U progu Wielkiego Kryzysu. Wielka Wojna i Przebudowa Światowego Porządku 1916-1931 - Adam Tooze - ebook

U progu Wielkiego Kryzysu. Wielka Wojna i Przebudowa Światowego Porządku 1916-1931 ebook

Adam Tooze

0,0
79,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Adam Tooze napisał kluczowe dzieło dla każdego, kto pragnąłbym zrozumieć sposób, w jaki Ameryka zdobyła dominującą pozycję po I wojnie światowej i dlaczego druzgocząco zaprzepaściła drogo okupiony pokój. Epicka w swej skali, odważnie uzasadniona, zręcznie łącząca wątki wojskowe i ekonomiczne, U progu Wielkiego Kryzysu jest świetnym przykładem objaśniającej historii”.
-„The New York Times Book Review”

„W swym przełomowym opracowaniu Tooze sporządził zgrabne sprawozdanie z przebudowy relacji między mocarstwami, do którego doszło po I wojnie światowej, u zarania 'amerykańskiego stulecia'".
-„Foreign Affairs"

„Książka Tooze'a jest bezcennym opisem powodów, dla których USA i ich sprzymierzeńcy po pokonaniu Niemiec w 1918 r. okazali się niezdolni do ustabilizowania światowej gospodarki i zbudowania wspólnego systemu bezpieczeństwa".
-„Financial Times"

„Wspaniała i przełomowa reinterpretacja I wojny światowej i jej następstw".
-„Mineapolis Star Tribune"

„Potężna, świetnie udokumentowana i niezwykle czytelna [...] Możliwe, że największą nauczką, jaką Stany Zjednoczone wyciągnęły z Wielkiej Wojny, było to, że nie zawsze wystarczą same zwycięstwa na polach bitewnych oraz to, że czasami ustanowienie skutecznego pokoju może być ważniejsze dla utrzymania zwycięstwa. Ta lekcja jest dziś równie aktualna co w ubiegłym stuleciu".
-„The Washington Times"

„Kompletne i niezwykle pełne rozpoznanie przyczyn niefortunnej polityki zagranicznej Ameryki Wilsona. [...] Znakomita [...] dostarcza nam świetnego wglądu w upadek stabilnej Europy".
-„The DailyBeast"

„Nieodparcie hipnotyzująca [...] Potężnym, budzącym szacunek osiągnięciem Adama Tooze'a jest rekonstrukcja ogromnej globalnej sieci i ukazanie jak najmniejsze wibracje jej nitek miały wszechobecne konsekwencje, niemal niezależne od specyficznych lęków i urazów czy jadowitych ideologii. Głębia jego studium niepokojąco podkreśla również kruchość pokoju".
-„The Telegraph"

„Tooze ukazuje, dobitniej niż którykolwiek historyk, jakiego przyszło mi czytać, jak zdecydowanie i dalece I wojna światowa zakończyła ten stan rzeczy. [...] Dodatkowo błyskotliwe sprawozdanie Tooze'a dostarcza świetnej pożywki dla przemyśleń każdemu obserwatorowi współczesnych wydarzeń”.
-Mark Mazower, „The Guardian" (Londyn)

„U progu Wielkiego Kryzysu przyjmuje prowokacyjne ramy dla rozważań nad Wielką Wojną, koncentrując uwagę na kwestiach potęgi USA i amerykańskiej historii. Jej biegła krytyka przywództwa Stanów Zjednoczonych i wnikliwy opis skomplikowanej polityki czołowych mocarstw zasługują na szerokie grono odbiorców”.
-„CurrentHistory”

„Odważna i ambitna [...] U progu Wielkiego Kryzysu jest pracą świetnego historyka u szczytu formy, onieśmielającą swym rozmachem i znawstwem tematu, napisaną silną, mocną prozą".
-„Observer" (Londyn)

„Nowa książka [Tooze'a] potwierdza jego pozycję analityka niezwykle skomplikowanych kwestii politycznych i ekonomicznych. [...] Tooze ukazuje się jako budzący szacunek kronikarz krytycznego okresu nowożytnej historii, nielękający się śmiałych sądów”.
-Max Hastings, „The Sunday Times” (Londyn)


„Jasne i fascynujące uzasadnienie użyteczności ponownego spojrzenia na epokę I wojny światowej z perspektywy obecnych czasów".
-Neil Gregor, „The Literary Review"






Najbardziej dokuczliwe kwestie zostają więc wcześniej lub później przekazane historykowi. Ku jego utrapieniu nie przestają być kłopotliwe tylko dlatego, że zostały zamknięte przez męża stanu i pozostawione sobie jako praktycznie rozwiązane […] Niebywałe jest to, że historycy, którzy poważnie traktują swą pracę, są w stanie zasnąć nocą.
Woodrow Wilson

Kronika została ukończona. Z jakim uczuciem wstajemy od dwutysięcznej strony pana Churchilla? Z wdzięcznością… Podziwem… Lekko zazdroszcząc mu może jego niezachwianej wiary, że granice, wyścigi, patriotyzmy, a nawet wojny, jeśli zajdzie taka konieczność, są ostatecznymi prawdami ludzkości, dodając w jego ujęciu pewnego rodzaju godności, a nawet szlachetności wydarzeniom, które dla innych są tylko koszmarnym przerywnikiem, czymś, czego należy bez wytchnienia unikać.
J. M. Keynes recenzujący książkę Churchilla, The Aftermath

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 932

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

The Deluge: The Great War,

America and the Remaking of the Global Order, 1916-1931

© Copyright 2016 Adam Tooze

© All Rights Reserved

© Copyright for Polish Edition

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2019

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Paweł Kuźnicki

Redakcja:

Paweł Grysztar

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-8178-121-3

PODZIĘKOWANIA

Ta książka powstała po zakończeniu mojego ostatniego projektu współtworzonego z Simonem Winderem i Clare Alexander. Jestem wdzięczny im obojgu, jak również Wendy Wolf za ukierunkowanie mnie w działaniach. Moi nowi agenci w USA, Andrew Wylie i Sarah Chalafant, dopilnowali, abym ukończył ten projekt. Mając w pamięci to, że rok 2014 będzie tłoczną rocznicą, udało się nam doprowadzić do sprawnej publikacji U progu Wielkiego Kryzysu dzięki wspólnym wysiłkom Simona, Mariny Kemp, mojego redaktora Richarda Masona oraz kierowanej przez Richarda Duguida ekipy produkcyjnej wydawnictwa Penguin. Jestem dozgonnie wdzięczny za ich przyjacielski profesjonalizm i oddanie projektowi.

Pisanie książek w ogólności nie jest proste, lecz niektóre z nich są trudniejsze do napisania niż inne. To nie była łatwa książka. Ci, którzy mogą liczyć na pomoc przyjaciół i współpracowników są prawdziwymi szczęściarzami, do których się zaliczam. Miałem niezwykłe szczęście, że Bernhard Fulda, Melissa Lane, Chris Clark, David Reynolds i David Edgerton z Anglii towarzyszyli mi jako dyskutanci i czytelnicy rękopisu. Po przeprowadzce do Yale w 2009 r. doświadczyłem jeszcze większego szczęścia. Oprócz silnych, indywidualnych przyjaźni odkryłem intelektualną wspólnotę.

Społeczność jest utkana z wielu nici. Ponad wszystko byłem pobudzany przez błyskotliwe grupy absolwentów i przyszłych współpracowników, którzy inspirowali mnie i motywowali na zupełnie nowe sposoby. Grey Anderson, Aner Barzilay, Kate Brackney, Carmen Dege, Stefan Eich, Ted Fertik i Jeremy Kessler współtworzyli zmieniającą się i ciągle odnawianą dyskusję prowadzoną od 2009 roku. Rozmach i nieustępliwa energia wygenerowana w tej grupie były niezrównane. Udział w tym doświadczeniu był dla mnie prawdziwą radością i przywilejem. Mam nadzieję, że jeszcze długo tak pozostanie.

Yale jest zróżnicowanym środowiskiem intelektualnym. Moje drugie koło przyjaciół i współpracowników wywodzi się z kręgów historii międzynarodowej i Studiów Bezpieczeństwa Międzynarodowego (ISS), który odziedziczyłem po zmarłym Paulu Kennedy’im. Dyrektorzy potrzebują swych zastępców, a wzorcowa praca Amandy Behm na tym stanowisku w ISS była kluczowa w umożliwieniu mi ukończenia tej książki w 2013 roku. Nie oznacza to jednak, że na ISS składa się praca jedynie dwojga ludzi. Spośród szerokiego grona osobistości powiązanych z historią międzynarodową na Yale mój kolega Patrick Cohrs i poprzednik Amandy na stanowisku wicedyrektora, Ryan Irwin, wyróżniają się szczególną zasługą w kształtowaniu tej książki.

Wreszcie chciałbym też podziękować moim współpracownikom z dziedzin historii, politologii, germanistyki i prawa, którzy poświęcili czas by przedyskutować i skomentować rozdziały, czy też dzielili ze mną chwile inspiracji, oświecenia i motywacji. Laura Engelstein dołożyła starań, abym na Yale poczuł się jak w domu i uspokoiła mnie co do mojej wiedzy o historii Rosji. Tim Snyder, Paul Kennedy i Jay Winter wnieśli wkład do pamiętnej debaty nad wczesnym stadium projektu. Julia Adams zorganizowała fascynującą konwersację na seminarium Transitions. Karuna Mantena była świetnym doradcą w kwestiach Indii i liberalizmu. Entuzjazm Scotta Shapiro i Oony Hathaway dla prawa międzynarodowego i pokojowego porządku Brianda-Kelloga był zaraźliwy. John Witt był wzorem uczonego towarzystwa podczas wielu wczesnych poranków w Blue State Cafe. Rozmowy z Brucem Ackermanem pomogły mi w ugruntowaniu mojego zrozumienia punktu kulminacyjnego ideologii Wilsona. Paul North motywował mnie do uzasadnienia pozycji reformistycznych w nowożytnej polityce. Seyla Benhabib sporządziła obronę takiego stanowiska lepszą od czegokolwiek, co mógłbym zaoferować. Przemiły entuzjazm Iana Shaphiro dla mojej ostatniej książki był dla mnie szalenie motywujący.

Oprócz tego wszystkiego kolejne roczniki studentów Yale, którym wykładałem kwestie historii międzynarodowej okresu międzywojnia, były źródłem cennego wkładu i sugestii. Na szczególne wyróżnienie zasługują Ben Alter, Connor Crawford, Benjam Daus-Harbele, Eddie Fishman i Teo Soares. Każdy z nich odcisnął swój ślad na tym tekście, w niektórych wypadkach nawet dosłownie. Ben i Theo byli bardzo pomocni w procesie edytorskim, podobnie jak Ned Downie, Isabel Marin i Igor Biyurkov, moi zaufany współpracownik z ISS.

Poza „kwaterą główną” w Cambridge i Yale moja pierwsza prezentacja tego projektu odbyła się na pamiętnym seminarium Hansa Ulricha Wehlera na Uniwersytecie Bielefeld. Wystąpienie na tym forum było zaszczytem. Na samym początku otrzymałem wiele niezwykle użytecznych komentarzy na seminarium historii amerykańskiej w Cambridge. Swoją ostatnią prezentację w Wielkiej Brytanii przeprowadziłem na seminarium historycznym Uniwersytetu w Bristolu, zaproszony przez Jamesa Thompsona. Peter Hayes zaoferował mi podium na Northwestern University, Geoff Eley na warsztatach w Notre-Dame dotyczących faszyzmu. Charlie Bright i Michael Geyer współdzieli mój entuzjazm na warsztatach w Yale. Dominique Reill i Hermann Beck napędzali fascynującą dyskusję na Uniwersytecie Miami. Na konferencji dotyczącej Wielkiego Kryzysu odbywającej się w Princeton na początku 2013 r., Barry Eichengreen z niezwykłym wdziękiem przyjął moją krytykę jego książki Golden Fetters. Nic nie mogło być większym wsparciem. Na Uniwersytecie Pensylwanii Jonathan Steinberg, Dan Raff i Michael Bordo ugruntowali moją interpretację kwestii amerykańskiej dominacji w okresie międzywojennym. Entuzjastyczny komentarz mojej pracy Jonathana towarzyszył mi w mojej karierze przez niemal 20 lat. Przyjaźń jego i Marion Kant była dla mnie wielkimi darem. Harold James i inni uczestnicy National Intelligence Council Analytic Exchange w Waszyngtonie ze stycznia 2013 r. otworzyli przede mną świat zupełnie nowego zrozumienia amerykańskiej polityki. Uczestnicząc w warsztatach na temat technokracji w erze Wielkiej Wojny 1900-1930, zorganizowanych przez centrum IFK w Wiedniu, miałem szczególne szczęście poznać opinie Hewa Strachana, Jaya Wintera, i raz jeszcze Michaela Geyera. Jari Eloranta zasługuje na szczególne podziękowania za ostateczną pomoc udzieloną w kwestii danych.

Dwadzieścia dwa lata temu podczas programu doktoranckiego na LSE poznałem Francesce Carnevali. Przez kolejne lata czytaliśmy nawzajem swoje prace. Byliśmy najbliższymi przyjaciółmi. Francesca była oczywiście jedną z pierwszych osób, która przeczytała pierwszy rękopis tej książki. Ona i jej niezrównany mąż, Paolo Di Matino, który zaszczyca mnie swoją przyjaźnią i współpracą, dzielili ze mną niesamowitą energię, gościnność i miłość za każdym razem, gdy odwiedzałem Birmingham. Odejście Francesci pozostawia niezagojoną ranę w naszym świecie.

Francesca patrzyła przed siebie. Przyszłość i nowatorstwo były jej największymi źródłami ukojenia. Od 2009 r. w New Haven, Annie Warwick i Ian York nadali w moim życiu nowe znaczenie słowu przyjaźń. Oni oraz ich wspaniali synowie, Zev, Malachai i Levi rozświetlali i ocieplali nam czas ponad wszelką miarę.

Becky Conekin wspierała mnie w końcowych fazach pisania tej książki, podobnie jak ja miałem przywilej pomagać jej przy zakończeniu jej błyskotliwej pracy o Lee Millerze. Ta wzajemność była dla nas ostoją przez niemal dwadzieścia lat wspólnego życia. Mam nadzieję, że przyjdzie dzień, gdy poczuje się równie dumna co ja z naszych wspólnych osiągnięć.

Dedykuję tę książkę naszej cudownej córce Edie, która była i jest światłem naszego życia.

New Haven, listopad 2013 r.

Najbardziej dokuczliwe kwestie zostają więc wcześniej lub później przekazane historykowi. Ku jego utrapieniu nie przestają być kłopotliwe tylko dlatego, że zostały zamknięte przez męża stanu i pozostawione sobie jako praktycznie rozwiązane […] Niebywałe jest to, że historycy, którzy poważnie traktują swą pracę, są w stanie zasnąć nocą.

Woodrow Wilson1

Kronika została ukończona. Z jakim uczuciem wstajemy od dwutysięcznej strony pana Churchilla? Z wdzięcznością… Podziwem… Lekko zazdroszcząc mu może jego niezachwianej wiary, że granice, wyścigi, patriotyzmy, a nawet wojny, jeśli zajdzie taka konieczność, są ostatecznymi prawdami ludzkości, dodając w jego ujęciu pewnego rodzaju godności, a nawet szlachetności wydarzeniom, które dla innych są tylko koszmarnym przerywnikiem, czymś, czego należy bez wytchnienia unikać.

J. M. Keynes recenzujący książkę Churchilla, The Aftermath2

WPROWADZENIE

U PROGU WIELKIEGO KRYZYSU: PRZEBUDOWA ŚWIATOWEGO PORZĄDKU

Porankiem Bożego Narodzenia 1915 r., David Lloyd George, niegdysiejszy radykalny liberał, a obecnie minister zaopatrzenia, stanął naprzeciw niespokojnego tłumu związkowców z Glasgow. Przybył domagać się kolejnej grupy rekrutów na rzecz wysiłku wojennego, a jego wezwanie było stosownie apokaliptyczne. Ostrzegał, że wojna zmieniała świat. „To potop, to konwulsje Natury […] przynoszące niesłychane zmiany w porządku społecznym i gospodarczym. To cyklon wyrywający z korzeniami ozdobne rośliny nowoczesnego społeczeństwa […] To trzęsienie ziemi przewracające europejski porządek. To jedno z tych sejsmicznych wydarzeń, gdy w jednej chwili narody wznoszą się lub cofają o całe pokolenia”1. Cztery miesiące później podobną przemowę, po drugiej stronie konfliktu, wygłosił niemiecki kanclerz Theodore von Bethmann Hollweg. 5 kwietnia 1916 r., 6 tygodni po rozpoczęciu tragicznej bitwy pod Verdun, skonfrontował Reichstag z bezwzględną rzeczywistością. Nie było już odwrotu. „W obliczu tak dramatycznych wydarzeń historia nie uznaje już status quo”2. Wielka wojna swą przemocą odmieniła świat. Nim minął rok 1918, I wojna światowa zniszczyła stare imperia Eurazji – carskie, habsburskie i osmańskie. Chiny rozrywane były konwulsjami wojny domowej. Do 1920 r. mapy wschodniej Europy i Bliskiego Wschodu zostały wyznaczone na nowo. Mimo oczywistego dramatyzmu i kontrowersyjności tych wydarzeń, ich pełne znaczenie może być zrozumiane jedynie w relacji do innej, mniej oczywistej przemiany. Nowy porządek, powstały na zgliszczach Wielkiej Wojny, zapowiadał, ponad jazgotem i przechwałkami nowoutworzonych państw, fundamentalną transformację relacji między wielkimi potęgami – Wielką Brytanią, Francją, Włochami, Japonią, Niemcami, Rosją oraz Stanami Zjednoczonymi. Pełne zrozumienie doniosłości tego przesunięcia sił wymagało znacznej wyobraźni historycznej i geostrategicznej. Tworzący się nowy porządek światowy, charakteryzował się w znacznej mierze zdystansowaną obecnością swego najistotniejszego składnika – nowej potęgi Stanów Zjednoczonych. Dla osób zdolnych dostrzec tę tektoniczną przemianę stała się ona nieomal obsesyjną fascynacją.

Zimą przełomu lat 1928/1929, dziesięć lat po zakończeniu Wielkiej Wojny, trzy takie osoby, Winston Churchill, Adolf Hitler i Lew Trocki, miały okazję do refleksji nad naturą zaszłych wydarzeń. Pierwszego dnia 1929 r. Churchill, wówczas kanclerz skarbu w konserwatywnym rządzie Stanleya Baldwina, znalazł czas na ukończenie The Aftermath ostatniego tomu The World Crisis, swojego dogłębnego opisu I wojny światowej. Dla osób obeznanych z późniejszymi pracami Churchilla, dotyczącymi II wojny światowej, tom ten może być zaskoczeniem. Podczas gdy Churchill z 1945 r. nazwał konflikt z Niemcami „drugą wojną trzydziestoletnią” podkreślając jego ciągłość, to jeszcze w 1929 wydźwięk jego wypowiedzi był zupełnie inny3. Ówczesny Churchill spoglądał w przyszłość nie z ponurą rezygnacją, lecz z niemałym optymizmem. Zdawało się, że z grozy wielkiej wojny wyłonił się nowy międzynarodowy porządek. Światowy pokój zbudowano na filarach dwóch traktatów regionalnych: układzie w Locarno (zawartym tamże w październiku 1925 r., a podpisanym ostatecznie w grudniu w Londynie) oraz w traktacie waszyngtońskim podpisanym na waszyngtońskiej konferencji morskiej zimą lat 1921-1922. Churchill opisywał je jako „dwie piramidy pokoju wznoszące się stabilnie i niewzruszenie, […] przewodząc wiodącym państwom świata oraz wszystkich ich flotom i armiom”. Porozumienia te wypełniły treścią niepełny i niedokończony pokój ustanowiony w Wersalu w 1919 roku. Nadały kształt niejasnej wizji Ligi Narodów. „Próżno szukać w dziejach”, stwierdzał Churchill, „podobnego przedsięwzięcia”. „Nadzieja”, pisał, „spoczywała teraz na pewniejszej podstawie […] Wstręt do okropieństw wojny nie ustąpi przez długi czas; a w tej błogosławionej przerwie wielkie narody mogą podjąć kroki w kierunku zorganizowania świata z przeświadczeniem, że problemy, które na nie czekają, nie będą większe niż te, które już zostały pokonane”4.

Nie jest zapewne żadnym zaskoczeniem, że zarówno Trocki, jak i Hitler opisywali z odmiennej perspektywy tę samą historię. W 1928 r. weteran wojny oraz przywódca nieudanego puczu zamieniony w polityka, Adolf Hitler, oprócz kontestowania przegranych wyborów, negocjował ze swoim wydawcą publikację kontynuacji swej pierwszej książki, Mein Kampf. Druga książka miała zawierać zbiór jego pism i przemówień począwszy od 1924 roku. Jako że sprzedaż Mein Kampf w 1928 r. była równie słaba co jego wynik wyborczy, rękopis Hitlera nie został wówczas wydany, później pojawiając się pod tytułem Druga Książka (Zweites Buch)5. Z kolei Lew Trocki miał czas na refleksje i pisarstwo, przebywając na wygnaniu po przegranej walce ze Stalinem. Najpierw został deportowany do Kazachstanu a później, w lutym 1929 r., do Turcji, skąd kontynuował bieżący komentarz rewolucji, która po śmierci Lenina zbaczała w coraz bardziej katastrofalnym kierunku6. Zestawianie Churchilla, Trockiego i Hitlera razem może wydawać się niestosowne i odpychające. Dla niektórych samo umieszczanie ich we wspólnym kontekście jest już kontrowersyjne. Z pewnością nie łączyły ich takie same zdolności pisarskie i polityczne, intelekt i postawy moralne. Tym bardziej uderzające jest, jak bardzo ich wizje świata z końca lat 20. XX w. uzupełniały się wzajemnie.

Hitler i Trocki dostrzegali tę samą rzeczywistość, którą opisywał Churchill. Oni również wierzyli, że I wojna światowa zapoczątkowała nowy porządek globalny. Jednak, podczas gdy dla Churchilla ta nowa rzeczywistość była powodem do zadowolenia, z perspektywy komunistycznego rewolucjonisty Trockiego, czy narodowego socjalisty Hitlera, była egzystencjalnym zagrożeniem. Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że traktaty pokojowe 1919 r. wspierają, wywodzącą się ze średniowiecza, ideę suwerennego samostanowienia narodów. W XIX w. idea ta zainspirowała powstanie nowych narodowych państw bałkańskich oraz procesy jednoczenia się Niemiec i Włoch. Jej punktem kulminacyjnym było rozbicie imperiów: osmańskiego, habsburskiego i rosyjskiego. Jednakże, o ile możemy mówić o wzroście suwerenności w kategoriach ilościowych, o tyle jej jakość uległa rozkładowi7. Wielka wojna nieodwracalnie osłabiła wszystkich, nawet najsilniejszych europejskich uczestników, nie oszczędzając nawet zwycięzców. Wprawdzie w 1919 r. Republika Francuska świętowała zwycięstwo nad Niemcami w pałacu Króla Słońce w Wersalu, to jednak I wojna światowa potwierdziła koniec francuskich pretensji do statusu mocarstwa światowego. Dla mniejszych państw narodowych, stworzonych w trakcie poprzedniego stulecia, doświadczenie wojny było jeszcze bardziej traumatyczne. Między 1914 a 1919 r. Belgia, Bułgaria, Rumunia, Węgry i Serbia kolejno stawały nad przepaścią narodowej zagłady w rytm zmiennych losów wojny. W 1900 r. Kajzer butnie domagał się miejsca na światowej scenie. Dwadzieścia lat później Niemcy zostały zredukowane do poziomu drobnych przepychanek z Polską na śląskiej granicy, nadzorowanych przez japońskiego wicehrabię. Z podmiotu, Niemcy stały się przedmiotem światowej polityki. Mimo że Włochy dołączyły do wojny po wygranej stronie oraz mimo uroczystych obietnic składanych przez sojuszników, powojenny pokój utrzymał ich status państwa drugorzędnego. Jeśli którekolwiek państwo mogło być nazwane europejskim zwycięzcą, była nim Wielka Brytania, co zapewne miało wpływ na pozytywną perspektywę Churchilla. Jednakże zwyciężyła ona nie jako europejska potęga, ale jako centrum światowego imperium. Potwierdzało to konkluzję ówczesnych obserwatorów o końcu epoki dominacji Europy. W nowym porządku światowych sił pozycja starego kontynentu, w aspekcie politycznym, militarnym i ekonomicznym, została bezpowrotnie sprowincjonalizowana8.

Jedynym państwem, które w wyniku wojny nie tylko nie doznało większego uszczerbku, ale znacznie zyskało na sile, były Stany Zjednoczone. Ich przytłaczający prymat wskrzesił pytanie nieobecne w historii Europy od XVII wieku: czy Stany Zjednoczone były już uniwersalnym, światowym imperium na wzór niegdysiejszego ambitnego projektu katolickich Habsburgów? Pytanie to naznaczyło nadchodzące stulecie9. W połowie lat 20-tych Trocki opisał „zbałkanizowaną Europę w tej samej pozycji względem Stanów Zjednoczonych”, jaką przed wojną zajmowały państwa południowo-wschodniej Europy względem Paryża i Londynu10. Pozornie mogły wydawać się suwerenne, lecz w istocie takie nie były. Według Hitlera „globalną hegemonię północno-amerykańskiego kontynentu, grożącą” zepchnięciem wszystkich państw Europy do statusu Holandii czy Szwajcarii, mogło powstrzymać jedynie wyrwanie ich populacji z typowej dla nich „politycznej bezmyślności”11. Dla Churchilla, patrzącego z perspektywy angielskiego polityka, ta wizja nie była tylko spekulacją historyczną, ale faktyczną rzeczywistością relacji siły. Jak zobaczymy, w latach 20. XX w. brytyjski rząd wielokrotnie i boleśnie przekonywał się o fakcie bezprecedensowej potęgi Stanów Zjednoczonych, które wyłoniły się, dość niespodziewanie, jako nowy rodzaj superpaństwa, sprawującego kontrolę nad kwestiami tak finansowymi, jak i obronnymi innych światowych mocarstw.

Głównym celem tej książki jest nakreślenie procesu powstawania tego nowego porządku światowego. Wymaga to szczególnych zabiegów z uwagi na niezwykły sposób, w jaki objawiała się dominacja Stanów Zjednoczonych. Na początku XX w. przywódcy amerykańscy nie mieli w zwyczaju demonstrować swej potęgi militarnej poza oceanicznymi szlakami handlowymi. Ich wpływ objawiał się pośrednio i nie wprost, raczej jako potencjał siły, niż bezpośrednia interwencja. Niemniej jednak wpływ ten miał realne konsekwencje. Głównym celem tej książki będzie prześledzenie drogi, którą, w trakcie swej walki o nowy porządek, przeszła reszta świata na drodze do uznania dominacji Stanów Zjednoczonych. Walka ta od początku była wielowymiarowa: ekonomiczna, militarna i polityczna. Rozpoczęła się jeszcze podczas wojny i toczyła się dalej w latach 20. XX wieku. Prawidłowe rozpoznanie tej historii jest kluczowe dla zrozumienia obecnego porządku świata, nadal definiowanego przez pryzmat Pax Americana. Jest również kluczowe dla zrozumienia kolejnego spazmu „drugiej wojny trzydziestoletniej” Churchilla12. Spektakularna skala przemocy rozpętanej w latach 30. i 40. XX w. była świadectwem potęgi, z jaką w swym mniemaniu mierzyli się ówcześni buntownicy. To właśnie wyłaniający się potencjał, nadchodząca potęga amerykańskiej kapitalistycznej demokracji, była wspólną motywacją popychającą Hitlera, Stalina, włoskich faszystów i ich japońskich odpowiedników do tak drastycznych działań. Swym domniemanym, niewidzialnym i nieuchwytnym wrogom przypisywali konspiracyjne motywacje oplatające cały świat złowieszczą siecią wpływów. W znacznej mierze były to szalone fantasmagorie. Jeśli jednak pragniemy zrozumieć wyłaniającą się z I wojny światowej genezę nasyconej przemocą polityki międzywojnia, musimy poważnie rozważyć tę dialektykę nowego porządku i buntu. Postrzeganie faszyzmu czy sowieckiego komunizmu jako nowego wcielenia znajomych wątków nowożytnego europejskiego rasizmu i imperializmu jest spojrzeniem powierzchownym i niepełnym. Niezrozumienie ich istoty grozi nam również, jeśli skoncentrujemy się na ich późnym etapie, krótkim momencie triumfu w latach 1940-1942, gdy zwycięsko maszerując przez pokonaną Europę, zdawały się być przyszłością kontynentu. Niezależnie od wszelkich uspokajających i oswojonych fantazji swych zwolenników, przywódcy faszystowskich Włoch, narodowosocjalistycznych Niemiec, Cesarstwa Japońskiego i Związku Radzieckiego wszyscy uważali się za radykalnych buntowników, walczących z potężnym i opresyjnym porządkiem światowym. Pomimo całej fanfaronady lat 30. XX w., w gruncie rzeczy postrzegali zachodnie mocarstwa nie jako słabe, ale jako przesiąknięte hipokryzją i lenistwem. Pod płaszczykiem moralności i naiwnego optymizmu ukrywały one potężną siłę, która zniszczyła Cesarstwo Niemieckie i groziła ustanowieniem nienaruszalnego status quo. Zapobiegnięcie tej ponurej wizji końca historii wymagałoby bezprecedensowego wysiłku. Konieczne byłoby podjęcie ogromnego ryzyka13. Taką właśnie przerażającą lekcję ci buntownicy wynieśli z opisanej w niniejszej książce historii światowej polityki od 1916 do 1931 r.

I

Jakie były kluczowe elementy składające się na ten nowy porządek światowy, który wydawał się tak przytłaczający swym potencjalnym wrogom? Powszechnie uznaje się, że miał on trzy główne aspekty: autorytet moralny, wspierany potęgą militarną i dominacją ekonomiczną.

Wielka wojna w momencie rozpoczęcia mogła wydawać się wielu uczestnikom starciem imperiów, klasyczną wojną mocarstw, ale zakończyła się jako coś znacznie bardziej naznaczonego moralnie i politycznie – zwycięstwo przekonanej o słuszności swych racji koalicji, mieniącej się bohaterem nowego porządku14. Pod przewodnictwem amerykańskiego prezydenta „wojna wszystkich wojen” była prowadzona i została wygrana w obronie międzynarodowego prawa, a przeciwko autokracji i militaryzmowi. Według jednego z japońskich obserwatorów „przegrana Niemiec zakwestionowała podstawy militaryzmu i biurokratyzmu. W rezultacie, polityka wychodząca od społeczeństwa, wyrażająca jego wolę, czyli demokracja (minposhugi), zdominowała, niczym wyścig ku niebiosom, myślenie na całym świecie”15. Znaczący był obraz, jaki Churchill wybrał do opisu nowego porządku: „bliźniacze piramidy pokoju stojące stabilnie i niewzruszenie”. Piramidy są niczym innym jak ogromnymi monumentami połączenia potęgi duchowej i materialnej. Ten symbolizm przypominał Churchillowi górnolotne idee, którymi starano się w tamtym czasie cywilizować międzynarodową potęgę. Jak łatwo się domyślić, Trocki opisywał sytuację mniej wzniosłym językiem. Wychodząc z założenia, że w istocie polityka wewnętrzna i międzynarodowa nie będą już od siebie odrębne, stwierdzał, że w rezultacie obie będzie można zredukować do jednej prawidłowości. „Całość politycznego życia”, aż po „partyjne przesunięcia i zmiany rządów”, nawet takich państw jak Francja, Włochy czy Niemcy, „będą ostatecznie zdeterminowane wolą amerykańskiego kapitalizmu […]”16. Z typowym dla niego przekąsem Trocki nie odnosił się do wspaniałej powagi piramid, ale przedstawiał absurdalny spektakl robotników z Chicago, prowincjonalnych senatorów i producentów skondensowanego mleka, pouczających premiera Francji, brytyjskiego ministra, czy włoskiego dyktatora o cnotach demilitaryzacji i światowego pokoju. To oni byli nieokrzesanymi orędownikami amerykańskiej drogi ku „światowej dominacji” ze swym internacjonalistycznym etosem pokoju, postępu i zysku17.

Niezależnie od swej osobliwej formy, moralizowanie i upolitycznianie stosunków międzynarodowych było niebezpieczną grą. Od czasów wojen religijnych XVII w., powszechne porozumienie w kwestii międzynarodowej polityki i prawa zakładało rozdział między polityką zewnętrzną a wewnętrzną. Potoczna moralność i lokalne wyobrażenia praworządności nie miały wstępu do świata wojen i dyplomacji. Negując ten rozdział, twórcy nowego porządku światowego całkiem świadomie występowali w roli rewolucjonistów. W istocie poczynając od 1917 r., rewolucyjne tendencje stawały się coraz bardziej oczywiste. Zmiana ustroju stała się warunkiem rozpoczęcia rozmów nad zawieszeniem broni. Traktat wersalski uznawał Kajzera za przestępcę, odpowiedzialnego za rozpętanie wojny. Woodrow Wilson i Ententa skazali na śmierć imperia Osmanów i Habsburgów. Jak zobaczymy, do końca lat 20. XX w., „agresywna” wojna została zdelegalizowana. Mimo swego pozytywnego oblicza te liberalne pomysły generowały też nowe pytania i wątpliwości. Co sankcjonowało tworzenie w ten sposób nowego prawa przez zwycięskie potęgi? Czy nie zostało one ustanowione zwykłą przemocą? Jaka była szansa na to, że zyskają uznanie dziejów? Czy takie postulaty mogły stać się fundamentem międzynarodowego porządku? Czy ustanowienie wiecznego pokoju, oprócz odsuwania straszliwej perspektywy wojny, nie sprowadzało się w istocie do konserwatywnego utrwalenia status quo, niezależnie od jego słuszności? Churchill mógł sobie pozwolić na optymizm. Jego naród od dawna wiódł prym w handlu międzynarodową moralnością i prawem. Co jednak oznaczało to dla tych, którzy, jak w latach 20. XX w. opisywał to niemiecki historyk, znaleźli się wśród pozbawionych praw pariasów nowego porządku, „fellahów” stojących u stóp piramid pokoju?18

Dla zdeklarowanych konserwatystów jedynym wyjściem było cofnięcie wskazówek zegara. Domagali się zawrócenia liberalnego pociągu jadącego ku moralizatorskiemu porządkowi międzynarodowemu i powrotu do wyidealizowanej wizji Jus Publicum Europaeum, w której dynastie europejskich suwerenów żyją obok siebie w nieuporządkowanej i pozbawionej uprzedzeń anarchii19. Mityczny charakter tej wizji, bez pokrycia w faktycznej historii między-

narodowej polityki XVIII i XIX w. nie był jedynym problemem tego pomysłu. Nie brał on również pod uwagę prawdziwości przesłania Bethmanna Hollwega, wygłoszonego w Reichstagu wiosną 1916 roku. Po tej wojnie nie było już powrotu do przeszłości20. Prawdziwe alternatywy były jaskrawsze. Jedną był nowy rodzaj konformizmu. Drugą był bunt, uosobiony bezpośrednio po wojnie przez Benita Mussoliniego. W marcu 1919 r. w Mediolanie zainaugurował powstanie partii faszystowskiej przemową, w której demaskował nowy porządek jako „patetyczny ‘szwindel’ bogaczy”, przez których rozumiał Wielką Brytanię, Francję i Stany Zjednoczone, „przeciwko narodom robotniczym”, przez które rozumiał Włochy, „w celu utrwalenia raz na zawsze obecnych relacji międzynarodowej równowagi […]”21. Zamiast powrotu do mitycznego ancien regime, składał obietnicę dalszej eskalacji konfliktu. Konsekwencją upolitycznienia stosunków międzynarodowych był nierozwiązywalny konflikt wartości, takich jak te, które stały za bezpardonową przemocą wojen religijnych XVII w. i rewolucyjnych walk XIX wieku. W obliczu straszliwej grozy I wojny światowej, jedynymi możliwościami były albo wiecznym pokój, albo wojna jeszcze bardziej przerażająca od poprzedniej.

Zagrożenie nową konfrontacją było wyraźne, a jej prawdopodobieństwo zależało nie tylko od wyrządzonych krzywd czy wojujących ze sobą ideologii. W ostatecznym rozrachunku ryzykowna próba stworzenia nowego międzynarodowego porządku zależała od wiarygodności narzucanego porządku moralnego, od prawdopodobieństwa jego powszechnej akceptacji ze względu na jego przymioty własne, oraz od sił zmobilizowanych do jego podtrzymywania. Po 1945 r. świat doświadczył, pod postacią zimnej wojny, ekstremalnego rozwinięcia logiki konfrontacji. Dwie globalne koalicje, dumnie głoszące przeciwstawne sobie ideologie, dysponujące ogromnymi arsenałami nuklearnymi, groziły ludzkości wzajemnie zagwarantowanym zniszczeniem. Wielu historyków stara się dostrzec w konflikcie Wilsona z Leninem w latach 1918-1919 pierwowzór zimnej wojny. To kuszące, lecz zwodnicze porównanie ignoruje brak charakterystycznej dla zimnej wojny symetrii w rozkładzie sił z 1919 roku. W listopadzie 1918 r. nie tylko Niemcy, ale i Rosja zostały rzucone na kolana. Równowaga sił światowej polityki z 1919 r. bardziej przypomina jednobiegunową rzeczywistość 1989, niż podzielony świat 1945 r.22 Jeśli wtedy reorganizacja świata w jeden blok o wspólnym zestawie liberalnych, „zachodnich” wartości wydawała się radykalnym zwrotem historii, to dokładnie to samo czyniło wynik I wojny światowej tak dramatycznym wydarzeniem.

Porażka 1918 r. była dla Państw Centralnych szczególnie bolesna, gdyż, jak zobaczymy, w trakcie wojny przewaga militarna zdawała się wielokrotnie przechodzić z rąk do rąk. Dzięki niezwykłej efektywności niemieckiego sztabu, generałowie Kajzera niejednokrotnie uzyskiwali miejscową przewagę oraz doprowadzali do potencjalnych punktów zwrotnych wojny: w 1915 r. w Polsce, pod Verdun w 1916 r., na froncie włoskim jesienią 1917 r., na froncie zachodnim jeszcze późną wiosną 1918 roku. Jednakże te frontowe zawirowania nie powinny przesłaniać nam ogólnych tendencji wojny. Państwa centralne w istocie pokonały jedynie Rosję. Na froncie zachodnim, począwszy od 1914 r. aż po lato 1918 r., faktyczną normą była frustracja. Głównym czynnikiem stojącym za tym stanem rzeczy był bilans wyposażenia wojskowego. Poczynając od lata 1916 r., gdy brytyjska armia została wzmocniona ogromnym strumieniem transatlantyckiego zaopatrzenia, zniweczenie każdej miejscowej przewagi taktycznej Państw Centralnych było jedynie kwestią czasu. Zostały pokonane powoli w wyniszczającym konflikcie. Mimo powierzchownego oporu, utrzymującego się nawet do ostatnich dni listopada 1918 r., późniejszy upadek był niemal całkowity. Gdy na bezprecedensowym, globalnym szczycie w Wersalu doszło do spotkania mocarstw, Niemcy i ich sojusznicy byli zdruzgotani. Ich niegdyś dumne armie zostały wkrótce zdemobilizowane. Francja i jej sprzymierzeńcy w środkowej i wschodniej Europie przejęli całkowitą kontrolę. Francuzi zdawali sobie jednak sprawę, że to był dopiero początek. W trzecią rocznicę zawieszenia broni, w listopadzie 1921 r., ekskluzywny klub przywódców spotkał się po raz pierwszy w Waszyngtonie, aby zatwierdzić sporządzony przez Amerykanów bezprecedensowo surowy porządek światowy. Siła na konferencji waszyngtońskiej była mierzona walutą okrętów wojennych, rozdzielaną, jak żartobliwie ujął sprawę Trocki, w „przy-

działach”23. Nie było tam miejsca na niejednoznaczność Wersalu czy wymijające niejasności statutu Ligi Narodów. Przydziały geostrategicznej siły zostały ustalone w stosunku 10:10:6:3:3. Na czele stały Wielka Brytania i Stany Zjednoczone, którym przyznano równy status jedynych prawdziwie globalnych potęg morskich. Japonii przyznano trzecie miejsce, jako lokalnej potęgi na Pacyfiku. Francji i Włochom pozostało wybrzeże Atlantyku oraz Morze Śródziemne. Poza tą piątką nie liczyło się żadne inne państwo. Niemcy i Rosja nie zostały nawet rozważone w roli uczestników konferencji. Wynikiem I wojny światowej był wszechobecny porządek światowy, w którym strategiczna siła była pod ściślejszą kontrolą niż dzisiejsza broń nuklearna. Trocki porównał doniosłość tej zmiany stosunków międzynarodowych do napisania przez Kopernika na nowo kosmologii średniowiecza24.

Konferencja waszyngtońska była potężną demonstracją siły stanowiącej fundament nowego porządku światowego. Jednakże już w 1921 r. niektórzy wątpili, czy przyszłość faktycznie należy do „zamków ze stali” typowych dla epoki pancerników. Rozważania te mijały się jednak z istotą sprawy. Niezależnie od swej użyteczności militarnej, pancerniki były najdroższymi i najbardziej technologicznie zaawansowanymi narzędziami globalnej potęgi. Tylko najbogatsze państwa mogły pozwolić sobie na stworzenie i utrzymywanie floty wojennej. Stany Zjednoczone nie wybudowały nawet pełnej kwoty ustalonych statków. Wystarczająca była sama możliwości takiej ewentualności. Gospodarka była głównym narzędziem amerykańskiej potęgi, siła militarna była skutkiem ubocznym. Trocki nie tylko dostrzegał ten fakt, ale pragnął go dokładnie zmierzyć. Tajemna sztuka ekonomii porównawczej była typowym zajęciem dla epoki zaciętej rywalizacji międzynarodowej. Według Trockiego w 1872 r. istniała względna równowaga bogactwa między Stanami Zjednoczonymi, Wielką Brytanią, Niemcami i Francją, z których każde posiadało około 30-40 mld dolarów. Pięćdziesiąt lat później dysproporcja była ogromna i oczywista. Trocki oceniał, że powojenne Niemcy były w istocie biedniejsze niż w 1872 roku. Dla odmiany „Francja jest mniej więcej dwukrotnie bogatsza (68 mld); podobnie Anglia (89 mld); natomiast bogactwo Stanów Zjednoczonych jest szacowane na poziomie 320 mld dolarów”25. Sumy te były jedynie szacunkowe. Oczywistym faktem traktatu waszyngtońskiego były natomiast kwoty powojennych długów. Wielka Brytania była winna amerykańskiemu podatnikowi 4,5 mld dolarów, Francja 3,5 mld, a Włochy 1,8 mld. W obliczu pogarsza-

jącego się bilansu płatniczego Japonia z niepokojem poszukiwała wsparcia banku J. P. Morgan. W tym samym czasie amerykańska pomoc żywnościowa utrzymywała przy życiu 10 milionów obywateli Związku Radzieckiego. Żadna potęga dotychczas nie osiągnęła takiego poziomu ekonomicznej dominacji nad światem.

Jeśli użyjemy współczesnych narzędzi statystycznych do przeanalizowania rozwoju światowej ekonomii od początku XIX w., z powstałego obrazu wyłoni się wyraźna, dwuetapowa historia (rys. 1.)26. Od początku XIX w. Imperium Brytyjskie było największą potęgą ekonomiczną świata. W okolicy 1916 r., gdy trwały walki pod Verdun i nad Sommą, połączona produkcja Imperium Brytyjskiego została wyprzedzona przez Stany Zjednoczone Ameryki. Od tego momentu i dalej w przyszłość, włącznie z początkiem XXI w., amerykańska potęga ekonomiczna jest decydującą siłą kształtującą porządek światowy.

Zwłaszcza wśród brytyjskich historyków istnieje popularna pokusa narracji, opisującej historię XIX w. i XX w. w kategoriach sukcesji, odziedziczenia przez Stany Zjednoczone roli hegemona po imperium brytyjskim27. Ta schlebiająca Wielkiej Brytanii wizja stwarza jednak mylną sugestię ciągłości problemów światowego porządku i sposobów ich rozwiązywania. Wyzwania stojące przed porządkiem światowym powstałym z I wojny światowej były odmienne od tych, z którymi mierzyli się do tej pory Brytyjczycy, Amerykanie, czy też ktokolwiek inny. Z drugiej jednak strony, amerykańska potęga ekonomiczna była na zupełnie innym poziomie niż to, czym kiedykolwiek dysponowała Wielka Brytania.

Rys. 1. PKB imperiów (według parytetu siły nabywczej dolara z 1990 roku).

Brytyjska przewaga ekonomiczna objawiała się w ramach stworzonego przez imperium „światowego systemu”, rozciągającego się od Karaibów po Pacyfik, rozszerzającego się poprzez wolny handel, migrację oraz eksport kapitału na wielką „nieformalną” przestrzeń28. Imperium stworzyło podwaliny dla rozwoju wszystkich gospodarek, które wspólnie poszerzały granice globalizacji pod koniec XIX wieku. W obliczu rosnącej siły konkurujących państw niektórzy eksperci imperialni, zwolennicy „większej Brytanii”, rozpoczęli starania o przekształcenie tego różnorodnego konglomeratu w skonsolidowany i samowystarczalny blok ekonomiczny29. Jednakże, ze względu na długą tradycję wolnego handlu w Wielkiej Brytanii, cła preferencyjne zostały wprowadzone dopiero w obliczu wielkiego kryzysu. To właśnie Stany Zjednoczone, a nie imperium brytyjskie, przyjęły model postulowany przez zwolenników imperialnych preferencji. Stany Zjednoczone powstały jako różnorodna koalicja osad kolonialnych, która na początku XIX w. przemieniła się w ekspansywne i silnie integrujące imperium. W przeciwieństwie do imperium brytyjskiego amerykańska republika stawiała sobie za cel pełną asymilację w ramy swej federalnej struktury nowych nabytków terytorialnych na wschodzie i południu. W obliczu przepaści między pierwotnym osiemnastowiecznym ustrojem niewolniczego południa i wolnej północy był to projekt obarczony niemałym ryzykiem. Niespełna 100 lat od swego powstania, w 1861 r., dynamicznie rozwijająca się amerykańska wspólnota polityczna rozpadła się na dwie strony potwornej wojny domowej. Cztery lata później obroniono tę unię, jednak kosztem proporcjonalnie nie mniejszym niż ten, który zapłacili główni uczestnicy I wojny światowej. Niecałe pół wieku później, w 1914 r., amerykańska klasa polityczna była złożona z ludzi, których dzieciństwo było głęboko naznaczone tamtym rozlewem krwi. Pełne zrozumienie zagrożeń związanych z pokojową polityką administracji Woodrowa Wilsona wymaga wzięcia pod uwagę faktu, że 28 prezydent Stanów Zjednoczonych prze-

wodził pierwszemu rządowi południowych demokratów od czasu secesji. Postrzegli swe dojście do władzy jako usprawiedliwienie pojednania białej ameryki i ustanowionego na nowo państwa30. Ogromnym kosztem Stany Zjednoczone przeistoczyły się w coś niespotykanego. Nie było to już ekspansywne imperium zachłannie podążające na wschód. Nie był to też neoklasycystyczny ideał „miasta na wzgórzu” Thomasa Jeffersona. Był to twór, który według klasycznej teorii politycznej nie miał prawa istnieć: skonsolidowana republika federalna na kontynentalną skalę, wielkie państwo narodowe. Między 1865 a 1914 r., korzystając z rynków oraz sieci komunikacyjnych i transportowych brytyjskiego układu światowego, narodowa gospodarka Stanów Zjednoczonych rosła z bezprecedensową szybkością. Świetna pozycja na wybrzeżach dwóch największych oceanów dawała im unikalną możliwość wywierania globalnego wpływu. Opisywanie Stanów Zjednoczonych jako spadkobiercy hegemonii Wielkiej Brytanii jest podobne do nazywania w 1908 r. Modelu T Henry’ego Forda „bezkonnym powozem”. Określenie to było nie tyle błędne, co daremnie anachroniczne. Nie było żadnego dziedziczenia. Dokonała się zmiana paradygmatu, która czasowo pokryła się z obraniem przez Stany Zjednoczone specyficznej wizji porządku światowego.

Książka ta ma wiele do powiedzenia na temat Woodrowa Wilsona i jego następców. Wskazanie kluczowej kwestii nie jest jednak trudne. Stany Zjednoczone, po uformowaniu się jako państwo o globalnym zasięgu poprzez agresywną ekspansję o skali kontynentalnej, unikając jednak konfliktu z innymi głównymi potęgami, miały ogląd strategiczny odmienny zarówno od starych potęg, takich jak Wielka Brytania i Francja, jak i ich nowych rywali: Niemiec, Japonii oraz Włoch. Wkraczając na scenę światową pod koniec XIX w., Stany Zjednoczone zdały sobie sprawę z tego, jak korzystne byłoby dla nich zakończenie zaciętej międzynarodowej rywalizacji, która od 1870 r. definiowała nową erę globalnego imperializmu. Wprawdzie jeszcze w 1898 r. amerykańska klasa polityczna była podekscytowana zamorską ekspansją wojny amerykańsko-hiszpańskiej, to jednak jej entuzjazm szybko przeminął po skonfrontowaniu się z rzeczywistością imperialnego panowania na Filipinach i prym przejęła lepiej ugruntowana myśl strategiczna. Stany Zjednoczone nie mogły trwać w oderwaniu od dwudziestowiecznego świata. Nacisk na wielką flotę będzie główną osią amerykańskiej strategii militarnej aż do początku strategicznych sił powietrznych. Stany Zjednoczone będą pilnować zachowania „porządku” wśród swych karaibskich i środkowoamerykańskich sąsiadów oraz przestrzegania doktryny Monroe’a, zapory przed zewnętrzną interwencją na zachodniej półkuli. Obce potęgi nie będą mieć prawa wstępu. Stany Zjednoczone zgromadzą bazy i przyczółki konieczne do projekcji siły. Zbiorowisko niedopasowanych, problematycznych zdobyczy kolonialnych, nie było im jednak potrzebne. To proste, lecz zasadnicze założenie, stanowiło fundamentalną różnicę między kontynentalnymi Stanami Zjednoczonymi, a tak zwanym „liberalnym imperializmem” Wielkiej Brytanii31.

Prawdziwe cele amerykańskiej siły zostały zaprezentowane między 1899 a 1902 r. w trzech „notach” sekretarza stanu Johna Haya, w których zarysował po raz pierwszy tak zwaną politykę „otwartych drzwi”. „Noty” te, jako fundament nowego porządku międzynarodowego, proponowały jedno proste, lecz brzemienne w skutkach założenie: taki sam dostęp do dóbr i kapitału32. Ważne jest, aby wskazać, czym to założenie nie było. „Otwarte drzwi” nie były ofertą wolnego handlu. Spośród wielkich gospodarek Stany Zjednoczone były najbardziej protekcjonistyczne. Ameryka nie pragnęła też konkurencji samej w sobie. Śmiało zakładała, że w następstwie „otwarcia drzwi” amerykańscy bankierzy i eksporterzy zepchną swych rywali na pobocze. Na dłuższą metę otwarte drzwi miały podkopać wyłączność europejskich włości imperialnych. Jednak Stany Zjednoczone nie miały na celu zakłócać imperialnej hierarchii rasowej czy światowych podziałów etnicznych. Handel i inwestycje wymagały porządku, nie rewolucji. Celem amerykańskiej strategii natomiast było stłumienie imperializmu, rozumianego nie jako produktywna ekspansja kolonialna czy władza białych nad innymi, ale jako „samolubna” i gwałtowna rywalizacja Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Włoch, Rosji i Japonii, zagrażająca podzieleniem świata na zamknięte strefy wpływów.

Za sprawą wojny prezydent Wilson uzyskał światową sławę, jako wychwalany, przecierający szlaki prorok liberalnego internacjonalizmu. Jednakże podstawowe elementy jego programu były w gruncie rzeczy rozwinięciami amerykańskiej polityki otwartych drzwi. Wilson dążył do międzynarodowego arbitrażu, otwartych szlaków morskich i równości w polityce handlowej. Chciał, aby Liga Narodów położyła kres rywalizacji między imperiami. Był to antywojenny, post-imperialny program państwa przekonanego o swym światowym wpływie, wykorzystywanym pośrednio z użyciem miękkiej siły: ekonomii i ideologii33. Zazwyczaj nie docenia się jednak determinacji Wilsona w jego walce o interesy amerykańskiej hegemonii, przeciwko wszystkim odmianom europejskiego i japońskiego imperializmu. Jak zobaczymy w pierwszych rozdziałach tej książki, gdy Wilson prowadził Stany Zjednoczone na czoło światowej polityki w 1916 r., jego celem nie było to, aby I wojnę światową wygrała „właściwa” strona konfliktu, lecz by nie wygrał jej nikt. Odrzucał wszelką bezpośrednią współpracę z Ententą i aktywnie przeciwdziałał próbom eskalacji wojny przez Londyn i Paryż, pragnące w ten sposób wciągnąć Stany Zjednoczone do wojny po swojej stronie. Tylko pokój bez zwycięstwa, cel, który ogłosił w bezprecedensowej przemowie do Senatu w styczniu 1917 r., mógł zapewnić Ameryce rolę niepodważalnego arbitra światowych wydarzeń. Zadaniem niniejszej książki jest pokazanie, że mimo fiaska tej polityki już wiosną 1917 r. oraz mimo niechętnego przyłączenia się Stanów Zjednoczonych do I wojny światowej, były to w istocie główne cele Wilsona, jak również jego następców aż do lat 30. XX wieku. Fakt ten prowadzi z kolei do następującego pytania: Jeżeli Stany Zjednoczone były zdecydowane na wprowadzenie doktryny otwartych drzwi oraz dysponowały nadzwyczajnymi zasobami do urzeczywistnienia tego celu, to czemu ostateczny efekt był wręcz przeciwny?

II

Pytanie o fiasko liberalizmu jest klasycznym pytaniem międzywojennej historiografii34. Niniejsza książka zakłada, że pytanie to nabiera nowego sensu, jeśli w pełni docenimy dominację zwycięzców I wojny światowej, z Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi na czele. Z perspektywy czasu dominacja ta jest łatwa do przeoczenia, gdyż przesłaniają ją wydarzenia z lat 30. XX wieku. Dodatkowo ówczesna odpowiedź na to pytanie udzielona przez propagandystów idei Wilsona sugerowała coś zupełnie odwrotnego35. Przewidywali oni klęskę konferencji pokojowej w Wersalu jeszcze przed jej rozpoczęciem. Przedstawili swego bohatera, Wilsona, w tragicznej konwencji, bezskutecznie próbującego wyswobodzić się z intryg „Starego Świata”. Fundamentalnym aspektem tej narracji był kontrast między amerykańskim prorokiem liberalnej przyszłości a skorumpowanym Starym Światem, któremu niósł swe przesłanie36. W końcu Wilson uległ siłom Starego Świata, przewodzonym przez francuskich i brytyjskich imperialistów. Rezultatem był „zły” pokój, odrzucony zarówno przez amerykański Senat, jak i większość społeczeństwa, nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale w całym anglojęzycznym świecie37. Najgorsze miało jednak dopiero nastąpić. Podstępny opór starego porządku nie tylko zablokował drogę do reform, ale w efekcie otworzył drzwi jeszcze brutalniejszym ideologicznym demonom38. W Europie rozdartej między rewolucją a kontrrewolucją Wilson znalazł się naprzeciw Lenina w zapowiedzi zimnej wojny. Widmo komunizmu z kolei mobilizowało skrajną prawicę. Najpierw we Włoszech, później na całym kontynencie, a szczególnie brutalnie w Niemczech, faszyzm parł naprzód. Przemoc oraz coraz bardziej rasistowski i antysemicki dyskurs kryzysowych lat 1917-1921 złowieszczo zwiastował grozę lat 40. XX wieku. Za tę katastrofę Stary Świat mógł winić jedynie sam siebie. Europa, razem z Japonią, jej dopasowanym zwierciadłem, zaiste była „ciemnym kontynentem”39.

Narracja ta ma dramatyczną siłę i zaowocowała niezwykle bogatą literaturą historyczną. Niezależnie od swej użyteczności w pisarstwie historycznym, jest również istotna ze względu na swą rolę w kształtowaniu dyskursu politycznego początku XX w. i lat późniejszych. Jak zobaczymy, nastawienie administracji Wilsona oraz jego republikańskich następców aż po Herberta Hoovera było skutecznie kształtowane przez powyższą percepcję europejskiej i japońskiej historii40. Ta krytyczna narracja była atrakcyjna nie tylko dla Amerykanów, ale również wielu Europejczyków. Radykalnym liberałom, socjalistom i socjaldemokratom w Wielkiej Brytanii, Francji, we Włoszech i Japonii Wilson dostarczał użytecznych argumentów przeciw ich politycznym oponentom. Podczas I wojny światowej i bezpośrednio po niej Europa odkryła nowy wymiar swego „zacofania”, potwierdzonego tym mocniej po 1945 r., w zwierciadle amerykańskiej potęgi i propagandy41. Jednakże fakt, że ta historyczna wizja „ciemnego kontynentu” brutalnie walczącego z siłami dziejowego postępu wyrosła z uwarunkowań swojej epoki, jest potencjalną pułapką dla historyków. Bolesna porażka idei Wilsona miała daleko sięgające konsekwencje. Wynikająca z niej percepcja historii międzywojnia tak dalece przenika źródła historyczne, że nie poddanie się jej wpływowi wymaga świadomego wysiłku. To właśnie nadaje ogromną wartość korekcyjną świadectwom osobliwego trio, do którego zwróciliśmy się na początku: Churchillowi, Hitlerowi i Trockiemu. Ich wizja powojennej historii znacznie różniła się od powyższej narracji. Byli przekonani, że nastąpiła fundamentalna zmiana w porządku światowym. Zgadzali się również co do tego, że warunki tej przemiany zostały podyktowane przez Stany Zjednoczone, wraz z ich chętnym wspólnikiem, Wielką Brytanią. Jeśli faktycznie istniała jakaś działająca za kulisami dialektyka radykalizacji, otwierająca wrota historii dla ekstremistycznej rebelii, jeszcze w 1929 r. była nieznana Trockiemu i Hitlerowi. Dopiero druga dramatyczna katastrofa, wielki kryzys, rozpętała nawałnicę buntu. Gdy tylko ekstremiści uzyskali swą szansę, to właśnie przeświadczenie o potędze ich wrogów pobudzało brutalność i zabójczą energię ich natarcia na powojenny porządek.

To prowadzi nas do drugiej głównej interpretacji katastrofy międzywojnia, którą nazwiemy szkołą kryzysu hegemonii42. Ta interpretacja ma swój punkt wyjściowy w tym samym miejscu co niniejsza książka: w druzgoczącym zwycięstwie Ententy i Stanów Zjednoczonych w I wojnie światowej. Pyta ona nie o to, dlaczego nacisk amerykańskiej potęgi został odparty, ale czemu zwycięzcy, dysponujący tak znaczną przewagą w I wojnie światowej, ostatecznie nie odnieśli sukcesu. Ich przewaga nie była jedynie złudzeniem, a ich zwycięstwo z 1918 r. nie było przypadkowe. W 1945 r. podobna koalicja sił odniosła jeszcze pełniejsze zwycięstwo nad Włochami, Niemcami i Japonią. Ponadto, po 1945 r., Stany Zjednoczone zorganizowały w swej strefie wpływów wysoce skuteczny porządek polityczny i gospodarczy43. Co poszło nie tak po 1918 r.? Czemu amerykańska polityka poniosła porażkę w Wersalu? Czemu gospodarka światowa załamała się w 1929 r.? Biorąc pod uwagę punkt wyjścia tej książki, są to pytania, których nie możemy uniknąć, a które rozbrzmiewają po dziś dzień. Czemu „zachód” nie wykorzystał lepiej swoich możliwości? Gdzie podziała się zdolność zarządzania i przywództwa?44 W obliczu rosnącej siły Chin pytania te mają oczywistą siłę. Główną trudność stanowi znalezienie odpowiedniego wzorca, według którego można by zmierzyć tę porażkę oraz dostarczenie przekonującego wytłumaczenia dla braku woli i rozsądku, który to niedostatek cechuje bogate, potężne demokracje.

W obliczu tych dwóch podstawowych wyjaśnień: teorii „ciemnego kontynentu” oraz szkole „porażki liberalnej hegemonii”, celem tej książki jest próba znalezienia syntezy. Nie polega ona jednak na mieszaniu i łączeniu elementów z obu stron. Zamiast tego celem jest skonfrontowanie tych dwóch głównych szkół historycznego sporu z trzecim problemem, który odsłania ich wspólne niedopatrzenie. Czynnikiem, który przesłaniają historyczne schematy obu modeli, jest bezprecedensowość sytuacji, w której znaleźli się światowi przywódcy na początku XX wieku45. To niedopatrzenie jest integralnym elementem upraszczającego podziału na „Stary” i „Nowy” Świat w modelu ciemnego kontynentu. Podejście to przypisuje nowość, otwartość i postęp „siłom zewnętrznym”, jak Stany Zjednoczone czy rewolucyjny Związek Radziecki. Równolegle, destrukcyjna siła imperializmu zostaje przypisana do „starego świata” czy też „ancien regime”, epoki, która w niektórych wypadkach zdaje się sięgać aż do ery absolutyzmu, a nawet głębiej, w unurzaną we krwi historię Europy i Dalekiego Wschodu. W ten sposób katastrofa XX w. zostaje przypisana dziedzictwu przeszłości. Model kryzysu hegemonii inaczej interpretuje katastrofę międzywojnia. Jednakże jest jeszcze bardziej dramatyczny w swych historycznych uogólnieniach i nawet mniej zainteresowany dostrzeżeniem, że wczesny wiek XX w. mógł być w istocie zupełnie nową i odmienną erą. Wywód ten, w swej najsilniejszej wersji, usiłuje dowieść, że kapitalistyczna gospodarka światowa, od swego poczęcia w XVI w., jest zależna od centralnej, stabilizującej siły: włoskich miast-państw, monarchii Habsburgów, Republiki Holandii, czy wiktoriańskiej floty brytyjskiego imperium. Okresy przejściowe między tymi hegemonami były zazwyczaj czasem kryzysu. Dramat międzywojnia był jedynie ostatnią taką przerwą, okresem przejściowym między hegemonią brytyjską a amerykańską.

Żadna z tych wizji jednak nie ogarnia w pełni bezprecedensowego tempa, skali i siły zmian oddziałujących na sytuację międzynarodową poczynając od drugiej połowy XIX w. Ówcześni obserwatorzy szybko dostrzegli, że zacięta rywalizacja na światowej scenie politycznej, w którą wkroczyły potęgi końca XIX w., nie była wcale stabilnym systemem z długowieczną tradycją46. Nie legitymizowała jej ani tradycja dynastyczna, ani atrybut „naturalnej” stabilności. Była to wybuchowa, niebezpieczna, nieokiełznana i wyniszczająca era, która w 1914 r. trwała od nie więcej niż kilku dekad47. Określenie „imperializm” nie było częścią słownika szanowanego, lecz gnijącego „ancien régime”, a neologizmem, który wszedł do powszechnego użytku dopiero około 1900 r. Ujmowało ono zwięźle nowe spojrzenie na nowy fenomen: przemianę politycznej struktury całego globu w warunkach nieokiełznanej militarnej, gospodarczej, politycznej i kulturowej rywalizacji. Z powyższego wynika, że zarówno model ciemnego kontynentu, jak i porażki hegemonii opierają się na fałszywych przesłankach. Nowożytny, światowy imperializm był radykalną i nowatorską siłą, nie zaszłością Starego Świata. Tym samym problem ustanowienia nowego porządku „po imperializmie” również był bezprecedensowy. Skali problemu wprowadzenia nowego porządku światowego najpierw doświadczyła Wielka Brytania, gdy w ostatnich dekadach XIX w. jej rozległy system imperialny stanął przed wyzwaniami płynącymi ze środka Europy, Morza Śródziemnego, Bliskiego Wschodu, Półwyspu Indyjskiego, ogromnych przestrzeni Rosji, Azji Środkowej i Wschodniej. To właśnie brytyjska światowa sieć połączyła wszystkie te obszary ze sobą i w jedną globalną całość. Skala zjawiska nie pozwalała Wielkiej Brytanii na triumfalne górowanie nad tą rozległą panoramą, lecz wymusiła na niej serię strategicznych improwizacji. Zagrożona przez rosnącą siłę Niemiec i Japonii, Wielka Brytania porzuciła swą zdystansowaną pozycję, wybierając zamiast tego umocnienie porozumień w Europie i w Azji z Francją, Rosją i Japonią. Ostatecznie Ententa pod przewodnictwem Wielkiej Brytanii wygrała I wojnę światową, lecz jedynie dzięki ciągłemu zwiększaniu swych strategicznych zobowiązań i poszerzaniu ich w globalnych ramach francuskiego i brytyjskiego imperium, jak również poprzez Atlantyk, do Stanów Zjednoczonych. Wojna pozostawiła po sobie bezprecedensowy problem światowego i gospodarczego porządku, dla którego nie istniał jeszcze historyczny model hegemonii zdolny do jego rozwiązania. Poczynając od 1916 r. Brytyjczycy będą podejmować się działań interwencyjnych, koordynacyjnych i stabilizacyjnych, do których nie aspirowali w czasach wiktoriańskiego szczytu potęgi. Nigdy wcześniej historia brytyjskiego imperium nie była tak dalece (i wzajemnie) spleciona z historią świata, które to zaangażowanie z konieczności będzie trwać również po wojnie. Jak zobaczymy, mimo ograniczonych zasobów, rząd Lloyda George’a odegrał w latach powojennych bezprecedensową rolę centrum europejskich finansów i dyplomacji. Była to również przyczyna jego upadku. Seria kryzysów,osiągająca punkt kulminacyjny w 1923 r., zakończyła kadencję Lloyda George’a jako premiera i obnażyła ograniczone możliwości brytyjskiej hegemonii. Tylko jedna siła, Stany Zjednoczone, mogły podjąć tę nową rolę, której nie podjął się w pełni jeszcze żaden naród.

Gdy prezydent Wilson wyruszył do Europy w grudniu 1918 r., zabrał ze sobą zespoły geografów, historyków, ekonomistów i ekspertów politycznych, których zadaniem była pomoc w zrozumieniu nowej mapy świata48. Koniec wojny skonfrontował główne państwa z przestrzennym bezładem terytorialnych zmian. Na obszarze całej Eurazji wojna wywołała bezprecedensową próżnię. Spośród dawnych imperiów przetrwały jedynie Chiny i Rosja. Państwo sowieckie pierwsze wyszło z kryzysu. Jednakże pokusa, by interpretować konfrontację Wilsona z Leninem w 1918 r. jako zapowiedź zimnej wojny, jest dalszym przykładem niedostrzegania niezwykłości sytuacji wykreowanej przez wojnę. Zagrożenie bolszewizmem z pewnością zaprzątało umysły konserwatystów na całym świecie po 1918 roku. Objawiało się to jednak lękiem przed wojną domową oraz anarchistycznymi zamieszkami, a zagrożenie to było w znacznej mierze urojone. W żadnym wypadku nie równało się z budzącą grozę militarną siłą Armii Czerwonej Stalina, czy nawet ze strategicznym ciężarem przedwojennej Rosji carskiej. Reżim Lenina przetrwał wprawdzie rewolucję, niemiecki podbój i wojnę domową, lecz dokonał tego z wielkim trudem. W latach dwudziestych XX w. komunizm był w defensywie. Jest kwestią sporną czy Związek Radziecki i Stany Zjednoczone były na tym samym poziomie nawet w 1945 roku. Tym bardziej więc równorzędne traktowanie Lenina i Wilsona ignoruje kluczowy aspekt tej sytuacji: dramatyczną implozję rosyjskiej potęgi. W 1920 r. Rosja wyglądała na tak słabą, że Rzeczpospolita Polska, odrodzona ledwie 2 lata wcześniej, zdecydowała się na inwazję. Armia Czerwona miała dość siły, by odepchnąć zagrożenie, lecz gdy sama wyruszyła na zachód, poniosła druzgoczącą porażkę pod Warszawą. Trudno o wyraźniejszy kontrast z czasami paktu Ribbentrop-Mołotow i zimnej wojny.

Biorąc pod uwagę nadzwyczajną próżnię siły w Eurazji od Pekinu aż po Bałtyk, nie jest żadnym zaskoczeniem, że najbardziej agresywni piewcy imperializmu w Japonii, Niemczech, Wielkiej Brytanii i we Włoszech wyczuli niepowtarzalną okazję do zagarnięcia nowych zdobyczy terytorialnych. Nieposkromione ambicje arcy-imperialistów rządu Lloyda George’a, generała Ludendorffa w Niemczech, czy Shinpei Gotō w Japonii, dają świetną pożywkę narracji ciemnego kontynentu. Jednakże bezwzględność tych wizji nie powinna przesłaniać nam niuansów ich wojennego dyskursu. Osoba taka jak Ludendorff nie łudziłaby się, że jej śmiałe wizje stworzenia nowego porządku w Eurazji są wyrazem tradycyjnej polityki państwowej49. Uzasadniał skalę swych ambicji założeniem, że świat wkraczał w nową i radykalną fazę, ostatni lub przedostatni akt globalnej walki o władzę. Ludzie ci nie byli zwolennikami żadnego „ancien régime”. Krytycznie odnosili się do tradycjonalistów, którzy w imię równowagi i prawowitości unikali wykorzystania dziejowych sposobności. Daleko im było do piewców Starego Świata; najbardziej zajadli wrogowie nowego liberalnego porządku światowego byli w istocie futurystycznymi innowatorami. Tym czego im jednak brakowało, był realizm. Typowy podział na idealistów i realistów jest nazbyt łaskawy wobec przeciwników Wilsona. Mimo upokorzenia Wilsona również imperialiści ponieśli porażkę. Już w trakcie wojny wyraźnie ujawniły się komplikacje nieodłącznie wiążące się z każdym prawdziwie ambitnym programem ekspansji. Jak zobaczymy, zaledwie kilka tygodni od ratyfikacji w marcu 1918 r. traktat brzeskiego, wzorcowego przykładu imperialistycznego pokoju, jego twórcy wyparli się go, starając się wymknąć sprzecznościom tkwiącym w ich własnej polityce. Gniew japońskich imperialistów był bezsilny wobec odmowy ich własnego rządu podjęcia zdecydowanych kroków w kierunku zagarnięcia całości Chin. Najskuteczniejszymi imperialistami okazali się Brytyjczycy, rozszerzając swą strefę wpływów na Bliskim Wschodzie. Jednakże był to jedynie wyjątek potwierdzający regułę. W konflikcie francuskich i brytyjskich interesów imperialnych cały region pogrążył się w chaosie i bezprawiu. To właśnie I wojna światowa, wraz ze swymi następstwami, uczyniła z Bliskiego Wschodu strategiczny kamień u szyi, jakim pozostaje do dzisiaj50. Na dawniejszych odcinkach brytyjskiej potęgi imperialnej, w jej „białych” dominiach, w Irlandii oraz w Indiach, dominowała polityka wycofania, autonomii i Home Rule. Była ona prowadzona niechętnie i niespójnie, jednak ogólny kierunek był jednoznaczny.

Podczas gdy znajoma narracja porażki Wilsona przedstawia amerykańskiego prezydenta zaplątanego w nieposkromioną agresję imperialistycznej wojny, w istocie to niegdysiejsi imperialiści sami zrozumieli potrzebę znalezienia nowych strategii odpowiadających na wyzwania nowej, post-imperialnej ery51. Wiele kluczowych postaci przyjęło tę nową rację stanu. Gustav Stresemann prowadził Niemcy w kierunku kooperacyjnego związku zarówno z Ententą, jak i Stanami Zjednoczonymi. Brytyjski minister spraw zagranicznych Austen Chamberlain, najstarszy syn edwardiańskiego imperialistycznego podżegacza Josepha Chamberlaina, współdzielił Pokojową Nagrodę Nobla z ministrem spraw zagranicznych Stresemannem, otrzymaną za niestrudzoną pracę na rzecz europejskiego porozumienia. Trzecim laureatem pokojowego Nobla, tym razem za traktat w Locarno, był Aristide Briand, francuski minister spraw zagranicznych, były socjalista, od którego imienia nazwano traktat o wyrzeczeniu się wojny z 1928 roku. Kijūrō Shidehara, japoński minister spraw zagranicznych, uosabiał nowe podejście do sprawy bezpieczeństwa Dalekiego Wschodu. Każdy z nich zwracał się w kierunku Ameryki, decydującego czynnikaw procesie powstawania nowego porządku. Jednak zbytnie skupienie się na roli poszczególnych jednostek grozi niedostrzeżeniem istoty przemian. Osoby te często były niejednoznacznymi piewcami transformacji, rozdartymi między osobistym przywiązaniem do starszego stylu polityki a tym, co postrzegali jako imperatyw nowej ery. Tym, co upewniało Churchilla i jemu podobnych w stabilności nowego porządku, a przygnębiało Trockiego i Hitlera, było właśnie przeświadczenie, że stoi on na podstawach solidniejszych niż indywidualna siła osobowości.

Kuszącą perspektywą może być łączenie tej nowej atmosfery lat 20. XIX w. z koncepcją „społeczeństwa obywatelskiego” oraz obfitością internacjonalistycznych i pacyfistycznych organizacji pozarządowych, mnożących się po zakończeniu I wojny światowej52. Jednakże skłonność do łączenia innowacyjności moralnej z międzynarodowymi stowarzyszeniami na rzecz pokoju, kosmopolitycznymi zgromadzeniami ekspertów, żarliwą solidarnością międzynarodowego feminizmu, czy dalekosiężnymi działaniami działaczy antykolonialnych, podstępnie ponawia zużyte stereotypy o krnąbrnym trwaniu imperialistycznych impulsów w sercu władzy. Natomiast bezsilność ruchu na rzecz pokoju uzasadnia niewzruszone przekonanie cynicznych realistów, że, w ostatecznym rozrachunku, liczy się tylko siła. Założenie tej książki jest inne. Stara się odnaleźć dramatyczną przemianę w rachunku siły, nie na zewnątrz, lecz wewnątrz samej machiny władzy, w interakcjach pomiędzy potęgą militarną, ekonomią i dyplomacją. Jak zobaczymy, było to najwyraźniej widoczne we Francji, najbardziej oczernianej spośród „potęg Starego Świata”. Po 1916 r. Paryż porzucił rozpamiętywanie dawnych krzywd i postanowił stworzyć nowe, skierowane na zachód przymierze atlantyckie wespół z Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi. Pozwoliłoby to Francji uwolnić się od wstrętnego powiązania z carską autokracją, które dostarczało jej od końca XIX w. wątpliwego poczucia bezpieczeństwa. Dodatkowo pogodziłoby francuską politykę zagraniczną z ideałami jej republikańskiej konstytucji. Poszukiwania atlantyckiego przymierza były nowością francuskiej polityki, która od 1917 r. łączyła osobistości tak różne, jak Georges Clemenceau i Raymond Poincaré.

Niemiecka scena polityczna została zdominowana przez Gustava Stresemanna, wielkiego męża stanu z okresu stabilizacji Republiki Weimarskiej. Poczynając od przełomowego kryzysu Zagłębia Ruhry z 1923 r., Stresemann był z pewnością główną postacią wspierającą zachodnią orientację Niemiec53. Jednakże dla tego niemieckiego nacjonalisty nawrócenie się na nowy kurs międzynarodowej polityki nadeszło późno i z niemałym oporem. Polityczną siłą, stojącą za wszystkimi jego sławnymi inicjatywami była szeroka koalicja, której na początku jej istnienia był zaciekłym przeciwnikiem. Uczestnicy tej koalicji, Socjaldemokratyczna Partia Niemiec, Niemiecka Partia Centrum i Niemiecka Partia Demokratyczna, były głównymi siłami demokratycznymi w przedwojennym Reichstagu. Wszystkie trzy w pewnym momencie swej historii były zaciętymi oponentami Bismarcka. Pod wodzą Matthiasa Erzbergera z Partii Centrum połączyły ich w czerwcu 1917 r. katastrofalne skutki wojny podwodnej wymierzonej w Stany Zjednoczone. Jak zobaczymy, polityka tej nowej koalicji przeżyła swą pierwszą próbę już zimą lat 1917-1918. Gdy Lenin zaproponował rozejm, koalicja robiła wszystko co w jej mocy, by stłumić lekkomyślny ekspansjonizm Ludendorffa i stworzyć prawomocną i w konsekwencji stabilną hegemonię na wschodzie. Niesławny traktat brzeski zostanie ukazany w tej książce jako podobny do traktatu wersalskiego, nie w swej mściwości, lecz dlatego, że to również był „dobry pokój, który się zepsuł”. Tym, co czyniło dyskusję nad traktatem brzeskim zapowiedzią nowej ery polityki międzynarodowej było to, że stał się w równym stopniu sprawą polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej. To odmowa reżimu Kajzera dotrzymania obietnicy reform wewnętrznych lub stworzenia nowej realnej polityki międzynarodowej przygotowała grunt pod rewolucyjne przemiany jesieni 1918 r. Jak zobaczymy, gdy Niemcy stały w obliczu porażki na zachodzie, to większościowa koalicja Reichstagu odważyła się, nie raz, a trzy razy, pomiędzy listopadem 1918 r. a wrześniem 1923 r., zaryzykować przyszłość swojego kraju podporządkowując się państwom zachodnim. Od 1949 r. aż do dzisiaj spadkobiercy tamtej koalicji Reichstagu: CDU, SPD i FDP pozostają w Republice Federalnej Niemiec ostojami zarówno demokracji, jak i zaangażowania w projekt europejski.

W tym splocie polityki wewnętrznej i zagranicznej, w wyborze między radykalnym buntem a uległością, zaznacza się godne uwagi podobieństwo między sytuacją Japonii i Niemiec na początku XX wieku. Japonia, zagrożona w latach 50. XIX w. bezpośrednim podporządkowaniem przez obcą potęgę, stojąc w obliczu potencjalnych antagonistów: Rosji, Chin i Stanów Zjednoczonych, zdecydowała się przejąć inicjatywę i rozpocząć program wewnętrznych reform i zewnętrznej agresji. To właśnie w wyniku tej polityki, realizowanej z dużą efektywnością i śmiałością, Japonia uzyskała przydomek „Prus wschodu”. Łatwo jednak zapomnieć, że ten kurs był zawsze równoważony przez inną tendencję: poszukiwanie bezpieczeństwa przez naśladownictwo, przymierza i kooperację, tradycję nowej dyplomacji Kasumigaseki (japońskiego rządu)54. Pierwszym krokiem było przymierze z Wielką Brytanią podpisane w 1902 r., następnym strategiczne modus vivendi ze Stanami Zjednoczonymi. Równocześnie Japonia przechodziła wewnętrzną transformację polityczną. Relacje między demokratyzacją a pokojową polityką zagraniczną w Japonii były nie mniej skomplikowane niż gdziekolwiek indziej. Jednakże, w trakcie trwania i po zakończeniu I wojny światowej, wyłaniający się tam ustrój wielopartyjnego parlamentaryzmu spełniał istotną funkcję kontrolną w stosunku do władzy wojskowej. To właśnie waga tych relacji tym bardziej podnosiła stawkę wewnętrznej gry. Pod koniec lat 20. XX w. nawoływania do konfrontacji w polityce zagranicznej połączyły się z żądaniami wewnętrznej rewolucji. To właśnie w latach 20. w Japonii okresu Taishō najwyraźniej zaznaczyła się dwubiegunowa natura międzywojennej polityki. Tak długo, jak państwa zachodu były w stanie kontrolować stan światowej gospodarki i zabezpieczyć pokój na Dalekim Wschodzie, przewaga należała do japońskich liberałów. Ewentualny rozpad tej militarnej, gospodarczej i politycznej struktury dałby z kolei szansę orędownikom imperialnej agresji.

Z tej reinterpretacji wyłania się wniosek, że, wbrew narracji ciemnego kontynentu, przemoc Wielkiej Wojny nie rozłożyła się na zimnowojenny dualizm rywalizujących projektów, amerykańskiego i sowieckiego, ani na nie mniej anachroniczną wizję trójstronnej konfrontacji między amerykańską demokracją, faszyzmem i komunizmem. Rezultatem wojny było wielostronne, policentryczne poszukiwanie strategii załagodzenia i uspokojenia. W tych dążeniach wszystkie wielkie potęgi opierały swe kalkulacje na jednym decydującym czynniku, na Stanach Zjednoczonych. To właśnie ten konformizm był przyczyną głębokiego przygnębienia Hitlera i Trockiego. Obaj żywili nadzieję, że brytyjskie imperium może stanąć do rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi. Trocki przewidywał nową wojnę imperiów55. Hitler już w Mein Kampf wyraził chęć zawiązania brytyjsko-niemieckiego przymierza przeciwko Ameryce i mrocznym siłom żydowskiego spisku56. Jednakże, mimo niemałej fanfaronady rządu torysów lat 20. XX w., szanse na brytyjsko-amerykański konflikt były nikłe. Wielka Brytania pokojowo oddając prymat Stanom Zjednoczonym, dokonała strategicznego ustępstwa niezwykłej wagi. Przejęcie władzy przez laburzystów tylko wzmocniło ten kierunek. Oba gabinety Partii Pracy, którym przewodził Ramsay MacDonald w 1924 r. i w latach 1929-31, były niezachwianie proatlantyckie.

Jednakże mimo tego ogólnego konformizmu, buntownicy znajdą swą szansę. To nasuwa z powrotem pytanie stawiane przez historyków kryzysu hegemonii. Dlaczego państwa zachodu straciły kontrolę w tak spektakularny sposób? Ostatecznie, odpowiedzi należy szukać w braku współpracy ze strony Stanów Zjednoczonych z Francją, Wielką Brytanią, Niemcami i Japonią w ich działaniach na rzecz trwałej stabilizacji światowej gospodarki i utworzenie nowych instytucji wspólnego bezpieczeństwa. Połączone rozwiązanie tych dwóch bliźniaczych problemów ekonomii i bezpieczeństwa było bezsprzecznym warunkiem wyrwania się z impasu ery imperialnej rywalizacji. Pamiętając swe katastrofalne doświadczenia i stojąc w obliczu zagrożenia jeszcze większą dewastacją, Francja, Niemcy, Japonia i Wielka Brytania wyraźnie dostrzegały taką konieczność. Jednakże nie mniej oczywiste było, że tylko Stany Zjednoczone są w stanie utrzymać taki nowy porządek. Podkreślanie amerykańskiej odpowiedzialności nie oznacza powrotu do upraszczającej narracji amerykańskiego izolacjonizmu; oznacza natomiast, że kierunek dociekań musi stanowczo wskazywać na Stany Zjednoczone57. Jak wyjaśnić opór Ameryki do stawienia czoła wyzwaniom powstałym z I wojny światowej? W tym właśnie miejscu muszą uzupełnić się nawzajem interpretacje ciemnego kontynentu i kryzysu hegemonii. W celu uzyskania prawdziwej syntezy nie wystarczy tylko przyznać, że problemy światowego przywództwa stojące przed Stanami Zjednoczonymi po I wojnie światowej były zupełnie nowe oraz że inne państwa również były zdecydowane poszukiwać nowego porządku poza imperializmem. Trzecim istotnym elementem jest wykazanie, że droga Stanów Zjednoczonych ku nowoczesności, jakże bezrefleksyjnie brana za pewnik w większości opisów międzynarodowej polityki XX w., była w istocie równie gwałtowna, niepokojąca i dwuznaczna co każdego innego państwa na świecie. W istocie, gdy weźmiemy pod uwagę głębokie pęknięcia w niegdysiejszym społeczeństwie kolonialnym, wywodzącym się z atlantyckiego handlu trójkątnego niewolnikami, rozrastającym się dzięki brutalnym przywłaszczeniom na zachodzie, zasilanym masową, często traumatyczną, imigracją z Europy, napędzanym nieustającą siłą kapitalistycznego rozwoju, zobaczymy, jak bardzo problematyczne były amerykańskie relacje z nowoczesnością.

Trud pogodzenia się z tymi bolesnymi dziewiętnastowiecznymi doświadczeniami wytworzył ideologię wspólną dla obu stron amerykańskiej sceny politycznej: amerykańską wyjątkowość58. W czasach nieposkromionego nacjonalizmu problemem nie była wiara Amerykanów w wyjątkowe przeznaczenie ich kraju. Żadnemu szanującemu się dziewiętnastowiecznemu narodowi nie brakowało poczucia opatrznościowej misji. Tym, co jest niezwykłe, to siła z jaką, na wyższym niż kiedykolwiek poziomie, umocniło się poczucie amerykańskiej wyjątkowości po zakończeniu I wojny światowej, dokładnie w momencie, gdy wszystkie inne znaczące państwa świata były zmuszone zaakceptować swoją współzależność i względność. Gdy przyjrzymy się uważnie retoryce Wilsona i innych amerykańskich mężów stanu tamtego okresu, zobaczymy że „głównym źródłem progresywnego internacjonalizmu […] był sam nacjonalizm”59. Tym, co chcieli narzucić światu, było ich postrzeganie Ameryki jako danego przez Boga wzorca. Gdy po 1945 r. amerykańskie poczucie opatrznościowej misji zostało połączone z przytłaczającą potęgą, stało się siłą prawdziwie transformatywną. W 1918 r. podstawowe elementy tej mocy były już obecne, nie zostały jednak jeszcze bezpośrednio wyrażone przez administrację Wilsona i jego następców. Podstawowe pytanie powraca więc w zmienionej formie. Czemu ideologia wyjątkowości na początku wieku nie została wsparta efektywną strategią ogólną?

Przemyślenia te kierują nas ku konkluzji niepokojąco stojące przed nami obecnie pytanie. Zwłaszcza wśród europejskich wykładni historii popularne jest opisywanie początków XX w. jako rozlania się amerykańskiej nowoczesności na światową scenę60. Niniejsza książka będzie się jednak starała dowieść, że ta innowacyjność i dynamizm współistniały tuż obok głębokiego i trwałego konserwatyzmu61. W obliczu radykalnych zmian Amerykanie kurczowo trzymali się konstytucji, która już pod koniec XIX w. była najstarszym wciąż działającym republikańskim konstruktem. Jak wskazywało wielu rodzimych krytyków, była na wiele sposobów niedopasowana do wyzwań nowego świata. Mimo całej narodowej integracji, która nastąpiła po wojnie secesyjnej, mimo całego potencjału gospodarczego państwa, na początku XX w. rząd federalny Stanów Zjednoczonych był organem szczątkowym, zwłaszcza w porównaniu do „dużego państwa”, tak skutecznego w utrwalaniu globalnej hegemonii po 1945 roku62. Stworzenie wydajniejszej maszyny państwowej dla Ameryki było zadaniem podejmowanym przez wszystkich postępowców od zakończenia wojny secesyjnej. Ich pośpiech jeszcze się nasilił w obliczu, spowodowanego kryzysem ostatniej dekady XIX w., gwałtownego wezbrania nastrojów populistycznych63. Sytuacja wymagała działań osłaniających Waszyngton przed niepokojącym wzrostem agresji, grożącym nie tylko wewnętrznemu porządkowi, ale również amerykańskiej pozycji międzynarodowej. Była to jedna z zasadniczych misji zarówno dla administracji Wilsona, jak i jego republikańskich poprzedników z początku XX wieku64. Jednakże gdy Theodore Roosevelt i jemu podobni postrzegali militarną siłę i wojnę jako potężne narzędzia postępowej budowy państwowości, Wilson odrzucał tę wydeptaną, „staro-światową” ścieżkę. Polityka pokoju, której się trzymał aż do wiosny 1917 r., była desperacką próbą osłonięcia jego programu krajowych reform przed gwałtownymi politycznymi emocjami i przed bolesną społecznie i ekonomicznie, wojenną destabilizacją. Był to próżny wysiłek. Fatalne zakończenie drugiej kadencji Wilsona, tj. lat 1919-1921, przyniosło klęskę pierwszej dwudziestowiecznej próby odnowienia amerykańskiego rządu federalnego. Efektem tego było nie tylko wytrącenie z równowagi wersalskiego traktatu, ale również przyśpieszenie prawdziwie spektakularnego wstrząsu: światowego kryzysu 1920 r., prawdopodobnie najbardziej niedocenianego wydarzenia z historii XX w.

Gdy weźmiemy pod uwagę strukturalne cechy amerykańskiego państwa i jego sceny politycznej, rzucą one bardziej przychylne światło na ideologię wyjątkowości. Mimo całej swej celebracji wyjątkowej cnoty i opatrznościowej wagi amerykańskiej historii niosła ze sobą mądrość konserwatyzmu Burke’a, dobrze ugruntowane wśród klasy politycznej zrozumienie fundamentalnej nieadekwatności osobliwie ograniczonych możliwości rządzonego przez nich kraju, do bezprecedensowych wyzwań międzynarodowych początków XX wieku. Ideologia wyjątkowości zawierała w sobie świadomość tego, jak niewiele czasu minęło od rozdarcia kraju przez wojnę domową, jak niejednolite etnicznie i kulturowo było jego społeczeństwo i jak łatwo swoiste słabości republikańskiej konstytucji mogą doprowadzić do impasu lub całkowitego kryzysu. Za pragnieniem utrzymania dystansu od gwałtownych sił rozpętanych w Europie i Azji, stała świadomość ograniczonych, mimo ogromnego bogactwa, możliwości ich kraju65. Pomimo swej przyszłościowej wizji, postępowcy zarówno z pokolenia Wilsona, jak i Hoovera, nie byli zasadniczo oddani radykalnemu przekraczaniu tych ograniczeń, lecz zachowaniu ciągłości amerykańskiej historii i pogodzenia jej z nową strukturą narodową, wyłaniającą się od zakończenia wojny secesyjnej. To stanowi właśnie centralną ironię początków XX wieku: w sercu dynamicznie ewoluującego porządku światowego było państwo przywiązane do konserwatywnej wizji swej przyszłości. Nie bez powodu Wilson używał defensywnego języka, opisując swój cel jako dążenie do stworzenia świata bezpiecznego dla demokracji. Nie bez powodu „normalność” była sloganem definiującym lata 20. XX wieku. Presja, jaką wywierało to na wszystkich pragnących rozwinąć projekt „organizacji świata” będzie powracającym motywem niniejszej książki. Łączy ona chwile stycznia 1917 r., gdy Wilson dążył do zakończenia najstraszniejszej wojny świata pokojem bez zwycięstwa, z otchłanią wielkiego kryzysu czternaście lat później, gdy wszechogarniająca zapaść pierwszej połowy XX w. pochłonęła swą ostatnią ofiarę: Stany Zjednoczone.

Burzliwe i krwawe wydarzenia opisane na tych stronach postawiły na głowie dumne, dziewiętnastowieczne historie narodowe. Śmierć i zniszczenie złamały ducha każdej optymistycznej, wiktoriańskiej filozofii historii: liberalnej, konserwatywnej, nacjonalistycznej, jak i marksistowskiej. Jakie wnioski można było wyciągnąć z tej katastrofy? Dla niektórych oznaczało to śmierć sensu historii, upadek idei postępu. Można to było zinterpretować fatalistycznie lub jako przyzwolenie na spontaniczne działanie najdzikszej natury. Inni wyciągnęli ostrożniejsze wnioski. Nastąpił rozwój, może nawet postęp, mimo całej swej wieloznaczności; lecz jego gwałtowność i złożoność przerosła wszelkie oczekiwania. Zamiast zgrabnych, pokazowych przewidywań dziewiętnastowiecznych teoretyków, historia przybrała formę opisaną przez Trockiego jako „nierówny i połączony rozwój”, luźno zarysowaną sieć wydarzeń, aktorów i procesów rozwijających się z różną szybkością, których indywidualne drogi były połączone na zawiłe i zagmatwane sposoby66. „Nierówny i połączony rozwój” nie jest zgrabną frazą. Dobrze jednak podsumowuje opisaną tu historię, zarówno stosunków międzynarodowych, jak i powiązanego wzajemnie rozwoju politycznego narodów, rozciągających się na północnej półkuli od Stanów Zjednoczonych, przez Eurazję, po Chiny. Dla Trockiego było to określenie metody zarówno analizy historycznej, jak i działalności politycznej. Wyrażało jego upartą wiarę, że o ile historia nie daje żadnych gwarancji, to jednak nie jest pozbawiona pewnej logiki. Sukces wymaga ostrzenia swej historycznej inteligencji, aby móc rozpoznać i wykorzystać wyjątkowe, ulotne sposobności. Podobnie dla Lenina kluczowym zadaniem teoretyka rewolucji było zidentyfikowanie i natarcie na najsłabsze ogniwo w „łańcuchu” imperialistycznych potęg67.

Opowiadając się po stronie rządów, a przeciwko rewolucjonistom, piszący w latach 60tych politolog Stanley Hoffmann zaproponował jeszcze bardziej obrazowe przedstawienie „nierównego i połączonego rozwoju”. Opisał on państwa, wielkie i małe, jako członków „łańcuchowej bandy”, zataczającej się, skutej ze sobą grupy68. Więźniowie mieli różną budowę. Niektórzy byli bardziej agresywni od innych. Niektórzy przejawiali kilka różnych osobowości, inni trzymali się jednego kierunku. Zmagali się ze sobą i między sobą. Mogli dążyć do zdominowania całego łańcucha lub do kooperacji. Na tyle, o ile pozwalał na to łańcuch, mogli uzyskać pewien stopień niezależności, jednak ostatecznie byli ze sobą połączeni. Którykolwiek z tych opisów wybierzemy, wniosek jest ten sam. Tak bardzo poprzeplatany, dynamiczny układ może być zrozumiany jedynie poprzez studiowanie całego systemu i odtwarzanie historii jego poruszeń. Aby zrozumieć jego rozwój, musimy go opowiedzieć. To jest właśnie zadanie tej książki.