Fantom - Marcin Ciszewski - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Fantom ebook i audiobook

Marcin Ciszewski

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Przyszłość jest o wiele mroczniejsza niż nam się wydaje…

Rok 2032. Z Ziemi wyrusza wyprawa kosmiczna, której zadaniem jest dotrzeć do Alfy – planety w Galaktyce Andromedy. Wyprawa zorganizowana jest przez agencję Aero Space; wspólne przedsięwzięcie rządów Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej a także… Janet Lee, właścicielki serwisu streamingowego Real Life, mającego dziesiątki milionów subskrybentów na całym świecie. Lot i pobyt na Alfie ma być transmitowany na żywo. Mimo, iż Alfa oddalona jest od Ziemi o niewyobrażalną odległość dwóch i pół miliona lat świetlnych, podróż ma potrwać tylko dwa i pół roku dzięki odkryciu przez astronomów na orbicie Jowisza tunelu czasoprzestrzennego, pozwalającego dotrzeć - niejako na skróty - do celu wyprawy. Załogę statku kosmicznego Polaris tworzy sześcioro astronautów - trzy zgrane małżeństwa.

Susan Montero, doświadczona dziennikarka śledcza, próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, kto wydał zgodę, by udziałowcem w Aero Space był serwis Real Life. W tej kwestii panuje jednak zmowa milczenia…

Załoga statku po dotarciu na miejsce szybko przekonuje się, że planeta skrywa mroczną tajemnicę. Podczas jednej z wypraw zwiadowczych astronauci doświadczają obecności nieznanej, niewidocznej siły, którą szybko zaczynają nazywać Fantomem…

Marcin Ciszewski kreśli przerażającą wizję Kosmosu i nowego, nieodkrytego świata. Duszna atmosfera i brak możliwości ucieczki przed nieznanym, sprawią że w tej powieści zakochają się fani takich hitów jak „Obcy” czy „Coś”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 433

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 20 min

Lektor:

Oceny
4,2 (419 ocen)
206
134
60
14
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
girlonwheel

Nie oderwiesz się od lektury

"Fantom" to thriller science fiction 💫 Znajdziesz tutaj eksplorację obcej planety w Galaktyce Andromedy, tunel czasoprzestrzenny, sztuczną inteligencję, geopolitykę oraz walkę z nieznaną siłą, a także mnóstwo tajemnic i intryg. W fabule mieszają się ze sobą dwie linie czasowe. Akcja cały czas się rozwija i trzyma w napięciu. Przez całą pozycję jak na szpilkach śledziłam kolejne losy i próbowałam łączyć fakty zastanawiając się jak to wszystko się zakończy 🤔 Tylko zakończenie trochę mnie zawiodło - jak dla mnie zbyt mało wyjaśniało 😕 Podsumowując: naprawdę polecam. Pomysł genialny, pióro lekkie, wydarzenia zaskakujące 🙌 PS W Klubie Audioteki dostępny jest audioserial (w rolach głównych: Maria Seweryn, Agnieszka Dygant i Marcin Bosak),a w okolicach połowy kwietnia będzie dostępny do kupienia w formie audiobooka 🎧
40
Kasia12151

Dobrze spędzony czas

Całkiem wciągające ale zakończenie bardzo mnie rozczarowało.,
20
poczyk851

Nie oderwiesz się od lektury

Inteligentna i jakże realna wizja pierwszego kontaktu z obcą cywilizacją
11
kopyto11

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra
00
MaggieU

Nie oderwiesz się od lektury

yb
00

Popularność




Re­dak­cjaRa­fał Biel­ski
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Pro­jekt okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce©Shut­ter­stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Mar­cin Ci­szew­ski, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83291-05-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

MAJ 2037 ROKU / ALFA

Pla­neta przy­jęła ich ciem­no­ścią, nie­po­ko­jem, wi­chrem i ulewą.

Pi­lot był jed­nak mi­strzem w swoim fa­chu. Przej­ście przez at­mos­ferę oraz przy­zie­mie­nie cięż­kiego promu trans­por­to­wego prze­bie­gły bez prze­szkód. Zgod­nie z su­ro­wymi wy­mo­gami pro­ce­dury bez­pie­czeń­stwa, po wy­lą­do­wa­niu od­cze­kał dłuż­szą chwilę, by upew­nić się, że grunt pod sze­ścioma hy­drau­licz­nie sta­bi­li­zo­wa­nymi ła­pami promu jest sta­bilny. Na­stęp­nie wy­pu­ścił w po­wie­trze drony zwia­dow­cze, a za­raz po nich ciężko uzbro­jo­nego, rów­nież bez­za­ło­go­wego Rip­pera.

Ma­szyny osią­gnęły pu­łap bo­jowy, by po kilku mi­nu­tach zgod­nie za­mel­do­wać o braku wi­dzial­nych za­gro­żeń.

Opu­ścili prom. Dwu­na­stu uzbro­jo­nych lu­dzi, z któ­rych ża­den nie był astro­nautą. Grupę two­rzyli, obok do­wódcy, dwaj byli pi­loci ma­ry­narki, ośmiu ope­ra­to­rów sił spe­cjal­nych oraz le­karz. Wszy­scy byli we­te­ra­nami wielu ope­ra­cji na ca­łym świe­cie; do­świad­czo­nymi, otrza­ska­nymi w boju, do­sko­nale wy­szko­lo­nymi, umie­ją­cymi so­bie po­ra­dzić w każ­dych wa­run­kach żoł­nie­rzami. Przed star­tem od­byli roczne szko­le­nie, pod­czas któ­rego sta­rano się przy­go­to­wać ich do dzia­ła­nia na ob­cej – i naj­praw­do­po­dob­niej wro­giej – pla­ne­cie. Byli za­łogą re­zer­wową. Mieli le­cieć tylko w ra­zie ka­ta­strofy po­przed­niej wy­prawy. Wła­śnie dla­tego te­raz stali na pierw­szej li­nii frontu.

Fi­na­gan ro­zej­rzał się. Od­kąd czter­na­ście dni temu, jesz­cze na statku, otwo­rzył oczy – więk­szość dwu­ipół­let­niej po­dróży on i jego pod­ko­mendni spę­dzili, prze­by­wa­jąc w płyt­kiej hi­ber­na­cji – nie mógł po­zbyć się uczu­cia nie­po­koju, na­ra­sta­ją­cego w miarę, jak zbli­żali się do pla­nety. Ni­gdy nie bał się nie­zna­nego. Był w sta­nie po­ra­dzić so­bie w każ­dych wa­run­kach. Umiał pla­no­wać i prze­wi­dy­wać kon­se­kwen­cje swo­ich dzia­łań. Był też szczę­ścia­rzem, uda­wało mu się tam, gdzie inni wpa­dali w kło­poty lub gi­nęli.

A jed­nak tym ra­zem Fi­na­gana drę­czyło prze­czu­cie nie­szczę­ścia; nie po­tra­fił go stłu­mić.

Choć fi­zycz­nie stał na Al­fie po raz pierw­szy, w pew­nym sen­sie znał ją jak wła­sną kie­szeń – ostat­nich kilka mie­sięcy przed star­tem spę­dził na pil­nym stu­dio­wa­niu zdjęć, fil­mów i opi­sów pa­nu­ją­cych na miej­scu wa­run­ków. Roz­zie­le­niona świa­tłem wbu­do­wa­nego w hełm nok­to­wi­zora rze­czy­wi­stość oka­zała się jed­nak znacz­nie bar­dziej przy­gnę­bia­jąca. Ostre, dzi­kie grzbiety gór­skiego łań­cu­cha na ho­ry­zon­cie, piar­gowe, dość ostro na­chy­lone zbo­cze po­ro­śnięte ni­skimi, mocno roz­ga­łę­zio­nymi krzacz­kami i ostrymi kre­chami roz­pa­dlin na pierw­szym pla­nie, da­lej ka­wa­łek pła­skiej, ja­ło­wej rów­niny i rzeka, jako je­dyna po­dobna nieco do ziem­skiej, opa­li­zu­jąca w świe­tle dwóch księ­ży­ców. Silny, za­ty­ka­jący wiatr. Kro­ple desz­czu, bęb­niące o hełm. Wy­ła­do­wa­nia elek­tryczne znacz­nie prze­wyż­sza­jące ziem­skie gwał­tow­no­ścią.

Fi­na­gan wzdry­gnął się. Do­piero te­raz uświa­do­mił so­bie, jak mocno bije mu serce. Czu­jąc mro­wie­nie w dole ple­ców, obej­rzał się, jakby spraw­dza­jąc czy nikt go nie ob­ser­wuje – czego, ufa­jąc swoim lu­dziom i tech­nice, ni­gdy wcze­śniej nie ro­bił.

Cze­kały ich tu same nie­spo­dzianki, był o tym prze­ko­nany.

Szli w roz­pro­szo­nym szyku, po­woli, ostroż­nie, z bro­nią go­tową do strzału, z la­ta­ją­cymi nad głową dro­nami, ob­ser­wu­ją­cymi pe­ry­metr. Spot­te­rzy obu sek­cji w na­pię­ciu wpa­try­wali się w ekrany sen­so­rów prze­ka­zu­ją­cych od­czyty w cza­sie rze­czy­wi­stym. Te­ren był nie­równy i zdra­dliwy. Co chwilę któ­ryś z żoł­nie­rzy po­ty­kał się na luźno le­żą­cym ka­mie­niu lub wpa­dał w roz­pa­dlinę po czym, klnąc gło­śno, kon­ty­nu­ował ostrożny, nie­spieszny marsz. Ka­pi­tan raz i drugi syk­nął ostrze­gaw­czo, uci­sza­jąc ich, mimo iż do­sko­nale poj­mo­wał śmiesz­ność swo­ich obaw. Je­śli zło­wroga siła, rzą­dząca pla­netą, ob­ser­wo­wała ich i miała złe za­miary, stu­kot ka­mieni pod bu­tami czy prze­kleń­stwa nie miały żad­nego zna­cze­nia.

Po peł­nym na­pię­cia kwa­dran­sie, w ciem­no­ści, po­przez strugi desz­czu za­ma­ja­czyły kost­ko­wate mo­duły bazy.

– Sek­cje stop – po­wie­dział Fi­na­gan do za­wie­szo­nego przed ustami mi­kro­fonu. Mimo spe­cjal­nie im­pre­gno­wa­nego kom­bi­ne­zonu, czuł, że za­czyna do­skwie­rać mu wil­goć. Marzł.

Za­trzy­mali się, dzio­biąc lu­fami ciem­ność. Za­grzmiało. Bły­snęło. Wiatr chlu­snął im w osło­nięte go­glami oczy kil­koma wia­drami zim­nego desz­czu.

– Pie­przona po­goda – mruk­nął, klę­czący obok, do­wódca pierw­szej sek­cji.

– Skup się na ro­bo­cie, Bo­gart. – Fi­na­gan po­czuł nie­ocze­ki­wany przy­pływ zło­ści. Wy­prawa na­gle wy­dała mu się po­zba­wiona ja­kie­go­kol­wiek sensu. Tamci z pew­no­ścią nie żyją. Nie po ta­kim cza­sie i nie po tym, co tu się wy­da­rzyło. Od­wró­cił się. Do­wódca dru­giej sek­cji pil­nie wpa­try­wał się w ekran. – Wil­son, wi­dzisz coś?

– Nic. Żad­nego ru­chu.

– Pod­czer­wień?

– W pod­czer­wieni to samo – od­parł sier­żant. – Tam ni­kogo nie ma, w każ­dym ra­zie na ze­wnątrz.

Oczy­wi­ście, że nie ma. Fi­na­gan wie­dział o tym do­brze. Mimo to mu­siał się trzy­mać pro­ce­dur. Było mu co­raz zim­niej. Wiele dałby za ku­bek kawy. Co za dia­bli przy­wiali go na tę dziką skałę?

– Do­bra. Wy­łącz Cy­klopa.

– Tak jest. – Wil­son odło­żył ekran, po czym za­czął ma­ni­pu­lo­wać przy ko­mu­ni­ka­to­rze. Gdy ode­zwał się po­now­nie, zdzi­wie­nie w jego gło­sie w nie po­tra­fiło za­ma­sko­wać głę­bo­kiego za­nie­po­ko­je­nia. – Sys­tem nie był ak­tywny, pa­nie ka­pi­ta­nie.

– Po­waż­nie? – za­py­tał Fi­na­gan, czu­jąc nie­przy­jemny ucisk w żo­łądku. Pod na­zwą Cy­klop krył się sys­tem za­wia­du­jący ochroną bazy. Wy­po­sa­żony w liczne, mo­ni­to­ru­jące bliż­sze i dal­sze oto­cze­nie sen­sory, miał do dys­po­zy­cji po­tężne, róż­no­rodne uzbro­je­nie, któ­rego w sy­tu­acjach za­gro­że­nia mógł uży­wać bez kon­sul­ta­cji z czło­wie­kiem. Na Ziemi uwa­żano, że jest nie­zwy­cię­żony. Zde­cy­do­wa­nie po­wi­nien pra­co­wać w try­bie ak­tyw­nym. – Bo­gart, prze­łącz mnie na ka­nał bazy. Już? Baza mi­sji Po­la­ris, tu ka­pi­tan Ro­bert Fi­na­gan. Zgło­ście się. Baza mi­sji Po­la­ris, zgło­ście się.

Ci­sza prze­ry­wana trza­skami sta­tycz­nymi była je­dyną od­po­wie­dzią.

– Zdzi­wił­bym się, gdyby ktoś tam był – za­ko­mu­ni­ko­wał Bo­gart.

Ka­pi­tan przez chwilę przy­pa­try­wał się za­bu­do­wa­niom. Roz­ma­zana desz­czem zie­lon­kawa sza­rość. Wy­cie wia­tru, po­nuro re­zo­nu­jące w ci­szy. Mar­twota.

Znów po­czuł dreszcz, sil­niej­szy. Miał na kon­cie wiele za­koń­czo­nych suk­ce­sem ope­ra­cji. Wiele zwy­cięstw. Całą ścianę od­zna­czeń i po­chwał. Żadna z mi­sji nie od­by­wała się jed­nak na ska­li­stej, dzi­kiej pla­ne­cie, od­da­lo­nej od Ziemi o trudną do wy­obra­że­nia od­le­głość.

Za­czął drę­twieć mu kark.

– Do­bra – po­wie­dział. – Pusz­czamy ro­bota. Otwo­rzy drzwi.

Wil­son sens po­le­ce­nia od­czy­tał jako brak za­ufa­nia.

– Sys­tem na­prawdę jest nie­ak­tywny, ka­pi­ta­nie – oświad­czył z na­ci­skiem.

– Mamy do czy­nie­nia z naj­bar­dziej za­awan­so­wa­nym sys­te­mem bo­jo­wym, jaki zo­stał stwo­rzony przez czło­wieka, sier­żan­cie – od­parł spo­koj­nie Fi­na­gan. – Jak mu się coś od­wi­dzi, wolę, żeby strze­lał do ro­bota niż do mnie.

– To ma­szyna. Jest wy­łą­czona.

– Dasz za to głowę? – Fi­na­gan nie od­wra­cał się. Pa­trzył w stronę bazy. Miej­sce zo­stało do­brze wy­brane. Miało na­tu­ralne wła­ści­wo­ści obronne. Sier­żant od­po­wie­dział mil­cze­niem. – No wła­śnie.

– Ja tam też wolę iść na pew­niaka – Bo­gart po­ki­wał głową z apro­batą, zer­ka­jąc nie­mal trium­fal­nie na Wil­sona.

Ry­wa­li­za­cja obu do­wód­ców sek­cji nie­raz przy­pra­wiała Fi­na­gana o ból głowy. Co­raz czę­ściej do­cho­dził do wnio­sku, że w ko­smos po­winni la­tać wy­łącz­nie ide­ali­stycz­nie na­sta­wieni na­ukowcy, a nie peł­niący rolę astro­nau­tów, żoł­nie­rze sił spe­cjal­nych o oso­bo­wo­ściach sam­ców alfa. – Uru­cha­miam ro­bota.

Chwilę póź­niej nie­wielka gą­sie­ni­cowa ma­szyna za­częła peł­znąć w kie­runku za­bu­do­wań. Pod­ska­ku­jąc na nie­rów­no­ściach gruntu, kil­ku­krot­nie mu­siała ob­jeż­dżać co więk­sze głazy. Po dwóch mi­nu­tach, wy­peł­nio­nych peł­nym na­pię­cia mil­cze­niem, do­tarła do wej­ścio­wych wrót. Chwilę póź­niej za­mel­do­wała, że wej­ście jest otwarte.

Fi­na­gan prze­łknął ślinę. Sil­niej­szy od in­nych po­dmuch wia­tru nie­mal go wy­wró­cił.

– Pierw­sza sek­cja, na­przód – za­ko­men­de­ro­wał, wzdry­ga­jąc się po raz ko­lejny.

***

We­szli.

Bro­dząc w peł­nej na­pię­cia ci­szy, za­nu­rzyli się w ciem­nej, po­nu­rej mar­two­cie, w miej­sce nok­to­wi­zo­rów uży­wa­jąc, pod­cze­pio­nych pod lufy, sil­nych la­ta­rek. Baza po­wi­tała ich nie­świe­żym, za­tę­chłym po­wie­trzem i wil­got­nym chło­dem. Świe­tli­ste ostrza prze­ci­nały mrok. Czuli bi­cie wła­snych serc. Mimo wy­tłu­mia­ją­cej ha­łas syn­te­tycz­nej pod­łogi każde kla­śnię­cie gu­mo­wych po­de­szew woj­sko­wych bu­tów brzmiało ni­czym wy­strzał. Za każ­dym za­ło­mem ko­ry­ta­rza, za każ­dymi ręcz­nie otwie­ra­nymi drzwiami – elek­tryczne si­łow­niki, po­dob­nie jak i po­zo­stałe urzą­dze­nia bazy, nie dzia­łały – spo­dzie­wali się ataku, na­pa­ści, dia­bli wie­dzą czego.

Spraw­dzali po­miesz­cze­nie po po­miesz­cze­niu.

Po­chy­lony nad ko­li­ma­to­rem, z kolbą przy­kle­joną do ra­mie­nia, Fi­na­gan szedł jako ostatni, mo­dląc się, by ten marsz przez ciem­ność za­koń­czył się wresz­cie. Nie­pew­ność wprost go przy­gnia­tała. Wo­lałby od niej choćby naj­gor­szą prawdę. W grun­cie rze­czy cały czas cze­kał, aż coś się wy­da­rzy – znajdą mar­twą za­łogę, ktoś ich za­ata­kuje, baza wy­leci w po­wie­trze... Przed wy­lo­tem dy­rek­tor Aero Space udo­stęp­nił mu wszel­kie ma­te­riały na te­mat wy­da­rzeń z udzia­łem człon­ków mi­sji Po­la­ris. To wy­star­czyło, by uru­cho­mić wy­obraź­nię. Może nie po­wi­nien był tego czy­tać.

– Czy­sto – za­dud­nił gdzieś z głębi, pe­łen ulgi, głos Wil­sona.

Bo­gart, prze­szu­ku­jący część go­spo­dar­czą, nie po­zo­stał ry­wa­lowi dłużny. Za­wsze sta­rał się, by ostatni głos na­le­żał do niego.

– Czy­sto. Ni­kogo nie ma, ka­pi­ta­nie – krzyk­nął.

Fi­na­gan ode­tchnął z ulgą. Czuł strużki potu, spły­wa­jące wzdłuż krę­go­słupa, choć w ba­zie pa­no­wała tem­pe­ra­tura naj­wy­żej sied­miu stopni Cel­sju­sza.

– Do­bra. Bo­gart, do mnie.

Ro­sły sier­żant wy­ło­nił się z ciem­no­ści.

– Na­gry­wamy – roz­ka­zał ka­pi­tan. Po czym po­czuł przy­pływ iry­ta­cji. – Wil­son, mo­żesz uru­cho­mić to cho­lerne za­si­la­nie?

– Dzia­łam, sze­fie.

Bo­gart uśmiech­nął się pod no­sem, bio­rąc do ręki ka­merę – lu­bił, jak ry­wal nie na­dąża.

– Do­bra, je­stem go­towy – po­wie­dział. – Może pan za­czy­nać.

Fi­na­gan chrząk­nął.

– Mówi ka­pi­tan Ro­bert Fi­na­gan, do­wódca mi­sji ewa­ku­acyj­nej. Ra­port nu­mer dwa. Od­biorca: szef mi­sji Po­la­ris, dy­rek­tor Bill Sher­man, Zie­mia, Aero Space. Jest piąty maja dwa ty­siące trzy­dzie­stego siód­mego roku, go­dzina dzie­wiąta trzy­dzie­ści czasu po­kła­do­wego. Je­ste­śmy w ba­zie głów­nej mi­sji Po­la­ris na Al­fie. We­wnątrz oraz w naj­bliż­szym oto­cze­niu brak śla­dów za­łogi. Roz­po­czy­namy szcze­gó­łowe prze­szu­ka­nie bazy.

Do­wódca mi­sji nie zdą­żył zro­bić na­wet kroku, gdy na­gle, tuż obok, coś huk­nęło. Fi­na­gan za­re­ago­wał in­stynk­tow­nie: sko­czył w bok, prze­to­czył się przez prawe ra­mię, po czym za­stygł w po­zy­cji klę­czą­cej, z pal­cem za­ci­śnię­tym na spu­ście ka­ra­binu. Sta­rał się uspo­koić od­dech, w każ­dej chwili spo­dzie­wał się, że wy­sko­czy na niego z ciem­no­ści coś, przed czym nie bę­dzie miał szans się obro­nić. Omia­ta­jąc po­miesz­cze­nie pro­mie­niem la­tarki, wy­ło­wił z ciem­no­ści za­fra­so­waną twarz Bo­garta. Sier­żant stał tam, gdzie po­przed­nio, uśmie­cha­jąc się prze­pra­sza­jąco.

– To tylko szklanka, sze­fie. Sorry.

– Jezu, Bo­gart, nie strasz lu­dzi.

– Cia­sno tu.

– Po pro­stu się nie spiesz.

Bo­gart kop­nię­ciem ode­słał szklane szczątki pod blat.

– Dziwne, nie? – rzu­cił. – Po­rzą­dek, jakby przed chwilą sprzą­taczka wy­szła. A ile mi­nęło... Dwa i pół roku?

– Nie martw się tym na ra­zie. Skup się na fil­mo­wa­niu. Mu­simy mieć każdy de­tal, ro­zu­miesz?

– Ja­sne.

Za­brzę­czało. Bły­snęły za­wie­szone pod su­fi­tem lampy. Fi­na­gan zmru­żył oczy. Wy­łą­czył za­mo­co­waną do ka­ra­binu la­tarkę.

– Pa­nie ka­pi­ta­nie, mamy za­si­la­nie – do­biegł ich głos Wil­sona. Po chwili do­wódca dru­giej sek­cji wszedł do po­miesz­cze­nia. Zi­gno­ro­wał obec­ność Bo­garta. Mó­wił wy­łącz­nie do Fi­na­gana. – Kom­pu­ter po­wi­nien pra­co­wać.

– Do­bra. Bo­gart, po­staw ka­merę tak, żeby mnie było wi­dać, a po­tem prze­szu­kaj bazę jesz­cze raz, z de­ta­lami.

– Tak jest – od­parł Bo­gart i opu­ścił po­miesz­cze­nie. Fi­na­gan od­wró­cił się w stronę sier­żanta.

– Już?

– Tak – po­twier­dził Wil­son. – Można się lo­go­wać.

– Kom­pu­ter po­kła­dowy Gil­bert. Mówi ka­pi­tan Ro­bert Fi­na­gan, do­wódca mi­sji ewa­ku­acyj­nej.

Od­po­wie­działa mu ci­sza, za­kłó­cona tylko da­le­kim bur­cze­niem ja­kie­goś agre­gatu.

– On mnie sły­szy? – upew­nił się ka­pi­tan.

Wil­son zer­k­nął na za­mo­co­wany na le­wym przed­ra­mie­niu czyt­nik.

– Od­czyt wska­zuje, że tak.

– Kom­pu­ter Gil­bert. Mówi ka­pi­tan Ro­bert Fi­na­gan, do­wódca mi­sji ewa­ku­acyj­nej. Ode­zwij się.

Na­dal sły­szeli ci­szę. Głos, który ją prze­rwał, do­biegł z za­wie­szo­nych pod su­fi­tem gło­śni­ków. Był zgrzy­tliwy, sztuczny, od­py­cha­jący.

– In­for­muję, że obo­wią­zuje pro­ce­dura po­ziomu czwar­tego – za­ko­mu­ni­ko­wał.

Fi­na­gan na­wet nie po­czuł się zdzi­wiony. Jesz­cze nie.

– Kod au­to­ry­za­cji: Alfa, Char­lie, je­den, sie­dem, je­den, dwa, Delta, Zulu, Alfa, trzy, pięć, dwa – wy­re­cy­to­wał, sta­ran­nie od­dzie­la­jąc wy­razy.

– Przy­ją­łem – od­parł głos. – Brak upraw­nień do po­ziomu czwar­tego.

– Kom­pu­ter po­kła­dowy Gil­bert....

– Sły­sza­łem pana, ka­pi­ta­nie. Obo­wią­zuje czwarty sto­pień pro­ce­dury.

Fi­na­gan zer­k­nął na sier­żanta. Wil­son na­wet nie sta­rał się ukryć za­sko­cze­nia.

– Są trzy stop­nie pro­ce­dury. – Jego głos nie zdra­dzał nad­mier­nej pew­no­ści sie­bie. – Nie ma cze­goś ta­kiego jak po­ziom czwarty.

– No wła­śnie.

– Pro­ce­dura po­ziomu czwar­tego zo­stała utwo­rzona na po­trzeby ak­tu­al­nej sy­tu­acji – wtrą­cił Gil­bert.

– Przed­staw sy­tu­ację.

– Nie ma pan upraw­nień do otrzy­ma­nia ra­portu. – Fi­na­gan był nie­mal pewny, że usły­szał w od­po­wie­dzi sa­tys­fak­cję.

– Moje upraw­nie­nia są pełne.

– Były. Te­raz nie są.

Sta­rał się za­cho­wać spo­kój. Ni­gdy nie ufał ma­szy­nom. Oso­bi­ście uwa­żał, że nada­nie kom­pu­te­rowi zbyt du­żej au­to­no­mii może ob­ró­cić się prze­ciw lu­dziom, któ­rzy go stwo­rzyli. Praw­do­po­dob­nie czy­tał w mło­do­ści zbyt wiele kiep­skiej li­te­ra­tury SF.

– Nie ty o tym de­cy­du­jesz, Gil­bert – oznaj­mił. – Moje upraw­nie­nia obo­wią­zują rów­nież na Al­fie.

Słowa za­pa­dły w pustkę. Gil­bert mil­czał.

– Gil­bert?

– Nie za­dał pan żad­nego py­ta­nia, ka­pi­ta­nie.

Prze­mą­drzały elek­tryczny skur­wiel, po­my­ślał do­wódca mi­sji.

– Co to jest po­ziom czwarty pro­ce­dury?

– Blo­kada in­for­ma­cyjna. Nie ma pan upraw­nień.

– Kto au­to­ry­zo­wał po­ziom czwarty?

– Pan.

To już było wię­cej niż dziwne. Fi­na­gan zer­k­nął na sier­żanta. Wil­son nie­znacz­nie wzru­szył ra­mio­nami. Ka­pi­tan po­czuł się na­gle bar­dzo zmę­czony. Spo­dzie­wał się więk­szego wspar­cia ze strony swo­jego głów­nego spe­cja­li­sty od IT.

– W ta­kim ra­zie, zmień po­ziom z czwar­tego na trzeci – po­le­cił bez więk­szej na­dziei, ma­jąc jed­nak w pa­mięci, że wszystko jest re­je­stro­wane i zo­sta­nie prze­ka­zane na Zie­mię.

– Od­ma­wiam, nie ma pan upraw­nień... – Sztuczny głos był tak samo zgrzy­tliwy jak wcze­śniej, ale tym ra­zem Fi­na­gan nie miał wąt­pli­wo­ści: Gil­berta cała sy­tu­acja naj­wy­raź­niej ba­wiła.

– Tak się chyba nie da, co, Wil­son?

– Ra­czej nie.

– Wgraj mu fa­bryczne opro­gra­mo­wa­nie.

– Oczy­wi­ście. To tro­chę zaj­mie.

– To zna­czy?

– Kilka go­dzin. Może wię­cej.

– Po­waż­nie?

– Mu­simy mieć syn­chro­ni­za­cję ze stat­kiem pod­czas re­startu, poza tym in­te­re­sują nas dane z pa­mięci ope­ra­cyj­nej. Nie chcę wy­ciąć wię­cej niż trzeba.

– Wil­son, mu­szę jak naj­szyb­ciej po­ga­dać z tym pie­przo­nym elek­trycz­nym kre­ty­nem. Chcę wie­dzieć, co się stało, za­nim zro­bimy ko­lejny krok.

– Nie ma pan upraw­nień do po­ziomu czwar­tego pro­ce­dury, ka­pi­ta­nie Fi­na­gan – po­now­nie wtrą­cił się do roz­mowy Gil­bert. – To pań­ski roz­kaz. Mam od­ciąć wszyst­kich, łącz­nie z pa­nem.

– Za­mknij się, Gil­bert – krzyk­nął Fi­na­gan. Tym ra­zem nie mógł się po­wstrzy­mać, choć wie­dział, że złosz­cze­nie się na kom­pu­ter nie ma naj­mniej­szego sensu. Uni­kał wzroku Wil­sona. Sier­żant zbyt do­brze go znał, by nie od­gad­nąć, że do­wódcę mi­sji ogar­nia fru­stra­cja.

Szum otwie­ra­nych drzwi za­anon­so­wał wej­ście Bo­garta.

– Sze­fie, spraw­dzi­li­śmy wszystko do końca –za­ra­por­to­wał sier­żant. – Czy­sto. Ci­sza i spo­kój. Ni­kogo nie ma.

– Żad­nych śla­dów? Krew? Co­kol­wiek? – za­py­tał Fi­na­gan, za­do­wo­lony, że choć na chwilę może za­jąć się czymś in­nym niż roz­mową z prze­mą­drzałą i upartą ma­szyną.

– Nic. Rze­czy oso­bi­ste uło­żone, jakby przed chwilą przy­je­chali, za­pas je­dze­nia, woda, za­si­la­nie i tak da­lej. Wszystko gra. Na­wet ku­rzu nie ma.

– Po­bra­li­ście próbki osadu z fil­trów?

– Tak jest. Wodę ze zbior­ni­ków też. Już to ba­damy. Ale ja tam nie wie­rzę, że oni się czymś za­truli. Do­brze znam ma­jora Hig­ginsa. On jest za cwany na ta­kie nu­mery.

– Nie pro­si­łem was o opi­nię, sier­żan­cie – od­parł Fi­na­gan gło­śniej niż za­mie­rzał. – Chcę jak naj­szyb­ciej znać wy­niki ba­dań. Do­pil­nuj­cie tego.

– Tak jest.

Bo­gart wy­szedł. Ka­pi­tan głę­boko ode­tchnął.

– Gil­bert, spró­bujmy jesz­cze raz – po­wie­dział spo­koj­nie. – Po­słu­chaj mnie uważ­nie. Do­wo­dzę mi­sją ewa­ku­acyjną za­łogi Po­la­risa. Na Ziemi otrzy­ma­łem wszel­kie upraw­nie­nia de­cy­zyjne. Ro­zu­miem, że tu wy­da­rzyło się coś ta­kiego, co wy­mu­siło stwo­rze­nie no­wego stop­nia pro­ce­dury. I pew­nie uzgod­ni­łeś to z ma­jo­rem Hig­gin­sem. Jed­nak jego tu nie ma i do­póki się nie znaj­dzie, ja je­stem głów­no­do­wo­dzą­cym. Moim za­da­niem jest od­na­le­zie­nie za­łogi i bez­pieczne wy­wie­zie­nie wszyst­kich na Zie­mię. Mu­sisz mi po­móc. Po­trzebne mi są dane z ostat­nich dwóch ty­go­dni po­bytu za­łogi w ba­zie.

– Pan jest jed­nak za­bawny, ka­pi­ta­nie – Fi­na­gan głowę by dał, że Gil­bert się uśmiech­nął. At­mos­fera ab­surdu gęst­niała. – Nie roz­ma­wia pan z czło­wie­kiem. Mnie nie można prze­ko­nać ar­gu­men­tami na­tury emo­cjo­nal­nej. Po­wta­rzam: blo­kada zo­stała wpro­wa­dzona na pań­ski roz­kaz.

– Nie sta­ram się być za­bawny i to nie były ar­gu­menty emo­cjo­nalne. Od­wo­łuję roz­kaz o blo­ka­dzie.

– Nie ma pan upraw­nień.

– To ja­kaś pa­ra­noja – wy­buch­nął Wil­son. – Jesz­cze nie wi­dzia­łem, żeby kom­pu­ter po­kła­dowy naj­wyż­szej ka­te­go­rii za­cho­wy­wał się w ten spo­sób.

Fi­na­gan ro­zej­rzał się. Mar­twe świa­tło. Mar­twe wnę­trze. Mar­twy w grun­cie rze­czy, ga­da­jący au­to­mat. Jakże da­leko było do Ziemi.

– Gil­bert, co jest twoim na­czel­nym ce­lem? – za­py­tał naj­spo­koj­niej, jak po­tra­fił.

– Zbie­ra­nie da­nych z sen­so­rów, se­gre­go­wa­nie da­nych, ana­liza po­ło­że­nia, wa­rian­to­wa­nie stra­te­giczne...

– Nie cy­tuj mi tu in­struk­cji ob­sługi, do­brze? – Cier­pli­wość. I po­kora wo­bec po­tęgi nie­prze­wi­dzia­nego. Tym mu­siał się kie­ro­wać, choć je­dyne na co miał ochotę, to pod­ło­żyć ła­du­nek wy­bu­chowy pod ser­wer i za­tkać gębę temu prze­mą­drza­łemu urzą­dze­niu, któ­remu ktoś, za­pewne w naj­lep­szej wie­rze, wpro­gra­mo­wał zbyt wiele al­go­ryt­mów. Czuł, że drę­twieją mu mię­śnie twa­rzy. – Co jest twoim na­czel­nym ce­lem?

– Wszech­stronna po­moc za­ło­dze.

– Otóż to. Przy­le­cia­łeś tu jako siódmy czło­nek za­łogi i twoim głów­nym za­da­niem była po­moc lu­dziom i chro­nie­nie ich. Naj­wy­raź­niej za­wio­dłeś, mimo pro­ce­dury po­ziomu czwar­tego i blo­kady in­for­ma­cyj­nej.

– Szybko pan wy­ciąga wnio­ski, ka­pi­ta­nie Fi­na­gan. Py­ta­nie czy wła­ściwe.

– Po­daj wła­ściw­sze.

– Pan my­śli, że czło­wiek po­ra­dziłby so­bie le­piej?

– Od­po­wiem ci, jak będę znał sy­tu­ację.

– Jed­nak jest pan za­bawny – cią­gnął kom­pu­ter. – Pan już zna od­po­wiedź. Nie jest w moim in­te­re­sie, żeby po­dać dane, które tylko pana utwier­dzą w prze­ko­na­niu o mo­jej wi­nie i po­mogą w zbu­do­wa­niu aktu oskar­że­nia.

Ga­da­nina o in­te­re­sie ma­szyny na do­bre prze­nio­sła roz­mowę do ka­te­go­rii fan­ta­stycz­nych.

– Oskar­ża­nie cię nie leży w mo­ich kom­pe­ten­cjach – wy­ce­dził, dzi­wiąc się, że nie krzy­czy.

Gil­bert nie uznał za sto­sowne od­po­wie­dzieć.

– Gdzie jest za­łoga? – drą­żył Fi­na­gan.

– Pro­ce­dura po­ziomu czwar­tego. Przy­kro mi.

Kom­pu­ter, któ­remu przy­kro. Za­pewne szcze­rze. Fi­na­gan co­raz ła­twiej prze­cho­dził od wście­kło­ści do roz­ba­wie­nia i z po­wro­tem. Może klau­stro­fo­biczna at­mos­fera mar­twej bazy za­czy­nała po­py­chać go w stronę sza­leń­stwa. Co nie by­łoby ta­kie złe, po­my­ślał z prze­bły­skiem wi­siel­czego hu­moru.

– Czy oni żyją?

Ci­sza. Wil­son krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem.

– Gdzie ich znajdę?

Nic.

– Gil­bert, tu nie cho­dzi o twoje ura­żone ego. Ro­zu­miesz to?

Wil­son za­bęb­nił pal­cami po bla­cie.

– To bez­na­dziejne, ka­pi­ta­nie – rzu­cił, rów­nież wście­kły. Z głębi po­miesz­czeń do­cho­dził szmer roz­mów żoł­nie­rzy.

– Wil­son, czy kom­pu­ter może osza­leć? – za­py­tał, do głębi już sfru­stro­wany Fi­na­gan. – Teo­re­tycz­nie?

– Nie. Na­wet teo­re­tycz­nie. Jest ja­koś za­in­fe­ko­wany, to wszystko.

– Przy­po­mi­nam, że nie je­stem zwy­kłym kom­pu­te­rem – ode­zwał się Gil­bert. – I nie je­stem za­in­fe­ko­wany.

– Nie od­zy­waj się nie­py­tany.

– Ostrze­gam, że prze­pro­gra­mo­wa­nie mnie jest nie­moż­liwe.

– Dzia­łaj, Wil­son – syk­nął Fi­na­gan. – Nie ma in­nego wyj­ścia. Bądź ostrożny. Chcę od­zy­skać dane.

Usi­ło­wał sam so­bie wy­tłu­ma­czyć, że szy­der­cze tony chro­po­wa­tego, jakby za­rdze­wia­łego głosu ma­szyny są tylko wy­two­rem jego prze­mę­czo­nej wy­obraźni; na­dal jed­nak w gło­wie po­brzmie­wał po­głos nie­daw­nej my­śli, że kom­pu­ter na­igrawa się z niego. W efek­cie Gil­bert osią­gnął tyle, że szef mi­sji ra­tun­ko­wej za­czął po­ko­na­nie go trak­to­wać oso­bi­ście.

– Mój sys­tem ope­ra­cyjny i pa­mięć są nie­za­leżne, jed­nak z przy­czyn oczy­wi­stych nie jest moż­liwe udo­stęp­nie­nie ja­kich­kol­wiek da­nych – zgrzy­tli­wie oświad­czyła ma­szyna.

– Wil­son, a gdyby od­ciąć mu za­si­la­nie?

– To nic nie da – wy­pluł z sie­bie kom­pu­ter. – Je­stem za­si­lany nie­za­leż­nie od oto­cze­nia. Mi­kro­stos, w sa­mym ją­drze sys­temu. Mu­sie­li­by­ście użyć ła­dunku wy­bu­cho­wego, co jest oczy­wi­ście bez sensu, bo utra­ci­cie wszyst­kie dane.

Przez chwilę mil­czeli.

– Do­bra – wes­tchnął Fi­na­gan. Miał za­da­nie do wy­ko­na­nia, nie­za­leż­nie od swo­jej ura­żo­nej am­bi­cji. – Jak chcesz. Jedno py­ta­nie, a po­tem się od­cze­pię. Od­po­wiesz?

– To za­leży od jego cha­rak­teru.

– Czy grozi nam nie­bez­pie­czeń­stwo?

– Od­po­wiem py­ta­niem: ja­kie nie­bez­pie­czeń­stwo może gro­zić mar­twym, ka­pi­ta­nie Fi­na­gan?

Do­wódca mi­sji nie zdą­żył jesz­cze w pełni zro­zu­mieć zna­cze­nia tych słów, gdy po­wie­trze roz­darł ogłu­sza­jący jęk sy­reny alar­mo­wej. Za­raz po­tem do­łą­czył do niego ludzki krzyk, po­tem grzmot dłu­giej se­rii ka­ra­binu ma­szy­no­wego; rów­no­le­gle huk­nęło po­tężne wy­ła­do­wa­nie, jedno, dru­gie, trze­cie. Od­głosy bi­twy zlały się w jedną pie­kielną ka­ko­fo­nię. Baza drżała w po­sa­dach. Na mo­ment przy­ga­sło świa­tło, po­tę­gu­jąc na­strój grozy.

Na­gle wszystko uci­chło jak ucięte no­żem. Echo dud­niło przez mo­ment, a po­tem za­pa­dła kom­pletna, nie­mal na­ma­calna ci­sza, za­kłó­cana je­dy­nie bur­cze­niem agre­gatu prą­do­twór­czego.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki