Błękit i Serce - Łukasz Żejmo - ebook

Błękit i Serce ebook

Łukasz Żejmo

0,0

Opis

Zbiór wierszy o miłości, Bogu i ojczyźnie. Wiele z nich odnosi się do osobistych przeżyć autora. Nie zabraknie również kilka tekstów odnoszących się do otaczającej nas rzeczywistości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 62

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Łukasz Żejmo

Błękit i Serce

© Łukasz Żejmo, 2022

Zbiór wierszy o miłości, Bogu i ojczyźnie. Wiele z nich odnosi się do osobistych przeżyć autora. Nie zabraknie również kilka tekstów odnoszących się do otaczającej nas rzeczywistości.

ISBN 978-83-8324-513-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Do Alicji…

Wędruję po szczęście niepoznane

płynę z deszczem wraz ze śniegiem

może Bóg sprawi by moje serce pijane

zakotwiczyło się nad spokojnym brzegiem

Abym mógł zmęczony usnąć po żegludze

przykryty twoją piersią jak paltotem

poczuć twej skóry zapach kiedy się obudzę

a kiedy znowu zasnę poczuć tęsknotę

Obdarowany takim szczęściem będę w niebie

ciebie nagą sobie przywłaszczę

i jeśli będziesz chciała włożyć coś na siebie

będę twoim jedynym płaszczem!

Apel

Wy oligarchy, tłuste koty

chciwi do szpiku kości

powiedzcie nie dla despoty

a tak dla wolności

Wy kapitaliści parszywi

nie miłujcie tylko ropy

tej zdrady nie wybaczą wam żywi

ani umęczone dzieci Europy

Wy zazwyczaj kłamliwi politycy

prawdę nieście na sztandarach

bo jak nie to poznacie gniew ulicy

która nigdy nie zapomni o ofiarach

Wy hieny, przyjaciele kata

żadna kara was nie ominie

bo dzisiaj serce całego świata

bije na walecznej Ukrainie

Wy obywatele każdej ziemi

obudźcie się nim zrobią to kaci

Przestańcie być głusi i niemi

widząc krew swoich braci

Wy nędzne marionetki krętaczy

złóżcie broń i padnijcie na kolana

bo dziś miłość — miłość znaczy

a Ukraina znaczy NIEPOKONANA!

Apokalipsa

Kiedy spłynie na mnie błękit

duchem przeszłych pokoleń

wypędzi moje najgorsze lęki

czyniąc znak krzyża na czole

Wyrzeźbi ciszę anielskim dłutem

ręką renesansowego artysty

a tym myślom co mrokiem skute

nada znowu kształt przejrzysty

I ożywi każdy nerw mojego ciała

każdy krok harmonią wyścieli

a gdyby straszliwa burza się zerwała

duszy od mego ciała nie oddzieli

I tylko błękit wypełni mi serce

a źrenice szczęście otumani

myśl przed słowem gniewnym wyświęcę

bym już nigdy nikogo nie zranił

Kiedy światłość przeze mnie przeleci

niebios najświętsze błyskawice

w jednej chwili boży żar roznieci

trawiąc ogniem miłości ziemskie ulice

Nie będzie końca tej apokalipsy radosnej

rozpętanej w moje dobre imię

lecz zanim człowiek przywita wiosnę

musi stawić czoła srogiej zimie

Więc kiedy błękit na mnie spłynie

uwalniając od codziennych trosk

dostanę to co bliźniemu sam uczynię

bo tylko człowiek odpowiada za swój los!

Autoportret

Nie szwendam się po garażach

nigdy karku nie zginam

codziennie sobie przypominam

że samotność mnie przeraża

Nie słucham władców świata

nie odczuwam przed nimi strachu

sam nie skocze z wysokiego dachu

bo wiem nie potrafię latać

Nie znam się na polityce

nie uważałem nigdy na historii

to że jestem idiotą w teorii

nie oznacza że również w praktyce

Mówię kiedy ktoś naprawdę słucha

myśli na wiatr nie roztrwonię

gdy będzie trzeba złożę dłonie

i pomodlę się w imię ojca syna i ducha

Zazdrosny nie będę w żywocie

dam odetchnąć płucom zmęczonym

nie poddam swej wiary uczonym

wolę z Bogiem topić się w błocie

Nie popalam sobie papierosów

więc z ust mi nie śmierdzi

nawet Księżyc może to potwierdzić

że nie dostałem szczęśliwego losu

Ale nie poddam się tej fortunie

wytoczę wojnę jak będzie trzeba

tym co pławią się w błękicie nieba

i śpią na bursztynowej łunie

Jestem tylko człowiekiem bywam omylny

błędy są wpisane w moje ślady

Choćbym poznał datę naszej zagłady

to dalej będę naiwny oraz silny

Jeśli ktoś mi to kiedyś wypomni

na stracenie wyda moją wolę

tylko jednego nie będę mógł przeboleć

tego że świat o mnie zapomni

Myślę o śmierci — jak ją widzę?

Samotnie gdzieś pośród ciszy

gdzie nikt mojej tęsknoty nie usłyszy

za tymi których kocham i nienawidzę

Bez Ciebie tak pusto

Bez Ciebie ciemność zwycięża

w każdym moim geście

i choćby ludzi tłum nagle stężał

bez Ciebie pusto jest w tym mieście

Chodniki od Twych kroków nabrzmiałe

dziś puchną samotności stukotem

i tam gdzie jeszcze wczoraj serce miałem

teraz tylko dziura wypełniona błotem

Pomniki Twych ust zastygłe w ciszy

tęsknoty wiatr ciągle targa

a ja czekam aż ktoś mój żal usłyszy

zetrze zakurzony ból na wargach

Bez Ciebie gubię się wśród starych kamienic

słysząc jak naśmiewa się ze mnie Bóg

A te wszystkie okna jak tysiące szubienic

czekają tylko aż przekroczę ich próg

Bez Ciebie plac wolności zastygł

w ponurej defiladzie jednakowych dusz

ich spojrzenia niczym drut kolczasty

oplatają mnie całego wszerz i wzdłuż

Straszliwa jesień która mnie dopadła

rozciąga się mrocznym dywanem upokorzeń

a wstyd wylewa się z przepitego gardła

sprawia, że coraz ciemniej jest na dworze

I kiedy wszystkie latarnie dogasną

wprawiając całe miasto w osłupienie

w tych ciemnościach moje usta wrzasną

że bez Ciebie śmierć jest wybawieniem!

Bądź!

Patrz! Jak rozrywają moje serce na pół

i posyłają precz na koniec świata

Patrz! Jak niebo z hukiem spada w dół

i mój nędzny żywot przygniata

Usłysz! Moje oczy jak drżą pełne miłości

pragnąc twych oczu złocistych dróg

Usłysz! Jak bez ciebie tonę w ciemności

i z pomocą nie przychodzi mi Bóg

Przyjdź! Gdyż bliżej jest mi do piekła

i już czuję zapach diabelskich łąk

Przyjdź! Bo dopadła mnie febra wściekła

i nie czuję nic pośród cierpień i mąk

Bądź! Jeśli ojczyzna mnie zawiedzie

i wzrokiem wilczym przegryzie tętnice

Bądź! Kiedy żyć pozostanie mi w biedzie

a umrzeć pod samotnym Księżycem!

Błękitne niebo

Dziś błękitnego nieba jest za mało

deszczem rakiet iskrzą się chmury

znaczą niewinną krwią Ukrainę całą

mordercy co stalinowskie noszą mundury

Mordują wolność przez Boga zesłaną

przemocą chcą niewinność zniszczyć

lecz nie złamią wiary w miłość ubraną

która rodzi się wśród ruin i zgliszczy

Nie wyrwą z serc nadziei ostatecznej

choć może naiwnością dziecka woła

na ofiary spadnie tylko życie wieczne

a na barbarzyńców diabelska smoła

I w schronach, piwnicach i w metrze

hymn Ukrainy z ust dzieci słychać

oczyści on z rosyjskiego brudu powietrze

i znów wolnością Ukraina będzie oddychać!

Powstańczy maraton

Biegnę do ciebie Ojczyzno moja

choć droga nie jest prosta

Pędzę po niemieckich wybojach

po spalonych miastach i mostach

Z wolna zastyga za mną Pomorze

hitlerowskie dopadły je mrozy

żadnych nie oszczędzają stworzeń

zmieniając wolność w śmierci obozy

Przebiegłem już austriackie i ruskie burze

słysząc płacz świętego ducha

chciałby abyśmy znowu byli przedmurzem

lecz nikt go nie wysłuchał

Brak mi tchu, zatrzymuję się w Krakowie

gdzie Frankonia Wawel obsiadła

aż w grobach przewracają się królowie

nie mogąc wypluć żalu z gardła

Kolejnym przystankiem będzie stolica

tam podobno nadzieja się rodzi

w cierpieniu, bólu i krwawicach

którą udźwignąć muszą młodzi

Jestem już na miejscu moja Ojczyzno

Czterdziesty czwarty! Warszawa poległa!

Zakrzepnie w nas na wieczność krwawą blizną

próba wydarcia wolności z niemieckiego piekła

Boże…

Miłosierny mój Boże

uczyń me serce pustkowiem

gdzie spokój niczym orzeł

poszybuje w chmurach powiek

Spraw aby ocean ciszy

wylał się na moje usta

harmonię w piersi wyszył

delikatną jak jedwabna chusta

Wyznacz arkadom mych źrenic

miejsce wiecznego spoczynku

niechaj sztorm się zmieni

w zwykły wicher wśród budynków

Mój wieczny Panie Dobrotliwy

zabierz ode mnie ból wiekuisty

chcę jeszcze raz być szczęśliwym

bez łez i myśli nieczystych

Ty jedyny masz taką moc sprawczą

bez niej już nie daję rady

Miłość jest trudna, śmierć zbyt wybawcza

bym wcisnął je w moje ślady!

Być dla Ciebie

Zostawiam te słowne pomniki

w tym dniu porannie brzydkim

wiedz że dla wszystkich jestem nikim

ale dla ciebie chcę być wszystkim

Nie tworzę poezji miliardom

tworzę ją tym którzy w nią uwierzą

nie spojrzą na mnie z pogardą

w serce nienawiścią nie uderzą

Zrozumieją algorytm moich myśli

udźwigną ten ciężar jak Atlas niebo

zanim o śmierci ktoś z nich pomyśli

pójdą w dal za miłości potrzebą

Nie zatrzymam ich — słuchaczy

ja wskażę jedynie kierunek

a Bóg na pewno im wybaczy

ten niespłacony za grzechy rachunek

Błękitność

Chciałbym kiedyś Boże odejść w błękitność

gdzie zórz porannych stosy płoną

i nim kwiaty tęsknoty po mnie zakwitną

ześlij ludziom niepamięć nieskończoną

Ześlij im chwile te ode mnie weselsze

niech nie zawierzają zdradliwym uściskom

niech to będzie jak godziny pierwsze

jak wtedy gdy stali nad moją kołyską

Chciałbym zniknąć w przestrzeni białej

gdzie pustką wybrukowane drogi

gdzie moja dusza mija się z ciałem

nie zaznając nigdy ziemskiej trwogi

Nie mieć już tej straszliwej tęsknoty

do tych twarzy stale uśmiechniętych

nie czuć nieprzeniknionej głuchoty

i nie widzieć już powiek łzą ściśniętych

Chciałbym się oddać pod twoją opiekę Boże

mych smutków objętość Tobie zwrócić

i niechaj twoja łaska z nieba im pomoże

by z mojego powodu nie musieli się smucić

I niech nigdy nie noszą już bólu i rozpaczy

nad granitowym blaskiem mojego imienia

nie daj nikomu wpaść w obroże cierpienia

bo rzeczą ludzką jest błądzić ale też wybaczyć!

Samotność

Piszę w sekrecie te pisma nieznane

z których kiedyś srebrny pył

opadnie na twoje oczy wciąż zaspane

przypominając żem tutaj żył

Milczeniem wskrzeszam wczorajszy byt

ażebyś wdzięczna była

uwierzyła w nieuchronnej śmierci mit

i razem ze mną ożyła

W otchłań strącam przeszły żal i gniew

pragnąc jeno wieczności

spiętrzając w morze własną szczerą krew

umrę sam z nie-miłości

I ostanie się mojego serca krzykliwość

w niewdzięcznym bezkresie

bo kiedy patrzę wstecz na ciebie szczęśliwą

widzę moją samotną jesień!

Najważniejsze!

Oczy moje łzawią niewyrażonym żalem

kiedy wypływam na ocean wspomnień

gdy otulały mnie jej uśmiechu fale

dzisiaj już wiem nie przypłyną do mnie

Choć dusza wierzga pamięcią rozjuszona

pragnie tylko zachłysnąć się ciszą

ujrzeć jak sny spokojnie się kołyszą

jak każda jej chwila jest błogosławiona

Moje dłonie drętwieją bólem bezkresnym

kiedy piszę te bladosłowne pomniki

gdy na przemian staję się jutrzejszy i ówczesny

wiedząc że dla niej zawsze jestem nikim

Choć serce pożera boleść przenikliwa

choć wysycha morze pięknych chwil

a jej łódź odpłynęła na setki mil

najważniejsze to że jest szczęśliwa!

Czekałem na Ciebie…

Czekałem na Ciebie wieki

czas nawlekałem na palce

tęczą zdobiłem powieki

byś żyła w nich jak w bajce

Czekałem na Ciebie lata

tęsknotę wieszałem na niebie

Bóg mnie z ciszą wyswatał

a ja chciałem tylko Ciebie

Czekałem na Ciebie miesiące

mrok chowałem w kieszeń

codziennie ogrzewałem słońce

ciepłotą erotycznych uniesień

Czekałem na Ciebie całe dnie

duszę do ziemi przywiązałem

by nagle nie odleciała ode mnie

bo wciąż na Ciebie czekałem

Dzisiaj już nie czekam na Ciebie

inna na moje serce miłość nawleka

tylko ta tęsknota zawieszona na niebie

wciąż na Ciebie czeka!

Diabeł

Kazał serce wyciąć moje

Rozkaz padł! Pozwoliłem

Straciłem czas na tyle wojen

aż w końcu to co piękne zniszczyłem

Kazał rozerwać moją duszę

Rozkaz padł! Nie zaprzeczyłem

Poświęciłem czas na setki pokuszeń

aż zapomniałem ile dla ciebie znaczyłem

Kazał moje ciało spalić

Rozkaz padł! Już nie powstałem

Będę tkwił w tej hadesowej oddali

wiedząc ile w życiu przegrałem!

Dla Ciebie nie istnieje

Klnę, bo świt purpurowy nastał

jakby niebo wczoraj umarło

jakby mrok w moje ciało wrastał

i miejsca na uśmiech zabrakło

Milczę, bo Tobie na tym zależy

jakbyś z piekła nosiła stroje

jeśli kiedyś przestanę wierzyć

to nigdy w szczęście Twoje

Drżę, bo strach powoli zwycięża

jakby bez skrzydeł mógł latać

jakby samotności ogromny ciężar

codziennie mnie przygniatał

Umieram, bo odeszłaś gniewna

jakbym stracił wszystek szczęścia

jakby przeszła burza nieulewna

i wyrwała drzwi do Twojego serca!

Do Beaty

Może jeszcze nie dał nam Bóg