Córka Bogini Księżyca. Niebiańskie królestwo. Tom 1 - Sue Lynn Tan - ebook

Córka Bogini Księżyca. Niebiańskie królestwo. Tom 1 ebook

Sue Lynn Tan

4,7
44,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Urzekające fantasy inspirowane legendą o Chang'e, chińskiej bogini księżyca.

Dorastająca na Księżycu Xingyin przywykła do samotności. Nie wie, że jest ukrywana przed Niebiańskim Cesarzem, który skazał jej matkę za kradzież eliksiru nieśmiertelności. Kiedy jednak magia Xingyin zostaje wykryta, dziewczyna musi uciekać z domu.

Trafia do Niebiańskiego Królestwa, krainy cudów i tajemnic. Ukrywając swoją tożsamość, korzysta z okazji, by uczyć się u boku syna cesarza. Opanowuje łucznictwo i magię, a między nią a księciem rozkwita uczucie.

Aby ocalić matkę, Xingyin wyrusza na niebezpieczną wyprawę, stawiając czoła legendarnym stworzeniom i okrutnym wrogom. Ale kiedy dochodzi do zdrady, a zakazana magia zagraża królestwu, Xingyin musi rzucić wyzwanie samemu Niebiańskiemu Cesarzowi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 706

Oceny
4,7 (10 ocen)
8
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
forxiga

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna baśń
00
Aelin_9

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Alex_1212

Nie oderwiesz się od lektury

nie mogę się doczekać kolejnego tomu
00

Popularność




Mojemu mężowi, Toby’emu – mojemu pierwszemu czytelnikowi i partnerowi w życiu. Nie dokonałabym tego bez ciebie. A także moim dzieciom, Lukasowi i Philipowi, za pozwolenie mi pracować – c z a s a m i.

CZĘŚĆ I

1

Istnieje wiele legend o mojej matce. Niektóre mówią, że zdradziła swojego męża, wielkiego śmiertelnego wojownika, kradnąc mu eliksir nieśmiertelności, aby stać się boginią. Inne przedstawiają ją jako niewinną ofiarę, która wypiła eliksir, aby nie wpadł on w ręce złodziei. Niezależnie od tego, w którą z wersji wierzycie, moja matka, Chang’e, zyskała nieśmiertelność. Tak jak ja.

Pamiętam spokój panujący w naszym domu. Byłyśmy w nim tylko ja, wierna sługa imieniem Ping’er i moja matka, rezydująca na Księżycu. Mieszkałyśmy w pałacu zbudowanym z lśniącego białego kamienia, o kolumnach z macicy perłowej i spadzistym dachu z czystego srebra. Jego przestronne komnaty były zastawione meblami z drewna cynamonowca, którego aromatyczna woń przesycała powietrze. Pałac otaczał biały osmantusowy las z rosnącym pośrodku samotnym drzewem laurowym o mieniących się niebiańskim blaskiem nasionach. Ani wiatr, ani ptak nie mógł ich strącić – nie mogłam nawet zerwać ich sama – bo trzymały się gałęzi równie mocno jak gwiazdy firmamentu.

Moja matka była łagodna i kochająca, ale nieco wycofana, całkiem jakby nosiła w sobie jakiś wielki ból, który uczynił jej serce nieczułym. Każdego wieczoru, tuż po tym, jak zapaliła rozświetlające Księżyc latarnie, stawała na balkonie, aby spoglądać na widniejący w dole świat istot śmiertelnych. Czasem budziłam się przed świtem i widziałam, że nadal tam stoi z oczami zamglonymi wspomnieniami. Niezdolna znieść smutku malującego się na jej twarzy, otaczałam ją ramionami i przytulałam się do niej mocno; głową sięgałam jej wówczas zaledwie do pasa. Pod moim dotykiem wzdrygała się, jakby wybudzona ze snu, a potem głaskała mnie po głowie i odprowadzała z powrotem do mojego pokoju. Jej milczenie wywoływało u mnie wyrzuty sumienia – martwiłam się, że czymś ją rozgniewałam, mimo iż mało co mogło ją wytrącić z równowagi. To właśnie wtedy Ping’er wyjaśniła mi, że moja matka nie lubi, gdy przeszkadza się jej w tych chwilach samotności.

– Dlaczego? – zapytałam.

– Twoją matkę spotkała wielka strata. – Ping’er podniosła dłoń, by powstrzymać mnie od dalszych pytań. – Nie mogę ci powiedzieć nic więcej.

Myśl o jej przygnębieniu napełniała moje serce bólem.

– To trwa już tak wiele lat! – poskarżyłam się. – Czy matka kiedykolwiek dojdzie do siebie?

Ping’er przez chwilę milczała.

– Niektóre blizny sięgają głęboko, aż do naszych kości – powiedziała w końcu. – Stanowią one część tego, kim jesteśmy. Kształtują nas.

Na widok mojej smętnej miny utuliła mnie w swoich delikatnych ramionach.

– Ona jest jednak silniejsza, niż sądzisz, Gwiazdeczko. Tak samo jak ty.

Pomimo tych przelotnych zmartwień byłabym naprawdę szczęśliwa… gdyby nie towarzyszące mi bezustannie niejasne przeczucie, że w naszym życiu czegoś brakuje. Czy czułam się samotna? Być może, chociaż miałam zbyt mało czasu, by się tym przejmować. Każdego ranka matka uczyła mnie pisać i czytać. Rozcierałam tusz w kamiennym moździerzu, dopóki nie utworzyła się błyszcząca czarna pasta, a potem moja rodzicielka pokazywała mi, jak rysować każdy znak płynnymi pociągnięciami pędzla.

I chociaż te spędzane z nią chwile dawały mi wiele radości, to najbardziej podobały mi się lekcje z Ping’er. Malowanie wychodziło mi jako tako, a haftowanie dość kiepsko, ale nie miało to znaczenia, bo tym, co naprawdę pokochałam, była muzyka. Coś w sposobie, w jaki tworzyły się melodie, wzbudzało we mnie silne emocje, których jeszcze nie rozumiałam – niezależnie od tego, czy były to dźwięki strun wychodzące spod moich palców, czy nuty, które wydobywały się z moich ust. Pozbawiona towarzyszy mogących walczyć o moją uwagę, szybko opanowałam grę na flecie i qinie, siedmiostrunowej cytrze – w ciągu zaledwie kilku lat prześcigając w tej sztuce samą Ping’er. Na moje piętnaste urodziny matka podarowała mi mały flet z białego jadeitu, który nosiłam przy sobie w jedwabnym woreczku zawieszonym u pasa – nie rozstawałam się z nim ani na krok. To był mój ulubiony instrument; dźwięki, które się z niego wydobywały, były tak czyste, że nawet ptaki wzlatywały ku Księżycowi, żeby go posłuchać – chociaż jakaś mała cząstka mnie sądziła również, że przylatywały tu po to, aby popatrzeć na moją matkę.

Czasami łapałam się na tym, że wpatruję się w nią oniemiała, oczarowana doskonałością jej rysów i powabem ciała. Jej twarz miała kształt nasiona melona, a jej skóra lśniła perłowym blaskiem. Czarne jak noc oczy przybierały kształt półksiężyców pod uformowanymi w delikatne łuki brwiami, gdy się uśmiechała. Sploty ciemnych włosów, pośród których skrzyły się złote szpilki, przyozdabiała czerwonymi peoniami. Jej szata wewnętrzna miała barwę błękitu czystego nieba w samo południe, a spływająca do kostek szata zewnętrzna mieniła się bielą i srebrem. Wokół talii nosiła cynobrowy pas ozdobiony jedwabnymi frędzlami i jadeitem. Czasem, leżąc w nocy w swoim łóżku, nasłuchiwałam ich delikatnego dzwonienia, a sen przychodził szybko, gdy wiedziałam, że jest w pobliżu.

Ping’er przekonywała mnie, że jestem podobna do matki, ale to było jak porównywanie kwiatu śliwy do lotosu. Moja skóra była ciemniejsza, oczy – okrąglejsze, a broda bardziej kanciasta, z dołeczkiem na środku. Może wdałam się w ojca? Nie miałam pojęcia. Nigdy go nie poznałam.

Minęło wiele lat, nim się dowiedziałam, że moja matka, ta sama, która ocierała moje łzy, gdy się przewróciłam, i wygładzała mój pędzel, kiedy pisałam, jest Boginią Księżyca. Śmiertelnicy czcili ją, składając jej co roku ofiary podczas Święta Środka Jesieni – piętnastego dnia ósmego miesiąca księżycowego, kiedy księżyc lśnił najjaśniejszym blaskiem. Tego dnia palili modlitewne kadzidełka i przygotowywali ciasteczka księżycowe, których delikatna skórka skrywała obfitość nadzienia ze słodkiej pasty z nasion lotosu i solonych żółtek kaczych jaj, a dzieci nosiły świecące lampiony w kształcie królików, ptaków i ryb, symbolizujące światło księżyca. Tego właśnie dnia co roku stałam na balkonie, przypatrując się majaczącemu w dole światowi i wdychając upojną woń kadzidła, które wzbijało się w niebo na cześć mojej matki.

Śmiertelnicy mnie intrygowali – moja matka patrzyła na ich świat z tak wielką tęsknotą… Fascynowały mnie ich opowieści, pełne walki o miłość, o władzę, o przetrwanie – nawet jeśli nie pojmowałam w pełni przyczyn i znaczenia takich intryg, wychowana w bezpiecznym zaciszu naszego pałacu. Czytałam wszystko, co wpadło mi w ręce, ale do moich ulubionych należały opowieści o dzielnych wojownikach walczących z przerażającymi wrogami, aby chronić swoich bliskich.

Pewnego dnia, gdy przeglądałam stertę zwojów w naszej bibliotece, moją uwagę przykuł jakiś jasny błysk. Sięgnęłam po to i puls mi przyśpieszył, bo okazało się, że właśnie natrafiłam na wolumin, którego nie widziałam nigdy wcześniej. Sądząc po prostej, ręcznie szytej oprawie, było to dzieło śmiertelników. Okładka była tak wyblakła, że tylko z najwyższym trudem rozpoznałam na zdobiącej ją iluminacji łucznika mierzącego ze srebrnego łuku w dziesięć słońc na niebie, wewnątrz których dostrzegłam ledwie zauważalne ślady piór – nie, to nie były słońca… ale ptaki zwinięte w ogniste kule! Zaniosłam książkę do swojego pokoju, czując mrowienie w palcach, gdy przyciskałam zetlały papier do piersi.

Prędko opadłam na krzesło i zachłannie zaczęłam przewracać kartki, chłonąc łapczywie słowa.

Historia zaczynała się tak samo jak wiele innych opowieści o heroizmie: od straszliwego nieszczęścia, które dotknęło śmiertelny świat. Dziesięć słonecznych ptaków wzbiło się w niebo, paląc ziemię i powodując wielkie cierpienie. Spopielona gleba nie rodziła plonów, a wyschnięte rzeki nie dawały wody pitnej. Krążyły pogłoski, że zamieszkujący niebiosa bogowie patrzą na słoneczne ptaki łaskawym okiem, więc nikt nie odważył się sprzeciwić tym potężnym stworzeniom. I gdy wydawało się, że nie ma już żadnej nadziei, nieustraszony wojownik imieniem Houyi wziął swój zaczarowany lodowy łuk i posłał w niebo serię strzał, zabijając dziewięć słonecznych ptaków – i zostawiając jednego, aby oświetlał on Ziemię swoim blaskiem…

Nagle ktoś wyrwał mi książkę z rąk. Gdy podniosłam wzrok, spostrzegłam matkę – stała nade mną z wypiekami na twarzy, oddychając szybko, płytko. Zamknęła mi dłoń na ramieniu tak mocno, że jej paznokcie wpiły się w moje ciało.

– Czytałaś to?! – wykrzyknęła.

Moja matka rzadko podnosiła głos. Wpatrywałam się w nią tępo, aż w końcu udało mi się kiwnąć głową.

Wówczas cofnęła dłoń i opadła na krzesło, przyciskając palce do skroni. Wyciągnęłam rękę, żeby jej dotknąć, bojąc się, że odsunie się w złości, ona jednak ujęła tylko moją dłoń – jej skóra była zimna jak lód.

– Zrobiłam coś złego? Dlaczego nie mogę jej czytać? – spytałam z wahaniem. W tej historii nie było nic niezwykłego!

Milczała tak długo, że zaczęłam się bać, iż nie usłyszała mojego pytania, a kiedy w końcu na mnie spojrzała, jej oczy rozświetlał osobliwy blask, jaśniejszy od gwiazd.

– Nie zrobiłaś nic złego – zapewniła mnie dziwnie zduszonym głosem. – Łucznik Houyi… to twój ojciec.

Mój umysł przeszył nagły błysk, a jej słowa zadźwięczały mi w uszach ogłuszającym hukiem. Gdy byłam młodsza, często pytałam ją o mojego ojca, lecz za każdym razem milkła, dziwnie nachmurzona, aż w końcu przestałam pytać. Matka skrywała w sercu wiele tajemnic, którymi się ze mną nie dzieliła. Aż do teraz.

– Mój… ojciec? – Gdy wypowiedziałam te słowa, pierś przeszyła mi błyskawica bólu.

Tymczasem matka zamknęła książkę; jej spojrzenie spoczęło na dłużej na okładce. Obawiając się, że lada chwila wyjdzie, sięgnęłam po porcelanowy czajniczek i nalałam jej filiżankę herbaty. Była zimna, ale popijała ją bez słowa skargi.

– W Krainie Śmiertelnych darzyliśmy się nawzajem uczuciem – zaczęła cichym, łagodnym głosem. – Ciebie również kochał, jeszcze nim przyszłaś na świat. Teraz zaś… – Urwała, mrugając zawzięcie.

Trzymałam ją za rękę – zarówno aby ją pocieszyć, jak i w ramach delikatnego przypomnienia, że nadal jestem tuż obok.

– …teraz zaś jesteśmy rozdzieleni, już na wieczność.

Ledwo mogłam się skupić – myśli krążyły w mojej głowie jak oszalałe, a emocje wzbierały w piersi nagłą falą. Odkąd sięgałam pamięcią, mój ojciec był niewiele ponad cieniem wspomnienia w moim umyśle. Jakże często śniłam o tym, że siedzi naprzeciwko mnie podczas naszych wspólnych posiłków… albo spaceruje ze mną ramię w ramię pośród kwitnących drzew. Za każdym razem gdy się budziłam, ciepło, które czułam w piersi, rozpływało się w pustce i bólu. Dziś wreszcie poznałam jego imię i dowiedziałam się, że mnie kochał.

Nic dziwnego, że moja matka przez cały czas wydawała się tak udręczona, osaczona przez wspomnienia. Co właściwie stało się z moim ojcem? Czy nadal przebywał w Krainie Śmiertelnych? Jak to się stało, że trafiliśmy tu wraz z matką? Powstrzymałam się jednak od zadania dręczących mnie pytań, podczas gdy moja matka ocierała łzy. Och, jak bardzo chciałam poznać odpowiedzi…! Nigdy w życiu nie skrzywdziłabym jej, żeby zaspokoić egoistyczną ciekawość.

CZAS BYŁ DLA NIEŚMIERTELNYCH tym, czym deszcz dla bezkresnego oceanu. Żyłyśmy spokojnie i wygodnie, a lata mijały, jakby były tygodniami. Kto wie, ile dziesięcioleci upłynęłoby nam jeszcze w ten sposób, gdyby moje życie nie pogrążyło się nagle w otchłani chaosu niczym liść zerwany z gałęzi przez wiatr?

To był jasny, pogodny dzień, przez okna do mojego pokoju wpadało słońce. Odłożyłam właśnie swój lakierowany qin i przymknęłam oczy, żeby odpocząć. Tak jak czasem mi się to zdarzało, i dziś w moim umyśle rozbłyskiwały srebrzyste plamki światła, dręcząc mnie i nie dając mi spokoju – całkiem jak zapach osmantusa, który co ranek ciągnął mnie do lasu. Miałam ochotę ku nim sięgnąć… ale wówczas przypomniałam sobie surowe przykazanie mojej matki: „Trzymaj się od nich z dala, Xingyin – mówiła rozkazującym tonem, który był jednocześnie dziwnie błagalny; była przy tym blada, jej skóra miała wręcz popielaty odcień. – To zbyt niebezpieczne. Zaufaj mi: one znikną”.

Obiecałam jej wówczas, że tak właśnie zrobię – i przez lata sumiennie dotrzymywałam słowa. Ilekroć kusiły mnie srebrne błyski, próbowałam się skupić bez reszty na innych rzeczach – piosence lub książce, którą ostatnio czytałam – dopóki nie przejaśniło mi się w głowie i błyski nie zniknęły.

Za każdym razem było mi jednak trudniej, świetlne plamki rozbłyskiwały jaśniej, a ich zew był bardziej kuszący. Trudno było się im oprzeć – chęć sięgnięcia ku nim stawała się niemal obezwładniająca.

Jakże jasno lśniły dzisiaj, jakby wyczuwając moje wahanie, niespokojne tętnienie krwi w moich żyłach! Ostatnio coraz częściej tak się czułam – jakaś cząstka mnie tęskniła za… czymś nienazwanym. Może za zmianą? Mimo wszystko tu nigdy nic się nie zmieniało. Nie działo się nic niespodziewanego.

Światełka nie wydawały się niebezpieczne. Czy moja matka mogła się mylić?

Ostrzegała mnie wcześniej przed niezliczonymi rzeczami, tak nieszkodliwymi jak wspinanie się na drzewa czy bieganie pałacowymi korytarzami, być może przypominając sobie związane z nimi niebezpieczeństwa ze swojego śmiertelnego dzieciństwa. Zbliżyłam się do blasku rozświetlającego mój umysł – byłam bliżej niego niż kiedykolwiek wcześniej – i nagle poczułam, jakby coś sięgnęło ku mnie, schwyciło mnie i spróbowało mnie… odciągnąć? Czy to był strach? A może poczucie winy?

W tym momencie jednak, nie bacząc na nic, traktowałam te wrażenia, jakby były zaledwie uciążliwymi pajęczynami, które można zniszczyć machnięciem ręki. Stałam na skraju urwiska, balansując na krawędzi. W moich żyłach pulsował rwący nurt, między uszami odbijały się niespokojnym echem szepty. Pochylając się naprzód, sięgnęłam… tylko po to, aby zobaczyć, jak lśniące srebro rozprasza się niczym światło gwiazd wraz z pierwszym brzaskiem.

Otworzyłam oczy, a wszystkie narządy zmysłów napełniały moje ciało dziwnym mrowieniem. Nie miałam pojęcia, jak długo tak siedziałam, kompletnie oszołomiona. Za oknem wieczorne słońce zasnuwało niebo nitkami różu i złota. Dreszcz przeminął, a w piersi coraz mocniej ciążyło mi poczucie winy. Złamałam daną matce obietnicę. A co gorsza, miałam ochotę zrobić to ponownie.

Te światła… nie były niebezpieczne – stanowiły część mnie, wiedziałam to teraz z niezachwianą pewnością. Dlaczego mnie przed nimi ostrzegała?

Zapytam ją o to, postanowiłam, wstając. Jestem już wystarczająco dorosła, żeby wiedzieć.

Nim jednak wyszłam z pokoju, wokół mnie wezbrała jakaś dziwna energia, jeżąc mi włoski na karku; czułam, jak w przestrzeni dookoła kłębią się i zmieniają kształty aury nieśmiertelnych – niczym chmury na niebie. Nie potrafiłam stwierdzić, jak wiele ich było, ale miałam pewność: jedna z nich lśni jaśniej od reszty, znacznie mocniej niż aura mojej matki czy Ping’er.

Kto do nas przyszedł?

Gdy otworzyłam drzwi, do środka jak burza wpadła matka. Cofnęłam się, wpadając po drodze na krzesło. Czy odkryła, czego się właśnie dopuściłam? Czy przyszła, żeby mnie zbesztać?

Zwiesiłam głowę.

– Przepraszam, matko – bąknęłam. – Te światła…

Chwyciła mnie za ramiona.

– Mniejsza o to, Xingyin. Mamy gości. Nie mogą się dowiedzieć, że tu jesteś. Że jesteś moją córką.

Puls przyśpieszył mi na samą myśl o szansie na poznanie kogoś nowego, jednak wówczas dotarło do mnie znaczenie jej słów i ton jej głosu. Moje podekscytowanie prysło jak bańka mydlana.

– Nie chcesz, żebym poznała twoich przyjaciół?

Puściła mnie, a jej rysy twarzy stwardniały do tego stopnia, że jej oblicze wyglądało jak wyrzeźbione z marmuru.

– To nie przyjaciele. Ona… jedna z nich jest cesarzową Niebiańskiego Królestwa. Nie wie o tobie. Nikt nie wie o twoim istnieniu. A my nie możemy pozwolić im cię znaleźć!

Jej słowa – wypowiadane w pośpiechu – zaskoczyły mnie pomimo podniecenia, które zatliło się we mnie na nowo. Czytałam, że Niebiańskie Królestwo było najpotężniejszym z ośmiu królestw Krainy Nieśmiertelnych, osadzonym w samym sercu krainy niczym cenna łza. Jego cesarz i cesarzowa mieszkali w pałacu, który unosił się na skraju chmur, skąd rządzili niebianami i śmiertelnikami oraz obserwowali słońce, księżyc i gwiazdy. Przez cały nasz pobyt tutaj nigdy nie raczyli przekroczyć progu naszego odległego domostwa, skąd więc ta niespodziewana wizyta?

I dlaczego musiałam się ukryć?

Dziwne pulsowanie w dole brzucha szybko rozprzestrzeniało się po moim ciele, wspinało lodowatymi wiciami w górę kręgosłupa.

– Czy coś jest nie tak? – spytałam z nadzieją, że zaprzeczy.

Ona jednak tylko dotknęła delikatnie mojego policzka.

– Wyjaśnię ci wszystko później. Na razie zostań w swoim pokoju i ani mru-mru.

Gdy kiwnęłam głową, wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie odpowiedziała na moje pytanie.

Otworzyłam ponownie książkę, ale odłożyłam ją, przeczytawszy trzykrotnie tę samą linijkę. Szarpnęłam odruchowo strunę qinu – i niemal natychmiast przycisnęłam ją palcem, żeby stłumić dźwięk. Wpatrywałam się w zamknięte drzwi i stopniowo ogarniała mnie paląca ciekawość, odsuwająca strach na dalszy plan. Powoli podeszłam bliżej i odrobinę rozsunęłam drzwi. Obiecałam sobie, że zerknę tylko raz na Niebiańską Cesarzową i wrócę do swojego pokoju. Kto wie, kiedy następny raz będę miała okazję ją zobaczyć – jedną z najpotężniejszych nieśmiertelnych w królestwie? Może nawet będzie dziś miała koronę Feniksa, wykonaną podobno ze szczerozłotych piór i ozdobioną setką lśniących pereł?

Cicha jak cień, przeszłam na palcach długim korytarzem wiodącym z mojego pokoju do Sali Srebrnej Harmonii – najwspanialszego pokoju w naszym Pałacu Czystego Światła, o marmurowej posadzce, z jadeitowymi lampami i jedwabnymi zasłonami. Aurę nieskazitelnej elegancji ocieplały nieco drewniane kolumny o bogato zdobionych srebrnych podstawach. Oczyma duszy zawsze widziałam, jak zabawiamy tu naszych gości… których nigdy nie mieliśmy. Aż do teraz.

Zza rogu dobiegł cichy głos i wytężyłam słuch, by usłyszeć słowa:

– Mam nadzieję, że zastaję cię w dobrym zdrowiu, Chang’e. – Serdeczny ton Niebiańskiej Cesarzowej mnie zaskoczył. Wcale nie brzmiała tak przerażająco, jak sobie wyobrażałam!

– Tak, Wasza Niebiańska Mość. Dziękuję za troskę – odparła moja matka ze sztucznym entuzjazmem.

Po tej wymianie uprzejmości nastąpiła krótka cisza. Skulona pod ścianą, wyciągnęłam szyję, żeby zajrzeć do pokoju. Moja matka klęczała na podłodze z nisko pochyloną głową, a naprzeciwko niej, na tronie Chang’e, zasiadała kobieta, która musiała być Niebiańską Cesarzową.

Nie miała korony – jej głowę zdobiło wyszukane nakrycie głowy wykonane z wysadzanych klejnotami liści i kwiatów, podzwaniających cicho, kiedy się poruszała. Wpatrywałam się w nie, oczarowana, nie mogąc oderwać od niego wzroku, gdy na moich oczach jeden z pączków się rozwinął i przeobraził w piękną ametystową orchideę. Palce cesarzowej zdobiły złociste nasadki na paznokcie, ostre i zakrzywione niczym szpony jastrzębia, a srebrzysty haft na jej fioletowej szacie mienił się w promieniach zachodzącego słońca wpadających przez okna. W przeciwieństwie do delikatnej i spokojnej aury mojej matki jej była silna, pulsująca żarem. Cesarzowa wyglądała olśniewająco, ale barwa jej lśniących ust, kontrastująca mocno z bielą jej skóry, nasuwała skojarzenia ze śladami krwi przelanej na świeżym śniegu.

Stosownie do jej wysokiej pozycji nie przybyła sama. Za towarzystwo miała sześciu ustawionych za jej plecami sług, a także wysokiego nieśmiertelnego mężczyznę o cerze ciemniejszej od pozostałych. Jego czarna czapka była przyozdobiona płaskimi kawałkami bursztynu, na granatowych szatach nosił brązowy pas, a dłonie miał obleczone białymi rękawiczkami. Nie wiedziałam nic o Niebiańskim Dworze, ale sądząc po wyglądzie tego mężczyzny, jego pozycja była wyższa od pozostałych. Mimo to miał w sobie coś, co mi się nie podobało, i gdy omiótł ściany pokoju spojrzeniem jasnobrązowych oczu, skuliłam się odruchowo, przywierając mocniej plecami do ściany.

Po krótkiej przerwie cesarzowa odezwała się ponownie. Jej głos był teraz zimny i ostry niczym kawałek nieoszlifowanego jadeitu.

– Chang’e, wykryliśmy w tej okolicy dziwne zakłócenie energii. Czyżbyś używała jakichś tajnych mocy, czy może ukrywasz zakazanego gościa, łamiąc zasady swojego uwięzienia?

Na dźwięk jej głosu i sposobu, w jaki się wypowiadała, odruchowo zamarłam, ściągając sztywno łopatki. Miałam wrażenie, że każde z jej słów przepaja jakaś niezdrowa żarliwość, jakby ta kobieta napawała się tym, iż może złapać moją matkę na gorącym uczynku. Cesarzowa czy nie, jak śmiała mówić do niej w ten sposób? Wszak moja matka była Boginią Księżyca, czczoną i kochaną przez niezliczonych śmiertelników! Nikt jej tu nie więził! To miejsce było czymś więcej niż naszym domem – to były jej włości. Któż zapalał każdej nocy księżycowe latarnie? Dla kogo kołysały się i szeleściły drzewa, gdy przechodziła obok nich? Jak mogła robić w tym miejscu coś wbrew prawu…?

– Wasza Niebiańska Mość, musiało zajść jakieś nieporozumienie. Moje moce są słabe, jak zresztą doskonale wiesz. I nikogo tu nie ukrywam. Kto śmiałby tu przychodzić? – odparła spokojnie moja matka.

– Ministrze Wu? Podziel się z nami swoim odkryciem – poleciła cesarzowa.

Usłyszałam kroki, a potem głos ministra:

– Wykryto dziś silną zmianę w aurze Księżyca. O skali nieporównywalnej z niczym, z czym miałem do czynienia w całej swojej karierze. To nie może być przypadek. – W jego uprzejmym głosie wyczuwałam podekscytowanie.

Czy naprawdę podzielał radość cesarzowej z tego, że moja matka może mieć kłopoty?

Na samą myśl o tym, pomimo skręcającego mi trzewia niepokoju, ogarniał mnie palący gniew.

To uczucie, które pochłonęło mnie wcześniej, gdy sięgnęłam ku światłom… szept w powietrzu… Czy to możliwe, że właśnie to ich tu sprowadziło?

– Mam nadzieję, że nasza pobłażliwość cię nie ośmieliła – wycedziła cesarzowa lodowatym tonem. – I tak spotkało cię szczęście, że w ramach kary za kradzież eliksiru nieśmiertelności twojego męża zostałaś tu uwięziona. Umknęłaś przed ognistą chłostą i karą płomieni. Wszystko zmieni się jednak, jeśli tylko odkryjemy, że znowu coś knujesz. Przyznaj się teraz, a być może okażemy ci miłosierdzie – naskoczyła na moją matkę, mącąc ciszę i spokój naszego domostwa.

Odruchowo przycisnęłam pięść do ust, żeby stłumić odgłos gwałtownie zaczerpniętego tchu. Nigdy nie pytałam matki, w jaki sposób uzyskała nieśmiertelność, wyczuwając, że ten temat sprawia jej ból. Jednak od chwili, w której przeczytałam opowieść o słonecznych ptakach, nie dawało mi spokoju jedno pytanie: gdzie się podziewał mój ojciec? Gdy usłyszałam, że został pozbawiony eliksiru, a o jego kradzież oskarżono moją matkę… coś we mnie pękło. Cesarzowa jest w błędzie, powtórzyłam stanowczo w duchu, tłumiąc w zarodku wątpliwości i myśli o zdradzie.

Na dźwięk tych podłych oskarżeń moja matka ani drgnęła… jednak nie próbowała też zaprzeczać. Czy była przyzwyczajona do takiego traktowania przez cesarzową? Gdy ponownie zajrzałam do komnaty, zobaczyłam, jak składa niski ukłon, przyciskając wnętrza dłoni i czoło do posadzki.

– Wasza Niebiańska Mość, ministrze Wu. Być może to zjawisko jest spowodowane ostatnim układem gwiazd. Konstelacja Lazurowego Smoka weszła na ścieżkę Księżyca, co mogło zniekształcić nasze aury. Kiedy koniunkcja minie, wszystko powinno wrócić do normy. – Mówiła jak uczona, która bada niebo, chociaż wiedziałam, że nie interesują jej te sprawy.

Nastała cisza, przerywana jedynie rytmicznym stukaniem, gdy złote szpony cesarzowej uderzały o miękkie drewno podłokietnika. W końcu władczyni wstała, a jej słudzy natychmiast otoczyli ją wianuszkiem.

– Może i tak, wiedz jednak, że przybędziemy tu ponownie. Zbyt długo byłaś sama.

Cieszyłam się, że odchodzą, mimo groźby, która czaiła się w słowach cesarzowej niczym zadzierzgnięty ciasno jedwabny sznur. Niezdolna dłużej słuchać, wróciłam ukradkiem do swojego pokoju, położyłam się na łóżku i zapatrzyłam w widok za oknem. Niebo przybrało już tę przelotną barwę szarego fioletu towarzyszącą przemianie dnia w noc. Mój umysł był dziwnie otępiały, chociaż wciąż wyczuwałam niknięcie tych nieznajomych aur. Chwilę później drzwi do pokoju się rozsunęły i do środka weszła moja matka z twarzą bielszą od otaczających nas kamiennych ścian.

Targające mną wątpliwości zniknęły bez śladu. Nie wierzyłam już w ani jedno słowo Niebiańskiej Cesarzowej.

Moja matka nigdy nie zdradziłaby ojca. Nawet dla nieśmiertelności.

Wstałam z łóżka i podeszłam do niej. Dorównywałam jej już niemal wzrostem.

– Matko? Słyszałam, co mówiła cesarzowa…

Zarzuciła mi ręce na szyję i przytuliła mnie mocno, a ja padłam w jej objęcia, zalana falą ulgi, że nie jest na mnie zła – nawet jeśli czułam, że jej ciało jest napięte jak struna.

– Nie mamy wiele czasu – szepnęła, zdyszana. – Cesarzowa może tu w każdej chwili wrócić ze swoimi żołnierzami.

– Ale… co mogą nam zrobić? Przecież nie mamy nic na sumieniu! – Żołądek ścisnął mi się pod wpływem spazmu niepokoju. – Czy jesteśmy tu uwięzione? Co cesarzowa miała na myśli, mówiąc o eliksirze?

Matka odchyliła się w tył, żeby móc na mnie spojrzeć.

– Xingyin, nie jesteś tu więźniem. Ale ja tak. Niebiańska Cesarzowa obdarzyła twojego ojca eliksirem nieśmiertelności za zabicie słonecznych ptaków i ocalenie świata. Houyi nie wypił go jednak, bo wystarczyłoby go tylko dla jednej osoby, a nie chciał wznosić się w przestworza beze mnie. Byłam w ciąży. Wydawało się, że nie możemy być szczęśliwsi. Ukrył więc eliksir… tylko ja wiedziałam gdzie. – Po chwili milczenia podjęła łamiącym się głosem: – Ale moje ciało było zbyt słabe, by utrzymać cię przy życiu. Lekarze powiedzieli nam, że… możemy nie przeżyć porodu. Houyi im nie uwierzył. Nie chciał się poddawać, prowadzał mnie po kolejnych lekarzach, szukając innej możliwości, ja jednak w głębi duszy wiedziałam, że specjaliści mają rację. – Urwała ponownie, a zbolały wyraz jej oczu powiedział mi, że sięga do wspomnień. Bolesnych. – Gdy wezwano go na wojnę, zostałam sama. I wtedy się zaczęło: późną nocą, o wiele za wcześnie. Moje ciało przeszył taki ból, że ledwie mogłam krzyczeć. Tak bardzo bałam się śmierci… utraty ciebie…

Kiedy zamilkła, nie zdołałam powstrzymać pytania, które cisnęło mi się na usta:

– Co się wydarzyło?

– Wyjęłam z kryjówki eliksir, rozpieczętowałam go i wypiłam.

W ciszy, która zapanowała po jej słowach, słyszałam tylko bicie własnego serca. Trzymałam ją za ręce, ale moje dłonie nie ogrzewały już jej dłoni – były zimne jak lód. Tak samo jak jej.

– Czy nienawidzisz mnie, Xingyin? – spytała drżącym głosem. – Za to, że zdradziłam twojego ojca?

A więc cesarzowa mówiła prawdę… Przez moment nie byłam w stanie się ruszyć – wnętrzności skręciły mi się w ciasny węzeł. Nawet gdyby nie wypiła eliksiru, może i tak byśmy przeżyły. A moja rodzina nie zostałaby rozbita. Wiedziałam jednak, jak bardzo matka kochała mojego ojca. Jak mocno opłakiwała jego stratę. I niezależnie od wszystkiego byłam wdzięczna losowi za to, że żyję.

Odsunęłam na bok ostatnie wątpliwości.

– Nie, matko – powiedziałam. – Uratowałaś nas.

Patrzyła niewidzącym wzrokiem gdzieś w dal, zatopiona we wspomnieniach.

– Myśl o porzuceniu twojego ojca… och, jak bardzo to bolało! Mimo to nie chciałam umierać. I nie mogłam pozwolić umrzeć tobie. Dopiero później się dowiedziałam, że prezenty od Niebiańskiego Cesarza miały swoją cenę. Że takich decyzji nie powinni podejmować śmiertelnicy. Cesarz był wściekły za to, że to ja stałam się nieśmiertelna zamiast twojego sławnego ojca. Cesarzowa oskarżyła mnie o zdobycie podstępem nieśmiertelności, na którą nie zasłużyłam…

– Czy wyjaśniłaś im, co się naprawdę stało? – zapytałam. – Na pewno gdyby usłyszeli, że chciałaś nas w ten sposób ocalić…

– Nie ośmieliłam się tego zrobić. Cesarzowa wydawała się wściekła, jakby żywiła urazę do twojego ojca. Oskarżyła go nawet o niewdzięczność za to, że odrzucił dar cesarza! Wówczas zorientowałam się, że próbowała go raczej ukarać, niż nagrodzić za zabicie słonecznych ptaków. Nie zawahałaby się skrzywdzić ciebie. Jak mogłam im powiedzieć o twoim istnieniu? Aby uchronić cię przed ich gniewem, trzymałam twoje narodziny w sekrecie. Przyznałam się do kradzieży eliksiru. Za karę zostałam zesłana na Księżyc: rzucono na mnie zaklęcie, które wiąże mnie z tym miejscem na wieki. Nie mogę go opuścić, nieważne, jak bardzo bym tego chciała. – Po chwili, nieco ciszej, dodała: – Pałac, z którego nie możesz uciec, jest więzieniem.

Z najwyższym trudem łapałam oddech – moja pierś falowała gwałtownie, gdy próbowałam zaczerpnąć tchu. Czułam się jak ryba wyrzucona na brzeg. Aż do tego momentu byłam przekonana, że nasze życie jest takie spokojne, bezpieczne, pozbawione wszystkich tych zagrożeń, o których czytałam w moich książkach. Nagła świadomość, że ściągnęliśmy na siebie gniew najpotężniejszych nieśmiertelnych w królestwie, wstrząsnęła mną do głębi.

– Ale… dlaczego cesarzowa zjawiła się tu dopiero dzisiaj, po tak długim czasie?

– Nasze aury wyrastają z naszej siły życiowej, emanują z rdzenia magii. To właśnie te światła, które widzisz w swoim umyśle. Odkąd się urodziłaś, staraliśmy się ukryć twoją moc. Jednak pomimo wszystkich naszych wysiłków cesarzowa cię dziś wyczuła.

Ścisnęło mnie w gardle.

– Nie wiedziałam… – wymamrotałam. – To wszystko moja wina.

Jakże głupio i lekkomyślnie się zachowałam! Byłam znudzona, więc zignorowałam ostrzeżenie matki, złamałam obietnicę i naraziłam nas na najwyższe niebezpieczeństwo.

– Ja też jestem winna – westchnęła matka. – Mówiłam ci, byś nie sięgała po swoją magię, ale powinnam była wyjaśnić ci dlaczego. Wytłumaczyć, że to mogłoby cię zdradzić. W każdym razie i tak by w końcu do tego doszło. Z roku na rok stajesz się coraz potężniejsza. Jeśli cię znajdą, ukażą nas znacznie surowiej, nie mam co do tego wątpliwości. O swój los aż tak się nie boję, ale wolę nie myśleć, co zrobiliby z tobą, nieśmiertelnym dzieckiem, które nigdy nie miało takie być.

– Czy możemy coś zrobić? Cokolwiek?

– Wyjście jest tylko jedno. Musisz opuścić to miejsce.

Poczułam się, jakby całe moje ciało pokryła cienka warstewka lodu – niczym jezioro, które nagle ścina mróz. Już nigdy więcej nie ujrzeć mojej matki… Sama myśl o rozstaniu z nią była bardziej niż przerażająca.

– Ja… Czy naprawdę nie mogę z tobą zostać? – Jęknęłam, zrozpaczona. – Ukryję się. A ty będziesz mnie szkolić, żebym lepiej maskowała swoje zdolności.

– Nie możemy tego zrobić. Słyszałaś, co powiedziała cesarzowa. Teraz będą nas obserwować jeszcze baczniej. Jest już za późno…

– Ale może ci uwierzyli! Może ich przekonałaś i naprawdę już nie wrócą? – spytałam w akcie desperacji, z dziecinną nadzieją.

– Być może zapewniłam nam nieco dodatkowego czasu. Ale cesarzowa nie zjawiłaby się tu, gdyby nie miała ku temu powodu. Oni wrócą. I to niebawem. – Głos uwiązł jej w gardle, nabrzmiały od emocji. – Nie zdołamy cię ochronić. Nie jesteśmy wystarczająco silne.

– Ale… dokąd mam pójść? I kiedy znowu cię zobaczę? – Każde słowo, które padało z moich ust, było jak kolejny cios, nadający coraz wyraźniejszy kształt koszmarowi, w jaki zmieniała się moja przyszłość.

– Ping’er zabierze cię do swojej rodziny na Morzu Południowym. – Moja matka mówiła teraz łagodnie, siląc się na entuzjazm i spokój, jakby próbowała przekonać nas obie, że wszystko jakoś się ułoży. – Słyszałam, że ocean jest naprawdę piękny. Będziesz tam wiodła dobre życie, wolne od trosk, które nad nami zawisły.

Ping’er opowiedziała mi wszystko, co wiedziała o krainach za morzem, pobudzając moją spragnioną przygód wyobraźnię. Wielka woda została podzielona na cztery domeny, rozciągające się od wschodniego do południowego brzegu oceanu; od klifów na zachodzie aż po tereny na północy. Byłam zafascynowana jej opowieściami o istotach, które żyją w lśniących miastach pod wodą lub na złocistych wybrzeżach. Jak często marzyłam o ich eksplorowaniu…!

Nigdy jednak nie sądziłam, że dokonam tego, zmuszona do ucieczki z własnego domu. Jaki pożytek z przygód, gdy nie ma się nikogo, z kim można by się nimi podzielić?

Matka zacisnęła palce na mojej dłoni, wyrywając mnie z zamyślenia.

– Nigdy nie możesz nikomu wyjawić, kim jesteś. Niebiański Cesarz ma wszędzie swoich informatorów. Samo twoje istnienie uznałby za niewybaczalną zniewagę.

Mówiła teraz szybko, nagląco, wpatrując się we mnie natarczywie, dopóki nie wymusiła na mnie obietnicy. Wówczas pochyliła się ku mnie i zapięła wokół mojej szyi złoty naszyjnik z małym jadeitowym krążkiem. Miał barwę wiosennych liści, a na jego powierzchni wyrzeźbiono sylwetkę smoka. Potarłam chłodny kamień, czując pod palcami cienkie pęknięcie na jego krawędzi.

– Należał do twojego ojca – wyjaśniła matka, a jej oczy były przy tym ciemne jak bezksiężycowa noc. – Nie mów nikomu, kim jesteś – powtórzyła. – Ale i nigdy o tym nie zapominaj.

Przyciągnęła mnie do siebie i pogładziła czule moje włosy. Tchórzliwie spuściłam głowę, nie chcąc patrzeć, jak odchodzi – i żałując jednocześnie, że ta chwila nie może trwać wiecznie. Pogładziła mnie ostatni raz wierzchem dłoni po policzku… a potem nie było już nic poza nieskończenie bolesną pustką.

Opadłam na podłogę i otoczyłam kolana ramionami. Och, jak bardzo chciałam krzyczeć, wyć i bić pięściami w ziemię! Zasłoniłam usta dłonią, żeby stłumić szloch, ale nie starałam się powstrzymać łez, tylko pozwoliłam, by swobodnie spływały po moich policzkach. W ciągu jednej nocy – czasu potrzebnego księżycowemu kwiatowi, aby zakwitnąć i przekwitnąć – moje życie wywróciło się do góry nogami. Ścieżka, którą szłam przez życie i która do tej pory wydawała mi się prostą drogą, skręciła niespodziewanie w gąszcz, a ja się w nim zgubiłam.

W pokoju było ciemno; zapadła już noc. Księżyc wciąż spowijały cienie, bo latarnie jeszcze się nie paliły. Dziś wieczór wzejdzie późno…

Świadomość, że czas nagli, zmobilizowała mnie do działania. Nie chciałam zostać zdemaskowana, jeśli miało to narazić matkę i Ping’er na nieprzyjemności. I chociaż nieśmiertelnych rzadko skazywano na śmierć, to na wspomnienie gróźb cesarzowej aż skuliłam się w sobie ze strachu.

Ping’er pomogła mi spakować rzeczy w dużą chustę.

– Nie możesz wziąć za dużo. I nic na tyle zbytkownego, by wzbudziło podejrzenia. – Oczy miała zaczerwienione od łez, ale na widok mojej zbolałej miny dodała prędko: – Na Morzu Południowym będziesz bezpieczna. Ukryta tak dobrze jak gwiazda w niebiosach. Moja rodzina zatroszczy się o ciebie i nauczy wszystkiego, co musisz wiedzieć.

Zawiązała mocno rąbki zawiniątka, tworząc tobołek, który zarzuciła mi na ramię.

– Gotowa?

Nie chciałam odchodzić. Mimo to, otępiała i na wpół zobojętniała, kiwnęłam głową – co więcej mogłam zrobić? Nie miałam nawet prawa winić losu za to, co się wydarzyło, skoro sama go na siebie sprowadziłam.

Gdy wraz z Ping’er opuszczałyśmy pałac, kierując się ku gąszczowi osmantusów, obejrzałam się za siebie – ostatni raz. Mój dom nigdy nie wydawał mi się piękniejszy niż teraz, gdy starałam się wyryć w pamięci każdy jego detal, położenie każdego kamienia, z którego go wzniesiono. Teren wokół niego oblewał blask tysięcy latarni, srebrzyste dachówki odbijały światło gwiazd. A na balkonie, z którego oglądałam świat w dole, stała szczupła postać w bieli.

Spojrzenie mojej matki nie było jednak utkwione w Krainie Śmiertelnych – zamiast tego patrzyła na mnie z dłonią uniesioną w geście pożegnania. Ignorując Ping’er, nagląco ciągnącą mnie za rękaw, padłam na kolana i skuliłam się, przyciskając czoło do miękkiej ziemi. Moje usta się poruszyły, składając cichą przysięgę: wrócę tu. I uwolnię moją matkę. Nie miałam pojęcia, jak tego dokonam, ale wiedziałam jedno: że będę próbowała każdym znanym mi sposobem, ze wszystkich sił.

Nie rozstawałyśmy się na zawsze. Kiedy ruszyłam wraz z Ping’er ku chmurze, która miała nas zabrać w dalszą podróż, serce przeszył mi ból – tak ostry i dojmujący, że niemal pękło, utrzymywane w całości jedynie cieniutką nitką nadziei.

2

Wciągnęłam głęboko w płuca powietrze – tak świeże, a jednak dziwnie jałowe, pozbawione choćby nuty aromatu. Gdy chmura mknęła po niebie, zatoczyłam się, chwytając kurczowo ramienia Ping’er. Jakże dziwna była noc nierozświetlona blaskiem latarni… Jeszcze tego ranka strach był obcym mi uczuciem, a teraz przepełniał mnie, podchodząc aż do gardła. Na szczęście wilgotny tuman chmury pod stopami nie ustępował pod moim ciężarem – zamiast tego był zwarty i twardy jak ziemia, więc musiałam strzec się jedynie silnych podmuchów wichru targającego moimi szatami.

Wiedziałam, że podróż ku Morzu Południowemu – poza granice Niebiańskiego Królestwa, za bujne lasy Królestwa Feniksa – będzie długa. Miałyśmy się udać daleko poza granice Złotej Pustyni, ciągnących się jak okiem sięgnąć piaszczystych połaci graniczących z przerażającym Królestwem Demonów. „Jak kiedykolwiek jeszcze odnajdę drogę do domu?, zastanawiałam się i wówczas do mnie dotarło, że nikt oprócz mnie nie sądzi, bym w ogóle miała wrócić.

W oddali zalśniło morze świateł, wyrywając mnie z ponurych myśli.

– Niebiańskie Królestwo – wyszeptała Ping’er.

Kiedy uderzył w nas gwałtowny podmuch wiatru, obejrzała się przez ramię i zobaczyłam, że jest blada jak papier. Również się odwróciłam, wpatrzona czujnie w mrok. W naszą stronę mknęła duża chmura, na której majaczyło sześć rozmytych sylwetek nieśmiertelnych. Ich zbroje lśniły bielą i złotem, jednak w ciemności nie widziałam ich twarzy.

– Żołnierze! – jęknęła Ping’er i serce zaczęło mi walić jak młotem.

– Czy to nas szukają?

Schwyciła mnie i zasłoniła własnym ciałem.

– Mają na sobie zbroje niebian. Z pewnością przybyli tu na rozkaz cesarzowej. Nie wychylaj się! Trzymaj się nisko. Spróbuję im uciec.

Przywarłam do wilgotnej powierzchni chmury, starając się jak najmocniej wniknąć w jej chłodne warstwy. Jakaś cząstka mnie cieszyła się, że nie widzę żołnierzy, jednak skóra cierpła mi z przerażenia na samą myśl o tym, co wydarzy się za moment. Ping’er przymknęła oczy, a z jej dłoni wystrzelił wąski promień światła. Aż do dziś nie widziałam, by używała magii – być może po prostu dlatego, że wcześniej nie było takiej potrzeby. Nasza chmura pomknęła naprzód… ale po chwili znów zwolniła, stanowczo za szybko.

Skórę Ping’er zrosił pot.

– Nie dam rady sprawić, by leciała szybciej – jęknęła. – Nie jestem dość silna. Jeśli nas złapią… odkryją, kim jesteśmy.

– Czy są już blisko? – Odwróciłam się, żeby zerknąć za siebie, i od razu tego pożałowałam.

W dłoniach żołnierzy, którzy zbliżali się do nas z każdą chwilą, skrzyła się stal. Już wkrótce nas dogonią. Ktoś rozpozna Ping’er. Zaczną zadawać pytania. Nie umiałam kłamać – brakowało mi doświadczenia, bo nie miałam kiedy go zdobyć: wystarczyło jedno surowe spojrzenie mojej matki, bym wyśpiewała całą prawdę. W moim umyśle zaczęły się kłębić ponure wizje żołnierzy wdzierających się do naszego domu i wywlekających z niego skutą łańcuchami matkę. Oczyma duszy zobaczyłam trzaskający bicz błyskawicy chłoszczący jej plecy i rozcinający skórę, krew plamiącą biały jedwab jej szat… Niemal się zadławiłam, gdy poczułam w gardle falę żółci.

Wbiłam paznokcie w poduszki dłoni. Nie mogę pozwolić, by nas schwytali. Nie dam im skrzywdzić Ping’er ani matki… I nawet jeśli byłam słaba, miałam pewien pomysł na to, jak tego dokonać – choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką przyjdzie mi zrobić w życiu.

Zacisnąwszy zęby tak mocno, że niemal rozbolała mnie szczęka, wycedziłam:

– Ping’er, wysadź mnie tutaj.

Patrzyła na mnie, jakbym postradała zmysły.

– Absolutnie! To Niebiańskie Królestwo! Musimy dotrzeć do Morza Południowego! Musimy…

Mój spokój prysnął jak bańka mydlana. Szarpnęłam ją z całej siły za rękę, pociągając w dół.

– Nie zdołamy im uciec! A gdy nas złapią, ukarzą nas. Myślę, że… najlepiej by było, gdybyśmy się rozdzieliły. Musisz zostać na chmurze. Ja nie umiem jej kontrolować. To nasza jedyna szansa! Jedyne wyjście!

Jaki miałyśmy wybór? Nie istniał żaden inny sposób, dzięki któremu obie mogłybyśmy umknąć pościgowi. A jednak na samą myśl o tym nie mogłam przestać dygotać.

Ping’er potrząsnęła głową, ale nie dawałam za wygraną:

– Będę tu bezpieczna, dopóki zachowam anonimowość. Obiecałam matce, że nikomu nie zdradzę mojego pochodzenia, i chcę dotrzymać słowa. Znajdę jakąś kryjówkę. Może beze mnie uda ci się uciec? – Słowa wypływały z moich ust niczym rwący potok. Już za chwilę będzie za późno na podejmowanie jakichkolwiek decyzji.

Noc rozświetlił błysk płomienia pędzącego wprost ku nam. Gdy uderzył w naszą chmurę, targnął nią gwałtowny wstrząs, a potem skręciła ostro. Poczułam na skórze żar, kiedy Ping’er uniosła dłoń; strumień blasku, który z niej trysnął, ugasił ogień, a potem moja towarzyszka padła z okrzykiem na ustach obok mnie.

– Atakują nas! – jęknęła z niedowierzaniem, przyciskając emanujące światłem dłonie do chmury i zwiększając jej prędkość.

Trzewia przeszył mi lodowaty strach, ale nie zamierzałam się poddać – nie teraz, gdy liczyła się każda sekunda.

– Ping’er, to jedyne wyjście! Nie możemy pozwolić, by nas schwytali! – mówiłam naglącym, stanowczym tonem, nie jak dziecko błagające, by ktoś je wysłuchał. – Ja też mam prawo decydować.

Rysy twarzy stwardniały jej przelotnie, a potem w oczach Ping’er zalśniła ponura determinacja. Wskazała na majaczący w oddali gruby skraj obłoku.

– Tam – powiedziała. – Zejdę tak nisko, jak tylko zdołam. Ochronię cię przed upadkiem.

Jej zapewnienia nie uspokoiły mnie. Słyszałam, że oddycha ciężko, z wysiłkiem, i czułam, że jej skóra jest wilgotna od potu. Czy była chora? Nie, to niemożliwe, odpowiedziałam sobie niemal natychmiast w myśli. Nieśmiertelni nie chorują.

– Ping’er? – zagadnęłam. – Jesteś ranna? Czy ten ogień…

– Tylko odrobinę zmęczona – zapewniła mnie prędko. – To nic takiego, nie ma się czym przejmować.

Przetoczyłam się na bok, wyglądając za skraj rozpędzonej chmury. Na widok czyhających w dole niebezpieczeństw – ziejącej w dole pustki i lśniących w mroku świateł – serce podskoczyło mi do gardła. Ogarnął mnie paraliżujący strach, a zarazem zachwyt. Pośpiesznie odczołgałam się od krawędzi i zarzuciłam Ping’er ramiona na szyję, przywierając do niej całym ciałem. Żałując z całych sił, że muszę odejść. Żałując tak wielu rzeczy, które jednak nie mogły się teraz ziścić.

Przytuliła mnie mocno i zanurzyłyśmy się obie w grubą warstwę chmury. Poczułam na skórze kropelki lodowatej wody, a moje ubranie przesiąkło wilgocią. W miarę jak nurkowałyśmy coraz niżej, moje ciało przenikał coraz większy chłód, przeszywając mnie aż do kości. Nogi mi drżały, gdy spróbowałam wstać. Ping’er obejmowała mnie ramieniem, a jej skóra była jak wystygły popiół. Otoczona migotliwym blaskiem, zadygotałam.

– Osłona zamortyzuje twój upadek – zapewniła mnie Ping’er. – Mimo to nadal może zaboleć, więc cały czas musisz być czujna.

Drżącymi dłońmi przewiesiła mi przez ramię mój tobołek.

– Wrócisz? Gdy niebezpieczeństwo już minie? – spytałam, chwytając się kurczowo tego strzępka nadziei i próbując wykrzesać z siebie choć odrobinę odwagi. Próbując się nie załamać.

Jej oczy napełniły się łzami.

– Oczywiście! – zapewniła mnie. – Gdyby jednak mi się nie udało…

– Odnajdę drogę do domu. Pewnego dnia, gdy będzie już bezpiecznie – zapewniłam ją szybko, desperacko pragnąc w to wierzyć.

– Odnajdziesz – potwierdziła. – Musisz. Dla twojej matki. – Zaczerpnęła gwałtownie tchu. – Gotowa?

Byłam tak zesztywniała, że bałam się, iż lada chwila pęknę na tysiąc kawałków. O nie, nic nie mogło mnie przygotować na coś takiego – na skok w nieznane, na przecięcie ostatniej więzi łączącej mnie z domem. Wiedziałam jednak, że jeśli teraz nie odejdę, jeśli poddam się ogarniającej mnie panice i pozwolę, by zawładnęły mną wątpliwości, zniknie ta odrobina determinacji, którą zdołałam z siebie wydobyć. Spojrzałam Ping’er w oczy i zmusiłam się do postąpienia ku krawędzi. Sto razy bardziej wolałam patrzeć na nią niż na tę ziejącą w dole pustkę.

– Teraz! – krzyknęła bez zapowiedzi. Jej oczy lśniły mocnym blaskiem.

Nogi ugięły się pode mną… w tej samej chwili, w której głowa zsunęła się Ping’er na ramię i moja opiekunka opadła bezwładnie między kłęby obłoku. Ja także spadałam – wciąż niżej i niżej, mknąc przez puste czarne niebo. Pęd wichru wygonił z mojej głowy wszystkie myśli, zagłuszając okrzyk, który wydarł mi się z gardła, chłoszcząc moją twarz i ciało zimnymi podmuchami, dopóki całkiem nie skostniały. I szarpiąc moimi szatami, które otoczyły mnie furkoczącą chmurą jedwabiu. Pęd powietrza zapierał mi dech w piersi i sprawiał, że moje płuca płonęły żywym ogniem. Świst wiatru w uszach zagłuszał wszystko z wyjątkiem walenia serca.

W oddali majaczyła chmura Ping’er, malejąca z każdą chwilą – teraz już tylko w postaci ledwie widocznego punkciku na niebie. Jej ciało leżało nieruchomo w miejscu, w którym upadła. Czyżby zemdlała? Rusz się!, krzyknęłam bezgłośnie, obserwując, jak żołnierze zmniejszają dzielący ich od niej dystans. Trzewia przeżerał mi lodowaty strach; odruchowo wyciągnęłam ręce w próżnym geście, starając się sięgnąć po… po coś wewnątrz mnie? Poczułam na całej skórze mrowienie, które zmieniło się w żar, a potem w przejmujący chłód. Chwilę później przez pustkę między mną a Ping’er pomknęła fala migotliwego powietrza. Rozjarzyła się na moment silnym blaskiem, po czym pomknęła dalej i rozproszyła się na odległym horyzoncie.

Uderzyłam w ziemię i całe moje ciało przeszył dojmujący ból. Impet zderzenia z podłożem wyparł mi dech z piersi i przez jakiś czas mogłam tylko leżeć, czując, jak z oczu spływają mi łzy i mieszają się z pokrywającym skórę potem. Ogarnęło mnie nieznośne znużenie. W końcu poczułam pod palcami miękkie źdźbła trawy, a gdy wzięłam drżący oddech, moje nozdrza wypełniła woń kwiecia. Słodka, choć nie potrafiłam się nią cieszyć. Wsparłam się o ziemię i wstałam – obolała i poobijana, ale poza tym cała. Zaklęcie Ping’er zadziałało i ochroniło mnie przed najgorszym.

Sądziłam, że to ja ją ratuję, ale to ona pomogła mi uciec, nie dbając o własne bezpieczeństwo. Czy udało jej się umknąć? Czy mojej matce nic nie groziło? A mnie? Oddychałam płytko, szybko, jakbym tonęła. Z trudem zaczerpywałam tchu. Nieśmiertelnym obce były choroby czy przypadłości spowodowane podeszłym wiekiem, ale nadal byliśmy wrażliwi na ból – czy to zadany bronią, czy przez żywe stworzenie lub magię naszej krainy. Jakże byłam głupia, sądząc, że podobne niebezpieczeństwa nigdy nam nie zagrożą! Teraz zaś… zwinęłam się na boku i otoczyłam kolana dłońmi, a z gardła wydarł mi się cichy skowyt niczym u rannego zwierzęcia. Głupia! Głupia!, przeklinałam samą siebie w myśli raz po raz za to, że sama sprowadziłam na nas ten los, dopóki wreszcie nie zacisnęłam ust, żeby uciszyć bolesne jęki.

Nie miałam pojęcia, jak długo tak leżałam z gardłem obolałym od tłumionego szlochu. Bałam się również o siebie – mój umysł wypełniały wizje okrutnych żołnierzy i złowrogich bestii. Kto wie, co czai się w ciemności? Byłam zdruzgotana i załamana, na wpół przytomna z bólu i żalu, nagle jednak padł na mnie promień światła. Uniosłam głowę i zapatrzyłam się w księżyc – pierwszy raz oglądałam go z dala. Był piękny, świetlisty, a jego widok dawał mi pokrzepienie. Zaczęłam oddychać swobodniej, znajdując pewne pocieszenie w myśli, że tak długo, jak długo będzie wschodził co wieczór, będę miała pewność, że moja matka zapaliła latarnie i miewa się dobrze. Z krańców pamięci napłynęło wspomnienie o niej kroczącej przez las, w białych szatach lśniących w ciemności. Moje obolałe serce ścisnęło się z tęsknoty, ale zacisnęłam zęby i oparłam się chęci ponownego użalania się nad sobą.

Moją uwagę przykuły jasne błyski gdzieś w dole, światełka tańczące w nieprzeniknionym mroku. Czy to właśnie je widziałam wcześniej z góry? Dopiero wówczas dotarło do mnie, że ziemia jest niczym lustro odbijające gwiazdy migoczące na niebie. Ich obce, nieznane mi wcześniej piękno przeszyło moją duszę paroksyzmem bólu, który płynął ze świadomości, że nie byłam już w domu. Osunęłam się ponownie na ziemię i otuliłam ramionami. Wpatrywałam się w księżyc, dopóki ból nie ustąpił, aż wreszcie usnęłam na twardej ziemi, pozbawiona marzeń sennych.

KTOŚ POKLEPYWAŁ MNIE po ramieniu. Czy to moja matka? Czy to wszystko było tylko sennym koszmarem? W mojej piersi rozjarzył się płomyczek nadziei, skutecznie rozwiewając resztki senności. Otworzyłam szeroko oczy i zamrugałam, oślepiona blaskiem dnia. Wirujące światełka zniknęły, zastąpione poświatą różanych obłoków jutrzenki.

Kucała przy mnie kobieta, obok której stał na ziemi kosz. Jej dłoń, spoczywająca na moim łokciu, była ciepła i sucha niczym papier, z którego wykonywano lampiony.

– Dlaczego tu śpisz? – spytała, marszcząc czoło. – Nic ci nie jest?

Zerwałam się na równe nogi, tłumiąc okrzyk zaskoczenia, gdy plecy przeszyła mi błyskawica bólu.

Ledwie zdołałam skinąć głową, przytłoczona wspomnieniami, które opadły na mnie gwałtowną falą.

– Uważaj na siebie. Tu nie jest bezpiecznie. Wracaj do domu. Słyszałam, że w nocy coś się tu działo i żołnierze patrolują teren. – Z tymi słowami wstała i podniosła swój kosz.

Żołądek skurczył mi się ze strachu. Coś się działo? Żołnierze patrolują okolicę?

– Zaczekaj! – zawołałam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, ale jednocześnie desperacko nie chcąc zostać sama. – Co się właściwie wydarzyło?

– Jakaś istota przedarła się przez osłony, a oni puścili się za nią w pościg. – Nieznajoma zadrżała. – Ostatnimi laty pojawiały się u nas lisie duchy… Aczkolwiek słyszałam, że to mógł być tym razem demon próbujący porwać niebiańskie dziecko, aby wykorzystać je dla swoich niecnych celów.

Och, czyżby mówiła o jednym z tych potworów z Krainy Demonów? I wówczas do mnie dotarło: wiedziałam już, czego… kogo szukali strażnicy. To ja miałam być tym demonem. Roześmiałabym się w głos, gdyby nie to, że ogarnęło mnie przerażenie. Ping’er z pewnością nie wiedziała o osłonach…

– Czy kogoś złapali? – spytałam drżącym, piskliwym głosem.

– Jeszcze nie, ale nie martw się. Nasi żołnierze to najlepsi z najlepszych. Schwytają intruza w mgnieniu oka. – Kobieta uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco, a potem spytała: – Co tu właściwie robisz o tej porze?

Zalała mnie fala ulgi. Ping’er udało się uciec! Mimo to z pewnością przespałam co najmniej kilka godzin, a ona w tym czasie nie wróciła. Ten wicher, który się zerwał i pchnął ją przez niebiosa… czyżby zabrał ją zbyt daleko?

W mojej głowie zrodziła się pewna myśl. Czy to możliwe, by moc, która to spowodowała, pochodziła ode mnie? Zdołałabym ponownie dokonać czegoś takiego? Nie, zganiłam się niemal natychmiast. Co za niedorzeczna myśl. Nie mówiąc już o tym, że jak dotąd z mojej magii nikomu nie przyszło nic dobrego, a ja nie mogłam ściągać na siebie niepotrzebnie uwagi. Wzdrygnęłam się, widząc, że kobieta przygląda mi się bacznie w oczekiwaniu na odpowiedź na swoje wcześniejsze pytanie. Nie podejrzewa mnie, bo spodziewała się raczej, że strażnicy szukali jakiejś przerażającej bestii lub złego ducha, a ja nie zamierzałam jej dawać powodu, by zmieniała zdanie.

– Nie mam dokąd iść – bąknęłam. – Ja… wygnano mnie z domu, w którym pracowałam. Przewróciłam się i zemdlałam – bełkotałam nieskładnie, nienawykła do wypowiadania tak bezczelnych kłamstw.

Rysy jej twarzy złagodniały. Być może wyczuła cierpienie wylewające się ze mnie niczym rzeka nabrzmiała deszczem.

– Na Cztery Morza! Niektórzy z tych możnych są tacy nieokrzesani i egoistyczni! Nie martw się, na pewno wszystko szybko się ułoży. Już wkrótce znajdziesz jakąś inną pracę. – Przechyliła głowę ku ramieniu. – Pracuję w Rezydencji Złotego Lotosu. Słyszałam, że młoda pani szuka kogoś do pomocy, jeśli taka posada by ci odpowiadała.

Jej życzliwość ogrzewała moją zmarzniętą duszę niczym promienie słońca. Moje myśli pędziły jak oszalałe. Wędrując samotnie, z pewnością wzbudzę podejrzenia. Nie miałam pojęcia, jakim cudem potrafiłam myśleć o tak przyziemnych sprawach, ale coś wewnątrz mnie jakby okrzepło, stwardniało. Żal był luksusem, na który nie mogłam sobie pozwolić, ledwie spędziwszy pół nocy na rozpaczaniu. Jeśli teraz się rozkleję, wszystko pójdzie na marne. Postanowiłam, że w ten lub inny sposób poradzę sobie tutaj, a potem prędzej czy później wrócę do domu – niezależnie od tego, czy nastąpi to za rok, dziesięć czy sto lat.

– Dziękuję. Twoja uprzejmość wiele dla mnie znaczy. – Skłoniłam się niezdarnie, inaczej, niż czyniłam to zawsze we własnym domu. Odniosłam wrażenie, że mój gest ją rozczulił, bo uśmiechnęła się i dała mi znak, bym ruszyła za nią.

Resztę drogi przebyłyśmy w milczeniu – minęłyśmy bambusowy zagajnik i przeszłyśmy przez mostek z szarego kamienia, przerzucony nad rzeką, aż wreszcie stanęłyśmy u wrót dużej posiadłości. Na lakierowanej czarnej tabliczce, umieszczonej tuż poniżej dachu nad wejściem, wypisano złotymi literami:

金莲府

REZYDENCJA ZŁOTEGO LOTOSU

To był duży dwór, skupisko połączonych ze sobą korytarzy i przestronnych dziedzińców. Czerwone kolumny podtrzymywały łukowato wygięte dachy kryte granatowymi płytkami. Tafle sadzawek pokrywały kwiaty lotosu, przepajające powietrze słodkim, subtelnym zapachem. Szłam w ślad za kobietą długimi korytarzami oświetlonymi palisandrowymi latarniami, dopóki nie dotarłyśmy do dużego budynku. Zostawiwszy mnie pod drzwiami, nieznajoma podeszła do mężczyzny o rumianych policzkach i coś do niego powiedziała. Kiwnął głową, a potem podszedł prosto do mnie. Wyprostowałam się i odruchowo wygładziłam szaty.

– Och, w samą porę! – wykrzyknął. – Nasza młoda pani, lady Meiling, skarciła mnie właśnie zeszłego wieczoru za to, że nie znalazłem jej jeszcze kogoś nowego do służby. Aczkolwiek można by się zastanawiać, dlaczego nie wystarczą jej trzy dziewczęta do pomocy – dodał pod nosem, taksując mnie wzrokiem. – Czy służyłaś już kiedyś w dużym domu? Jakie masz umiejętności?

Z trudem przełknęłam ślinę, myśląc o moim domu. Nie byłam gnuśna – pomagałam, przy czym tylko mogłam.

– Nie takim dużym jak ten – wykrztusiłam wreszcie. – Przyjmę z wdzięcznością każdą pracę, którą zechcecie mi dać. Mogę gotować, sprzątać, grać na instrumentach muzycznych i czytać.

Cóż, moje umiejętności nie były może zbyt imponujące, ale wszystko wskazywało na to, że ta odpowiedź go usatysfakcjonowała.

Kolejnych kilka dni spędziłam na nauce moich obowiązków, między innymi tego, jak parzyć herbatę wedle gustu lady Meiling, jak piec jej ulubione migdałowe ciasteczka i jak dbać o jej garderobę – niektóre z jej szat były ozdobione tak wspaniałymi haftami, że przy dotyku zdawały się one wibrować. Do innych moich zadań należało polerowanie mebli, pranie pościeli i dbanie o ogrody. Byłam na nogach od świtu do zmroku – być może dlatego, że nie miałam do powiedzenia zbyt wiele w kwestii zakresu moich obowiązków.

Jednak bardziej niż znojna praca męczyły mnie wszechobecne zasady – określające głębokość moich ukłonów i wymagające ode mnie, abym się nie odzywała, dopóki nie zostanę poproszona o zabranie głosu. Nie mogłam też siadać w obecności mojej pani i musiałam bez wahania wypełniać wszystkie jej rozkazy. Każda zasada coraz mocniej godziła w moją dumę, pogłębiając przepaść między panią a służącą i bezustannie przypominając mi o mojej niższej pozycji oraz o tym, że nie jestem już dłużej we własnym domu.

Być może uderzałoby mnie to bardziej, lecz serce i tak już miałam nabrzmiałe żalem, a umysł przesiąknięty zmartwieniami znacznie większymi niż obolałe stopy czy dłonie zdarte do żywego mięsa. W pewien sposób cieszyłam się jednak, że moje dni wypełnia taka mitręga, bo dzięki temu miałam mniej czasu na rozmyślanie o mojej niedoli.

Gdy w końcu główny przełożony uznał, że radzę sobie wystarczająco dobrze, zostałam oficjalnie przydzielona do lady Meiling wraz z innymi dziewczętami, z którymi miałam dzielić pokój. Podobno była bardzo wymagająca, ale liczyłam na to, że we czwórkę jakoś sprostamy jej wygórowanym oczekiwaniom. Kiedy zjawiłam się w pokoju z moim tobołkiem, pozostałe dziewczęta ubierały się już, wkładając szarozielone wierzchnie szaty na białą, spodnią warstwę. Jedna z nich przepasywała właśnie inną żółtym pasem, podczas gdy śliczna dziewczyna z dołeczkami w policzkach wsuwała sobie we włosy mosiężną szpilkę w kształcie lotosu – taką samą musiała nosić każda z nas. Były radosne i ożywione, rozmawiały ze sobą swobodnie, jakby znały się od dawna – i pomimo iż brzemię smutku przytłaczało mi pierś, zatliła się w niej iskierka nadziei. Może wreszcie będę miała okazję z kimś się zaprzyjaźnić – tęskniłam za tym od tak dawna.

Dziewczyna z dołeczkami odwróciła się w moją stronę.

– Ty jesteś ta nowa? Skąd pochodzisz?

– Ja… ja… – zaczęłam się jąkać. Cała historia, którą pomogła mi ułożyć Ping’er, wyleciała mi z głowy. Poczułam, jak pod wpływem jej spojrzenia występuje mi na policzki rumieniec.

Na jego widok pozostałe dziewczęta zachichotały; oczy lśniły im niczym mokre od deszczu kamyki.

– Jiayi? – zagadnęła jedna z dziewcząt tę ze szpilką zdobioną kwiatem lotosu we włosach. – Ona chyba straciła głos!

Jiayi nadal mierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, a jej usta zaczęły się rozciągać w dziwnym grymasie, jakby zobaczyła coś, co jej się nie spodobało. Czy chodziło o moje proste uczesanie? A może o brak ozdób zwisających z pasa, bransoletek na nadgarstkach i wisiorków na szyi? Możliwe też, że nie spodobał jej się po prostu mój brak ogłady i tej pewności własnego miejsca we wszechświecie, którym one emanowały. Niezależnie od tego, co we mnie zobaczyła, jasne było dla mnie, że uważa mnie za obcą, intruzkę, która nie należy do ich świata.

– Czym się zajmują twoi rodzice? Mój ojciec jest tu kapitanem straży – poinformowała mnie z pewną wyższością.

Mój ojciec zgładził słońca. Moja matka zapala księżyc, pomyślałam.

Wiedziałam, że gdybym ją o tym poinformowała, skutecznie usunęłoby to z jej twarzy ten pełen samozadowolenia uśmieszek, jednak stłumiłam w zarodku chęć wyznania jej tego. Przelotna satysfakcja nie była warta zostania okrzykniętą kłamczynią lub wtrącenia do celi. Nie mówiąc już o niebezpieczeństwie, w jakim znalazłyby się Ping’er i moja matka, gdyby ktoś mi przypadkiem uwierzył.

– Nie mam tu żadnej rodziny – powiedziałam więc zamiast tego.

To była bezpieczna odpowiedź, nawet jeśli mogła mi zapewnić jedynie ich pogardę – widziałam już w spojrzeniach, które między sobą wymieniały, że wiedzą, iż nie ma tu nikogo, kto by mnie chronił.

– Jakie to przykre. Gdzie znalazł cię zarządca, na ulicy? – prychnęła Jiayi, odwracając się ode mnie. Pozostałe dziewczęta szybko poszły w jej ślady, podejmując przerwaną wcześniej wesołą rozmowę i szczebiocząc między sobą niczym stadko ptaków.

Poczułam w żołądku lodowaty ciężar. Nie miałam pojęcia, czego właściwie ode mnie oczekują – wiedziałam tylko, że mi tego brakuje. Że uznały mnie za niegodną poświęcania mi uwagi. Na zesztywniałych nogach podeszłam do odległego kąta i postawiłam mój tobołek na wolnym łóżku. Słyszałam, jak się śmieją i przekomarzają, a radość, której nie mogłam z nimi dzielić, pogłębiała jeszcze dzielącą nas przepaść i moje poczucie wyizolowania. Gdy w gardle zaczęła mi się formować dławiąca gula, wybiegłam na zewnątrz, żeby nieco ochłonąć. Czułam się koszmarnie z myślą, że zostanie to uznane za ucieczkę, ale byłoby jeszcze gorzej, gdybym rozpłakała się w ich obecności.

Zachowaj łzy na inną, wartą ich okazję, nakazałam sobie stanowczo w myśli, a potem wróciłam do pokoju. Gdy tylko przekroczyłam próg, odwróciły się wszystkie w moją stronę, jak na komendę; cisza, która zapanowała w pomieszczeniu, aż dzwoniła w uszach. I wówczas zauważyłam, że mój tobołek jest rozwiązany, a jego zawartość – rozrzucona po podłodze.

Pochyliłam się, żeby pozbierać swój dobytek, czując otaczającą mnie aurę wrogości. Któraś z nich parsknęła śmiechem, na którego dźwięk uszy zapiekły mnie żywym ogniem. Dziecinada. Jakie to małostkowe…, przekonywałam samą siebie, a jednak – och, jak bardzo bolało mnie to upokorzenie! Jak szczęśliwa byłam wcześniej, otoczona jedynie miłością i czułością! W dzieciństwie bałam się przerażających potworów, o których czytałam w książkach. Teraz jednak uczyłam się, że znacznie gorszy jest ostry niczym brzytwa uśmiech i słowa, które ranią jeszcze mocniej. Nie miałam pojęcia, że tacy okrutni ludzie w ogóle istnieją – ludzie szczycący się deptaniem godności innych; tacy, którzy rozkwitają, karmiąc się czyimś cierpieniem.

Jakiś cichy głosik w mojej głowie szeptał, że przecież naprawdę zostałam przygarnięta z ulicy. Że nie mam żadnych umiejętności ani koneksji, o których warto by wspominać. Może jeśli nie będę się wychylać i będę trzymać język za zębami, w końcu uznają mnie za jedną z nich? Byłam taka zmęczona, że miałam ochotę im odpuścić. Co z tego, jeśli będą górą? Kogo obchodziła tu moja godność czy honor? To było nic w porównaniu ze wszystkim, co utraciłam. Lecz jakiś inny głos w mojej głowie zaprotestował z oburzeniem: „O nie, nie powinnaś dać im się upokarzać! Nie będziesz uległa ani nie będziesz im schlebiać, by zasłużyć na ich przyjaźń!”.

Wolałam być sama, niż mieć takie przyjaciółki. I chociaż w tym momencie czułam się mniejsza niż najpodlejszy robak, podniosłam dumnie podbródek i spojrzałam im śmiało w oczy.

Śliczną twarz Jiayi wykrzywiał grymas pogardy, gdy jednak podchwyciła mój wzrok, uciekła spojrzeniem, wyraźnie skrępowana. Czy spodziewała się, że usunę się w kąt, w cień? Cieszyłam się, że ją rozczarowałam. Zraniły mnie… ale nie zamierzałam dać im satysfakcji płynącej ze świadomości tego faktu. Ich nieuprzejmość miała jedynie tyle mocy, ile dam jej sama, a ja wyrwę swoją zszarganą dumę spod podeszew ich butów, bo… to było wszystko, co mi zostało.

3

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
CZĘŚĆ I
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
CZĘŚĆ II
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
CZĘŚĆ III
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Daughter of the Moon Goddess

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk

Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania

Korekta:

Opracowanie graficzne okładki: Marta Lisowska

Ilustracja i projekt okładki: Angela Boutin

Opracowanie mapy: Virginia Norey

Frontyspis: © hikolaj2/stock.adobe.com

Ilustracja z chmurami: © chic2view/stock.adobe.com

Ilustracja z kwiatami wiśni: © paprika/stock.adobe.com

DAUGHTER OF THE MOON GODDESS

Copyright © 2022 by Sue Lynn Tan

Published by arrangement with HarperCollins Publishers.

All rights reserved.

Copyright © 2022 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece sp. z o.o.

Copyright © for the Polish translation by Anna Hikiert-Bereza, 2022

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-8321-139-8

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek