładce: Dreamstime: Konstantin Meldyashev; Shutterstock: Stevan ZZ; Justyna Tylkowska (zdjęcie bio autorki)

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Knapek

Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by Nana Bekher

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki, bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2023

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8317-213-2

Rozdział 1

Callie

– Dzi­ęku­je­my i za­pra­sza­my po­now­nie – po­wie­dzia­łam i po­sła­łam klient­ce sze­ro­ki uśmiech.

Ko­bie­ta wy­szła, a moja przy­ja­ció­łka Lib­by za­mknęła za nią drzwi.

– Ostat­nia? – za­py­ta­ła, od­wra­ca­jąc się do mnie.

– Ostat­nia. Na dziś już ko­niec – od­po­wie­dzia­łam, a ona prze­kręci­ła klucz w zam­ku.

– Dzi­ęki Bogu – wes­tchnęła gło­śno z ulgą.

– Tak? Masz dość? – za­drwi­łam z niej lek­ko.

– Nogi mi za­raz od­pad­ną – po­wie­dzia­ła, po czym ci­ężko opa­dła na pufę i zdjęła buty, by roz­ma­so­wać sto­py.

– A mó­wi­łaś, że ja w pra­cy nic nie ro­bię, tyl­ko sto­ję i bie­li­znę sprze­da­ję – przy­po­mnia­łam jej.

– Oj no, sor­ry. My­li­łam się. Na­gro­da ci się na­le­ży.

– Nie prze­sa­dzaj – prych­nęłam. – Lu­dzie mają ci­ęższe pra­ce.

– Na­wet mi nie mów. – Po­trząsnęła gło­wą.

No tak, mo­głam do­dać, że prócz jed­no­dnio­wej pra­cy w bi­blio­te­ce, to pierw­sza ro­bo­ta Lib­by. Dziew­czy­na tro­chę się prze­li­czy­ła, bo na dwu­dzie­ste trze­cie uro­dzi­ny, za­miast no­we­go auta, do­sta­ła od ro­dzi­ców bi­let do do­ro­słe­go ży­cia. Wła­śnie w po­sta­ci sa­mo­dziel­no­ści.

Do Char­le­ston kil­ka lat temu przy­wió­dł mnie los. Z per­spek­ty­wy cza­su wi­dzę, że to było to­tal­ne sza­le­ństwo, ale pra­gnęłam stu­dio­wać ry­su­nek i ma­lar­stwo, dla­te­go zro­bi­łam lo­so­wa­nie. Chcia­łam się wy­rwać z Re­dwo­od nie­co da­lej, dla­te­go w ka­żdym sta­nie, któ­ry nie gra­ni­czył z Ore­go­nem, wy­szu­ka­łam uczel­nie ofe­ru­jące mój wy­ma­rzo­ny kie­ru­nek. Za­pi­sa­łam na­zwy sta­nów na kar­tecz­kach, wrzu­ci­łam do wor­ka i tak oto wy­lo­so­wa­łam Wir­gi­nię Za­chod­nią. Wy­bra­łam oczy­wi­ście sto­li­cę, czy­li Char­le­ston, i uczel­nię w tym mie­ście. Nie­ste­ty, rze­czy­wi­sto­ść oka­za­ła się bar­dziej skom­pli­ko­wa­na: trud­no było mi się utrzy­mać, więc zre­zy­gno­wa­łam ze stu­diów. Nie chcia­łam wci­ąż brać pie­ni­ędzy od ro­dzi­ców, dla­te­go ry­su­nek i ma­lo­wa­nie odło­ży­łam nie­co na bok i za­trud­ni­łam się naj­pierw w biu­rze pro­jek­to­wym jako se­kre­tar­ka, a rok temu w skle­pie z bie­li­zną. Jed­nak i pra­ca tu­taj sta­nęła pod zna­kiem za­py­ta­nia. Wła­ści­ciel­ka pół roku temu po­wa­żnie za­cho­ro­wa­ła i sklep tym­cza­so­wo prze­jęła jej cór­ka. Tym­cza­so­wo, bo po­wie­dzia­ła, że mak­sy­mal­nie po­ci­ągnie ten biz­nes pół roku. Mia­ła wła­sną pra­cę, któ­ra wy­ma­ga­ła od niej częstych wy­jaz­dów, a z po­wo­du skle­pu wi­ęk­szo­ść pro­jek­tów mu­sia­ła od­rzu­cać. Od kil­ku ty­go­dni mamy spo­re wy­prze­da­że i mało no­we­go to­wa­ru, jak­by­śmy przy­go­to­wy­wa­li się na za­mkni­ęcie. Oczy­wi­ście, z sze­fo­wą trud­no się do­ga­dać, bo wiecz­nie cho­dzi sfru­stro­wa­na i trak­tu­je nas jak zło ko­niecz­ne, dla­te­go coś czu­je­my, że o za­mkni­ęciu skle­pu do­wie­my się do­słow­nie tuż przed. Szu­ka­łam in­nej pra­cy, ale ostat­nie ty­go­dnie były dla mnie trud­ne i tak na­praw­dę do­pie­ro po­wo­li do­cho­dzi­łam do sie­bie. W wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym stra­ci­łam ro­dzi­ców. Wszy­scy bar­dzo moc­no to prze­ży­li­śmy i by­li­śmy roz­bi­ci: mia­łam star­sze ro­dze­ństwo, bra­ci Ca­le­ba i Gran­ta oraz sio­strę Se­ilę. Żad­ne z nas nie miesz­ka­ło w ro­dzin­nym mie­ście. Od­kąd na­sze dro­gi się ro­ze­szły, kon­takt rów­nież nie­co osła­bł. W kom­ple­cie spo­ty­ka­li­śmy się na Boże Na­ro­dze­nie, bo tyl­ko wte­dy uda­wa­ło nam się ści­ągnąć Ca­le­ba z jego pod­ró­ży ży­cia. Mój brat był wol­ny jak ptak. Ni­g­dzie zbyt dłu­go nie za­grze­wał miej­sca i ci­ągle był nie­uchwyt­ny. Se­ila miesz­ka­ła w No­wym Jor­ku i też przy­je­żdża­ła do ro­dzi­ców, tyl­ko gdy już mu­sia­ła. Była w kon­flik­cie z tatą, któ­ry nie po­tra­fił jej wy­ba­czyć, że po­rzu­ci­ła me­dy­cy­nę, by stu­dio­wać dzien­ni­kar­stwo. Grant miesz­kał w Atlan­cie i tam pro­wa­dził fir­mę lo­gi­stycz­ną. Za dwa ty­go­dnie cze­ka nas ko­lej­ne spo­tka­nie, i to w ro­dzin­nym mie­ście, w Re­dwo­od. Ro­dzi­ce zo­sta­wi­li nam w spad­ku dom, win­ni­cę, staj­nię, a ta­kże pen­sjo­nat, któ­ry pro­wa­dzi­li. Jesz­cze nie pod­jęli­śmy de­cy­zji, co z tym wszyst­kim zro­bi­my, bo tak na­praw­dę ka­żde z nas mia­ło inne pla­ny. Ca­leb pew­nie przy­le­ci tyl­ko na kil­ka dni, Se­ila i Grant też szyb­ko wró­cą do sie­bie, a mnie mój chło­pak, Len­nox za­pro­po­no­wał, by­śmy prze­pro­wa­dzi­li się do San Fran­ci­sco. Oba­wiam się tego, bo nie wie­dzia­łam, jak on to so­bie wy­obra­ża. Póki co nic nie odło­żył, pra­co­wał je­dy­nie do­ryw­czo, a z mo­ich oszczęd­no­ści się nie utrzy­ma­my. Wy­naj­mie­my miesz­ka­nie i będzie po pie­ni­ądzach. Len­nox był bar­dzo po­ryw­czy i, nie­ste­ty, często naj­pierw ro­bił, po­tem my­ślał. Cza­sa­mi bra­ko­wa­ło mi do nie­go sił, ale ko­cha­łam go – jak­by to po­wie­dzia­ła Lib­by – bez­na­dziej­ną i śle­pą mi­ło­ścią.

– Przy­po­mi­nam ci, że to do­pie­ro twój pierw­szy dzień, a masz po­ma­gać mi cały ty­dzień.

– Je­śli prze­ży­ję.

– Nie dra­ma­ty­zuj. Do­bra, ogar­nij­my tu, bo chcę się jesz­cze za­ła­pać na rand­kę – po­wie­dzia­łam, a Lib­by ło­bu­zer­sko się uśmiech­nęła.

– A masz coś eks­tra na tę rand­kę?

– Oczy­wi­ście – przy­tak­nęłam i si­ęgnęłam po bie­li­znę, któ­rą wła­śnie dziś do­sta­łam. U nas nie było szans jej za­mó­wić, bo sze­fo­wa wy­prze­da­wa­ła, a nie spro­wa­dza­ła no­wo­ści, ale ja po pro­stu mu­sia­łam ją mieć.

– O cho­le­ra! – Lib­by aż unio­sła brwi. – To ten, co wi­dzia­ły­śmy w ka­ta­lo­gu?

Wy­jęłam z tor­by bar­dzo sek­sow­ny ko­ron­ko­wy kom­plet czar­nej bie­li­zny: biu­sto­nosz, strin­gi, po­ńczo­chy z pa­sem oraz szla­fro­czek. Len­nox osza­le­je!

– Do­kład­nie ten i za­mie­rzam go dziś za­ło­żyć.

– Da­jesz ty w ogó­le od­po­cząć temu swo­je­mu chło­pa­ko­wi?

– Cza­sa­mi – od­po­wie­dzia­łam i za­częły­śmy się śmiać.

Kil­ka ty­go­dni temu prze­cho­dzi­li­śmy z Len­no­xem kry­zys, ale prze­trwa­li­śmy, a on po­tem pra­wie mi się oświad­czył. Po­wie­dział, że jest pe­wien, iż je­stem tą je­dy­ną i chce już za­wsze być ze mną. Za­py­tał, czy chcę tego sa­me­go: dzie­lić z nim ży­cie i two­rzyć wspól­nie przy­szło­ść. To wszyst­ko brzmia­ło jak oświad­czy­ny, ale ja nie chcia­łam po­dej­mo­wać de­cy­zji na szyb­ko, zwłasz­cza że było źle mi­ędzy nami, bo zno­wu mnie oszu­kał. Ko­re­spon­do­wał na cza­cie z ja­ki­miś dziew­czy­na­mi i to były pi­kant­ne wia­do­mo­ści. Ko­lej­ny raz zła­mał mi ser­ce, a ja znów mu wy­ba­czy­łam. Po­wie­dzia­łam, że je­że­li przez pół roku nie wy­wi­nie mi żad­ne­go nu­me­ru i we­źmie się za sie­bie, zgo­dzę się wy­je­chać z nim do San Fran­ci­sco. Na ra­zie idzie mu tak so­bie. Je­śli cho­dzi o nasz zwi­ązek, to bar­dzo się sta­ra, ale trud­no mu utrzy­mać sta­łą pra­cę, aby odło­żyć ja­kieś pie­ni­ądze.

Pół go­dzi­ny pó­źniej sko­ńczy­ły­śmy sprząta­nie. Za­zwy­czaj by­ły­śmy w skle­pie we trzy, ale Ju­dith dziś zwol­ni­ła się o dru­giej, a Ka­ren mia­ła w tym ty­go­dniu ja­kieś eg­za­mi­ny, dla­te­go po­pro­si­łam na szyb­ko Lib­by, by nam po­mo­gła. Sze­fo­wej było to na rękę, że same ko­goś zna­la­zły­śmy na ten ty­dzień.

– Sko­ńczo­ne – oznaj­mi­ła Lib­by, gło­śno wzdy­cha­jąc.

– Ja też już sko­ńczy­łam – po­wie­dzia­łam i wy­ta­rłam blat.

– To może cię pod­rzu­cę? – za­pro­po­no­wa­ła.

– W su­mie mo­żesz mnie od razu pod­wie­źć do Len­no­xa. Wra­ca do­pie­ro za go­dzi­nę, więc zro­bię mu nie­spo­dzian­kę – rzu­ci­łam i po­czu­łam przy­jem­ne mro­wie­nie na samą myśl o na­szych wspól­nych chwi­lach.

– To cho­dźmy!

– Wiesz co? Za­dzwo­nię tyl­ko i za­mó­wię nam coś do je­dze­nia, od­bie­rze­my po dro­dze.

– Weź mi od razu sa­łat­kę z kur­cza­kiem.

– Ja­sne.

Za­bra­łam swo­je rze­czy, za­mknęły­śmy sklep i po­szły­śmy na par­king. Mia­łam klu­cze do miesz­ka­nia Len­no­xa, więc po ode­bra­niu za­mó­wie­nia za­mie­rza­łam na nie­go po­cze­kać. Do­kład­nie pół go­dzi­ny pó­źniej by­łam już w jego miesz­ka­niu. Chy­ba mu się spie­szy­ło, gdy wy­cho­dził do pra­cy, bo nie bar­dzo po­sprzątał. Za­częłam ogar­niać nie­co miesz­ka­nie, gdy usły­sza­łam prze­kręca­jący się w zam­ku klucz. Chcia­łam zro­bić mu nie­spo­dzian­kę, więc za­mknęłam drzwi, żeby nie od razu się zo­rien­to­wał, że je­stem już w środ­ku. Po­szłam do kuch­ni po ta­le­rze, a wra­ca­jąc, prócz gło­su Len­no­xa usły­sza­łam jesz­cze je­den głos, a wła­ści­wie chi­chot: dam­ski. We­szłam do sa­lo­nu i wte­dy ich zo­ba­czy­łam. Za­sty­głam w bez­ru­chu, ta­le­rze wy­pa­dły mi z ręki, a Len­nox pa­trzył na mnie, jak­by zo­ba­czył du­cha.

– Cal­lie, co ty tu ro­bisz? – za­py­tał.

Dziew­czy­na, któ­rą przy­pro­wa­dził, lek­ko od­su­nęła się od nie­go, jed­nak wy­raz jej twa­rzy nie zdra­dzał, że czu­je się nie­zręcz­nie – wy­gląda­ła na roz­ba­wio­ną całą tą sy­tu­acją, a ja by­łam w ta­kim szo­ku, że nie po­tra­fi­łam wy­du­sić sło­wa.

– Cal­lie, po­wiedz coś… – na­le­gał Len­nox.

Wpa­try­wa­łam się w nie­go z nie­do­wie­rze­niem, za­sta­na­wia­jąc się, jak mo­głam być taka głu­pia. To nie był jego pierw­szy raz i te­raz już wie­dzia­łam, że się nie zmie­ni. Mia­łam to czar­no na bia­łym. Nie po­tra­fił do­cho­wać wier­no­ści, a ja za­słu­gi­wa­łam na coś wi­ęcej. Osta­tecz­nie prze­kre­ślił dwa wspól­ne lata.

– Do­bra, Gina, spa­daj – rzu­cił do dziew­czy­ny.

– Co? – za­py­ta­ła za­sko­czo­na.

No tak, to zde­cy­do­wa­nie ja by­łam tu nie­pro­szo­nym go­ściem.

– Nie prze­szka­dzaj­cie so­bie – ode­zwa­łam się w ko­ńcu.

– Cal­lie…

– Co jest z tobą, kur­wa, nie tak?! – Za­ci­snęłam moc­no usta. – Nie po­tra­fisz utrzy­mać fiu­ta w spodniach?

– Mała, to nie tak…

– Boże, co za no­wo­ść! – za­drwi­łam. – Pew­nie to wszyst­ko, to tyl­ko wy­twór mo­jej wy­obra­źni!

– Mogę wy­ja­śnić – po­wie­dział ła­god­nie.

– Nie mam za­mia­ru tego słu­chać.

Mi­nęłam ich i po­szłam do przed­po­ko­ju. Nie­do­brze mi się zro­bi­ło na ich wi­dok. Sta­ra­łam się za­cho­wać spo­kój. Za­ci­snęłam moc­no po­wie­ki, by żad­na łza nie spły­nęła mi po po­licz­ku. Nie chcia­łam, by Len­nox wi­dział, że przez nie­go pła­czę, nie był tego wart. Choć ser­ce mi pęka­ło, ro­bi­łam wszyst­ko, żeby nie zo­ba­czył mo­ich łez.

– Daj mi spo­kój, Len­nox! – wark­nęłam. – Baw­cie się, w ko­ńcu mie­li­ście wspól­ne pla­ny – do­da­łam nie­co drżącym gło­sem, bo choć bar­dzo się sta­ra­łam, nie do ko­ńca by­łam w sta­nie nad sobą za­pa­no­wać.

Od­wró­ci­łam się, na­ci­snęłam klam­kę i wy­szłam z miesz­ka­nia. Kciu­kiem ota­rłam po­je­dyn­czą łzę i szyb­ko zbie­głam po scho­dach.

– Cal­lie! – usły­sza­łam za sobą, ale nie za­trzy­my­wa­łam się. – Cal­lie, za­cze­kaj!

Nie­ste­ty, Len­nox wy­bie­gł za mną i mnie do­go­nił. Chwy­cił mnie za ra­mię, a ja po­czu­łam, że wszyst­ko się we mnie go­tu­je. By­łam zła na sie­bie, że znów da­łam się oszu­kać. Nie wy­trzy­ma­łam i wy­mie­rzy­łam mu siar­czy­sty po­li­czek, aż mnie za­pie­kła dłoń.

– Od­czep się, ro­zu­miesz?! – Zmarsz­czy­łam gniew­nie brwi.

– Cal­lie, po­roz­ma­wiaj­my. – Miał wzrok nie­wi­ni­ąt­ka, któ­re zo­sta­ło nie­słusz­nie oska­rżo­ne.

– Ale o czym my mamy roz­ma­wiać? Przy­pro­wa­dzi­łeś so­bie do domu la­skę, kie­dy ja na cie­bie cze­ka­łam! – krzyk­nęłam. – I nie mów mi, że nic cię z nią nie łączy.

– No ale nie łączy. – Roz­ło­żył bez­rad­nie ręce. – Pierw­szy raz się z nią umó­wi­łem.

– O ten je­den raz za dużo – pod­kre­śli­łam. – Zresz­tą to już nie­wa­żne.

– Skar­bie, ale ja cię ko­cham – wy­znał, ro­bi­ąc ma­śla­ne oczy, ale ja nie po­tra­fi­łam mu uwie­rzyć.

– I z tej mi­ło­ści mu­sisz od cza­su do cza­su mnie zdra­dzić?

Spu­ścił na mo­ment wzrok. Nasz zwi­ązek nie miał żad­nej przy­szło­ści.

– Mała, pro­szę, daj mi ostat­nią szan­sę. – Pró­bo­wał chwy­cić moje dło­nie, lecz się od­su­nęłam. – Przy­si­ęgam, że się po­pra­wię.

– Len­nox, da­łam ci już dwie szan­se – wes­tchnęłam. – Czy ja na­praw­dę za­słu­gu­ję na ta­kie trak­to­wa­nie?

– Przy­si­ęgam, że to był ostat­ni raz. – Zło­żył dło­nie jak do mo­dli­twy.

– Daj mi spo­kój, Len­nox. To ko­niec – po­wie­dzia­łam sta­now­czo.

– Cal­lie… – szep­nął, ale już nie mia­łam ocho­ty go słu­chać.

Od­wró­ci­łam się, otu­li­łam moc­niej kurt­ką i igno­ru­jąc, że wci­ąż mnie woła, po­szłam w stro­nę przy­stan­ku au­to­bu­so­we­go. Gdy do­ta­rłam do domu, emo­cje pu­ści­ły i roz­pła­ka­łam się. Nie chcia­łam, by Len­nox wi­dział moje łzy, ale te­raz nie wy­trzy­ma­łam. Mo­głam mu wy­krzy­czeć, ja­kim był dup­kiem, że zła­mał mi ser­ce, ale nie chcia­łam po­ka­zać, jak moc­no mnie zra­nił. Da­łam mu szan­sę, bo z ta­kim prze­ko­na­niem mó­wił o na­szej wspól­nej przy­szło­ści, a tym­cza­sem on po pro­stu nie po­tra­fił być mi wier­ny. Jak w ta­kiej sy­tu­acji chciał co­kol­wiek bu­do­wać? Czu­łam się cho­ler­nie źle, nie mo­głam so­bie zna­le­źć miej­sca, bo ci­ągle mia­łam Len­no­xa i tę dziew­czy­nę przed ocza­mi. Gdy­by nie to, że ju­tro mu­sia­łam być w pra­cy, opró­żni­ła­bym te bu­tel­ki z al­ko­ho­lem, któ­re trzy­ma­łam na spe­cjal­ne oka­zje. Lib­by mo­gła śmia­ło po­wie­dzieć: „a nie mó­wi­łam”, a ja po­win­nam przy­znać jej ra­cję. Ostrze­ga­ła mnie przed ta­ki­mi fa­ce­ta­mi jak Len­nox, jak wi­dać słusz­nie. Nie mia­łam już siły do tego wszyst­kie­go, chcia­łam po pro­stu prze­stać o tym my­śleć. Zja­dłam spa­ghet­ti, któ­re mia­łam w lo­dów­ce, wzi­ęłam prysz­nic i po­ło­ży­łam się spać.

Rozdział 2

Callie

Rano obu­dzi­łam się z bó­lem gło­wy, jak­bym mia­ła ogrom­ne­go kaca, a prze­cież nic nie wy­pi­łam. Pod­nio­słam te­le­fon, by spraw­dzić, któ­ra go­dzi­na, ale pierw­sze, co zo­ba­czy­łam, to dwa nie­ode­bra­ne po­łącze­nia i czte­ry wia­do­mo­ści od Len­no­xa. Oczy­wi­ście, w ese­me­sach mnie prze­pra­szał, jed­nak co to niby mia­ło zmie­nić? Nie za­mie­rza­łam mu od­po­wia­dać. Pod­nio­słam się z łó­żka i za­częłam szy­ko­wać do pra­cy. Chy­ba pierw­szy raz szłam z taką ra­do­ścią na swo­ją zmia­nę, bo wie­dzia­łam, że tyl­ko pra­ca po­zwo­li mi za­jąć my­śli na tyle, by nie sku­pia­ły się wy­łącz­nie na Len­no­xie. Lib­by z pew­no­ścią będzie chcia­ła wie­dzieć co i jak, jed­nak nie była zbyt cie­kaw­ska. Wie­dzia­ła, kie­dy chcia­łam się wy­ga­dać, a kie­dy po­trze­bo­wa­łam po pro­stu po­mil­czeć i coś prze­pra­co­wać. Ży­cie mnie na­uczy­ło, że ból mija, ale po­trze­ba na to cza­su. Wie­dzia­łam, że ta rana się za­goi, że kie­dyś prze­sta­nę cier­pieć, a te­raz na­praw­dę nie chcia­łam ci­ągle o tym mó­wić. Nie­ste­ty, nie było to ła­twe, bo Len­nox wci­ąż do mnie dzwo­nił.

W pra­cy mia­ły­śmy lu­źniej­szą chwi­lę, więc Lib­by po­szła po lunch. Ukrad­kiem prze­gląda­łam za­war­to­ść mo­je­go te­le­fo­nu, usu­wa­jąc zdjęcia z Len­no­xem. Było mi cho­ler­nie przy­kro, bo na­praw­dę wie­rzy­łam, że może nam się udać.

Przy­ja­ció­łka wró­ci­ła z pa­pie­ro­wą tor­bą, z któ­rej uno­sił się aro­ma­tycz­ny za­pach.

– Dla cie­bie baj­gle z ser­kiem i ło­so­siem, a dla mnie ka­nap­ka z ho­ma­rem – po­wie­dzia­ła i roz­pa­ko­wa­ła je­dze­nie.

– Lib­by, nie tu – skar­ci­łam ją, bo wie­dzia­łam, że gdy­by przy­szła sze­fo­wa, to nie­źle by mi się obe­rwa­ło.

– Wy­lu­zuj – po­wie­dzia­ła i roz­sia­dła się wy­god­nie. – Nie­raz wpa­da­łam do cie­bie na lunch i o tej po­rze ni­g­dy jej tu nie było. A tak w ogó­le to ta two­ja sze­fo­wa za­cho­wu­je się, jak­by jesz­cze w tym ty­go­dniu mia­ła za­mknąć sklep – do­da­ła, roz­gląda­jąc się do­oko­ła.

Nasz asor­ty­ment z ka­żdym dniem się zmniej­szał. Z jed­nej stro­ny to do­brze, bo rze­czy się sprze­da­wa­ły, ale z dru­giej wła­śnie to zbli­ża­ło nas do ko­ńca. Wie­dzia­łam, że wła­ści­ciel­ka, pani Mar­tha, nie za­mknęła­by skle­pu, ale pew­nie w tej sy­tu­acji nie mia­ła zbyt wie­le do po­wie­dze­nia. Jej młod­sza cór­ka mia­ła do­pie­ro trzy­na­ście lat, a mąż zma­rł kil­ka lat temu, więc oprócz Mil­lie, star­szej cór­ki, nie miał kto jej po­móc.

– Wca­le by mnie to nie zdzi­wi­ło – wes­tchnęłam.

– I co zro­bisz? – za­py­ta­ła Lib­by, po czym wgry­zła się w ka­nap­kę.

– Wiesz, za­wsze są ja­kieś opcje. W osta­tecz­no­ści wku­pię się ja­koś w ła­ski Gran­ta i może za­ha­czę się u nie­go w fir­mie – rzu­ci­łam, roz­my­śla­jąc nad swo­ją naj­bli­ższą przy­szło­ścią.

– Ty na­praw­dę chcesz wy­je­chać z Char­le­ston i mnie zo­sta­wić?

– Ej no, prze­cież mo­żesz je­chać ze mną. – Szturch­nęłam ją w ra­mię. – Je­śli ja nie będę tu mia­ła sta­łej pra­cy, to ty tym bar­dziej – rzu­ci­łam ze śmie­chem.

– No bar­dzo ci dzi­ęku­ję za wia­rę we mnie – fuk­nęła. – Ale że­byś wie­dzia­ła, po­ja­dę za tobą.

– Na to li­czę!

Na­gle roz­le­gł się dzwo­nek mo­je­go te­le­fo­nu. Nie­chęt­nie spoj­rza­łam w jego stro­nę, bo wie­dzia­łam kto to. Jesz­cze nie zdąży­łam go zmie­nić, a Len­nox miał przy­pi­sa­ny inny niż resz­ta kon­tak­tów.

– Niech zgad­nę, Len­nox? – Lib­by pod­nio­sła na mnie wzrok.

– Nie­ste­ty – wes­tchnęłam i od­rzu­ci­łam po­łącze­nie.

– Moja dro­ga, to się robi tak – po­wie­dzia­ła, po czym wzi­ęła mój te­le­fon i coś w nim wy­stu­ka­ła.

– Co zro­bi­łaś?

– Za­blo­ko­wa­łam jego nu­mer – od­po­wie­dzia­ła.

– Po­wa­żnie? – za­śmia­łam się. – I my­ślisz, że to wy­star­czy?

– Ra­czej nie, ale będziesz mia­ła odro­bi­nę spo­ko­ju. Cal­lie, mi­nie tro­chę cza­su, za­nim wy­rzu­cisz go z ser­ca – do­da­ła.

– Na­wet nie wiem, jak się za to za­brać – po­wie­dzia­łam za­my­ślo­na.

– Bo za to się nie za­bie­ra, to musi przy­jść samo, z cza­sem. W ogó­le nie po­win­naś była wi­ązać się z nim, ale sko­ro już po­pe­łni­łaś ten błąd, ja cię z tego wy­ci­ągnę. – Uśmiech­nęła się sze­ro­ko.

– Niby jak?

– Naj­lep­szym spo­so­bem na zła­ma­ne ser­ce, jest nowa mi­ło­ść – skwi­to­wa­ła. – Za­stąp Len­no­xa no­wym fa­ce­tem.

– O nie! – Po­kręci­łam gło­wą. – Te­raz tym bar­dziej nie mam ocho­ty na ro­man­se.

– A seks? – za­py­ta­ła.

– Co seks? – Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– Nie będzie ci tego bra­ko­wać?

– Pew­nie tak, ale te­raz w gło­wie mam zdra­dza­jące­go mnie Len­no­xa, więc i do sek­su mnie nie ci­ągnie. – Aż się skrzy­wi­łam.

– Do­pó­ki na two­jej dro­dze nie sta­nie ja­kiś go­rący przy­stoj­niak – po­wie­dzia­ła i pu­ści­ła do mnie oko.

– Póki co, na mo­jej dro­dze za­raz sta­nie bez­ro­bo­cie – prych­nęłam.

– Oj, coś wy­my­śli­my.

– Wiem.

Za­blo­ko­wa­nie nu­me­ru Len­no­xa w ja­kiś spo­sób po­mo­gło, bo przez dwa ko­lej­ne dni w ogó­le się nie od­zy­wał. Po­wo­li oswa­ja­łam się z my­ślą, że to był na­praw­dę ko­niec. Nie będzie czu­łych po­ca­łun­ków, roz­pa­la­jące­go do­ty­ku, na­mi­ęt­nych chwil we dwo­je… To wszyst­ko sta­wa­ło się prze­szło­ścią, a ja mu­sia­łam się przy­zwy­cza­ić do no­wej te­ra­źniej­szo­ści. Wie­le się w moim ży­ciu zmie­ni i żeby prze­trwać, mu­sia­łam być sil­na.

Dziś mia­łam przy­jść do pra­cy trzy go­dzi­ny pó­źniej, bo kie­dyś zo­sta­łam dłu­żej za Ju­dith, ale o ósmej za­dzwo­ni­ła do mnie sze­fo­wa z in­for­ma­cją, że będzie w skle­pie o dzie­wi­ątej i chce z nami po­roz­ma­wiać. Do­my­śla­łam się, o co jej cho­dzi. To nie wró­ży­ło nic do­bre­go i wie­dzia­łam, na co się szy­ko­wać. Cho­le­ra ja­sna! Wszyst­ko za­częło się sy­pać. Osi­wie­ję od tych zmar­twień. Do­brze, że na mo­ich blond wło­sach nie będzie aż tak wi­dać.

Za pi­ęt­na­ście dzie­wi­ąta by­łam już w pra­cy. Dziew­czy­ny cho­dzi­ły zde­ner­wo­wa­ne, trzy­ma­jąc kciu­ki za to, żeby jed­nak sze­fo­wa chcia­ła po­ga­dać o czy­mś in­nym. Czy tyl­ko ja by­łam taką pe­sy­mist­ką?

Punk­tu­al­nie o dzie­wi­ątej do skle­pu we­szła Mil­lie. Wi­dać było, że się spie­szy i wpa­dła tyl­ko na chwi­lę. Od razu prze­szła do rze­czy, bez owi­ja­nia w ba­we­łnę. Po­wie­dzia­ła, że z ko­ńcem mie­si­ąca, czy­li za dwa ty­go­dnie, za­my­ka sklep. W ostat­nim dniu wy­pła­ci nam pen­sje, ale nie do­sta­nie­my od­pra­wy, gdyż przez ostat­nie mie­si­ące sklep nie przy­no­sił wy­star­cza­jących do­cho­dów. Oczy­wi­ście, przy­po­mnia­ła nam, że już na sa­mym po­cząt­ku pod­kre­śli­ła, że za pół roku za­mknie in­te­res – ten czas wła­śnie mi­nął, więc nie po­win­no nas to dzi­wić. No cóż, taka wła­śnie była Mil­lie. Nie za­sko­czy­ła mnie, choć li­czy­łam na od­pra­wę. Mia­łam tro­chę oszczęd­no­ści, ale na dłu­go nie wy­star­czą. Wie­dzia­łam, że mu­szę coś szyb­ko wy­my­ślić.

Gdy wy­cho­dzi­łam z pra­cy, za­dzwo­ni­ła moja sio­stra.

– Cze­ść, Se­ila.

– Hej! A co ty masz taki przy­gnębio­ny głos? Coś się sta­ło?

– Nic ta­kie­go – od­po­wie­dzia­łam, bo nie chcia­łam za­wra­cać jej gło­wy swo­imi pro­ble­ma­mi. – Dłu­gi dzień w pra­cy.

– Masz ja­kieś pla­ny na ten week­end? – za­py­ta­ła.

Bio­rąc pod uwa­gę, że za­raz będę bez­ro­bot­na, nie za­mie­rza­łam sza­leć.

– Żad­nych – od­pa­rłam.

– To do­brze, bo dzwo­nił Ca­leb i w week­end będzie w Sta­nach, więc chce prze­ło­żyć spo­tka­nie – wy­ja­śni­ła.

– W su­mie mi pa­su­je, a jak Grant?

– Za­raz będę do nie­go dzwo­nić i li­czę, że da radę przy­je­chać, bo prze­cież Ca­leb za­raz zno­wu uciek­nie – prych­nęła.

– Ja­sne, daj mi tyl­ko znać, czy to na sto pro­cent.

– Pew­nie. Je­ste­śmy w kon­tak­cie.

– Na ra­zie!

– Pa, mała!

Roz­łączy­łam się i po­szłam na przy­sta­nek au­to­bu­so­wy. Może to i le­piej, że spo­tka­my się szyb­ciej? Będzie­my mieć to już za sobą. Mu­si­my pod­jąć wspól­ną de­cy­zję, co zro­bić z ran­czem, całą po­sia­dło­ścią. Część pra­cow­ni­ków zre­zy­gno­wa­ła z pra­cy, ale w pen­sjo­na­cie zo­sta­ła pani Ce­li­ne An­der­son, któ­ra po­ma­ga­ła głów­nie ma­mie. Oprócz niej pra­co­wa­ło jesz­cze kil­ka osób: po­ko­jów­ka Ma­ri­na Hurst, ku­char­ka Rose McCrac­ken, Ryan Ewing i Finn Cas­si­dy, któ­rzy zaj­mo­wa­li się zwie­rzęta­mi, ogrod­nik Ralph Scott i Da­vin Re­ece, któ­ry po­ma­gał ta­cie w win­ni­cy. Wie­dzie­li­śmy, że sami tego nie po­ci­ągną. Może i pen­sjo­nat trze­ba będzie za­mknąć? Otrzy­ma­li­śmy spa­dek, ale co da­lej? Wszyst­ko oka­że się w ten week­end.

Kie­dy by­łam już pod do­mem, za­uwa­ży­łam, że na ław­ce obok scho­dów sie­dzi Len­nox. Cho­le­ra ja­sna! Chcia­łam się wy­co­fać, gdyż nie mia­łam ocho­ty na spo­tka­nie z nim, ale było za pó­źno, bo mnie zo­ba­czył. Od razu ze­rwał się z ław­ki i pod­bie­gł do mnie.

– Hej, Cal­lie!

– Co tu ro­bisz? – za­py­ta­łam szorst­ko, sta­ra­jąc się na nie­go nie pa­trzeć.

– Nie mogę się do cie­bie do­dzwo­nić, a ese­me­sy nie do­cho­dzą.

– Bo za­blo­ko­wa­łam twój nu­mer – rzu­ci­łam, mi­ja­jąc go w dro­dze na schod­ki.

– Cal­lie, dla­cze­go? – Jego głos za­czął się ła­mać.

– Len­nox! – wark­nęłam wście­kle, od­wra­ca­jąc się do nie­go. – Na­praw­dę uwa­żasz, że nie mia­łam po­wo­du? – Zmarsz­czy­łam gniew­nie brwi.

Zno­wu wal­czy­łam sama ze sobą. Sta­ra­łam się być przy nim twar­da, nie oka­zy­wać uczuć, by nie uznał, że jed­nak może mnie prze­ko­nać i pew­nie dam mu szan­sę.

– Cal­lie, prze­cież ja nic nie zro­bi­łem. – Roz­ło­żył ręce. – Nie zdra­dzi­łem cię.

– To po co przy­pro­wa­dzi­łeś ją do domu? – za­py­ta­łam, a on spu­ścił wzrok. – No wła­śnie, Len­nox. Za­mie­rza­łeś się z nią pie­przyć, a ja po pro­stu po­psu­łam ci pla­ny.

– To nie tak. – Po­kręcił gło­wą. – Przy­si­ęgam, do ni­cze­go nie do­szło. Na­praw­dę nie za­słu­gu­ję na odro­bi­nę za­ufa­nia? By­li­śmy ze sobą dwa lata, to nic dla cie­bie nie zna­czy? – Pa­trzył na mnie tak smut­nym wzro­kiem, jak­bym to ja była temu wszyst­kie­mu win­na.

– Czy ty sie­bie sły­szysz?! – wy­bu­chłam. – My­ślisz, że ja nic nie czu­ję?! To cho­ler­nie boli, Len­nox! – wy­zna­łam, za­ci­ska­jąc moc­no po­wie­ki. – Boli, ale boję się za­ufać ci zno­wu – do­da­łam drżącym gło­sem.

– Cal­lie, pro­szę…

Chwy­cił moje dło­nie, ale wy­ry­wa­łam mu się, by nie czuć tak zgub­ne­go dla mnie do­ty­ku. Mimo wszyst­ko wci­ąż na mnie dzia­łał. Pró­bo­wa­łam to blo­ko­wać, od­py­chać, ale to na­dal była świe­ża spra­wa. Ser­ce mi pęka­ło i co­raz trud­niej było mi opa­no­wać łzy. Czu­łam, że po­je­dyn­cze już spły­wa­ją po mo­ich po­licz­kach.

– Len­nox, zo­staw mnie.

– Mała…

Na­gle chwy­cił moją twarz i szyb­ko wpił się w moje usta. Nie mo­głam od­wza­jem­nić tego po­ca­łun­ku. Gwa­łtow­nie go prze­rwa­łam, od­py­cha­jąc Len­no­xa od sie­bie. Cała drża­łam, le­d­wo ła­pi­ąc od­dech.

– Już ni­g­dy wi­ęcej mi tego nie zro­bisz, Len­nox! – rzu­ci­łam sta­now­czo. – To ko­niec i daj mi wresz­cie spo­kój. Nie przy­cho­dź tu, nie szu­kaj ze mną kon­tak­tu, bo ja tego nie chcę – do­da­łam pew­na swo­ich słów.

Pa­trzył na mnie z nie­do­wie­rza­niem. Do tej pory wszyst­ko mu wy­ba­cza­łam, ale cza­ra go­ry­czy się prze­la­ła. Nasz zwi­ązek, opar­ty na kłam­stwie i bra­ku za­ufa­nia, nie mia­łby żad­nych szans.

– Sko­ro tego chcesz… – ode­zwał się po chwi­li. – Ale wiedz, że je­steś nie­spra­wie­dli­wa, Cal­lie. Trzy­maj się – do­dał, po czym od­wró­cił się i ru­szył w stro­nę swo­je­go auta.

Ja by­łam nie­spra­wie­dli­wa?! Do­brze, że już po­sze­dł, bo sko­ńczy­ło­by się to kłót­nią, a nie mia­łam ocho­ty na dal­szą roz­mo­wę z nim. To nie wy­da­wa­ło się ła­twe, ale wie­dzia­łam, że kie­dyś jesz­cze będzie do­brze. Prze­cież musi być...

Rozdział 3

Callie

Do Re­dwo­od do­ta­rłam w samo po­łud­nie. By­łam pierw­sza, bo moje ro­dze­ństwo mia­ło przy­je­chać do­pie­ro ju­tro, na spo­tka­nie z no­ta­riu­szem. Ja i tak mia­łam wol­ne, więc przy oka­zji mia­łam za­miar nie­co ro­zej­rzeć się po oko­li­cy i zo­ba­czyć, czy coś się zmie­ni­ło od mo­jej wy­pro­wadz­ki. Gdy przy­je­cha­li­śmy na po­grzeb i sty­pę, tak na­praw­dę nie było na nic cza­su; na­wet nie my­śle­li­śmy o spra­wach zwi­ąza­nych ze spad­kiem, z for­mal­no­ścia­mi, ale i je trze­ba upo­rząd­ko­wać. Choć tyl­ko na week­end, to z sen­ty­men­tem wró­ci­łam w ro­dzin­ne stro­ny. Dom stał nie­co na od­lu­dziu, w oto­cze­niu nie­du­że­go lasu. Po­pu­la­cja Re­dwo­od w po­rów­na­niu do Char­le­ston była nie­wiel­ka, a ja po­trze­bo­wa­łam tro­chę ci­szy i spo­ko­ju, cho­ćby przez kil­ka dni. Po po­nad dzie­wi­ęcio­go­dzin­nym lo­cie wy­lądo­wa­łam na lot­ni­sku Ro­gue Val­ley w po­bli­żu Med­ford, a stam­tąd uda­łam się tak­sów­ką do Re­dwo­od. Wy­sia­dłam w po­bli­żu par­ku, do któ­re­go często przy­cho­dzi­łam z ko­le­żan­ka­mi, bo chcia­łam się prze­jść. Mimo zim­nej po­go­dy, po­trze­bo­wa­łam spa­ce­ru, żeby roz­pro­sto­wać ko­ści, za­czerp­nąć po­wie­trza i nie­co się roz­bu­dzić. Na szczęście nie pa­da­ło, ale szcze­rze bra­ko­wa­ło mi śnie­gu. Za ty­dzień Boże Na­ro­dze­nie, więc w mia­stecz­ku czu­ło się du­cha świ­ąt. Uli­ce, domy, par­ki były pi­ęk­nie ozdo­bio­ne świ­ątecz­ny­mi de­ko­ra­cja­mi i świa­te­łka­mi. Kie­dyś te oko­li­ce były mi ta­kie bli­skie, zna­łam je jak wła­sną kie­szeń, te­raz zaś tro­chę się tu zmie­ni­ło. Zro­bi­ło się no­wo­cze­śniej. Od­kąd wy­je­cha­łam do Char­le­ston, przy­je­żdża­łam tu za­le­d­wie dwa razy w roku, w tym raz na świ­ęta, ale wte­dy tak na­praw­dę by­li­śmy tu tyl­ko dwa dni. Ca­leb wła­ści­wie wpa­dał tyl­ko na obiad i za­raz je­chał na lot­ni­sko. Naj­dłu­żej zo­sta­wa­ła Se­ila. Tro­chę mnie to dzi­wi­ło, bo Le­onard, jej mąż, na­stęp­ne­go dnia wy­je­żdżał, a ona nie ru­sza­ła się stąd jesz­cze kil­ka dni, choć pew­nie w tym cza­sie je­dy­ne, co ro­bi­ła, to sprze­cza­ła się z tatą. Nie by­li­śmy bar­dzo zży­ci. Ow­szem, utrzy­my­wa­li­śmy kon­takt, jak to ro­dze­ństwo: od cza­su do cza­su do sie­bie dzwo­ni­li­śmy, ale tak na­praw­dę nic głęb­sze­go o so­bie nie wie­dzie­li­śmy, nie zwie­rza­li­śmy się so­bie, a o Ca­le­bie w ogó­le wie­dzie­li­śmy naj­mniej. Kil­ka lat temu jego dziew­czy­na wy­gra­ła nie­złą sumę na lo­te­rii i za­bra­ła go na wy­ciecz­kę gdzieś do Eu­ro­py. Wie­dzie­li­śmy tyl­ko tyle, że kil­ka ty­go­dni pó­źniej się roz­sta­li, ale na­sze­mu bra­tu chy­ba się tam spodo­ba­ło, bo po­sta­no­wił zo­stać.

Po pó­łgo­dzin­nym spa­ce­rze nie­źle zmar­z­ni­ęta do­ta­rłam do po­sia­dło­ści. Do na­szej Love&Wine. Za­trzy­ma­łam się na mo­ment za­raz za bra­mą, roz­gląda­jąc do­oko­ła. To był nie­sa­mo­wi­ty wi­dok, a dom ro­dzi­ców ja­kże uro­czy. Gęsto po­ro­śni­ęty blusz­czem, wy­glądał, jak­by był nim otu­lo­ny. Ten bluszcz od za­wsze tu rósł. Nie pa­mi­ęta­łam na­zwy tej od­mia­ny, ale uwiel­bia­łam, jak zmie­niał ko­lor w ci­ągu roku. La­tem jego li­ście były ciem­no­zie­lo­ne, je­sie­nią i wio­sną czer­wo­ne, a zimą wręcz pur­pu­ro­we. Pen­sjo­nat stał tuż obok domu. Pi­ętro­wy bu­dy­nek z pod­da­szem fa­scy­no­wał wiej­skim kli­ma­tem i do­sko­na­łym ze­sta­wie­niem drew­na z ka­mie­niem na ele­wa­cji. Miał dzie­si­ęć po­koi dla go­ści, ka­żdy oczy­wi­ście z ła­zien­ką, oprócz tego kuch­nię, małą re­stau­ra­cjo-ja­dal­nię, spi­żar­nię, a ta­kże dwa po­ko­je w dru­gim skrzy­dle. W jed­nym miesz­ka­ła pani An­der­son, a w dru­gim Rose. Po­zo­sta­li pra­cow­ni­cy byli z Re­dwo­od, oprócz jed­ne­go chło­pa­ka, Ry­ana. On miesz­kał ca­łkiem nie­da­le­ko, bo w Mer­lin, za­le­d­wie dwa­dzie­ścia mi­nut dro­gi stąd.

W dru­giej części ran­cza znaj­do­wa­ły się staj­nia, owczar­nia, bu­dy­nek go­spo­dar­czy oraz mały sad. W dzie­ci­ństwie jed­nym z mo­ich ulu­bio­nych miejsc był staw z kacz­ka­mi. Kie­dyś ro­dzi­ce mie­li wi­ęcej koni, ale te­raz zo­sta­ły tyl­ko trzy. Oczy­wi­ście, była też nie­wiel­ka wi­niar­nia. Mama z tatą od lat pro­wa­dzi­li in­te­re­sy z Ri­char­dem Burn­ha­mem, któ­ry sku­po­wał od nich wino. Pan Burn­ham już za­in­te­re­so­wał się kup­nem win­ni­cy, ale wszyst­ko po­zo­sta­wa­ło jesz­cze pod zna­kiem za­py­ta­nia.

Otu­li­łam się moc­niej kurt­ką i ru­szy­łam da­lej. Gdy by­łam już nie­mal pod do­mem, drzwi się otwo­rzy­ły i wy­szła pani An­der­son. Mu­sia­ła wi­dzieć, jak szłam chod­ni­kiem.

– Cal­lie, dziec­ko, jak do­brze cię wi­dzieć! – Uśmiech­nęła się do mnie ser­decz­nie.

– Dzień do­bry, pani An­der­son – przy­wi­ta­łam się.

– Cho­dź do środ­ka, ko­cha­na. Pew­nie zma­rzłaś.

– Tro­chę – skrzy­wi­łam się lek­ko.

Bar­dzo bra­ko­wa­ło tu mamy i taty, ale pani An­der­son dba­ła o dom. Było czy­sto i pach­nia­ło świe­żym cia­stem. Zo­sta­wi­łam ba­gaż w przed­po­ko­ju i po­szły­śmy do kuch­ni.

– Sia­daj, a ja już ro­bię ci her­ba­tę. Upie­kłam ser­nik. Mam na­dzie­ję, że się sku­sisz?

– Z wiel­ką chęcią – od­po­wie­dzia­łam i ro­zej­rza­łam się do­oko­ła.

Dom był dwu­pi­ętro­wy. Na dole miał dwa po­ko­je, sa­lon, kuch­nię, ja­dal­nię oraz ła­zien­kę, a na gó­rze ko­lej­ne dwa po­ko­je, a ta­kże su­szar­nię. Mój po­kój był na dole, a Se­ili i chło­pa­ków na gó­rze. Ca­leb miesz­kał z Gran­tem, ale ich po­kój był do­syć spo­ry, więc mie­li od­po­wied­nio dużo miej­sca. Kuch­nia była po­łączo­na z ja­dal­nią, a w sa­lo­nie mie­li­śmy ko­mi­nek.

– Bar­dzo dzi­ęku­je­my, że pani tak dba o dom – po­wie­dzia­łam z wdzi­ęcz­no­ścią.

– Daj spo­kój, dziec­ko – mach­nęła ręką – to sama przy­jem­no­ść. Uwiel­bia­łam wa­szych ro­dzi­ców i na­praw­dę bar­dzo mi ich tu bra­ku­je – do­da­ła ze smut­kiem.

– Nam też. – Spu­ści­łam wzrok. – Te­raz ża­łu­ję, że tak rzad­ko tu przy­je­żdża­łam. Prze­cież ja wła­ści­wie nie od­wie­dza­łam ro­dzi­ców… Ostat­ni raz wi­dzia­łam się z nimi w maju i jak co roku mie­li­śmy się spo­tkać w świ­ęta… – Mój głos drżał, a do oczu na­pły­nęły łzy. – I już się nie uda­ło.

– Nie smuć się, za­wsze by­łaś naj­ra­do­śniej­szym dziec­kiem. Mar­ga­ret na­zy­wa­ła cię Iskier­ką. – Uśmiech­nęła się.

– Nie­wie­le z tego dziec­ka zo­sta­ło.

– I do­brze! W ko­ńcu je­steś już ko­bie­tą, i to nie­zwy­kle pi­ęk­ną, któ­ra z pew­no­ścią zła­ma­ła nie­jed­no męskie ser­ce. – Pu­ści­ła do mnie oko.

– Do fa­ce­tów ra­czej nie mam szczęścia – wes­tchnęłam.

– Dla­te­go, że jesz­cze nie spo­tka­łaś tego je­dy­ne­go – do­da­ła.

Póki co, w to wąt­pi­łam. Nie chcia­łam szu­kać ni­ko­go na siłę, a poza tym do­pie­ro co roz­sta­łam się z Len­no­xem i nie my­śla­łam o ko­lej­nym zwi­ąz­ku. Na ra­zie mia­łam na gło­wie inne spra­wy, a do tego zła­ma­ne ser­ce.

Roz­pa­ko­wa­łam się w swo­im daw­nym po­ko­ju, wzi­ęłam kąpiel i po­ło­ży­łam się do łó­żka, bo by­łam wy­czer­pa­na. Gdy się obu­dzi­łam, do­cho­dzi­ła siód­ma. Mat­ko, prze­spa­łam cały dzień, za­miast po­móc pani An­der­son. Ubra­łam się i po­szłam do pen­sjo­na­tu, by spraw­dzić, czy ko­bie­ta nie po­trze­bu­je wspar­cia. Gdy we­szłam do środ­ka, zo­ba­czy­łam, że pod­le­wa kwiat­ki.

– Już je­stem! – za­wo­ła­łam, a ona się od­wró­ci­ła. – Prze­pra­szam, że pani nie po­mo­głam, ale za­snęłam jak nie­dźwie­dź.

– Spo­koj­nie, ko­cha­na. Przez cały czas była tu Ma­ri­na, po­je­cha­ła do­pie­ro pół go­dzi­ny temu – wy­ja­śni­ła.

– Są w ogó­le ja­cyś go­ście? – za­py­ta­łam, po­nie­waż w pen­sjo­na­cie było bar­dzo ci­cho.

– Jest jed­na pani w po­ko­ju na gó­rze, ale za trzy dni wy­je­żdża – od­po­wie­dzia­ła. – Ostat­nio nie mamy tylu go­ści, co za­zwy­czaj, ale je­ste­śmy do­brej my­śli.

– Będę się zbie­rał!

Usły­sza­łam męski głos, więc się od­wró­ci­łam i zo­ba­czy­łam chło­pa­ka, któ­re­go po­zna­łam na po­grze­bie ro­dzi­ców. To był Ryan. Pra­co­wał przy zwie­rzętach z Fin­nem.

– O, prze­pra­szam – zmie­szał się – ale… – urwał, przy­gląda­jąc mi się. – Ty je­steś Cal­lie, tak?

– Tak, przy­je­cha­łam kil­ka go­dzin temu. Ju­tro zje­dzie się resz­ta.

– Faj­nie, że już je­steś. – Uśmiech­nął się do mnie.

– Pra­cu­jesz przy ko­niach, praw­da? – Wo­la­łam się upew­nić.

– Tak – po­twier­dził.

– Ryan będzie we­te­ry­na­rzem – po­wie­dzia­ła z dumą pani An­der­son.

– Jesz­cze dłu­ga dro­ga do tego – skwi­to­wał.

– Stu­diu­jesz we­te­ry­na­rię? – za­py­ta­łam.

– Chwi­lo­wo mam prze­rwę, mu­szę uzbie­rać kasę na stu­dia – wy­ja­śnił, a ja się za­my­śli­łam.

Kur­czę, prze­cież ci lu­dzie byli te­raz na­szy­mi pra­cow­ni­ka­mi. Sko­ro nie ode­szli, to zna­czy­ło, że za­le­ża­ło im na tej pra­cy, a my po­win­ni­śmy zro­bić wszyst­ko, by ją utrzy­ma­li.

– No nic, ja się zbie­ram – do­dał po chwi­li. – Do zo­ba­cze­nia ju­tro!

– Do ju­tra!

Chło­pak wy­sze­dł, a ja się za­częłam za­sta­na­wiać, co my tak na­praw­dę z tym wszyst­kim zro­bi­my. Mia­łam tyl­ko na­dzie­ję, że będzie­my zgod­ni i nikt przez na­szą de­cy­zję nie ucier­pi.

Rozdział 4

Callie

Obu­dzi­łam się wcze­śnie rano, bo usły­sza­łam, że ktoś przy­je­chał. Oka­za­ło się, że był to Ca­leb. Na­ro­bił ha­ła­su, przy­wi­tał się ze mną do­słow­nie w lo­cie i przez cały czas wi­siał na te­le­fo­nie. Do­pie­ro gdy do­ta­rła Se­ila, zna­la­zł w ko­ńcu dla nas tro­chę cza­su. Cze­ka­li­śmy jesz­cze tyl­ko na Gran­ta, któ­ry też już był w dro­dze i za go­dzi­nę miał wy­lądo­wać. Żad­ne z nas nie po­dej­mo­wa­ło te­ma­tu spad­ku, choć Ca­leb był wy­ra­źnie znie­cier­pli­wio­ny.

– Kie­dy będzie ten no­ta­riusz? – za­py­tał.

– Umó­wi­łam nas z nim w po­łud­nie – od­po­wie­dzia­ła Se­ila.

– W po­łud­nie?! – wark­nął, spo­gląda­jąc na ze­ga­rek. Była do­pie­ro ósma. – Nie mo­głaś wcze­śniej?

– Wy­obraź so­bie, że nie mo­głam. – Se­ila prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Mó­wi­łem, że nie będę miał za dużo cza­su. Cały dzień tu stra­cę.

– Uwa­żaj, bo będziesz mu­siał zo­stać dwa dni – skwi­to­wa­ła, na co Ca­leb gniew­nie zmarsz­czył brwi.

– Idę za­pa­lić – rzu­cił, po czym wstał z sofy i wy­sze­dł na ze­wnątrz.

– Mam na­dzie­ję, że to­bie aż tak się nie spie­szy? – Se­ila spoj­rza­ła na mnie.

– Je­stem tu od wczo­raj, więc chy­ba mam czas.

– A co z Len­no­xem? – za­py­ta­ła nie­spo­dzie­wa­nie.

– Jest w Char­le­ston – od­po­wie­dzia­łam krót­ko, li­cząc, że sio­stra nie będzie drążyć te­ma­tu.

– Nie chciał z tobą przy­je­chać?

– Ma co ro­bić. – Wes­tchnęłam i na chwi­lę od­wró­ci­łam wzrok. – A Le­onard? Cze­mu nie przy­je­chał?

– Woli pra­co­wać, niż spędzać czas ze mną – skrzy­wi­ła się.

– Ma­cie pro­ble­my?

– No ra­czej nam się nie ukła­da – od­po­wie­dzia­ła, pa­trząc na mnie z wy­ra­źnym smut­kiem. – Za dwa mie­si­ące na­sza szó­sta rocz­ni­ca ślu­bu i to będzie cud, je­śli do tego cza­su nie zło­ży­my pa­pie­rów roz­wo­do­wych.

– Brzmi po­wa­żnie.

– Wiesz, my­śla­łam, że po ślu­bie jest le­piej – za­częła. – Że to będzie ta­kie do­pe­łnie­nie, że będzie­my ki­pieć mi­ło­ścią, ale szyb­ko za­częło się coś wy­pa­lać. Chy­ba za szyb­ko się na to zde­cy­do­wa­li­śmy. – Po­kręci­ła gło­wą. – Zna­li­śmy się za­le­d­wie czte­ry mie­si­ące.

– Bywa że czas wca­le nie jest taki klu­czo­wy – po­wie­dzia­łam.

– Pew­nie tak – wes­tchnęła. – Przed ślu­bem pla­no­wa­li­śmy dzie­ci, a te­raz… – urwa­ła. – Te­raz pra­wie w ogó­le ze sobą nie sy­pia­my, do tego ja bio­rę za­strzy­ki an­ty­kon­cep­cyj­ne, a Leo do­dat­ko­wo uży­wa pre­zer­wa­tyw. Wy­obra­żasz so­bie? – Za­śmia­ła się. – To by­łby cud, gdy­bym za­szła w ci­ążę.

– To co się po­psu­ło? – Spoj­rza­łam na nią.

– Nie mam po­jęcia – od­po­wie­dzia­ła za­my­ślo­na. – Chy­ba po pro­stu uzna­li­śmy, że jak je­ste­śmy mężem i żoną, to wy­star­czy. Sio­stra – wzi­ęła głębo­ki wdech – nie spiesz­cie się z Len­no­xem.

Ups…

– Wła­ści­wie to roz­sta­li­śmy się kil­ka dni temu – wy­zna­łam, a Se­ila unio­sła brwi.

– Och… Ale co się sta­ło? – Usia­dła na­prze­ciw mnie.

Po­sta­no­wi­łam to z sie­bie wy­rzu­cić i po­wie­dzieć jej praw­dę. Mimo iż nie zwie­rza­ły­śmy się so­bie, te­raz było ja­koś ina­czej. Ona się otwo­rzy­ła, więc po­my­śla­łam, że i ja tak zro­bię. W ko­ńcu je­ste­śmy sio­stra­mi.

– Nie by­łam je­dy­ną dziew­czy­ną w ży­ciu Len­no­xa.

– Zdra­dzał cię?

– Nie­ste­ty, miał pro­blem z utrzy­ma­niem fiu­ta w spodniach – rzu­ci­łam – i kie­dy po­szłam do jego miesz­ka­nia, by zro­bić mu nie­spo­dzian­kę, on też zro­bił mi nie­spo­dzian­kę.

– Był z inną?

– Tak, przy­sze­dł z nią, gdy ja już by­łam w miesz­ka­niu.

– Cal­lie…

– Nie, spo­ko – prze­rwa­łam jej. Nie po­wie­dzia­łam tego, by się nade mną li­to­wa­ła. – Za­czy­na być już okej, przy­zwy­cza­jam się do no­wej rze­czy­wi­sto­ści. Prze­cież świat nie kręci się wo­kół Len­no­xa.

– Mam nie­od­par­te wra­że­nie, że wszyst­ko się sy­pie – za­my­śli­ła się.

– A wiesz już, co zro­bisz ze swo­ją częścią spad­ku? – za­py­ta­łam, zmie­nia­jąc te­mat.

– Nie mam po­jęcia, ale chło­pa­ki pew­nie będą chcie­li sprze­dać ran­czo. A ty co chcesz zro­bić?

– Szcze­rze? Nie wiem.

– Wszyst­ko się wkrót­ce oka­że. – Uśmiech­nęła się de­li­kat­nie. – Cho­dź, zaj­rzy­my do pen­sjo­na­tu. Może pani An­der­son po­trze­bu­je na­szej po­mo­cy?

W su­mie gdy­by­śmy sprze­da­li po­sia­dło­ść Burn­ha­mo­wi, mo­gli­by­śmy być pew­ni, że od­po­wied­nio po­pro­wa­dzi win­ni­cę, ale co wte­dy z pen­sjo­na­tem? Z ko­ńmi? Co z lu­dźmi, któ­rzy tu pra­co­wa­li? Może da­li­by­śmy radę to po­ci­ągnąć? Ro­dzi­ce so­bie po­ra­dzi­li, nie za­wie­dli swo­ich pra­cow­ni­ków, a te­raz oni byli na­szy­mi pra­cow­ni­ka­mi. By­li­śmy za nich od­po­wie­dzial­ni, za ich pra­cę. Mo­głam mieć tyl­ko na­dzie­ję, że nasi ro­dzi­ce do­brze wie­dzie­li, jak trud­no nam będzie się do­ga­dać i roz­wi­ąza­nie znaj­dzie się w ich te­sta­men­cie. No­ta­riusz mó­wił, że spo­rządzi­li go dwa lata temu i byli pew­ni, że po­go­dzi­my na­sze spra­wy z ich wa­run­ka­mi, my jed­nak nie mie­li­śmy po­jęcia, co mie­li na my­śli.

Grant przy­je­chał o dzie­si­ątej, a punk­tu­al­nie w po­łud­nie do­ta­rł do nas no­ta­riusz. Wszy­scy by­li­śmy nie­co zde­ner­wo­wa­ni i spi­ęci. Mężczy­zna otwo­rzył te­sta­ment i za­czął go od­czy­ty­wać. Czu­łam, jak­by mama i tata byli obok, jak­by to oni do nas mó­wi­li. Za­uwa­ży­łam, że Grant wy­ra­źnie się za­in­te­re­so­wał, gdy mężczy­zna prze­sze­dł do frag­men­tu do­ty­czące­go po­dzia­łu spad­ku. Jako że by­li­śmy je­dy­ny­mi spad­ko­bier­ca­mi, cały spa­dek, czy­li dom, pen­sjo­nat, staj­nia z ko­ńmi, owczar­nia, win­ni­ca, wi­niar­nia, sad, ran­czo, odzie­dzi­czy­li­śmy my. Jed­nak to, co pó­źniej prze­czy­tał no­ta­riusz, wy­wo­ła­ło w nas duże po­ru­sze­nie. Ro­dzi­ce zo­bo­wi­ąza­li nas do za­jęcia się po­sia­dło­ścią: pro­wa­dze­niem pen­sjo­na­tu oraz win­ni­cy przez rok. To było ist­ne sza­le­ństwo!

– Czy ja do­brze ro­zu­miem, że mam rzu­cić wszyst­ko i spędzić tu rok, zaj­mu­jąc się czy­mś, o czym nie mam po­jęcia?! – Ca­leb pod­nió­sł głos. – I dla­cze­go do­wia­du­ję się o tym do­pie­ro te­raz? Prze­cież pan o wszyst­kim wie­dział!

– Może gdy­by tak ci się nie spie­szy­ło po po­grze­bie ro­dzi­ców, otwo­rzy­li­by­śmy te­sta­ment wcze­śniej – skwi­to­wa­ła Se­ila. – Miej pre­ten­sje do sie­bie.

– Ale mie­li­śmy sprze­dać ran­czo – pod­kre­ślił Ca­leb.

– A z kim to usta­li­łeś? – Se­ila zgro­mi­ła go wzro­kiem.

– Oj, z Gran­tem tro­chę ga­da­li­śmy o spad­ku – przy­znał. – Burn­ham ofe­ru­je ca­łkiem faj­ną cenę.

– Osza­le­li­ście?! – wark­nęła sio­stra. – Dla­cze­go w ogó­le roz­ma­wia­cie z nim za na­szy­mi ple­ca­mi?

– Po­słu­chaj­cie – wtrącił no­ta­riusz – bo to jesz­cze nie wszyst­ko. Wasi ro­dzi­ce po­sta­wi­li tu pe­wien wa­ru­nek.

– Aż boję się py­tać – wy­rwa­ło mi się.

– Jaki wa­ru­nek? – za­py­tał Grant.

– Wolą wa­szych ro­dzi­ców było, by ka­żde z was osob­no spędzi­ło po trzy mie­si­ące w po­sia­dło­ści, oczy­wi­ście pro­wa­dząc pen­sjo­nat, zaj­mu­jąc się win­ni­cą, sa­dem i staj­nią – wy­ja­śnił.

– Co ta­kie­go? – Ca­leb aż zbla­dł.

– Ka­żde z was przez trzy mie­si­ące będzie tu pra­co­wać – kon­ty­nu­ował. – Pen­sjo­nat ma nor­mal­nie przyj­mo­wać go­ści, ma­cie za­po­znać się z pra­cą w win­ni­cy, w czym po­mo­że wam Da­vin Re­ece. Mu­si­cie do­pil­no­wać rów­nież koni, owiec i ka­czek, po­mo­gą Ryan Ewing oraz Finn Cas­si­dy. Wa­szym obo­wi­ąz­kiem będzie też za­pew­nie­nie pra­cy wszyst­kim tym, któ­rzy zo­sta­ną na swo­ich sta­no­wi­skach. Co do Ce­li­ne An­der­son – to sa­mot­na ko­bie­ta po sie­dem­dzie­si­ąt­ce, nie ma ro­dzi­ny, i wasi ro­dzi­ce za­pew­ne by chcie­li, żeby do ostat­nich dni mo­gła miesz­kać w po­sia­dło­ści – do­dał i pod­nió­sł na nas wzrok.

– Prze­czy­ta pan jesz­cze raz, co do­kład­nie na­pi­sa­li mama z tatą? – po­pro­si­ła Se­ila, bo chy­ba tak jak i my nie do ko­ńca w to wie­rzy­ła.

– Oczy­wi­ście – mężczy­zna wzi­ął kart­kę do ręki i za­czął czy­tać: „Zda­je­my so­bie spra­wę z tego, jaki spad­nie na Was obo­wi­ązek, ale wie­rzy­my, że da­cie so­bie radę. Ty, Gran­cie, je­steś bar­dzo pra­co­wi­ty. Ca­le­bie, nie bo­isz się no­wych wy­zwań. Se­ilo, ty zaś je­steś kre­atyw­na. A ty, Cal­lie, masz do­bre ser­ce i nie zo­sta­wisz ni­ko­go w po­trze­bie. Pra­ca, któ­rą Wam zo­sta­wia­my, nie będzie ła­twa i będzie wy­ma­ga­ła od Was za­an­ga­żo­wa­nia, a ta­kże zmia­ny try­bu ży­cia. Pa­mi­ętaj­cie, że nie będzie­cie w tym sami. Ka­żdy Wam tu po­mo­że. Py­taj­cie ich, pro­ście o radę, nie oba­wiaj­cie się – ma­cie pra­wo nie wie­dzieć. We wszel­kich spra­wach zwi­ąza­nych z ksi­ęgo­wo­ścią po­mo­że Wam wu­jek Jo­seph. Mamy na­dzie­ję, że ka­żde z Was po spędze­niu tu trzech mie­si­ęcy na nowo po­czu­je, że tu jest Wasz dom.”.– No­ta­riusz sko­ńczył czy­tać i pod­nió­sł na nas wzrok.

– Prze­cież to jest ja­kiś ab­surd. – Ca­leb po­trząsał gło­wą. – My nie mamy po­jęcia o pro­wa­dze­niu pen­sjo­na­tu czy upra­wie wi­no­gron i szyb­ko zban­kru­tu­je­my – prych­nął.

– Ko­lej­no­ść ustal­cie sami. – No­ta­riusz zi­gno­ro­wał Ca­le­ba. – Chy­ba że nie będzie­cie mo­gli się do­ga­dać, wte­dy sąd ją usta­li.

– Chwi­la, chwi­la, ale jaki sąd? Po co? – obu­rzył się Grant.

– Je­śli sami nie będzie­cie w sta­nie wy­zna­czyć, kto kie­dy ma tu przy­je­chać na trzy mie­si­ące, zro­bi to za was sąd – do­pre­cy­zo­wał mężczy­zna.

– To bez sen­su. – Po­trząsnęłam gło­wą. – Chy­ba po­tra­fi­my się do­ga­dać?

– Cal­lie, czy ty ro­zu­miesz, że masz się tu prze­pro­wa­dzić na trzy mie­si­ące? – Grant po­pa­trzył na mnie, jak­bym nie mia­ła po­jęcia, o czym mó­wię.

– Zda­je się, że nie mam in­ne­go wy­jścia – skwi­to­wa­łam.

– Wła­ści­wie to jest inne roz­wi­ąza­nie, ale ra­czej nie będzie­cie tego chcie­li – wtrącił no­ta­riusz.

– Ja­kie? – pod­chwy­cił Grant.

– Je­że­li wspól­nie stwier­dzi­cie, że nie je­ste­ście w sta­nie za­jąć się po­sia­dło­ścią, czy­li wy­ko­nać wa­run­ków te­sta­men­tu, cały ma­jątek prze­pad­nie – do­dał, a my spoj­rze­li­śmy na sie­bie z za­sko­cze­niem. – Wasz wuj Jo­seph zo­sta­nie upo­wa­żnio­ny do sprze­da­ży ran­cza. Pie­ni­ądze zo­sta­ną prze­zna­czo­ne na po­kry­cie od­praw dla pra­cow­ni­ków, a resz­ta za­si­li in­sty­tu­cje cha­ry­ta­tyw­ne.

– Świet­nie! – prych­nął Grant. – Na­praw­dę naj­lep­sze wy­jście.

– Je­że­li wy­ko­na­cie za­da­nie, po roku będzie­cie mo­gli zde­cy­do­wać, co zro­bić z po­sia­dło­ścią.

– I wte­dy będzie­my mo­gli ją sprze­dać? – Ca­leb zno­wu się oży­wił.

– Je­śli taka będzie wa­sza wspól­na de­cy­zja, to tak.

– Ro­zu­mie­my, że taka była wola na­szych ro­dzi­ców – ode­zwał się Grant – ale jak pan to so­bie wy­obra­ża? Prze­cież nikt z nas tu nie miesz­ka, ka­żdy ma swo­je ży­cie, swo­je spra­wy. Ja mam fir­mę, któ­rej nie mogę po­rzu­cić na trzy mie­si­ące.

– To wy­wró­ci na­sze ży­cie do góry no­ga­mi – do­dał Ca­leb.

– Pa­no­wie, ale co ja mogę? – No­ta­riusz spoj­rzał na nich bez­rad­nie. – Ja tyl­ko od­czy­ta­łem ostat­nią wolę wa­szych ro­dzi­ców. Nie mia­łem wpły­wu na ich de­cy­zję, jed­nak uwa­żam, że mie­li po­wód, by wła­śnie tego od was za­żądać. To spo­ry ma­jątek, któ­ry gro­ma­dzi­li przez całe swo­je ży­cie, a wy tak na­praw­dę ma­cie mu po­świ­ęcić po trzy mie­si­ące.

– Ro­dzi­ce chy­ba nie wie­dzie­li, co ro­bią – po­wie­dział szep­tem Grant.

– To pod­stęp! – burk­nął Ca­leb.

– Aha! – No­ta­riusz wy­glądał, jak­by przy­po­mniał so­bie o czy­mś bar­dzo wa­żnym. – Choć nie ma tego w te­sta­men­cie, ro­dzi­ce wspo­mnie­li mi, że­by­ście nic nie kom­bi­no­wa­li. Nie ma zmian, wy­mian, prze­ku­py­wa­nia, ka­żde z was ma wy­ko­nać swo­je za­da­nie – do­dał.

Ale nu­mer!

– Zna­cie tre­ść te­sta­men­tu, więc czas na mnie – po­wie­dział mężczy­zna, zbie­ra­jąc do­ku­men­ty do ak­tów­ki.

– I co? I to tyle? – Ca­leb był zdez­o­rien­to­wa­ny. – Co my te­raz mamy zro­bić?

– Za­jąć się ran­czem. Je­śli za­le­ży wam, by jak naj­szyb­ciej je sprze­dać, nie po­win­ni­ście tra­cić cza­su – za­su­ge­ro­wał. – Cze­kam na wia­do­mo­ść od was. Do wi­dze­nia! – do­dał, po czym wy­sze­dł.

– Ja­kieś po­my­sły? – rzu­cił Grant, spo­gląda­jąc na nas.

– Tak – bąk­nął Ca­leb, wsta­jąc z fo­te­la. – Mu­szę za­pa­lić. Ktoś wie, gdzie jest klucz do wi­niar­ni? – za­py­tał, prze­cze­su­jąc dło­nią wło­sy.

– Za­mie­rzasz się upić? – Se­ila zgro­mi­ła go wzro­kiem.

– A co? – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – W ko­ńcu jed­na czwar­ta tego wina jest moja – do­dał ze śmie­chem.

– To ja idę z tobą – pod­chwy­cił Grant i wy­sze­dł z bra­tem.

Czu­łam, że do­jście do po­ro­zu­mie­nia nie będzie wca­le ta­kie ła­twe.

Rozdział 5

Callie

Ca­leb i Grant fak­tycz­nie dłu­go nie wra­ca­li. Se­ila wy­szła się prze­wie­trzyć, a ja nie wie­dzia­łam, na czym sku­pić my­śli. To nie było tak, że nie chcia­łam za­jąć się ran­czem, po pro­stu mia­łam inne zda­nie niż ro­dzi­ce i uwa­ża­łam, że nie na­da­ję się do tego. Oczy­wi­ście, lu­bi­łam po­ma­gać i nie wy­obra­ża­łam so­bie, że zo­sta­wi­my te­raz tych wszyst­kich lu­dzi bez pra­cy i środ­ków do ży­cia, ale moje za­rządza­nie tym wszyst­kim też by do tego do­pro­wa­dzi­ło. Nie mia­łam kom­plet­nie po­jęcia, jak się za to za­brać. Zresz­tą moje ro­dze­ństwo też. Grant miał fir­mę, nie mógł jej zo­sta­wić, Se­ila ci­ągle gdzieś wy­je­żdża­ła, a Ca­leb? On i sta­łe miej­sce? To wy­jąt­ko­wo trud­ne po­łącze­nie. Czy ja mo­gła­bym się tu od­na­le­źć? Stra­ci­łam chło­pa­ka, za­raz będę bez pra­cy, więc zmia­na oto­cze­nia pew­nie by­ła­by naj­lep­szym roz­wi­ąza­niem, tyl­ko że tu za tą zmia­ną krył się po­wa­żny obo­wi­ązek.

Oka­za­ło się, że Grant i Ca­leb sko­ńczy­li w…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej