Tweet Cute - Lord Emma - ebook + książka

Tweet Cute ebook

Lord Emma

3,9

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Pepper – kapitanka drużyny pływackiej, perfekcjonistka, która musi mieć wszystko pod kontrolą. Obecnie czuje się rozdarta. Jej rodzina się rozpada, ale ich fastfoodowy biznes kwitnie, głównie dzięki Pepper, która prowadzi ogromne konto Big League Burger na Twitterze. Jack – klasowy klaun i sól w oku Pepper. Pracuje w małym rodzinnym biznesie, a jednocześnie próbuje nie wchodzić w drogę swojemu popularnemu bliźniakowi. Kiedy Big League Burger kradnie kultowy przepis jego babci, chłopak postanawia zniszczyć fast food, tweet po tweecie. W miłości i gotowaniu wszystkie chwyty dozwolone – dopóki kłótnia Pepper i Jacka nie przekształci się w viralową wojnę na Twitterze. Nie wiedzą jednak, że kłócąc się w social mediach, jednocześnie piszą ze sobą w anonimowej aplikacji, którą stworzył chłopak…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (124 oceny)
33
56
28
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tynka8

Dobrze spędzony czas

Chciałabym, żeby więcej książek klasyfikowanych jako Young Adult było napisanych w ten sposób - urocza, momentami zabawna, z bohaterami, którzy na całe szczęście nie są do przesady przerysowani... Jasne, że ta historia to zbiór niezbyt realnych w takiej liczbie zbiegów okoliczności, ale to wcale nie odbiera jej tego, jak dobrze się ją czyta.
30
Oszka84

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna książka do połknięcia na raz😀Napisana przystępnie, nie infantylnie, dla młodych i starszych. Urocza i intrygująca. Nastrajająca pozytywnie.
20
Domilazik

Dobrze spędzony czas

Przesłodzona bardziej być nie mogła, ale mojego ulubionego sarkazmu nie brakowało.
00
lacerta_

Dobrze spędzony czas

"Tweet cute" to bardzo urocza i zabawna książka. Początkowo miałam skojarzenie z filmem "Masz wiadomość" co nostalgicznie już nastroiło mnie pozytywnie do lektury. Pomimo problemów bohaterów ich rozmowy i tweety sprawiają, że książka była dla mnie niezwykle lekka i wręcz płynęłam przez nią. Postacie dają się lubić i z niecierpliwością śledziłam ich losy. Chociaż książka w większości przypadków nie zaskoczyła mnie to nie mogłam oderwać się od lektury. Bardzo spodobało mi się jak historia mówi o uczuciach i to bardzo różnych, nienachalnie i bez przesadnego dramatyzmu pozwala nam wejrzeć w uczucia i myśli bohaterów, jednocześnie pokazując w jak różny sposób mogą odbierać sytuacje dwie osoby. Dla mnie świetna książka, bardzo przyjemnie spędziłam przy niej czas.
00
blondreina

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z najbardziej uroczych i komfortowych książek, jakie czytałam!
00

Popularność




Moim ulubionym pisarzom, mamie i tacie

CZĘŚĆ PIERWSZA

Pepper

Na swoje usprawiedliwienie muszę zaznaczyć, że gdy uruchomił się czujnik, z piekarnika prawie nie wydobywał się dym.

– Ee… mieszkanie się pali?

Obniżam ekran laptopa, zajęty w połowie przez okienko Skype’a z twarzą mojej starszej siostry Paige, na której obecnie maluje się grymas zaniepokojenia. Drugą połowę zajmuje esej o Wielkich nadziejach, do którego podchodziłam już tyle razy, że Charles Dickens pewnie przewraca się w grobie.

– Nie – mruczę pod nosem, idąc wyłączyć piekarnik. – Tylko moje życie.

Gdy go otwieram, ze środka bucha chmura dymu, zza której wyłania się zwęglony Monster Cake.

– Cholera.

Biegnę do spiżarni po drabinkę, żeby wyłączyć czujnik, i otwieram wszystkie okna w naszym mieszkaniu na dwudziestym szóstym piętrze, za którymi rozciąga się panorama Upper East Side, naszpikowana rozświetlonymi do późnej nocy wieżowcami. Przez chwilę się w nią wpatruję, bo choć mieszkamy tu już prawie od czterech lat, wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego zapierającego dech w piersiach widoku.

– Pepper?

A tak, Paige. Podnoszę ekran laptopa.

– Sytuacja opanowana – odpowiadam, pokazując jej uniesione kciuki.

Ona z kolei unosi z powątpiewaniem brew i pokazuje mi, żebym dotknęła grzywki. Moje palce napotykają ciasto, które udaje mi się tylko wetrzeć bardziej we włosy. Paige się krzywi.

– Ale jeśli będziesz musiała wezwać seksownych strażaków, postaw mnie na jakimś podwyższeniu, żebym mogła ich sobie dokładnie obejrzeć. – Odrywa ode mnie oczy, pewnie by zerknąć na niedokończony wpis na blogu o wypiekach, który razem prowadzimy. – Rozumiem, że nie ma co liczyć na fotki?

– Mam w zanadrzu jeszcze trzy foremki. Obfotografuję je, gdy tylko zastygnie lukier.

– Super. To ile upiekłaś tych ciast? Mama wróciła już z podróży służbowej?

Unikając jej wzroku, przenoszę spojrzenie na stojący na kuchence rządek foremek. Ostatnimi czasy Paige rzadko pyta o mamę, więc wiem, że muszę ostrożnie sformułować odpowiedź – i staranniej niż unikanie pytania, skąd to roztargnienie, przez które prawie spaliłam kuchnię.

– Powinna wrócić za dwa dni – mówię. – Przyjedź, jeśli chcesz – dodaję, bo oczywiście nie mogę się powstrzymać. – Weekend zapowiada się dość nudny.

Paige marszczy nos.

– Spasuję.

Przygryzam policzek. Jest tak uparta, że każda moja próba pogodzenia jej z mamą zwykle kończy się tylko zaognieniem sytuacji.

– Ale ty mogłabyś przyjechać do mnie do Pensylwanii – dodaje wesoło.

Propozycja byłaby kusząca, gdybym nie miała do napisania eseju o Wielkich nadziejach – nie wspominając o całej masie własnych wielkich nadziei. Test z rozszerzonej statystyki, projekt na rozszerzoną biologię, przygotowanie do spotkania klubu dyskusyjnego i pierwszego dnia jako kapitanki szkolnej drużyny pływackiej dziewcząt – a to tylko czubek mojej absurdalnie napiętej góry lodowej.

Moja mina musi chyba wyrażać więcej niż tysiąc słów, bo Paige podnosi ręce w geście rezygnacji.

– Przepraszam – mówię odruchowo.

– Po pierwsze, przestań przepraszać – odpowiada moja siostra, która na uczelni zdążyła wsiąknąć w ruch wyzwolenia kobiet. – A po drugie, co się z tobą w ogóle dzieje?

Wachlując ręką, kieruję resztkę dymu w stronę okna.

– Co się ze mną dzieje…?

– Zrobiła się z ciebie… grzeczna uczennica – uściśla, wskazując machnięciem ekran.

– Zależy mi na dobrych stopniach.

Paige prycha.

– W domu tak ci nie zależało.

Przez „dom” ma na myśli Nashville, gdzie się wychowałyśmy.

– Tu jest inaczej. – O czym nie może wiedzieć, bo nie zdążyła zakosztować nauki w prywatnej i elitarnej Stone Hall Academy, z programem tak ambitnym, że sama Blair Waldorf wypaliłaby się już po dwóch minutach od przestąpienia jej progów. Kiedy się tu przeprowadziłyśmy, Paige była w klasie maturalnej i uparła się, by dokończyć naukę w miejscowym ogólniaku, bo zdążyła sobie podrasować świadectwo w Nashville. – Na piątki trzeba się napracować, a rywalizacja o miejsce na dobrej uczelni jest ostra.

– Ale ty nie wiesz, co to ostra rywalizacja.

Ha. Może było tak przed jej wyjazdem na studia do Filadelfii. Teraz jestem znana jako Terminator, Wzór Cnót Wszelakich, Pepper Kujonica czy co tam znowu wymyśli Jack Campbell, klasowy klaun i cierń w moim już bardzo zbolałym boku.

– A poza tym nie ubiegasz się przypadkiem o wcześniejsze przyjęcie na Uniwersytet Kolumbii? Naprawdę myślisz, że zdyskwalifikuje cię jedna marna czwórka z plusem?

Ja tak nie myślę, ja to wiem. Podsłuchałam rozmowę dziewczyn na godzinie wychowawczej, że ponoć komuś z innej szkoły zaszkodził zwykły wakacyjny chillout. Ale zanim otwieram usta, by oprzeć swoją paranoję na tej niesprawdzonej plotce, drzwi frontowe się otwierają i na drewnianej podłodze mieszkania rozlega się stukot obcasów mamy.

– To na razie.

Paige rozłącza się, zanim mam szansę odwrócić się z powrotem do ekranu.

Wzdycham i zamykam laptopa na sekundę przed wejściem mamy do kuchni. Ma na sobie swój zwyczajowy strój podróżny, czyli obcisłe czarne dżinsy, kaszmirowy sweter i duże okulary przeciwsłoneczne, które – szczerze mówiąc – o tej porze wyglądają trochę absurdalnie. Teraz zsuwa je sobie na idealnie ułożone blond włosy, omiatając wzrokiem swoją młodszą córkę oraz nieskazitelnie czystą kuchnię, przez którą przeszło tornado.

– Wróciłaś wcześniej.

– A ty powinnaś już spać.

Podchodzi i mnie przytula, a ja ściskam ją chyba trochę za mocno jak na kogoś ubabranego ciastem. Nie było jej raptem parę dni, ale pod jej nieobecność w domu jest przeraźliwie pusto. Po odejściu taty i wyjeździe Paige wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić.

Nie wypuszczając mnie z objęć, mama pociąga teatralnie nosem, bez wątpienia czując zapach dymu, ale gdy wreszcie się ode mnie odrywa, unosi tylko brew jak Paige i nic nie mówi.

– Muszę dokończyć esej.

Mama rzuca okiem na foremki.

– To na pewno wciągająca lektura – mówi ironicznie. – Ten o Wielkich nadziejach?

– Ten sam.

– A nie skończyłaś go tydzień temu?

Co racja, to racja. W razie afery zawsze mogę złożyć którąś z wcześniejszych wersji. Problem w tym, że każda awantura w Stone Hall Academy może skończyć się trwałym kalectwem. Rywalizuję o miejsce na uczelni należącej do prestiżowej Ligi Bluszczowej, starszej niż same Stany Zjednoczone. Nie wystarczy być dobrym, trzeba być świetnym – i zmiażdżyć konkurencję albo dać się zmiażdżyć.

Przynajmniej w sensie metaforycznym. Skoro mowa o metaforach: mimo że przeczytałam tę powieść dwa razy, nadal mam problem z interpretacją, która nie uśpiłaby nauczycielki. Za każdym razem, gdy próbuję sklecić logiczne zdanie, odpływam myślami w kierunku jutrzejszego treningu. To mój pierwszy dzień jako pełniącej obowiązki kapitanki i wiem, że Pooja była w wakacje na obozie pływackim, a to oznacza, że może być szybsza ode mnie, co z kolei oznacza, że mogłaby podważyć mój autorytet i ośmieszyć mnie przed dziewczynami i…

– Miałabyś jutro ochotę na wagary?

Mrugam z mocą, gapiąc się na mamę, jakby wyrosła jej druga głowa. To ostatnie, czego mi trzeba. Gdybym opuściła choćby godzinę, od razu zostałabym w tyle.

– Nie, naprawdę. – Przysiadam na blacie. – Odhaczyłaś wszystkie spotkania?

Ostatnio jest tak zajęta wprowadzaniem Big League Burger na rynek międzynarodowy, że praktycznie o niczym innym nie mówi. Jest w ciągłych rozjazdach – Paryż, Londyn, nawet Rzym – i na spotkaniach z inwestorami, usiłując zdecydować, do którego europejskiego miasta wejść w pierwszej kolejności.

– Prawie. Muszę jeszcze tam wrócić. Ale zarząd ma niezłą tremę przed jutrzejszym wypuszczeniem nowego menu i nie wyglądałoby to dobrze, gdyby nie było mnie na miejscu. – Uśmiecha się. – A poza tym stęskniłam się za minimną.

Prycham, bo w pogniecionej piżamie zupełnie nie przypominam mojej wystrzałowej mamy.

– Jeśli chodzi o nowe menu… – wraca do tematu. – Taffy mówi, że nie odpowiadasz na jej esemesy.

Próbuję ukryć grymas irytacji.

– Już dawno przesłałam jej masę pomysłów na tweety. No i mam dużo nauki.

– Wiem, że jesteś zajęta. Ale tak świetnie ci to idzie! – Kładzie mi palec na nosie jak w dzieciństwie. Zaśmiewali się z tatą z mojego zeza, gdy próbowałam skupić na nim wzrok. – Wiesz, jakie to ważne dla rodziny.

„Dla rodziny”. Wiem, że to nie było celowe, ale biorąc pod uwagę, od czego zaczynaliśmy i gdzie teraz jesteśmy, w jej ustach te słowa brzmią jak kpina.

– Jasne, tata na pewno nie może spać przez nasze tweety.

Mama przewraca oczami z czułym zniecierpliwieniem, którym zwykle częstuje tylko tatę. Mimo że od ich rozwodu przed kilkoma laty dużo się zmieniło, nadal się kochają, choć – jak ujmuje to mama – „już nie są w sobie zakochani”.

Od tego momentu wszystko zaczęło się sypać. Dziesięć lat temu wspólnie założyli Big League Burger w Nashville jako małą rodzinną firmę. Z początku serwowali koktajle mleczne i burgery, ledwie wiążąc koniec z końcem. Nikomu nawet się nie śniło, że pewnego dnia BLB stanie się czwartą największą franczyzą fastfoodową w kraju.

Ja z kolei nie przypuszczałam, że rodzice rozstaną się na tak przyjacielskiej stopie, Paige przestanie się odzywać do mamy za to, że wystąpiła o rozwód, niemal z dnia na dzień staniemy się potentatami na rynku, a nasze życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni za sprawą przeprowadzki na Manhattan.

Teraz, gdy Paige wyjechała na studia do Pensylwanii, tata został w Nashville, a mama całe dnie siedzi na telefonie, argument „dla rodziny” jest niezbyt trafiony.

– Czy mogłabyś wytłumaczyć mi ten swój pomysł raz jeszcze? – prosi mama.

Mam ochotę ciężko westchnąć, ale się powstrzymuję.

– Ponieważ w pierwszej kolejności wypuszczamy tosty z grillowanym serem, „grillujemy”, czyli dopiekamy, ludzi na Twitterze. Każdy, kto chce się dołączyć, może wysłać nam selfie, a my napiszemy o nim coś złośliwego.

Mogłabym wejść w szczegóły i przeczytać parę przykładowych komentarzy, przypomnieć jej hasztag #ZgrillowaniPrzezBLB i gry słowne z użyciem składników z nowego menu, ale jestem wyczerpana.

Mama gwiżdże cicho.

– Bardzo mi się podoba, ale Taffy na pewno będzie potrzebować twojej pomocy.

Krzywię się.

– No tak.

Biedna Taffy. To dwudziestoparoletnia szara myszka, która prowadzi firmowe konto na Twitterze, Facebooku i Instagramie. Mama zatrudniła ją świeżo po studiach, kiedy dopiero rozkręcaliśmy franczyzę, ale odkąd restauracje Big League Burger zagościły w całych Stanach, marketing zadecydował, że weźmiemy przykład z KFC czy Wendy’s i nasza obecność na Twitterze będzie cechowała się sarkazmem, świeżością i brakiem hamulców. Czyli wszystkim tym, czego brakuje biednej, zawalonej robotą Taffy.

I tu wchodzę ja. Okazuje się, że w moim pokaźnym arsenale niepotrzebnych talentów jest doskonała umiejętność wyzłośliwiania się na Twitterze. Mimo że ostatnimi czasy sprowadza się ona głównie do wklejania logo BLB na obrazek restauracji Pod Tłustym Krabem i logo Burger Kinga na Kubeł Pomyj z kreskówki SpongeBob Kanciastoporty – co, tak się składa, było moją pierwszą przeróbką, gdy Taffy pojechała ze swoim chłopakiem do Disneylandu i mama poprosiła mnie o zastępstwo. Obrazek zrobił wielką furorę na Twitterze i od tamtej pory moja rodzicielka suszy mi głowę, żebym pomagała Taffy.

Już mam jej przypomnieć, że Taffy od dawna nie dostała podwyżki i ze wszystkim musi radzić sobie sama, przez co chyba od roku nie dosypia, gdy nagle mama odwraca się ode mnie i zagląda do foremki.

– Monster Cake?

– Jedyny i niepowtarzalny.

– Ech – wzdycha, skubiąc ciasto, które zdążyłam napocząć. – Powinnaś je przede mną chować, bo kiedyś się nie powstrzymam i zjem ci całe.

Takie teksty w ustach mamy wciąż brzmią dziwnie. Gdyby nie była taką dumną smakoszką, nie założyliby z tatą Big League Burger. Czasami wydaje mi się, że jeszcze wczoraj stałyśmy z Paige na ganku naszego starego domu w Nashville, tata robił wyliczenia i wysyłał mejle do dostawców, a mama tworzyła niekończące się listy składników na fantazyjne koktajle mleczne, które później przedstawiała nam do zaakceptowania.

Nie pamiętam, by przez ten czas wypiła więcej niż kilka łyków, a teraz jest bardziej zaangażowana w stronę biznesową. I podczas gdy ja też dałam się wciągnąć w Nowy Jork i pomoc na Twitterze, zmiana, która zaszła w mamie, sprawia, że Paige jest na nią jeszcze bardziej zła. Czasami odnoszę wrażenie, że prowadzi naszego bloga po prostu siłą rozpędu.

Ale bez względu na wszystko do Monster Cake’a mama zawsze miała słabość. Zaczęło się od niebezpiecznego eksperymentu z naszego dzieciństwa, gdy pewnego razu postanowiłyśmy przetestować we trzy możliwości naszego przedpotopowego piekarnika przy użyciu ciasta funfetti przemieszanego z brownie, masą ciasteczkową, Oreo, babeczkami Reese’s i czekoladkami Rolo. Wynik przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania zarówno pod względem wyśmienitego smaku, jak i wątpliwej estetyki. Mama doprawiła mu wytrzeszczone oczy z lukru i tak oto narodził się Monster Cake.

Teraz gryzie kawałek i jęczy.

– Dobra, zabierz je ode mnie.

W tej samej chwili w mojej kieszeni odzywa się telefon. Wyjmuję go i widzę powiadomienie z Weazel.

Wilk

Hej. Jeśli to czytasz, idź spać.

– To Paige?

Powstrzymuję uśmiech.

– Nie… kolega. – No, tak jakby. Nie znam jego prawdziwego imienia, ale mama nie musi o tym wiedzieć.

Kiwa głową, zeskrobując paznokciem resztki ciasta z foremki. To znak, że zaraz zapyta mnie o Paige i znów będę musiała robić za pośrednika. Ale szybko się okazuje, że nie tym razem.

– Znasz chłopca o imieniu Landon, który chodzi z tobą do szkoły?

Gdybym była na tyle głupia, by zostawiać na wierzchu otwarty pamiętnik, dostałabym ataku paniki. Ale nie jestem aż tak głupia, a poza tym mama nie ma w zwyczaju myszkować w naszych pokojach.

– Tak, oboje jesteśmy w drużynach pływackich. – Czytaj: „Tak, w pierwszej klasie, gdy rzuciłaś mnie na pożarcie dzieciakom z bogatych rodzin, które znają się od przedszkola, nie wiedzieć czemu irracjonalnie się w nim zakochałam”.

Pierwszy dzień w nowej szkole był bolesny – jak to pierwszy dzień w nowej szkole. Po raz pierwszy w życiu miałam na sobie mundurek, więc wszystko mnie swędziało i było mi niewygodnie. Na domiar złego na głowie wciąż sterczała mi niesforna szopa kręconych włosów. Wszyscy mieli swoje grupki, ale żadna jakoś nie pasowała mi do posiadaczki sześciu par kowbojek i plakatu z Kacey Musgraves.

Gdy wreszcie dotarłam na angielski, prawie wybuchłam płaczem, bo okazało się, że nauczycielka zarządziła kartkówkę z lektury zadanej na wakacje. Byłam zbyt przerażona, by cokolwiek powiedzieć, ale wtedy Landon wychylił się z ławki, cały opalony i uśmiechnięty, i powiedział: „Hej, nie martw się. Mój starszy brat mówi, że robi te kartkówki, żeby nas nastraszyć, i nie liczą się do oceny końcowej”.

Kiwnęłam tylko głową, nie mogąc wydusić z siebie słowa. W ułamku sekundy, który zabrało mu wyprostowanie się i spojrzenie w kartkę, mój głupi czternastoletni mózg stwierdził, że się zakochałam.

Owszem, po kilku miesiącach mi przeszło i w sumie rozmawiałam z Landonem może z sześć razy, ale od tamtej pory nie miałam czasu na chłopaków, więc to moje jedyne doświadczenie miłosne.

– To dobrze. Zaprzyjaźnij się z nim, zaproś kiedyś do domu.

Szczęka mi opada. Wiem, że mama chodziła do ogólniaka w latach dziewięćdziesiątych, ale to nie tłumaczy jej nieznajomości podstawowych licealnych zasad towarzyskich.

– Eee… słucham?

– Jego ojciec rozważa dużą inwestycję w BLB International – ciągnie mama. – Musimy zrobić wszystko, by skrócić dystans…

Próbuję nie zacząć zwijać się z bólu. Przy całym wzdychaniu do piosenek Taylor Swift i pisywaniu kiepskich wierszy, do którego Landon przed paru laty mnie zainspirował, tak naprawdę prawie nic o nim nie wiem, zwłaszcza odkąd zaczął staż w jakiejś firmie produkującej oprogramowanie komputerowe i praktycznie nie widuję go na korytarzu. Jest zbyt zajęty byciem sobą: przystojnym bożyszczem nastolatek poza moim skromnym zasięgiem.

– Dobrze, ale… tak naprawdę w ogóle się nie znamy.

– Jesteś bardzo towarzyska, zawsze byłaś. – Mama wyciąga rękę i szczypie mnie w policzek.

Może byłam w starej szkole. W Nashville miałam tylu przyjaciół, że w początkach działalności BLB stanowili połowę klienteli i przesiadywali tam po lekcjach. Ale nigdy nie musiałam niczego robić, żeby się z kimś zaprzyjaźnić. Po prostu byli w moim życiu, tak jak Paige. Wychowywaliśmy się razem, wszystko o sobie wiedzieliśmy i nasza przyjaźń nie była jakimś świadomym wyborem, tylko się z nią poniekąd urodziliśmy.

Oczywiście nie wiedziałam o tym, dopóki nie zmieniłam uniwersum. Tamtego pierwszego dnia w nowej szkole wszyscy patrzyli na mnie jak na przybysza z kosmosu i w porównaniu z moimi rówieśnikami z Manhattanu, wychowanymi na Starbucksie i makijażowych tutorialach na YouTubie, można powiedzieć, że rzeczywiście nim byłam. Kiedy wróciłam do domu, rozpłakałam się w progu.

Widząc to, mama rozpoczęła akcję ratunkową zakrojoną na szeroką skalę. Do końca tygodnia moja półka w łazience uginała się od przyborów do make-upu, dostałam przyspieszony kurs układania włosów i prywatne korepetycje, żeby nadrobić braki. Mama przeniosła nas w ten obcy świat i była zdeterminowana, byśmy się w nim odnalazły.

To dziwne, ale wspominam tamte czasy z pewną tęsknotą. Teraz jesteśmy zbyt zajęte i nasze spotkania ograniczają się do krótkich nasiadówek po północy w kuchni, kiedy obie marzymy tylko o tym, żeby się położyć.

Tym razem to ja zbieram się pierwsza.

– Idę spać.

Mama kiwa głową.

– Nie zapomnij włączyć jutro telefonu, żeby Taffy mogła cię złapać.

– Dobrze.

Pewnie powinno mnie wkurzać, że Twitter jest dla niej ważniejszy niż moja edukacja – zwłaszcza że umieściła mnie w jednej z najbardziej wymagających szkół w kraju – ale to nawet miłe, że mnie potrzebuje. W swoim pokoju siadam na łóżku i opieram się o górę poduszek, starannie unikając patrzenia na laptopa, w którym czeka na mnie masa pracy. Zamiast tego otwieram Weazel i wystukuję odpowiedź.

Drozd

A kogo my tu mamy? Nie możesz spać?

W pierwszej chwili myślę, że Wilk nie odpisze, ale prawie od razu przy jego nicku pojawia się dymek. Ta forma komunikacji jest naprawdę ekscytująca, choć trochę niebezpieczna: użytkownicy są anonimowi i rzekomo wyłącznie z naszej szkoły. Przy pierwszym logowaniu dostaje się nick z nazwą jakiegoś zwierzęcia i na czacie głównym można zachować anonimowość.

Ale gdy prowadzi się z kimś rozmowę prywatną, w pewnym momencie – nigdy nie wiadomo kiedy – aplikacja ujawnia przed tą drugą osobą waszą tożsamość. Bum. I koniec z anonimowością.

Więc im dłużej rozmawiam z Wilkiem, tym bardziej rośnie prawdopodobieństwo, że lada chwila się „poznamy”. Biorąc pod uwagę to, że niektórzy poznają swoją tożsamość nawet po kilku dniach, to prawdziwy cud, że rozmawiamy tak ze sobą już drugi miesiąc.

Wilk

Niee. Za bardzo się stresuję tym, że zmasakrujesz historię Pipa.

Może dlatego ostatnio zrobiliśmy się trochę nieostrożni i od czasu do czasu podrzucamy sobie niezbyt subtelne aluzje.

Drozd

Można by pomyśleć, że to będzie dla mnie bułka z masłem.

Historia od zera do milionera to moje rejony.

Wilk

No. Zaczynam myśleć, że tylko my dwoje nie urodziliśmy się w obrzydliwie bogatych rodzinach.

Wstrzymuję oddech, jakbym tylko czekała, aż apka nas przed sobą zdemaskuje. Jednocześnie tego chcę i nie chcę. To trochę żałosne, ale w tej szkole wszyscy są tak zajęci wyścigiem szczurów, że Wilk jest jedyną osobą, którą mogę nazwać przyjacielem, i nie chcę go nagle stracić.

Nie chodzi o to, że boję się rozczarowania. Boję się, że to on rozczaruje się mną.

Wilk

Tak czy siak, wyciągnij z niej ile się da.

Zwłaszcza że te dupki pewnie zapłaciły jakiemuś mądrali,

żeby napisał za nich ten esej.

Drozd

Obawiam się, że możesz mieć rację.

Wilk

Hej, do końca szkoły jeszcze tylko osiem miesięcy.

Kładę się na łóżku, zamykając oczy. Czasami mam wrażenie, że te osiem miesięcy będzie się ciągnąć w nieskończoność.

Jack

Wysyłanie mejli w poniedziałek o dziewiątej rano powinno być zabronione. Szczególnie jeśli te mejle psują mi cały dzień.

Do rodziców i pracowitych mróweczek Stone Hall Academy – brzmi pierwsze zdanie, oczywisty znak, że autorem jest Rucker, pełnoetatowy wicedyrektor i złodziej radości na pół etatu.

Do dyrekcji naszej szkoły dotarły niepokojące doniesienia, że część uczniów korzysta z anonimowego czata w aplikacji o nazwie Weasel, co stanowczo potępiamy. Ryzyko cyberprzemocy, wycieku odpowiedzi do testów i nieznane pochodzenie aplikacji skłoniły dyrekcję do wprowadzenia zakazu jej używania, który wchodzi w życie z dniem dzisiejszym.

Drodzy rodzice, zachęcamy do rozmowy z Waszymi dziećmi na temat zagrożeń, jakie ta aplikacja ze sobą niesie. Od dnia dzisiejszego uczeń przyłapany na korzystaniu z Weasel zostanie postawiony przed komisją dyscyplinarną. Jednocześnie wzywamy każdego, kto posiada jakąkolwiek wiedzę o rzeczonej aplikacji, by niezwłocznie ją zgłosił.

Owocnego dnia,Wicedyrektor Rucker

Wygaszam telefon i opadam z powrotem na poduszkę, zamykając oczy.

„Weasel”? Czyli łasica??? Żeby tylko to iście drapieżne przejęzyczenie się nie przyjęło! Pisze się „Weazel”, w nieco bezczelnym hołdzie dla pierwszych aplikacji, które w swoich nazwach nadużywały „z” i lekceważyły samogłoski (co do tej drugiej tendencji, to stwierdziłem, że „Weazl” byłoby jednak lekką przesadą, nawet jak na mnie).

Ale co ważniejsze, nikt nie wykorzystuje jej do cyberprzemocy, ściągania czy co tam jeszcze Rucker sobie uroił o poczynaniach nastolatków, którzy wreszcie mają platformę do rozmów bez nadzoru dorosłych. Po pierwsze, jeżeli ktoś w Stone Hall Academy już chciałby pójść na łatwiznę, to sprawę o wiele szybciej załatwiłby tłusty czek niż jakiś nędzny klucz odpowiedzi. A po drugie, tak czujnie monitoruję główny czat, że jakiekolwiek ciągoty do cyberprzemocy czy ściągania są duszone w zarodku.

Drzwi mojego pokoju otwierają się z rozmachem.

– Widziałeś?

Zanim mam szansę przebudzić się na tyle, by spiorunować go wzrokiem, Ethan jest w środku. Oczywiście ma już na sobie mundurek, nażelowane włosy i plecak zarzucony na ramię. Zawsze jedzie do szkoły wcześniej, żeby całować się ze swoim chłopakiem na schodach przed wejściem czy co tam się robi, gdy popularność uderza człowiekowi do głowy. Czytaj: gdy jest się przewodniczącym samorządu szkolnego, kapitanem drużyny skoczków i ulubieńcem nauczycieli. Kiedyś nawet podsłuchałem, jak dwoje z nich wykłócało się w pokoju nauczycielskim o to, czy na koniec pierwszej klasy powinien dostać szkolną nagrodę z angielskiego czy matmy, bo obie nie mogły trafić w te same ręce.

Wszystko to byłoby wystarczająco wkurzające, gdyby był moim bratem, ale jest co najmniej dziesięć razy gorsze, bo Ethan to mój brat bliźniak. Nie ma nic bardziej irytującego niż życie w cieniu identycznym z własnym.

Nie żebym był jakimś przegrywem. Mam mnóstwo przyjaciół. Ale reprezentuję bardziej populację klasowych klaunów, w odróżnieniu od mojego brata, który praktycznie rzecz biorąc, jest Troyem Boltonem naszej szkoły, tylko bez muzycznego zacięcia.

(No dobra, może jestem trochę przegrywem).

– Ta, widziałem mejla – mruczę i żołądek podchodzi mi do serca.

Rzecz w tym, że nikt nie wie, że to ja stworzyłem Weazel. I nawet nie sądziłem, że okaże się takim hitem. Rok temu Ethan poprosił rodziców o podręcznik do tworzenia aplikacji, bo chciał dołączyć do jakiegoś kółka założonego przez swoich przyjaciół, a gdy po Nowym Roku mu się znudziło, ja się nim zainteresowałem i odkryłem, że mam do tego talent. Stworzyłem parę prymitywnych platform komunikacyjnych i aplikacji lokalizacyjnych, ale na więcej nie pozwolił mi czas, bo pomagam jeszcze rodzicom w barze z kanapkami. Wtedy do głowy przyszedł mi pomysł z Weazel i już z niej nie wyszedł.

Więc zakasałem rękawy i wcieliłem go w życie. Wszystko dopracowałem. A potem pewnego sierpniowego dnia, gdy po kolejnym piwie na imprezie podeszła do mnie jakaś dziewczyna, ale po półminutowej pogawędce przerwała w pół zdania i po prostu sobie poszła, bo zorientowała się, że nie jestem Ethanem, powiedziałem sobie: „dość tego!”, i wróciłem do domu. Tylko że tym razem zamiast użalać się nad sobą, jak to mam w zwyczaju, gdy coś takiego mnie spotyka, założyłem tymczasowy profil i rzuciłem link do aplikacji na szkolnym Tumblr.

Do rana na Weazel było już pięćdziesiąt profili. Natychmiast wprowadziłem zabezpieczenie wymagające adresu Stone Hall Academy do założenia konta. Obecnie z Weazel korzysta trzystu użytkowników, czyli w całej szkole tylko dwadzieścia sześć osób nie ma profilu. Może i dobrze się składa, bo kończą mi się nazwy zwierząt – dość powiedzieć, że ostatni nieszczęśnik dostał nick Blobfish, czyli najbrzydsza ryba świata.

– Jakiego znowu mejla? Mówię o tweetach.

– Hm?

Ethan sięga po mój telefon i odblokowuje go twarzą, co w przypadku bliźniąt jest niesamowicie irytujące. Wstukuje coś i podkłada mi telefon pod nos.

– Zaraz, co to jest?

Mrużąc oczy, przyglądam się czemuś, co wygląda jak tweet z firmowego profilu Big League Burger, przedstawiającemu nowość w menu, pierwszy z „trzech autorskich tostów z grillowanym serem” o nazwie Specjał Babuni. Czytając listę składników, momentalnie czuję, jak na mojej twarzy pojawia się gniew.

– Co nie? – potwierdza Ethan.

Patrzę na niego i znów w telefon.

– Co, do cholery?

Co prawda nie mamy licencji na recepturę i nazwę „Specjał Babuni”, ale nie ma mowy, żeby to był przypadek. Specjał Babuni jest stałym elementem menu naszego baru z kanapkami, odkąd babcia Belly wprowadziła go na podstawie przepisu swojej babci. A teraz wielopokoleniowa scheda rodziny Campbellów została bezczelnie skopiowana przez jedną z największych fastfoodowych sieciówek w kraju. Nie oszczędzili nie tylko żadnego z pięciu głównych składników, ale nawet samej nazwy.

Może nie jesteśmy gigantem, ale Girl Cheesing od lat jest znanym punktem na gastronomicznej mapie East Village. Każdy szanujący się nowojorczyk zna nasze legendarne tosty, zwłaszcza bestsellerowy Specjał Babuni z grillowanym serem i sekretnym składnikiem. W lokalu jest dosłownie cała ściana obwieszona zdjęciami klientów z tostami i babcią Belly, w tym paru gwiazd muzyki pop z lat osiemdziesiątych, które mama ceni wyżej od fotografii zrobionych swoim synom tuż po narodzinach.

– Tata mówi, żeby machnąć na to ręką – dodaje Ethan z bojowo rozszerzonymi nozdrzami.

Nie muszę patrzeć w lustro, by wiedzieć, że moje zachowują się dokładnie tak samo. Zaciska pięści i mógłbym przysiąc, że słyszę, jak obracają się trybiki w jego głowie. Momentalnie wyskakuję z łóżka, wściekły jak nie wiem co. Przy tym numerze mejl od Ruckera to błahostka.

Świat może rzucać mi kłody pod nogi, ale od babci Belly wara.

– Mnie tego nie powiedział, więc nie muszę go słuchać.

Kąciki ust Ethana wędrują w górę.

– Na to właśnie liczyłem.

Bez względu na wszystkie różnice między nami, w tym jednym się zgadzamy. Ethan może i nieraz wymiksował się od pracy w barze – w wakacje przed pójściem do liceum pojechał w ramach wolontariatu budować domy z kilkoma popularnymi dzieciakami z naszej klasy i wrócił jako ich bożyszcze – ale jego lojalność wobec rodzinnej firmy jest niezachwiana. Jest w nas głęboko zakorzeniona, może nawet bardziej niż bliźniacze geny.

Włączam w telefonie twitterowe konto Girl Cheesing. Obaj jesteśmy na nim zalogowani, głównie dlatego, że nasi rodzice nie mają czasu prowadzić profilu we wszystkich mediach społecznościowych. Gdyby to zależało od taty, w ogóle by ich nie zakładał.

– Bazujemy na marketingu szeptanym – powtarza zawsze z dumą.

Wszystko pięknie, tyle tylko że ostatnimi czasy te „szepty” niezbyt nam pomagają utrzymać się na powierzchni. Rodzice niechętnie o tym mówią, ale bywam w barze praktycznie codziennie po lekcjach i jako uczeń horrendalnie drogiej i elitarnej szkoły nie jestem głupi. Nasza baza klientów starzeje się i stopniowo opuszcza miasto. Kolejki są krótsze. Sprzedaż się zmniejsza. Musimy jakoś przyciągnąć ludzi.

Od razu mówię, że naprawdę próbowałem wprowadzić tatę w dwudziesty pierwszy wiek. Przedstawiłem mu nawet parę pomysłów na reklamę w mediach społecznościowych i apek, które moglibyśmy stworzyć, żeby trochę bardziej się przebić. Ale zanim miałem szansę mu wyjaśnić, że zasadniczo mogę się tym zająć sam, tata powiedział, że musimy skupić się na sklepie, a nie na „robieniu szumu”.

– Apki i inne strony internetowe są bezużyteczne – stwierdził wtedy. – To wy się liczycie. Cała rodzina. Musimy po prostu włożyć w firmę więcej pracy.

Wciąż mnie boli, że tak szybko odrzucił moje sugestie – ale jeszcze gorszy numer wywinął nam ten cały Big League Burger.

Na wpół przytomny zabieram się do pisania tweeta. Będę szczery: dziełem sztuki bym go nie nazwał. To tylko fotka tablicy z naszym menu, na której „z dumą donosimy, że sprzedaliśmy milionową sztukę Specjału Babuni”, a obok zrzut ekranu z profilu BLB z hasłem: „nikt tak nie grilluje sera jak Babcia League”.

Mam ochotę dać upust złości w komentarzu – na przykład pisząc „za kogo wy się, do cholery, macie?!” – ale rodzice chybaby mnie zabili za takie słownictwo na profilu firmy. Ostatecznie stwierdzam, że najbezpieczniejszym podpisem, by nie narazić się na gniew rodziców, będzie „jaaasne” z ironiczną emotką. Pokazuję całość Ethanowi do zaakceptowania. Kiwa głową, imitując mój złośliwy uśmieszek, i wciska „tweetnij”.

To tylko kropla w morzu, a nasza garstka obserwujących to nic w porównaniu z czterema milionami ich. Ale czasami nawet krzyczenie w otchłań jest lepsze niż wpatrywanie się w nią z bezradnością.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:Tweet Cute

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk Redakcja: Ida Świerkocka Korekta: Beata Wójcik Projekt okładki: Anna Gorovoy Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Tweet Cute Text Copyright © 2020 by Emma Lord Published by arrangement with St. Martin’s Publishing Group. All rights reserved.

Copyright © 2022 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece sp. z o.o.

Copyright © for the Polish translation by Edyta Świerczyńska, 2022

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne Białystok 2022 ISBN 978-83-8321-082-7

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com