VII. Wojna o przyszłość. Tom 2 - Krzysztof Baszczyj - ebook

VII. Wojna o przyszłość. Tom 2 ebook

Krzysztof Baszczyj

4,7

Opis

Czas bierności ze strony cieni się zakończył. Na kogo padnie pierwsze uderzenie spoza granic? Czy ludzie poradzą sobie z problemami wewnątrz swojego królestwa? Czy istnieje jakakolwiek przyszłość dla istot śmiertelnych? Czy mrok zaleje świat i rozpocznie się tyrania zła? Tom drugi z serii „VII”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 496

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kotmniepozwal

Nie oderwiesz się od lektury

Miło spędzony czas
10
G1234

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawy świat, można ją polecić do przeczytania.
10

Popularność




Krzysztof Baszczyj

VII. Wojna o przyszłość. Tom 2

Projektant okładkiGenowefa Baszczyj

© Krzysztof Baszczyj, 2022

© Genowefa Baszczyj, projekt okładki, 2022

Czas bierności ze strony cieni się zakończył. Na kogo padnie pierwsze uderzenie spoza granic? Czy ludzie poradzą sobie z problemami wewnątrz swojego królestwa? Czy istnieje jakakolwiek przyszłość dla istot śmiertelnych? Czy mrok zaleje świat i rozpocznie się tyrania zła? Tom drugi z serii „VII”.

ISBN 978-83-8324-136-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Leśny kontynent

Królestwo ludzi

Część III

Geneza wody (lata 6945–7446 według kalendarza elfów Olivinir, lata 1520–2021 według kalendarza słonecznego krainy Touss)

Rozdział pierwszy

Matylda (lata 1520–1530 według kalendarza słonecznego krainy Touss)

„To taka przemożna ochota, by…”

Matylda

Na ziemi dywan. Czerwony z czarno-żółtymi elementami, tworzącymi niesamowite wzory. Chwilami dostrzec na nim można było zamki, które po chwili zmieniały kształty i stawały się całkowicie czym innym (jedynie przy rozbudowanej wyobraźni patrzącego, rzecz jasna). Drzwi całe białe, dość masywne, na nich cztery prostokątne wgłębienia. W lewym przeciwległym rogu do drzwi potężne łóżko. Wielka, drewniana rama, a w niej miękki materac z najlepszego materiału w królestwie, materiału godnego, aby spała na nim sama księżniczka. W prawym rogu przeciwległym do drzwi regał szeroki na pięć metrów i wysoki na dwa. W nim pięćdziesiąt półek, wszystkie zapełnione książkami. Przy samym regale ustawiona komoda szeroka na dwa metry i wysoka na metr. W niej cztery wysuwane szuflady, wszystkie w pełni zapełnione strojami księżniczki Matyldy. Jej matka zawsze nalegała zarówno na większą ilość ubrań, jak i samej przestrzeni dla nich, lecz Matylda zawsze odpowiadała: „Daj spokój”. Jeden czerwony fotel, niezwykle wygodny, służący jedynie do czytania. Naprzeciw komody kolejne drzwi, wykonane z drewna, tak jak pierwsze, tym razem koloru brązowego, bez jakichkolwiek wzorów. Drzwi te prowadziły do niewielkiej łazienki, w której znajdowały się jedynie latryna i wanna, obie wykonane z marmuru. Ściany łazienki w całości wyłożone płytkami. Sufit pomalowany na biało. Ściany w pomieszczeniu natomiast pomalowane kolorem nadziei — zielonym. Znajdowały się tutaj również dwa okna. Jedno umiejscowione pomiędzy łóżkiem a szafą, drugie natomiast — metr na prawo od drzwi do łazienki. Na komodzie ustawione piętnaście świec w pięknych, złotych świecznikach. Kapcie i stertka ubrań zawsze stojące w tym samym miejscu przy łóżku, gdy Matylda śpi. Trzy świeczniki wmontowane w ścianę pół metra na prawo od okna przy drzwiach do toalety, w nich świece, palące się każdej nocy, wymieniane codziennie przez służbę podczas innych czynności, które wtedy wykonywano. Zawsze jedynie wtedy, gdy Matylda spała.

„To taka przemożna ochota, by podejść do komody i wysunąć dolną szufladę. W niej znajduje się…”

Matylda

Tamtego dnia Matylda obudziła się z samego rana. Ziewnęła i przeciągnęła się, po czym wstała. Gdy ubierała się, zauważyła, iż lubiła poranne wstawanie. Wstające na horyzoncie słońce napawało optymizmem. Wyjrzała przez okno, miała piękny widok, jako że jej pokój znajdował się w najwyższej wieży w mieście. Zawsze, spoglądając przez okno, czuła lekką radość, lecz natychmiast po niej pojawiała się nostalgia, a po niej już tylko smutek… Jak codziennie po wstaniu Matylda udała się do łazienki i wyjątkowo wzięła szybką kąpiel. Gdy wróciła do pokoju, już czekały na nią kanapki wraz z ciepłą herbatą. Tym razem nie przyniosła ich jej matka, jak zwykle bywało, przyniósł je Nieśmiertelny. Matylda ujrzawszy go, swobodnie powiedziała:

— Cześć.

Ukłonił się sztywno i rzekł tym swoim wiecznie spokojnym i basowym głosem:

— Pani.

— Mama dziś nie przyszła, dlaczego?

— Królowa jest dość zajęta.

— Rozumiem.

— Przykro mi, muszę już iść. Smacznego.

— Dziękuję.

Matylda zjadła na łóżku. Jej mama nalegała, by miała stół w pokoju, ale Matylda nie chciała, aby stół zagradzał jej włości. Poza tym nie przeszkadzało jej jedzenie na łóżku. Natychmiast po zjedzeniu odłożyła talerzyk i kubek na komodę, po czym zgasiła trzy wciąż palące się świece. Kiedyś gasiła je służba, lecz Matylda, wstając, zawsze była przerażona, że jakoś magicznie świece gasną w nocy. W związku z tym teraz gasiła je osobiście zaraz po wstaniu. Nie zawsze, ponieważ czasem zdarzało się jej spać w dzień i siedzieć w nocy. Wtedy po wstaniu odpalała kilka kolejnych.

Po odłożeniu talerzyka i kubka wzięła książkę z półki i udała się do toalety. Aktualnie czytała dzieło zatytułowane „Proza szlachetności”. Było to genialne dzieło, które przenosiło czytelnika do innego świata. Dla Matyldy było to niezwykle istotne. Taka ucieczka ratowała jej życie, pozwalała przetrwać.

Czytała ponad godzinę w toalecie, aż delikatnie zesztywniały jej nogi z braku krążenia. Wiedziała, że to znak, iż musi przenieść się na fotel. Spędziła kolejne cztery godziny, czytając na fotelu. Zamierzała tego dnia ukończyć to dzieło i następnego zacząć kolejne. Miała jeszcze tak wiele do przeczytania, tak wiele do poznania.

Matylda miała dopiero dwadzieścia lat, lecz była o wiele dojrzalsza, niż sugerował jej wiek. Była świadoma swej dojrzałości, nawet miała teorię wyjaśniającą tę nietypową sytuację. Dzisiaj postanowiła ją przedstawić swojej mamie, była ciekawa jej reakcji. Ta właśnie weszła do pokoju, przynosząc obiad. Mama Matyldy była wysoką kobietą o blond włosach, sięgających ramion, i błękitnych oczach. Dla Matyldy była ona uosobieniem wszystkich królowych z baśni. Matylda zawsze była zła na siebie, że nie odziedziczyła jej urody, choć jej wygląd był nawet bardziej fascynujący i niezwykły niż jej czarująco pięknej matki.

Matylda miała długie do ramion, niebieskie włosy i oczy tego samego koloru. Nikt w krainie Touss nie miał takich włosów. Inni zawsze fascynowali się nimi, mówili, iż są przepiękne i niezwykłe. Księżniczce ta niezwykłość przeszkadzała, wręcz bała się jej do pewnego czasu, aż dowiedziała się, jak się sprawy mają. Poznała prawdę o swoim rodzie, rodzie Patiens i krainie Touss, którą znała tylko ona, jej rodzice i Nieśmiertelny. Matylda była średniego wzrostu, o mlecznobiałej karnacji i piersiach średniej wielkości, za co była zła na los. Zawsze wtedy pocieszała się świetną figurą. Nawet gdy objadała się wieczorami słodkim, nigdy nie wychodził jej brzuszek, tak wielce niepożądany. Zawsze miała wcięcie w talii, którym w chwilach radości potrafiła się szczycić, niestety jedyne przed sobą i jedynie w myślach. Anna Patiens położyła obiad na komodzie, po czym przytuliła córkę.

— Jak się czujesz, córeczko?

Matylda nie lubiła takiego zachowania matki, zawsze było jej wtedy smutno. Wiedziała, że ma ona dobre intencje, a całość zachowania wynika z troski, lecz ta sama troska uwypuklała sytuację, w której Matylda się znajdowała. Delikatnie odepchnęła matkę.

— Mamo, mówiłam ci już o zachowaniach tego typu.

Królowa przewróciła oczami i powiedziała:

— Przepraszam.

— Nie musisz przepraszać, nie o to tutaj chodzi. Usiądź na chwilę, muszę ci o czymś powiedzieć. Myślałam ostatnio o pewnej fascynującej rzeczy.

Annie mocno się śpieszyło, lecz nie mogła odmówić Matyldzie. Usiadła na fotelu, milcząc.

— Kiedyś zastanawiałaś się, skąd wynika moja dojrzałość, która jest zbyt jaskrawa, aby ją podważać.

— To prawda.

— Ostatnio o tym myślałam. — Matylda wstała i zaczęła krążyć po pokoju, jednocześnie mówiąc z fascynacją. — Bo widzisz, co tak właściwie sprawia, że czterdziestolatek jest czterdziestolatkiem, a dwudziestolatek jest dwudziestolatkiem?

— Nie mam pojęcia.

— Najprostszą i najwłaściwszą odpowiedzią jest: to, że czterdziestolatek przeżył lat czterdzieści, a dwudziestolatek przeżył dwadzieścia. Wiem, to dość banalne, ale właściwie genialne jednocześnie przy właściwym zrozumieniu. A co, jakby w ciągu dwudziestu lat przeżyć lat trzydzieści? I czy to w ogóle możliwe?

Anna słuchała zaintrygowana, jej córka każdego dnia ją szokowała. Matylda kontynuowała:

— Przeżywanie to każda sekunda wspomnień i emocji, każda sekunda naszej historii, zapisanej gdzieś głęboko w nas. A więc starzenie się to doświadczanie, i zawsze sekunda jest sekundą, a minuta jest minutą, lecz zrozumiałam, że czas można zagiąć. Nie dosłownie, rzecz jasna. Można zagiąć to, w jaki sposób go odczuwamy. Zawsze, kiedy czytam, w przeciągu paru godzin przeczytam i — co najważniejsze — przeżyję, nie w sensie życia, lecz w sensie odczuwania, o wiele więcej czasu. Nie twierdzę, że jest to jeden do jednego. Kiedy w ciągu dnia przeczytam książkę, w której minie, powiedzmy, tydzień, nie minie dla mnie tydzień, choć na pewno też nie jeden dzień. Myślę, że stąd właśnie wynika moja dojrzałość: dzięki temu, że przeczytałam masę książek w ciągu dwudziestu lat życia, emocjonalnie przeżyłam o wiele więcej. — Matylda spojrzała na matkę zaniepokojona. — Nie jestem pewna, czy właściwie ubrałam w słowa całość tej myśli, do tego pamiętaj, to tylko wstępne rozważania, co do których nie jestem jeszcze do końca pewna.

Anna analizowała przez dłuższą chwilę słowa swojej córki, po czym powiedziała:

— W zupełności się z tobą zgadzam, lecz niestety muszę już iść, przepraszam.

Matylda wyraźnie posmutniała.

— Ale dopiero co weszłaś.

Anna pocałowała córkę w czoło.

— Przepraszam, córeczko, naprawdę mam wiele do zrobienia. Musisz opowiedzieć o swojej teorii Nieśmiertelnemu, wiesz, że on sięga umysłem dalej niż inni. — Po tych słowach Anna opuściła pokój Matyldy. Ta natomiast chwilę jeszcze myślała nad swoją ideą, jedząc, po czym powróciła do czytania. Czytała aż do wieczora i w końcu położyła się spać. Zasypiając, uznała, że był to dobry dzień, mimo że Nieśmiertelny i mama byli u niej ledwie chwilę. Dziś się nie smuciła, ani nie zadręczała, co było dość niezwykłe.

„To taka przemożna ochota, by podejść do komody i wysunąć dolną szufladę. W niej znajduje się rzecz, której normalnie nie chcesz mieć w komodzie…”

Matylda

— Co o tym myślisz? — Matylda podekscytowana chodziła po pokoju, bardzo zależało jej na zdaniu Nieśmiertelnego. Ten długo myślał, gdyż myśl jego rozmówczyni była dość głęboka.

— Zastanawiam się, czy wynika to z „zagięcia czasu”, czy może z tego, jak ten czas wykorzystujemy.

— A więc twierdzisz, że mimo intensywnych przeżyć podczas czytania w trakcie jednego dnia mija jedynie jeden dzień, natomiast sęk tkwi w jakości wykorzystania tego czasu?

— Dokładnie, porównałbym to do przemieszczania się w czasie. W trakcie godziny pieszo możesz przebyć o wiele mniejszą odległość od tego, ile byś przemierzyła, jadąc konno. Przemierzając większą odległość, również doświadczysz więcej, więcej ujrzysz. Analogicznie czytanie, jak i intensywne rozwijanie się, to tak jakby szybsze przemieszczanie się w czasie.

Matylda myślała dość długo, myśl Nieśmiertelnego była dość zawiła i dla niej niejasna.

— Takie emocjonalne przemieszczanie się?

— Określiłbym to bardziej jako przemieszczanie się po różnych płaszczyznach związanych z naszym rozwojem. Rozwój emocjonalny, intelektualny, zdobywanie mądrości. Twoją dojrzałość związaną z tym, iż wiele czytasz, bardziej określiłbym jako rzetelne spojrzenie na rzeczywistość związane z brakiem naiwności.

— Brakiem naiwności, a więc w skrócie z mądrością?

— Dokładnie.

— Ale czy to nie oznacza, iż w trakcie dwudziestoletniego życia nie przeżyłam więcej lat?

— Myślę, iż jest to naciągana teoria. Po prostu lepiej wykorzystałaś te dwadzieścia lat, bardziej się rozwinęłaś. Odmienne zachowanie starców wynika ze zdobytego podczas życia doświadczenia i mądrości, dla mnie wynika z ogólnie rozumianego rozwoju, choć same przemierzanie czasu nie musi wiązać się z rozwojem.

— Nie rozumiem? Można nie iść do przodu, przemierzając czas?

— Tak, to prawda. Przemierzając życie, każdy doświadcza i zdobywa wiedzę, lecz istnieje wiele substancji, które mogą człowieka cofać w rozwoju, do tego w większości są to substancje mocno uzależniające, to po pierwsze. Drugą rzeczą jest to, że rozwój jest trochę jak kula śniegowa. Osoba, która jest dość rozwinięta, na przykład intelektualnie, docenia intelekt i wie, jak bardzo wpływa on na nasze decyzje i zachowania, jak bardzo wpływa na nas. Taka osoba będzie chciała dalej się rozwijać intelektualnie. Taka osoba będzie chciała się intensywnie douczać i rozwijać, jednakże sprawy mają się zupełnie inaczej w przypadku osoby zaślepionej głupotą. Po trzecie bardzo łatwo jest wpaść w błędne przekonania, które mogą dać intelekt, a z drugiej strony blokują zdobywanie mądrości. Można się intensywnie rozwijać intelektualnie przez całe życie, a mimo tego wierzyć w stek bzdur i na podstawie tych nieadekwatnych do rzeczywistości prawd podejmować decyzję. Jest to bardzo niebezpieczne. Ile było ideologii, które popchnęły ludzi do czynów moralnie złych? Do czynów po prostu głupich?

Matylda przetwarzała to, co powiedział Nieśmiertelny, i analizowała, po czym powiedziała:

— A więc można przeżyć ten sam czas bardziej intensywnie, lecz nie oznacza to dokładnie, że w trakcie lat dwudziestu przeżyło się lat trzydzieści. Oznacza to natomiast, że te dwadzieścia lat było bogate w poznanie, co oznacza, że w trakcie tego czasu można przemieścić się o różne odległości na skali rozwoju. Analogicznie do przemieszczania się w przestrzeni.

— Dokładnie, takie jest moje spojrzenie na tę sprawę. Oczywiście nie istnieje jakakolwiek skala rozwoju, natomiast chyba oboje rozumiemy, iż to określenie jest używane jedynie na potrzeby zobrazowania tej myśli i nie jest trudne zrozumienie, co ono określa.

— Tak, rozumiem, lecz zwróć uwagę, jak złożone jest to pojęcie. Skala rozwoju oznacza nie jedynie rozwój intelektualny. Dochodzi tutaj mądrość, rozwój emocjonalny, nawet rozwój empatii, który nie zawsze musi iść w parze z rozwojem emocjonalnym. Do tego każdy z tych poszczególnych rozwojów jest bardzo złożony, na przykład intelekt dzieli się na masę różnego rodzaju wiedzy.

— Tak to prawda. — Nieśmiertelny, do tej pory siedzący w fotelu, wstał. — Przykro mi, Matyldo, muszę już iść.

Matylda jedynie pokiwała głową i powróciła do swych przemyśleń. Musiała to sobie poukładać, jej wcześniejsza myśl była błędna, lecz jednocześnie bliska prawdy. Dopiero Nieśmiertelny zdołał jej zobrazować tę kwestię w sposób wystarczający i przekonujący. Nieśmiertelny żył już setki lat i był o wiele bardziej rozwinięty niż inni, których Matylda spotkała podczas swojego życia, jego spojrzenie na wiele kwestii było niesamowicie mądre.

Dziewczyna wyjrzała przez okno. Na dworze padał deszcz, co nie zdarzało się często w krainie Touss. Myśli dziewczyny krążyły dookoła rozmowy z Nieśmiertelnym i były one pozytywne, lecz dość szybko obrały niepożądany kierunek.

„A więc intensywnie się rozwijam, super”. Twarz o szerokim uśmiechu. Patrząc na nią, samemu uśmiechalibyśmy się odruchowo. Tyle że to nic nie zmieniło… Uśmiech natychmiastowo zniknął, całość wyrazu twarzy się zmieniła, powoli pojawiały się na niej uczucia całkowicie odmienne. „Po co mi ten rozwój, skoro i tak nigdzie nie wychodzę?”. Powoli wypływające na zewnątrz uczucie smutku widoczne w oczach, krzyczące z rysów twarzy. „Nieważne, jak bardzo będę się rozwijać, zawsze będę nikim, jedynie brudną ścierą do wycierania”. Łzy napływające do oczu.

„To taka przemożna ochota, by podejść do komody i wysunąć dolną szufladę. W niej znajduje się rzecz, której normalnie nie chcesz mieć w komodzie, rzecz służąca do czynu bardzo złego. Do czynu, którego nie chcesz popełnić…”

Matylda

Dokładnie pięćset lat temu na dworze księcia, który władał jednym z wielu małych księstw, którymi była porozdzielana cała kraina Touss, pojawił się niezwykły staruszek, który wszystko zmienił. Gdy wszedł na dwór, wszyscy zamilkli. Pozornie zwyczajny staruszek ubrany był w skromne szaty, ale jego oczy o różnych barwach, wymieszanych ze sobą i jakby wciąż się zmieniających, zdradzały, iż jest on kimś więcej. Było coś jeszcze, trudno to opisać, ponieważ było to coś, czego nie dało się zauważyć, lecz bez wątpienia dało się to poczuć. Wyczuwalny spokój bijący od tej postaci czuli wszyscy, spokój i niewiarygodną siłę, które to wręcz wybrzmiewały w powietrzu i sprawiały, iż powietrze dookoła tej niesamowitej postaci drżało. Dworacy opuścili salę jak na polecenie, wychodząc jedynie przyglądali się przybyszowi, jak się później okazało, przybyszowi z dalekich krain. Staruszek stanąwszy przed tronem, ukłonił się i przemówił:

— Witam największego i bez wątpienia najmądrzejszego spośród książąt krainy Touss, bo czyż wielkość nie wynika z mądrości? Oferuję waszej książęcej mości przymierze.

Książę chciał poruszyć się na swym wielkim tronie, lecz zaistnienie tej jakże nietypowej sytuacji go sparaliżowało. „Dlaczego po wejściu tego starca wszyscy wyszli jakby na polecenie? Dlaczego jego szata jest tak absurdalnie czysta? Dlaczego czuję się, jakby był to najistotniejszy moment w moim życiu? Dlaczego jest w nim coś takiego, że sprawia… Coś takiego… To tak, jakby wniósł ze sobą do tego pomieszczenia spokój”.

— Na czym miałoby polegać to przymierze?

— Na dobrowolnym poświęceniu się jednostki.

— Nie do końca rozumiem.

— Cała kraina Touss porozdzielana jest na małe księstwa, które to toczą ze sobą wojny od lat, wojny, w których ginie wielu ludzi, wojny, w których wielu ludzi cierpi. Oferuję ci całą krainę Touss jako królestwo, którym twój ród będzie władał przez setki, a może nawet tysiące lat w pokoju.

Pierwszą myślą księcia było: „To niemożliwe, abyś miał taką moc sprawczą”. Mimo tego jakże oczywistego stwierdzenia książę gdzieś w głębi siebie miał pewność, że ów staruszek ma takową moc. Było to całkowicie irracjonalne, lecz właśnie tak było. Książę postanowił potraktować ofertę staruszka w zupełności poważnie.

— Również pragnę zjednoczenia krainy Touss pod moim sztandarem, ale dokonanie tego nie jest czymś łatwym.

— Nie dla mnie.

Książę delikatnie przechylił się w stronę staruszka:

— Z tego, co mi wiadomo, podczas przymierza obydwie strony są do czegoś zobowiązane. Załóżmy, że jesteś w stanie dokonać tego, co obiecałeś. Czego oczekujesz w zamian?

— Dobrowolnego poświęcenia jednostki — powtórzył przybysz.

— Czy mógłbyś wyjaśnić?

— W zamian za całkowity koniec wojen w krainie Touss jedna osoba z każdego pokolenia w rodzie Patiens będzie cierpiała niezasłużenie i będzie to niewiarygodny ogrom cierpienia, lecz nigdy nie będzie to dziedzic lub dziedziczka tronu.

Książę myślał przez dłuższą chwilę, bo była to absolutnie nietypowa propozycja, i doszedł do wniosku, że ma ona w sobie zawartą część absolutnie nie do spełnienia.

— Jak mogłoby być to dobrowolne poświęcenie jednostki, gdy osoby, które będą miały cierpieć, jeszcze się nawet nie narodziły?

— Wybiorę jedynie te osoby, które z czasem to zrozumieją i zaakceptują.

Książę wiedział, jak bardzo irracjonalna jest ta oferta, jednakże gdzieś wewnątrz siebie wiedział również, jak bardzo irracjonalne było to, co przed chwilą zaszło, jak bardzo irracjonalne było zachowanie wszystkich gości znających doskonale etykietę, gdy wszedł nietypowy staruszek. Jak bardzo irracjonalne były uczucia wypełniające pomieszczenie, które bez wątpienia były wywołane pojawieniem się tej fascynującej i niesamowitej osoby. Jak bardzo irracjonalna była ta pewność księcia, że jest to najważniejsza chwila w jego życiu. Irracjonalna była nawet siła, z jaką to uczucie pojawiło się, i towarzyszący temu niepojęty i tak bardzo wszechogarniający spokój. W związku z tym wszystkim książę stwierdził, że racjonalność może w tej specyficznej sytuacji jest niewystarczająca, wręcz myląca.

— Zgadzam się, jednakże jeżeli to, co mówisz, jest prawdą, chciałbym, abym pierwszą osobą cierpiącą był ja, ponieważ byłoby to z mojej strony nieuczciwe dać takie brzemię innym, samemu go nie zasmakowawszy.

Staruszek pokiwał głową z uznaniem, najwidoczniej spodobała się mu postawa księcia, po czym rzekł:

— W takiej sytuacji zaraz po zjednoczeniu całej krainy władzę będzie musiała przejąć twoja żona, jako że cierpienie będzie na tyle wielkie, iż nie byłbyś w stanie wykonywać tej funkcji.

Księcia zdecydowanie przeraziła ta myśl, lecz mimo tego rzekł:

— Dobrze.

Staruszek powolnymi krokami podszedł do wyjścia. Wtem zatrzymał się na chwilę, aby coś dodać:

— Nie martw się, w najtrudniejszych chwilach ja was wesprę. — Uśmiechnął się, po czym wyszedł.

Ten uśmiech dodał siły księciu. Siedem dni później książęta z całej krainy Touss postanowili się spotkać, aby zakończyć to niekończące się pasmo wojen i podziału krainy Touss na mniejsze księstewka. Po kolejnych siedmiu dniach doszło do spotkania, na którym głosowanie książąt miało uznać jednego spośród nich za prawowitego władcę całej krainy. Oczywiście nie obeszło się bez kłótni, lecz ostatecznie to ród Patiens został wybrany do tego, aby dzierżyć władzę w całej krainie Touss po wsze czasy. Po kolejnych siedmiu dniach król zamknął się w swoich komnatach i już do końca życia z nich nie wyszedł, cierpiąc przy tym niewyobrażalnie i tym samym dopełniając przymierza. Od tej pory w każdym pokoleniu rodu Patiens jedna osoba w swoje osiemnaste urodziny rozpoczynała trwające od tego momentu do końca ich życia dopełnianie przymierza.

„To taka przemożna ochota, by podejść do komody i wysunąć dolną szufladę. W niej znajduje się rzecz, której normalnie nie chcesz mieć w komodzie, rzecz służąca do czynu bardzo złego. Do czynu, którego nie chcesz popełnić. To taka przemożna ochota, by podejść do komody…”

Matylda

„Czasami mam wrażenie, że zastygam. To wszechogarniający smutek, jakby rzeczywistość dookoła mnie zastygała. Jakbym była jedynie starym obrazem wiszącym na ścianie, istniejącym jedynie, gdy ktoś na mnie spogląda. Obrazem pozbawionym kolorów, jedynie szarym wspomnieniem w pamięci innych. Pozostawionym w starym miejscu pełnym kurzu, do którego nikt nie chce zaglądać. Starym obrazem, który usilnie pragnie krzyknąć, ile sił w płucach, o pomoc, lecz w rzeczywistości jest jedynie szarą postacią pozbawioną głosu. Wtedy zadaję sobie pytania: Dlaczego właśnie ja? Dlaczego mam cierpieć za innych? To nieuczciwe. Oni nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jaką ceną został okupiony ich dobrobyt, pokój trwający latami. Marnują moje poświęcenie, marnują ogrom cierpienia, który na siebie nakładam dla nich. Podchodzę wtedy do okna i obserwuję ludzi chodzących na dworze. Krzątają się, niczego nieświadomi, zajmując się swoimi codziennymi sprawami. Wtedy widzę ich, często naiwnych, wręcz błąkających się podczas tej jakże istotnej próby, jaką jest życie, marnujących czas i zdolnych do czynienia zła i choć to wszystko czyni ich dalece niedoskonałymi, dostrzegam, że tak często mimo swych ciągłych upadków i potknięć, wciąż wstają i walczą dalej. Zastanawiam się wtedy, skąd w nich ta siła? Zaczynam wtedy dostrzegać, jak wielkich i wspaniałych rzeczy mogą dokonać, jak wytrwali i waleczni potrafią być. I choć niektórzy z nich potrafią być okrutni, zdecydowana większość zmierza w stronę światłości i wtedy widzę ich takimi, jakimi naprawdę są, i już nie jestem zastygłą postacią w świecie bez kolorów. Wtedy wiem całą sobą, że warto o nich walczyć, choćby miało to oznaczać konieczność poświęcenia całego swojego życia. I już nie jestem sfrustrowaną i wrogą postacią ze starego obrazu, a świat wcześniej zastygnięty nabiera barw i tempa, i widzę go takim, jakim jest, jakim w rzeczywistości jest — pełen kolorów i odcieni, pełen nadziei i dobrych ludzi, pełen potencjału, za który warto walczyć. Pełen zmagań i wyzwań. Bohaterów wychodzących zwycięsko z małych bitew codzienności”.

Matylda po przebudzeniu czuła się tragicznie, wszystko ją bolało i nie miała sił ani chęci, aby wstać. Ostatnie tygodnie były dla niej fatalne. Mama i Nieśmiertelny mieli wiele pracy, dlatego też całe dnie spędzała w samotności. Zastanawiała się, po co ma wstać. Chwilami kryzys egzystencjalny, z którym musiała często walczyć, przytłaczał ją. Chwilami wszystko wydawało się nie mieć sensu. Matylda, spędzając tygodnie w samotności, tygodnie w jednym pokoju, tygodnie w więzieniu bez ścian, w więzieniu umysłu, czuła się okropnie.

Najgorszym w tym było to, że było to takie nieoczywiste. Niektórzy, myśląc o jej życiu, wyobrażali sobie córkę pary królewskiej rozpływającą się w luksusach zamku. Nie mieli oni pojęcia, przez co musi przechodzić i z czym musi się mierzyć każdego dnia. W każdej chwili swojego życia, dzień i noc. Samotność powoli ją zabijała. Chwilami tak bardzo pragnęła, aby to się już skończyło. Chwilami płakała nad swoim losem, leżąc na łóżku w ciszy i samotności. Choć jej matka robiła wszystko, aby jej pomóc, ostatecznie to było brzemię Matyldy. Była ona niewyobrażalnie twarda, jak każdy z rodu Patiens, komu przyszło cierpieć za pokój. Tajemniczy staruszek, zawsze gdy dawał komuś wyzwanie, dawał mu również siłę, dzięki której mógł temu wyzwaniu sprostać. Mimo tego często nadchodziły chwile, podczas których Matylda miała dość i żałowała, że zaakceptowała swój los. Wtedy marzyła tylko o jednym.

Dzień toczył się powoli i gdy Matylda już znalazła zajęcie, zapomniała o smutku. Niestety nazajutrz znów miało przyjść jej się z nim zmierzyć, następnego dnia również i każdego kolejnego, aż do końca życia. Kryzys egzystencjalny i cierpienie często wydawały jej się tak dojmujące, że wręcz namacalne. Łatwo jest być twardym przez godzinę, trudność pojawia się, gdy ta godzina ciągnie się w nieskończoność. Podczas walki Matyldy przez lata były chwile wzlotów i niewiarygodnego szczęścia, jak i upadków i wszechogarniającego cierpienia. Niestety przez lata smutek i cierpienie stawały się coraz bardziej dojmujące.

Mając lat trzydzieści, Matylda wyglądała jak cień samej siebie sprzed lat. Wychudzona i wiecznie blada, z wciąż obecnymi i poszerzającymi się cieniami pod oczami, przywodziła na myśl dojmujący smutek i współczucie.

„To taka przemożna ochota, by podejść do komody i wysunąć dolną szufladę. W niej znajduje się rzecz, której normalnie nie chcesz mieć w komodzie, rzecz służąca do czynu bardzo złego. Do czynu, którego nie chcesz popełnić. To taka przemożna ochota, by podejść do komody i wyjąć nóż znajdujący się w niej. To taka przemożna ochota, by odebrać sobie życie, aby już nie istnieć, aby już nie cierpieć, aby to się wreszcie skończyło”

Matylda

Wpatrywał się w nią, gdy spała. Ostatnio często przychodził w nocy i zastanawiał się. Nie łatwo było poruszyć takiego wampira jak Nieśmiertelny, nie odczuwał on już prawie nic, uczucia w nim przypominały jedynie echa bardzo dalekich i dawno zapomnianych dźwięków. Jednakże Matylda poruszała w nim najgłębsze instynkty i pokłady emocji, o które sam wcześniej by się nie podejrzewał. Było to spowodowane ich niezwykłą relacją — Nieśmiertelny był na dworze, od kiedy Matylda się urodziła. Jako że jej ojciec zmarł przed jej narodzinami, dziewczynka szukała mężczyzny, który zastąpiłby jej ojca. Wybrała wampira żyjącego na dworze od setek lat, a on, o dziwo, zaakceptował tę dziwną relację, z dnia na dzień przybierającą na sile. Latami patrzył, jak księżniczka dorasta i dojrzewa, po czym, gdy skończyła lat osiemnaście, jak przymierze dopełnia się poprzez jej osobę.

Przez wiele lat przed skończeniem osiemnastu lat martwił się o to, iż to ona będzie cierpiącą osobą z następnego pokolenia. Widział już wiele cierpiących i bał się, że jeżeli trafi na nią, w końcu nie wytrzyma, że nie zniesie tej bezsilności. Wiedział, że Matylda jest u kresu swojej drogi. Przez lata zauważył, iż cierpiący dożywają różnego wieku, lecz w każdym przypadku pod koniec byli już okropnie wycieńczeni i wyniszczeni. Wiedział, że Matyldzie przyjdzie jeszcze przejść przez etap końcowy, który był najokrutniejszy, i nie mógł się z tym pogodzić. Właśnie dlatego teraz stał nad nią i się zastanawiał. Wiedział, że wystarczyłoby ją przemienić i to wszystko się skończy. Ostatnio całe noce spędzał, wpatrując się w nią i zastanawiając. Znał genezę cierpiących i bał się, że przemieniając ją, mógłby złamać przymierze. Mimo tego, gdy codziennie spotykał Matyldę, nie mógł tego znieść, nie mógł już patrzeć na jej męczarnie. Do tego widział już dziesiątki cierpiących i wiedział, co jest jeszcze przed nią. Wiedział, że tego nie wytrzyma. Był już bardzo stary, nawet jak na wampira, i kilka razy już przemieniał innych, dlatego też nie obawiał się, że się mu nie uda. Matylda delikatnie uchyliła powieki i przemówiła delikatnym szeptem:

— Śniło mi się, że tutaj jesteś. Wiem, nad czym się zastanawiasz.

Milczał. Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.

— Ja nie dam rady tak dłużej. — Odchyliła głowę na bok i zgarnęła włosy ze swojej szyi. — Proszę.

***

Gdy obudziła się z ranka, kilka dni później, pierwszy raz od lat nie czuła smutku i bólu w całym ciele. Przy jej łóżku siedziała jej mama, po jej oczach widać było, że w ciągu ostatnich kilku dni wiele płakała. Gdy tylko zobaczyła, że Matylda się obudziła, natychmiast zapytała:

— Córeczko, jak się czujesz?

Matylda chciała odpowiedzieć, ale widoczna żyła na szyi matki dziwnie mocno pulsowała. Matylda widziała krew płynącą pod skórą i poczuła przemożne pragnienie, takie inne od wszelkich do tej pory napotkanych podczas życia, zdecydowanie mocniejsze od wszystkich. Obok siedzącej Anny stał Nieśmiertelny. Anna chciała przytulić córkę, lecz wampir położył dłoń na jej ramieniu, aby ją powstrzymać.

— Musisz pamiętać, że Matylda jest teraz wampirem, a ty jesteś jej potencjalną przekąską.

Matylda przez chwilę wpatrywała się w szyję matki jak zahipnotyzowana. Po dość długiej chwili, walcząc, aby oderwać wzrok od szyi matki, uświadomiła sobie, że nie jest w stanie. Nieśmiertelny wyprowadził Annę, zdając sobie sprawę, iż nie zmierza to do niczego dobrego. Dał jej chwilę, po czym przemówił:

— Muszę wywieźć Matyldę. Świeżo przemieniony wampir nie może być wśród ludzi.

— To moja córka, jak śmiesz!

— Gdy oswoi się ze swoim wampiryzmem, wróci. Jeżeli zostanie, zabije kogoś, a wtedy zginie. Tłumaczyłem ci zasady.

— Dobrze, czy… — Anna spojrzała w podłogę, bała się zadać to pytanie.

— Tak?

— Czy ona nie będzie teraz nic czuła?

— Osoby wrażliwe za życia odczuwają więcej niż pozostałe wampiry.

— Rozumiem. — Po chwili milczenia Nieśmiertelny począł odchodzić, ale Anna dodała jeszcze: — Dziękuję, że ją ocaliłeś przed śmiercią.

„Ocaliłem czy może skazałem na wieczne istnienie gdzieś między życiem a śmiercią?”, pomyślał, stanąwszy w miejscu, lecz nie powiedział nic.

Rozdział drugi

Ainran (490 lat później)

„O wampirach rzec można wiele złego, lecz i wiele dobrego by się znalazło do powiedzenia”

Louis de Pointe du Lac, wampir

Ainran, właśnie tak nazywana była przez wampiry ich potężna wyspa-twierdza, w której to znajdowała się ich główna siedziba. To tutaj prowadzone były największe projekty istot cielesnych na świecie. Twierdza owa, zajmująca teren całej wyspy, była o wiele większa niż którakolwiek inna na świecie, gdyż budowana była z rozmachem niemożliwym dla innych ras. Wybudowanie jej zajęło wampirom dokładnie pięćset lat — dla ludzi wydaje się być to niewyobrażalna ilość czasu, lecz w obliczu grupy nieśmiertelnych architektów, których jedynym pragnieniem i pasją jest tworzenie niezwykłych budowli, nie jest to nic niemożliwego.

Maximus siedział w wielkiej sali rozmów. Dość dokładnie pamiętał, że gdy planował budowę Ainran wraz z zespołem architektów, powiedział, iż koniecznym jest budowa potężnej sali, w której pomieszczą się wszyscy obywatele Ainran. Potężna twierdza zaprojektowana została na dokładną ilość obywateli — pięć tysięcy — nie wliczając samego Maximusa. Dokładnie tyle wampirów mieszkało w Ainran. Wielka rada przyznawała obywatelstwo nowym członkom spośród rasy wampirów, gdy któryś z obywateli odchodził z tego świata. Rada ustalała, kto zyska obywatelstwo poprzez głosowanie. Jako że rada była złożona z dwunastu członków mógł nastąpić impas — w takich szczególnych sytuacjach to do Maximusa należała ostateczna decyzja, co należy zrobić. W prawie wampirów stworzonym przez samego Maximusa jasno zaznaczone było, aby obywatelstwo otrzymywały jedynie wampiry zajmujące się nauką, sztuką i magią, ponieważ Ainran służyć miał rasie wampirów jako miejsce, w którym odkrywa się prawdę, która przysłuży się im w przyszłości. Okazało się, iż wiele projektów wykreowanych w Ainran wyszło poza tę krainę za sprawą innych wampirów, którzy podróżowali po wszystkich kontynentach. Dzięki temu wśród innych ras dziś znane są pojęcia takie jak medycyna, psychologia, chemia i wiele innych.

Każdy wampir miał prawo przybyć do Ainran, jednakże bez obywatelstwa mógł przebywać w tej jakże niezwykłej twierdzy jedynie przez tydzień w ciągu roku. Po wykorzystaniu tego czasu wampir musiał opuścić to miejsce i zamieszkać w którymś z kontynentów zamieszkanych przez inne rasy. Członkowie innych ras nie mieli wstępu do Ainran, także wampiry nie mogły sprowadzać do twierdzy na wyspie członka jakiejkolwiek innej rasy prócz jednego wyjątku, mianowicie sprowadzania członka innej rasy na określony czas w celach badawczych. Dzięki zasadom przyznawania obywatelstwa Ainran było niezwykłym miejscem, a jego biblioteka była bez wątpienia najbogatszą na świecie.

Maximus przybył do wielkiej sali rozmów, ponieważ wielka rada chciała zmienić konstytucję. Maximus, mimo iż wszystko to zaprojektował i wprowadził w życie, nie chciał władzy, dlatego po utworzeniu konstytucji powołał radę dwunastu, która to realnie sprawowała władzę w Ainran. Mogła też zmieniać konstytucję. Maximus, choć władzy nie chciał, pozostawił sobie prawo weta wpisane do konstytucji. Prawo weta pozwalało mu zatrzymać jakąkolwiek zmianę lub decyzję podjętą przez wielką radę, gdy rada nie chciała ustąpić. Procedura zapisana w konstytucji przewidywała, iż zostanie podjęta seria debat, podczas których ma być obecny każdy obywatel Ainran. W debatach rada dyskutować miała z Maximusem, lub, jeżeli było to konieczne, ze specjalistami w danej dziedzinie na temat zmian, które miały zostać wprowadzone. Na zakończenie pojedynczej lub serii debat wszyscy obywatele Ainran głosowali, czy dana zmiana powinna zostać wprowadzona, czy nie, w formie dokładnie takiej, jaka została zaproponowana przez wielką radę.

W społeczeństwie wyspy przestępczość nie istniała, dlatego też konstytucja nie dotyczyła praw tego rzędu, była ona skrupulatnie przygotowana po to, aby określać, jak powinna wyglądać społeczność wampirów, a nade wszystko społeczność obywateli Ainran. Dlatego też wytyczne, według których powinno zostawać przyznawane obywatelstwo, były kluczowe.

To właśnie ze względu na owe zasady Maximus siedział tego dnia w wielkiej sali rozmów. Odbywała się debata na temat zmian zaproponowanych przez wielką radę, odnoszących się do wytycznych dotyczących przyznawania obywatelstwa. Maximus nie uważał, aby proponowane zmiany służyły dobru wampirów, dlatego też skorzystał ze swojego prawa weta. W wielkiej sali rozmów zebrali się już wszyscy obywatele Ainran, którzy siedzieli w drewnianych ławach, ustawionych rzędami. Nie martw się, drogi czytelniku, ławy były bardzo wygodne ze względu na przymocowany do siedzeń bardzo drogi, jak i luksusowy materiał. Wielka rada siedziała na dwunastu drewnianych krzesłach. Były to dość masywne krzesła, na dokładnie takim samym krześle siedział Maximus, lecz jego krzesło umiejscowione było w znacznej odległości od krzeseł rady, dokładnie po ich lewej stronie w przestrzeni między ich krzesłami a ławami obywateli. Równolegle do jego miejsca znajdowało się miejsce filozofa wyznaczonego w konstytucji od początku jej istnienia do prowadzenia debat. Prowadzący debaty miał pilnować, aby nikomu nie przerywano podczas formułowania argumentu. Mógł on również dopytywać wypowiadających się, jeżeli uznał to za stosowne. Przez lata prowadzenia najrozmaitszych debat okazał się być on do tego idealny. Zawsze był bezstronny, ponieważ był on wyśmienitym filozofem, przemienionym tysiące lat temu przez Maximusa. Nazywał się Sokrates. Prowadził on również najróżniejsze debaty niezwiązane z konstytucją. Wśród obywateli Ainran żyło (choć nie wiem, czy jest to adekwatne określenie, jeżeli chodzi o wampiry) wielu wyśmienitych filozofów, którzy uwielbiali debatować na rozmaite tematy. Debaty te zawsze były spisywane, był również w tym celu wyznaczony w konstytucji obywatel. Wszystkie owe debaty dostępne były w przepotężnej bibliotece twierdzy Ainran.

Gdy któryś z obywateli wyznaczony na dane stanowisko odchodził z tego świata, nowa osoba spośród obywateli zostawała wyznaczana na jego stanowisko poprzez radę. Oczywiście było to kontrolowane przez Maximusa prawem weta. Jednakże, jako że mówimy o społeczności wampirów, owe stanowiska często sprawowane były przez jedną osobę przez kilka tysięcy lat. Świat wampirów w odróżnieniu od ludzkiego był zdecydowanie bardziej zastygły ze względu na ich nieśmiertelność. Wiele czynności wyglądało zupełnie inaczej niż w ludzkich społeczeństwach. Dla przykładu opisywane debaty trwały czasem tygodniami bez żadnych przerw, ponieważ wampiry nigdy nie odczuwały zmęczenia. Prowadziły zatem debatę aż do całkowitego wyczerpania tematu i dojścia do ostatecznych wniosków, choć w wielu przypadkach debaty dotyczące tego samego tematu bywały na nowo ponawiane ze względu na nowe fakty wynikające z postępu nauki lub ze względu na niezwykłą obszerność poruszanego tematu. Nawet wampir mógł w końcu być zirytowany bądź znudzony niekończącą się dyskusją. Zdarzało się to szczególnie często podczas debat filozoficznych. Wartym zaznaczenia jest, iż wielka rada sprawowała władzę ustawodawczą i sądowniczą na wyspie. Oczywiście prawo weta Maximusa było zapisane w konstytucji również w stosunku do decyzji sądowych rady.

Sokrates wyszedł na środek niewielkiej pustej przestrzeni w wielkiej sali rozmów, aby rozpocząć debatę. Prowadzący zawsze rozpoczynał, aby przedstawić, jak będzie wyglądała debata, i ukazać obywatelom, czego dotyczy. Sokrates był mały i gruby, miał wyłupiaste oczy i zadarty nos. Jego brzydota stała się wręcz przysłowiowa wśród obywateli Ainran. Przez chwilę stał w ciszy i obserwował wszystkich zebranych, po czym podjął temat. Wzmocnił dźwięk swojego głosu, aby nie słabł tak szybko jak zwykle w trakcie przemieszczania przestrzeni, dzięki temu wszyscy go słyszeli.

— Witam wszystkich zebranych. Spotykamy się tutaj dziś, aby przeprowadzić debatę na temat nowych zmian dotyczących konstytucji, które zaproponowała wielka rada, a które następnie Maximus zawetował. Jak wszyscy doskonale wiecie, w takich okolicznościach to wszyscy obywatele podejmą decyzję po wysłuchaniu wyczerpującej debaty dotyczącej owych zmian. Oto jak dokładnie brzmi prawo, które wielka rada chce zmodyfikować: „Obywatelstwo na wyspie-twierdzy Ainran przyznawane jest poprzez wielką radę jedynie wtedy, gdy liczba obywateli jest mniejsza niż pięć tysięcy, ponieważ jest to maksymalna możliwa liczba obywateli zapisana w konstytucji. Wielka rada składająca się z dwunastu członków przyznaje obywatelstwo poprzez głosowanie, wygrywa większość głosów. W sytuacji sześciu głosów za i przeciw wielka rada zwraca się do Maximusa, który to podejmuje decyzję. Maximus ma również prawo do zawetowania decyzji wielkiej rady dotyczącej przyznania obywatelstwa. W takiej sytuacji, jeżeli wielka rada nie chce zmienić decyzji, odbywa się pojedyncza lub seria debat na temat owej różnicy zdań. W tejże debacie obowiązkowo uczestniczyć muszą wszyscy obecni obywatele Ainran. Obie z debatujących stron mają prawo zaprosić na debatę specjalistów danej dziedziny, aby wsparli oni ich argumentację. Na koniec debaty wszyscy obywatele głosują za decyzją rady bądź przeciw niej. Wielka rada podczas przyznawania obywatelstwa winna kierować się dobrem rasy wampirów, w związku z tym obywatelstwo może zostać przyznawane jedynie jednostkom, które przyczynią się do rozwoju wiedzy, kultury i potęgi rasy wampirów. Przyznanie obywatelstwa poprzez wielką radę ze względu na powody osobiste, na przykład przekupstwo bądź bliską relację, lub wielokrotne przyznawanie obywatelstwa jednostkom nieprzyczyniającym się do rozwoju wiedzy, potęgi i kultury rasy wampirów może być powodem do odwołania jednego lub więcej członków wielkiej rady poprzez obywateli Ainran. Postępowanie, podczas którego wykazane lub nie byłyby wyżej wymienione błędy, może wszcząć Maximus. Postępowanie takie zawsze musi być jawne, a podczas sądu obecni muszą być wszyscy obywatele Ainran. To oni decydują poprzez głosowanie o przyjęciu lub odrzuceniu wniosku Maximusa o oddalenie danej liczby członków wielkiej rady. W przypadku dwa tysiące pięćset głosów za i przeciw wniosek zostaje odrzucony”. — Sokrates spojrzał po zebranych, po czym znów podjął: — Zmiany zaproponowane w konstytucji poprzez wielką radę dotyczą usunięcia następujących wersów: „Przyznanie obywatelstwa poprzez wielką radę ze względu na powody osobiste, na przykład przekupstwo bądź bliską relację, lub wielokrotne przyznawanie obywatelstwa jednostkom nieprzyczyniającym się do rozwoju wiedzy, potęgi i kultury rasy wampirów może być powodem do odwołania jednego lub więcej członków wielkiej rady poprzez obywateli Ainran. Postępowanie, podczas którego wykazane lub nie byłyby wyżej wymienione błędy, może wszcząć Maximus. Postępowanie takie zawsze musi być jawne, a podczas sądu obecni muszą być wszyscy obywatele Ainran. To oni decydują poprzez głosowanie o przyjęciu lub odrzuceniu wniosku Maximusa o oddalenie danej liczby członków wielkiej rady. W przypadku dwa tysiące pięćset głosów za i przeciw wniosek zostaje odrzucony”. — Sokrates odczekał sporą chwilę, aby wszyscy uświadomili sobie, o co dokładnie chodzi.

Oczywiście sam Sokrates doskonale wiedział, że chodzi tutaj o grę polityczną związaną z polaryzacją poglądów obywateli Ainran. Wszystkie ostatnie debaty były z tym związane, ponieważ członkowie Wielkiej Rady wykorzystywali swoje prawo do zmiany konstytucji, aby stale ograniczać władzę Maximusa. Maximus natomiast stale się przed tym bronił swoim prawem weta. Polaryzacja polegała na tym, iż część obywateli chciała, aby Maximus był jedynie strażnikiem podstawowych dwóch praw zawartych w konstytucji, mianowicie zakazu zabijania się wampirów nawzajem i picia krwi jakichkolwiek istot. Ta grupa była określana mianem lewicy. Ekstremiści lewicowi chcieliby znieść nawet owe dwa podstawowe prawa wprowadzone przez Maximusa, lecz było ich stosunkowo niewielu. Przeciwna strona polityki zwana prawicą pragnęła, aby Maximus zachował swoje prawa do wetowania. Według nich służyły one dobru wampirów, ponieważ ograniczały władzę wielkiej rady. Ekstremiści po tej stronie pragnęliby, aby Maximus zlikwidował radę i posiadł władzę absolutną, która to według nich przyczyniłaby się dobru wampirów. Tak oto wyglądała sytuacja polityczna na wyspie-twierdzy Ainran.

Sokrates od wielu lat przyglądał się zmaganiom tych dwóch grup. Osobiście wiedział, iż postępowe wampiry jak lewica były potrzebne, ponieważ wraz z upływem czasu świat się zmieniał i w związku z tymi zmianami społeczeństwa również winny się dostosowywać. Wiedział również, iż wampiry bardziej zastygłe w starszych zasadach także były potrzebne, ponieważ zasady, na których zostało zbudowane społeczeństwo wampirów, były opracowywane przez wiele lat, a osoby tworzący je nie były idiotami. W związku z tym zmiany całkowite, usuwające fundamenty, skazane były na porażkę. Potrzebne zatem były pewne zmiany, lecz należało nie wyrzucać tradycji tworzonej wiele lat przez naszych przodków podczas owych zmian. Dla Sokratesa problemem było, jak uznać, ile zmian powinno być dokładnie wprowadzonych i jak one powinny wyglądać. Były to trudne i dość złożone pytania. Sokrates uważał proces polaryzacji politycznej za proces zmagań się idei. Ścierania się pomysłów. Wiedział on z historii, iż niekiedy to zmaganie przybiera nazbyt dosłowną wersję, i sądził, że każdy uczestniczący w takim starciu powinien mieć to na uwadze. Jako filozof Sokrates uważał w tej szczególnej sytuacji dyskusję za zbawienną i mogącą wyłonić najlepsze pomysły z puli dostępnych. W związku z powyższym bardzo cieszyła go organizacja konstytucji przez Maximusa, ponieważ podczas jakiejkolwiek niezgodności głosiła ona proste twierdzenie: porozmawiajmy o tym i wszyscy zadecydujmy, co jest najlepszym pomysłem. Sokrates utkwił w swych przemyśleniach na dość długo, dopiero znaczące odchrząknięcie jednego z obywateli wyrwało go z przemyśleń. Natychmiast się zreflektował i powiedział:

— Teraz obydwie ze stron przedstawią swoją argumentację. Każda ze stron ma czas do wyczerpania tematu, następnie przeprowadzona zostanie dyskusja prowadzona i kontrolowana przeze mnie. Zaczniemy od uzasadnienia swojej pozycji co do zmian poprzez wielką radę. — Sokrates ukłonił się, po czym udał się na swoje miejsce.

Członkowie wielkiej rady na przestrzeni dziejów wielokrotnie się zmieniali. Mimo długowieczności wampirów i braku jakichkolwiek morderstw ze względu na dwie pierwotne zasady w konstytucji istniały inne problemy, z którymi borykała się rasa wampirów. Na członków bądź członkinie wielkiej rady wybierane były zazwyczaj bardzo wiekowe wampiry. Po wielu setkach lat u wampirów pojawiał się przepotężny kryzys egzystencjalny, jeżeli nie mieli oni konkretnego i frapującego zajęcia. Zawsze początkowo objawiał się śnieniem. Nie wiedzieć czemu, wampiry, choć nie potrzebują snu, są w stanie śnić. Co za tym idzie są w stanie spać, jednakże ich sen znacząco różni się od ludzkiego, ponieważ po zaśnięciu mogą spać latami. Tak samo jak ludzie podczas spania tracą one swoją świadomość. Dlatego właśnie stare wampiry, u których pojawia się kryzys egzystencjalny, uciekają w sny. Śnienie jest dla nich ucieczką, potrafią spać latami, z tego względu do konstytucji zostało dopisane dość nietypowe prawo. Członkowie wielkiej rady mieli prawo spać, a podczas ich śnienia to pozostali członkowie dwunastki wykonywali wszystkie obowiązki, lecz wampir śniący ponad sto lat zostawał automatycznie wydalony z wielkiej rady.

Problem śnienia i chęci ucieczki był od lat znany i był on od wielu lat kluczowy dla Maximusa. Ileż wielkich umysłów i geniuszy w swej dziedzinie postanowiło po prostu zasnąć, po czym nie chcieli się już nigdy obudzić. Kryzys egzystencjalny i śnienie wiązało się z pragnieniem zakończenia swej egzystencji. Praktycznie każdy wampir po zbyt wielu latach śnienia dochodził do tego samego wniosku — nie chciał on już istnieć. Niewielu spośród wampirów mogło liczyć swoje lata w tysiącach z oto jakże smutnych powodów.

Mimo tego, jak wielkim problemem od zawsze było to dla wampirów, nigdy nie był on tak doniosły jak obecnie. Aktualnie aż jedenastu członków wielkiej rady śniło od dziesięciu lat, co oznaczało, iż radą rządził jeden wampir. Maximus niestety nie mógł nic zrobić aż do czasu, gdy minie sto lat śnienia członków rady. Oczywiście zanim udali się śnić, mogli oni zrezygnować ze stanowiska, ale nie zrobili tego. Gdy Maximus ich o to zapytał, ujrzał w ich obliczach strach, a niełatwo było wzbudzić jakiekolwiek emocje u wampira. Natychmiast powiedzieli, iż nie mogą tego zrobić i nie chcieli kontynuować tematu, po czym natychmiast udali się śnić. Gdyby wycofali się ze stanowiska, to Maximus ustanowiłby nowych członków wielkiej rady. W tym przypadku obecni członkowie wielkiej rady mieli prawo do weta od jego decyzji. Po zawetowaniu odbywała się debata przed wszystkimi obywatelami i poprzez głosowanie decydowali oni, czy przyjąć kandydata Maximusa. Gdy kandydata odrzucano, najstarszy z wampirów musiał znaleźć innego kandydata w ciągu roku od odrzucenia ostatniego.

To Maximus osobiście wymyślił konstytucję. Miała ona na celu rozdrobnienie i samokontrolę władzy, aby nigdy nie doszło do tyranii. Prawa mogła zmienić wielka rada, lecz była ona kontrolowana przez Maximusa, natomiast on był kontrolowany przez radę, a gdy dochodziło między nimi do ostatecznego sporu, całość obywateli decydowała po dokładnym poznaniu zagadnienia. Dla niego wydawało się to być całkiem w porządku wobec wszystkich. Istniał natomiast od tego wyjątek, który wymyślił Maximus i określił go „zasadą dwóch”. Dwa pierwsze prawa w konstytucji nie podlegały możliwości zmiany. Pierwsze, które zakazywało wampirom zabijania innych wampirów pod karą unicestwienia. Drugie, które zakazywało wampirom picia krwi jakichkolwiek istot, również pod karą unicestwienia. Maximus nie pozwolił, aby owe dwie zasady podlegały zmianom, ponieważ nie chciał, aby fundament, na którym stworzył społeczeństwo wampirów, został zburzony.

Jedyny obecny członek wielkiej rady powoli wstał. Był już dość wiekowym wampirem, zawsze nosił długą prostą szatę czarnego koloru. Tom Marvolo, właśnie tak brzmiały dwa imiona tego wampira, będącego obecnie jedynym działającym członkiem wielkiej rady. Nikt nie znał jego nazwiska, jednakże wśród wampirów krążyły pogłoski, iż pochodzi on ze starego rodu o dość długiej tradycji. Tom wyszedł na środek pustej przestrzeni przeznaczonej do wygłaszania mów. Maximus wybrał go jako członka wielkiej rady lata temu, ponieważ był on nieprzeciętnie utalentowanym magiem, możliwe nawet, że był jednym z najpotężniejszych magów w historii wampirów. Mimo jego talentów najstarszy spośród wampirów bardzo szybko pożałował swojej decyzji. Poglądy Toma były dość mroczne, nawet jak na wampira. Nade wszystko pragnął on potęgi i władzy, dlatego też bardzo energicznie ograniczał władzę Maximusa. Maximus podejrzewał go nawet o terroryzowanie pozostałych członków wielkiej rady, co spowodowało ich chęć śnienia i strach przed zrezygnowaniem ze stanowiska. W każdym razie wampirom uciekającym w śnienie już nie zależało na sprawach tego świata, zawsze natychmiast rezygnowali oni ze stanowiska, Maximus doskonale o tym wiedział, lecz nie miał dowodów winy Toma. Pierwszy wampir wywnioskował, iż jego polityczny oponent musiał użyć magii, niestety na tej Maximus nie znał się szczególnie. Na pomoc magów wśród obywateli Ainran również nie miał co liczyć, ponieważ wszyscy oni byli mocno powiązani z obozem Toma. Złożoność władzy, którą wprowadził Maximus dla dobra ogółu, dziś była bardzo precyzyjnie wykorzystywana przeciwko niemu i nie wiedział, co ma z tym zrobić. Tom po chwili spędzonej w ciszy przed całą społecznością Ainran przemówił:

— Witam wszysstkich zebranych. — Tom miał dziwaczną tendencję do przeciągania litery „s” w wyrazach. Ten dziwaczny i niespotykany styl wypowiedzi w jakiś dziwny sposób współgrał z jego fizjonomią i sposobem poruszania się. — Jak bezbłędnie Ssokratess zaznaczył, zmiany zaproponowane przeze mnie dotyczą prawa Maximussa do wszczęcia posstępowania mającego na celu usstalenie poprzez obywateli, czy ssłusznym jest odwołanie członka lub członków wielkiej rady na podsstawie — chwilę szukał właściwego słowa — przekupsstwa lub wielokrotnego popełnienia błędu co do wartości jednosstek, którym owo obywatelsstwo zosstało przyznane. Pozornie wydają się być to ssolidne podsstawy do ussunięcia członków bądź członka wielkiej rady. Ale, gdy się przyjrzymy ssytuacji z bliższej perssspektywy, nie jest to już takie oczywisste. Przyjrzyjmy się najpierw pierwszemu powodowi odwołania, a więc przekupsstwu bądź bliskiej relacji, w dokumencie określonymi jako powody ossosbissste. Na podsstawie tego dokumentu można sstwierdzić, iż jakakolwiek jednosstka wybitna wśród wampirów nie może otrzymać obywatelsstwa jedynie poprzez jej znajomość członka bądź członków wielkiej rady, co jesst niedorzecznością, z czego wszyscy dosskonale zdajemy ssobie ssprawę. Ponieważ przez to źle ssformułowane, idiotyczne prawo można by podpiąć to do blisskiej relacji, która to uniemożliwia wybitnej jednosstce otrzymanie obywatelsstwa. To jassno ukazuje, iż prawo to jesst wewnętrznie ssprzeczne. Wybitne jednosstki powinny otrzymywać obywatelsstwo, lecz wybitne o bliskiej relacji z wielką radą już nie? — Oburzony krzyknął: — Niedorzeczność! Wiadomym jesst, iż wybitne jednosstki posiadają blisskie relacje z wielką radą bardzo często. — Mówiąc to, podszedł do Maximusa i pochylił się nad nim na chwilę, po czym znów zaczął krążyć, kontynuując przemowę: — Do tego pojawia się problem zdefiniowania wyrażenia „blisskie relacje”. Co dokładnie ono oznacza? Czy do blisskiej relacji dochodzi, gdy spotykam się z kimś godzinę dziennie? A może dopiero dwie godziny dziennie nadaje się na określenie tego mianem blisskiej relacji? Może wystarczy, iż będzie to wampir przemieniony przeze mnie? Czy to wystarczy, aby nasze relacje określić blisskimi? Jeżeli tak, powinieniem się bać za każdym razem, gdy przyznaję obywatelsstwo wampirowi, którego niegdyś ssam przemieniłem. Czy to mądre powody do oddalenia członków wielkiej rady z ich sstanowisk? Otóż według mnie omawiane zassady ssłużą jedynie Maximussowi, który to dessperacko potrzebuje mieć kontrolę nad innymi wampirami. Przyjrzyjmy się dalszemu ciągowi tej jakże niedorzecznej części konstytucji: „lub wielokrotne przyznawanie obywatelsstwa jednosstkom nieprzyczyniającym ssę do rozwoju wiedzy, potęgi i kultury rassy wampirów może być powodem do odwołania jednego lub więcej członków wielkiej rady poprzez obywateli Ainran”. — Odczekał chwilę, przechadzając się w tę i z powrotem po wolnej przestrzeni wyznaczonej do przemówień, po czym podjął: — Poprzez obywateli Ainran. Tak, moi drodzy, ten zwrot przepięknie ukazuje, jak kłamliwy jesst nasz dokument zwany konsstytucją. Czy obywatele decydują o tym kiedy, kto i nade wszysstko za co oskarżony zosstaje członek wielkiej rady? Nie. To Maximuss musi wsząć inicjatywę, to jedynie do niego należy ten przywilej. Osstatecznie to obywatele głossują, to prawda, lecz bez wszczęcia posstępowania przez Maximussa obywatele nic nie mogą zrobić. Do tego po raz kolejny pojawia się tutaj problem ze zdefiniowaniem pewnego określenia, a mianowicie „jednosstkom nieprzyczyniającym się do rozwoju wiedzy, potęgi i kultury rassy wampirów”. Wyobraźmy ssobie wybitną jednostkę zajmującą się matematyką, której zosstałoby przyznane obywatelsstwo z powodu jej niezwykłego opanowania tej jakże szlachetnej dziedziny. — Wszyscy matematycy obecni w sali wyprostowali się dumnie. — Według tego prawa może być to powodem do wydalenia członków wielkiej rady za to. Zadajecie ssobie pewnie teraz pytanie: jak to? Cóż, w dokumencie jest wyraźnie zaznaczone: „nieprzyczyniającym się do rozwoju”. Powtarzam: „do rozwoju”. Jednosstka mająca całą matematykę w małym paluszku, ale niezajmująca się nowymi teoriami matematycznymi bądź niepróbująca rozwijać owej dziedziny, nie przyczynia się do jej rozwoju. Jest nadal eksspertem tej dziedziny i według mnie zassługuje na obywatelsstwo, lecz nie według Maximussa. Musimy odejść od tych przesstarzałych zassad niessprawdzających się już dzisiaj. To właśnie dlatego zaproponowałem ussunięcie tego niedorzecznego fragmentu. Mógłbym mówić godzinami o tym, jak bardzo może zosstać wykorzystany do celów politycznych i o tym jak bardzo nie ssprawdza się on w rzeczywistości, jednakże nie zamierzam wass zamęczać. Z tego to powodu ograniczyłem się do najsilniejszych argumentów przeciw temu fragmentowi konstytucji. — Ukłonił się. — Dziękuję za poświęcony mi czasssss.

Tom powrócił na swoje miejsce. Wśród ludzi podczas takich chwil zwykło się klaskać, lecz wampiry uważały to za zbędny i zupełnie niepotrzebny moment. Dlatego właśnie Tom odchodził pośród mrocznej i posępnej ciszy. Oczywiście nie przeszkadzało mu to ani odrobinkę, ponieważ nie czuł on praktycznie nic, jedynie echa minionych uczuć sprzed lat, które, prawdę powiedziawszy, nigdy nie były zbyt intensywne, nawet gdy jeszcze żył.

Przyszła kolej na Maximusa, aby przedstawił swoją pozycję. Stanąwszy na środku, chwilę odczekał, gładząc się po swojej krótkiej brodzie w tym czasie. Nieprawdą jest, iż pośród wampirów proces starzenia się zostaje całkowicie zatrzymany. Jest on wielokrotnie spowolniony i znacząco różni się od procesu starzenia się innych ras. Z czasem ciało wampira staje się bardziej blade, jego włosy na całym ciele przybierają kolor bieli. Zęby służące do wprowadzania jadu innym istotom podczas ugryzienia nieco się wydłużają i stają się ostrzejsze i twardsze. Skóra wampira przy przemianie znacząco twardnieje — wśród wampirów proces ten nazwany jest skostnieniem skóry. Trwa on również podczas ich życia, a może nieżycia, nie do końca wiadomo, jak to określić. Powiedzmy: istnienia. W trakcie ich istnienia również kości twardnieją. Skóra, jak i kości Maximusa były twardsze od stali, ponieważ był on najstarszy ze wszystkich wampirów. Między palcami miał błonę, co u wampirów żyjących ponad kilka tysięcy lat jest czymś absolutnie normalnym. Maximus miał szare oczy, który to kolor nie był jego pierwotnym kolorem oczu. Tak właściwie nikt nie wiedział, jakiego koloru były jego oczy pierwotnie. To przez długowieczność Maximusa kolor jego oczu się zmienił. Wśród ludzi Maximus natychmiast zostałby uznany za potwora, nawet wśród wampirów jego wygląd budził szacunek.

Gdy przemówił, wszyscy w sali natychmiast skupili całą swoją uwagę na nim, ponieważ jego głos krył w sobie niezwykłą głębię. Pewne wampiry badały tę szczególną cechę nabytą przez niego podczas jego niezliczonych lat egzystencji, ponieważ, jak sam twierdził, jego głos znacząco zmienił się na przestrzeni dziejów. Tom, wypowiadający się wcześniej, brzmiał dość przerażająco, szczególnie ze swoim przeciąganiem „s”, mimo tego to Maximus był najbardziej przerażającym wśród potworów. Oczywiście wampiry obecne w wielkiej sali rozmów nie odczuwały strachu, lecz jego wygląd, jak i głos wzbudzały pewnego rodzaju głębokie uczucia nawet w nich. Do tego świadomość, że może on zabić ich wszystkich, nie skinąwszy nawet palcem, miała znaczenie. Również pojęcie tego, kim jest, nadawała jego osobie wiele powagi. Był pierwszym spośród wampirów — nawet dla wampirów całkowicie nieodczuwających emocji to było coś.

— Tom podczas swojej wypowiedzi zaznaczył dwa istotne punkty. Mianowicie pierwszy: konstytucję można wykorzystać do celów politycznych. Drugi: istnieją pewne trudności z interpretacją słów zawartych w konstytucji. Z obydwoma tymi twierdzeniami się zgadzam, lecz nie zgadzam się z wnioskiem wyciągniętym przez Toma. Wnioskiem mówiącym: „usuńmy, co nam nie pasuje, usuńmy, co nie jest idealne”. Postępując zaś według tej logiki, musiałbyś usunąć również rasę wampirów, Tom. Ponieważ, jak wszyscy doskonale wiemy, nawet my nie jesteśmy istotami doskonałymi. Jesteśmy tak dalece niedoskonali, iż nawet nie wiemy, jak dokładnie zdefiniować doskonałość. Nawet nie wiemy, czym owa doskonałość mogłaby być. Wśród niezliczonych lat swojego istnienia nauczyłem się, aby nie ufać jednostkom dążącym do doskonałości na tym świecie, ponieważ muszą one być naiwne lub kłamliwe, ponieważ jest to stan nieosiągalny. Mam na myśli doskonałość, oczywiście. W związku z tym nie jest możliwym wykreowanie przez nas prawa, które będzie pozbawione wad, a więc prawa, które będzie doskonałe. Dlatego też wniosek Toma jest po prostu naiwny. W kwestii zarzucenia mi pragnienia tyranii chciałbym rzec jedno zdanie. Mogę pozbawić was wszystkich życia w każdej sekundzie, dlaczego więc miałbym konstruować prawa dające mi władzę nad innymi wampirami, prawo które sam muszę przestrzegać? Gdybym chciał tyranii, nie tworzyłbym żadnego prawa, nie potrzebowałbym go. Tak właściwie to już wszystko, co chciałem powiedzieć. Moja wypowiedź jest dość skondensowana, lecz wierzę w waszą inteligencję.

Maximus powrócił na swoje krzesło, Sokrates wstał i rzekł:

— Przejdźmy do części rozmowy, którą pokieruję. Proszę dwie strony debaty o pozostanie na swoich miejscach podczas wypowiedzi. — Sokrates w pierwszej kolejności zwrócił się z pytaniem do Toma: — Jak odniesiesz się do wypowiedzi Maximusa?

— Nie zmierzam do ussunięcia prawa, tylko do jego ulepszenia, co za tym idzie ussunięcia owego niedorzecznego fragmentu.

Maximus wpatrywał się w niego bezlitośnie i rzekł:

— Fragmentu, który bardzo tobie nie pasuje, ponieważ ogranicza twoją władzę. Dokładnie to nie nadaje mi więcej władzy, lecz ogranicza twoją.

— Nazwałbym to bardziej ograniczeniem możliwości sskutecznego działania.

— Jednocześnie będącego ograniczeniem możliwości wystąpienia tyranii w naszej społeczności. Nie ma jednego bez drugiego, Tomie, przecież nie muszę tobie tego wyłuszczać, ponieważ ty to doskonale wiesz. To jest właśnie to, czego pragniesz, tyrania.

Oczy Toma błysnęły przez chwilę.

— Oczernianie tego rodzaju nie jest żadnym sssolidnym argumentem.

— Jest prawdą. Co do której obywatele się spostrzegą, mam nadzieję. Twoje działania od lat służą ograniczeniu mojej władzy i ekspansji twojej. To właśnie dlatego wielka rada ma obecnie jedynie jednego członka, to właśnie dlatego akurat teraz z taką intensywnością atakujesz prawa, które przez setki lat nie przeszkadzały radzie. Te zjawiska są powiązane.

— Bronisz się niczym zwierz przyciśnięty do ściany, lecz twoja władza abssolutna musi się wreszcie sskończyć.

— A zastąpić ją ma okres twoich rządów?

Tom wpatrywał się z uśmiechem w Maximusa. Nie interesowały go argumenty i logika, miał to absolutnie gdzieś, zamierzał władzę zdobyć innymi sposobami. Nie bez powodu przedłużał każde „s” podczas wszystkich swoich wypowiedzi. Była to unikalna technika magiczna używana jedynie przez Toma, niezwykle skomplikowane zaklęcie, które sprawiało, iż wszystkie wampiry w pomieszczeniu zagłosują za jego racjami, niezależnie od tego, co powie Maximus bądź Tom. Opracowanie tak skomplikowanej techniki było niemożliwe dla któregokolwiek spośród wampirów, lecz nie dla Toma. Jednakże było ono zbyt wyczerpujące nawet dla niego, aby kontynuować debatę. Uznał, iż jest to perfekcyjny moment, aby spróbować ją zakończyć.

— Myślę iż wszystko, co było do powiedzenia, zosstało już powiedziane. Ssokratesie, debata jesst już sskończona.

Sokrates wpatrywał się chwilę w Toma bez ruchu. Tom wściekł się, że się opiera:

— Sssssokratesie.

— Oczywiście, przejdźmy do głosowania.

Maximus wpatrywał się w scenę przed nim i wiedział doskonale, iż związana jest z tym magia, lecz nie miał pojęcia, co dokładnie się stało. Gdy na zakończenie debaty wszystkie głosy były za zmianami zaproponowanymi przez Toma, Maximus upewnił się, iż ten używa magii. Niestety nie był on tak utalentowany jak Tom i nie sięgał on swoją wiedzą do tych obszarów, które były jego oponentowi dostępne, dlatego też zmartwił się. Oczywiście był od niego silniejszy i mógł go po prostu zabić dzięki szczególnemu połączeniu z innymi wampirami, ale lata temu obiecał sobie, iż on również będzie przestrzegał zasad zawartych w konstytucji i nie będzie odbierał istnienia innym w sytuacjach niezawartych w konstytucji. Rzecz jasna mógłby złamać prawo, lecz wtedy obywatele mogliby chcieć go skazać. Czy wszystkich chcących go skazać za zabójstwo Toma również miałby zabić? Wtedy byłby dokładnie tyranem, a nie chciał nim być. W takiej sytuacji cała konstytucja utworzona przez niego nie miałaby sensu istnienia.

Tom wiedział o jego podejściu do tych spraw i wykorzystywał on je na swoją korzyść. Stale likwidował zapisy prawne zawarte w konstytucji, aby ograniczyć władzę Maximusa, i dodawał nowe, mające na celu rozszerzyć jego władzę, gdyż tej ponad wszystko pragnął. Może jedynie jego pragnienie potęgi przerastało jego pragnienie władzy. Najchętniej zlikwidowałby konstytucję, lecz byłoby to zbyt oczywiste, obywatele Ainran sprzeciwiliby się mu i żadna magia by go nie ocaliła, gdyby zrobił tak oczywisty i destrukcyjny ruch. Musiał działać powoli i sprawić, aby sprawy były skomplikowane, w tej oto płaszczyźnie może wszystkich oszukać, przy wsparciu magii rzecz jasna.

Maximus wiedział, iż ma kilka wyjść. Zabić Toma i stać się tyranem dla dobra wampirów lub nie robić nic i pozwolić Tomowi zdobywać władzę aż do momentu, w którym ten go zabije, czego Tom pragnął bez wątpienia od dawna, ponieważ Maximus był dla niego zagrożeniem, jako że może pozbawić go istnienia w każdej chwili. Mógł też uciec i pozostawić sprawy Ainran innym wampirom, z ukrycia natomiast zabijać wampiry łamiące dwa podstawowe prawa zawarte w konstytucji. Lub obudzić Go i wyznaczyć wielkim inkwizytorem. „Nie, to zbyt niebezpieczne, nawet mnie On chwilami przeraża”, pomyślał Maximus. Przez tysiące lat swojego istnienia Maximus nie miał tak trudnego dylematu, ponieważ przez tysiące lat swojego istnienia nie spotkał wampira tak zmotywowanego i utalentowanego jak Tom.

Rozdział trzeci

Wielka inkwizytorka

„I przybyła, posępna i nieugięta niczym sama śmierć. Prawo jej nie dotyczy, jest ponad nim. Niektórzy twierdzą, iż to ona jest prawem. Dla mnie jest niczym wola pierwszego. Jest jego niewidzialnym mieczem, jego wolą, jego potęgą i tronem”

Lestat de Lioncourt, obywatel krainy Ainran

Markus jak zazwyczaj siedział za swoim biurkiem w Darze Życia i czytał jakieś opasłe tomiszcze. Uwielbiał czytać, zanurzać się w świecie wykreowanym przez innych. Po wielu latach intensywnego czytania nabrał takiej wprawy, iż czytając, nie widział już liter bądź wyrazów. Jedynie odgrywające się sytuacje, postacie odczuwające i zmieniające w całym tym potoku liter. Drzwi jego pracowni uchyliły się. „Pewnie któryś z członków gildii wrócił z misji”, pomyślał. Nie podnosił wzroku, musiał doczytać stronę. Kątem oka zobaczył postać siadającą spokojnie na krześle naprzeciwko niego. Lekko się zdziwił, i jednocześnie zaciekawił. Choć niewiele czuł, to zdarzały się te niezwykłe chwile przebłysków emocji. Naprzeciw niego siedziała młoda dziewczyna, było to tak bardzo nieprawdopodobne. Mimo niezwykłości tej sytuacji Markus przemówił spokojnym głosem, jak gdyby nic nadzwyczajnego się nie stało:

— Chyba zabłądziłaś w górach, dziewczyno.

Kobieta siedząca naprzeciw niego wydawała się być całkowicie nieporuszona jego słowami, wyglądała jakby wiedziała, gdzie jest i jakby właśnie tutaj chciała się znajdować. Nie powiedziała nic, jedynie sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej jakiś mały przedmiot, który to trzymała w zaciśniętej pięści. Markus był szczęśliwy z tej niezwykłej sceny odgrywającej się właśnie teraz w jego życiu. Usilnie pragnął dostrzec, co ta tajemnicza postać trzyma w dłoni, lecz niestety nie był w stanie. Nieznajoma wyciągnęła rękę przed siebie i wypuściła przedmiot trzymany w dłoni na blat biurka. Była to czarna moneta, która, uderzywszy o blat, zabrzęczała solidnie. Siedzieli chwilę w milczeniu.

Teraz Markus już wiedział, dlaczego nieznajoma pojawiła się znikąd bez słowa i bezpardonowo wparowała do jego pracowni. Istniała jedynie jedna taka moneta. Wszystkie wiekowe wampiry ją znały. Należała ona do wielkiej inkwizytorki. Było to jedyne w swoim rodzaju stanowisko wyznaczone przez samego Maximusa lata temu. Wielka inkwizytorka była jako jedyna wśród wszystkich wampirów ponad ich prawem, nawet ponad dwoma pierwotnymi prawami. Była wyznaczona przez pierwszego wampira do wykonywania szczególnych zadań i podlegała jedynie jego jurysdykcji. Markus wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Słyszał o tej dziewczynie niewyobrażalne rzeczy. Niektóre plotki graniczyły z niemożliwym tak bardzo, iż Markus nie dawał im wiary. Wiedział, że musiało stać się coś bardzo istotnego, ponieważ inkwizytorka nie była wysyłana do byle jakich misji. Większość czasu śniła w Ainran, a gdy była potrzebna, Maximus wybudzał ją na jakiś czas. Milczenie przedłużało się, lecz nie było niezręcznie, ponieważ obydwoje z siedzących w tym jakże nietypowym pomieszczeniu wampirów niewiele czuło. Markus postanowił, iż musi przemówić, dać znać, że wie, co owa moneta oznacza.

— A więc to ty jesteś tą słynną wielką inkwizytorką, o której tak wiele słyszy się wśród społeczności wampirów?

Matylda nie zmieniła się prawie nic od momentu, gdy została przemieniona w wampira. Jej wygląd się nie zmienił, jednakże to, w jaki sposób teraz odczuwała, zmieniło się znacząco. Okazało się, iż Matylda jest wampirem jednym na milion, ponieważ właśnie z taką częstotliwością zachodzą nietypowe zmiany podczas przemiany wśród wampirów. Po przemianie jej uczucia były przytępione całkowicie. W odróżnieniu od wszystkich pozostałych wampirów nie posiadała ona swoich emocji, lecz była ona w stanie wywołać u siebie dowolne emocje i je kontrolować. Była w stanie przywołać jedno lub mieszankę uczuć i potęgować je lub wyciszać. Była to bardzo niezwykła zdolność, z której od czasu do czasu korzystała. Mimo iż miała ona już za sobą minione cierpienie, teraz, będąc wampirem i nie czując prawie nic, Matylda poza wykonywaniem obowiązków wielkiej inkwizytorki nie widziała dla siebie sensu istnienia. Będąc wampirem, większość czasu śniła, ponieważ Maximus wybudzał ją bardzo sporadycznie. Po ostatnich ponad stu latach śnienia nadal miała dziwne wrażenie. Cały świat wydawał się być strasznie nierealny, nie była pewna, czy nie śni dalej. Pobudziła w sobie emocję skupienia i znacząco ją spotęgowała. Jej postawa i wyraz twarzy natychmiast się zmieniły, a przemyślenia zmieniły tor.

— Tak, jestem wielką inkwizytorką i nie mam czasu. Muszę znaleźć jednego z członków twojego bractwa. Nie wiem, jak ma na imię, lecz zapewne wiesz, o kogo mi chodzi.

— Skoro jesteś tym, kim jesteś, musi chodzić o Leona. Byłem pewien, iż on już dawno nie żyje, przecież napił się krwi tej dziewczyny, Maximus powinien go zabić.

— Dokładnie. Leon. Z tego, co mówisz, wnioskuję, iż wysłałeś go na misję, z której nie powrócił. Potrzebne mi wszystkie szczegóły jego misji.

— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, czy Leon nadal żyje.

— Nie zwykłam wtajemniczać w szczegóły swoich misji kogokolwiek. Chyba nie liczyłeś na to, iż zrobię dla ciebie wyjątek. — Matylda szybkim ruchem zgarnęła monetę z blatu i włożyła ją do kieszeni.