Passion. Love&Wine. Tom 2 - Nana Bekher - ebook

Passion. Love&Wine. Tom 2 ebook

Bekher Nana

4,5

Opis

Zakazane uczucie, rodzinne sekrety i urokliwy pensjonat z winnicą

Grant Tumbler po rozstaniu z narzeczoną sprzedaje dom w Atlancie, zostawia firmę pod opieką wspólnika i wyjeżdża do Redwood, aby przejąć stery w rodzinnej posiadłości Love&Wine. Oprócz nowych obowiązków mężczyznę absorbuje romans z młodszą od niego skromną córką pastora – Isabelle Barrington.

Rodzice dziewczyny – konserwatywni i nadopiekuńczy – są niezadowoleni, że córka angażuje się w relację z Grantem, który za kilka miesięcy ma opuścić Redwood. Jednak Isabelle przypadkiem dowiaduje się o czymś, co diametralnie zmienia jej stosunek do rodziny. Dodatkowo okazuje się, że przez niezałatwione porachunki Granta z byłymi współpracownikami jego bliscy są w niebezpieczeństwie.

Czy Isabelle będzie miała odwagę sprzeciwić się rodzicom? Czy Grantowi uda się ochronić ukochaną? Czy uczucie tych dwojga przetrwa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (39 ocen)
30
3
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kamilap1984

Nie oderwiesz się od lektury

kolejna część serii i nadal super albo w sumie i lepiej. polecam
00
Magda-25

Z braku laku…

Jakoś tak wynudziłam sie. Napisana jest dobrze, styl i język sa w porządku. Tarelacja rozwija sie powoli ale w zasadzie jedyna wieksza akcja jakos tak moment i po dwoch stronach rozwiszana... a epilogu w zasadzie brak... Pani z polskiego zawsze powtarzala, ze zakonczenie jest wazne. Skoro wstep troch3 trwa to zakonczenie też powinno. Generalnie polecam, bo moze to wrazenie to moja fanaberia
00
Magda_222

Nie oderwiesz się od lektury

super książka. polecam mega
00
Aneta88_88

Całkiem niezła

poprzednia cześć bardziej mi się podobała. jak dla mnie relacja bohaterów była zbyt przesłodzona
00
zaczytana40latka

Nie oderwiesz się od lektury

no proszę i mamy kolejną parę która po trudach jest razem. teraz czekam na losy pozostałych z rodzeństwa.
00

Popularność




Karta tytułowa

Autorka: Nana Bekher

Redakcja: Magdalena Binkowska

Korekta: Zofia Siewak-Sojka

Projekt graficzny okładki: Joanna Lisowska

eBook: Atelier Du Châteaux

Elementy graficzne makiety: Shutterstock: ArtistMiki

Zdjęcia na okładce: Dreamstime: Konstantin Meldyashev; Shutterstock: Stevan ZZ; Justyna Tylkowska (zdjęcie bio autorki)

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Knapek

Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by Nana Bekher

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Ta ksią żka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki, bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2023

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8317-244-6

Rozdział 1

Grant

Szy­ko­wa­łem się do ju­trzej­sze­go wy­jaz­du do Re­dwo­od. Przez kil­ka dni mia­łem tam prze­by­wać jesz­cze z Cal­lie i praw­do­po­dob­nie z Lar­sem. Nie by­łem za­chwy­co­ny, kie­dy sio­stra po­wie­dzia­ła mi, że dała mu dru­gą szan­sę i się spo­ty­ka­ją. Na­dal twier­dzi­łem, że to nie jest fa­cet dla niej, ale nie mo­głem sta­wać jej na dro­dze. Wy­star­cza­jąco ją skrzyw­dzi­łem, a je­śli on da­wał jej szczęście, by­łem go­tów od­pu­ścić. Po moim wy­je­ździe z Re­dwo­od mia­łem sła­by kon­takt z ro­dze­ństwem i ro­dzi­ca­mi. W uro­dzi­ny dzwo­ni­li­śmy do sie­bie, a w domu ro­dzin­nym spo­ty­ka­li­śmy tyl­ko na świ­ęta. Tak na­praw­dę ka­żde z nas po­szło w swo­ją stro­nę i za­jęło się wła­sny­mi spra­wa­mi. Nie po­kłó­ci­li­śmy się ani nie ob­ra­zi­li­śmy na sie­bie, po pro­stu pra­ca, co­dzien­no­ść, ru­ty­na spra­wi­ły, że ten kon­takt stał się sła­by. Na­wet z Cal­lie nie roz­ma­wia­łem, choć jako dzie­ci by­li­śmy prak­tycz­nie nie­roz­łącz­ni. Ca­leb to fa­cet, więc o nie­go nie mu­sia­łem się mar­twić. Zresz­tą on cho­dził wła­sny­mi ście­żka­mi. Se­ila wy­da­wa­ła się od­wa­żna i świet­nie so­bie ra­dzi­ła. Na­to­miast Cal­lie była z nas naj­młod­sza, a ja od­gry­wa­łem rolę star­sze­go bra­ta, któ­ry jej bro­nił, chro­nił ją i od­ga­niał na­tręt­nych chło­pa­ków. No tak, była moim oczkiem w gło­wie, dla­te­go to, co zro­bił Lars, ude­rzy­ło we mnie sto­krot­nie moc­niej, ni­żby mi spu­ścił ło­mot. Ona na­praw­dę cier­pia­ła i gdy­bym mógł cof­nąć czas, zro­bi­łbym wszyst­ko, by oni ni­g­dy się nie spo­tka­li. Dla­te­go chcia­łem po­je­chać tam kil­ka dni wcze­śniej, żeby bli­żej przyj­rzeć się ich re­la­cji i za­cho­wa­niu Lar­sa.

Przez ostat­nie ty­go­dnie przy­go­to­wy­wa­łem mo­ich wspó­łpra­cow­ni­ków do tego, że będę pro­wa­dził fir­mę zdal­nie. Oczy­wi­ście miał zo­stać tu­taj mój przy­ja­ciel i moja pra­wa ręka, Co­lin Bu­ford. To on miał mnie w tym cza­sie za­stępo­wać i czu­wać nad wszyst­kim tu, na miej­scu. Ja mu­sia­łem za­ła­twić jesz­cze jed­ną spra­wę, któ­rą nie ukry­wam, chęt­nie bym po­mi­nął. Wie­czo­rem mia­łem spo­tkać się z Jess i za­de­cy­do­wać, co zro­bi­my z na­szy­mi wspól­ny­mi rze­cza­mi. Jed­na zda­wa­ła się do­syć duża: dom. Co praw­da to ja go ku­pi­łem, ale praw­nie uczy­ni­łem Jess wspó­łwła­ści­ciel­ką. Chcia­ła do­ko­nać kil­ku zmian, więc za­nim się prze­pro­wa­dzi­li­śmy, zro­bi­li­śmy re­mont, za któ­ry za­pła­ci­li­śmy po po­ło­wie. Od na­sze­go roz­sta­nia dom wła­ści­wie stał pu­sty. Jess wy­pro­wa­dzi­ła się do ko­chan­ka, a ja kil­ka dni pó­źniej też się wy­nio­słem. Nie po­tra­fi­łem miesz­kać w miej­scu, w któ­rym mie­li­śmy żyć ra­zem, gdzie mie­li­śmy stwo­rzyć ro­dzi­nę. Chcia­łem sprze­dać ten dom, mimo iż wie­dzia­łem, że spo­ro na tym stra­cę. Po­je­cha­łem tam dwa ty­go­dnie temu, by za­brać resz­tę rze­czy, i za­uwa­ży­łem, że Jess nie za­bra­ła wszyst­kich swo­ich. Za­sta­na­wia­łem się, czy aby nie chcia­ła go za­trzy­mać, uwa­ża­łem jed­nak, że sprze­daż jest naj­roz­sąd­niej­szym roz­wi­ąza­niem.

Mia­łem dziś wcze­śniej wy­jść z pra­cy, ale tro­chę się za­sie­dzia­łem i nim się zo­rien­to­wa­łem, była pi­ąta. Na­wet moja se­kre­tar­ka, Emi­ly, już wy­szła.

– Ty jesz­cze tu? – za­py­tał Co­lin, wcho­dząc do mo­je­go biu­ra.

– Wła­śnie się zbie­ram.

– O któ­rej ju­tro masz lot?

– W samo po­łud­nie. W Re­dwo­od na pew­no będę przed siód­mą.

– Two­je auto do­ta­rło?

– Tak, Cal­lie wczo­raj dzwo­ni­ła, że już jest.

– No, sta­ry, ja nie wiem, jak ty wy­trzy­masz bez pra­cy tu­taj.

– Na­wet mi nie mów. Na szczęście na ran­czu szy­ku­je się spo­ro ro­bo­ty, więc będę miał za­jęcie.

– Przy­da ci się ja­kaś la­ska – rzu­cił za­dzior­nie.

– Nie będę miał na nie cza­su.

– Na miej­scu na pew­no ja­kąś znaj­dziesz. – Nie da­wał za wy­gra­ną.

– Zo­ba­czy­my.

Co­lin był moim przy­ja­cie­lem i wie­dział, jak ukła­da­ło się mi­ędzy mną a Jess. Zda­wa­łem so­bie spra­wę, że nam nie ki­bi­co­wał. Od po­cząt­ku uwa­żał, że była ze mną dla kasy. Przy­zwy­cza­iłem ją do luk­su­so­we­go ży­cia, z któ­re­go chęt­nie ko­rzy­sta­ła. Gdy dzia­ło się źle, wy­co­fy­wa­ła się. Często wte­dy się kłó­ci­li­śmy i roz­sta­wa­li­śmy, ale wra­ca­ła do mnie, kie­dy za­czy­na­ło mi się ukła­dać. Okej, mia­łem klap­ki na oczach, ko­cha­łem ją do sza­le­ństwa i nie do­strze­ga­łem tego. Po na­szym osta­tecz­nym roz­sta­niu, gdy Jes­si­ca od­da­ła mi pie­rścio­nek za­ręczy­no­wy, czu­łem się do­syć kiep­sko. Pi­łem, za­nie­dba­łem sie­bie i fir­mę, ale z po­mo­cą Co­li­na z po­wro­tem sta­nąłem na nogi. Tyle że po tym wszyst­kim on uznał, że po­wi­nie­nem zna­le­źć so­bie nową mi­ło­ść, choć ja w ogó­le o tym nie my­śla­łem. Nie szu­ka­łem sta­łe­go zwi­ąz­ku, zresz­tą na­wet nie mia­łem na to cza­su. Wie­dzia­łem, że będę mu­siał za­jąć się ran­czem i to było dla mnie prio­ry­te­tem.

Po­je­cha­łem do domu, wzi­ąłem prysz­nic i zja­dłem ko­la­cję, za­nim wy­sze­dłem na spo­tka­nie z Jess. Nie czu­łem się szcze­gól­nie do­brze. Nie wi­dzia­łem się z nią od tam­te­go dnia, w któ­rym od­da­ła mi pie­rścio­nek i skła­ma­łbym, gdy­bym po­wie­dział, że o niej nie my­śla­łem. Chy­ba na­wet coś do niej czu­łem prócz zło­ści, ale to nie mia­ło już żad­ne­go zna­cze­nia. Za­ko­ńczy­łem ten etap i nie było szan­sy na po­wrót. Na dłu­ższą metę zwi­ązek opie­ra­jący się na roz­sta­niach i po­wro­tach nie miał sen­su. Parę mi­nut po siód­mej zna­la­złem się na dru­gim ko­ńcu mia­sta, w Mid­town. Nasz dom stał w dziel­ni­cy An­sley Park, jed­nej z bar­dziej za­mo­żnych w Atlan­cie. Na pod­je­ździe par­ko­wał sa­mo­chód Jess, więc już była na miej­scu. Mia­łem tyl­ko na­dzie­ję, że nie przy­je­cha­ła z tym pa­lan­tem, bo nie ręczę za sie­bie. Już raz mu obi­łem gębę i zro­bi­łbym to dru­gi raz. Wsze­dłem do środ­ka i od razu usły­sza­łem stu­kot szpi­lek.

– To ja! – ode­zwa­łem się.

Po­ło­ży­łem klu­cze na ko­mo­dzie w holu i po­sze­dłem w kie­run­ku sa­lo­nu, bo stam­tąd do­bie­gał cha­rak­te­ry­stycz­ny od­głos. Po chwi­li po­ja­wi­ła się Jes­si­ca, tasz­cząc spo­rą wa­liz­kę.

– Hej, Grant. – Od­sta­wi­ła ba­gaż. – Spa­ko­wa­łam resz­tę swo­ich rze­czy.

– Spo­ko – przy­tak­nąłem.

Na mo­ment za­pa­dła nie­zręcz­na ci­sza. Ucie­ka­łem wzro­kiem, by nie pa­trzeć jej pro­sto w oczy, ale czu­łem jej spoj­rze­nie.

– Grant, prze­pra­szam – po­wie­dzia­ła.

– Jess, nie przy­je­cha­łem tu, żeby zno­wu słu­chać, jak jest ci przy­kro i że mnie prze­pra­szasz.

– Wiem… – Spu­ści­ła wzrok. – Więc co zro­bi­my z tym do­mem? – Ro­zej­rza­ła się po wnętrzu.

– Chcę go sprze­dać.

– Sprze­dać?

Nie ro­zu­mia­łem jej za­sko­cze­nia.

– W tej sy­tu­acji to chy­ba naj­lep­sze roz­wi­ąza­nie.

– Lu­bi­łam ten dom – uśmiech­nęła się lek­ko – i zo­sta­wi­li­śmy tu pi­ęk­ne wspo­mnie­nia.

– Jess…

– Grant, może jed­nak go za­trzy­ma­my?

– A niby po co? Zresz­tą je­że­li tak bar­dzo ci za­le­ży i chcesz tu z nim za­miesz­kać, dro­ga wol­na. – Mach­nąłem ręką. – Po pro­stu mnie spłać.

– Grant, nie stać mnie.

– No to przy­kro mi, ale nie po­da­ru­ję wam domu! – wark­nąłem po­iry­to­wa­ny.

– Nie je­stem już z Da­nie­lem – wy­zna­ła.

– Nie je­steś? – po­wtó­rzy­łem ci­cho, za­sko­czo­ny tą in­for­ma­cją.

– Wła­ści­wie to roz­sta­li­śmy się dwa ty­go­dnie temu – od­pa­rła zmie­sza­na. – Chcia­łam się wcze­śniej do cie­bie ode­zwać, ale…

– Jess, to nie moja spra­wa.

Nie ro­zu­mia­łem swo­ich uczuć, bo po­czu­łem ulgę. Po­nie­kąd ucie­szy­ło mnie, że już z nim nie była, że znów była wol­na, ale prze­cież to nic dla mnie nie zna­czy­ło.

– Wiem, po pro­stu…

– Daj spo­kój, Jess.

Od­wró­ci­łem się ty­łem do dziew­czy­ny. Nie chcia­łem, by mie­sza­ła mi w gło­wie. Usły­sza­łem, że do mnie pod­cho­dzi, ale sta­łem nie­wzru­szo­ny.

– Grant – szep­nęła – prze­pra­szam cię.

– Zno­wu to ro­bisz – syk­nąłem przez za­ci­śni­ęte usta.

– Na­wet nie wiesz, jak bar­dzo ża­łu­ję na­sze­go roz­sta­nia.

– Tak? A niby cze­mu? – Od­wró­ci­łem się i gniew­nie zmie­rzy­łem ją wzro­kiem.

– Bo wci­ąż coś do cie­bie czu­ję – od­po­wie­dzia­ła i opa­rła dło­nie na moim tor­sie.

Chcia­łem je strącić, ale coś mnie blo­ko­wa­ło. Po­czu­łem cie­pło roz­cho­dzące się wzdłuż kręgo­słu­pa, gdy prze­su­wa­ła dło­ńmi po moim cie­le.

– Wiem, że mo­gli­by­śmy spró­bo­wać jesz­cze raz. Czu­ję, że i ja nie je­stem ci obo­jęt­na. Daj nam szan­sę, Grant. – Spoj­rza­ła na mnie ma­śla­nym wzro­kiem, a jej ręce owi­nęły się wo­kół mo­jej szyi.

W tym mo­men­cie wszel­kie po­sta­no­wie­nia tra­fił szlag. Przy­ci­ągnąłem ją do sie­bie i wpi­łem w jej usta, choć wie­dzia­łem, że nie po­wi­nie­nem tego ro­bić. Jess za­częła roz­pi­nać mi roz­po­rek. Nie prze­rwa­łem jej, wręcz prze­ciw­nie. Czu­łem, jak­by cała krew od­pły­nęła z mo­ich żył i sku­mu­lo­wa­ła się w tym jed­nym miej­scu. Nie mo­głem się do­cze­kać, aż uwol­ni mo­je­go fiu­ta, bo chcia­łem w ko­ńcu ją po­czuć. Po­spiesz­nie po­zby­wa­li­śmy się ubrań i po już chwi­li sta­li­śmy zu­pe­łnie nadzy.

– Tak strasz­nie cię pra­gnę, Grant – jęk­nęła w moje usta.

– Chcesz, bym cię pie­przył? – wark­nąłem.

– Tak! – nie­mal krzyk­nęła. – Po­trze­bu­ję cię, mu­szę cię po­czuć – stęk­nęła nie­cier­pli­wie i po­ci­ągnęła mnie za sobą na sofę.

– Mo­ment – po­wie­dzia­łem i si­ęgnąłem do kie­sze­ni spodni. Na szczęście mia­łem w port­fe­lu pre­zer­wa­ty­wę.

Po­chy­li­łem się nad nią, roz­sze­rza­jąc jej uda. Prze­su­nąłem dło­nią po jej wzgór­ku ło­no­wym, po czym wsu­nąłem w nią dwa pal­ce. Jej gar­dło opu­ścił dłu­gi jęk. Była ku­rew­sko mo­kra i bar­dzo chęt­na, bym ją ze­rżnął. Pod­ci­ągnąłem jej nogę i moc­no wbi­łem się w jej w cip­kę, aż krzyk­nęła. Od razu za­cząłem ją ostro pie­przyć, na­wet nie­co bru­tal­nie, a ona ocho­czo wy­su­wa­ła bio­dra w moim kie­run­ku. W łó­żku zgry­wa­li­śmy się na­praw­dę ide­al­nie, ale wi­docz­nie to nie wy­star­czy­ło. Czu­łem, że Jess jest już bli­sko, bo za­częła się na mnie za­ci­skać. Unio­słem się tro­chę, chwy­ci­łem ją za bio­dra i ener­gicz­nie na­bi­ja­łem na sie­bie. Jej gło­śne jęki wy­pe­łnia­ły cały sa­lon, a gdy do­szła, wy­gi­ęła moc­no ple­cy w łuk i za­ci­snęła dło­nie na brze­gach sofy. Pchnąłem w nią jesz­cze dwa razy, po czym za­sty­głem w bez­ru­chu. Jess zła­pa­ła mnie za szy­ję i przy­ci­ągnęła do sie­bie, na­mi­ęt­nie ca­łu­jąc. Wy­su­nąłem się z niej, prze­ry­wa­jąc po­ca­łu­nek.

– Co jest? – za­py­ta­ła zdez­o­rien­to­wa­na.

– Jess… Nic z tego nie będzie.

– Grant, prze­cież wła­śnie upra­wia­li­śmy seks.

– Masz ra­cję. To był wła­śnie tyl­ko seks – od­pa­rłem i za­cząłem się ubie­rać.

Jess rów­nież si­ęgnęła po swo­je ubra­nia, ale nie kry­ła nie­za­do­wo­le­nia, bo chy­ba mia­ła po tym nu­mer­ku ja­kieś ocze­ki­wa­nia.

– My­śla­łam, że… – Po­trząsnęła gło­wą. – Więc co? Nie da­jesz nam szan­sy?

– No ale co ty my­śla­łaś, że jak roz­sta­łaś się z Da­nie­lem, to mo­żesz do mnie wró­cić i będzie jak daw­niej? – rzu­ci­łem z wy­rzu­tem. – Pa­mi­ętasz, co ci wte­dy po­wie­dzia­łem? – za­py­ta­łem, a ona spu­ści­ła wzrok. Pa­mi­ęta­ła. – Po­wie­dzia­łem ci, że Da­nie­lo­wi nie za­le­ży na sta­łym zwi­ąz­ku, że chce po pro­stu po­bzy­kać, ale ty twier­dzi­łaś, że tak bar­dzo się ko­cha­cie, że dla cie­bie się zmie­ni. To masz tę zmia­nę. Ile wy­trzy­mał? Mie­si­ąc?

– Grant, bo ty nic nie ro­zu­miesz – za­łka­ła, a po jej po­licz­kach spły­nęły łzy.

– Ale cze­go nie ro­zu­miem? – Już nie wie­dzia­łem, o co jej cho­dzi.

– Ja… – Po­ci­ągnęła no­sem. – Ja je­stem w ci­ąży – wy­zna­ła i się roz­pła­ka­ła.

Po­czu­łem, jak­bym do­stał obu­chem w gło­wę. Jess była w ci­ąży? Za­cząłem na szyb­ko ana­li­zo­wać, ale nie było mo­żli­wo­ści, aby to było moje dziec­ko. Za­nim się osta­tecz­nie roz­sta­li­śmy, nie spa­li­śmy ze sobą od ja­ki­chś dwóch ty­go­dni. To na sto pro­cent dziec­ko Da­nie­la.

– Jess, czy ty chcia­łaś mi pó­źniej wmó­wić, że to moje dziec­ko? – Zde­ner­wo­wa­łem się, bo tak to wy­gląda­ło.

– Nie, coś ty. – Ota­rła łzy. – Prze­cież po­wie­dzia­ła­bym ci praw­dę.

– No nie wiem.

– Zresz­tą, chcia­łam od razu ci po­wie­dzieć.

– Ale cze­go ode mnie ocze­ki­wa­łaś? – Zmarsz­czy­łem brwi.

– Grant, chcie­li­śmy stwo­rzyć ro­dzi­nę, mieć dzie­ci, te­raz to się może udać.

Nie wie­rzy­łem w to, co sły­szę.

– A co? Da­niel nie chce dziec­ka? – za­py­ta­łem ce­lo­wo, bo zna­łem Da­nie­la i spo­dzie­wa­łem się, co jej po­wie­dział.

– Prze­cież go znasz. – Pod­nio­sła na mnie za­pła­ka­ne oczy. – Ka­zał mi usu­nąć.

Wła­śnie tego się po tym dup­ku spo­dzie­wa­łem.

– Jess, przy­kro mi, że tak wy­szło, ale to nic nie zmie­nia. Ow­szem, pla­no­wa­li­śmy ro­dzi­nę, nie wy­szło, jed­nak two­je dziec­ko ma ojca i nie je­stem ani nie będę nim ja. Mu­sisz to sama ogar­nąć. Dla­te­go sprze­daj­my ten dom, bo pie­ni­ądze te­raz ci się przy­da­dzą.

– Za­słu­ży­łam so­bie na to – szep­nęła.

Nie sko­men­to­wa­łem.

– Ju­tro wy­je­żdżam do Re­dwo­od – po­wie­dzia­łem, co ją wy­ra­źnie za­sko­czy­ło. Nie mó­wi­łem jej tego wcze­śniej, bo nie wi­dzia­łem ta­kiej po­trze­by. – W ra­zie cze­go jest Co­lin, więc jak coś, to pod­je­dzie.

– Ro­zu­miem – od­pa­rła roz­cza­ro­wa­na.

– Będę le­ciał. – Po­my­śla­łem, że to naj­lep­szy mo­ment, żeby się ewa­ku­ować. – Za­nie­ść ci wa­liz­kę do auta, czy coś jesz­cze do niej wrzu­casz?

– Nie, to wszyst­ko. Dzi­ęku­ję.

Wzi­ąłem wa­liz­kę i za­nio­słem do jej sa­mo­cho­du. Seks z nią i in­for­ma­cja o ci­ąży uświa­do­mi­ły mi, że już nie ma do cze­go wra­cać. Na­wet je­śli w łó­żku było nam do­brze, cze­goś bra­ko­wa­ło. To uczu­cie mi­ędzy nami się wy­pa­li­ło, wy­ga­sło, nie da­jąc na­dziei na to, że po­now­nie się roz­pa­li. Chy­ba wy­czer­pa­li­śmy li­mit roz­stań i po­wro­tów. Poza tym Jess była w ci­ąży i po­win­na się te­raz sku­pić na dziec­ku, a nie na od­zy­ska­niu mnie. Zna­łem Da­nie­la i wie­dzia­łem, że ni­g­dy nie ci­ągnęło go do sta­łych zwi­ąz­ków, a tym bar­dziej dzie­ci, ale kto wie? Może jak Jess uro­dzi, to jed­nak po­czu­je się oj­cem? Jed­no w tym wszyst­kim było pew­ne: ja nie we­zmę w tym udzia­łu.

Po­że­gna­łem się z Jess i od­je­cha­łem. Wie­rzy­łem, że wszyst­ko so­bie po­ukła­da, ale beze mnie. Mnie cze­ka­ją te­raz trzy mie­si­ące pra­cy i miesz­ka­nia w Re­dwo­od. A po­tem? No cóż, czas po­ka­że.

Rozdział 2

Grant

O wpół do siód­mej by­łem na lot­ni­sku w Med­ford, gdzie cze­ka­ła na mnie Cal­lie. Ucie­szy­łem się, gdy zo­ba­czy­łem uśmiech na jej twa­rzy, na­wet je­śli po­wo­dem jej ra­do­ści był Lars. Ni­g­dy bym nie po­my­ślał, że moja sio­stra i on… Okej, na­dal nie mo­głem się do tego przy­zwy­cza­ić, ale obie­ca­łem so­bie, że je­śli Cal­lie jest z nim szczęśli­wa, nie będę się wtrącał.

– Hej, mała!

– Hej, brat! Cie­szę się, że już je­steś.

– Coś się sta­ło? – za­py­ta­łem po­dejrz­li­wie.

– Co? Nie. Wsia­daj, za­raz ci opo­wiem.

Za­jąłem miej­sce, ale bar­dziej mnie in­te­re­so­wa­ło, co Cal­lie chcia­ła mi prze­ka­zać.

– Mów, co jest – na­le­ga­łem.

– Naj­pierw za­pnij pasy.

– No tak, za­po­mnia­łem, że za kie­row­ni­cą Cal­lie Tum­bler – za­drwi­łem.

– Chcesz? Mo­żesz pro­wa­dzić – rzu­ci­ła i zmarsz­czy­ła brwi.

– W po­rząd­ku, jedź i mów, co wy­my­śli­łaś.

– Nie ja, a Lars – od­pa­rła.

– Jezu… – prych­nąłem.

– Grant!

– Okej, co ta­kie­go wy­my­ślił Lars?

– Za­bie­ra mnie do Pa­ry­ża – wy­zna­ła wy­ra­źnie za­do­wo­lo­na.

– Wow, ale ro­man­tyk – za­śmia­łem się.

– Prze­sta­niesz drwić? – upo­mnia­ła mnie. – Sta­ra się.

– No okej, a po co do tego Pa­ry­ża?

– Do­my­śl się – od­pa­rła i pu­ści­ła do mnie oko, na co się skrzy­wi­łem. – Głu­pio py­tasz. No co mo­żna ro­bić w Pa­ry­żu?

– Prze­cież Lars wsze­dł z Fran­cu­za­mi w ja­kąś spó­łkę – przy­po­mnia­łem.

– Tak, ale spo­koj­nie, tym ra­zem będzie miał urlop.

– Cal­lie, ja po pro­stu za­wsze chcę wi­dzieć ten uśmiech na two­jej twa­rzy.

– Oj, bra­cisz­ku, prze­stań się już tak o mnie mar­twić. Ja­koś mu­szę sta­wić czo­ło tym wszyst­kim spra­wom i da­wać radę.

– Świet­nie so­bie da­jesz radę, Iskier­ko – po­wie­dzia­łem, a ona się zno­wu uśmiech­nęła.

Ja­kiś czas pó­źniej do­tar­li­śmy na miej­sce. Lar­sa nie było, ale Cal­lie po­wie­dzia­ła, że ju­tro wró­ci, bo od wczo­raj za­ła­twiał in­te­re­sy w Se­at­tle. Do Pa­ry­ża lecą do­pie­ro we wto­rek, więc przed nami był jesz­cze cały week­end. Za­nio­słem ba­ga­że do mo­je­go daw­ne­go po­ko­ju i część z nich roz­pa­ko­wa­łem. Resz­tę zo­sta­wi­łem na ju­tro. Czu­łem się zmęczo­ny, więc zja­dłem ko­la­cję, wzi­ąłem prysz­nic, po czym po­ło­ży­łem się spać.

Nie pa­mi­ęta­łem, kie­dy ostat­nio tak do­brze spa­łem. Wsta­łem wy­po­częty, wy­spa­ny i zre­lak­so­wa­ny. Wzi­ąłem prysz­nic, ubra­łem się, wy­pi­łem kawę i po­sze­dłem do pen­sjo­na­tu zo­ba­czyć, co tam się dzia­ło.

– Cze­ść, brat! – za­wo­ła­ła Cal­lie, gdy mnie zo­ba­czy­ła.

– Hej – od­pa­rłem, roz­gląda­jąc się po wnętrzu. – Już dzia­łasz? Dużo pra­cy?

– Dziś w mia­rę.

– Po­móc ci w czy­mś?

– Nie, ra­czej nie. A wła­ści­wie… Mó­głbyś pod­je­chać do pa­sto­ra Bar­ring­to­na?

– Okej, ale po co?

– Da­vin na­szy­ko­wał wina dla nie­go. Mia­łam je za­wie­źć, ale jak nie masz co ro­bić…

– Do­bra, mogę po­je­chać – po­twier­dzi­łem.

Na­gle w mo­jej kie­sze­ni za­wi­bro­wał te­le­fon. Si­ęgnąłem po nie­go i od­czy­ta­łem wia­do­mo­ść. Jess po raz ko­lej­ny mnie prze­pra­sza­ła, a ja szcze­rze nie mia­łem już do tego siły.

– Ja pier­do­lę – rzu­ci­łem pod no­sem.

– Co jest? – za­in­te­re­so­wa­ła się Cal­lie.

– Nic ta­kie­go. – Prze­cze­sa­łem dło­nią wło­sy i scho­wa­łem te­le­fon do kie­sze­ni.

– No do­brze, sko­ro nie chcesz po­wie­dzieć…

– To po pro­stu Jess.

– Wró­ci­li­ście do sie­bie? – za­py­ta­ła za­sko­czo­na.

– Nie, nie, choć…

– Grant, co jest?

– Spo­tka­li­śmy się wczo­raj… Sprze­da­je­my w ko­ńcu dom.

– Och…

– Jes­si­ca jest w ci­ąży – wy­zna­łem.

– Chy­ba nie z tobą?

– Nie, z Da­nie­lem.

– Nie mów, że chcia­ła wro­bić cię w dziec­ko!

– Ra­czej nie, nie by­ło­by to mo­żli­we, ale chcia­ła, że­by­śmy do sie­bie wró­ci­li.

– I co ty na to? – Spoj­rza­ła na mnie uwa­żnie.

– No co ja na to? – Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi. – Nic. Dla mnie to sko­ńczo­ny te­mat.

– Ko­chasz ją jesz­cze?

– Nie wiem, Cal­lie. Coś czu­ję, ale nie wiem co. Nie sądzę, że to mi­ło­ść, po pro­stu przy­zwy­cza­je­nie, bo tro­chę ze sobą by­li­śmy. Wiem jed­nak, że po tym wszyst­kim nie po­tra­fi­łbym z nią zo­stać.

– Za dużo się wy­da­rzy­ło.

– Tak – wes­tchnąłem. – No cóż, to nie ko­niec świa­ta, ży­cie to­czy się da­lej, a ja czu­ję, że pra­ca tu po­chło­nie mnie bez resz­ty.

– Że­byś wie­dział – za­śmia­ła się sio­stra.

– Do­bra, jadę do Bar­ring­to­nów. Gdzie to wino?

– Skrzyn­ka stoi na schod­kach przed wi­niar­nią.

– Okej.

Po­sta­no­wi­łem nie od­pi­sy­wać Jess. Przy­jąłem do wia­do­mo­ści jej prze­pro­si­ny, ale wie­dzia­łem, jak to się może sko­ńczyć. Gdy­bym od­pi­sał, ona znów by na­pi­sa­ła, na co ja bym od­pi­sał, ona by wte­dy za­dzwo­ni­ła i spędzi­li­by­śmy z go­dzi­nę na te­le­fo­nie. To już nie mia­ło naj­mniej­sze­go sen­su.

Po­sze­dłem do wi­niar­ni po skrzyn­kę, wło­ży­łem ją do sa­mo­cho­du i po­je­cha­łem do Bar­ring­to­nów. Pa­stor aku­rat gdzieś wy­sze­dł, za to były jego żona i cór­ka. Pani Ja­net wła­śnie wy­ci­ąga­ła cia­sto z pie­kar­ni­ka.

– Isa­bel­le, nie stój tak – zwró­ci­ła się do cór­ki. – Na­staw wodę na kawę i za­proś pana Tum­ble­ra. Ja za­nio­sę skrzyn­kę do piw­ni­cy.

– Do­brze, mamo – przy­tak­nęła nie­śmia­ło dziew­czy­na.

– To ja po­mo­gę z tą skrzyn­ką! – za­pro­po­no­wa­łem. – I wy­star­czy po pro­stu Grant.

– W ta­kim ra­zie bar­dzo ci dzi­ęku­ję. Tędy pro­szę – od­pa­rła i wska­za­ła dło­nią dro­gę.

Za­nio­słem skrzyn­kę do piw­ni­cy i wró­ci­li­śmy do kuch­ni, gdzie Isa­bel­le szy­ko­wa­ła cia­sto. Po chwi­li si­ęgnęła po fi­li­żan­ki.

– Więc te­raz ty, Gran­cie, przej­mu­jesz ste­ry w po­sia­dło­ści? – za­py­ta­ła pani Ja­net.

– Tak, te­raz moja ko­lej.

– Pro­szę – po­wie­dzia­ła Isa­bel­le, sta­wia­jąc cia­sto na sto­le. – Tyl­ko ostro­żnie, bo jesz­cze go­rące.

– Pi­ęk­nie pach­nie. – Zer­k­nąłem na dziew­czy­nę, któ­ra mo­men­tal­nie się za­ru­mie­ni­ła.

– Dziś pie­kła Isa­bel­le – ode­zwa­ła się jej mat­ka.

– Cia­stom mamy nie do­rów­nam, ale mam na­dzie­ję, że będzie sma­ko­wa­ło. – Uśmiech­nęła się tak pro­mien­nie, że aż wzdłuż mo­je­go kręgo­słu­pa prze­sze­dł prąd.

– Z pew­no­ścią będzie – od­pa­rłem nie­co zmie­sza­ny.

Po chwi­li dziew­czy­na po­da­ła kawę i za­jęła miej­sce na­prze­ciw mnie. Od­gar­nęła do tyłu dłu­gie pa­smo blond wło­sów i wbi­ła we mnie szma­rag­do­we spoj­rze­nie, upi­ja­jąc łyk kawy. Prze­łk­nąłem śli­nę, czu­jąc się na­praw­dę onie­śmie­lo­ny. Isa­bel­le była bar­dzo ład­na, ale ja ja­koś ni­g­dy wcze­śniej nie zwra­ca­łem na nią spe­cjal­nie uwa­gi. Pew­nie pa­stor już nie­jed­ne­go chło­pa­ka mu­siał po­go­nić. Pa­mi­ętam, jak po­je­cha­li­śmy ra­zem do Wil­liams… Szyb­ko się uwi­nęli­śmy, więc za­pro­si­łem ją na ko­la­cję. Spędzi­li­śmy miło czas, na­wet bar­dzo miło, tro­chę po­ga­da­li­śmy, a Isa­bel­le zwie­rzy­ła mi się, że ma­rzy jej się wy­jazd z Red­wood, ale zda­je so­bie spra­wę, że oj­ciec jej nie po­zwo­li. Na mi­sje czy szko­le­nia mo­gła je­ździć, ale on miał względem niej pla­ny, więc mu­sia­ła się pod­po­rząd­ko­wać. Szko­da mi jej było, bo choć się uśmie­cha­ła, w jej oczach do­strze­głem smu­tek. Utwier­dzi­łem się w tym, kie­dy dla żar­tów za­pro­po­no­wa­łem jej pra­cę w mo­jej fir­mie, a ona od razu to pod­chwy­ci­ła. Była po­słusz­na i nie sprze­ci­wia­ła się ojcu, któ­ry jej wmó­wił, że wie naj­le­piej, co jest dla niej do­bre, choć w głębi du­szy chcia­ła cze­goś in­ne­go.

– I co pla­nu­jesz, Grant? – za­py­ta­ła pani Ja­net. – Za­mknąłeś fir­mę w Atlan­cie?

Jak oni tu wszy­scy byli do­brze po­in­for­mo­wa­ni i wie­dzie­li, czym się zaj­mu­je­my.

– Nie, nie. Fir­ma musi dzia­łać, ale obec­nie za­stępu­je mnie mój przy­ja­ciel – wy­ja­śni­łem.

– Czy­li pla­nu­jesz wró­cić do Atlan­ty?

– Tak. Nie mogę so­bie po­zwo­lić, by rzu­cić wszyst­ko i prze­nie­ść się tu­taj z po­wro­tem. Atlan­ta jest moim do­mem.

– No tak – przy­tak­nęła bez prze­ko­na­nia.

– W ta­kiej Atlan­cie musi być pi­ęk­nie – roz­ma­rzy­ła się Isa­bel­le.

– A co ma być pi­ęk­ne­go w wiel­kim mie­ście? – prych­nęła mat­ka dziew­czy­ny. – Nie­bez­pie­cze­ństwo i zło, któ­re czai się za ka­żdym ro­giem – do­da­ła, na co Isa­bel­le prze­wró­ci­ła ocza­mi, cze­go oczy­wi­ście ko­bie­ta nie za­uwa­ży­ła. – Je­steś mło­da i nie­win­na. Wiesz, co oni by tam z tobą zro­bi­li? – Pani Ja­net mó­wi­ła po­wa­żnie.

– Mamo… – Isa­bel­le była wy­ra­źnie za­wsty­dzo­na.

– Ko­cha­nie, wiesz, że nie­win­na dziew­czy­na jest ła­twym ce­lem dla tych wszyst­kich zbo­cze­ńców.

– Jed­nak chy­ba tro­chę prze­sa­dzasz. – Isa­bel­le skrzy­wi­ła się. – Poza tym za­wsty­dzasz mnie, mamo.

– To, że je­steś wci­ąż dzie­wi­cą, to ża­den wstyd – do­da­ła mat­ka, a dziew­czy­na spu­ści­ła wzrok. – Zresz­tą Grant może to po­twier­dzić. – Prze­nio­sła spoj­rze­nie na mnie.

– Że Isa­bel­le jest dzie­wi­cą? – wy­pa­li­łem, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od dziew­czy­ny. Nie wie­dzia­łem, dla­cze­go ta in­for­ma­cja w ja­kiś spo­sób mnie po­bu­dzi­ła. Isa­bel­le była dzie­wi­cą… Cho­le­ra!

– O nie­bez­pie­cze­ństwach czy­ha­jących w wiel­kich mia­stach – spro­sto­wa­ła pani Ja­net.

– Pani Bar­ring­ton, tak na­praw­dę wszędzie może być nie­bez­piecz­nie, na­wet w Re­dwo­od – po­wie­dzia­łem, na co ona po­kręci­ła gło­wą. – Wia­do­mo, że na­le­ży za­cho­wać ostro­żno­ść, ale nie daj­my się zwa­rio­wać. Ja, na przy­kład, miesz­kam w bar­dzo spo­koj­nej dziel­ni­cy i nic złe­go tam się nie wy­da­rzy­ło.

– Jesz­cze – do­da­ła pani Ja­net, a ja uzna­łem, że nie ma sen­su tego ci­ągnąć.

– Tak, jesz­cze – przy­tak­nąłem. – No cóż, bar­dzo dzi­ęku­ję za kawę i cia­sto, będę się zbie­rał. Obie­ca­łem po­móc Cal­lie – do­da­łem i wsta­łem od sto­łu.

– To my dzi­ęku­je­my za wina. Isa­bel­le, od­pro­wa­dź na­sze­go go­ścia.

– Oczy­wi­ście, mamo.

Isa­bel­le od­pro­wa­dzi­ła mnie aż do sa­mo­cho­du. Zda­wa­łem so­bie spra­wę, że jej mat­ka pew­nie sta­ła w oknie i nas ob­ser­wo­wa­ła.

– Prze­pra­szam za moją mamę – po­wie­dzia­ła nie­śmia­ło.

– W po­rząd­ku, nie masz za co. Twoi ro­dzi­ce są…

– Wy­jąt­ko­wo na­do­pie­ku­ńczy – do­ko­ńczy­ła za mnie.

– To wi­dać. – Uśmiech­nąłem się lek­ko. – Słu­chaj, może mia­ła­byś ocho­tę, na przy­kład, wy­brać się na spa­cer? – Sam by­łem za­sko­czo­ny, że jej to za­pro­po­no­wa­łem. Co mi strze­li­ło do gło­wy? Może po pro­stu chcia­łem, żeby dziew­czy­na mia­ła ja­kąś roz­ryw­kę?

– Dzi­ęku­ję, ale mój oj­ciec się nie zgo­dzi – od­mó­wi­ła grzecz­nie.

– Nie musi o tym wie­dzieć – od­pa­rłem ta­jem­ni­czo, a ona roz­chy­li­ła lek­ko usta, po czym uśmiech­nęła się ło­bu­zer­sko. – Po­my­śl o tym – do­da­łem, otwie­ra­jąc drzwi auta.

– Na ra­zie, Grant.

– Do zo­ba­cze­nia, Isa­bel­le.

Wsia­dłem do sa­mo­cho­du i ru­szy­łem w kie­run­ku domu. Isa­bel­le Bar­ring­ton w ja­kiś spo­sób mnie in­try­go­wa­ła. Kom­plet­nie tego nie ro­zu­mia­łem, ale spra­wi­ła, że chcia­łem spo­tkać się z nią tak zu­pe­łnie na lu­zie. Po­ga­dać, jak wte­dy przy ko­la­cji, spędzić nie­co cza­su w jej to­wa­rzy­stwie. Nie mia­łem po­jęcia, w co się pa­ko­wa­łem, ale by­łem świa­do­my, że pa­sto­ro­wi się to nie spodo­ba.

Rozdział 3

Isabelle

Gdy Grant od­je­chał, wró­ci­łam do domu i za­bra­łam się za sprząta­nie. Mama wła­śnie szy­ko­wa­ła się do pra­cy. Z za­wo­du była cu­kier­nicz­ką, i to z ogrom­nym ta­len­tem. Kil­ka lat temu od­wa­ży­ła się i otwo­rzy­ła cu­kier­nię Swe­et Esca­pe, ści­ąga­jąc go­ści z oko­licz­nych mia­ste­czek na swo­je pysz­ne wy­pie­ki. Po­ma­ga­łam jej w cu­kier­ni od wtor­ku do pi­ąt­ku, a ta­kże do­star­cza­łam nie­któ­re cia­sta. Nie mia­łam pra­wa jaz­dy, ale lu­bi­łam spa­ce­ry, więc nie prze­szka­dza­ło mi, gdy trze­ba było do­star­czyć pie­szo ja­kieś mniej­sze za­mó­wie­nia. W ostat­nie dwie so­bo­ty za­stępo­wa­łam jej pra­cow­ni­cę Ma­de­li­ne, dla­te­go w tym ty­go­dniu mia­łam dwa dni wol­ne.

To oczy­wi­ste, że zna­łam się z Tum­ble­ra­mi. Re­dwo­od nie było duże i ka­żdy tu znał się z ka­żdym, a po­nad­to przy­ja­źni­łam się z Cal­lie. Wie­dzia­łam, że mia­ła star­szą sio­strę Se­ilę i dwóch star­szych bra­ci, Ca­le­ba, któ­ry ra­czej był od­lud­kiem, i Gran­ta, za któ­rym uga­nia­ły się star­sze dziew­czy­ny. Przez całą szko­łę śred­nią spo­ty­kał się z Me­gan Rey­nolds, miej­sco­wą pi­ęk­no­ścią. Nic dziw­ne­go, żad­na dziew­czy­na nie mia­ła przy niej szans, a i Grant nie in­te­re­so­wał się in­ny­mi. Wi­dy­wa­łam go je­dy­nie, gdy przy­je­żdżał z ro­dze­ństwem na świ­ęta do ro­dzi­ców. Wte­dy Tum­ble­ro­wie przy­cho­dzi­li całą ro­dzi­ną na na­bo­że­ństwo, a ja ukrad­kiem mu się przy­gląda­łam. Rok po sko­ńcze­niu szko­ły śred­niej Grant roz­stał się z Me­gan, wy­je­chał do Atlan­ty i już tam zo­stał. Ja zaś mia­łam zu­pe­łnie inne pla­ny. Wła­ści­wie mój tata je miał względem mnie. Wy­słał mnie do Wi­llow Cre­ek, do nowo otwar­tej fi­lii uczel­ni teo­lo­gicz­nej, sto­sun­ko­wo nie­da­le­ko, bo sto dzie­wi­ęćdzie­si­ąt mil od domu. Po­nie­kąd li­czy­łam, że wy­bie­rze głów­ną uczel­nię w Ho­uston, w du­żym mie­ście, ale to mu chy­ba prze­szka­dza­ło, a po­pu­la­cja Wil­low Cre­ek była o po­ło­wę mniej­sza niż Re­dwo­od. Mój rocz­nik li­czył dwu­dzie­stu ab­sol­wen­tów. Ży­cie to­wa­rzy­skie prak­tycz­nie nie ist­nia­ło. Mo­imi je­dy­ny­mi roz­ryw­ka­mi były spa­ce­ry po par­ku, spo­tka­nia na wie­czor­ne me­dy­ta­cje, czy­ta­nia, pró­by chó­ru lub wy­kła­dy uzu­pe­łnia­jące z teo­lo­gii oraz fi­lo­zo­fii. Czu­łam się tam jak na od­lu­dziu, jed­nak tata mi tłu­ma­czył, że dzi­ęki temu moje my­śli będą spo­koj­niej­sze, ogra­ni­czę bo­dźce, któ­re mogą mnie roz­pra­szać i bar­dziej sku­pię się na na­uce. Mu­sia­łam przy­znać, że miał ra­cję, jed­nak z cza­sem za­częło mi bra­ko­wać nor­mal­ne­go ży­cia. Po­wrót do Re­dwo­od był orze­źwia­jący. Nie sądzi­łam, że tak będzie mi bra­ko­wać tego na­sze­go mia­stecz­ka, że będę tęsk­nić. Nie­dłu­go po­tem wy­je­cha­łam na na­uki do nie­wiel­kie­go Oakrid­ge i wró­ci­łam do­pie­ro po no­wym roku. Zno­wu w za­mkni­ęciu, w od­osob­nie­niu… No cóż, wi­dać taki mój los. Mogę za­po­mnieć o wy­je­ździe do du­że­go mia­sta, pra­cy tam, miesz­ka­niu. Nie wy­rwę się stąd i będzie mi ła­twiej, je­śli prze­sta­nę o tym ma­rzyć.

Gdy sko­ńczy­łam sprzątać, wró­cił tata.

– O, có­ruś, do­brze, że je­steś. – Ode­tchnął z wy­ra­źną ulgą.

– Coś się sta­ło?

– Mia­łem pod­je­chać jesz­cze do pani Sam­son. Po stra­cie męża nie może się po­zbie­rać, a na pew­no po­czu­je się choć tro­chę le­piej, gdy udzie­li­my jej wspar­cia.

– Nie wiem, czy spro­stam ta­kie­mu za­da­niu. – Za­wa­ha­łam się.

– Ko­cha­nie, masz do­bre ser­ce, po pro­stu po­sie­dź z nią, po­roz­ma­wiaj, wy­słu­chaj – od­pa­rł i po­krze­pia­jąco po­gła­dził mnie po ra­mie­niu.

– Do­brze, spró­bu­ję.

– Dzi­ęku­ję, có­recz­ko – uśmiech­nął się – bo ja mu­szę za pół go­dzi­ny być w szpi­ta­lu i wła­ści­wie już po­wi­nie­nem je­chać.

– Prze­bio­rę się i pój­dę do pani Sam­son.

Oj­ciec pod­sze­dł do mnie, po­ca­ło­wał w czo­ło i wy­sze­dł z domu. Po­nie­kąd tak wy­gląda­ła na­sza co­dzien­no­ść. Ra­zem z mamą by­łam za­an­ga­żo­wa­na w ży­cie ko­ścio­ła i po­ma­ga­łam ta­cie. W week­en­dy mia­łam naj­wi­ęcej pra­cy. Często w so­bo­ty ro­dzi­ce or­ga­ni­zo­wa­li spo­tka­nia z in­ny­mi ro­dzi­na­mi z ko­ścio­ła, głów­nie z oso­ba­mi star­szy­mi lub mło­dzie­żą. Nie­dzie­le były zaś naj­bar­dziej in­ten­syw­ne, gdyż przy­go­to­wy­wa­li­śmy się do na­bo­że­ństw. W ty­go­dniu na­sze dni wy­gląda­ły pew­nie jak w przy­pad­ku wi­ęk­szo­ści in­nych ro­dzin, choć je­śli ktoś po­trze­bo­wał wspar­cia, to słu­ży­li­śmy po­mo­cą. Nie mia­łam ro­dze­ństwa, więc i moja więź z mamą i tatą wy­da­wa­ła się sil­niej­sza. By­li­śmy ze sobą zży­ci. Ogól­nie na­sza ro­dzi­na była do­syć mała, bo moi ro­dzi­ce rów­nież nie mie­li sióstr ani bra­ci.

Prze­bra­łam się i parę mi­nut pó­źniej uda­łam się do pani Sam­son. Była sa­mot­ną ko­bie­tą po sze­śćdzie­si­ąt­ce i miesz­ka­ła na dru­gim ko­ńcu mia­sta. Mie­si­ąc temu po dłu­giej wal­ce z cho­ro­bą zma­rł jej mąż i za­ła­ma­ła się. Pa­ństwo Sam­son nie mie­li dzie­ci, a naj­bli­ższa ro­dzi­na ze stro­ny ko­bie­ty miesz­ka­ła w No­wym Jor­ku. Gdy pani Sam­son zo­sta­ła sama, sta­ra­li­śmy się ją wspie­rać i jej po­ma­gać, żeby nie czu­ła, że wszy­scy ją opu­ści­li. W dro­dze do jej domu prze­cho­dzi­łam obok uli­cy krzy­żu­jącej się z tą, któ­ra pro­wa­dzi­ła do po­sia­dło­ści Tum­ble­rów. Mi­mo­wol­nie my­śla­mi wró­ci­łam do Gran­ta. Oczy­wi­ście, że chcia­łam przy­jąć jego za­pro­sze­nie na spa­cer, ale tata w ży­ciu by mnie nie pu­ścił, a źle bym się czu­ła, gdy­bym go okła­ma­ła. Nie! Tego nie mo­głam zro­bić. Wie­dzia­łam, co by oj­ciec po­wie­dział i jak by to wy­gląda­ło. Mło­dzi Tum­ble­ro­wie nie byli zbyt re­li­gij­ni. Cal­lie, od­kąd tu przy­je­cha­ła, nie po­ja­wi­ła się na żad­nym na­bo­że­ństwie, a i Grant nie wy­glądał na ta­kie­go, co w nie­dzie­lę pędzi do ko­ścio­ła. Tata lu­bił Tum­ble­rów, ale spo­tka­nie sam na sam z Gran­tem z pew­no­ścią uzna­łby za rand­kę, a to już by mu się nie spodo­ba­ło. Nie wie­dzia­łam, dla­cze­go Grant za­pro­po­no­wał mi spa­cer. Może po pro­stu chciał być miły? Może zro­bił to, bo miał pew­no­ść, że i tak się nie zgo­dzę? Tego nie wie­dzia­łam, za to czu­łam, że nie będzie mi to da­wa­ło spo­ko­ju.

Ja­kiś czas pó­źniej do­ta­rłam do domu pani Sam­son. Ko­bie­ta ugo­ści­ła mnie kawą i cia­stecz­ka­mi. Usia­dły­śmy w ogro­dzie, gdzie spędzi­ły­śmy pra­wie dwie go­dzi­ny na roz­mo­wie. Ona na­praw­dę czu­ła się sa­mot­na. Zda­wa­ła so­bie spra­wę z tego, że jej mąż wal­czył nie­mal o ka­żdy dzień. Dłu­go zma­gał się z cho­ro­bą, a w ostat­nich mie­si­ącach nie wsta­wał już z łó­żka, dla­te­go wy­zna­ła, że była przy­go­to­wa­na na jego ode­jście, jed­nak nie przy­pusz­cza­ła, że po jego śmier­ci po­czu­je taką pust­kę. Ku­zyn­ka z No­we­go Jor­ku obie­ca­ła ją od­wie­dzić, ale, nie­ste­ty, od po­grze­bu pana Sam­so­na nie mia­ła jesz­cze cza­su, by przy­je­chać. Za­pro­si­ła Pa­nią Sam­son, żeby przy­je­cha­ła do niej, ale ko­bie­ta nie chcia­ła opusz­czać domu, Re­dwo­od, bo to tu­taj były jej wspo­mnie­nia zwi­ąza­ne z mężem. Za­pro­po­no­wa­łam jej, że ju­tro mo­że­my wy­brać się na cmen­tarz. Była za­sko­czo­na, że po­świ­ęcę swój czas, żeby być z nią, ale ja na­praw­dę chcia­łam, żeby choć tro­chę po­czu­ła się le­piej.

W dro­dze po­wrot­nej po­my­śla­łam, że wstąpię do Neve, mo­jej przy­ja­ció­łki. Z nią rów­nież zna­łam się od cza­sów szkol­nych. Dziew­czy­na była w wie­ku Cal­lie i cho­dzi­ła do rów­no­le­głej kla­sy. Po za­ko­ńcze­niu szko­ły śred­niej wła­ści­wie wszy­scy z mo­je­go rocz­ni­ka się po­roz­je­żdża­li, wy­bie­ra­jąc uczel­nie w du­żych mia­stach. Po­nie­waż nie uczest­ni­czy­łam w ży­ciu to­wa­rzy­skim tak jak moi ró­wie­śni­cy, nie mia­łam zbyt wie­lu zna­jo­mych, a przy­ja­źni­łam się wła­śnie tyl­ko z Cal­lie i Neve. Jed­nak one rów­nież wy­je­cha­ły. Ży­cie Neve się nie­co skom­pli­ko­wa­ło, bo za­raz na po­cząt­ku pierw­sze­go roku stu­diów po­zna­ła chło­pa­ka, w któ­rym tak bar­dzo się za­ko­cha­ła, że jesz­cze przed za­ko­ńcze­niem se­me­stru zo­sta­ła jego żoną. Gdy kil­ka mie­si­ęcy pó­źniej oka­za­ło się, że jest w ci­ąży, mąż ją zo­sta­wił. Nie roz­wie­dli się, ale Neve zde­cy­do­wa­ła się wró­cić do Re­dwo­od i tu uro­dzi­ła cór­kę, któ­rą wy­cho­wy­wa­ła z po­mo­cą ro­dzi­ców. Te­raz, gdy wró­ci­ła, odświe­ży­ły­śmy kon­tak­ty i znów się przy­ja­źni­ły­śmy. Mu­sia­łam przy­znać, że w po­rów­na­niu z ży­ciem in­nych w moim bra­ko­wa­ło ja­kie­goś dresz­czy­ku. Oczy­wi­ście, nie mia­łam na my­śli tak ogrom­nych zmian, ale chcia­ła­bym, żeby w ko­ńcu wy­da­rzy­ło się coś, co po­zwo­li­ło­by mi po­czuć, że żyję pe­łnią ży­cia.

– Hej, Neve! – za­wo­ła­łam, wi­dząc na scho­dach przy­ja­ció­łkę.

– Isa­bel­le, w ko­ńcu! – Opa­rła dło­nie na bio­drach. – Wie­ki cię tu nie było – rzu­ci­ła, bo fak­tycz­nie ostat­nio wi­dy­wa­ły­śmy się tyl­ko w ko­ście­le.

– Przy­zna­ję się do winy, ale ostat­nio mia­łam tro­chę na gło­wie.

– Po­wiedz w ko­ńcu, że ja­kiś fa­cet za­wró­cił ci w gło­wie – za­śmia­ła się.

– Nic z tych rze­czy – od­pa­rłam, choć w pierw­szej chwi­li po­my­śla­łam o Gran­cie. – Mie­li­śmy spo­ro pra­cy, ale po­sta­ram się częściej wpa­dać.

– Słu­chaj, a co byś po­wie­dzia­ła, gdy­by­śmy wy­sko­czy­ły do ka­wiar­ni albo cho­ciaż na spa­cer? – za­pro­po­no­wa­ła Neve. – Może ju­tro? Od­bie­ram pó­źniej Lisę z przed­szko­la, bo ma do­dat­ko­we za­jęcia.

– Chęt­nie, ale może w ja­kiś inny dzień? Obie­ca­łam pani Sam­son, że ju­tro pój­dę z nią na cmen­tarz.

– Oj, bie­dacz­ka, bar­dzo prze­ży­ła śmie­rć męża – wes­tchnęła.

– Na­praw­dę jest roz­bi­ta.

– To w ta­kim ra­zie prze­ło­ży­my spa­cer na inny dzień. – Uśmiech­nęła się. – A sły­sza­łaś, że Grant Tum­bler wró­cił do Re­dwo­od?

– Wró­cił na trzy mie­si­ące – spre­cy­zo­wa­łam.

– Czy­li już wiesz.

– Wiem… Wła­ści­wie to dziś z nim roz­ma­wia­łam, bo przy­wió­zł nam wino – do­da­łam i po­czu­łam, że pie­ką mnie po­licz­ki.

– A ma ko­goś, czy jest wol­ny? – za­py­ta­ła nie­spo­dzie­wa­nie Neve.

– Nie mam po­jęcia, nie roz­ma­wia­łam z nim o tak pry­wat­nych spra­wach. – Jej py­ta­nie mnie zdzi­wi­ło. Czy­żby pla­no­wa­ła uwie­ść Gran­ta? – A dla­cze­go py­tasz? – Mu­sia­łam to wie­dzieć.

– Cie­ka­we, czy zej­dzie się z Me­gan.

– A dla­cze­go mia­łby to zro­bić? – Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– Me­gan ja­kiś czas temu wró­ci­ła do mia­sta, a że byli dość dłu­go parą, to kto wie? – po­wie­dzia­ła ta­jem­ni­czo.

– Nie, nie sądzę. – Ner­wo­wo po­trząsnęłam gło­wą. – Sko­ro się roz­sta­li, mie­li po­wód. Ka­żde po­szło w swo­ją stro­nę i uło­ży­ło so­bie ży­cie po swo­je­mu.

– Oj tam, wiesz, co mó­wią, sta­ra mi­ło­ść nie rdze­wie­je – prych­nęła, co mnie do­dat­ko­wo po­ru­szy­ło. Nie ro­zu­mia­łam swo­ich uczuć.

– To nie wiem – od­po­wie­dzia­łam z lek­ką iry­ta­cją. – Je­śli Bóg chce, by byli ra­zem i taki ma dla nich plan, to się zej­dą, ale nie nam się w to wtrącać.

– Ty za­zdro­śni­co – za­śmia­ła się.

– Ja za­zdro­sna? – obu­rzy­łam się. – Chy­ba żar­tu­jesz!

– Do­bra, nie było te­ma­tu. To kie­dy uma­wia­my się na spa­cer?

– Jak naj­szyb­ciej – spio­ru­no­wa­łam ją wzro­kiem – bo po­win­naś prze­wie­trzyć gło­wę. Ga­dasz strasz­ne głu­po­ty – wy­pa­li­łam, na co ona się ro­ze­śmia­ła. – Pój­dę już, mu­szę jesz­cze przy­go­to­wać obiad.

– To do zo­ba­cze­nia!

– Na ra­zie!

Spe­szo­na, nie­ma­lże ucie­kłam. Co ona in­sy­nu­owa­ła? Nie by­łam za­zdro­sna o Gran­ta, bo mi­ędzy nami nic się nie wy­da­rzy­ło. To było nie­do­rzecz­ne, jed­nak ci­ągle nie ro­zu­mia­łam, dla­cze­go tak mnie to po­ru­szy­ło. Mu­sia­łam jak naj­szyb­ciej po­ukła­dać my­śli, bo w ko­ńcu sama się ośmie­szę, a Gran­ta dla wła­sne­go do­bra po­win­nam uni­kać.

Rozdział 4

Grant

Wie­czo­rem sie­dzia­łem z Cal­lie i Lar­sem w sa­lo­nie. Ci­ągle nie mo­głem się przy­zwy­cza­ić. Cho­le­ra, dla­cze­go aku­rat on? Je­śli do tej pory sądzi­łem, że moja sio­stra szyb­ko się nim znu­dzi, to wi­dok jej szczęśli­wej w jego ra­mio­nach po­zba­wił mnie wszel­kich złu­dzeń. Cal­lie na­praw­dę nie wi­dzia­ła świa­ta poza nim, a i on wy­da­wał się ja­kiś inny. Pa­trzył na nią z czu­ło­ścią, z mi­ło­ścią, z po­żąda­niem, z taką fa­scy­na­cją. Wi­dzia­łem to bar­dzo wy­ra­źnie i wła­śnie dla­te­go by­łem tro­chę spo­koj­niej­szy.

– Co nam za­pla­no­wa­łeś na ten ty­dzień w Pa­ry­żu? Co będzie­my ro­bić? – za­py­ta­ła Cal­lie Lar­sa.

– Do­my­śl się. – Po­ru­szył zna­cząco brwia­mi.

– Cal­lie jest ar­tyst­ką – wtrąci­łem. – Może byś jej po­ka­zał ja­kieś atrak­cje, bu­dow­le, dzie­ła sztu­ki?

– Ko­cha­nie, po­patrz na mnie – zwró­cił się do mo­jej sio­stry, wska­zu­jąc na sie­bie, a ja prze­wró­ci­łem ocza­mi. – Praw­da, że je­stem dzie­łem sztu­ki?

– Oj, Lars, wi­dzę, że będziesz mu­siał częściej za­bie­rać mnie do tego Pa­ry­ża – po­wie­dzia­ła, po czym wsta­ła. Gdy prze­cho­dzi­ła obok nie­go, chwy­cił ją za rękę i po­ci­ągnął tak, że wy­lądo­wa­ła na jego ko­la­nach.

– Mo­że­my tam za­miesz­kać – od­pa­rł, co mnie tro­chę zdzi­wi­ło.

– Sła­bo znasz moją sio­strę – prych­nąłem. – Cal­lie wy­bra­ła­by ra­czej Rzym niż Pa­ryż – do­da­łem i spoj­rza­łem na nią.

– Pa­ryż z pew­no­ścią też jest fa­scy­nu­jący – po­wie­dzia­ła i ob­jęła go za szy­ję.

– A i Rzym mo­że­my zwie­dzić – rzu­cił, pa­trząc jej pro­sto w oczy. – Nic nie stoi na prze­szko­dzie – do­dał, a ona go po­ca­ło­wa­ła.

Tak, do tego wi­do­ku jesz­cze się nie przy­zwy­cza­iłem. Chrząk­nąłem, by przy­po­mnieć im o swo­jej obec­no­ści, a Cal­lie od­su­nęła się nie­co od Lar­sa.

– Mam kil­ka e-ma­ili do wy­sła­nia, więc po­ga­daj­cie so­bie, a ja się po­sta­ram w mia­rę szyb­ko to za­ła­twić – po­wie­dział Lars.

– Ja­sne – od­pa­rła Cal­lie, wsta­jąc z jego ko­lan.

Za­nim po­sze­dł do po­ko­ju, po­ca­ło­wał ją jesz­cze raz, a po­tem zo­sta­wił nas sa­mych. Przy­gląda­łem się sio­strze, sta­ra­jąc się ja­koś to so­bie po­ukła­dać.

– Dla­cze­go tak na mnie pa­trzysz? – zwró­ci­ła się do mnie.

– Za­sta­na­wiam się, co ty w nim wi­dzisz. – Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– Zno­wu za­czy­nasz? – Zmarsz­czy­ła gniew­nie brwi. – Za­ko­cha­łam się, a ty obie­ca­łeś to za­ak­cep­to­wać.

– A obie­casz mi jed­no?

– Co ta­kie­go?

– Je­śli kie­dy­kol­wiek źle cię po­trak­tu­je…

– Grant – prze­rwa­ła mi.

– Cal­lie, słu­chaj – na­ka­za­łem. – Je­śli kie­dy­kol­wiek źle cię po­trak­tu­je, na­tych­miast mi o tym po­wiesz. Do­brze? – Spoj­rza­łem na nią z po­wa­gą.

– Do­brze, już nie sza­lej – fuk­nęła. – Po­wi­nie­neś zna­le­źć so­bie dziew­czy­nę.

– Nie mam cza­su na dziew­czy­ny, mu­szę się za­jąć ran­czem. – Chcia­łem tro­chę zbić Cal­lie z tro­pu, bo pla­no­wa­łem wy­ci­ągnąć od niej nu­mer te­le­fo­nu Isa­bel­le, ale mu­sie­li­śmy nie­co zmie­nić te­mat, by przy­pad­kiem cze­goś so­bie nie ubz­du­ra­ła.

– Dasz radę. A! – przy­po­mnia­ła so­bie. – Wu­jek Jo­seph nie­dłu­go wra­ca, więc pew­nie cię od­wie­dzi.

– O, to do­brze. Ca­leb się do cie­bie od­zy­wał?

– Ostat­nio w moje uro­dzi­ny. – Skrzy­wi­ła się lek­ko.

– Mam na­dzie­ję, że nas nie wy­sta­wi.

– No nie, może i Ca­leb nie jest przy­kła­dem czło­wie­ka od­po­wie­dzial­ne­go, ale mamy w ko­ńcu ja­kąś umo­wę, a poza tym jest ostat­ni, więc ma od­po­wied­nio dużo cza­su, by się z tym oswo­ić.

– Mam na­dzie­ję, bo ja na pew­no nie będę mógł tu sie­dzieć za nie­go.

– Daj­my mu szan­sę.

– Słu­chaj, Cal­lie… Masz może nu­mer do Isa­bel­le Bar­ring­ton? – za­py­ta­łem, a ona tak na mnie spoj­rza­ła, jak­by chcia­ła po­wie­dzieć, że do­sko­na­le wie, o co mi cho­dzi.

– Mam – przy­tak­nęła.

– A dasz mi go? – Czu­łem, że za­raz za­cznie mi wier­cić dziu­rę w brzu­chu.

– A po co ci?

A nie mó­wi­łem!

– Po­trze­bu­ję.

– Do cze­go? – do­cie­ka­ła.

– W ko­ńcu w ja­kiś spo­sób wspó­łpra­cu­je­my z Bar­ring­to­na­mi.

– To dam ci nu­mer do pa­sto­ra – wy­pa­li­ła i si­ęgnęła po te­le­fon.

– Nie chcę nu­me­ru do pa­sto­ra! – pod­nio­słem głos, a Cal­lie zmarsz­czy­ła czo­ło.

– No już, masz – po­wie­dzia­ła i po­da­ła mi te­le­fon, bym spi­sał so­bie nu­mer Isa­bel­le. – Grant, je­steś moim bra­tem, ko­cham cię i chcę dla cie­bie jak naj­le­piej, ale kie­dy mó­wi­łam, że po­wi­nie­neś zna­le­źć so­bie dziew­czy­nę, nie mia­łam na my­śli Isa­bel­le – do­da­ła, sta­jąc w pro­gu.

– Cal­lie, chy­ba za dużo so­bie do­po­wia­dasz – pró­bo­wa­łem ją zbyć. – Isa­bel­le mnie nie in­te­re­su­je.

– To faj­na dziew­czy­na, ale pa­mi­ętaj, że jej oj­ciec jest pa­sto­rem i to nie przej­dzie – po­wie­dzia­ła.

– Daj już z tym spo­kój. – Mach­nąłem ręką. – Cho­dzi tyl­ko o wspó­łpra­cę.

– Ja­sne. – Chy­ba nie uwie­rzy­ła.

Spo­dzie­wa­łem się, że sio­stra będzie mia­ła ja­kieś ale, jed­nak póki co Isa­bel­le nie zgo­dzi­ła się na spo­tka­nie, więc je­śli do nie­go doj­dzie, za­pew­ne nie będzie w spra­wach pry­wat­nych.

Rano, gdy Cal­lie była już w pen­sjo­na­cie, po­sta­no­wi­łem wy­ko­rzy­stać mo­ment i po­ga­dać z Lar­sem. Sie­dział w kuch­ni przy sto­le, po­pi­jał kawę i wy­stu­ki­wał coś na kla­wia­tu­rze.

– Pra­cu­jesz? – za­py­ta­łem i si­ęgnąłem po fi­li­żan­kę, by na­lać so­bie kawy.

– Tak – od­pa­rł krót­ko.

– Lars, nie wiem, cze­mu Cal­lie tak się za­fik­so­wa­ła na two­im punk­cie, ale je­stem w sta­nie za­ak­cep­to­wać jej wy­bór – po­wie­dzia­łem, na co on bez­czel­nie się za­śmiał.

– Nie po­trze­bu­ję two­jej ak­cep­ta­cji.

– Słu­chaj, McFad­den – usia­dłem na­prze­ciw nie­go – to moja sio­stra, a nie ko­lej­na two­ja dziw­ka i nie po­zwo­lę ci, byś ją źle trak­to­wał!

– Prze­stań! – wark­nął i za­ci­snął pi­ęść. – Za­le­ży mi na Cal­lie i to tak na po­wa­żnie… Na sta­łe – od­pa­rł, błądząc gdzieś wzro­kiem.

– To do­brze, bo nie dam ci jej skrzyw­dzić. Cal­lie za­słu­gu­je na wszyst­ko, co naj­lep­sze.

– I ja jej to daję – za­pew­nił.

– Oby tak było, McFad­den. – Spoj­rza­łem na nie­go z po­wa­gą, nie prze­ry­wa­jąc kon­tak­tu wzro­ko­we­go. – I jesz­cze jed­na spra­wa…

– Jaka? – za­in­te­re­so­wał się.

– Z ko­ńcem mie­si­ąca od­dam ci część pie­ni­ędzy.

– Po­wie­dzia­łem ci, że ich nie chcę.

– Ale ja chcę ci je od­dać.

– To w ko­ńcu je­steś win­ny czy nie? – Pod­nió­sł na mnie wzrok.

– Nie je­stem! – syk­nąłem. – Nie chcę mieć u cie­bie dłu­gu.

– To ja też ci coś po­wiem.

– Słu­cham.

– Zle­ci­łem de­tek­ty­wo­wi od­na­le­zie­nie Swa­na i Pea­coc­ka.

Tu mnie za­sko­czył.

– W ko­ńcu mi uwie­rzy­łeś?

– Roz­wa­żam ró­żne opcje – od­po­wie­dział.

– I jak? Wia­do­mo już coś?

– A ty sądzisz, że będę cię in­for­mo­wał?

– Za­bi­jesz ich?

– Mam po­de­słać ci zwło­ki? – za­kpił.

– Lars, to nie są mili go­ście, tyl­ko ban­dy­ci. Udo­wod­ni­li, że nie cof­ną się przed ni­czym.

– I ty z nimi wspó­łpra­co­wa­łeś?

– Nie sądzi­łem, że mnie wy­sta­wią.

– Na dru­gi raz uwa­żaj, komu ufasz – po­uczył mnie.

– Wła­śnie tak ro­bię – rzu­ci­łem wy­mow­nie. – Lars, co­kol­wiek po­sta­no­wisz, bądź ostro­żny.

– Mar­twisz się o mnie? Ja­kie to wspa­nia­ło­my­śl­ne – za­drwił.

– Nie, wła­ści­wie mam cię gdzieś – po­wie­dzia­łem i pod­nio­słem się z krze­sła – ale moja sio­stra cię ko­cha, a wy­star­cza­jąco się na­cier­pia­ła – do­da­łem, po czym od razu wy­sze­dłem.

Ow­szem, Lars nie na­le­żał do przy­jem­niacz­ków i tak na­praw­dę nie mia­łem po­jęcia, czy miał czy­jeś ży­cie na su­mie­niu, ale tam­ci dwaj nie będą się wa­hać i na pew­no po­ci­ągną za spust. Na­praw­dę po­wi­nien uwa­żać.

Za­nim po­sze­dłem do Cal­lie, wstąpi­łem na chwi­lę do staj­ni. Choć sy­tu­acja się nor­mo­wa­ła, to wci­ąż sta­li­śmy przed dy­le­ma­tem, czy sprze­dać ko­nie, czy będzie nas stać na ich utrzy­ma­nie, a może za­trzy­mać jed­ne­go? Za pie­ni­ądze ze sprze­da­ży mo­gli­by­śmy roz­wi­nąć win­ni­cę. Nie za­ro­bi­my ko­ko­sów, ale mie­li­śmy jesz­cze spo­ro miej­sca na nowe sa­dzon­ki i war­to było wy­ko­rzy­stać zie­mię.

Gdy wsze­dłem do pen­sjo­na­tu, Cal­lie mel­do­wa­ła aku­rat no­we­go go­ścia, więc przy­wi­ta­łem się i za­jąłem miej­sce tuż za sio­strą, przy­gląda­jąc się, jak prze­bie­ga cała pro­ce­du­ra. Chwi­lę pó­źniej za­pro­wa­dzi­ła go­ścia do po­ko­ju i wró­ci­ła do re­cep­cji.

– Wy­glądasz, jak­by cię to prze­ra­ża­ło – po­wie­dzia­ła do mnie.

– Ra­czej jak­bym nie­ko­niecz­nie się w tym wi­dział. – Skrzy­wi­łem się.

– Więc ciesz się, że pro­wa­dzi­my mały pen­sjo­nat, a nie duży ho­tel.

– A nie my­śla­łaś o tym, by roz­bu­do­wać pen­sjo­nat? Przy­da­ły­by się do­dat­ko­we po­ko­je, mo­gli­by­śmy po­my­śleć o dom­ku go­ścin­nym – za­pro­po­no­wa­łem, bo tak na­praw­dę mie­li­śmy jesz­cze spo­ro nie­wy­ko­rzy­sta­ne­go miej­sca.

– Nie za­sta­na­wia­łam się nad tym – od­pa­rła, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi. – Na­wet nie wiem, czy ran­czo zo­sta­nie w ro­dzi­nie.

– Chcesz je sprze­dać? – zdzi­wi­łem się.

– Prze­cież ty i Ca­leb tego chcie­li­ście – przy­po­mnia­ła mi.

– Po­trze­bo­wa­li­śmy pie­ni­ędzy. Ca­leb na swo­je wy­dat­ki, ja na… – urwa­łem na chwi­lę, bo zro­bi­ło się nie­co nie­zręcz­nie. – Ja głów­nie chcia­łem spła­cić Lar­sa i unik­nąć tego wszyst­kie­go.

– Kto by przy­pusz­czał, że to będzie mia­ło taki fi­nał?

– Na pew­no nie ja. Mó­głbym co nie­co po­wie­dzieć o McFad­de­nie, ale do gło­wy by mi nie przy­szło, że to psy­cho­pa­tycz­ny prze­śla­dow­ca.

Za­śmia­ła się na te sło­wa.

– Może nie psy­cho­pa­tycz­ny, ale lubi mieć kon­tro­lę.

– Cal­lie, pa­mi­ętaj, że gdy­by…

– Wiem! – prze­rwa­ła mi i prze­wró­ci­ła wy­mow­nie ocza­mi. – Prze­stań mi to po­wta­rzać.

– Do­brze, już od­pusz­czam – po­wie­dzia­łem, choć nie do ko­ńca tak mia­ło być. Mimo wszyst­ko mu­sia­łem mieć na nią oko.

– I tak trzy­maj! – po­wie­dzia­ła.

Rozdział 5

Grant

Cal­lie i Lars od kil­ku dni byli w Pa­ry­żu, a ja zaj­mo­wa­łem się ran­czem. W pen­sjo­na­cie, oprócz Ma­ri­ny i Ca­ro­li­ne, na re­cep­cji po­ma­ga­ła mi pani An­der­son, choć chy­ba ra­czej ja po­ma­ga­łem jej, bo świet­nie się czu­ła w tym miej­scu, a mia­ła tak ga­da­ne, że wca­le bym się nie zdzi­wił, gdy­by ści­ągnęła tu na wy­po­czy­nek pre­zy­den­ta. Ja głów­nie zaj­mo­wa­łem się całą pa­pie­ro­lo­gią, po­zy­ski­wa­niem klien­tów, za­mó­wie­nia­mi, do­sta­wa­mi i wszyst­ki­mi kosz­ta­mi, ja­kie po­no­si­li­śmy. Tro­chę tego było. Ogól­nie wszyst­ko do­brze funk­cjo­no­wa­ło, ale…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej