Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tylko prawda - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
50,90

Tylko prawda - ebook

Zbiór tekstów najsłynniejszej rosyjskiej dziennikarki. Anna Politkowska nie pisała swoich reportaży zza biurka – każde zbieranie materiałów było dla niej równoznaczne z ryzykowaniem życia, zwodzeniem służb specjalnych czy zacieraniem śladów. Niestrudzenie wysłuchiwała skarg zrozpaczonych żon i matek, starszych ludzi czy rannych ocalałych z pogromów. Nagłaśniała zbrodnie, o których próżno było szukać wzmianek w agencjach informacyjnych, oraz doprowadzała do aresztowań tych, którzy wcześniej pozostawali bezkarni. Autorka opisuje między innymi zbrodnie popełniane na narodzie czeczeńskim – zarówno „wybryki” żołnierzy, którzy dla zabawy wystrzelili pocisk w plac pełen ludzi, jak i zaplanowane akcje pacyfikacyjne wiosek. Zawarte w tym tomie reportaże, depesze i felietony dotyczą głównie okresu pierwszej (1994–1996) i drugiej (1999–2009) wojny w Czeczenii. Opisywane przez dziennikarkę akty ludobójstwa popełniane przez Rosjan na narodzie czeczeńskim brzmią w 2022 roku przerażająco znajomo…

Tom reportaży „Tylko prawda” to poruszająca spuścizna Anny Politkowskiej ukazująca wszechstronność autorki, jej niezwykłe zaangażowanie i doskonały warsztat. Jest też świadectwem głębokiego człowieczeństwa kobiety, która reprezentowała honor i sumienie narodu rosyjskiego.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8321-254-8
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

PRZEDMOWA

„Idź tam, gdzie panuje cisza, i powiedz coś”.

_Amy Goodman, „Columbia Journalism Review”, 1994_

Na początku roku 2005 PEN, organizacja zajmująca się promocją literatury i wolności słowa, poprosiła mnie, abym wręczyła Annie Politkowskiej przyznaną jej nagrodę. Cieszyłam się na spotkanie z nią, ponieważ znałam jej teksty i podziwiałam ją za odwagę, z jaką przeciwstawiała się zarówno wojnie czeczeńskiej, jak i autorytarnemu reżimowi prezydenta Putina. Właśnie ten brak trwogi sprawił, że znalazła się w gronie zaledwie kilkorga dziennikarzy o międzynarodowej sławie, których podziwiali zarówno działacze na rzecz praw człowieka, jak i prawnicy.

Przemawiając, złożyłam jej przede wszystkim hołd za bezkompromisowem przedstawienie koszmarów wojny, które spadły na czeczeński naród. Nie omieszkałam także wspomnieć o torturach i przerażającej inscenizowanej egzekucji, jakim Anna została poddana przez rosyjskich żołnierzy, co miało być karą za dokumentowanie okrucieństw popełnianych przez nich na miejscowej ludności cywilnej. Wymieniłam jej raport dotyczący oblężenia moskiewskiego teatru w 2002 roku i jego brutalnego zakończenia, które pociągnęło za sobą mnogie ofiary, wyraziłam także stanowczy sprzeciw wobec gróźb, jakie padały pod jej adresem ze strony władz państwowych i ściśle z nimi powiązanych osobistości podejrzanej proweniencji z rosyjskiego firmamentu politycznego.

Wszyscy jesteśmy jej winni ogromną wdzięczność za umożliwienie Zachodowi pełniejszego wglądu – a co za tym idzie zrozumienia – w kształtujące się dopiero krajobrazy postsowieckiej Rosji i za rzucenie prawdziwszego światła na powody okupacji Czeczenii, brutalnego konfliktu, który Rosja próbuje fałszywie przedstawiać jako własny front w wojnie z terroryzmem. Demokracja nie jest warta swojej nazwy, jeśli pozwala ograniczać wolność prasy i dopuszcza niszczenie autorów bądź dziennikarzy. Mimo to znalazła się kobieta, która pomimo ogromnej presji i osobistego ryzyka nie poddała się terrorowi państwa i nadal głosiła prawdę.

* * *

Anna przyjęła nagrodę z humorem, ale i ze skromnością. Niniejszy zbiór jej tekstów pokazuje wyraźnie, że zasięg uprawianego przez nią dziennikarstwa wykracza daleko poza relacje z konkretnych kataklizmów. W swoich artykułach ukazywała często bardziej systemowe bestialstwa, które do tej pory nie były specjalnie znane na arenie międzynarodowej. Jej nieustępliwe dochodzenia wiązały się zarówno z bezkompromisową wymianą korespondencji, jak i z całymi dniami spędzanymi na salach sądowych. Dla przykładu: artykuł dotyczący niejakiego „Kadeta” pokazuje nieustępliwość i zaangażowanie w długotrwałe procesy, które pokonałyby większość znanych mi dziennikarzy. Siergiej Łapin – wspomniany Kadet – był stacjonującym w Czeczenii żołnierzem, który jak domniemywano, odpowiadał za „zniknięcie” wielu tamtejszych cywilów, wyciąganych nocami z domów i nigdy później niewidzianych. Człowiek ten cieszył się reputacją kata i pozasądowego oprawcy, lecz pomimo licznych prób postawienia go przed wymiarem sprawiedliwości za każdym razem udawało mu się wymigać od odpowiedzialności. Działo się tak, ponieważ umiejętnie manipulował przebiegiem procesu, głównie poprzez zastraszanie świadków i wywieranie wpływu na sędziów. Anna wierzyła, że nagłośnienie uchybień w wymierzaniu sprawiedliwości to jej powinność i że rolą prasy występującej w imieniu ludzi, którzy ucierpieli z rąk Łapina, jest domaganie się przejrzystości rozpraw i pociągnięcia winnych do odpowiedzialności. Spotykała się z żonami i matkami ofiar Kadeta, wysłuchała ich opowieści, toteż wiedziała, kto ponosi za wszystko winę. Jej zaangażowanie w tę nierówną walkę doprowadziło w końcu do skazania oskarżonego.

Po ceremonii rozdania nagród siedziałyśmy, sącząc wino i rozmawiając o polityce. Anna odmalowała przerażający portret Rosji Putina, kraju rządzonego przez ludzi, którzy w wielu aspektach naśladowali rozwiązania stosowane przez samego Stalina. Kraju, w którym służby specjalne dławiły każdy przejaw swobód obywatelskich, strach królował na uniwersytetach, w redakcjach i każdym innym miejscu mogącym być ostoją demokracji.

Anna otrzymywała niezliczone groźby śmierci, zarówno telefoniczne, jak i umieszczane w internecie. W prasie reżimowej publikowano zniesławiające ją artykuły, szydzono z niej publicznie i poddawano ją ostracyzmowi do tego stopnia, że dawni przyjaciele i koledzy po fachu zaczęli jej unikać w obawie, że także trafią poza nawias. Opowiadała ze smutkiem o wysokiej cenie, jaką musiała zapłacić w prywatnym życiu, o efektach tych działań, które odbijały się także na jej rodzinie i dzieciach. Jednak izolacja i osamotnienie zamiast ją zniechęcać, zdawały się źródłem determinacji i siły, to one pomogły jej przekroczyć przysłowiowy Rubikon, dzięki czemu wymykała się standardowym wyobrażeniom o strachu czy odwadze.

Próbowano ją otruć niedługo przed rozdaniem nagród, gdy poleciała do Rostowa nad Donem, by opisać kryzys z zakładnikami w Biesłanie. Uzbrojeni terroryści przetrzymywali w tamtejszej szkole ponad tysiąc dzieci i dorosłych, akcja ich uwolnienia zakończyła się krwawą rzezią. Anna miała jednak nie przybyć na miejsce. Tamtego wieczora opisała mi z przerażającą wyrazistością te straszne chwile. Mówiła o telefonach do kolegów, które chyba przechwycono. O tym, jak wsiadała do samolotu i przed startem napiła się czarnej herbaty, po czym ocknęła się w szpitalu.

Pielęgnujemy w sobie – jak widać niesłusznie – kruchą nadzieję, że obsypywanie międzynarodowymi honorami tych, którzy twardo bronią idei wolności słowa, sprawiedliwości i wolności, zapewni im parasol ochronny przed zemstą niezależnie od tego, jak niegodziwi i mściwi okażą się ich wrogowie. W przypadku Anny nasz optymizm okazał się wyjątkowo nieuzasadniony.

Zastrzelono ją 7 października 2006 roku. Wiadomość ta poraziła nas niczym cios pięścią w twarz. Anna pozostała jednak niezłomna i dzielna do samego końca. Była naprawdę wyjątkową kobietą, której odwaga w walce z opresją jest dziedzictwem, jakie pozostawiła po sobie całemu światu, a także nieustającym źródłem inspiracji dla nas wszystkich.

Pamiętam, że rozstając się z nią tamtej nocy, zapytałam, czy nie rozważa opuszczenia Rosji, choćby tymczasowo. Ujęła mnie za rękę i odpowiedziała z uśmiechem na ustach: „Wygnanie nie jest rozwiązaniem. W ten sposób pozwoliłabym im wygrać”.

_Helena Kennedy QC_

Anna zadzwoniła do mnie do szpitala przed dziesiątą rano. Miała przyjść z wizytą, jak byłyśmy umówione, ale coś jej wypadło i musiała zostać w domu. Dodała jeszcze, że zamiast niej przyjdzie moja druga córka Lena, ale obiecała, że zobaczymy się na pewno w najbliższą niedzielę. Odniosłam wrażenie, że jest w dobrym nastroju, głos miała bardzo radosny. Pytała, jak się czuję i czy przeczytałam już książkę. Wiedziała, że bardzo lubię powieści historyczne, dlatego przyniosła mi _The Most August Court under the Sign of Hymenaeus_ Aleksandra Manka. Sama jej wcześniej nie przeczytała.

– Trudno mi się ją czyta, Aniu – odpowiedziałam. – Każdą stronę muszę czytać trzy razy, ponieważ cały czas mam przed oczami ojca.

.

– On na pewno nie cierpiał – próbowała mnie uspokoić – To trwało tylko chwilę. Szedł, by cię zobaczyć. Porozmawiajmy może o książce.

– Wiesz, Aniu – powiedziałam – na stronie sto siedemdziesiątej dziewiątej trafiłam na dewizę, która naprawdę mnie poruszyła. Była taka swojska, taka rosyjska.

Zacytowałam ją nawet: „W historii każdego narodu nastają okresy pijaństwa. Musisz je przeżyć, choć podczas nich tak naprawdę nie żyjesz”.

– Och, mamo – powtórzyła – zaznacz mi ten fragment, nie zapomnij.

Zapytałam córkę, czy wie, kto może być autorem owej dewizy. Odpowiedziała, że napisała ją znana rosyjska poetka Nadieżda Teffi. Potem dodała jeszcze:

– Odezwę się do ciebie jutro, mamo.

Miała dobry humor. A może wcale go nie miała, tylko udawała, by nie popsuć mi nastroju. Zawsze się o nią zamartwiałam. Odbyłyśmy poważną rozmowę na moment przed tym, nim poszłam do szpitala. Przygotowywała artykuł na temat Czeczenii, a ja błagałam ją, by zachowała ostrożność. Pamiętam, co odpowiedziała:

– Wiem przecież, że miecz Damoklesa wisi nieustannie nad moją głową. Wiem, ale nie zamierzam się poddać.

_Raisa Mazepa (matka Anny Politkowskiej),_
„Nowaja gazieta”, 23 października 2006 rokuCZEMU JESTEM WIĘC WINNA?

CZEMU JESTEM WIĘC WINNA?

.

_Kowiernyj_, tak nazywano rosyjskich klaunów, których zadaniem było zabawianie publiczności pomiędzy kolejnymi występami na arenie cyrkowej. Jeśli nie udawało im się rozśmieszyć zgromadzonych na widowni kobiet i mężczyzn, byli wygwizdywani, a co za tym idzie, wyrzucani z pracy.

Zdecydowana większość obecnego pokolenia rosyjskich dziennikarzy i te segmenty mass mediów, które zdołały przetrwać do obecnych czasów, to tacy właśnie klauni. Jedynym zadaniem owej wierchuszki klaunów jest dbanie, by publika była wiecznie rozbawiona, a jeśli zostaną już zmuszeni do napisania czegoś w poważniejszym tonie, będzie to co najwyżej pochwała wszystkich jakże licznych zalet Piramidy Władzy. Ta Piramida Władzy jest głównym dziełem prezydenta Putina, wznoszonym przez niego mozolnie w ciągu minionych pięciu lat. To twór, w którym każdy urzędnik – od szczytu do samiuśkiego dołu biurokratycznej hierarchii – musi być mianowany przez prezydenta osobiście albo przez kogoś wcześniej przez niego wyznaczonego. Układ ten pozwala przełożonym na szybkie usunięcie ze stanowiska każdego, kto ośmieli się myśleć niezależnie.

Wszystkich tych mianowańców rządząca całym krajem administracja prezydenta Putina nazywa „swojakami”. A kto nie „swój”, ten jest oczywiście „wrogiem”. Zdecydowana większość pracowników dzisiejszych mediów wspiera ten dualizm. W swoich doniesieniach opisują ze szczegółami, jak dobrzy są swojacy i jakich okropieństw dopuszczają się wrogowie. Do tych drugich zaliczono polityków przychylnych nurtowi liberalnemu, działaczy na rzecz praw człowieka i „wrażych” demokratów, czyli generalnie tych, którzy zaprzedali się Zachodowi. Przykładem wzorowego swojskiego demokraty jest, jakżeby inaczej, sam prezydent Putin. Natomiast gazety i stacje telewizyjne prześcigają się w „ujawnianiu”, jakież to granty na działalność otrzymują od Zachodu jego wrogowie.

Dziennikarze i prezenterzy telewizyjni przyjęli z entuzjazmem wyznaczone im role kowiernych. Walka o podawanie bezstronnej informacji zamiast podlizywania się administracji prezydenta Putina należy już niestety do przeszłości. Atmosfera intelektualnej i moralnej stagnacji przeważa w profesji, którą i ja wykonuję, ale warto nadmienić, że większość moich kolegów po fachu nie ma najmniejszych problemów z zaakceptowaniem przejścia od rasowego dziennikarstwa do czystej propagandy firmowanej przez władzę. Otwarcie przyznają, że informacje o wrogach podsyłają im członkowie administracji prezydenckiej, że otrzymują wskazówki, którymi tematami powinni się zająć, a których lepiej unikać.

Co dzieje się z dziennikarzami, którzy nie chcą uczestniczyć w tej farsie? Cóż, stają się pariasami. Nie przesadzam, używając tego właśnie określenia.

Ostatni raz przebywałam na Kaukazie Północnym w sierpniu 2006 roku, pisząc o wydarzeniach rozgrywających się na terenach Czeczenii, Inguszetii i Dagestanu. Przeprowadziłam tam wywiad z pewnym wysoko postawionym urzędnikiem, ponieważ chciałam się dowiedzieć, czy mocno reklamowana przez dyrektora FSB, czyli rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa, amnestia dla bojowników ruchu oporu okazała się sukcesem, czy porażką.

Miałam zanotowany adres w Groznym, jak się okazało, adres stojącego gdzieś na przedmieściach prywatnego domu otoczonego pozrywaną siatką, i bez wahania weszłam do środka, aby porozmawiać z tym człowiekiem. Ustaliliśmy w Moskwie, że chcę przyjechać, by przeprowadzić z nim wywiad. Dzień później odwiedził mnie posłaniec od niego, który stwierdził enigmatycznie: „Poproszono mnie, abym powiedział pani, że wszystko jest w porządku”. To znaczyło, że ów urzędnik spotka się ze mną, a dokładniej mówiąc, opuści o umówionej porze dom, niosąc na ramieniu płócienną torbę, jakby zamierzał kupić bochenek chleba wypiekanego w tamtych okolicach.

Posiadane przez niego informacje okazały się nieocenione choćby dlatego, że podważały obowiązującą podówczas oficjalną wersję przebiegu i skutków amnestii. Wyjaśniono mi to w pomieszczeniu o wąskich, szczelnie zasłoniętych okienkach, mającym co najwyżej dwa metry kwadratowe powierzchni. Przed wojną mieściła się tu zwykła komórka, ale po zbombardowaniu domu właściciele przerobili ją na kuchnię, sypialnię i łazienkę w jednym. Pozwolili mi skorzystać z tego miejsca, choć nie bez oporów, ale byli to dawni przyjaciele, których niefortunne losy opisałam kilka lat wcześniej, po tym jak uprowadzono im syna.

Dlaczego urzędnik i ja musieliśmy stosować tak daleko idące środki ostrożności? Czyżbyśmy oszaleli albo zapragnęli wprowadzić odrobinę ryzyka do nudnego skądinąd życia? Nic bardziej mylnego. Otwarte bratanie się zbierającego informację dziennikarza wiązanego z opozycją, takiego jak ja czy którykolwiek z moich kolegów z „Nowej gaziety”, i lokalnego „swojaka” wysokiego szczebla mogłoby naprawdę drogo kosztować obie strony.

Ten sam urzędnik przyprowadzał później do dawnej komórki bojowników ruchu oporu, którzy chcieli zdać broń, ale nie zamierzali brać udziału w oficjalnym cyrku. Dzięki nim uzyskałam wiele użytecznych informacji. Dowiedziałam się między innymi, dlaczego ci bojownicy nie chcą się poddać nowemu reżimowi: uważali na przykład, że rząd jest zainteresowany wyłącznie kreowaniem własnego wizerunku i nie mogą mu ufać.

– Nikt nie chce się poddawać!

Znawcy tematu mogą mieć problem z uwierzeniem w tę wersję zdarzeń. Rosyjska telewizja pokazuje od wielu tygodni podejrzanie wyglądających osobników, którzy deklarują otwarcie, że są gotowi zaakceptować warunki amnestii i że „ufają Ramzanowi”. Ramzan Kadyrow jest czeczeńskim pupilem prezydenta Putina, człowiekiem, którego wyznaczono na premiera, lekceważąc bezrefleksyjnie to, że jest on kompletnym idiotą, niedouczonym, pozbawionym mózgu i nieprzejawiającym żadnych talentów z wyjątkiem zdolności do urządzania zadym i brutalnych grabieży.

Do tych koszmarnych programów telewizyjnych sprowadza się watahy dziennikarzy klaunów (ja nie jestem tam oczywiście zapraszana). Zapisują wszystko skrzętnie w notatnikach, robią zdjęcia, po czym piszą artykuły, którymi całkowicie wypaczają obraz rzeczywistych efektów amnestii, przedstawiają je bowiem w sposób niezmiernie cieszący wyłącznie tych, co stali i stoją za jej ogłoszeniem.

Nie sposób tego zaakceptować, ale z czasem uczysz się z tym żyć. W taki właśnie sposób musiałam pracować podczas drugiej wojny na Kaukazie Północnym. Z początku ukrywałam się przed wojskami federalnymi, zawsze jednak byłam w stanie nawiązać potajemny kontakt z wybranymi osobami, oczywiście przez zaufanych pośredników, aby nikt nie mógł donieść przełożonym na moich informatorów. Gdy Putinowski plan czeczenizacji odniósł skutek (skłoniono „dobrych”, czyli lojalnych Czeczenów, by zabijali „złych”, którzy sprzeciwiali się rosyjskim planom), zaczęłam stosować te same środki bezpieczeństwa w kontaktach ze „swoimi” czeczeńskimi oficjelami. Sytuacja wyglądała identycznie, gdziekolwiek rozmawialiśmy, czy to w Moskwie, czy w Kabardo-Bałkarii, czy w Inguszetii. Wirus rozprzestrzenił się bardzo szeroko.

Przedstawienie cyrkowe ma jednak to do siebie, że szybko się kończy, a reżim korzystający z usług dziennikarzy klaunów może trwać mniej więcej tyle, ile rozkładający się grzyb. Czystki w wiadomościach zaowocowały powstaniem rażącego kłamstwa głoszonego przez urzędników pragnących promować „właściwy obraz Rosji rządzonej przez prezydenta Putina”. Nawet dzisiaj doprowadza to do kolejnych tragedii, z którymi władza nie umie sobie poradzić, tak poważnych, że mogłyby spowodować zatopienie lotniskowca z pozoru niezniszczalnego. Kondopoga, niewielka miejscowość w Karelii przy granicy z Finlandią, była sceną napędzanych wódką antykaukaskich zamieszek, w wyniku których zginęło kilka osób. Nacjonalistyczne marsze oraz ataki na tle rasowym dokonywane przez „patriotów” są bezpośrednim skutkiem patologicznych kłamstw reżimu oraz braku jakiegokolwiek dialogu pomiędzy władzami a narodem rosyjskim. Państwo zamyka oczy nawet na fakt, że większość jego obywateli żyje w skrajnej biedzie i że średnia stopa życiowa poza Moskwą jest w rzeczywistości o wiele niższa, niż się podaje. Korupcja wewnątrz Piramidy Władzy prezydenta Putina jest obecnie większa niż kiedykolwiek wcześniej, a młode pokolenie z powodu biedy wchodzi w życie dorosłe znacznie gorzej wyedukowane i co za tym idzie, bardziej agresywne.

Nienawidzę obecnej ideologii, dzielącej ludzi na tych, którzy są „po naszej”, „nie po naszej” albo po „złej” stronie. Jeśli ktoś z dziennikarzy albo dziennikarek jest uznawany za swojaka, otrzymuje nagrody i wyróżnienia, niewykluczone nawet, że zostanie zaproszony do grona deputowanych zasiadających w Dumie. Zwróćcie uwagę: zaproszony, nie wybrany. Nie mamy już wyborów parlamentarnych w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, z kampaniami, publikacjami programów i debatami. W Rosji to Kreml wzywa tych, którzy stoją twardo po jego stronie, którzy zawsze salutują w odpowiednim momencie i należą do partii Jedna Rosja, akceptując ją z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Dziennikarz nieuznawany za swojaka wypada dzisiaj poza nawias. Nie pragnęłam nigdy zostać pariasem, dlatego czuję się obecnie jak delfin wyrzucony na plażę. Nie jestem przecież bojowniczką polityczną.

Nie zamierzam także opisywać szczegółowo wątpliwych przyjemności, jakie spotykają mnie z powodu obrania takiej, a nie innej drogi: próby otrucia, aresztowań, pogróżek, które otrzymuję pocztą albo przez internet, nie wyłączając grożenia śmiercią. Staram się skupiać na pracy, która polega na przedstawianiu życia takim, jakim je widzę, do codziennych spotkań z gośćmi w naszej redakcji, do rozmów z ludźmi, którzy nie mają komu opowiedzieć o swoich problemach, ponieważ nie pasują one do oficjalnego przekazu Kremla. Jedynym miejscem, gdzie mogą one ujrzeć światło dzienne, jest „Nowaja gazieta”.

Czemu jestem więc winna? Ja po prostu przekazuję dalej to, czego byłam świadkiem, pisząc tylko prawdę.

.2
WOJNA W CZECZENII

Wojna w Czeczenii rozgorzała ponownie w roku 1999, rzekomo w odpowiedzi na czeczeńskie ataki na sąsiedni Dagestan i wysadzenie w Rosji kilku bloków mieszkalnych, w których śmierć poniosło ponad 300 osób. Wiadomo jednak powszechnie, że oba te preteksty były prowokacjami ze strony rządu Federacji Rosyjskiej, co oznacza, że jest on politycznie odpowiedzialny za masowe morderstwa popełniane na własnych obywatelach. Były szef FSB Władimir Putin doszedł do władzy w roku 2000 po zwycięstwie w wyborach prezydenckich, wyniesiony na fali antyczeczeńskiej histerii jako rzekomy zbawca narodu. Anna Politkowska bezkompromisowo opisywała tę wojnę i towarzyszące jej okrucieństwa.CZĘŚĆ I
DEPESZE Z LINII FRONTU

WOLNOŚĆ ALBO ŚMIERĆ? CZASEM TO JEDNO I TO SAMO

27 marca 2000 roku

To budzące strach opowieści. Niekiedy ludzie mówią, że bezpieczniej byłoby je podzielić przez 10, 100 albo 200, ale jakkolwiek by to zrobiono, i tak pozostaną opowieściami o przerażającym okrucieństwie.

Na szarych kocach z oenzetowskiej pomocy, którymi nakryto betonowy blok, siedzą chłopak i dziewczyna. Kulą się, wtulają w siebie. Próbuję rozmawiać z nimi o przyszłości. Staram się trzymać perspektyw, ważniejszych problemów, międzynarodowego wymiaru.

– Jakie macie plany? Co zamierzacie zrobić ze swoim życiem?

Ich odpowiedzi dotyczą bardzo konkretnych spraw, tego, co dzieje się tu i teraz.

– Jutro pójdziemy w góry, będziemy szukać dzikich porów. Tylko one zostały tu do jedzenia.

Próbuję więc raz jeszcze, dopytując o czasy, gdy zacznie być lepiej, pytam o ich nadzieje, o zwykłe ludzkie sprawy.

– Czy tam, w górach, nadal kwitną polne kwiaty?

– Tam jest teraz wiele niewybuchów i pełno żołnierzy – odpowiadają bez pośpiechu, bez emocji, choć zza tych słów wyziera nie do końca skrywana nienawiść.

To Asłanbek i Riezieda, brat i siostra, mają 18 i 20 lat. W trakcie pierwszej wojny czeczeńskiej byli dopiero nastolatkami, w czasie drugiej dorośli i zhardzieli. Riezieda uśmiecha się jeszcze czasem, choć blado, za to Asłanbek jest ponury jak otaczający go goły beton. Oboje przeczekiwali ostrzały i bombardowania w piwnicy aż do 5 lutego, gdy wojna dotknęła ich bardziej osobiście, po tym jak żołnierze federalni federacji zastrzelili ich ojca Sałmana Biszajewa.

Sałman miał 54 lata i został zabity przez rosyjskich żołnierzy na podwórzu w Groznym przy ulicy Kisłowodskiej 3 podczas pacyfikacji wioski Ałdy (w rejonie Czernorieczja). Zastrzelili go i zabrali ciało ze sobą. Asłanbek, Riezieda i ich starsza trzydziestoletnia siostra Łarisa dopiero po 13 dniach znaleźli to, czego tak desperacko szukali. To ona zeskrobała resztki mózgu Sałmana ze ściany i zapakowała je do woreczka, by urządzić ojcu odpowiedni pochówek. Potem uciekli do Inguszetii.

Teraz ich domem jest kamieniołom na przedmieściach Karabułaku, tam gdzie niegdyś prosperowała fabryka materiałów budowlanych i gdzie do dzisiaj przetrwało wiele na wpół zrujnowanych magazynów o murowanych ścianach. Asłanbek i Riezieda mieszkają tam z 30 innymi osobami, z czego 23 to jeszcze dzieci albo bardzo młodzi ludzie, w wieku od 15 do 22 lat. Rodzeństwo ma swój kąt w ruinie stojącej pośród betonowych pustkowi. Przekornie nazwali tę ruderę „Dyskoteką”, choć nie słychać w niej muzyki i nikt tam nie tańczy. Za meble służą im zbite z desek prycze, siedzi na nich teraz czereda dzieciaków o przygasłych spojrzeniach i bezradnie zwieszonych rękach. Mieszkańców Dyskoteki łączy dalekie pokrewieństwo i wspólne przeżycia z ostatnich akcji pacyfikacyjnych, podczas których torturowano i rozstrzelano ich ojców i dziadków, braci i siostry, ciotki i wujów.

– O czym zazwyczaj rozmawiacie?

– Od wielu dni rozmawiamy o tym, komu kogo zabito i jak to zrobiono albo gdzie znaleźć czyjś grób. To przygnębiające – wyznaje mi siedemnastoletnia Fatima Dołdajewa.

Pod koniec 1999 roku ukończyła liceum numer 2 w Groznym, zdobywając złoty medal. Fatima nie kłamie. Wieczorami naprawdę strach słuchać tego, o czym tutaj mówią. Obecnie w obozach dla uchodźców z Czeczenii i Inguszetii głównymi tematami rozmów jest śmierć.

Głowa kobiety w czerwonej chuście

Sułtan Szuaipow z samego rana wyruszył na lotnisko w Magas w Inguszetii, choć wszyscy mówili mu, że tylko zmarnuje czas. Usłyszał w radiu, że delegacja Rady Europy zatrzyma się na moment w Inguszetii, uznał więc, że musi spotkać się z przedstawicielami tak ważnego gremium, gdy będą opuszczać samolot, ponieważ zamierza wygarnąć im całą prawdę.

Sułtan wygląda bardzo staro, choć skończył dopiero 45 lat. Posiwiała głowa trzęsie mu się zauważalnie, nerwowy tik sprawia, że porusza przy każdym kroku oczami, a jego ciałem co jakiś czas wstrząsają silne spazmy. Jest bardzo chory – przez całą pierwszą wojnę strzegł własnego domu w Groznym, lecz 20 lutego musiał zebrać 51 ciał z ulicy Szefskoj i przyległych uliczek Linija 3–8. Dwadzieścia jeden zdołał pochować, oznaczając każdą mogiłę z osobna, a gdy stan zdrowia uniemożliwił mu kontynuację tej pracy, pozostałe 30 zwłok złożył w tunelu inspekcyjnym warsztatu mieszczącego się przy ulicy 3. Linija.

Wszystkie te osoby zostały brutalnie zamordowane podczas tak zwanej akcji pacyfikacyjnej przeprowadzonej nocą 19 lutego w leżącej na przedmieściach dzielnicy Nowaja Katajama. Większość ofiar była znajomymi i sąsiadami Sułtana. Mamy powody sądzić, że ta zbrodnia jest dziełem niesławnej 205 Brygady mszczącej się na cywilach za straty poniesione podczas toczonych wcześniej walk.

W dniu 19 lutego żołnierze pojawili się na uliczce 5. Linija, przy której mieszkał Sułtan, i ostrzegli mieszkańców, którzy nie siedzieli w tym czasie w piwnicach:

– Uciekajcie jak najszybciej, idzie tu banda, która chce was pozabijać.

– Żołnierze poszli dalej – relacjonuje Sułtan – ale ja i sąsiedzi tylkośmy się z nich pośmiali. Bardzo sprytne zagranie! Chcieli nas skłonić do ucieczki w popłochu, by rozszabrować to, co nam jeszcze zostało. Za tymi żołnierzami przyszły tak zwane oddziały szybkiego reagowania. Ale to byli porządni ludzie, więc nie zrobili nam nic złego. Wtedy przestaliśmy się obawiać. Koszmar zaczął się dopiero nocą, po zapadnięciu ciemności. Żołnierze federalni z nieznanych formacji nadciągnęli o zmroku. Mój sąsiad, Sejt-Selim z ulicy Dunajskiej, był jedną z pierwszych ofiar. Miał około pięćdziesiątki. Zapytał któregoś z żołnierzy, co to za jednostka. Rankiem, gdy grzebaliśmy Sejta-Selima w jego własnym ogródku, pojawili się ci sami żołnierze. „Co go zabiło?”, zapytali, choć był wśród nich ten, który go zastrzelił. „Odłamek”, odpowiedzieliśmy. Wiedzieliśmy już, że sami zostaniemy rozstrzelani, jeśli powiemy prawdę. Ten, który zabił Sejta-Selima, wybuchnął śmiechem, gdy usłyszał, że kłamiemy. To był młody chłopak, cieszył się na myśl, że my, starcy, tak bardzo się go boimy… Wróćmy jednak do poprzedniej nocy. Gdy siedemdziesięciosześcioletni Said Zubajew wyszedł z domu numer 36 przy ulicy 5. Linija, wpadł prosto na żołnierzy federalnych, którzy kazali mu tańczyć, strzelając pod nogi, żeby podskakiwał. Zabili go, gdy opadł do reszty z sił. Bóg jest miłosierny! Dzięki temu Said się nie dowiedział, co zrobili z resztą jego rodziny.

Sułtan milknie. Brodę unosi wysoko, nie chce, by zdradzieckie łzy ciekły mu po policzkach. Powstrzymawszy je odrzuceniem głowy do tyłu, kontynuuje opowieść.

Mniej więcej o dziewiątej na podwórze Zubajewów, wyważając bramę, zajechał transporter opancerzony. Żołnierze sprawnie i bez słowa wyprowadzili z domu i ustawili przed wejściem sześćdziesięcioczteroletnią Zajnab, żonę staruszka, ich czterdziestopięcioletnią córkę Malikę (żonę pułkownika w rosyjskiej milicji), jej ośmioletnią córeczkę Aminę, czterdziestoletnią Mariet, kolejną córkę Saida i Zajnab, ich czterdziestoczteroletniego bratanka, Saida Saidachmeda Zubajewa, trzydziestopięcioletniego Rusłana, syna Saida i Zajnab, jego ciężarną żonę Luizę i ich ośmioletnią córkę Elizę. Usłyszeliśmy kilka serii z broni maszynowej i wszyscy zostali zabici. Zostawiono ich tam, gdzie zginęli, przed domem rodzinnym. Nie przeżył nikt z rodziny Zubajewów prócz Iniessy, czternastoletniej córki Rusłana. Była bardzo ładna, więc żołnierze odłączyli ją od reszty krewnych, a potem powlekli za sobą.

– Szukaliśmy jej rozpaczliwie, ale przepadła jak kamień w wodę – dodaje Sułtan. – Przypuszczamy, że została najpierw zgwałcona, a potem gdzieś zakopana, inaczej wróciłaby do domu, by pogrzebać bliskich. Tej samej nocy zabito Idrisa, dyrektora szkoły numer 55. Najpierw tłukli nim o ścianę tak długo, aż połamali mu wszystkie kości, potem strzelili mu w głowę. W innym domu znaleźliśmy leżące obok siebie zwłoki osiemdziesięcioczteroletniej Rosjanki i jej trzydziestopięcioletniej córki Łarisy, znanej prawniczki z Groznego. Obie zostały zgwałcone i zastrzelone. Ciało czterdziestodwuletniego Adłana Akajewa, profesora fizyki na Czeczeńskim Uniwersytecie Państwowym, leżało na podwórzu przed domem. Przed śmiercią był torturowany. Czterdziestosiedmioletniemu Demiłchanowi Achmadowowi obcięto nie tylko głowę, ale i ręce. Obcinanie ludziom głów było zresztą czymś na kształt znaku rozpoznawczego akcji pacyfikacyjnej w Nowej Katajamie. Widziałem kilka tak właśnie okaleczonych ciał. Na ulicy Szefskiej stał pieniek z wbitą siekierą, a obok leżała głowa kobiety w czerwonej chuście. Tuż przy niej na ziemi spoczywało bezgłowe ciało mężczyzny. Opodal znalazłem ciało innej ściętej nieszczęśniczki, okazało się, że rozpruli jej także brzuch i wetkali do środka głowę, ale czy należała do niej, czy do kogoś innego, nie sposób powiedzieć.

Co zrobili ludzie następnego ranka po pogromie? Ci, którzy przetrwali, 20 lutego poudzierali z ubrań ofiar paski materiału i pozawieszali je na gałęziach drzew, pod którymi zakopano zwłoki, aby ocalali mogli znaleźć mogiły swoich bliskich. Nowaja Katajama, w której tak wiele drzew przystrojono szmatkami, zaczęła pasować wyglądem do swojej dziwnie brzmiącej japońskiej nazwy. W Japonii wiesza się na gałęziach kolorowe kokardki na znak, że pamięta się o tych, których się kochało albo nadal kocha.

– Dlaczego nie uciekliście z Groznego, choć mieliście ku temu okazję? – pytam. – Dlaczego nie pojechaliście do Inguszetii, wy, Zubajewowie, profesor Akajew, Idris, prawniczka Łarisa i cała reszta tych, którzy zginęli?

Odpowiedź Sułtana jest porażająca:

– Często o tym rozmawialiśmy, siedząc w piwnicach podczas ostrzałów. My naprawdę wierzyliśmy generałom, którzy twierdzili, że wojska federalne przyniosą nam pokój i życie wróci w końcu do normalności. Dali nam nadzieję na poprawę sytuacji, dlatego strzegliśmy własnych domów. Chcieliśmy stanąć pierwsi do pracy, gdy nadejdzie wyzwolenie.

Oni nam wierzyli! Zaufali nam! A my ich zabiliśmy!

Sułtan pojechał na lotnisko, by zrobić swoje, ale nie doczekał się przylotu żadnej delegacji Rady Europy. Zamiast nich na płytę lotniska zszedł jakiś dygnitarz z Moskwy, którego natychmiast zapakowano do czekającego już samochodu, i na tym się skończyło. Nikt nie chciał słuchać tego, co Sułtan ma do powiedzenia.

– Może zwróciliby na mnie uwagę, gdybym oblał się benzyną – dodaje ze smutkiem, po czym odchodzi zgarbiony, on, samotny stary Czeczen, który pochował 21 ciał, ale nie miał sił na wykopanie kolejnych 30 grobów.

Głowa drga mu mocniej niż kiedykolwiek wcześniej, co kilka kroków musi przystawać i podnosić ręce, aby przytrzymać spadający kapelusz.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: