Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zbiór wierszy o miłości, Bogu i ojczyźnie. Wiele z nich odnosi się do osobistych przeżyć autora. Nie zabraknie również kilka tekstów odnoszących się do otaczającej nas rzeczywistości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 62
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Łukasz Żejmo, 2022
Zbiór wierszy o miłości, Bogu i ojczyźnie. Wiele z nich odnosi się do osobistych przeżyć autora. Nie zabraknie również kilka tekstów odnoszących się do otaczającej nas rzeczywistości.
ISBN 978-83-8324-513-3
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Wędruję po szczęście niepoznane
płynę z deszczem wraz ze śniegiem
może Bóg sprawi by moje serce pijane
zakotwiczyło się nad spokojnym brzegiem
Abym mógł zmęczony usnąć po żegludze
przykryty twoją piersią jak paltotem
poczuć twej skóry zapach kiedy się obudzę
a kiedy znowu zasnę poczuć tęsknotę
Obdarowany takim szczęściem będę w niebie
ciebie nagą sobie przywłaszczę
i jeśli będziesz chciała włożyć coś na siebie
będę twoim jedynym płaszczem!
Wy oligarchy, tłuste koty
chciwi do szpiku kości
powiedzcie nie dla despoty
a tak dla wolności
Wy kapitaliści parszywi
nie miłujcie tylko ropy
tej zdrady nie wybaczą wam żywi
ani umęczone dzieci Europy
Wy zazwyczaj kłamliwi politycy
prawdę nieście na sztandarach
bo jak nie to poznacie gniew ulicy
która nigdy nie zapomni o ofiarach
Wy hieny, przyjaciele kata
żadna kara was nie ominie
bo dzisiaj serce całego świata
bije na walecznej Ukrainie
Wy obywatele każdej ziemi
obudźcie się nim zrobią to kaci
Przestańcie być głusi i niemi
widząc krew swoich braci
Wy nędzne marionetki krętaczy
złóżcie broń i padnijcie na kolana
bo dziś miłość — miłość znaczy
a Ukraina znaczy NIEPOKONANA!
Kiedy spłynie na mnie błękit
duchem przeszłych pokoleń
wypędzi moje najgorsze lęki
czyniąc znak krzyża na czole
Wyrzeźbi ciszę anielskim dłutem
ręką renesansowego artysty
a tym myślom co mrokiem skute
nada znowu kształt przejrzysty
I ożywi każdy nerw mojego ciała
każdy krok harmonią wyścieli
a gdyby straszliwa burza się zerwała
duszy od mego ciała nie oddzieli
I tylko błękit wypełni mi serce
a źrenice szczęście otumani
myśl przed słowem gniewnym wyświęcę
bym już nigdy nikogo nie zranił
Kiedy światłość przeze mnie przeleci
niebios najświętsze błyskawice
w jednej chwili boży żar roznieci
trawiąc ogniem miłości ziemskie ulice
Nie będzie końca tej apokalipsy radosnej
rozpętanej w moje dobre imię
lecz zanim człowiek przywita wiosnę
musi stawić czoła srogiej zimie
Więc kiedy błękit na mnie spłynie
uwalniając od codziennych trosk
dostanę to co bliźniemu sam uczynię
bo tylko człowiek odpowiada za swój los!
Nie szwendam się po garażach
nigdy karku nie zginam
codziennie sobie przypominam
że samotność mnie przeraża
Nie słucham władców świata
nie odczuwam przed nimi strachu
sam nie skocze z wysokiego dachu
bo wiem nie potrafię latać
Nie znam się na polityce
nie uważałem nigdy na historii
to że jestem idiotą w teorii
nie oznacza że również w praktyce
Mówię kiedy ktoś naprawdę słucha
myśli na wiatr nie roztrwonię
gdy będzie trzeba złożę dłonie
i pomodlę się w imię ojca syna i ducha
Zazdrosny nie będę w żywocie
dam odetchnąć płucom zmęczonym
nie poddam swej wiary uczonym
wolę z Bogiem topić się w błocie
Nie popalam sobie papierosów
więc z ust mi nie śmierdzi
nawet Księżyc może to potwierdzić
że nie dostałem szczęśliwego losu
Ale nie poddam się tej fortunie
wytoczę wojnę jak będzie trzeba
tym co pławią się w błękicie nieba
i śpią na bursztynowej łunie
Jestem tylko człowiekiem bywam omylny
błędy są wpisane w moje ślady
Choćbym poznał datę naszej zagłady
to dalej będę naiwny oraz silny
Jeśli ktoś mi to kiedyś wypomni
na stracenie wyda moją wolę
tylko jednego nie będę mógł przeboleć
tego że świat o mnie zapomni
Myślę o śmierci — jak ją widzę?
Samotnie gdzieś pośród ciszy
gdzie nikt mojej tęsknoty nie usłyszy
za tymi których kocham i nienawidzę
Bez Ciebie ciemność zwycięża
w każdym moim geście
i choćby ludzi tłum nagle stężał
bez Ciebie pusto jest w tym mieście
Chodniki od Twych kroków nabrzmiałe
dziś puchną samotności stukotem
i tam gdzie jeszcze wczoraj serce miałem
teraz tylko dziura wypełniona błotem
Pomniki Twych ust zastygłe w ciszy
tęsknoty wiatr ciągle targa
a ja czekam aż ktoś mój żal usłyszy
zetrze zakurzony ból na wargach
Bez Ciebie gubię się wśród starych kamienic
słysząc jak naśmiewa się ze mnie Bóg
A te wszystkie okna jak tysiące szubienic
czekają tylko aż przekroczę ich próg
Bez Ciebie plac wolności zastygł
w ponurej defiladzie jednakowych dusz
ich spojrzenia niczym drut kolczasty
oplatają mnie całego wszerz i wzdłuż
Straszliwa jesień która mnie dopadła
rozciąga się mrocznym dywanem upokorzeń
a wstyd wylewa się z przepitego gardła
sprawia, że coraz ciemniej jest na dworze
I kiedy wszystkie latarnie dogasną
wprawiając całe miasto w osłupienie
w tych ciemnościach moje usta wrzasną
że bez Ciebie śmierć jest wybawieniem!
Patrz! Jak rozrywają moje serce na pół
i posyłają precz na koniec świata
Patrz! Jak niebo z hukiem spada w dół
i mój nędzny żywot przygniata
Usłysz! Moje oczy jak drżą pełne miłości
pragnąc twych oczu złocistych dróg
Usłysz! Jak bez ciebie tonę w ciemności
i z pomocą nie przychodzi mi Bóg
Przyjdź! Gdyż bliżej jest mi do piekła
i już czuję zapach diabelskich łąk
Przyjdź! Bo dopadła mnie febra wściekła
i nie czuję nic pośród cierpień i mąk
Bądź! Jeśli ojczyzna mnie zawiedzie
i wzrokiem wilczym przegryzie tętnice
Bądź! Kiedy żyć pozostanie mi w biedzie
a umrzeć pod samotnym Księżycem!
Dziś błękitnego nieba jest za mało
deszczem rakiet iskrzą się chmury
znaczą niewinną krwią Ukrainę całą
mordercy co stalinowskie noszą mundury
Mordują wolność przez Boga zesłaną
przemocą chcą niewinność zniszczyć
lecz nie złamią wiary w miłość ubraną
która rodzi się wśród ruin i zgliszczy
Nie wyrwą z serc nadziei ostatecznej
choć może naiwnością dziecka woła
na ofiary spadnie tylko życie wieczne
a na barbarzyńców diabelska smoła
I w schronach, piwnicach i w metrze
hymn Ukrainy z ust dzieci słychać
oczyści on z rosyjskiego brudu powietrze
i znów wolnością Ukraina będzie oddychać!
Biegnę do ciebie Ojczyzno moja
choć droga nie jest prosta
Pędzę po niemieckich wybojach
po spalonych miastach i mostach
Z wolna zastyga za mną Pomorze
hitlerowskie dopadły je mrozy
żadnych nie oszczędzają stworzeń
zmieniając wolność w śmierci obozy
Przebiegłem już austriackie i ruskie burze
słysząc płacz świętego ducha
chciałby abyśmy znowu byli przedmurzem
lecz nikt go nie wysłuchał
Brak mi tchu, zatrzymuję się w Krakowie
gdzie Frankonia Wawel obsiadła
aż w grobach przewracają się królowie
nie mogąc wypluć żalu z gardła
Kolejnym przystankiem będzie stolica
tam podobno nadzieja się rodzi
w cierpieniu, bólu i krwawicach
którą udźwignąć muszą młodzi
Jestem już na miejscu moja Ojczyzno
Czterdziesty czwarty! Warszawa poległa!
Zakrzepnie w nas na wieczność krwawą blizną
próba wydarcia wolności z niemieckiego piekła
Miłosierny mój Boże
uczyń me serce pustkowiem
gdzie spokój niczym orzeł
poszybuje w chmurach powiek
Spraw aby ocean ciszy
wylał się na moje usta
harmonię w piersi wyszył
delikatną jak jedwabna chusta
Wyznacz arkadom mych źrenic
miejsce wiecznego spoczynku
niechaj sztorm się zmieni
w zwykły wicher wśród budynków
Mój wieczny Panie Dobrotliwy
zabierz ode mnie ból wiekuisty
chcę jeszcze raz być szczęśliwym
bez łez i myśli nieczystych
Ty jedyny masz taką moc sprawczą
bez niej już nie daję rady
Miłość jest trudna, śmierć zbyt wybawcza
bym wcisnął je w moje ślady!
Zostawiam te słowne pomniki
w tym dniu porannie brzydkim
wiedz że dla wszystkich jestem nikim
ale dla ciebie chcę być wszystkim
Nie tworzę poezji miliardom
tworzę ją tym którzy w nią uwierzą
nie spojrzą na mnie z pogardą
w serce nienawiścią nie uderzą
Zrozumieją algorytm moich myśli
udźwigną ten ciężar jak Atlas niebo
zanim o śmierci ktoś z nich pomyśli
pójdą w dal za miłości potrzebą
Nie zatrzymam ich — słuchaczy
ja wskażę jedynie kierunek
a Bóg na pewno im wybaczy
ten niespłacony za grzechy rachunek
Chciałbym kiedyś Boże odejść w błękitność
gdzie zórz porannych stosy płoną
i nim kwiaty tęsknoty po mnie zakwitną
ześlij ludziom niepamięć nieskończoną
Ześlij im chwile te ode mnie weselsze
niech nie zawierzają zdradliwym uściskom
niech to będzie jak godziny pierwsze
jak wtedy gdy stali nad moją kołyską
Chciałbym zniknąć w przestrzeni białej
gdzie pustką wybrukowane drogi
gdzie moja dusza mija się z ciałem
nie zaznając nigdy ziemskiej trwogi
Nie mieć już tej straszliwej tęsknoty
do tych twarzy stale uśmiechniętych
nie czuć nieprzeniknionej głuchoty
i nie widzieć już powiek łzą ściśniętych
Chciałbym się oddać pod twoją opiekę Boże
mych smutków objętość Tobie zwrócić
i niechaj twoja łaska z nieba im pomoże
by z mojego powodu nie musieli się smucić
I niech nigdy nie noszą już bólu i rozpaczy
nad granitowym blaskiem mojego imienia
nie daj nikomu wpaść w obroże cierpienia
bo rzeczą ludzką jest błądzić ale też wybaczyć!
Piszę w sekrecie te pisma nieznane
z których kiedyś srebrny pył
opadnie na twoje oczy wciąż zaspane
przypominając żem tutaj żył
Milczeniem wskrzeszam wczorajszy byt
ażebyś wdzięczna była
uwierzyła w nieuchronnej śmierci mit
i razem ze mną ożyła
W otchłań strącam przeszły żal i gniew
pragnąc jeno wieczności
spiętrzając w morze własną szczerą krew
umrę sam z nie-miłości
I ostanie się mojego serca krzykliwość
w niewdzięcznym bezkresie
bo kiedy patrzę wstecz na ciebie szczęśliwą
widzę moją samotną jesień!
Oczy moje łzawią niewyrażonym żalem
kiedy wypływam na ocean wspomnień
gdy otulały mnie jej uśmiechu fale
dzisiaj już wiem nie przypłyną do mnie
Choć dusza wierzga pamięcią rozjuszona
pragnie tylko zachłysnąć się ciszą
ujrzeć jak sny spokojnie się kołyszą
jak każda jej chwila jest błogosławiona
Moje dłonie drętwieją bólem bezkresnym
kiedy piszę te bladosłowne pomniki
gdy na przemian staję się jutrzejszy i ówczesny
wiedząc że dla niej zawsze jestem nikim
Choć serce pożera boleść przenikliwa
choć wysycha morze pięknych chwil
a jej łódź odpłynęła na setki mil
najważniejsze to że jest szczęśliwa!
Czekałem na Ciebie wieki
czas nawlekałem na palce
tęczą zdobiłem powieki
byś żyła w nich jak w bajce
Czekałem na Ciebie lata
tęsknotę wieszałem na niebie
Bóg mnie z ciszą wyswatał
a ja chciałem tylko Ciebie
Czekałem na Ciebie miesiące
mrok chowałem w kieszeń
codziennie ogrzewałem słońce
ciepłotą erotycznych uniesień
Czekałem na Ciebie całe dnie
duszę do ziemi przywiązałem
by nagle nie odleciała ode mnie
bo wciąż na Ciebie czekałem
Dzisiaj już nie czekam na Ciebie
inna na moje serce miłość nawleka
tylko ta tęsknota zawieszona na niebie
wciąż na Ciebie czeka!
Kazał serce wyciąć moje
Rozkaz padł! Pozwoliłem
Straciłem czas na tyle wojen
aż w końcu to co piękne zniszczyłem
Kazał rozerwać moją duszę
Rozkaz padł! Nie zaprzeczyłem
Poświęciłem czas na setki pokuszeń
aż zapomniałem ile dla ciebie znaczyłem
Kazał moje ciało spalić
Rozkaz padł! Już nie powstałem
Będę tkwił w tej hadesowej oddali
wiedząc ile w życiu przegrałem!
Klnę, bo świt purpurowy nastał
jakby niebo wczoraj umarło
jakby mrok w moje ciało wrastał
i miejsca na uśmiech zabrakło
Milczę, bo Tobie na tym zależy
jakbyś z piekła nosiła stroje
jeśli kiedyś przestanę wierzyć
to nigdy w szczęście Twoje
Drżę, bo strach powoli zwycięża
jakby bez skrzydeł mógł latać
jakby samotności ogromny ciężar
codziennie mnie przygniatał
Umieram, bo odeszłaś gniewna
jakbym stracił wszystek szczęścia
jakby przeszła burza nieulewna
i wyrwała drzwi do Twojego serca!
Może jeszcze nie dał nam Bóg