Furia - Marcel Moss - ebook + książka

Furia ebook

Marcel Moss

4,0
35,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: WAB
  • Kategoria: Kryminał
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2022
Opis

Wtorek, godzina 11:45. W czterech rejonach Polski zupełnie obce sobie cztery osoby wpadają w szał i zabijają, na oczach świadków, przypadkowych ludzi. W trakcie przesłuchań nie potrafią powiedzieć, dlaczego to zrobiły. Śledztwo prowadzi bezkompromisowy komisarz Konrad Tajner. Próbuje odkryć, co łączyło gnębioną przez szefa pracownicę korporacji, zmagającego się z poważnymi oskarżeniami księdza, wycieńczonego pracą po godzinach lekarza i pogrążoną w depresji nauczycielkę.

Marcel Moss to jeden z najpopularniejszych polskich autorów powieści kryminalnych i młodzieżowych. W ciągu pierwszych trzech lat od debiutu wydał kilkanaście książek, które sprzedały się w setkach tysięcy egzemplarzy. W swojej twórczości łączy wartką akcję i zawiłe intrygi z ważnymi tematami społecznymi – takimi jak hejt, przemoc fizyczna i psychiczna czy depresja wśród nastolatków. W swoim najnowszym kryminale, zatytułowanym Furia, pochyla się m.in. nad problemami wypalenia zawodowego i mobbingu.
Prywatnie zapalony tenisista, fan Formuły 1, kinoman oraz miłośnik długich spacerów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 362

Oceny
4,0 (6 ocen)
2
3
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



MARCEL

MOSS

FURIA

Copyright © by Marcel Moss

Wydanie I

Warszawa MMXXII

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Prolog

Od 2022 roku wypalenie zawodowe figuruje jako jednostka chorobowa na liście Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych.

Pięć miesięcy przed tragedią.

– Numer alarmowy sto dwanaście. Proszę czekać na zgłoszenie się operatora.

– Szybciej, kurwa!

– Pogotowie ratunkowe, słucham?

– Dzień dobry… Proszę tu natychmiast przysłać karetkę. Ten człowiek… On chyba nie żyje… Boże…

– Spokojnie. Proszę powiedzieć, gdzie pan jest?

– Nowolipki 9A w Warszawie. Poszedłem wyrzucić śmieci i natknąłem się na niego. Leżał obok kontenerów. Z początku myślałem, że to jeden z bezdomnych, którzy ciągle się tu kręcą. Powiedziałem, żeby wyszedł, ale nie reagował. Szturchnąłem go więc lekko, ale nadal nic. Wtedy zobaczyłem krew.

– Krew?

– Tak. Jest wszędzie. Ma całą kurtkę we krwi!

– W jakim jest wieku?

– Młody jest, normalnie ubrany. To raczej nie bezdomny.

– Czy wyczuwa pan puls?

– On chyba nie oddycha!… Nie wiem, kurwa, co robić…

– Czy ma zimną skórę?

– Jest ciepły! Może jeszcze da się go uratować? Proszę, niech tu ktoś przyjedzie jak najszybciej!

– Czy umie pan wykonać resuscytację?

– Nie! Nigdy tego nie robiłem. Chodzi pani o usta-usta? To mam zrobić?

– Proszę pana, zespół medyczny przyjedzie do dziesięciu minut. A teraz niech pan słucha uważnie. Musi pan zrobić wszystko, co powiem. Być może uda się go panu jeszcze uratować. Rozumiemy się?

Rozdział 1

65% Polaków pracujących zawodowo wykazuje symptomy wypalenia.

Dzień tragedii.

„To będzie piękny dzień” – głosił napis na kartce przyklejonej do ściany w kawalerce Marleny Lubczyńskiej. Od pewnego czasu otaczała się tylko pozytywnymi hasłami. Tak poradziła jej psycholog. Mówiła: „Ludzie są szczęśliwsi, gdy wstają z łóżka z uśmiechem na twarzy. Nawet wymuszony uśmiech z czasem przerodzi się w szczery”. Choć Marlena uważała, że jej słowa to frazesy, postanowiła spróbować. A nuż odzyska radość z życia?

To niesamowite, że wystarczyły dwa lata pracy w wielkiej korporacji, by Marlena utraciła cały entuzjazm, który po trudnym okresie dojrzewania długo w sobie wypracowywała. Nawet nie zauważyła, kiedy wróciła do punktu wyjścia i z pewnej siebie, otwartej i ambitnej absolwentki Szkoły Głównej Handlowej przemieniła się z powrotem w stłamszoną, znerwicowaną i pozbawioną poczucia własnej wartości szarą myszkę. Nie było dnia, by nie rozpamiętywała niewykorzystanych szans. Po studiach dostała bowiem kilka różnych ofert pracy. Ostatecznie wybrała globalnego molocha Simon&Steinfeld. Wierzyła, że stanowisko analityka finansowego w międzynarodowej korporacji da jej największe możliwości rozwoju. Wyobrażała sobie, że po paru latach pracy przeniesie się za granicę. Marzyła o Szwajcarii lub Luksemburgu, gdzie zarabiałaby kilka razy więcej niż w Polsce. Wszystko miała zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Apartament z widokiem, podróże po świecie, prywatna opieka dla rodziców. Zamierzała pracować ciężej niż inni – nawet jeśli wiązałoby się to z zostawaniem po godzinach. To nie mogło się nie udać. Przecież sukces bez poświęcenia jest niemożliwy. Marlena nie wzięła jednak pod uwagę czynnika ludzkiego. A konkretnie tego, że ktoś zrobi wszystko, by przekreślić jej marzenia.

Zegarek w smartfonie wskazywał kwadrans po siódmej. Marlena miała zatem jeszcze półtorej godziny dla siebie, zanim uda się do biura. Wstawała wcześniej, by móc celebrować codzienne rytuały: zaparzyć melisę, pomedytować przez dwadzieścia minut do filmiku jej ulubionej youtuberki i zjeść śniadanie. Zwykle do posiłku łykała garść leków na uspokojenie i wciągała kreskę najlepszej kokainy w mieście. Zawierała ona domieszkę czegoś, co sprawiało, że Marlenę ogarniało uczucie wszechmocy. W jednej chwili wszystkie problemy znikały. Zupełnie jak wtedy, gdy jako piętnastolatka wpadła po bolesnym rozstaniu w złe towarzystwo i uzależniła się od narkotyków. Wtedy z pomocą bliskich udało jej się wyjść na prostą. Pomogli jej, mimo że wciągnęła w nałóg młodszego brata. Niestety tym razem była zdana tylko na siebie. Na domiar złego w ostatnim czasie straciła sprawdzonego dealera. Bardzo szybko dotarło do niej, że bez kokainy nie jest w stanie funkcjonować. W zamian zaczęła brać większe dawki leków zapisanych przez lekarza psychiatrę, którego poleciła jej psycholog. Mimo to nie umiała przyznać się przed sobą, że uzależniła się od kolejnej substancji. Tabletki stały się ważnym punktem jej dnia. Nie było mowy o ich odstawieniu.

Podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Za oknem świeciło słońce, co stanowiło miłą odmianę od kwietniowych opadów, które przez ostatni tydzień przechodziły przez miasto. Warszawa już dawno się przebudziła, czego dowodziły stojące w korku samochody i irytujący dźwięk klaksonów. Marlena nienawidziła tego mieszkania. Wynajmowała je w budynku sąsiadującym z ruchliwą ulicą w Śródmieściu. Nie wyprowadziła się jeszcze tylko dlatego, że właściciele jak dotąd ani razu nie podnieśli jej czynszu.

Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Starała się myśleć o czymś przyjemnym, tak jak zaleciła jej to psycholog i przez dłuższą chwilę powtarzała sobie, że wszystko będzie dobrze. Właśnie tak radziła sobie z przypływami negatywnych emocji. Potrafiły ją zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie i przerodzić się w ataki paniki. Z czasem nauczyła się je przewidywać, proste afirmacje działały. Nie mogła pozwolić, by strach z samego rana przejął kontrolę. Po dziesiątej miała ważną prezentację na spotkaniu z członkami zarządu. Chodziło o przedstawienie wyników za pierwszy kwartał w regionie północno-wschodnim. Dotychczas robił to jej szef, Igor Klimek. Tym razem wymyślił, że zajmie się tym Marlena. Niespecjalnie ją to zaskoczyło. Przeczuwała, że po zeszłotygodniowej sprzeczce, która popsuła ich stosunki na dobre, Igor pójdzie na całość. Wolał ją wsadzić na minę, niż narażać się na niewygodne pytania zarządu rozczarowanego wynikami finansowymi.

Marlena nie miała wątpliwości, dlaczego Igor zachowywał się w stosunku do niej w taki a nie inny sposób. Wciąż mścił się za incydent, do którego doszło rok wcześniej na wyjeździe integracyjnym. W trakcie imprezy w hotelu pijany Igor na oczach wszystkich wyznał Marlenie, że od dawna mu się podoba. Ta zbyła go żartem, jednak gdy później osaczył ją w toalecie i próbował zmusić do pocałunku, wystraszona kopnęła go w krocze i zagroziła, że jeśli jeszcze raz ją tknie, to doniesie na niego zarządowi. Nie chodziło tylko o molestowanie. Widziała też wiele faktur za jego prywatne obiadki, które rozliczał jako służbowe. Po powrocie do Warszawy próbował to bagatelizować. Potem przez kilka dni unikał podwładnej jak ognia. Aż w końcu pokazał swoje prawdziwe oblicze.

Marlena długo wierzyła, że Igor się opamięta. Przecież w interesie ich obojga leżała sprawna, bezproblemowa współpraca. Tymczasem Igor coraz częściej się zapędzał. Robił wszystko, by ją podłamać. Jej obecność w biurze działała na niego jak płachta na byka. Najpierw to były drobne przytyki, które jednak szybko zmieniły się w rzucane niby mimochodem złośliwe uwagi na jej temat, w kwestionowanie jej możliwości intelektualnych i umiejętności. Pewnego razu znerwicowana Marlena zaproponowała, że złoży podanie o przeniesienie do innego działu. Była przekonana, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Ku jej zaskoczeniu Igor odmówił.

– Nigdzie się stąd nie ruszasz, rozumiesz? – wysyczał tego dnia, po czym odwrócił się na pięcie i żwawym krokiem wyszedł z pokoju.

Następnego poranka Marlena zjadła skromne śniadanie, połknęła trzy tabletki i wzięła szybki prysznic. W biurze była za pięć dziewiąta. Igora jeszcze nie było, toteż mogła w spokoju przejrzeć prezentację i notatki, nad którymi siedziała cały weekend.

– Dzieńdoberek, moi mili. – Igor jak zawsze wszedł do biura z przyklejonym do twarzy uśmiechem jokera. – Nareszcie doczekaliśmy się ładnej pogody!

Marlena wychyliła się zza monitora i spojrzała na jego fałszywą gębę. Wysoki, mierzący sto dziewięćdziesiąt centymetrów mężczyzna z perfekcyjnie ułożonymi włosami i gęstą, starannie przystrzyżoną brodą ubrany był w dopasowany garnitur. W dłoni trzymał skórzany neseser.

– Dzieńdoberek, szefie – odpowiedziała mu siedząca w rzędzie przed Marleną Jowita. – Jeśli da mi szef pendrive, to wydrukuję materiały na spotkanie.

Igor uniósł w zdziwieniu brwi, po czym poszukał wzrokiem Marleny. Ta momentalnie spuściła głowę.

– A to Marlena nie pochwaliła się, że mnie dziś zastąpi?

W jednej chwili dwadzieścia siedzących w pomieszczeniu osób obróciło się i zatopiło w niej ciekawskie spojrzenia.

– Marlena? – spytała zaskoczona Jowita.

– Musicie się zacząć zaprawiać w boju – odrzekł Igor, po czym pomaszerował w kierunku swojego biura oddzielonego od open space’u szklaną ścianą. – Marlena, prześlesz mi prezentację? Chciałbym jeszcze rzucić na nią okiem.

Przez dłuższą chwilę w biurze panowała niezręczna cisza. Nagle Marlena dostrzegła powiadomienie o nowej wiadomości na firmowym komunikatorze.

„Jak ci się udało wkręcić?” – pytała z ironią Jowita, która podobnie jak większość zespołu uważała, że między Igorem a Marleną coś iskrzy, a niesnaski między nimi mają tylko uśpić wszystkich czujność. Pracownicy doskonale pamiętali incydent na wyjeździe i to, że w biurze Marlena i Igor często gdzieś razem znikali. Fakt, Marlena bywała potem roztrzęsiona. „Burzliwy romans” – żartowano. Prawdę znała jedynie Agnieszka Bogusz, z którą Lubczyńska utrzymywała przyjacielskie stosunki.

„Nie prosiłam o to” – odpisała Marlena. – „Celowo zepsuł mi weekend. Zlecił mi to w piątek, gdy wychodziłam z pracy. Nie miałam nawet kiedy ci o tym powiedzieć”.

„Skoro nie chciałaś tego robić, to dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? Przecież wiesz, jak mi zależy!”.

„Igor mi zabronił. Sorry, nie miałam wyjścia”.

Do prezentacji zostało pół godziny. Marlena odczuwała coraz silniejszy stres. Wydawało się jej, że leki na uspokojenie przestają działać, dlatego połknęła dodatkową tabletkę i popiła ją wodą. Trzy minuty później Igor zaprosił ją do swojego gabinetu.

– Coś nie tak z tym materiałem? – spytała niepewnie.

Igor obrzucił ją surowym spojrzeniem.

– Dlaczego nie wyłączyłaś z analizy TKM Services? Przecież mówiłem, że ich wyniki będą raportowane pod innym regionem!

Marlenę zmroziło.

– Nie wspominałeś o tym. Pamiętałabym.

– Nie chrzań – syknął Igor. – Przez ciebie będziemy świecić oczami przed zarządem… Popraw to!

Marlena zaczęła się trząść z nerwów.

– Nie zdążę. Przecież zaraz…

– Musisz zdążyć. Inaczej będziesz miała przesrane. Zablokuję ci premię.

– Nie możesz mi tego zrobić – oburzyła się Marlena. – Przecież wiesz, że potrzebuję tych pieniędzy!

Igor uniósł lekko lewy kącik ust.

– Skoro aż tak ci zależy na kasie, to pokaż mi, jak jesteś zdesperowana. – Spojrzał na zegarek. – Masz dwadzieścia minut.

Marlena zamknęła się w toalecie i wyciągnęła amfetaminę z torebki. Chwilę patrzyła w lustro, pełna nadziei, że narkotyk pomoże jej przetrwać to piekło. Miała świadomość, że biorąc w biurze, ryzykuje. Była jednak na skraju wytrzymałości. Musiała jakoś wytrwać w firmie. Nie mogła kompletnie się załamać i po prostu odejść. Co powiedzieliby rodzice? Znowu byliby pośmiewiskiem całej wsi. Zwłaszcza ojcu zależało na tym, żeby móc się pochwalić przynajmniej jednym ze swoich dzieci. Matka tylko nie chciała się wstydzić.

Pięć minut po dziesiątej weszła do salki konferencyjnej.

– Już myśleliśmy, że się nie doczekamy – powiedziała z rozbawieniem dyrektorka finansowa do Igora, który siedział obok niej.

– Przepraszam. Musiałam jeszcze coś poprawić. – Speszona Marlena zajęła miejsce na końcu podłużnego stołu.

– To co, może od razu przejdźmy do meritum? – zaproponował jeden z członków zarządu.

Marlena skupiła się na prezentacji. Po nerwowym początku bez zająknięcia przebrnęła przez zasadniczą część analizy i z marszu odpowiedziała na kilka pytań. Uśmiech na twarzy Igora szybko ustąpił miejsca grymasowi niezadowolenia, gdy dotarło do niego, że Marlena radzi sobie nadspodziewanie dobrze. A jednak. Mieszanka substancji chemicznych działała i nie było szans, by obecność szefa wyprowadziła ją z równowagi. Mało tego: pod koniec prezentacji, gdy poirytowany Igor szykował się do wyjścia, niespodziewanie powiedziała:

– Myślę, że mój przełożony najlepiej wyjaśni, dlaczego zaniżone wydatki operacyjne nie przyczyniły się do wzrostu zysku netto.

Starała się zachować pokerową twarz, gdy zaskoczony Igor wstał i zaczął maszerować niepewnie w jej stronę. Następnie usiadła przy stole i patrzyła z satysfakcją, jak przełożony przez kolejne minuty plącze się w zeznaniach.

– Zaczekaj! – Igor podbiegł do niej po zakończonym zebraniu, po czym popchnął ją w stronę mniejszych salek konferencyjnych na końcu korytarza. – Co ty odpierdalasz?!

– O co ci chodzi? Przecież mimo słabych wyników wszyscy byli zadowoleni.

– Wiesz, kurwa, że nie o tym mówię. Co ci strzeliło do łba, by ośmieszać mnie przed zarządem? Tak sobie ze mną pogrywasz?

– To ty sobie ze mną pogrywasz – odpowiedziała drżącym głosem Marlena. – Od miesięcy uprzykrzasz mi życie i nie pozwalasz mi się przenieść do innego zespołu. Dlaczego tak się na mnie uwziąłeś?

Słysząc to, Igor prychnął.

– Zejdź na ziemię, głupia dupo. Nie wszystko się kręci wokół ciebie. Masz jedynie robić to, co ci każę i nie wchodzić mi w drogę.

Marlena przełknęła ślinę, po czym powiedziała najspokojniej, jak umiała:

– Właśnie uratowałam ci tyłek. Słabe wyniki to twoja wina. Jesteś beznadziejnym menadżerem, który nie panuje nad…

– Zamknij się, kretynko! – Igor przycisnął ją do ściany i ścisnął za przedramię. – Powiedz to jeszcze raz, a dopilnuję, byś wyleciała na zbity pysk! Z referencjami, po których nie zatrudnią cię nawet w Żabce – wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Puść mnie albo zacznę krzyczeć – zagroziła mu roztrzęsiona Marlena. Gdy Igor zluzował ucisk, odskoczyła na bok. – Już się ciebie nie boję. Mogę nawet wylądować na ulicy. Wszędzie, byle jak najdalej od ciebie – dodała i ruszyła szybkim krokiem w stronę głównego korytarza.

*

Przed jedenastą Marlena udała się w towarzystwie Agnieszki do pobliskiej kawiarni.

– Na pewno nie będziesz chciała iść na obiad? – spytała Agnieszka, która przynosiła do biura przygotowane w domu posiłki. – Mogę się z tobą gdzieś przejść, może masz ochotę na ramen?

– Dzięki, ale zadowolę się dziś latte i kanapką – odpowiedziała Marlena, która od jakiegoś czasu nie jadała już w biurze. Przestała to robić z lęku. Świadomość, że Igor w każdej chwili może wejść do kuchni i rzucić pod jej adresem uszczypliwy komentarz, wywoływała u niej ścisk żołądka.

– Jak chcesz.

Koleżanki postanowiły skorzystać z ładnej pogody i usiąść przy stoliku ustawionym na zewnątrz. Agnieszka oparła się o ścianę i wystawiła twarz do słońca.

– Przyniesiesz mi duże cappuccino? Poproszę w kubku na wynos.

– Jasne.

Marlena wróciła prawie dziesięć minut później z dwoma kubkami kawy i sandwiczem w papierowym opakowaniu. Pod pachą mocno ściskała swoją torebkę.

– Proszę.

– Dzięki. Kochana jesteś. A co tak długo?

– Czekałam, aż baristka przyjdzie z zaplecza – wyjaśniła Marlena.

Agnieszka wzięła łyk kawy, nie odrywając wzroku od koleżanki.

– Wszystko w porządku? Jesteś jakaś… nieobecna.

– Wybacz… wciąż myślę o tej prezentacji.

– No właśnie, jak poszło? Widziałam jedynie, że Igor pognał do swojego gabinetu z nietęgą miną. Czyżbyś wypadła lepiej, niż przypuszczał?

– Można tak powiedzieć… Słuchaj, Aga…

– No?

Marlena wpatrywała się smutno w biały kubek.

– Myślisz, że to wszystko będzie jeszcze kiedyś miało sens?

Agnieszka zmrużyła oczy.

– Jakie „wszystko”? O czym mówisz?

Marlena przeniosła na nią wzrok.

– O życiu. Myślałam, że jeszcze tyle przede mną, a boję się, że właśnie wszystko przegrywam…

– Przesadzasz… Nie możesz się aż tak zadręczać z powodu jakiegoś Klimka. To frajer, który wyładowuje na innych swoje frustracje.

– Nie na innych, a na mnie – sprecyzowała Marlena. – Dłużej tego nie zniosę.

– No właśnie! Już dawno powinnaś była mu się postawić i pokazać, że się go nie boisz.

– Tak? Co ty powiesz? – Marlena podwinęła rękaw kurtki i pokazała Agnieszce zaczerwienioną rękę.

– O kurwa… – Agnieszka otworzyła szeroko usta. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to jego sprawka?

Marlena westchnęła.

– To nie pierwszy raz. Obrywa mi się za każdym razem, gdy robię coś nie po jego myśli.

Agnieszka pochyliła się do przodu i powiedziała szeptem:

– Przecież to, kurwa, przestępstwo. Za mobbing można pójść siedzieć, a już na pewno można wylecieć z roboty. Dlaczego nikomu o tym nie powiedziałaś?

– Wstydziłam się. I tak mi głupio, że cię obarczam swoimi problemami. Powinnam poradzić sobie z tym sama. Wszyscy myślą, że jestem idiotką, która zadziera nosa, a powinnam być przecież szczęśliwa, że ktoś taki jak on się mną zainteresował, i to wykorzystać. Ale nie mogę, rozumiesz?

– Daj spokój. – Agnieszka ścisnęła dłoń Marleny. – Ten facet to złamas. Moim zdaniem powinnaś to zgłosić.

– Nie mam dowodów – powiedziała Marlena. – To tylko moje słowo przeciwko jego… w dodatku on ciągle mówi, że coś na mnie ma. Boję się, rozumiesz? Na każdego można coś znaleźć, na każdego!

– E, udaje, co za głupoty. Musimy coś wymyślić. – Kręciła przez chwilę głową. – Kamerka szpiegowska już odpada. Ostatnio nie skończyło się to najlepiej. Może powinnaś chodzić po biurze z włączonym dyktafonem? Przecież swój własny telefon możesz mieć przy sobie zawsze.

– To wariactwo. – Marlena skrzywiła się z dezaprobatą.

– Nie, kochana. Wariactwem jest to, co robi ci ten świr. Załatwimy go. Obiecuję ci! A teraz uśmiechnij się, bo dobija mnie twoja skwaszona mina. – Agnieszka serdecznie szturchnęła koleżankę. – Jest piękna pogoda, zrobiłaś super prezentację. Wszystko jest dobrze. Zamartwianie się nic nie da. No powiedz, że nie mam racji…

– No… masz – odpowiedziała cicho Marlena. – Ale…

– W takim razie dlaczego jeszcze nie widzę uśmiechu? – Marlena niechętnie spełniła polecenie Agnieszki, układając usta w wymuszony grymas. – Od razu lepiej. To co, może się jeszcze przejdziemy, zanim wrócimy do biura i będziemy udawały do piątej, że coś robimy?

Marlena zerknęła na zegarek. Dochodziła jedenasta czterdzieści pięć.

– Posiedźmy jeszcze przez chwilę – zaproponowała, przyciskając nerwowo zatrzask leżącej obok torebki.

– W porządku – odparła po chwili namysłu Agnieszka.

– W takim razie skoczę do łazienki. – Marlena podniosła się z krzesła i ruszyła w stronę drzwi. Zanim weszła do środka, zatrzymała się, a następnie obróciła na pięcie. – Moja torebka… – zwróciła się do koleżanki, czymś jakby nagle przestraszona – podasz mi?

Podnosząc torebkę, Agnieszka zerknęła kątem oka na koleżankę. Marlena, która dopiero co się uśmiechała, była teraz całkiem blada i miała potwornie poważny wyraz twarzy.

– Marlena, wszystko okej?

– Ja…

Agnieszka jeszcze nigdy nie widziała w oczach koleżanki takiego przerażenia.

– Źle się czujesz? Poprosić kelnerkę o wodę? – Marlena nie odpowiedziała. Zamiast tego wolno sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej duży nóż.

A potem wszystko potoczyło się jak na przyspieszonym filmie. Nie rozglądając się zbytnio, Marlena podbiegła do kobiety po pięćdziesiątce, która akurat szła w jej stronę i rozmawiała z kimś przez telefon. Następnie pchnęła ją kilka razy nożem. Zadawała ciosy w brzuch i klatkę piersiową raz za razem, jakby nie mogła się opanować. Zaskoczona ofiara nie zdążyła nawet krzyknąć. Kilka sekund później upuściła telefon na chodnik i przyłożyła dłoń do brzucha. Wpatrywała się z niedowierzaniem w oprawczynię, która po wszystkim zrobiła trzy kroki do tyłu i beznamiętnie przyglądała się rannej.

– BOŻE, MARLENA! CO TY ZROBIŁAŚ?! – krzyknęła Agnieszka, podbiegając do kobiety, która zaczęła pluć krwią. – POMOCY! NIECH KTOŚ WEZWIE KARETKĘ!

Nieznajoma osunęła się na chodnik. Agnieszka rozpięła jej płaszcz i spostrzegła, że biały sweter zaczął przemakać krwią.

– Zimno mi – powiedziała zachrypniętym głosem kobieta. W tym samym czasie z budynku wyszła kelnerka.

– Matko Boska! – Przyłożyła dłoń do ust, po czym wyciągnęła z kieszeni dżinsów smartfona i wybrała numer na pogotowie. Czekając na sygnał, powiedziała szybko: – Spokojnie… Zaraz otrzyma pani pomoc. Proszę wytrzymać. Wszystko będzie dobrze.

Na twarzy rannej malowało się przerażenie.

– Dlaczego…? – wyszeptała.

Agnieszka przeniosła wzrok na Marlenę. Ta stała cały czas w tym samym miejscu z kamiennym wyrazem twarzy, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, co właśnie zrobiła.

– Co tak patrzysz, do kurwy nędzy? Pomóż mi! – wrzasnęła Agnieszka. Marlena jednak ani drgnęła. – Boże, co z tobą?!

Po chwili do Agnieszki klęczącej nad ranną dołączył jeden z przechodniów.

– Traci przytomność. Trzeba ją jak najszybciej przewieźć do szpitala. Zaparkowałem za zakrętem.

– Karetka już jedzie – odpowiedziała mężczyźnie coraz silniej drżąca z nerwów Agnieszka. Tymczasem Marlena była już po drugiej stronie ulicy. – WRACAJ! – krzyknęła za nią Agnieszka, bezradnie patrząc, jak jej koleżanka, potykając się, biegnie chodnikiem z zakrwawionym nożem w dłoni.

– Zemdlała – powiedział przechodzień. – Coraz bardziej krwawi. Co tu się stało?

Agnieszka wydała z siebie stłumiony jęk. Nie wiedziała, co mu powiedzieć. Nie docierało do niej, czego była właśnie świadkiem. Marlena, kobieta, którą dosyć dobrze znała, wpadła w szał i bez powodu zaatakowała na jej oczach nożem przypadkową kobietę, podczas zwykłego spotkania przy kawie. To była scena jak z horroru. A jednak wydarzyła się naprawdę, przed chwilą.

Rozdział 2

54% pracowników za główną przyczynę wypalenia uznaje zbyt niskie zarobki w połączeniu z za dużą odpowiedzialnością.

Warszawa, dzień wcześniej.

Komisarz Konrad Tajner siedział od godziny w wypożyczonym samochodzie i obserwował z bezpiecznej odległości dom swoich teściów. Minął już prawie tydzień, odkąd jego żona niespodziewanie dla niego wyprowadziła się do swoich rodziców, zabierając ze sobą ich sześcioletnią córkę Natalię. Tamtego dnia wrócił po ciężkim dniu pracy do pustego mieszkania na Ursynowie. Zdezorientowany przez godzinę próbował się do niej dodzwonić, aż kobieta wyłączyła w końcu telefon. Wreszcie po kilku dniach pojechał do teściów. Wiesław Olesiuk wyszedł mu na przywitanie z surowym wyrazem twarzy.

– Zostaw moją córkę w spokoju.

Konrad wiedział, że jego teść od dawna czekał na ten moment. I pomyśleć, że emerytowany komendant przez lata był dla niego jak ojciec. To Olesiuk wielokrotnie ratował z opałów biologicznego ojca Konrada, który tonął w odmętach alkoholu. To również on lata temu przekonał przyszłego zięcia, by spróbował swoich sił w policji.

– Jesteś uczciwy, polubisz tę robotę. Zaufaj mi, wiem, co mówię. To idealne rozwiązanie. Naprawdę myślisz, że gdzie indziej zarobisz więcej? Zresztą, co to za zajęcie dla faceta: projektant wnętrz?

– Analitycy przewidują, że sprzedaż mieszkań będzie tylko rosła – stwierdził Konrad. – Podobno szczyt popytu nastąpi za osiem, góra dziesięć lat.

Olesiuk pokręcił głową, po czym położył mu rękę na ramieniu.

– Pomyśl, synu, czy warto czekać tak długo na coś niepewnego… W tej branży niełatwo odnieść sukces. Tymczasem pod moim okiem mógłbyś szybko awansować. Może to nie są wielkie pieniądze, ale pewne. Starczałoby wam.

Konrad nie lubił, gdy inni próbowali go przekonywać do zmiany zdania. Znał jednak Olesiuka zbyt dobrze, by wiedzieć, że ten łatwo nie odpuści. Jako komendant jego teść słynął bowiem z tego, że zawsze dostawał to, czego chciał. I tym razem było podobnie.

Konrad bardzo szybko piął się po szczeblach policyjnej kariery, co z początku nie podobało się jego współpracownikom. Tajner dowiódł jednak, że nie trafił do Komendy Stołecznej przypadkowo. Nie dość, że prędko się uczył, to jeszcze pomagał w rozwiązywaniu poważnych spraw. Mówiono nawet, że powinien zostać szefem szefów. W końcu dostał swoją ksywkę i od pewnego czasu mało kto mówił o nim inaczej niż „Tajny”. Konrad bardzo to lubił. Przestano też wypominać mu powinowactwo z komendantem. Wszystko układało się pomyślnie. Do czasu.

– Jednak chciałbym porozmawiać z Moniką – powiedział do teścia stanowczym głosem. Starał się zachować spokój, choć uśmiech satysfakcji na twarzy Olesiuka działał na niego wyjątkowo drażniąco.

– Moja córka nie chce cię widzieć. I nie powinno cię to dziwić.

– Ojciec chyba nie wierzy tym plotkom… Przecież to ohydne pomówienia!

Olesiuk podrapał się po szorstkim podbródku.

– Z początku też tak myślałem, ale potem porozmawiałem z córką. Wiesz, że jest moim oczkiem w głowie. Jeśli mówi, że między wami od dawna się nie układało i ty jesteś temu winny, to jej wierzę.

Konrad zacisnął pięści i przygryzł mocno dolną wargę. Monika i jej pieprzone manipulacje…

– Nigdy nic mnie nie łączyło z tą Brzeską. To prawda, podrywała mnie, ale dałem jej wyraźnie do zrozumienia, że nie ma na co liczyć. Przecież to żona mojego kolegi! Musiałbym być szaleńcem! Naprawdę nie widzi tata, co ta baba wyprawia? Przecież to ewidentna zemsta…

Olesiuk zmrużył oczy i przez dłuższą chwilę przyglądał mu się w milczeniu.

– W każdej plotce jest ziarno prawdy. – Rozłożył bezradnie ręce. Konrad domyślił się, że nawet jeśli teść dostrzega w tej sytuacji coś podejrzanego, to nigdy nie powie tego głośno. – Idź już. Monika zadzwoni do ciebie, gdy ochłonie.

– Kiedy? – spytał nerwowo Konrad.

– A skąd mam wiedzieć? Może za parę dni…

– Niech będzie. W takim razie przyjadę jutro po Natusię.

Olesiuk spojrzał na Konrada z politowaniem.

– Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Masz się tu nie pokazywać.

– Ale…

– Monika skontaktuje się z tobą w sprawie widzeń z Natalką – powiedział szorstkim tonem Olesiuk. – A ty szukaj sobie jakiegoś lokum, bo chcą wrócić do domu. Masz tydzień.

– Nie możecie…

– Mam ci przypomnieć, dzięki komu macie to mieszkanie? To nie ty decydujesz, kto będzie w nim mieszkał. Wyprowadzaj się i nie próbuj z nami pogrywać, bo gorzko tego pożałujesz.

Po tych słowach w Konradzie coś pękło. Rzucił się na teścia i przycisnął go do ściany.

– Grozisz mi, skurwysynu? Myślisz, że uda wam się odebrać mi dziecko?

Olesiuk zachowywał spokój.

– Nie tylko ty walczysz o swoją córkę. Puść mnie albo…

– Albo co? Ty i te twoje jebane znajomości… Też znam wiele osób, które pomogą mi, jeśli zajdzie taka potrzeba. Zresztą, po co ci to mówię? Myślisz, że jesteś nietykalny, ale prawda jest taka, że wszyscy już dawno o tobie zapomnieli.

Olesiuk zaczekał, aż zięć oddali się od niego na bezpieczną odległość, po czym odparł:

– Przekonamy się, czy jest tak, jak mówisz…

Konrad patrzył bezradnie, jak teść zamyka mu przed nosem drzwi do domu, w którym przebywała jego córka.

– Nie zabierzecie mi jej! Natusiu, tata cię kocha! – krzyknął w nadziei, że dziewczynka go usłyszy. – I wróci po ciebie!

Po tygodniu emocjonalnych tortur i kosztownych konsultacji z prawnikami Konrad postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i odebrać Natalkę z przedszkola bez wiedzy Moniki.

– Przecież mam do tego prawo – mówił wzburzony podczas rozmowy telefonicznej z prawniczką, którą polecił mu jego obecny przełożony, komendant Teodor Staryga. Był on jedną z nielicznych osób na świecie, którym Konrad jeszcze ufał. Mówił, że doświadczony komendant jest jego „autorytetem”.

– Owszem, ale proszę się zastanowić, jak to będzie wyglądało w oczach sądu – tłumaczyła mu ze spokojem w głosie prawniczka.

– Sąd? O czym pani mówi? Ja się jeszcze nie rozwodzę.

– Cóż, musimy być przygotowani na każdą ewentualność. Sam pan o tym doskonale wie. Jeśli dojdzie do rozprawy, zabranie córki do siebie bez wcześniejszego uzgodnienia tego z żoną, tylko panu zaszkodzi.

– Pani nie rozumie… Żona nie pozwala mi zobaczyć córki.

– Tak, wiem. I ten fakt działa na jej niekorzyść, co z pewnością wykorzystamy w odpowiednim momencie.

Zmęczony Konrad otarł twarz dłońmi.

– Czy to konieczne? Nie stać mnie na sądowe wojny.

– Nie odpowiem panu na to pytanie. Wszystko zależy od was. Możecie się dogadać we własnym zakresie, ale wnioskuję, że pańskiej żonie na tym nie zależy. Rozumiem, że tęskni pan za córką, ale to nie jest dobry moment na nerwowe ruchy. Proszę zachować spokój.

Konrad pracował od rana do nocy, chciał się czymś zająć i za wiele nie myśleć. Codziennie dzwonił do żony z prośbą, by pozwoliła mu porozmawiać z córką. Monika za każdym razem miała jakąś wymówkę.

– Jak to śpi? Przecież nie ma jeszcze siódmej! – powiedział podczas jednego z takich rozmów poirytowany komisarz.

– Wybiegała się z dziadkiem w ogrodzie i padła ze zmęczenia. Zadzwoń jutro rano.

– O której konkretnie? – dopytywał komisarz.

– Nie wiem. Muszę kończyć, mam wizytę u kosmetyczki.

– Nie zbywaj mnie, Monika – warknął do telefonu Konrad. – Podaj konkretną godzinę.

– Po prostu zadzwoń.

Zrobił to nazajutrz punktualnie o ósmej, w czasie, gdy Natalka zwykle jadła śniadanie. Odsłuchał kilka długich sygnałów, po których połączenie zostało zerwane. Odczekał chwilę i zadzwonił ponownie.

– Kurwa – mruknął, gdy włączyła mu się poczta głosowa. – Po prostu nie wierzę…

Konrad długo się nie zastanawiał. Zadzwonił do podinspektora Pawła Tkacza i poinformował go, że bierze urlop na żądanie.

– Ale jutro będziesz?

– Jasne. Wszyscy wiedzą, że nie wyobrażam sobie życia bez pracy – odparł z przekąsem.

Komisarz obserwował dom teściów, przecierając dłonią po spoconym czole, na którym widoczne były głębokie, poziome zmarszczki. Wkrótce brama otworzyła się, a na ulicę wyjechał peugeot, który Monika dostała od ojca na trzydzieste trzecie urodziny. Pieprzony stary Olesiuk zawsze musiał mieć ostatnie słowo w naszym małżeństwie, pomyślał Konrad, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce.

Jechał za żoną aż do przedszkola. Z głośników jak zwykle wybrzmiewała muzyka klasyczna, której Tajny słuchał wyłącznie za kierownicą. Tym razem darował sobie Marsz żałobny Chopina i na poprawę humoru puścił Wiosnę Vivaldiego. Następnie patrzył, jak ubrana w fioletową kurtkę Natalka czeka, aż mama chwyci ją za dłoń i pomaszeruje z nią w kierunku wejścia. Miał ochotę wysiąść i wykrzyczeć imię córki. Chciał, by Natalka wyrwała się Monice i ruszyła w jego stronę. Zaczekałby, aż dziewczynka rzuci mu się w objęcia, a potem poprosiłby ją, by usiadła z tyłu i odjechał z piskiem opon. Monika już nigdy nie zobaczyłaby córki. Nie zasługiwała na nią. Nie po tym, jak obrzydliwie go potraktowała.

Często zastanawiał się, co żona robiła pod jego nieobecność w domu. Po narodzinach Natalki skupiła się na jej wychowaniu i nie wróciła do pracy nawet wtedy, gdy dziewczynka poszła do przedszkola. Lubiła podkreślać, że zrezygnowała dla córki z posady kierowniczki oddziału banku.

– Poradzimy sobie. Mamy oszczędności i twoją pensję. Poza tym moi rodzice w razie czego nam pomogą – stwierdziła pewnego dnia, gdy zeszło wreszcie na ten temat.

– Twoi rodzice – burknął nieco niezadowolony Konrad.

Jednak nie musiała go wcale długo przekonywać, że chce spędzać z maleństwem każdą chwilę. Tajny to rozumiał. Mieli za sobą kilka lat bezowocnych starań o dziecko. Po trzecim poronieniu zrozpaczona Monika zasugerowała, że powinni odpuścić.

– Nie przeżyję kolejnego poronienia – powiedziała ze łzami w oczach.

Nie planowali tej ciąży, ale gdy się o niej dowiedzieli, nie mieli wątpliwości, że muszą podjąć walkę. Gdy wreszcie Monika wydała na świat drobniutką istotę, Konradowi pociekły po policzkach łzy. Natalka stała się centrum jego wszechświata. Była też pierwszą osobą, z powodu której zapłakał. I miał nadzieję, że ostatnią.

Mała rosła zdrowo, a Tajnemu zdarzyło się dla żartów sugerować żonie, że ma wystarczająco dużo czasu, by znaleźć sobie kochanka. Monika za każdym razem zbywała męża żartami.

– Dlaczego miałabym zdradzać faceta, który jest na każde moje skinienie? – pytała ze śmiechem.

Konrad nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie się modlił o to, by żona jednak miała romans. Obserwując ją, gdy wsiadała do auta, po cichu liczył na to, że uda się prosto do kochanka. W napięciu jechał za nią przez pół miasta. Wściekł się, gdy zaparkowała przed salonem piękności. Czekał na nią dwie godziny. Po wszystkim Monika udała się na zakupy do Galerii Mokotów. Tajny powoli tracił nadzieję, że uda mu się przyłapać żonę na czymś, co stawiałoby ją w złym świetle przed sądem. I wtedy Monika wróciła do auta i pojechała do centrum. Zaparkowała blisko ich ulubionej restauracji z węgierską kuchnią.

– Ty suko… – Konrad zacisnął zęby, gdy zobaczył żonę obejmującą czekającego przed wejściem mężczyznę. Nie znał go, ale od razu spostrzegł, że facet był w jej typie: wysoki, barczysty, gładko ogolony i ubrany w długi, beżowy płaszcz. Monikę pociągali eleganccy i dobrze zbudowani mężczyźni. Wiecznie zarzucała mężowi, że o siebie nie dba. Irytowała ją jego gęsta, nierównomiernie rosnąca broda, poczochrane włosy i zamiłowanie do szerokich swetrów w ponurych barwach. Konrad potrafił je nosić nawet latem.

– Gdyby nie to, że regularnie ćwiczysz, myślałabym, że masz gdzieś swój wygląd – zauważyła kiedyś pół żartem, pół serio.

Konrad twardo stąpał po ziemi i akceptował siebie. Znał swoją wartość i wiedział, że stać go na wiele. Im częściej jednak wysłuchiwał uwag na swój temat, tym częściej zastanawiał się, czy Monika nie miała racji. Może faktycznie się zapuścił? Na szczęście nie wszyscy podzielali zdanie jego żony.

– Nawet szef nie wie, ile dziewczyn na komendzie wzdycha do szefa – powiedziała któregoś dnia niespodziewanie podkomisarz Zuzanna Korcz, jego prawa ręka.

– Na pewno… – Tajny przewrócił oczami. Był pewien, że Zuza powiedziała to dla zgrywy. Nie należał do podrywaczy. Słabo znał się na kobietach i nie umiał z nimi rozmawiać. Miał tylko Monikę. Znał ją od przedszkola i już jako kilkuletni chłopiec podświadomie czuł, że była tą jedyną. A teraz ich związek wisiał na włosku. Konrad był o krok od znalezienia się w rzeczywistości, o której nie miał pojęcia. Co, jeśli nie odnajdzie się w świecie bez Moniki? Nie wiedział.

Kobieta i jej znajomy usiedli przy samym oknie. Zrobił im ze sto zdjęć, ale ku jego rozgoryczeniu Monika ani razu nie wykonała jakiegoś gestu, który świadczyłby o dużej zażyłości z rozmówcą. Po jej ożywieniu i nieschodzącym z twarzy uśmiechu domyślał się jednak, że przystojniak w płaszczu był dla niej kimś więcej niż tylko kolegą. Jednocześnie doskonale wiedział, że jego podejrzenia nie będą wystarczające dla żadnego sądu.

W końcu Monika i jej znajomy pożegnali się pocałunkiem w policzek i rozeszli w przeciwne strony. Przed powrotem do domu żona Konrada zrobiła jeszcze duże zakupy w supermarkecie. Tajny miał poczucie zmarnowanego czasu. Na wszelki wypadek, i dla podniesienia swojego nastroju, przesłał jednak od razu część zdjęć swojej prawniczce.

Komisarz przekroczył próg mieszkania, w którym spędził z żoną ostatnie czternaście lat. Nie sądził, że kiedykolwiek poczuje się w nim tak nieswojo. Nagle wszystko wydało mu się obce. Ostatecznie nie został projektantem wnętrz i to Monika zadecydowała o każdym elemencie wystroju. Uparła się, że uczyni z mieszkania swoje wymarzone gniazdko, a Konrad jej na to pozwolił. Uważał, że czasem dla świętego spokoju lepiej odpuścić. Finalnie i tak okazało się, że pomysły Moniki były strzałem w dziesiątkę. Wilk syty i owca cała.

Teoretycznie powinien był przygotowywać się już do wyprowadzki. Ale nie zaczął nawet szukać nowego lokum. Z początku planował zostać w ich wspólnym mieszkaniu tak długo, jak będzie mógł. Obawiał się jednak, że jeśli będzie sam, przytłoczą go wspomnienia. Powinien więc wynieść się dla własnego dobra.

Zmęczony komisarz wziął długi prysznic, po czym udał się do kuchni i przyrządził sobie whisky z dwiema kostkami lodu. Sięgnął po telefon i spostrzegł na ekranie nieodebrane połączenie od prawniczki.

– Widzę, że wynajął pan detektywa… Słusznie. Zna pan tego człowieka?

– Nie znam. I nikogo nie wynająłem. Sam zrobiłem te zdjęcia.

– Ale żona pana nie widziała? Proszę się nie narażać na niepotrzebne oskarżenia. Sugeruję zatrudnienie profesjonalisty. Mogę panu podać namiary na sprawdzonego detektywa.

– Dziękuję, pani mecenas, ale sam jestem fachowcem. No i naprawdę nie mogę sobie pozwolić na takie wydatki. W zeszłym roku wydałem majątek na leczenie chorej mamy…

– Jak pan uważa – odpowiedziała obojętnym tonem prawniczka, całkowicie ignorując wzmiankę o matce mężczyzny. – Nikt przecież pana do niczego nie zmusza. Proszę mieć jednak na względzie, że gdy w grę wchodzi walka o dziecko i majątek, nie ma miejsca na oszczędzanie.

– Zapamiętam. – Konrad rozłączył się i przeklął pod nosem. Cholerni prawnicy doprowadzali go do szewskiej pasji. Traktowali klientów jak maszynki do robienia pieniędzy i żerowali na cudzym nieszczęściu. Komisarz nie rozumiał wszechobecnej pogoni za zyskiem. Sam o pieniądzach zbyt dużo nie myślał, bo praca w policji zapewniała mu skromne, lecz przynajmniej stałe dochody. Jednak szybko stała się dla niego czymś więcej niż tylko źródłem utrzymania. Poza tym na własnej skórze przekonał się, że w rozwiązaniu niektórych problemów nie pomogą nawet wszystkie pieniądze tego świata. Gdy u jego matki zdiagnozowano nieoperacyjnego raka mózgu, zdesperowany Konrad chwytał się wszystkiego, by przedłużyć jej życie. Nie pomogła nawet bardzo droga terapia w Niemczech. Marzena Tajner zmarła w męczarniach. Konrad wciąż nie mógł się pogodzić z jej utratą. Myślał, że to takie niesprawiedliwe. Matka nie miała szansy nacieszyć się życiem. Mąż alkoholik odebrał jej przeszłość. Choroba pozbawiła ją przyszłości.

Tego wieczora wypił więcej, niż planował. Czuł jednak, że na trzeźwo nie poradzi sobie z poczuciem żalu i niesprawiedliwości. Nie uważał się za złego człowieka. Mimo to odnosił wrażenie, że przytrafiało mu się więcej złego niż dobrego.

Może powinien zmienić nastawienie?

Rozdział 3

43% pracowników czuje wypalenie z powodu małych szans na rozwój zawodowy w miejscu pracy.

Z samego rana skacowany Tajny jak zwykle wypił swoją „magiczną miksturę”: zmiksowane pomarańcze, grejpfrut, czosnek oraz imbir, do których dodawał jeszcze po łyżeczce miodu i kurkumy. Następnie udał się na siłownię. Liczył, że intensywny trening poprawi mu samopoczucie. Odpuścił jednak po pół godzinie i postanowił pojechać wcześniej do pracy. Przed wejściem do siedziby Komendy Stołecznej Policji w pałacu Mostowskich spotkał swoją nową podwładną.

– Dzień dobry – powiedziała zdecydowanym głosem podkomisarz Regina Nordwig. – Zdaje się, że oboje zaspaliśmy.

– Myli się pani. We wtorki przychodzę na dziesiątą. A zatem jestem dziś przed czasem. To pani się spóźniła.

Na twarzy Reginy pojawiło się zakłopotanie. Trzydziestoletnia postawna kobieta pociągnęła dłonią się po gładko zaczesanych ciemnych włosach, a następnie poprawiła guzik przy kołnierzyku. Odkąd kilka dni temu zaczęła pracę na komendzie, codziennie przychodziła ubrana w świeżą koszulę, skórzaną kurtkę i ulubione bojówki. Tajnego nieco irytowała jej wyniosłość. Zdziwił się więc, gdy powiedziała:

– No dobra, przyznaję: grałam do trzeciej w CODa. W Black Ops 4. Grał pan kiedyś?

– Hohoho – zaśmiał się komisarz. – Nie wiedziałem, że dziewczyny to lubią. – Zamilkł. – Taki żarcik – dodał po chwili, nieco skonfundowany. – Mam nadzieję, że się pani nie obrazi? Grałem w Modern Warfare ładnych parę lat temu. – Konrad otworzył drzwi i przepuścił podwładną. – Zdaje mi się, że było to jeszcze przed narodzinami córki. Później musiałem się skupić na grze w ojcostwo. A pani ma dzieci?

– Nie, komisarzu – odpowiedziała Regina.

– A chłopaka? – zapytał i poczuł, że znowu przegina, ale nie wiedział, jak się wycofać. Na szczęście Regina odpowiedziała jak gdyby nigdy nic:

– Też nie. Mam za to dwa koty dachowce ze schroniska. Zawsze marzyłam o psie, ale ciężko byłoby mi podołać z opieką nad nim w razie natłoku pracy.

– To prawda – stwierdził Tajny, ruszając w kierunku swojego pokoju. – Kotom też z powodu gier poświęcasz tak mało czasu jak pracy?

Nordwig próbowała dotrzymać kroku swojemu przełożonemu.

– Naprawdę przepraszam. Wciąż próbuję się przestawić na to warszawskie tempo.

– W Sandomierzu było aż tak nudno? Przecież Ojciec Mateusz miał roboty po pas – zaśmiał się Konrad.

– Tak jakoś wyszło…

– Spokojnie, każdy gdzieś kiedyś zaczyna. – Komisarz posłał podwładnej znaczące spojrzenie. – Będzie dobrze, to nie korpo. Nie liczy się czas spędzony za biurkiem, a efekty pracy. – W tej samej chwili zorientował się, że drzwi do jego pokoju są otwarte. Gdy je popchnął, ujrzał krzątającą się po pomieszczeniu podkomisarz Korcz. Trzymała w dłoni plik dokumentów. – A ty co tu robisz?

– Dobry, szefie. Niech tak szef nie patrzy, CBA – najwyższy czas!

– CBA? – zapytał Komisarz, robiąc wielkie oczy.

– Comiesięczna Biurowa Akcja. Ktoś musi ogarnąć ten burdel, skoro szefowi nie chce się porządkować papierów. A co, zapomniał, szef?

Trzydziestojednoletnia Zuzanna Korcz stawiała pod okiem Konrada pierwsze kroki w policji. Komisarz traktował ją jak młodszą siostrę, a niekiedy wręcz jak córkę, mimo iż dzieliło ich zaledwie sześć lat różnicy. Nie dawało się tego jednak odczuć w bezpośrednim kontakcie: energiczna i pozytywnie nastawiona do ludzi Zuza na tle stonowanego i nierzadko zgryźliwego Tajnego prezentowała się niczym roztrzepana nastolatka. Komisarz cenił ją za szczerość i wbrew pozorom stalowe nerwy. Zuza widziała już bowiem niejednego trupa, a akcje, w których uczestniczyła, złamałyby pewnie wielu dobrze zapowiadających się funkcjonariuszy. Tajny podziwiał ją za to, że mimo niełatwych doświadczeń pozostawała sobą. Od trzech lat z jej twarzy nie schodził uśmiech. Komisarz wiedział, że mógł na niej polegać. A odkąd trzy miesiące temu postanowiła jeszcze zostać zarządczynią archiwum wydziału, poczuł, że wygrał los na loterii. Nie znosił papierkowej roboty.

– CBA… Też wymyśliłaś… – westchnął Konrad, siadając za biurkiem i wyciągając z torby laptopa. – Nie uprzedziłaś mnie.

– Zrobiłabym to, gdyby szef był wczoraj w pracy. Nie chciałam dzwonić, bo uznałam, że musiał mieć szef ważny powód, by nie przyjść. To chyba pierwszy raz, odkąd z szefem pracuję?

Tajny wyczuł, że ciekawska Zuza chciała znać powód jego nieobecności. Postanowił jednak nie ciągnąć tematu.

– Idźcie do siebie. Muszę teraz w spokoju nadrobić wszystkie sprawy.

– Ale szefie, jeszcze nie skończyłam! – obruszyła się Zuza.

– Dokończysz później – powiedział Tajny, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa. – No chyba, że chcesz mnie też wyręczyć w pisaniu raportów?

– Dzięki, ale dobrze szef wie, że to nie dla mnie. Niech KRP się tym zajmie.

– KRP? – zdziwił się Konrad. – Co tym razem wymyśliłaś?

– Królowa Regina Pierwsza – wyjaśniła natychmiast Zuza, mierząc wzrokiem stojącą w drzwiach podkomisarz.

– Potraktuję to jako komplement – odparła Regina, wytrzymując to spojrzenie.

– Zuza, daj jej spokój – mruknął Konrad. Widział, że stosunki między nowymi koleżankami nie są idealne, ale sądził, że w końcu się poprawią, że to tylko kwestia czasu. Na razie postanowił wziąć stronę podkomisarz Nordwig: – Nie jej wina, że dostała takie dostojne imię – dokończył.

– Dostojne! To może o moim imieniu też coś szef powie?

Tajny zmarszczył brwi.

– Yyy, no... jest piękne… – powiedział zmieszany. Jego żona zawsze narzekała, że nigdy nie nauczył się prawić kobietom komplementów. – A teraz zmykajcie – zakończył rozmowę. – Naprawdę mam pilne zajęcia. Aha, Zuza: dzięki za… CBA.

– Spoko, szefie. Cieszę się, że mogłam pomóc.

*

Przed pierwszą do pokoju Konrada wparował podinspektor Paweł Tkacz. Nigdy nie pukał, co nie przestawało irytować komisarza.

– Tajny, jest sprawa. – Szczupły czterdziestodwulatek z kozią bródką i okrągłymi okularami na nosie usiadł na krześle po drugiej stronie biurka. – Zabójstwo na Mordorze, niedaleko siedziby jakiejś dużej korporacji – S&S czy coś. Wiesz, gdzie to jest?

– Wujek Google mi podpowie.

– To co, pojedziesz? Ponoć jakaś kobieta wpadła w szał i zadźgała na oczach świadków przypadkową osobę.

– Przypadkową osobę? – spytał zdziwiony Tajny.

– Tak twierdzi patrol. Ofiara zmarła przed przyjazdem karetki, a napastniczka zbiegła z miejsca zdarzenia. Szukają jej.

– Dobra. Zabieram ze sobą Zuzę i może też Królową Reginę.

Tkacz roześmiał się. Cenił poczucie humoru Tajnego.

Pół godziny później zajechali pod budynek, przed którym stały radiowozy i ambulans.

– To chyba tutaj – powiedziała siedząca z tyłu Regina.

– No shit, Sherlock – odezwała się Zuza, po czym jako pierwsza wysiadła z auta. Nie dało się ukryć, że raczej nie przepada za nową koleżanką. Po chwili cała trójka zmierzała w kierunku ambulansu, przy którym kręciło się paru techników. Konrad spostrzegł też stojących w grupie i rozmawiających głośno policjantów z rejonówki.

– Komisarz Tajner, Wydział Dochodzeniowo-Śledczy Komendy Stołecznej – przedstawił się. – Panowie, co tu się wydarzyło?

– Młodszy aspirant Leszek Burkosz – powiedział pulchny mężczyzna w przyciasnym mundurze. – Mamy jedną ofiarę. Mariola Miśkiewicz, lat pięćdziesiąt trzy. Instruktorka jazdy, niekarana. Rozwiedziona, dwoje dorosłych dzieci.

– A zabójczyni?

– Wiemy, że nazywa się Marlena Lubczyńska i ma dwadzieścia pięć lat. Mamy jej adres zamieszkania. Nasi ludzie już tam jadą. Poszukiwana pracuje jako analityk finansowy w Simon&Steinfeld. Przyszła tu z koleżanką na kawę. – Burkosz przeniósł wzrok na notatnik. – Agnieszką Bogusz. Siedzi w środku. Jest cała roztrzęsiona.

– Niebawem przewieziemy ją do nas na przesłuchanie – powiedział stojący obok funkcjonariusz. Tajny domyślił się, że miał na myśli Komendę Rejonową na Malczewskiego.

– Mogę z nią najpierw porozmawiać?

– Oczywiście.

Tajny wszedł do lokalu i spostrzegł stojącą przy ladzie baristkę w długim fartuchu. Miała bladą twarz i nerwowo gestykulowała dłońmi podczas rozmowy z przesłuchującą ją policjantką. Komisarz rozejrzał się po wnętrzu. Przy stoliku w kącie siedziała roztrzęsiona kobieta z twarzą napuchniętą od łez.

– Pani Agnieszka Bogusz? – Konrad stanął za siedzącym naprzeciwko kobiety policjantem i wyciągnął odznakę. – Konrad Tajner z Komendy Stołecznej. Czy mógłbym z panią porozmawiać?

– Niech pan usiądzie. Może panu się uda czegoś dowiedzieć – odpowiedział zamiast milczącej kobiety funkcjonariusz, zwalniając Konradowi miejsce i ruszając w stronę wyjścia.

Tajny oparł się na krześle i położył ręce na stole.

– Domyślam się, że to dla pani trudna sytuacja i jest mi z tego powodu bardzo przykro, ale próbuję ustalić, co tu się wydarzyło. Czy mogłaby pani powiedzieć, jak do tego wszystkiego doszło?

Agnieszka Bogusz otarła chusteczką twarz mokrą od łez i wzięła głęboki wdech.

– Ale ja naprawdę nie wiem… Nic z tego nie rozumiem. Siedziałyśmy przy stoliku na zewnątrz i rozmawiałyśmy o pracy. A potem Marlena wyciągnęła ze swojej torebki nóż… Nie miałam pojęcia, że miała przy sobie nóż!

– Czy pani koleżanka znała ofiarę?

– Nie sądzę… To znaczy na pewno nie. – Przesłuchiwana pociągnęła nosem. – To wyglądało tak, jakby wpadła w szał i postanowiła zabić w biały dzień pierwszą osobę, która jej się nawinie.

– Jeśli rzeczywiście tak było, to zastanawia mnie jedno: dlaczego nie zaatakowała pani? Przecież była pani najbliżej…

– Nie wiem! – wykrzyknęła Agnieszka, po czym zakryła twarz dłońmi. – Boże, ona nie żyje… Ta biedaczka, którą zaatakowała Marlena… Ona zmarła mi na rękach! Boże święty!

– Spokojnie… To nie pani wina. – Komisarz zaczekał chwilę, aż Agnieszka Bogusz nieco się uspokoi, po czym dodał: – Czy pani koleżanka zachowywała się dziś podejrzanie? Była może przygnębiona? Czy w ostatnim czasie dostrzegła pani w jej zachowaniu coś niepokojącego? Proszę sobie przypomnieć. To bardzo ważne…

Agnieszka westchnęła.

– Od dłuższego czasu miała problemy w pracy, ale nie wiem, czy powinnam o tym…

– Jakie problemy? – Tajny próbował pociągnąć ją za język.

– Nie dogadywała się z szefem. Właściwie to ten psychol od dłuższego czasu się nad nią znęcał, ale ostatnimi czasy jego agresja osiągnęła apogeum.

Komisarz wyciągnął z kieszeni spodni smartfona i włączył aplikację „Notatki”.

– Poda mi pani jego nazwisko?

– Nazywa się Igor Klimek. Tylko proszę, nie mówcie mu, że wiecie to ode mnie… Jestem jedyną osobą, której Marlena o tym powiedziała.