Królestwo w ruinach - Breene K.F. - ebook + audiobook + książka

Królestwo w ruinach ebook i audiobook

Breene K.F.

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Trzeci tom pełnego pikanterii, rozkosznie mrocznego retellingu Pięknej i Bestii!

Nigdy nie zaprzedawaj duszy Królowi Demonów.

Finley, chcąc ocalić wszystkich, na których jej zależało, musi dokończyć misję zaczętą przez Nyfaina i doprowadzić do własnej zguby.

Zawarła układ z najbardziej podstępną istotą na świecie, przez co lochy stały się jej nowym domem. Jednak Finley nie zamierza odpuścić. Zniszczenie Doliona będzie jej najwyższym celem.

Jedyne, co musi zrobić, to uciec z Królestwa Demonów i wrócić do Złotego smoczego księcia. Najlepiej zachowując przy tym życie.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                     Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 582

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 28 min

Lektor: K.F. Brenne

Oceny
4,4 (194 oceny)
112
50
25
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Neferet94

Całkiem niezła

3,5*
00
NamiAmi

Nie oderwiesz się od lektury

świetna kolejna książka z tej serii 🥰 całą serię jednym tchem da sie pochłonąć 🥰
00
yvonn83

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna seria. Polecam 🥰
00
Nisia_

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna 😍😍
00
lllili

Nie oderwiesz się od lektury

cała seria jest cudowna ale teraz niestety muszę czekać na następną
00

Popularność




Tytuł oryginału:

A Kingdom of Ruin

Copyright © 2023 by K.F. Breene

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo Nowe Strony

Oświęcim 2023

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Agata Bogusławska

Edyta Giersz

Dominika Kalisz

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-667-7

ROZDZIAŁ PIERWSZY

FINLEY

Ześlizgnęłam się z ramienia króla demonów, spadając prosto w błoto i mokrą trawę. W chwili gdy uderzyłam o kamień, poczułam, że w moim lewym biodrze eksploduje ból, a to dodało kolejne obrażenia do stłuczeń już zgromadzonych podczas wyprawy. Ta kuriozalna wycieczka trwała od trzech dni, a jej cel stanowiło to przeklęte królestwo demonów. Mój miecz nadal spoczywał w pochwie przytroczonej do boku. Król demonów, Dolion, pozwolił mi go ze sobą zabrać, dobrze wiedząc, że nie mam zielonego pojęcia, jak się nim posługiwać. To taki jego mały żarcik.

– Tak, jasne, po prostu postaw mnie gdziekolwiek – wymamrotałam i podniosłam się z kamienia, krzywiąc się z bólu.

Ogromna, zasilana magią łódź, która przeniosła nas na tę ciemną i deszczową wyspę, została zacumowana i podskakiwała na rozciągającym się za nami nieprzeniknionym morzu. Łodzie, unosząc się na wodzie, wpływały na piaszczysty brzeg, wypuszczając na ląd demony i rozmaity ładunek.

Niedaleko mnie rozległy się chlupoczące kroki. Po chwili Jedrek, mój przygłupi narzeczony, runął obok z płaczem.

– Milcz – rozkazałam.

Za późno.

Jego wcześniejszy środek transportu, demon o surowych rysach i sylwetce skrywającej ogromną siłę, zamachnął się na niego nogą, a Jedrek z wyciem rzucił się do ucieczki, tocząc się wprost w błoto i trawę.

– Wszystko w porządku. Zaraz się do tego przyzwyczai. – Wyciągnęłam rękę i skierowałam się w stronę tego tchórza, minimalnie osłaniając go swoim ciałem.

Zdążyłam się nauczyć, że jeśli naprawdę będą chcieli go zaatakować – albo mnie – to po prostu to zrobią. Mimo to nie mogłam się powstrzymać od interwencji. Jedynym powodem, dla którego Dolion zniósł magiczne ograniczenie z naszych ludzi, było to, że zgodziłam się poślubić Jedreka. Co oznaczało, że gość musi do tego czasu pozostać przy życiu.

– Witaj w moim zamku, księżniczko. – Dolion spojrzał na mnie z uśmieszkiem rysującym się na bladej twarzy. Deszcz powoli spływał po jego ciemnych, zakręconych rogach. – Twój nowy dom.

Poczułam, jak żal ściska mi serce. Zdałam sobie sprawę z ogromu poniesionej straty, a to mogło grozić tym, że zaraz wybuchnę płaczem, przypominając sobie sposób, w jaki patrzył na mnie Nyfain, zanim zostałam zabrana. I jego bezdenną rozpacz. Desperację, by zatrzymać mnie przy sobie, w swoim królestwie, w swoim życiu.

Pod koniec dał mi odejść. Wiedziałam, że uwierzył, że opuszczam go na zawsze. Myślał, że ostatecznie uwolnię się od demonów. Był pewien, że jestem w stanie to zrobić, po czym zacznę nowe życie gdzie indziej. Zależało mu na moim szczęściu, a jednak uważał, że nie ma niczego, co mógłby mi zaoferować. Idiota. Wróciłabym do niego bez wahania. Jedyny powód, dla którego zgodziłam się na całą tę farsę, stanowiło zniesienie magicznego ograniczenia. Zrobiłabym wszystko, żeby wyzwolić moje królestwo i towarzysza. W chwili gdy zaklęcie zniknie, Nyfain odzyska zdolność, by użyć swojej magii alfy i wydobyć z poddanych ich wewnętrzne zwierzęta. Dzięki temu dałby naszym ludziom szansę do walki… Zamierzałam uciec – prosto do Nyfaina – i sprawić, że złamiemy klątwę razem. Potem przyjdzie czas na walkę.

Z całych sił trzymałam się swojego postanowienia. Spojrzałam na Doliona przez zacinający deszcz, zdeterminowana, by nigdy nie zobaczył mojego cierpienia. Ani on, ani Nyfain nie dowiedzą się, ile mnie to wszystko kosztowało.

– Rozwinąłeś całkiem niezły dywan powitalny – skomentowałam, podnosząc ręce i obracając je wierzchem do góry, żeby zobaczyć, jak powoli zasycha na nich warstwa błota. – Sam zajmowałeś się kształtowaniem krajobrazu?

Spojrzał na mnie gniewnie, jego wzrok błądził po mojej twarzy. Ciemność spływała z jego wąskich ramion niczym peleryna.

– Taka silna. I jakże głupia. – Doskoczył do mnie i uderzył, jego ciężki but wylądował na moim udzie.

Zawibrował we mnie ból.

Spójrz!

Syknęłam, ale zrobiłam, co kazała moja smoczyca, unikając tym samym kolejnego kopnięcia. Dolion nieźle się spisał, udając układnego i zrównoważonego podczas pobytu w zamku Nyfaina – może z wyjątkiem chwili, gdy książę pokrzyżował mu szyki – ale koniec końców miał paskudny temperament. Temperament, którego ostrza skierowane zostały nie tylko w Jedreka i we mnie. Surowo karał własnych ludzi, jeśli nie podążali za jego rozkazami lub nie robili tego wystarczająco szybko. Zrobisz coś źle, nawet przez przypadek? Kara będzie równie dotkliwa. Używał swojej mocy i pozycji, by zastraszać innych. Rządził za pomocą strachu i kija.

Z książek historycznych wiedziałam, że przywódcy tego rodzaju władali niepewnie ze swoich tronów. Zastanawiałam się, jak łatwo byłoby go obalić.

– To nic takiego w porównaniu do tej smoczej rudery, którą tak ukochałaś – oświadczył i mogłam usłyszeć w jego głosie nutę samozadowolenia.

Ma trochę racji, wymruczała moja smoczyca.

Przede mną roztaczał się budzący grozę zamek posadowiony na szczycie wzgórza. Blade światło księżyca prześwitywało przez przerwy między gęstymi chmurami, padając na wąskie iglice, zawaliste wieże i nadając całości nieco dziwacznego, nieregularnego kształtu. Otwory strzelnicze zostały wybite w pierwszych dwóch poziomach zamku, ustępując bardziej nowoczesnym prostokątnym oknom na kolejnych dwóch piętrach. Z kolei piąty poziom wyglądał jak warownia, której gładkość ścian pozwalała przypuszczać, że została wybudowana w ostatnim stuleciu.

Ogólne wrażenie było groteskowe. Ci, którzy to zaprojektowali, z pewnością nie robili tego na trzeźwo.

Nieprzeniknione morze otaczało twierdzę, a piaszczysty brzeg, przy którym zacumowaliśmy, przekształcił się w skaliste i postrzępione podłoże w miarę wznoszenia się gruntu. Po drugiej stronie zamku, z tego, co zapamiętałam z map, które czytałam, powinny znajdować się klify. Oznaczało to, że jedyna droga wejścia i wyjścia prowadziła przez silnie strzeżony brzeg. Albo to, albo latanie.

– Jest olbrzymi… – stwierdziłam beznamiętnym tonem.

Dolion nadął się lekko, jego uśmieszek przekształcił się w grymas zadowolenia.

Dokończyłam swoją myśl:

– Wygląda, jakbyś musiał nim sobie rekompensować pewne braki…

Szeroki uśmiech spełzł z jego twarzy, z oczu biła groźba.

– Witaj w swoim koszmarze, wasza wysokość.

– Zdrówko! – powiedziałam, z uśmiechem unosząc dłonie. – Właściwie, myślę, że potrzebuję drinka, żeby wznieść za to toast. Zechciałbyś przynieść mi jakiegoś? Niestety, zapomniałeś o moim kamerdynerze, kiedy mnie zabrałeś. Och, i nie jestem niczyją waszą wysokością. Zwyczajna ze mnie dziewczyna. Myślałam, że ktoś ci o tym wspomniał…

– Jesteś niekwestionowaną towarzyszką smoczego księcia. Czyżby ci o tym nie wspomniał?

List Nyfaina spoczywający w mojej tylnej kieszeni nagle zrobił się ciężki. Nie skomentowałam słów króla demonów. Dolion był przebiegłym skurwysynem, który wykorzystałby każdą słabość przeciwko mnie. Myślał, że jestem tępą idiotką, która nie umie dochowywać tajemnic. A przecież trzymałam gębę na kłódkę w ważnych sprawach dotyczących Nyfaina, jego królestwa, poddanych i złamania demonicznej klątwy.

– Chociaż nie, masz rację. Nigdy nie będziesz należeć do rodziny królewskiej. Przecież zginiesz w moim lochu z rąk mojego dworu. Ostatecznie twój smoczy książę też umrze. Twoja śmierć stanie się jego zgubą.

– Nyfain od dawna jest zgubiony. Oboje od dawna jesteśmy. Ale doceniam twój zapał – mruknęłam do niego.

Oczy Doliona zwęziły się, gdy tak na mnie patrzył. Nie był do końca pewien, co na to odpowiedzieć.

Podejrzewałam, że to, co mu powiedziałam, nie miało dla niego większego sensu. On nigdy nie został pozbawiony wszystkiego jak Nyfain. Nie spędził szesnastu lat, oglądając, jak jego ukochane królestwo popada w ruinę. A już na pewno nie dorastał w biedzie, uwięziony jak ja. Niezdolna do sięgnięcia po magię, z którą się urodziłam, walcząc z klątwą, odbierającą powoli życia tym, których kochałam. Nie, Dolion nie miał pojęcia, jak wygląda zguba. Nie nauczył się też, jak podźwignąć się z popiołów straty. Dopilnuję, żeby tego drugiego nigdy się nie dowiedział, ponieważ to ja będą tą suką, która spali jego świat do gołej ziemi.

Ściągnął usta i zerknął na stojących za nim sługusów.

– Zabierzcie ją do lochów. Na około, pamiętajcie. Musimy coś zrobić z tym unoszącym się wokół niej smrodem, zanim ktokolwiek z dworu będzie mógł ją zobaczyć. – Skierował uwagę z powrotem na mnie. – To było mądre zagranie twojego smoka, by okryć cię własnym zapachem. Wygląda na to, że nawet będąc pokonaną bestią, nadal tkwi w nim dziedzictwo alfy. Jednak nie ochroni cię to na długo. – Dolion zlustrował moją twarz. – Poinstruujcie strażników, żeby nie uszkodzili jej tej buźki. Chcę, by mój dwór był naocznym świadkiem upadku Pięknej.

– A co z jej rękami? – zapytał demon wiszący nad Jedrekiem. – Czy skóra w tym miejscu nie będzie widoczna?

– Tak, racja. Nie uszkodźcie rąk w żadnym wypadku. Szyi też nie, chociaż będziemy musieli zakryć te niedorzeczne ślady po ukąszeniach, znajdujące się na jej ramieniu. Zmiennokształtni… – wypluł to słowo. – Cóż za barbarzyństwo tak oznakowywać swoje towarzyszki. Obrzydliwe.

– A to? – Demon wystąpił naprzód, kopiąc Jedreka w nogę, na co mężczyzna zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek.

– Ten jest całkiem przystojny, jak na zmiennokształtnego, prawda? – stwierdził oceniająco Dolion i spojrzał na Jedreka.

– Znam kilka dam, które z chęcią zrobiłyby z niego swoje zwierzątko. Poleć straży, żeby traktowali go łagodnie, o ile będzie współpracować.

– Ale nie księżniczkę?

Dolion uśmiechnął się szyderczo w odpowiedzi.

– Ona nie będzie współpracować. Jej smok jej na to nie pozwoli.

Nie myli się, pomyślała moja smoczyca.

Król dał znak, a demony znajdujące się wokół wystąpiły naprzód. Dwa pochwyciły Jedreka i postawiwszy go na nogi, zaczęły popychać w kierunku zamku. Pozostała dwójka złapała mnie za ręce i szarpnięciem zmusiła do wstania, wykręcając mi przy tym boleśnie ramię.

Spojrzenie Doliona wędrowało po mojej twarzy, kiedy wyciągnął do mnie rękę. Walczyłam ze sobą, by się nie odsunąć, gdy delikatnie odgarniał mi włosy z policzka, a następnie przejechał wypielęgnowanymi paznokciami wzdłuż mojej szczęki aż do podbródka. Zwiększając nacisk palców, przechylił na bok moją głowę.

– Nawet taka zaniedbana jesteś piękna. Sam nie miałbym nic przeciwko, żeby wykorzystać cię w roli własnego zwierzątka. Jeden potężny smok na mojej smyczy i jego partnerka na każde moje zawołanie. – Cień uśmiechu wykrzywił mu usta, a mój smok, szarpiąc się, próbował wyrwać się z uścisku woli, by wyjść na wolność i zmiażdżyć kilka kości.

– Gdy tylko pozbędziemy się z ciebie tego smrodu, tak się stanie. Masz na to moje słowo, będziesz błagać o mojego kutasa. Nawet pozwolę twojemu smoczemu księciu oglądać, jak to będziesz robić, tuż przed tym, jak cię zabiję.

– Hmm, cóż za oferta – skwitowałam, puszczając do niego oczko. – To bardzo kuszące, ale niestety muszę podziękować. Mam słabość do kutasów w smoczych rozmiarach. Nie zadowalają mnie pomniejsze przystawki.

W odpowiedzi parsknął śmiechem.

– Nawet smoki upadają. Koniec końców zostaniesz moją małą owieczką spragnioną uwagi. A cały mój dwór będzie świadkiem twojego upadku.

Przeszył mnie dreszcz, ale powstrzymałam się od jakiegokolwiek ruchu.

– Obiecanki cacanki.

– Czas, wasza wysokość – podkreślił, podczas gdy jego wstrętny wzrok nadal błąkał się po moim ciele. – Wszystko, czego potrzeba, to czas. Nawet najsilniejsza istota złamie się pod wpływem odpowiedniej ilości czasu i nacisku. – Z jego spojrzenia wyzierał głód. – A ja mam cały czas tego świata.

Jego dłoń zjechała niżej, kierując się ku piersiom. Przygotowałam się na jego dotyk, jednak zanim dotarł do mojej klatki piersiowej, zatrzymał dłoń, a między jego brwiami pojawiła się zmarszczka.

Dotykanie mojej twarzy to jedno – Dolion miał wystarczającą ilość mocy, żeby móc przeciwstawić się wpływowi Nyfaina, wykonując tak łagodny gest – ale moje piersi to już zupełnie inna kwestia. Dotykanie mnie w tym miejscu byłoby o wiele bardziej intymne, erotyczne. Dlatego, próbując mnie tam dotknąć, odczuł w pełni potęgę smoczej ochrony. Nie miało znaczenia, że cudownego księcia nie było tu fizycznie, takiego z krwi i kości.

Dolion oderwał ode mnie dłoń i odwrócił się, gwałtownie ruszając w kierunku zamku, a grupa jego najsilniejszych sługusów podążyła w ślad za nim.

– Idziemy – zakomenderował demon pokryty czarnymi łuskami, popychając mnie do przodu.

W miarę wspinania się ku zamkowi uderzył w nas wiatr, przewracając mnie na bok w stronę Jedreka, który przycupnął w przemoczonych ubraniach, zerkając na coś za mną. Podążając za jego spojrzeniem, zobaczyłam szczyt wzgórza porośnięty surową roślinnością – nie było tam niczego poza kilkoma gołymi drzewami, wygiętymi pod wpływem nieustającego wiatru, cherlawych krzaków i trawy. Po drugiej stronie morze rozciągało się w nieprzeniknionej czerni. Moja smocza moc pozwalała mi widzieć w ciemnościach, w czarno-biało-żółtym spektrum, ale nie na tak dużą odległość jak ta. W ciągu dnia krajobraz zapewne wyglądałby tak, jakby morze ciągnęło się bez końca.

Zgraja Doliona szła naprzód w kierunku okazałego frontowego wejścia, zwieńczonego wielkim łukiem wjazdowym. Byłam za daleko, by dostrzec szczegóły. Oczywiście nie zmierzaliśmy w tamtą stronę, ponieważ zanim dotarliśmy na szczyt smaganego wiatrem wzgórza, strażnicy skręcili w prawo. Brnęliśmy dalej, wzdłuż murów zamku, najprawdopodobniej podążając najszybszą drogą do lochów.

Kiedy byliśmy już wystarczająco blisko zamczyska, spojrzałam na to monstrum, które licznymi wieżami sięgało nieba, praktycznie przebijając się przez grube deszczowe chmury. Albo tylko tak mi się wydawało.

Do czasu, aż dotarliśmy do małego wału u podstawy muru, zaczęły mnie boleć nogi. Znajdujące się w ogrodzeniu metalowe drzwi wyraźnie prowadziły w dół. Zawiasy zatrzeszczały, kiedy jeden z demonów przygarbił się i ciągnąc, otworzył wrota bez użycia klucza. Spojrzał w nieprzeniknioną otchłań, której ciemność nie zdradzała niczego.

– Czy jego wysokość wspomniał coś o magicznym zamknięciu? – zapytał, po czym po chwili wahania dodał głośniej: – Czy ktoś wie, czy zdjęli osłonę z wejścia? – Spojrzał na demona, który trzymał Jedreka, a jego płaska twarz wyrażała zaniepokojenie. – Czy ktokolwiek o to zapytał?

Osłona.

Ach, żaden klucz nie okazał się potrzebny, ponieważ zamek był magiczny. Cholera. Czytając o demonach i ich zamkach, starając się przygotować na ten moment, nie natknęłam się na taki rodzaj ich brudnej magii.

– Govam może zdjąć osłonę – rozległa się odpowiedź. – Dysponuje potrzebną do tego magią.

Tłum poruszył się, w poszukiwaniu wspomnianego Govama, kimkolwiek on był.

– Nie w tym momencie. – Głęboki, brzmiący na nieco znudzony głos rozbrzmiał gdzieś za mną. – Mam potrzebne umiejętności, ale stłumili mi je jako karę na czas trwania służby.

Kilka demonów zaczęło narzekać, ponownie zwracając się w kierunku demona stojącego niedaleko ziejącej ciemności.

– Spróbuj – odezwał się ponownie ktoś z tyłu. – Przejdź się kawałek.

– Co? Żeby stracić nogę? Spierdalaj. – Demon stojący przy drzwiach wypatrywał kogoś w gromadzącym się wokół nas tłumie. – Sonassa, ty spróbuj.

– Tak samo jak ty, Ressfu, ja również nie jestem skłonna stracić nogi, a też nie będę tą, którą jego wysokość ukaże za sprzeniewierzenie się swoim obowiązkom. – Kobiecy śmiech rozległ się gdzieś za mną.

Ressfu, demon stojący przy drzwiach, oblizał bladożółte usta, nieco jaśniejsze od reszty jego twarzy. Tak jak wszystkie znajdujące się w okolicy demony, posiadał zdolność przybierania ludzkiej formy, jednak najwyraźniej miał to gdzieś. Z drugiej strony, dlaczego miałby się tym przejmować? W końcu znajdował się wśród swoich, pozostali też byli w swoich naturalnych postaciach – począwszy od form pokrytych skórą podobną do ludzkiej, przez łuski, na piórach skończywszy.

– Zurgi, pobiegnij i dowiedz się, czy zabezpieczenia zostały wyłączone – zakomenderował Ressfu.

Z tyłu rozległo się niespokojne szuranie.

– To zajmie wieki. Wiesz dobrze, jak jest w lochach. Jego wysokość nie wprowadził tam żadnych zasad. Pozwala oficerom robić, co im się żywnie podoba, dopóki tworzą dla niego potwory.

Demon przy drzwiach spojrzał w nieprzeniknione ciemności, wyraźnie zastanawiając się, co dalej. Kiedy ponownie podniósł wzrok, jego spojrzenie przesunęło się po Jedreku i spoczęło na mnie. Na widok jego zdecydowanego spojrzenia, przewróciło mi się w żołądku.

– Ty, zmiennokształtna, chodź tutaj! – zawołał, wzywając mnie gestem.

Niepokój zaczął mrowić, objawiając się ciarkami na ciele.

Kurwa.

ROZDZIAŁ DRUGI

FINLEY

– Nie ona, idioto. – Za moimi plecami rozległ się znajomy głos. Sonassa. ‒ To partnerka smoczego księcia, nasz król ma wobec niej plany. Poza tym nie słyszałeś, co powiedział? Prędzej czy później ona zostanie jego zwierzątkiem.

– Jego wysokość powiedział tylko, żeby nie uszkodzić jej twarzy i ramion, nie wspomniał nic o nogach – odparował Ressfu.

– Jestem pewna, że oczekuje, że nadal będą na swoim miejscu – nie dawała za wygraną Sonassa.

Ressfu spojrzał na kogoś za mną, prawdopodobnie na Sonassę, wyraźnie analizując jej słowa. Niepokój zagnieździł się w moim brzuchu, musiałam wymyślić, co zrobię, gdy postanowią sprawdzić zabezpieczenia, robiąc ze mnie królika doświadczalnego.

Żaden problem, pomyślała moja smoczyca. Złap tego chujka Ressfu i rzuć go prosto w tę czarną dziurę. Zobacz, czy umrze. Ostatecznie mogą nam skopać dupę, ale to i tak lepsze od stracenia nogi.

Cóż, miała rację.

– Dobra – odezwał się Ressfu, zanim odsunął się na bok. – Luru, chodź tu. Jesteś najniżej w hierarchii. Sprawdź, czy droga jest wolna, dotykając wejścia ogonem.

Luru, garbaty demon o chropowatej skórze, nie sprawiał wrażenia, jakby się z nim zgadzał. Zachowując neutralny wyraz twarzy, przysunął się bliżej, spoglądając w przestrzeń pomiędzy Ressfu a wejściem do lochów.

– Myślę, że raczej wszystko jest w porządku – stwierdził słabym głosem, stojąc na krawędzi wejścia. – Może i oficerowie nie są kontrolowani, ale zawsze są punktualni. Nieustannie pożądają nowych więźniów, szczególnie jeśli to smoki. Wiedzieli, że król planował przyprowadzić więźniów mniej więcej w tym czasie.

– Niby skąd mieli o tym wiedzieć? – zapytał Ressfu. – Obecność tych zmiennokształtnych nie była planowana.

– Nie, nie ci konkretni, ale jego wysokość prawie zawsze wraca z jakimiś zmiennokształtnymi z tamtego królestwa, prawda? I zawsze przysyła ich tą drogą, żeby ich oczyścić. Prawda?

Brzmiało, jakby Luru próbował przekonać sam siebie. A jednak sens jego słów dał mi do myślenia. Czy w takim razie w lochach znajdowali się ludzie z mojego królestwa – a nawet z mojej wioski?!

Z mocno bijącym sercem czekałam na rozwój wydarzeń. Luru dalej przedstawiał swoje argumenty do czasu, aż naprzód wystąpiły dwa demony i brutalnie go pochwyciły.

– Pójdę na około! – wrzeszczał, podczas gdy demony spychały go stopień za stopniem w kierunku drzwi. – Jestem szybki! Szybko biegam! A oficerowie mnie lubią. Pójdę… Nie!

Opuścili go jeszcze niżej, a on podwinął swój cienki ogon i ugiął nogi, zwisając nad ciemnością.

– Nie, proszę! – błagał.

– Rzućcie go – rozkazał Ressfu.

Luru zaczął krzyczeć i wić się, kiedy demony, które go złapały, zrzuciły go na coś, co na pewno było klatką schodową. Nadal się wijąc, spadł, uderzając w ziemię pod dziwnym kątem. Jego krzyki ustąpiły pełnym bólu stęknięciom. Po chwili dało się słyszeć, jak znowu krzyczy coraz ciszej, w miarę spadania ze schodów.

– Tchórz. – Ktoś wypluł to słowo.

Sonassa zaśmiała się w odpowiedzi.

– A ty? Myślisz, że podszedłbyś do takiej sytuacji z większym spokojem? Swoją drogą, nie zauważyłam, żebyś się zgłosił na ochotnika do tego zadania.

Kilka demonów zarechotało.

– Wszystko w porządku, osłony zostały zdjęte – stwierdził Ressfu, kiwając głową.

Dwa demony już zdążyły przejść przez wejście i zaczęły schodzić po schodach jeden za drugim, znikając w ciemnościach.

Trzymające mnie demony ruszyły do przodu, popychaniem zmuszając mnie do przyspieszenia, mimo że się nie ociągałam. Kiedy dotarliśmy do wejścia, powstrzymał nas Ressfu.

– Czekajcie – zarządził, mierząc wzrokiem moją twarz. Jego usta wykrzywiły się w złowieszczym uśmiechu. – Poszczęściło ci się, smoku. Musisz to wiedzieć. Zastanawiam się, co sprawi, że zaczniesz skomleć z bólu. Zawsze z przyjemnością oglądam, jak twoja rasa drży z przerażenia.

Demony obok mnie zaśmiały się mrocznie. Ressfu sięgnął po mnie i chwycił moje ramię w szponiastą łapę, szarpiąc w kierunku schodów. Ciemność skrywała to, co znajdowało się poniżej. Ciemność z rodzaju tych gęstych i nieprzeniknionych, co wskazywało na działanie magii.

– Czy twój rodzaj został tak wychowany, żeby nie odczuwać strachu? Zaraz to sprawdzimy.

Jego oddech cuchnął padliną. Wypchnął mnie za próg drzwi, prosto w nicość. Natychmiast porwała mnie grawitacja, szarpiąc w dół.

Osłaniaj głowę, ostrzegła moja smoczyca, uderzając we mnie swoją magią. Słodki ogień przepłynął przez żyły, zmysły się wyostrzyły, a proces myślenia przyspieszył w miarę obmywania przez magicznie zasilaną ciemność. Przestałam cokolwiek widzieć. Zamknęłam oczy, aby mnie to nie rozpraszało, skupiając się na pozostałych zmysłach i potrzebie przetrwania. W moje nozdrza uderzył odór wymiocin, moczu i rozkładu spowitego wonią stęchlizny, jakby pleśni. Okręciłam się i pochyliłam, żeby znajdować się bokiem do źródła smrodu. Chwilę później wpadłam na coś twardego, uderzając o róg na wpół biodrem, a na wpół przytoczoną do pasa pochwą na miecz. Stękając, owinęłam rękami głowę najściślej, jak to możliwe.

Trzymajcie się ludzie, zaraz zrobimy małe akrobacje, pomyślałam z desperacją, zwracając się do mojej wyimaginowanej publiczności, co robiłam zawsze w kryzysowych sytuacjach.

Smoczyca musiała wyczuć moje zdenerwowanie, ponieważ nie zareagowała na ten wewnętrzny monolog, nazywając mnie kretynką.

Poślizgnęłam się, tuż przed tym, jak siła rozpędu pozbawiła mnie równowagi, grożąc, że resztę drogi odbędę głową w dół. Wewnętrzne zwierzę nieustannie napełniało mnie mocą, czerpiąc ją od smoka Nyfaina. Dzieląca nas odległość nie miała znaczenia, nadal mogliśmy wyczuwać się przez więź. Świadomość, że byłam w tarapatach, a on nie mógł przyjść mi z pomocą, zapewne doprowadzała Nyfaina do szału, ale nie mogłam teraz o tym myśleć. Brałam od niego wszystko, co mogłam, żeby przetrwać.

Dodatkowa moc uśmierzyła ból i zmniejszyła zadrapania wywołane pierwszym upadkiem. Zwinęłam się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i ustawiając pod kątem, przeleciałam do góry nogami, uderzając kostką o stopień. Z bólu ugięła się pode mną druga noga. Teraz moja górna część ciała przeleciała nad dolną. Byłam całkowicie pozbawiona kontroli. Bezwładnie pędziłam w dół.

Obok mnie, a następnie niżej zabrzęczał metal. Jakimś sposobem mój miecz musiał poluzować i wypaść z pochwy, a teraz, tak jak ja, spadał. Wprost fantastycznie. Jakbym potrzebowała kolejnej rzeczy, o którą musiałam się martwić.

Moja druga kostka trzasnęła o stopień.

Chrup.

Ogromne cierpienie przysłoniło cały mój świat, wyciskając łzy z oczu. Najprawdopodobniej była złamana. W najlepszym przypadku pęknięta.

Lot zdawał się trwać wieczność, a agonia wypełniająca moje ciało stawała się coraz bardziej nie do zniesienia wraz z każdym kolejnym uderzeniem w świeżo złamaną kostkę.

Kilka drżących chwil później spadłam na coś miękkiego. Moje nogi nie radziły sobie za dobrze, biorąc pod uwagę zderzenie z kamiennym podłożem z siłą wystarczającą do posłania gorących iskier czystego cierpienia w dół mojego ciała.

Z ciągle przymkniętymi oczami wzięłam przerywany wdech. Pozwoliłam samotnej łzie spłynąć po pulsującym policzku. Przynajmniej nie czułam, żeby coś się we mnie wbijało. Musiałam ominąć miecz.

Świat przestał wirować, a ja odniosłam wrażenie, że coś mokrego i ciepłego wsiąka mi we włosy. Mrugnęłam i otworzyłam oczy, bojąc się poruszyć, żeby nie urazić kostki. Rozejrzałam się po otaczających mnie grubo ciosanych ścianach, które nie były ani oświetlone, ani magicznie pokryte ciemnością. Moja smocza zdolność do widzenia w mroku była wystarczająco dobra, żebym zdała sobie sprawę, w jak przygnębiającym miejscu się znalazłam.

– Co on, kurwa, sobie myślał? – W górze rozległ się znajomy głos.

Govam, tak się do niego zwracali.

Bezceremonialnie złapał mnie za ramiona i podniósł, przez co zaczepiłam o coś stopą, a moja uszkodzona kostka zapulsowała.

Bolały mnie boki, czułam łupanie w plecach i pieczenie na ciele w miejscach, gdzie zdarłam skórę o kamień. Ale żyłam. Dotarłam na dół.

– Martwił się, żeby nie straciła nogi, a następnie zrzucił ją z pierdolonych schodów? Przecież mógł ją zabić.

Poczułam ukłucie w biodrze, zanim usłyszałam dźwięk wsuwanego do pochwy miecza. To Govam włożył miecz do osłony, upewniając się, że jest zabezpieczony. Musiał złapać go, gdy spadł, ratując mnie tym samym od śmierci przez nabicie się na własne ostrze.

– To nie nasz problem.

Wokół Govama unosił się silny zapach. Miał przyzwoity zasób mocy, większy od pozostałych demonów.

Stęknęłam, kiedy wreszcie dostrzegłam, czym było to miękkie coś, na czym wylądowałam. A raczej na kim. Na Luru, który nie miał się tak dobrze jak ja. Leżał z pękniętą czaszką, jego pierś lśniła od krwi. Musiał doznać złamań wewnętrznych, bo kości przebiły skórę.

Govam popchnął mnie na ścianę, zmuszając do przeniesienia ciężaru ciała na ranną nogę, przez co z mojej piersi o mało co nie wyrwał się zduszony szloch.

– Widzisz? – stwierdził Govam w chwili, gdy pojawił się drugi demon, o szerokiej twarzy i tak samo szerokim nosie, po czym zaczął mi się przyglądać.

Szeroka Twarz wskazał na moją kostkę, uniesioną w powietrzu i pulsującą.

– Jest kurewsko poturbowana – potwierdził.

– No trudno. Uzdrowi się. Kiedy ich magia nie jest stłumiona, smoki szybko się leczą.

– Co ją powstrzymuje przed zmianą? Nigdy nie miałem odwagi, żeby zapytać kogoś wyżej w hierarchii. Wydaje się głupotą pozwolić smokowi, żeby się zmienił. Są ogromne i złośliwe.

– Ten konkretny smok jeszcze nigdy się nie zmienił, tak myślę. Z tego, co zrozumiałem, podczas pierwszego razu musi być przez kogoś prowadzona, inaczej umrze.

– A co ze smokami, które znajdują się w lochach? Jak je teraz powstrzymamy, skoro magia została uwolniona?

Govam, wyglądający bardziej ludzko od pozostałych, jeśli pominąć delikatnie szary odcień skóry, podrapał się z namysłem po brodzie.

– Tylko kilka z nich pochodzi z jej królestwa. Z tego, co wiem, blokada została zdjęta, ale zmiennokształtni i tak potrzebują swojego alfy, żeby pomógł im uwolnić ich zwierzęta. Dopóki to się nie wydarzy, nie dysponują żadnymi przywilejami zmiennokształtności. A nawet jeżeli ta tutaj mogłaby uwolnić ich smoki, to nadal są uwięzione w lochach i zdążymy je zabić, zanim się stąd wydostaną. Nie są niezniszczalne.

Stałam kompletnie nieruchomo, upewniając się, że mam całkowicie nieobecny wyraz twarzy. Właśnie potwierdzili, że są tutaj smoki. Te z naszego królestwa musiały zostać schwytane bez wiedzy Nyfaina. Albo to, albo sam Nyfain nie mógł mi tego powiedzieć z powodu magicznego knebla wplecionego w klątwę. Mimo wszystko oznaczało to, że miałam pomoc. Potencjalnych sprzymierzeńców.

Szeroka Twarz pokręcił głową, zerkając najpierw na moje ciało, a następnie na oblicze.

– Doprowadzenie jej do porządku zajmie cholernie dużo czasu. Jest w totalnej rozsypce.

– Tak jak powiedziałeś, to nie nasz problem.

W ciemności gromadzącej się na klatce schodowej pojawiły się czyjeś nogi. Na pierwszym planie pojawił się Jedrek, ze świeżym śladem po uderzeniu, znaczącym jego policzek. Prawdopodobnie próbował się uwolnić i został pobity. Spowijająca zejście magia musiała wygłuszyć wszystkie dźwięki, bo nie dotarły do nas żadne odgłosy bicia. Przywódca, Ressfu pojawił się na schodach z ręką spoczywającą na ramieniu Jedreka. Rozejrzał się, zatrzymując spojrzenie na strzaskanym ciele Luru. Jego twarz wykrzywiła się w panice, która po chwili ustąpiła czystemu zaniepokojeniu. Musiał się zorientować, czyje to ciało. Chwilę później wbił we mnie wzrok, a sprawiał przy tym wrażenie, jakby mu ulżyło. Najwyraźniej żałował swojego wcześniejszego zachowania, tego, że poddał się głupiemu impulsowi i zrzucił mnie w dół. To dobra wiadomość. Liczyłam na to, że często będą ulegać takim impulsom. Głupie kreatury, nawet jeśli tylko czasami zachowywały się nierozsądnie, łatwiej było oszukać.

Pozostałe demony podążały za Ressfu, kilka z nich, schodząc po schodach, przyglądało się moim obrażeniom.

Kiedy Ressfu pokonał ostatni stopień, sięgnął po mnie.

– Jej kostka jest strzaskana – poinformował go Govam, nadal mnie trzymając. – Tak jak jej twarz. Odniosła też garstkę innych obrażeń, lecąc po schodach na łeb na szyję. – W jego głosie nie pobrzmiewało oskarżenie, a mimo to Ressfu najeżył się w odpowiedzi.

– Uleczy się – skwitował, szarpiąc mnie w kierunku tunelu.

Starałam się podskakiwać na jednej nodze, ale chcąc uniknąć upadku, musiałam rozłożyć ciężar ciała również na uszkodzoną kostkę. Agonia wybuchła w moim wnętrzu i nie byłam w stanie zdusić łkania. Starając się nie upaść, cały czas podskakiwałam na drugiej nodze. Na próżno. W chwili gdy straciłam równowagę, pochyliłam się do przodu i wyrzuciłam przed siebie ręce, żeby się czegoś złapać, czyjeś silne ramię owinęło się wokół mojej talii i przyciągnęło do nieznajomej klatki piersiowej.

– Pieprzony idiota – wymamrotał ledwo słyszalnie Govam, trzymając mnie w taki sposób, żebym mogła oprzeć się na zdrowej nodze. – Denski, złap ją z drugiej strony. Miejmy to już za sobą. Rzygam już tą wyprawą.

Ze zbiorowiska wyłonił się szczupły demon, jego zapach sugerował, że mocą dorównywał Govamowi, co oznaczało, że miał jej więcej niż Szeroka Twarz i prawdopodobnie Ressfu, chociaż trudno to było stwierdzić, biorąc pod uwagę, jak wiele demonów się tu zgromadziło.

Złapali mnie za ramiona, a ja kuśtykałam między nimi w stronę korytarza. Rozlegający się za nami odgłos szurania wskazywał, że reszta podążała za nami.

Minęliśmy zakręt i weszliśmy w mrok. Oczywiście wszyscy widzieli w ciemności, poza Jedrekiem, który potykał się w uścisku trzymających go demonów. Z chwilą zdjęcia klątwy ograniczenie zniknęło również z niego, tak jak ze wszystkich pozostałych mieszkańców Wyvern. Mimo to nie użyłam swojej mocy, żeby pomóc mu uwolnić jego zwierzę tylko po to, żeby mógł widzieć w ciemności. Obawiałam się, że spanikuje i spróbuje się zmienić.

Nad nami rozciągał się nisko zawieszony, zaokrąglony sufit z otworem na samym środku, przez który przebijała się wąska smuga czerwonawego światła. Przechodząc pod nim, spojrzałam ku górze, jednak niczego nie dostrzegłam. W miarę jak szliśmy, ciemność znowu zaczęła gęstnieć.

Nieco dalej tunel zaczął się lekko zwężać. Na pierwszy rzut oka zdawał się kończyć kratami, spomiędzy których przebijało to samo czerwonawe światło co wcześniej. Zza krat było widać więcej grubo ciosanych ścian, niczym nieróżniących się od tych, które mijaliśmy.

Govam zatrzymał się przed nimi bez słowa, a po chwili podszedł do nas Ressfu z kluczem w dłoni. Zanim otworzył drzwi, rzucił okiem na moje stopy. Następnie posyłając Govamowi twarde spojrzenie, skierował się do wejścia i skręcił w prawo.

Govam i Denski, nie patrząc na siebie ani razu, ruszyli w tym samym momencie. Kuśtykałam między nimi z pulsującą z bólu kostką, a pot pokrył całe moje ciało, chociaż panował tu lekki chłód.

Ze ścian zwieszały się pochodnie; było ich niewiele i zostały rozmieszczone bardzo rzadko, a jednak dawały wystarczająco dużo światła, żebym widziała wszystko bez konieczności sięgania do moich smoczych mocy. Nie miałam pojęcia, dlaczego elektronika czy też magicznie zasilane światło z poprzednich pomieszczeń zostało tu zastąpione pochodniami. Na rozdrożu skręciliśmy w prawo tylko po to, żeby dotrzeć do kolejnego skrzyżowania, na którym z kolei obraliśmy kierunek w lewo. Zauważałam subtelne zmiany na ścianach, mogące pomóc mi w znalezieniu drogi powrotnej, a w tym czasie moja smoczyca zapamiętywała poszczególne zapachy. Po jeszcze jednym zakręcie korytarz kończył się gigantyczną czaszką, której szczyt sięgał sufitu, a broda dotykała ziemi. Kości policzkowe rozciągały się na szerokość korytarza, a oczodoły jarzyły się na czerwono. W lekko uchylonej paszczy każdy ząb był ostro zakończony, nadając całości upiornego wrażenia.

Ressfu wszedł prosto w tę paszczę, a kiedy już dotarł do końca, sięgnął w bok czaszki i otworzył ją jak drzwi. Poniewczasie zorientowałam się, że to w rzeczywistości płaskorzeźba dająca złudne wrażenie trójwymiarowości.

– Fajowo – skomentowałam cicho, kiedy mijaliśmy wejście.

Demony obok mnie udawały, że niczego nie słyszą.

Po drugiej stronie smród przybrał na sile do takiego stopnia, że czułam się, jakbym w nim pływała. Ostra woń była jednocześnie zatęchła i kwaśna, przesycona zapachem potu, śmierci i rozkładu. Wydawała się tak gęsta, że czułam ją na języku, a oczy mi łzawiły. Moja smoczyca wzdrygnęła się na takie porażenie zmysłów.

Pomarańczowa poświata biła ze znajdującego się przed nami korytarza, który następnie ustąpił miejsca ogromnemu pomieszczeniu z rozciągającym się z niego mostem linowym, zwisającym nad przepaścią pełną czegoś, co wyglądało jak roztopiona lawa mieniąca się pomarańczą, żółcią i czerwienią. Nie biło od niej gorąco, a jednak powietrze wokół drżało.

– Trzeba ją przenieść – powiedział Denski, kiedy zatrzymaliśmy się przed wejściem na most.

Ressfu ruszył pierwszy, chwytając się łańcuchów z obu stron. Z każdym jego krokiem most lekko się bujał, a ubrania falowały pod wpływem prądów powietrza.

– Ja to zrobię – zaproponował Govam, na co Denski się odsunął, a Govam zwrócił się do mnie niskim głosem: – Smoku, wiem, że cierpisz, ale teraz musisz się wzorowo zachowywać. To nie czas na odpierdalanie dziwnych akcji. Nie masz dokąd uciec. Jeśli spróbujesz, daleko nie zajdziesz. A zabijając nas oboje, niczego nie zyskasz. Najlepiej, jeśli będziesz się dobrze zachowywać. Rozumiesz, co do ciebie mówię?

Co on sobie myśli, że zamierzamy wrzucić siebie i jego do demonicznej lawy czy cokolwiek to, do cholery, jest?, zapytała moja smoczyca.

Na to wygląda. Ciekawe, czy inne smoki, które tu trafiły, były na tyle zdesperowane, żeby próbować skrócić swoje cierpienie w każdy możliwy sposób.

Ta myśl napełniła mnie smutkiem, jednak odepchnęłam emocje na bok. Jeśli rzeczywiście były na tyle zdesperowane, wykorzystam to, żeby wszystkich nas stąd wydostać.

Kiwnęłam i czekałam, aż Govam skończy mi się przyglądać. Kiedy najwyraźniej był usatysfakcjonowany i uznał, że nie kłamię, również kiwnął głową.

– Jak chcesz być niesiona? – zapytał.

Uniosłam brew.

– Wygodnie?

Pomiędzy jego brwiami pojawiła się zmarszczka.

– Govam, co to za opóźnienie? – zapytała demonica stojąca za jego plecami.

W tym czasie Ressfu zszedł z mostu po drugiej stronie rozpadliny i zniecierpliwiony, obejrzał się za siebie.

Govam nadal czekał, patrząc na mnie.

– W takim razie na barana – oznajmiłam.

Bez słowa odwrócił się do mnie plecami i kucnął, rozkładając ramiona, żebym mogła się na niego wspiąć. Denski wystąpił naprzód, żeby mi pomóc, a następnie Govam otoczył ramionami moje kolana i się wyprostował.

– Jestem tuż za tobą – zapewnił Denski, a ja poczułam, że chwyta mnie za koszulkę w okolicach krzyża.

– Jak wielu ludzi próbowało się zabić, rzucając się z krawędzi…

Ledwo skończyłam wypowiadać te słowa, zanim runęła na mnie fala brutalnego strachu. Z chwilą wejścia na most surowe przerażenie chwyciło mnie za serce. Oblał mnie zimny pot i nagle poczułam desperacką potrzebę rzucenia się do ucieczki. Ratowania się. Rzucenia z mostu, byle tylko to zakończyć.

ROZDZIAŁ TRZECI

FINLEY

Coś się popierdoliło, ludzie, zwróciłam się do swojej niewidzialnej widowni, z całych sił ściskając Govama.

Coś jest nie tak z tą przepaścią.

To przez magię, podpowiedziała moja smoczyca.

Co ty nie powiesz? Czyli nie uznałaś, że nagle kompletnie mi odjebało?

Nagle? Nie. Zawsze byłaś zdrowo jebnięta, inaczej nie zwracałabyś się do wymyślonej publiczności…

Zacisnęłam mocniej powieki, czując, jak ogarnia mnie coraz silniejsze przerażenie. Zaczęły nachodzić mnie okropne myśli, które próbowały przejąć kontrolę na moim ciałem. Nagle otworzyłam oczy i zmusiłam się do poluzowania kurczowego uścisku na koszuli Govama. Musiałam się do tego przyzwyczaić. Musiałam iść dalej, pomimo targających mną uczuć. Żeby uciec, zostanę zmuszona, by znowu przejść przez ten most, co oznacza, że musiałam jakoś przeciwstawić się tej magii.

‒ Co się dzieje? ‒ zapytał Govam, zwalniając.

Wydawało mi się, że w jego głosie usłyszałam nutę paniki.

‒ Poluzowuję uchwyt.

‒ Z mojej strony nie widzę żadnych zmian ‒ odpowiedział mu Denski.

‒ W ogóle to na was nie działa? ‒ zapytałam. Zmuszając się do zajrzenia mu przez ramię, poczułam, jak zakręciło mi się w głowie. Pragnienie rzucenia się w ten mieniący się pomarańcz, prawie mnie zniszczyło.

‒ Nie. Demony są odporne. Jak ci się wydaje, jak inaczej mielibyśmy przebyć tę drogę? ‒ odpowiedział Denski.

‒ Dzięki żelaznej woli, wytrwałości i doświadczeniu? ‒ Zacisnęłam zęby.

Świat zaczął wirować, jedyną stabilną rzeczą był Govam. Jedyna dobra wiadomość, że już nie odczuwałam bólu, co samo w sobie stanowiło błogosławieństwo.

‒ Za kogo ty nas uważasz? ‒ obruszył się Denski.

‒ Jest smokiem ‒ wtrącił się Govam. ‒ A smoki mają nie po kolei w głowach. Są przekonane, że niebezpieczeństwo stanowi wyzwanie, któremu uwielbiają stawiać czoła.

Nie była to do końca prawda, ale że brzmiało to, jakby smoki były prawdziwymi twardzielami, tak więc zgadzałam się w pełnej rozciągłości.

Za nami rozległ się krzyk, głośny i wysoki. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, co się dzieje, ale wzrok mi się rozmazywał. Strach wysysał ze mnie odwagę, kawałek po kawałku.

Jedrek odpychał się i miotał pomiędzy dwoma trzymającymi go demonami, które powstrzymywały go przed wejściem na poręcz mostu. Inny demon starał się przyciągnąć go do siebie, szarpiąc w dół.

‒ Po prostu pozbawcie tego idiotę przytomności i go przenieście ‒ mruknął Denski, odwracając głowę.

‒ Powinni to zrobić ‒ zgodził się z nim Govam, zbliżając się do końca mostu.

Chwilę później krzyk ustał. Zrobili dokładnie to, co powiedział Denski.

Zamrugałam załzawionymi oczami i odwróciłam wzrok, nienawidząc tego wszystkiego. Nie cierpiałam czuć tego wszystkiego ‒ przepełniającego mnie strachu, wszechobecnego smrodu i magicznie napędzanej desperackiej chęci zabicia się, zakończenia tego. Odetchnęłam głęboko, napełniając płuca powietrzem.

W chwili gdy Govam przekroczył most i stanął na ziemi. Ściskające mnie dotąd przerażenie zniknęło, a wzrok się wyostrzył. Poczułam przypływ odwagi i szaloną ochotę do walki. Chęć przytulenia do siebie głowy Govama, niczym kochanka, i skręcenia mu karku. Nic prostszego. Tak naprawdę to nie wymagałoby większego wysiłku. Skoro nikt nie przejął się śmiercią Luru, to ciekawe, czy zmartwiłaby ich śmierć kolejnego demona. Być może Ressfu, czekający na nas z irytacją wymalowaną na twarzy, nawet by mi za to podziękował.

‒ Zdejmij ją ze mnie! – krzyknął nagle Govam, szarpiąc się do tyłu. ‒ Szybko, ściągnij ją ze mnie, ściągaj ją!

Denski zdjął mnie z pleców Govama, zrzucając na ziemię. Mój tyłek uderzył o kamień i niewiele brakowało, a stoczyłabym się na Most Potępionych. Uszkodzoną kostką uderzyłam o grunt, aż po moim ciele rozeszła się kolejna fala bólu, chociaż nie tak mocnego jak wcześniej. Zalety przyspieszonej regeneracji.

Govam odwrócił się i spojrzał na mnie, jego oczy ciskały błyskawice. Nie powiedział ani słowa. Nie musiał. Jakimś cudem wiedział, o czym myślałam.

‒ Nie zamierzałam tego zrobić ‒ szybko zapewniłam. Defensywnie.

Moja smoczyca parsknęła śmiechem.

To mogłaby być prawda!, zwróciłam się do niej, chociaż szczerze mówiąc, sama nie byłam pewna.

Starałam się podnieść, a na głos dodałam:

‒ Zdałam sobie sprawę, że to nie miałoby sensu.

Govam pochylił się, złapał mnie za ramię i postawił na nogi, a Denski ponownie zajął miejsce przy moim boku. Poprowadzili mnie z dala od mostu, reszta podążała za nami, niosąc Jedreka.

‒ Ruszajcie się. Szkoda czasu. ‒ Ressfu przebiegł wzrokiem po demonach, zanim ruszył dalej w kierunku kolejnego korytarza.

– Skąd wiedziałeś? ‒ zapytałam cicho Govama. Idąc korytarzem, zwróciłam uwagę na kolejne wgłębienia w ścianie.

Nie odpowiedział.

Opuściliśmy tunele, a wokół nas otworzyła się ogromna przestrzeń. Smród przybrał na sile, o ile to było w ogóle możliwe. Kiedy zaczęłam rozglądać się wokół, poczułam, że z wrażenia zapiera mi dech. Posadzka była kamienna, taka sama jak w tunelach, ale tutaj sklepienie znajdowało się o wiele wyżej, na wysokości około dwóch pięter. Główne wejście prowadziło na sam środek komnaty z każdej stron otoczonej schodami wiodącymi na podwyższone platformy, w których znajdowały się wnęki. Schody zawieszone na masywnych kolumnach, sięgających samego sufitu, nie miały poręczy. Całość wyglądała niesamowicie. Natomiast wnęki na platformach były zamknięte kratami. To cele. A mimo to nie widziałam żadnych twarzy przyciśniętych do prętów i wyglądających na zewnątrz. Żadnych rąk chwytających metal.

–– Wygląda, jakby zbudowały to krasnoludy ‒ wyszeptałam.

Ressfu rozglądał się, jakby spodziewał się kogoś zobaczyć. Rozdrażniony, gestem nakazał nam się zatrzymać, zanim energicznie ruszył środkową drogą.

Zerknęłam na Govama, który spokojnie stał obok mnie.

‒ Nie jesteś za bardzo rozmowny, co?

Udał, że mnie nie słyszy.

Zastanawiając się, czy pęknie, postanowiłam trochę się z nim podroczyć.

‒ Jesteś z tych krzyczących? No wiesz, kiedy się wreszcie spuszczasz po dobrym bzykanku, to wyśpiewujesz modlitwy dziękczynne za potężny orgazm?

Prawie jednocześnie Govam i Denski wolno odwrócili się z moim kierunku, a na ich twarzach widniało identyczne zdezorientowanie i osłupienie.

‒ Nikt nigdy cię o to nie pytał? ‒ drążyłam, delikatnie stawiając uszkodzoną nogę na podłodze, by sprawdzić, w jakim jest stanie. Lepiej, ale nie na tyle, by chodzić. ‒ Pewnie dlatego, że już słyszeli, jak krzyczysz. Założę się, że naprawdę dajesz z siebie wszystko, co? Wydajesz się taki spokojny i opanowany, ale gdy się pieprzysz, to na pewno śpiewasz sopranem. Widziałam wcześniej, jaki jest twój typ.

Govam przechylił głowę na bok i spojrzał na mnie tak, jakby właśnie zobaczył dziwacznego, jednokolorowego, prawdopodobnie jadowitego robala.

Odwróciłam się do Denskiego, który też wpatrywał się we mnie z lekko przekrzywioną głową. Uniosłam brwi, kiwając porozumiewawczo głową.

‒ Wiesz, co mam na myśli.

Krzywy uśmiech rozjaśnił jego zielonkawą twarz i odsłonił lekko spiczaste zęby, których wcześniej nie zauważyłam. Uśmiech wywołany beztroskim żartem był dobrym znakiem. Oznaczało to, że nie wszystkie demony są potworami ‒ a przynajmniej nie cały czas. Nie miałam pojęcia, jak mogłoby mi to pomóc, ale im więcej informacji, tym lepiej.

‒ Proszę, proszę. ‒ Grzmiący ton wypełnił całą komnatę, przyciągając moją uwagę.

Szczupły demon schodził po schodach do głównego przejścia, a biała, jedwabna toga zwisała z jego kościstych ramion. Miał melodyjny głos, a jego spokojny chód sugerował, że sprawował w tym miejscu nieco władzy. Przekaz był jasny ‒ nie zamierzał się spieszyć.

‒ Co my tu mamy?

Może powinnam była ześwirować z nerwów, ale nie mogłam przestać się w niego wpatrywać. Jego twarz sprawiała wrażenie pozbawionej koloru, jak gdyby ktoś próbował ufarbować mu skórę, ale to zjebał, a następnie próbował to ratować, wcierając pozostałości farby, a ostatecznie poddał się i zostawił ją w ciepłym i wilgotnym miejscu. Zakładałam, że to, co rosło na jego ustach i szyi nie było pleśnią, ale nie miałam całkowitej pewności.

Kiedy znalazł się w odległości półtora metra ode mnie, nagle przez całe jego ciało przeszedł dreszcz. Złapał dwoma placami grzbiet nosa, cofając się o krok.

‒ Co to jest? ‒ Jego ton gwałtownie uległ zmianie. Zaniepokojenie przebijało z każdej wypowiedzianej przez niego sylaby.

‒ Mamy dwoje, ale muszą przebywać w jednej celi ‒ powiedział Ressfu. ‒ Smoka i… jakiegoś innego zmiennokształtnego. Nikt nie wie, jakiego konkretnie, w każdym razie z tej dwójki jest słabszą bestią. Jeśli będzie współpracować, masz go traktować ulgowo. To rozkaz jego wysokości. Ma zostać zwierzątkiem na dworze. Oboje mają nimi zostać.

‒ Znam swoje obowiązki. ‒ Padła zwięzła odpowiedź nowo przybyłego. Nie spuszczał ze mnie wzroku. ‒ Ale co to jest? ‒ zapytał, wskazując na mnie.

‒ Smok ‒ odpowiedział wolno Ressfu.

‒ To towarzyszka alfy ‒ dopowiedział niedbale Govam.

‒ Mieliśmy tu już alfy i ich towarzyszy, ale żadne z nich nie pachniało tak, jak ona ‒ odparł nieznany mi z imienia demon.

‒ Masz potężne smoki. Ale nie masz alf ‒ zripostował Govam ‒ Nie takie jak te.

‒ Została uznana przez samego smoczego księcia ‒ wtrącił szybko Ressfu, najwyraźniej starając się odzyskać kontrolę nad toczącą się rozmową.

Demon w białej szacie powoli wypuścił powietrze, nadal mi się przyglądając. W jego spojrzeniu nie było żadnego seksualnego podtekstu. On mnie oceniał. Badał. Jego wzrok przesunął się po moim ciele i zatrzymał na przytroczonym do biodra mieczu.

‒ Przyklaskuję twojej odwadze, ale w tych lochach nie ma głupców ‒ powiedział przesłodzonym głosem.

Przez ten ton, poczułam się tak, jakby po całym moim ciele pełzały insekty.

‒ Odepnij miecz ‒ rozkazał.

‒ Chwila moment, pierwszy oficerze ‒ wtrąciła się stojąca za mną Sonassa. ‒ Czyżby jego wysokość nie zapewnił ci wszelkich możliwych wygód? Musisz teraz okradać więźniów? Takie zachowanie z pewnością jest poniżej twojej godności.

‒ Nie okradałby więźniów, tylko nas ‒ odparł Ressfu. ‒ Jeśli zabierzemy miecz, to stanie się on naszą własnością.

‒ Jego wysokość powiedział, że miecz ma przy niej zostać. ‒ Głos Govama przebił się przez rozchodzące się pomruki demonów.

‒ Tak, tak, wiem. ‒ Ressfu zbył go machnięciem ręki, a następnie spojrzał na pierwszego oficera. ‒ Ma zachować miecz. To rozkaz króla.

‒ Doprawdy? ‒ zapytał pierwszy oficer. ‒ Jak rozumiem, w związku z tym, jego wysokość zapewni nam niezbędną ochronę, kiedy będziemy ją prowadzić na pręgierz?

Pręgierz?,pomyślała cicho moja smoczyca.

Żadnej z nas nie spodobało się to, co usłyszałyśmy.

‒ Nie odpowiadamy w imieniu jego wysokości. Wszystko, co wiem, to to, że chce, żeby dziewczyna zachowała miecz. ‒ Govam brzmiał, jakby miał w dupie los oficerów.

‒ Ona nie ma pojęcia, jak się nim posługiwać ‒ wtrącił Ressfu. ‒ Drwi z niej, pozwalając na…

‒ Powody, dla których jego wysokość to zrobił, to jego sprawa. ‒ Govam nie spuszczał wzroku z pierwszego oficera. ‒ Powody, których najwyraźniej nie przekazano do lochów. Kimże jesteśmy, żeby twierdzić, jakie były jego prawdziwe intencje? ‒ Te słowa zabrzmiały prawie jak groźba.

Nie ulegało wątpliwości, że Govam i pierwszy oficer nie przepadali za sobą.

‒ W porządku, zachowa miecz ‒ powiedział, po czym mierząc Govama wzrokiem, dodał: ‒ Na razie.

Wspomniany nie odezwał się słowem.

‒ Dobrze. ‒ Pierwszy oficer zwrócił uwagę na nadal nieprzytomnego Jedreka. ‒ A co z tym? On też jest uzbrojony?

‒ Nie ‒ odparł Ressfu, którego spojrzenie przeskakiwało z Govama na pierwszego oficera i z powrotem. ‒ Ten nie stanowi żadnego zagrożenia.

‒ Hmm ‒ mruknął w zamyśleniu oficer, a następnie cofnął się i machnął ręką.

W odpowiedzi cztery identyczne postacie ubrane w czerwone peleryny wystąpiły zza niego i zaczęły schodzić po schodach. Dwóch uzbrojonych w maczugi, dwóch w baty. Z wyglądu przypominały pierwszego oficera, miały taką samą chorowitą, zatęchłą aparycję, z wyjątkiem kształtu nosów, które w porównaniu do nosa pierwszego oficera były bardziej płaskie. Wyglądały tak, jakby pierwszy oficer próbował stworzyć swojego klona i efekt za pierwszym razem był na tyle zadowalający, że postanowił dorobić ich więcej.

‒ Pamiętaj, mają zostać umieszczeni w tej samej celi. ‒ Ressfu skinął na Govama, by ten podprowadził mnie do przodu. ‒ Nie uszkodźcie jej twarzy ani ramion i niczego jej nie odcinajcie. Ostatecznie ma skończyć jako zwierzątko jego wysokości. Chociaż zanim to nastąpi, trzeba zdjąć z niej ten zapach.

‒ Ma być nadal piękna, by brać udział w czekających ją przyjęciach. ‒ Okropny uśmiech nie schodził z twarzy pierwszego oficera. ‒ Wiele można schować pod ubraniami. Ale wątpię, żeby udało im się usunąć z niej ten zapach. ‒ Zaśmiał się, muskając palcami usta. ‒ Co za głupota. Kiedy zmiennokształtny oznaczy inną zmiennokształtną na swoją towarzyszkę, zapach utrzymuje się już zawsze. Zazwyczaj woń jest znośna, ale w tym przypadku… Cóż, przy częstszych kontaktach będzie trzeba używać zatyczek do nosa. Dlatego też wątpię, żeby jego wysokość kiedykolwiek wziął ją na swoje zwierzątko.

‒ A od kiedy stałeś się takim ekspertem w tej kwestii? ‒ zapytał go Ressfu, wykrzywiając usta.

Dwa odziane w czerwone szaty demony przejęły mnie od Govama i Denskiego, brutalnie odciągając mi ręce od miecza. Kiedy utykając, prawie upadłam, zaczęły mnie wlec.

‒ Z nas wszystkich kto spędza z nimi najwięcej czasu? Kto wie, do czego trzeba się posunąć, zanim pękną?

‒ To, że ich torturujesz, nie czyni z ciebie eksperta. ‒ Ressfu zwęził oczy.

‒ Żeby stał się ekspertem w czymkolwiek, musiałby najpierw wyhodować mózg ‒ wymruczał Govam.

Pierwszy oficer spojrzał na Govama, a jego uśmiech się poszerzył.

‒ Zauważyłem, że chociaż raz nie dowodzisz, kapitanie, a zamiast tego rozkazy wydaje ten idiota. Interesujące. ‒ Jego głos zabrzmiał bardzo dziecinnie, co było niezwykle odpychające, biorąc pod uwagę jego paskudny wygląd. ‒ Czym sobie zasłużyłeś na taką karę? Nie mogło to być zbyt duże przewinienie. Nie, nie. Gdyby tak się działo, już dawno zasiliłbyś szeregi mojej trzódki albo zostałbyś potraktowany moim biczem. Musiało to być jakieś naruszenie, nic więcej. ‒ Spojrzenie jego szeroko rozstawionych żółto-zielonych oczu prześlizgnęło się z Govama na Denskiego. ‒ A razem z tobą jest twój zastępca. Hmm. Umieram z ciekawości. Bądź uważny, Ressfu. Obecny kapitan spędził prawie tyle samo czasu ze smokami co ja. Może to u niego król powinien zasięgać rady?

Bez wątpienia pierwszy oficer starał się wyprowadzić Govama z równowagi, jednak bez powodzenia. Demon spokojnie go ignorował, tak jak wcześniej ignorował mnie. Po prawdzie ignorował prawie wszystkich dookoła.

‒ Tak, cóż… ‒ Pierwszy oficer skinął na Jedreka, domagając się przyniesienia go naprzód i położenia u swoich stóp.

‒ Pamiętaj, później ma być zabawką na dworze. ‒ Ressfu wskazał na nieprzytomnego chłopaka. ‒ Nie uszkodź mu twarzy ani nic takiego. Zamierzam umieścić w swoim raporcie wzmiankę, że zostawiłem go u ciebie w idealnym zdrowiu.

‒ Odstawiłeś go nieprzytomnego z posiniaczoną twarzą. ‒ Pierwszy oficer splótł patykowate palce, zatrzymując dłonie na wysokości pasa. ‒ Wiem doskonale, jak wykonywać swoją pracę. Możesz to samo powiedzieć o sobie?

Ressfu rzucił mu gniewne spojrzenie.

‒ Idziemy ‒ rozkazał, odwracając się ku wyjściu. ‒ Skończyliśmy tutaj.

Podczas gdy demony zaczęły się wycofywać, Govam, wychodząc, rzucił mi jeszcze jedno spojrzenie. Kiedy tak oddalali się tą samą drogą, którą przyszli, jedna demonica nie ruszyła się z miejsca, wciąż na mnie patrząc. Miała na sobie urok, żeby wyglądać bardziej ludzko ‒ przyjęła postać pięknej rudowłosej kobiety, z pełnymi ustami i malutkim nosem. Połyskująca, różowa sukienka otulała jej hojne krągłości, podkreślając idealnie wyeksponowany dekolt.

Nie powiedziała ani słowa. Tylko mrugnęła okiem, odwróciła się i wyszła.

Poczułam, jak bezceremonialność okazana za pomocą tych kilku prostych gestów, wślizgnęła mi się pod ubrania i wpełzła pod skórę. Musiała być sukkubem. Ciekawe, czego ode mnie chciała.

Pierwszy oficer patrzył, jak demonica odchodzi. Następnie zwrócił się w moją stronę z delikatnie figlarnym uśmiechem, który szybko zmienił się w złowrogi grymas.

‒ Witaj, smoku. Twoi porywacze zostali oszukani, czyż nie? Ten potężny zapach nie pochodzi wyłącznie od alfy. To mieszanka waszych zapachów. ‒ Zamknął oczy i łagodnie się uśmiechnął. ‒ Na pewno będzie słodki w smaku. I cóż to za cudowna ironia losu. Wykorzystam twój ból i cierpienie, żeby zasilić moje potwory, które następnie wyślę przeciwko twojemu smoczemu księciu. Użyję przeciwko niemu mocy jego własnej towarzyszki.

A więc stąd pochodziły potwory zamieszkujące las. Wszystko pasowało, biorąc pod uwagę to, że wyglądały jak coś, co znajdujesz na dnie lodówki po prawie dwóch latach pleśnienia.

Kiedy znowu otworzył oczy, spojrzał na mnie.

‒ Jesteś całkiem młoda. O wiele ładniejsza od pozostałych, bardziej krucha. Będę musiał być delikatniejszy niż zazwyczaj, żeby wszystko trwało dłużej. ‒ Zrobił ruch ręką, odwrócił się i ruszył w kierunku najbardziej oddalonej ściany.

Jego cztery odziane na czerwono sługusy pojawiły się znikąd. Tak jakby zmaterializowały się z powietrza, dosłownie. Nie poruszyły się, po prostu stały i patrzyły, pozwalając mi się zorientować, gdzie się znajdują. Dwóch z nich popchnęło mnie do przodu, zmuszając do stąpnięcia na uszkodzoną kostkę, zanim oparłam się na drugiej. Kulałam, ale ból nie był tak silny jak wcześniej.

Dzięki, bogini.

Jedrek był ciągnięty razem ze mną.

– Chciałbym dorwać w swoje ręce Ressfu ‒ mruknął pierwszy oficer, idąc dalej. ‒ Chciałbym torturować go aż do śmierci. Z ciał strażników wychodzą najlepsze potwory. Z radością patrzyłbym, jak zmienia się w szkaradnego, małego potwora, którego smoczy król mógłby z łatwością zabić we śnie.

Najwyraźniej do tworzenia potworów wykorzystywali martwe demony. Nic dziwnego, że nikt nie przejął się śmiercią Luru. Nadal będzie użyteczny, nawet po śmierci.

Rozejrzałam się dookoła z uniesionymi brwiami. Towarzyszące nam sługusy zdawały się go nie słuchać. Czy to działało na moją korzyść?

– Wszyscy są głupcami. ‒ Pierwszy oficer dotarł do szerokich kamiennych schodów, które skręcały w dół, ku ciemności. Idąc, przesuwał placami wzdłuż ściany. ‒ Musisz to zobaczyć, smoku.

Ach. Robił to z jakiegoś powodu.

– A głupie demony robią głupie rzeczy i wpadają w różnego rodzaju kłopoty. A kiedy zrobią wystarczającą ilość głupich rzeczy, sam król demonów z chęcią przekaże ich mnie. Większość z nich bardziej nadaje się na części przy tworzeniu moich potworów niż na strażników.

Schodziliśmy spiralnymi schodami na następny podest, a kiedy klatka schodowa zaczęła się zwężać, tyczkowaty demon po mojej prawej musiał eskortować mnie samodzielnie. Schody skończyły się na trzecim poziomie, gdzie sufit był nisko zwieszony, a wilgoć przenikała przez otaczające nas ściany. Tutaj nie było nic majestatycznego. Żadnych kolumn czy imponujących rzeźbień. To dokładnie taki rodzaj lochów, jaki sobie wyobrażałam.

Pierwszy oficer zatrzymał się u podnóża schodów i przyłożył palec do ściany. Kliknięcie poprzedziło zalew światła, które włączyło się z głośnym bzyczeniem, padając z sufitu.

O mało się nie uśmiechnęłam. Kiedy wprowadzono do mojego królestwa światło elektryczne, byłam bardzo młoda. Był to swego rodzaju… prezent. To miejsce nie zostało przeklęte i odcięte od świata. Nawet jeśli wykorzystano tylko kilka współczesnych rozwiązań w tych gównianych lochach, demony nadal miały do nich dostęp.

Powstrzymałam uśmiech. Nie mogłam okazywać uczuć, nie tutaj. Stare kamienie i zaschnięty brud pokrywały każdy skrawek przestrzeni, a kraty zostały przymocowane za pomocą metalowych przyrządów wyglądających na wiekowe. Przy każdej celi znajdowały się duże zamki, do których najwyraźniej używano prostych, starych kluczy.

Pierwszy oficer odwrócił się ku mnie z uśmiechem, który nie wymagał wyjaśnień, a jego sługusy pchnęły mnie tak mocno, że niemal spadłam z dwóch stopni, co zmusiło mnie do oparcia się o szorstką ścianę. Po chwili demony ponownie mnie schwytały, ciskając mną w głąb pomieszczenia. Światła i kamienne ściany wirowały mi przed oczami, kiedy padłam na ziemię, zdzierając ręce do krwi i boleśnie uderzając się w palec u nogi.

Podczas pobytu w zamku Nyfaina dowiedziałam się, że demony karmiły się swoimi ofiarami ‒ ich strachem, żądzą albo smutkiem. Pierwszy oficer wspomniał o mocy. Najprawdopodobniej próbował wymusić na mnie zmianę. Może nawet spodziewał się, że będę z nim walczyć. A może po prostu z reguły zachowywał się jak zbir, cholera wie. Jakiekolwiek miał powody, efekt był taki sam.

Muszę to znieść.

Walka nie miała żadnego sensu. Nie tutaj. Nie mojego pierwszego dnia, kiedy nie mam żadnego rozeznania o tym miejscu. Oni mają broń, którą umieli władać, przewagę liczebną i blokowali wszystkie wyjścia. Zapewnili sobie przewagę i tylko głupiec by się nie zorientował.

Głuchy łomot i chrząknięcie przykuły moją uwagę.

Odwróciłam się i zobaczyłam, jak Jedrek zostaje zrzucony z ostatniego stopnia. Leżał wygięty na ziemi, jęcząc i powoli wymachując rękami, niczym żółw leżący na skorupie i niemogący się odwrócić. Wątpiłam, żeby to był przyjemny sposób na pobudkę.

– Hmm ‒ wymamrotał pierwszy oficer, stając naprzeciwko leżącego Jedreka, i popatrzył na mnie. ‒ Niezwykle niespotykane zachowanie, jak na smoka. ‒ Wzmocnił swój głos i nieprzyjemnie zagrzmiał na całe więzienie.

Zarejestrowałam ruch z przodu. Chude przedramiona w połowie wystawały zza krat. Ręce się złączyły, splatając ze sobą palce, tak jakby właściciel cierpliwie na coś czekał.

Więcej kończyn, rąk albo palców wystawało zza krat cel umieszczonych z każdej strony lochu. Mimo to nadal nie widziałam żadnych twarzy przyciśniętych do metalu. Żadnych nosów, wyściubianych z ciekawości, by zobaczyć, co się dzieje. Brak zainteresowania świadczył o tym, że to nie była nietypowa sytuacja. To albo więźniowie musieli nauczyć się cierpliwości w tym nieszczęsnym miejscu. Albo jedno i drugie.

Trzask rozległ się na chwilę przed tym, zanim poczułam na plecach obezwładniający ból.

– Kurwa mać!

Skoczyłam do przodu, podczas gdy ból zdawał się spływać w dół mojego ciała, sprawiając, że krew zaczynała mi nieprzyjemnie buzować w żyłach. Stojąc, obróciłam się na zdrowej nodze, i poczułam, że moje pole widzenia rozszerza się w chwili, gdy włączył mi się instynkt przetrwania.

Jeden ze sługusów stał na środku pomieszczenia z batem w dłoni. Mój drugi strażnik zatrzymał się za pierwszym z wypolerowaną czerwoną pałką. Jeszcze jeden stanął z tyłu, wszystko obserwując. Czekając. Gotowy wkroczyć w każdej chwili, jeśli zaszłaby taka potrzeba.

Jedrek leżał zapomniany u ich stóp.

Zastanawiałam się, czy było ich więcej na schodach, czekających na tyłach. I czy dysponowali jakąkolwiek magią, która mogłaby im pomóc, gdybym przedarła się przez ich małych przyjaciół.

Rozważałam, czy dałabym radę przebić się przez nich wszystkich.

Roznieś ich, poczułam pragnienie swojej smoczycy. Przez moje żyły przetoczył się ogień. Zabierz ten pierdolony bicz i uduś nim tego kutasa.

Kurwa, chciałam to zrobić. Tak bardzo chciałam to zrobić.

Tak, a co potem?, zapytałam zarówno siebie, jak i smoczycy.

Cholera, zapytałabym też swoją niewidzialną widownię, gdyby tylko mi odpowiedziała.

Oni doskonale wiedzą, co robią. To oczywiste. Nie zaatakowali mnie na górze, tylko właśnie tutaj, gdzie nie mam za dużo przestrzeni. Gdzie nie ma dostępu do wyjścia. Pokonałabym kilku, ale ostatecznie by mnie pokonali. I już zawsze zachowywaliby przy mnie czujność.

Jesteś ślepa czy co? Spójrz na nich. Już teraz są przy tobie czujni. Dlatego pokaż im coś, czego będą się obawiać.

Stałam, niezdecydowana, czując, jak przepływa przeze mnie moc.

Jedrek nadal leżał zwinięty u ich stóp, patrząc w moim kierunku.

Muszę być Jedrekiem, pomyślałam, oblizując nerwowo usta.

Demoniczne sługusy obserwowały mnie, czekając na mój ruch.

Kiedy jestem obserwowana, muszę stać się niewidoczna. A żeby to zrobić, muszę sprawiać wrażenie słabej.

Nawet jeśli będziesz sprawiać wrażenie słabej, to pamiętaj, że nie pachniesz słabością. I nie czujesz się słabo. Jesteś towarzyszką złotego smoczego księcia. Spraw, żeby był z ciebie dumny.

W chwili gdy tykowaty demon podniósł rękę, rozszalał się we mnie ogień. Koniec bicza przesunął się po ziemi, a następnie uniósł się z trzaskiem w powietrze.

Wspomnienie bólu wywołanego pierwszym uderzeniem nadal było świeże. Moja wściekłość stała się namacalna.

Mój mózg powiedział: „Bierz ich”.

Logika podpowiadała: „Udawaj trupa, bądź słaba”.

A moje ciało: „Pierdolę to wszystko”.

Bez namysłu wyrzuciłam rękę do przodu. Bicz uderzył, zdzierając mi skórę, a następnie owinął się wokół mojego ramienia. Powinno bardziej boleć. Cała ta sytuacja powinna być dużo bardziej bolesna.

Za sprawą instynktu albo czystego impulsu wykręciłam rękę i chwyciłam bat, wyrywając go z rąk demona. To by było na tyle w kwestii sprawiania wrażenia słabej.

Oczy pierwszego oficera zabłysły, jak gdyby spodziewał się po mnie takiego zachowania. Jakby pożądał takiego zachowania.

– Kurwa ‒ powiedziałam, nie zwracając się do nikogo konkretnego.

– Właśnie znalazłaś się po uszy w gównie, panienko ‒ odezwał się jeden z więźniów po mojej lewej, a w jego głosie dało się słyszeć rozbawienie.

– Co się stało? ‒ zapytała jakaś kobieta.

– Zabrała bicz ‒ rozbrzmiał inny głos.

– Jak kiedyś my wszyscy ‒ wymamrotał mężczyzna na końcu lochu.

– Kurwa ‒ powtórzyłam.

– Nie próbuj nawet zabić ich wszystkich i uciec ‒ znowu odezwał się pierwszy facet. ‒ Te skurwysyny pojawiają się znikąd, upewniając się, żebyś nie dobrnęła za daleko. A sposób, w jaki zawleką cię z powrotem, nadal powoduje, że jaja marszczą mi się ze strachu.

– Niby tak, ale dziewczyna ma miecz ‒ dodał ktoś.

– To dlaczego go nie użyła? ‒ zapytał inny.

‒ Oddaj mi bicz. ‒ Głęboki baryton przeciął całą przestrzeń i uciął wszelkie głosy.

Mężczyzna, który to powiedział, stał za mną, ale nie odważyłam się odwrócić spojrzenia od stojących przede mną sługusów choćby na chwilę, żeby spojrzeć do tyłu.

Siła jego rozkazu rozeszła się po moim ciele.

‒ Pozwól mi cię oszczędzić. Pozwól mi zabrać ich wściekłość.

Przygniotła mnie jego moc i autorytet. Jego propozycja przytrzymała mnie na krótką chwilę w miejscu. Po tym, co przeszłam, żeby się tu dostać, była to niezwykle kusząca myśl. Ale przecież nie przebyłam takiej drogi tylko po to, aby zaprzepaścić swoje plany. Poza tym gość na pewno znajdował się za kratami. Niby jak miałby mi pomóc?

Walcz, pomyślała moja smoczyca. Pokaż innym, że jesteś nieustraszona. Będą cię bardziej szanować. Pokaż im, ile jesteś warta. Smok jest gotowy zaopatrzyć cię w tyle mocy, ile trzeba.

Nagle, tak, jak gdyby słowa mojej smoczycy przywołały pomoc, poczułam, jak przepyszna siła rośnie w moim wnętrzu. Ciepło, miłość i miękkie oddanie wspięły się po moich zmęczonych kończynach i bolących stawach.

Wyprostowałam plecy, dumna i silna. Poczułam, że moje płuca napełniły się powietrzem, a serce zacisnęło.

Nyfain.

Przekazywał mi swoje wsparcie przez łączącą nas więź. Był przy mnie, pomimo dzielącej nas odległości.

Z oczami pełnymi łez wzięłam głęboki wdech.

– Pieprzyć to, do dzieła. ‒ Na wpół biegnąc, na wpół kulejąc, ruszyłam naprzód.

Sługus z pałką wyszedł zza swojego kumpla, unosząc broń. Uderzyłam, mierząc w jego gardło, zmuszając go do klęknięcia. Chwyciłam pałkę, czując, jak inny demon przeorał mi bok pazurami.

– No jasne, byłoby kurewsko zajebiście, gdybym mogła użyć tego przeklętego miecza, co? ‒ Wyrzucałam z siebie słowa, uderzając pałką w głowę Pana Pazurzastego. Tak samo potraktowałam pierwszego demona.

– Nadchodzą! ‒ krzyknął jeden z więźniów.

Pozostałe dwa sługusy wybiegły naprzód.

Złapałam jednego z nich i przyciągnęłam bliżej. Pan Pazurzasty rzucił się do przodu, trącając demona, którego trzymałam. Owinęłam ramiona wokół mojej żywej demonicznej tarczy, przykładając pałkę do jego karku. Pan Pazurzasty próbował się do mnie dostać zza demona, którego trzymałam, ale obróciłam się, ponownie blokując mu drogę.

– Nie żyje ‒ stwierdził jakiś więzień.

Bardzo pomocna uwaga, dzięki.

Rzuciłam martwego demona, przyciągnęłam do siebie Pana Pazurzastego i dźgnęłam go siłą woli, fizyczną manifestacją mojej mocy. Przeszła przez wnętrzności, dziurawiąc go i sprawiając, że zaczął krzyczeć.

Stopy uderzały o kamienną podłogę. Strumień czerwieni spłynął po schodach, na których pojawiły się kolejne zjawy uzbrojone w pejcze i pałki. Przyprowadzili posiłki.

Kurwa, pomyślała moja smoczyca.

Musiałam się z nią zgodzić.

Horda demonów dotarła do mnie. Gdy pałka dosięgnęła mojego ramienia, poczułam oślepiający ból od uderzenia pejczem. Po chwili dosięgnęło mnie więcej broni, pazurów i pięści.

Mogłam odeprzeć ten atak za pomocą swojej woli, ale nie uciekłabym daleko.

Nie wydając z siebie żadnego dźwięku, przyjęłam wszystkie ciosy. Nie płakałam ani nie krzyczałam. Czując uderzenie za uderzeniem, zwinęłam się i skupiłam na obecności Nyfaina poprzez naszą więź ‒ na jego sile, mocy i poczuciu komfortu. Na mojej miłości do niego, której nigdy nie udało mi się wyrazić. Na mojej wdzięczności za czas, który spędziliśmy razem. Ignorowałam wszystko to, co działo się dookoła mnie, znajdując pocieszenie we wspomnieniu jego muskularnych ramion obejmujących moje ciało. Z nim, jako moją podporą, byłam wystarczająco silna, żeby to wszystko przetrwać.

Kiedy demony poczuły się usatysfakcjonowane z poczynionych szkód, zaciągnęły mnie do celi znajdującej się na końcu pomieszczenia. Chwilę później Jedrek został wrzucony razem ze mną. Ktoś powiedział coś, co najpewniej było rzuconą pod moim adresem kpiną. Nie byłam jednak pewna, więc puściłam to mimo uszu. Jak jeden organizm demony zaczęły się oddalać tam, skąd przyszły, wyłączając światło, zanim wspięły się z powrotem na schody.

Ciemność pokryła mój zatęchły, brudny, nowy dom.

‒ To jakiś koszmar ‒ stwierdził Jedrek, drżąc.

Nie mogłam powstrzymać wybuchu śmiechu, przez co zakrztusiłam się, pewnie własną krwią, ale nie przestawałam się śmiać.

Rzuciłam w ciemność:

‒ Na zdrowie! A teraz dajcie mi tego drinka!