Dobre maniery a morderstwo. Poradnik prawdziwej damy - Freeman Dianne - ebook + audiobook

Dobre maniery a morderstwo. Poradnik prawdziwej damy ebook i audiobook

Freeman Dianne

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Frances Wynn, hrabina o amerykańskim pochodzeniu, jako wdowa cieszy się wolnością. Wraz z córką wynajmuje dom w Londynie i przygotowuje się na przyjęcie pod swój dach siostry – Lily - która ma przybyć z Nowego Jorku.

Jednak życie nie jest usłane tylko różami i wkrótce kobiecie przyjdzie przekonywać inspektora Delaney’a, że nie ma ona nic wspólnego ze śmiercią męża. Co nie przeszkodzi jej oczywiście informować inspektora o szokujących okolicznościach tego wydarzenia. A do tego wszystkiego, nowy, niezwykle pociągający sąsiad – George Hazelton – okaże się być jedną z dwóch osób, które znają całą prawdę.

Zajęta wprowadzaniem siostry na salony Frances zamartwia się, czy Reggie faktycznie został zamordowany. Aby odkryć prawdę wykorzysta nie tylko sąsiada, ale także swój spryt i talent do plotkowania. Czy morderca skrywa się w towarzystwie?

Wiktoriańska Anglia, intrygi, niedopowiedzenia i skrywane tajemnice okraszone poczuciem humoru i nagłymi zwrotami akcji sprawią, że nie będziecie mogli oderwać się od tej historii…

Zachwycająca opowieść o cwaniactwie w brytyjskiej arystokracji – Rhys Bowen, laureatka nagrody Agatha Award

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 393

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 24 min

Lektor:

Oceny
4,2 (332 oceny)
142
126
44
15
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Moooneta
(edytowany)

Z braku laku…

No słaba ta książka. Papierowe postaci, papierowe relacje między nimi, sama zagadka też niezbyt ciekawa, jedyny plus, że szybko się czyta. Przypomina to bardziej pierwszy draft, a nie dopracowaną powieść. Normalnie porzuciłabym ją po 2 rozdziałach, ale że od tygodnia jestem chora, potraktowałam to jaką marną rozrywkę, przy której nie trzeba myśleć, a jedynie przelatywać tekst oczami.
50
ZuHanna

Dobrze spędzony czas

Trochę humoru, trochę romansu i kryminału. Zadziwiająco dobra zabawa. Czekam na kolejne części.
10
erture

Dobrze spędzony czas

Dobrze się słuchało, dobrze się skończyło. Idylliczna fantazja na temat wiktoriańskiej Anglii
00
Lena_czyta

Nie oderwiesz się od lektury

niezwykle wciągająca lektura
00
akircia

Nie oderwiesz się od lektury

dosłowna topka jeżeli chodzi o takiego typu kryminały
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuA LADY’S GU­IDE TO ETI­QU­ETTE AND MUR­DER
Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieMag­da­lena Wit­kow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cia na okładce Po­lona, The Smi­th­so­nian In­sti­tu­tion (do­mena pu­bliczna)
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Co­py­ri­ght © 2018 by Dianne Fre­eman First pu­bli­shing by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All Ri­ghts Re­se­rved Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2023 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2023 Mag­da­lena Wit­kow­ska
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83290-55-3
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pa­mięci Ela­ine Fre­eman,która za­wsze w nas wie­rzyła.

PO­DZIĘ­KO­WA­NIA

Wiele róż­nych osób przy­czy­niło się do tego, że ta opo­wieść z po­my­słu prze­isto­czyła się w książkę. Chcia­ła­bym im wszyst­kim naj­ser­decz­niej po­dzię­ko­wać.

Bren­dzie Drake – za czas i ener­gię po­świę­coną Pitch Wars. Dzięki To­bie speł­niają się ma­rze­nia pi­sa­rzy.

E.B. Whe­eler, mo­jej men­torce i przy­ja­ciółce – za wska­zówki pod­czas mo­jej pierw­szej przy­gody z re­dak­cją.

Me­lis­sie Edwards, Agentce Nad­zwy­czaj­nej – za to, że mia­łam ją po swo­jej stro­nie.

Joh­nowi Sco­gna­mi­glio, mo­jemu re­dak­to­rowi, a także ca­łemu ze­spo­łowi z Ken­sing­ton, dzięki któ­remu ta książka na­brała bla­sku.

Przy­ja­cio­łom, part­ne­rom i czy­tel­ni­kom wer­sji beta z Pitch Wars, w szcze­gól­no­ści zaś Mary Ke­lii­koa – za wspar­cie, słowa za­chęty i wszy­scy bez­cenne rady.

Mo­jemu mę­żowi Da­nowi – za to, że mnie ko­cha, że we mnie wie­rzy i że to­wa­rzy­szył mi w tej po­dróży. Ja to mam szczę­ście!

ROZ­DZIAŁ 1

Kwie­cień 1899

Tylko nie czarny. Tylko nie czarny. A już na pewno nie czarna krepa! Zwi­nę­łam w kłę­bek te pa­skudne suk­nie i rzu­ci­łam je na ławkę, żeby moja oso­bi­sta słu­żąca się ich po­zbyła. Ro­zej­rza­łam się po gar­de­ro­bie. Do jej opisu pa­so­wało tylko jedno słowo: ża­łoba. W naj­śmiel­szych snach nie wy­obra­ża­łam so­bie, że zo­stanę wdową w wieku dwu­dzie­stu sied­miu lat. Cho­ciaż... wdo­wień­stwo czy mał­żeń­stwo – w moim przy­padku wiel­kiej róż­nicy nie ma.

Ba­nal­nego za­du­rze­nia nie będę się wy­pie­rać, ale prze­cież nie wzię­li­śmy z Reg­giem ślubu z mi­ło­ści. Na­sze mał­żeń­stwo za­aran­żo­wała moja matka, gdy mnie ścią­gała z No­wego Jorku do Lon­dynu. Choć nie­wąt­pli­wie ja­kiś zwią­zek z mi­ło­ścią to wszystko miało, bo Reg­gie ko­chał moje pie­nią­dze, a moja matka za­chwy­cała się jego ty­tu­łem. Po ślu­bie zo­sta­łam hra­biną Har­le­igh, a na moją ro­dzinę spły­nęły z tego po­wodu liczne za­szczyty. Ro­dzina Wyn­nów wzbo­ga­ciła się tym­cza­sem o mnie, Fran­ces Price, dziew­czynę z ludu. No i o nieco po­nad mi­lion do­la­rów ame­ry­kań­skich.

Jak na praw­dzi­wych ary­sto­kra­tów przy­stało, Wyn­no­wie do dziś za­cho­wują się tak, jakby zo­stali w to wszystko wma­new­ro­wani.

Prze­ży­łam z nimi rok ża­łoby. Nie po­wiem, bar­dzo mi było ciężko, ale przez ja­kiś czas nie mia­łam ochoty po­ka­zy­wać się pu­blicz­nie. Co prawda, poza mną tylko dwie osoby znały oko­licz­no­ści śmierci mo­jego męża, ale naj­pew­niej wielu miało na ten te­mat swoje przy­pusz­cze­nia. Tak się bo­wiem składa, że mój mąż zmarł nieco po­nad rok temu... w łóżku swo­jej ko­chanki.

Pod­czas przy­ję­cia od­by­wa­ją­cego się w domu.

W na­szym domu.

Uro­czy czło­wiek.

Zer­k­nę­łam na suk­nię, którą mia­łam wło­żyć na wie­czór – w od­cie­niu kró­lew­skiego błę­kitu. Na­resz­cie w moim ży­ciu znów po­ja­wią się ko­lory. Okres ża­łoby do­biegł końca.

Za­pu­kaw­szy do drzwi, moja słu­żąca Brid­get nie­mal nie­po­strze­że­nie wśli­zgnęła się do gar­de­roby.

– Czy jest pani go­towa ubie­rać się na ko­la­cję, mi­lady? – Gdy spoj­rzała na suk­nię le­żącą na łóżku, w jej oczach za­lśniła ra­dość. – Wy­brała pani błę­kit?

– To mój pierw­szy akt wol­no­ści. – Uśmiech­nę­łam się.

– Ca­łym ser­cem to po­pie­ram.

Od­wró­ciła mnie i za­brała się do roz­pi­na­nia gu­zi­ków mo­jej sukni. Dło­nie miała tak wpra­wione w tej czyn­no­ści, że po kilku mi­nu­tach mo­głam po­dzi­wiać swoją syl­wetkę w błę­ki­cie. Całe szczę­ście, że to tak krótko trwało, bo na­stał już wie­czór i w po­koju za­pa­no­wał chłód. Brid­get okryła sza­lem moje dość mocno od­sło­nięte ra­miona i ge­stem wska­zała miej­sce przy to­a­letce. Mia­łam usiąść, żeby mo­gła mnie ucze­sać.

– Nie przy­po­mi­nam so­bie, że­bym kie­dy­kol­wiek wcze­śniej wi­działa to zdję­cie – po­wie­działa, wyj­mu­jąc wsuwki i ukła­da­jąc loki.

– Przy­go­to­wy­wa­łam rze­czy do spa­ko­wa­nia. – Unio­słam z to­a­letki fo­to­gra­fię. – Zo­stało zro­bione bar­dzo dawno. Rose jest ma­lutka, więc za­pewne ja­kieś sie­dem lat temu.

Uśmiech­nę­łam się na wi­dok zna­jo­mych twa­rzy. To był por­tret ro­dzinny, wy­ko­nany z udzia­łem ro­dzi­ców Reg­giego. Prze­ży­łam z tą ro­dziną wiele mi­łych chwil, za­wsze się zresztą dla nich sta­ra­łam. Uwa­żam, że wcale nie wy­szli tak strasz­nie na tym, że mnie przy­jęli do swo­jego grona. Urody mi nie brak, po ojcu odzie­dzi­czy­łam wy­soki wzrost i ciemne włosy, po matce zaś ja­sną cerę i nie­bie­skie oczy. Nic mi za bar­dzo nie od­staje, ani broda, ani nos, ani zęby. No i po­tra­fię się za­cho­wy­wać jak na hra­binę przy­stało. Matka dbała o to, od­kąd skoń­czy­łam dzie­sięć lat. Na­wet dziecko tej ro­dzi­nie ofia­ro­wa­łam. Ow­szem, tylko córkę, ale dzie­dzica też bym chęt­nie spro­wa­dziła na świat, gdyby Reg­gie wy­ka­zał więk­sze za­in­te­re­so­wa­nie.

Po­mimo tych mi­łych wspo­mnień co­dzienne ży­cie z tą ro­dziną stało się dla mnie nie do znie­sie­nia. Naj­wyż­szy czas na nowe otwar­cie.

– Czy tak bę­dzie do­brze, mi­lady?

Od­sta­wi­łam zdję­cie na sto­lik i zer­k­nę­łam w lu­stro. A za­raz po­tem spoj­rza­łam jesz­cze raz.

– Ależ to dro­bia­zgowo wy­rzeź­bione!

Brid­get przy­gry­zła wargi.

– Do tak mod­nej sukni trzeba było do­brać od­po­wied­nio modne ucze­sa­nie – po­wie­działa i ski­nęła głową, ja­sno da­jąc mi w ten spo­sób do zro­zu­mie­nia, że nie ma tu pola do dys­ku­sji.

– Tylko że ta­kie ono ja­kieś... wy­so­kie...

– Wy­żej wzno­sząca się głowa do­daje pew­no­ści sie­bie.

To za­ła­twiało sprawę.

– Dzię­kuję ci, Brid­get. Fry­zura ide­alna. – Ką­tem oka spraw­dzi­łam go­dzinę. – Na mnie jesz­cze za wcze­śnie, ale ty idź już, bo za­pewne czeka na cie­bie ko­la­cja. Ja tu zo­stanę i zbiorę parę swo­ich rze­czy.

Słu­żąca dy­gnęła i wy­szła, a ja nie­spiesz­nie roz­glą­da­łam się wo­kół sie­bie. Co mam stąd za­brać, gdy się będę wy­pro­wa­dzać? Które spo­śród mo­ich sprzę­tów mój szwa­gier i szwa­gierka uznają za wy­po­sa­że­nie domu? Ma­rzy­łam o wy­pro­wadzce od bli­sko roku, ale do pla­no­wa­nia za bar­dzo się nie przy­ło­ży­łam. Po­wstrzy­my­wała mnie przed tym pew­nie nie­po­ko­jąca myśl, że nie zdo­łam się sa­mo­dziel­nie utrzy­mać i będę się mu­siała wy­rzec tego sza­lo­nego ma­rze­nia. Tylko Brid­get wie­działa, co za­mie­rzam, bo w ze­szłym ty­go­dniu to­wa­rzy­szyła mi pod­czas po­dróży do Lon­dynu. Wy­bra­łam się tam pod po­zo­rem ja­kichś waż­nych spraw do za­ła­twie­nia. Pod­czas trzy­dnio­wej wy­prawy spo­tka­łam się z praw­ni­kiem, który mnie umó­wił z agen­tem po­śred­nic­twa w ob­ro­cie nie­ru­cho­mo­ściami. Obej­rza­łam pięć do­mów, z któ­rych cztery znaj­do­wały się zde­cy­do­wa­nie poza za­się­giem mo­ich moż­li­wo­ści.

Je­den wszakże oka­zał się speł­nie­niem mo­ich ma­rzeń. W tym mo­men­cie wresz­cie do mnie do­tarło, że to się da zro­bić, o ile oczy­wi­ście mój szwa­gier i szwa­gierka nie będą za­nadto opo­no­wać. Brid­get obie­cała mi, że do­chowa ta­jem­nicy, ale nie zdzi­wi­ła­bym się, gdyby kilku słu­żą­cych znało już moje za­miary. Wie­dzia­łam, że Gra­ham i De­lia mu­szą zo­stać po­in­for­mo­wani o spra­wie, za­nim ko­muś coś się wy­msknie.

Za­mru­ga­łam kilka razy po­wie­kami. Ależ tu ciemno! Po­de­szłam do sto­lika noc­nego i pod­krę­ci­łam knot w lam­pie pa­ra­fi­no­wej. Już le­piej. Po­kój oświe­tlony z jed­nej strony lampą, a z dru­giej pło­ną­cym w ko­minku ogniem urze­kał te­raz cie­płotą barw.

No cóż... Rze­czy oso­bi­ste za­mie­rza­łam za­brać, to nie pod­le­gało w ogóle dys­ku­sji. Odzież. Bi­żu­te­rię. Spoj­rza­łam na sprzęty na to­a­letce: szczotka, grze­bień i lu­stro de­ko­ro­wane sre­brem, krysz­ta­łowe bu­te­leczki i fla­ko­niki. To wszystko na­le­żało do mnie, co do tego nie było naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści. Od­wró­ci­łam się i prze­nio­słam wzrok na łóżko z bal­da­chi­mem. Miało prze­pięk­nie rzeź­biony za­głó­wek i pod­nóżki z pa­li­san­dru. Smutno mi się ro­biło na myśl o tym, że przyj­dzie mi się z nim roz­sta­wać, ale choć za nie za­pła­ci­łam, nie mia­łam ochoty kru­szyć ko­pii ze szwa­gro­stwem, żeby je za­brać. Prze­su­nę­łam za to dło­nią po mięk­kiej je­dwab­nej na­rzu­cie. Po­sta­no­wi­łam: ona je­dzie ze mną.

Ka­ta­lo­go­wa­nie mo­jego stanu po­sia­da­nia prze­rwały mi głosy. W ga­bi­ne­cie mo­jego szwa­gra, znaj­du­ją­cym się bez­po­śred­nio pod moją sy­pial­nią, ktoś roz­ma­wiał – i mó­wił co­raz gło­śniej. Znie­ru­cho­mia­łam i na­słu­chi­wa­łam stłu­mio­nych słów, jak­bym spo­dzie­wała się za chwilę usły­szeć swoje imię. O, pro­szę! Oczy­wi­ście, że ta roz­mowa do­ty­czy mnie. Oni za­wsze roz­ma­wiali o mnie.

Prze­szłam na drugą stronę łóżka i od­chy­li­łam róg za­byt­ko­wego dy­wanu z Au­bus­son. Tuż przy ścia­nie w pod­ło­dze znaj­do­wał się otwór o śred­nicy sze­ściu cali. Łą­czył się z iden­tycz­nym otwo­rem w ścia­nie ga­bi­netu Gra­hama za po­mocą me­ta­lo­wej rurki. To była po­zo­sta­łość po nie­uda­nej pró­bie za­ło­że­nia in­sta­la­cji ga­zo­wej w sy­pial­niach. Wy­ko­nawcy osta­tecz­nie nie do­koń­czyli dzieła, po­nie­waż do­wie­dzieli się, że Gra­ham nie za­mie­rza im za­pła­cić w uzgod­nio­nym ter­mi­nie. Może zresztą w ogóle nie za­mie­rzał im pła­cić... Dom osta­tecz­nie po­zo­stał zimny, ale ru­ro­ciąg świet­nie się spraw­dzał jako na­rzę­dzie pod­słu­chowe. Gra­ham za­sło­nił otwór fo­to­gra­fią swo­ich sy­nów, która jed­nak nie tłu­miła dźwię­ków.

Tro­chę się mu­sia­łam wy­si­lić, żeby w swo­jej wą­skiej sukni na­chy­lić się nad otwo­rem. Tak, wiem, że da­mie nie przy­stoi pod­słu­chi­wać cu­dzych roz­mów, ale upa­try­wa­łam w tym formę sa­mo­obrony. Przez ostatni rok Gra­ham i De­lia, mój szwa­gier i jego żona, knuli naj­róż­niej­sze in­trygi – nie­zmien­nie za­kła­da­jąc, że mogą wy­ko­rzy­sty­wać moje pie­nią­dze na po­trzeby ich re­ali­za­cji. Gdy więc mó­wili o mnie, słu­cha­łam. Prze­zorny za­wsze ubez­pie­czony. Na­chy­li­łam się moc­niej nad otwo­rem i zmarsz­czy­łam nos, bo po­wie­trze w ru­rze pach­niało stę­chli­zną.

– Bal­kony na pół­noc­nej ścia­nie się sy­pią, Gra­ha­mie. – Roz­po­zna­łam głos De­lii. – Nie mo­żemy przyj­mo­wać go­ści, do­póki nie zo­staną zre­pe­ro­wane.

Gra­ham wy­mam­ro­tał coś o ża­ło­bie, a ja wy­obra­zi­łam so­bie, jak De­lia w tym mo­men­cie wy­wraca oczami.

– Gra­ha­mie, czy ty na­prawdę w ogóle nie za­glą­dasz do ka­len­da­rza? Dla nas ża­łoba już dawno się skoń­czyła. Je­śli nie spro­wa­dzimy ro­bot­ni­ków w naj­bliż­szym cza­sie, nie uda się za­koń­czyć re­montu przed na­sta­niem lata.

Usły­sza­łam trzesz­cze­nie fo­tela. Naj­pew­niej Gra­ham odło­żył w końcu to, czym się do­tąd zaj­mo­wał, żeby usto­sun­ko­wać się ja­koś do pre­ten­sji żony.

– Moja droga, nie stać nas na ta­kie na­prawy. Nie wiem na­wet, czy na po­dej­mo­wa­nie go­ści nas stać. Nie te­raz. Nie tego lata. Mu­sisz być cier­pliwa.

– Ani my­ślę cze­kać. Ty twier­dzisz, że mu­simy cze­kać, aż się te twoje in­we­sty­cje zwrócą, ale za­nim to się sta­nie, z domu nie zo­sta­nie ogień na pło­mie­niu.

Unio­słam głowę znad otworu i po­wtó­rzy­łam w my­ślach jej słowa. Ogień na pło­mie­niu... Coś tu się nie zga­dzało. Wi­docz­nie od­da­liła się od otworu, gdy to mó­wiła. Wia­domo, ten sys­tem nie dzia­łał ide­al­nie. Ma­su­jąc obo­lały kark, pró­bo­wa­łam od­gad­nąć, co ona mo­gła mieć na my­śli. Cza­sem się za­sta­na­wia­łam, czy warto się na­ra­żać na ta­kie nie­wy­gody tylko po to, żeby ich po­słu­chać. Chwila, chwila! Z domu nie zo­sta­nie ka­mień na ka­mie­niu, to ona mu­siała po­wie­dzieć. Par­sk­nę­łam ci­cho. Dużo mu już do tego stanu nie bra­ko­wało.

Znów przy­ło­ży­łam ucho do pod­łogi, żeby po­słu­chać dal­szego ciągu roz­mowy.

– Ona ma pie­nią­dze, Gra­ha­mie. – To za­pewne było o mnie. – Gdyby zaś jej się kie­dyś skoń­czyły, za­wsze może po­pro­sić ojca o wię­cej.

– Ow­szem, ale ja i tak chcę po­pro­sić o pewną kwotę. Nie­zbyt by nam się to przy­słu­żyło, gdy­by­śmy pro­sili oboje.

Wiel­kie nieba, oni mó­wią o mnie tak, jak­bym była ban­kiem. Gra­ham wy­ja­śnił żo­nie, że chciałby prze­te­sto­wać ja­kieś in­no­wa­cyjne roz­wią­za­nia rol­ni­cze. Biedna De­lia. Tak ma­rzyła o tym, żeby być wielką pa­nią na wło­ściach, a tu zły los na każ­dym kroku rzu­cał jej kłody pod nogi. Naj­pierw była zbyt biedna, żeby po­ślu­bić naj­star­szego syna, i mu­siała za­do­wo­lić się młod­szym. Po­tem gdy wresz­cie zo­stała hra­biną, oka­zało się, że stara po­sia­dłość pod­upada, a jej skar­biec świeci pust­kami.

– O drobną sumę na re­mont domu na pewno mo­gli­by­śmy po­pro­sić. Jak ina­czej mie­li­by­śmy do­ko­nać nie­zbęd­nych na­praw?

– Moje roz­wią­za­nie znasz – po­wie­dział Gra­ham tak ci­cho, że le­dwo go sły­sza­łam. Nie­for­tun­nie się to zło­żyło, bo aku­rat ich po­mysł na wy­brnię­cie z ta­ra­pa­tów fi­nan­so­wych chęt­nie bym po­znała.

– Na­wet nic nie mów – zru­gała go De­lia, jakby chciała każdą ko­lejną sy­labą wbić mu szpilę. – Już ty do­brze wiesz, co ja my­ślę o twoim roz­wią­za­niu.

Och! Skoro De­lii się ten plan nie po­do­bał, to za­pewne za­kła­dał ja­kieś ogra­ni­cze­nie jej wy­dat­ków – żeby on mógł da­lej to­pić pie­nią­dze w utrzy­ma­niu po­sia­dło­ści.

Usły­sza­łam skrzy­pie­nie drzwi, po­tem kroki, a na­stęp­nie sze­lest sukni w po­bliżu łóżka.

Do­bry Boże, to w moim po­koju! Gwał­tow­nie od­chy­li­łam głowę, jed­no­cze­śnie usi­łu­jąc się pod­nieść. Na­głość tego ru­chu spo­wo­do­wała jed­nak, że prze­wró­ci­łam się na bok i roz­płasz­czy­łam na pod­ło­dze. Jenny, jedna z po­ko­jó­wek, upu­ściła po­ściel, którą przy­nio­sła, i rzu­ciła się, żeby po­móc mi wstać.

– Prze­pra­szam, że pani prze­szko­dzi­łam, mi­lady – po­wie­działa, po­da­jąc mi rękę, że­bym się mo­gła na niej wes­przeć. – Wi­dzia­łam Brid­get na dole i po­my­śla­łam, że pani już ze­szła na ko­la­cję.

Ależ upo­ko­rze­nie! Z uchem przy pod­ło­dze i dolną czę­ścią ple­ców w gó­rze mu­sia­łam wy­glą­dać jak gą­sie­nica. Wsta­łam i usi­ło­wa­łam od­zy­skać resztki god­no­ści, a naj­le­piej jesz­cze ja­koś się wy­tłu­ma­czyć. Za­uwa­ży­łam, że Jenny wpa­truje się w otwór w pod­ło­dze. Była młoda i trzpio­to­wata, na pewno lu­biła so­bie po­plot­ko­wać. Czy mo­głam ją ja­koś po­wstrzy­mać przed roz­po­wia­da­niem o tej spra­wie?

– Jenny, być może ktoś ci już w kuchni zdą­żył wspo­mnieć, że się prze­no­szę do mia­sta. Nie chcia­ła­byś przy­pad­kiem je­chać ze mną? Za­pew­niam do­bre wy­na­gro­dze­nie.

Dziew­czyna otwo­rzyła sze­roko oczy i ener­gicz­nie po­ki­wała głową.

– Świet­nie. – Uśmiech­nę­łam się do niej, za­sta­na­wia­jąc się nad jej kwa­li­fi­ka­cjami. W su­mie mo­gło być go­rzej. – To roz­wiń, pro­szę, na po­wrót ten dy­wan, a o szcze­gó­łach po­roz­ma­wiamy ju­tro. Tylko do tego czasu ani słowa o mo­ich pla­nach.

Dziew­czyna na­chy­lała się wła­śnie, żeby wy­ko­nać po­le­ce­nie, gdy roz­legł się gong wzy­wa­jący na ko­la­cję. Wy­gła­dzi­łam suk­nię i po­de­szłam do to­a­letki, żeby spraw­dzić, czy moja fry­zura nie ucier­piała za bar­dzo. Zro­bi­łam głę­boki wdech. Spo­dzie­wa­łam się, że szwa­gier i szwa­gierka będą za­sko­czeni moją de­cy­zją o prze­pro­wadzce i spró­bują mnie po­wstrzy­mać. Nie li­czy­łam na miłą at­mos­ferę przy ko­la­cji.

De­lia od razu zwró­ciła uwagę na moją kre­ację. Gdy tylko prze­kro­czy­łam próg ba­wialni, w któ­rej ro­dzina miała w zwy­czaju zbie­rać się przed ko­la­cją, z apro­batą ski­nęła głową.

– Fran­ces, jaka uro­cza nowa suk­nia. Do­brze cię wi­dzieć bez ża­łoby. Czyż nie, Gra­ha­mie?

Zer­k­nę­łam w kie­runku szwa­gra po­chło­nię­tego na­le­wa­niem drin­ków i pusz­cza­niem mimo uszu uwag swo­jej żony. Cho­dziło prze­cież nie tylko o to, że ro­dzina za­koń­czyła wła­śnie okres ża­łoby, ale rów­nież i o to, że wy­da­wa­łam pie­nią­dze na wła­sne po­trzeby.

Za­mru­ga­łam i prze­nio­słam wzrok z po­wro­tem na De­lię. Była ode mnie niż­sza o cal czy dwa, co nie­odmien­nie przyj­mo­wa­łam z za­sko­cze­niem, bo z ra­cji nie­zwy­kłej szczu­pło­ści moja szwa­gierka spra­wiała wra­że­nie wy­so­kiej. Wa­lory ka­mu­fla­żowe miały rów­nież ja­sne loki, ser­co­waty kształt jej twa­rzy i ser­deczny uśmiech. Sku­tecz­nie skry­wały du­szę za­wzię­tego wo­jow­nika. De­lia bu­dziła po­strach wśród na­szych dzier­żaw­ców i miesz­kań­ców wio­ski, ale gdy ja do­łą­czy­łam do ro­dziny i pró­bo­wa­łam zna­leźć so­bie w niej miej­sce, wy­cią­gnęła do mnie po­mocną dłoń. Lu­bi­łam ją, na­wet po­mimo tego, co pod­słu­cha­łam w trak­cie roz­mowy, po­mimo jej bez­kry­tycz­nego przy­wią­za­nia do mo­ich pie­nię­dzy i tego domu, który był prze­cież stud­nią bez dna. Ona się nie pod­da­wała na­wet w nie­sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach.

– Cie­szę się, że ci się po­doba. – Uści­snę­łam jej dłoń i cze­ka­łam, aż Gra­ham do nas do­łą­czy.

Ba­wial­nia miała oświe­tle­nie ga­zowe, ale lampy świe­ciły słabo. Ciemne, cięż­kie me­ble i dy­wany, świet­ność ma­jące już dawno za sobą, tylko wzmac­niały wra­że­nie po­nu­ro­ści. Swego czasu po dłu­giej ba­ta­lii prze­for­so­wa­łam wy­mianę za­słon na lżej­sze, które za dnia wpusz­czały do środka pro­mie­nie słońca. Wraz z na­sta­niem wie­czoru przed mro­kiem nie było już jed­nak ra­tunku.

Gra­ham pod­szedł do mnie i po­dał mi kie­li­szek z sherry. Gdy się do niego od­wró­ci­łam, do­strze­głam za oknem rusz­to­wa­nie. Prze­szło mi przez myśl, że być może De­lia za­trud­niła już ko­goś do na­prawy bal­ko­nów. Biedny Gra­ham.

Od­rzu­ca­jąc tę myśl, uśmiech­nę­łam się do szwa­gra i szwa­gierki.

– Oba­wia­łam się, że zdję­cie przeze mnie ża­łoby może was nie­przy­jem­nie za­sko­czyć, ale mi­nął cały rok. Uzna­łam, że to już pora. Pod­czas ze­szło­ty­go­dnio­wego wy­jazdu do Lon­dynu za­mó­wi­łam kilka stro­jów.

– Kilka stro­jów – po­wtó­rzyła De­lia, wy­mow­nie zer­ka­jąc na męża.

Ja rów­nież na niego spoj­rza­łam. Z jego ni­ja­kiej twa­rzy ni­czego nie dało się wy­czy­tać. Nie można by go było na­zwać nie­atrak­cyj­nym, ale urok oso­bi­sty ro­dziny odzie­dzi­czył jed­nak Reg­gie. Gra­ham ustę­po­wał swo­jemu bratu pod każ­dym wzglę­dem. Włosy miał bar­dziej w ko­lo­rze pia­sku niż zło­tej słomy, wzro­stu był prze­cięt­nego, bu­dową ciała też się nie wy­róż­niał. Na plus można by mu po­czy­ty­wać co naj­wy­żej, że za­cho­wy­wał się bar­dziej od­po­wie­dzial­nie niż Reg­gie i szcze­rze trosz­czył się o swoją żonę. Za to go aku­rat ce­ni­łam.

Nie sia­da­li­śmy, tylko usta­wi­li­śmy się w przej­ściu i ga­wę­dzi­li­śmy o bła­host­kach. Wkrótce miał się ode­zwać drugi gong, więc żad­nej kon­kret­niej­szej roz­mowy nie było sensu za­czy­nać. Na sy­gnał prze­szli­śmy do ja­dalni jak do­brze wy­szko­lone psy goń­cze, na­wy­kłe do re­ago­wa­nia na dźwięk rogu.

– Za­pewne za­uwa­ży­łaś, że przy­go­to­wu­jemy się do ko­lej­nego etapu prac re­mon­to­wych – po­wie­działa De­lia, gdy lo­kaj po­ma­gał jej za­jąć miej­sce u szczytu ma­syw­nego stołu.

Słu­żący czym prę­dzej prze­szedł do jego środ­ko­wej czę­ści, gdzie ja cze­ka­łam na niego przy swoim krze­śle.

– Po­ja­wie­nie się rusz­to­wa­nia rze­czy­wi­ście zdaje się za­po­wia­dać prace re­mon­towe – ode­zwa­łam się na tyle gło­śno, żeby mnie było sły­chać na obu krań­cach stołu. Od­cze­ka­łam chwilę, aby moje słowa wy­brzmiały pod ka­se­to­no­wym su­fi­tem. Ja­kież to ab­sur­dalne, po­my­śla­łam, że spo­ży­wamy ko­la­cję z taką ce­le­brą, gdy jest nas tylko troje. Mie­rzący dzie­więć stóp ma­ho­niowy stół, na nim świece i stro­iki z kwia­tów... Piękne to, ale wła­ści­wie komu ma za­im­po­no­wać? – A duży to pro­jekt?

De­lia przy­ło­żyła dłoń do piersi, te­atral­nie wzdy­cha­jąc.

– Re­monty za­wsze oka­zują się więk­sze, niżby się czło­wiek spo­dzie­wał, ale sza­cowne stare mury, ta­kie jak te, wy­ma­gają prze­cież spo­rych wy­sił­ków kon­ser­wa­tor­skich.

– Nie wiem, czy wiesz, li­czą już so­bie dwie­ście lat – do­dał Gra­ham ze swo­jego krańca stołu.

Do­sko­nale zna­łam wiek tego bu­dynku, nie raz i nie dwa na wła­snej skó­rze prze­ko­na­łam się, że przy­dałby się w nim re­mont. Uśmiech­nę­łam się ze zro­zu­mie­niem. Lo­kaj po­dał zupę, więc na chwilę prze­rwa­li­śmy roz­mowę. Gdy ob­cho­dził stół z tacą, w ja­dalni roz­brzmie­wał tylko stu­kot jego ob­ca­sów o mar­mu­rową po­sadzkę.

– No cóż – cią­gnęła De­lia po­mię­dzy ły­kami bu­lionu. – Gra­ham i ja chcie­li­by­śmy przy­wró­cić po­sia­dło­ści jej dawny blask.

– Kie­dyś, ko­cha­nie, kie­dyś. – Gra­ham pró­bo­wał przy­wo­łać ją do po­rządku. – Na ra­zie za­strzyku go­tówki wy­maga go­spo­dar­stwo. – Zwró­cił się do mnie. – Jako star­sza hra­bina z pew­no­ścią się ze mną zgo­dzisz. Osta­tecz­nie na­dal na­le­żysz do tej sza­cow­nej ro­dziny.

Mu­sia­łam się bar­dzo wy­si­lić, żeby się nie skrzy­wić na dźwięk tego ty­tułu. To był ko­lejny ba­last, który po­zo­sta­wił mi po so­bie Reg­gie.

Gdy się z tej my­śli otrzą­snę­łam, do­tarło do mnie, że oni się na­dal kłócą o moje pie­nią­dze. Wy­da­wało im się oczy­wi­ste, że star­sza hra­bina – jako je­dyna osoba dys­po­nu­jąca w ro­dzi­nie ja­ki­mi­kol­wiek pie­niędzmi – po pro­stu za wszystko za­płaci. Nie­do­cze­ka­nie! Mój wzrok po­wę­dro­wał w kie­runku kre­densu, przy któ­rym Crabbe, ka­mer­dy­ner, prze­le­wał do ka­rafki wino do­brane do na­stęp­nego da­nia. Lo­kaj stał w po­bliżu, cze­ka­jąc na na­kry­cia po zu­pie. W za­sa­dzie nie wy­pa­dało po­ru­szać te­ma­tów fi­nan­so­wych w ich obec­no­ści, gdy­bym wszakże nic w tym mo­men­cie nie po­wie­działa, szwa­gier i szwa­gierka do­mnie­my­wa­liby, że przy­sta­łam na ich pro­po­zy­cje. Za­mie­rza­łam wstrzy­mać się do czasu, aż służba opu­ści ja­dal­nię, ale w tej sy­tu­acji nie mia­łam wy­boru.

– Nie ma nic droż­szego memu sercu niż po­moc ro­dzi­nie, ale oba­wiam się, że mam te­raz inne wy­datki.

Z twa­rzy De­lii znik­nął na­gle przy­milny uśmiech.

– Cóż to ta­kiego może być, moja droga?

Już od ty­go­dnia wy­cze­ki­wa­łam sto­sow­nej oka­zji, żeby im po­wie­dzieć o mo­ich za­mia­rach. Te­raz cie­szy­łam się tym bar­dziej, że przy oka­zji po­krzy­żo­wa­łam im szyki.

– No cóż, mam eks­cy­tu­jące wie­ści... – Zro­bi­łam pauzę, aby prze­nieść na chwilę wzrok na Gra­hama, a po­tem znów skie­ro­wać go w stronę De­lii. – Pod­czas ze­szło­ty­go­dnio­wego po­bytu w Lon­dy­nie wy­na­ję­łam dom.

De­lia otwo­rzyła sze­roko usta ze zdu­mie­nia, a Gra­ham się za­krztu­sił. Gdy na niego spoj­rza­łam, ocie­rał wła­śnie usta ser­wetką. Od­dy­chał, uzna­łam więc, że nie ma się czym mar­twić.

– Za­mie­rzasz wy­na­jąć dom na czas trwa­nia se­zonu to­wa­rzy­skiego, tak?

– Otóż nie. Wy­ku­pi­łam wie­lo­let­nią dzier­żawę. Do końca umowy po­zo­stało jesz­cze osiem­dzie­siąt lat, więc mu­sia­łam wy­ło­żyć z góry sporą kwotę, ale mój praw­nik świet­nie so­bie po­ra­dził pod­czas ne­go­cja­cji i te­raz... dom na­leży do mnie. – Nie­mal wy­śpie­wa­łam te słowa.

Gra­ham przy­glą­dał mi się, jakby nie do końca mnie zro­zu­miał.

– Dom, po­wia­dasz? Dom?

– Wła­śnie tak! – Kla­snę­łam w dło­nie, sta­ra­jąc się za­pa­no­wać nad eks­cy­ta­cją. Może jed­nak nie­po­trzeb­nie się sta­ra­łam? Wy­chy­li­łam się w jego stronę. – Za­nim co­kol­wiek po­wiesz, mój druhu, chcia­ła­bym, że­byś wie­dział, że zna­ko­mi­cie to­le­ro­wa­łeś moją obec­ność i ni­gdy nie da­łeś mi w ża­den spo­sób od­czuć, że prze­szka­dzam. Te­raz jed­nak ty­tuły hra­biego i hra­biny Har­le­igh na­leżą do was, nie ma więc po­wodu, abym tu dłu­żej po­zo­sta­wała. Dla mnie nad­szedł czas na coś no­wego. Przez ten ostatni rok oka­za­łeś mi wiele serca, ale za nic w świe­cie nie chcia­ła­bym ci się dłu­żej na­rzu­cać.

No to masz, Gra­ha­mie!

– Ale dom? To ta­kie koszty!

– Gra­ha­mie! – De­lia zmarsz­czyła czoło i pró­bo­wała go przy­wo­łać do po­rządku. – Pas de­vant les do­me­sti­ques.

Za­nu­rzy­łam łyżkę w zu­pie, ukry­wa­jąc uśmiech za kłę­bami won­nej pary. Nie przy służ­bie. Toć wła­śnie dla­tego De­lia po­ru­szyła te­mat aku­rat w tym mo­men­cie. Jakże się cie­szy­łam, że mogę wy­ko­rzy­stać jej sztuczkę prze­ciwko niej. Jak­żeby mo­gli – przy­naj­mniej na ra­zie – szcze­rze dać wy­raz temu, co my­ślą o mo­jej wy­pro­wadzce?

– Moim lo­sem się mar­twić nie mu­sisz, Gra­ha­mie – po­wie­dzia­łam. – Oj­ciec za­bez­pie­czył mnie na tyle do­brze, że zdo­łam za­pew­nić dom mo­jej córce. Na tym się prze­cież po­win­nam te­raz sku­pić. Mu­szę żyć da­lej swoim ży­ciem, a wam po­zwo­lić żyć wa­szym.

Zwąt­pi­łam nieco, gdy zo­ba­czy­łam, jak bar­dzo Gra­ham po­czer­wie­niał. Wiel­kie nieba, za­po­mnia­łam, że on ma słabe serce. Że też o tym nie po­my­śla­łam, za­nim na­ra­zi­łam go na taki wstrząs! By­naj­mniej nie mia­łam za­miaru wy­sy­łać go na tam­ten świat.

Gra­ham zmarsz­czył brwi i wo­dził wzro­kiem za lo­ka­jem, który zbie­rał głę­bo­kie ta­le­rze po zu­pie. Za­sta­na­wiał się za­pewne, co po­wie­dzieć. Ubie­gła go jed­nak De­lia:

– A czy prze­no­siny do mia­sta to na pewno do­bry po­mysł dla cie­bie i Rose? Oczy­wi­ście nie py­tam po to, żeby cię od­wieść od tego po­my­słu.

Oczy­wi­ście, że nie. Która pani domu chcia­łaby, żeby po­przed­nia pani tego domu la­tami w nim po­miesz­ki­wała? Moja obec­ność uwie­rała De­lię, od­kąd rok temu wpro­wa­dzili się tu z Gra­ha­mem. Lata całe za­bie­ga­łam o to, aby za­skar­bić so­bie lo­jal­ność lu­dzi za­trud­nio­nych w po­sia­dło­ści Har­le­igh, a oni te­raz nie­zbyt chęt­nie prze­no­sili swoje względy na jej osobę. Raz po raz ofi­cjal­nie upo­mi­na­łam służbę i na­jem­ców, żeby z róż­nymi spra­wami zwra­cali się do niej, ale oni ze swo­imi py­ta­niami i pro­ble­mami cały czas przy­cho­dzili do mnie. Za­pewne dla­tego, że nie­ofi­cjal­nie ich do tego za­chę­ca­łam.

Te­raz w jej gło­wie to­czyła się bi­twa, w któ­rej ście­rały się ze sobą dwa pra­gnie­nia: sta­tusu i pie­nię­dzy. Li­czy­łam na to, że ona mnie w tym moim przed­się­wzię­ciu wes­prze – że za­pra­gnie wresz­cie być je­dyną hra­biną w tym domu, a tym sa­mym jego pra­wo­witą i nie­kwe­stio­no­waną pa­nią. Mu­siała jed­nak zda­wać so­bie sprawę, że po wy­pro­wadzce znacz­nie trud­niej bę­dzie wy­cią­gnąć ode mnie ja­kie­kol­wiek pie­nią­dze.

Roz­strzy­gnię­cia tej po­tyczki nie po­tra­fi­łam prze­wi­dzieć, ale uzna­łam za sto­sowne przy­czy­nić się do wer­sji po­myśl­nej dla mnie.

– Bę­dzie nas dzie­lić tylko krótka po­dróż po­cią­giem, De­lio – po­wie­dzia­łam. – Bę­dziemy się spo­ty­kać pod­czas se­zonu to­wa­rzy­skiego w mie­ście.

Lo­kaj na­chy­lił się u jej boku, żeby po­sta­wić przed nią pół­mi­sek z głów­nym da­niem. Bacz­nie przy­glą­da­jąc się nie­win­nemu uśmiesz­kowi na mo­jej twa­rzy, na­ło­żyła so­bie na ta­lerz ka­wa­łek wo­ło­winy.

– Cie­szę się, a jakże, że je­steś za­do­wo­lona – rze­kła w końcu – choć ja ba­ła­bym się miesz­kać sama. Mam tylko na­dzieję, że wy­bra­łaś po­rządną oko­licę.

Mia­łam ochotę ze­rwać się z krze­sła i wi­wa­to­wać. Na­wet je­śli bi­twa się jesz­cze nie skoń­czyła, to pierw­szy przy­czó­łek zo­stał zdo­byty!

– W Bel­gra­vii, na Che­ster Street. Z dala od wszel­kiego ele­mentu prze­stęp­czego. Prze­no­simy się tam w przy­szłym ty­go­dniu, za­raz po Wiel­ka­nocy. A skoro już o tym mowa, chcia­ła­bym za­brać ze sobą kilka me­bli.

– Oczy­wi­ście. Znane sprzęty na pewno po­mogą ci oswoić nowy dom – przy­tak­nęła. – Zrób mi może li­stę i po­daj ad­res, a ja zor­ga­ni­zuję prze­wóz rze­czy.

W tym mo­men­cie czer­wona do­tąd twarz Gra­hama zzie­le­niała, ale on sam nic już wię­cej nie po­wie­dział. Nie ode­zwał się ani sło­wem do końca ko­la­cji i tylko cały czas wpa­try­wał się we mnie i De­lię, gdy pro­wa­dzi­ły­śmy kon­wer­sa­cję. Coś mi pod­po­wia­dało, że za ła­two to po­szło, ale w tym mo­men­cie by­łam zbyt szczę­śliwa, żeby so­bie tym za­przą­tać głowę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki