Kluczem jest miłość - Maisey Yates - ebook

Kluczem jest miłość ebook

Yates Maisey

2,0

Opis

Riot Philips po wypadku wybudza się ze śpiączki i odkrywa, że nic nie pamięta z ostatnich miesięcy. A musiały być ważne w jej życiu, bo okazuje się, że ma córeczkę i narzeczonego, przystojnego jak młody bóg włoskiego milionera Kravanna Valentiego. Riot pamięta swoje nieszczęśliwe dzieciństwo i samotność młodych lat, wchodzi więc pełna radości w tę nową sytuację. Jednak po pewnym czasie zaczyna sobie przypominać, jak poznała Kravanna, wdała się w romans, zaszła w ciążę, a on ją porzucił. Piękny sen się skończył. A jednak Kravann z jakiegoś powodu ją odnalazł i chce poślubić…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 154

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (2 oceny)
0
0
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maisey Yates

Kluczem jest miłość

Tłumaczenie:

Dorota Viwegier-Jóźwiak

Rozdział pierwszy

Riot Phillips nareszcie zdobyła się na spontaniczność, niestety skutki tego były opłakane.

Imię, które sugerowałoby buntowniczą naturę, otrzymała w prezencie od skrajnie nieodpowiedzialnej matki i właściwie nigdy się z nim nie utożsamiała. Od dziecka była uległa i niekonfliktowa. Uporządkowała bałagan, jaki zostawiła po sobie matka, a potem wypłaciła wszystkie oszczędności z konta, by przeznaczyć je na podróż życia do Kambodży, co zupełnie nie było w jej stylu.

Niestety, jej współlokatorka Jaia należała do ludzi, którym trudno było odmówić. Zarażała entuzjazmem i radością życia. Była tego rodzaju osobą, która wracała do domu z kolczykiem w nosie i dwoma nowymi tatuażami, bo taki miała kaprys. Kiedy zaś zaczęła opowiadać, że dwie z jej dawnych koleżanek szkolnych wybrały się do Angkor Wat, żeby przeżyć duchowe oświecenie i że ona też by się wybrała, Riot natychmiast połknęła haczyk. Odszukała swój paszport, który wyrobiła kiedyś na wszelki wypadek. Nigdy dotąd go nie użyła, podobnie jak walizki podróżnej. Potem spontanicznie powiedziała „tak”.

I wszystko było w porządku, dopóki nie spotkały koleżanek Jai. Lilith i Marcianne były równie szalone jak Jaia, tylko tak ze cztery razy bardziej. Od tej pory ich wyprawa stała pod znakiem lekkomyślności, chaosu i alkoholu, którego było zdecydowanie za dużo. Od dwóch dni Riot zamartwiała się, jak to wszystko się skończy. Hostele, w których nocowały, mogłyby równie dobrze mieścić się na rogu ulicy. Jeden składał się z kwater w koronie drzewa i kiedy sąsiedzi oddali się amorom, całe drzewo zaczęło się kołysać. Co gorsza, Riot nie od razu domyśliła się dlaczego. Dopiero podchmielona jak zawsze Lilith zaczęła histerycznie chichotać i wyjaśniła, skąd te wstrząsy.

Dni spędzane na zwiedzaniu mijanych po drodze miejscowości były dla odmiany całkiem udane. Zdarzało się, że Riot odłączała się od dziewczyn, kiedy naprawdę nie była w stanie nad nimi zapanować.

Ostatniego wieczora dotarły do Siem Reap, miasta znajdującego się najbliżej ruin słynnej świątyni. Wszystkie hostele były wybukowane do ostatniego pokoju. Marcianne namówiła jakiegoś faceta w barze, żeby wynajął im pokój. Riot była tak przerażona tym pomysłem, że nie zmrużyła oka w nocy.

Następnego ranka wybrały się do świątyni. Porażona pięknem i panującym tam spokojem, Riot zapomniała o stresie. Informacje, jakie przedtem czytała o Angkor Wat, były najprawdziwszą prawdą. Każdy kamień budowli zawierał w sobie więcej życia i więcej duchowości niż wszystko, co do tej pory Riot napotkała na swojej drodze. Nawet biorąc kolejny oddech, czuła się tak, jakby robiła to po raz pierwszy.

A potem zaczęło padać.

Właściwie lać jak z cebra.

Powietrze było gęste od wilgoci. Sukienka Riot przesiąkła wodą w ciągu paru sekund. Schyliła się i podniosła ją wyżej, by łatwiej jej było biec w poszukiwaniu schronienia.

Po paru minutach dotarło do niej, że została sama.

Riot wybiegła ze świątyni, odgłosy jej kroków dudniły równie głośno jak wielkie krople deszczu. Autoriksza, którą wynajęły, zniknęła, a wraz z nią Lilith, Jaia i Marcianne.

Obejrzała się za siebie. Monumentalna budowla nie była już kwintesencją spokoju. Wyglądała wręcz złowrogo. Wszystko wskazywało na to, że deszcz wygonił z okolic zabytku absolutnie wszystkich. Została tylko ona.

Cóż, mogła jedynie uznać tę całą sytuację za metaforę bardzo wielu bolesnych chwil, jakie przeżyła w dzieciństwie.

Wyjęła telefon i wybrała numer Jai. Rozmowa została od razu przekierowana na pocztę głosową. Próbowała jeszcze kilka razy, stojąc w deszczu, który ściekał jej po ciele.

Potem cofnęła się do świątyni, znalazła schronienie pod skałą i poszła kawałek dalej korytarzem, który wychodził na zaczynającą się dżunglę.

Nie czuła zimna, ale była przemoczona do ostatniej nitki. Kiedy pochyliła głowę, woda ściekała jej po nosie. Dotknęła ręką śliskiej od deszczu skały, rozmyślając nad tym, czy porzucenie w Kambodży aż tak bardzo różniło się od porzucenia, którego doświadczała w domu rodzinnym.

Jasne, że tak. Tutaj jesteś obca i nie będziesz potrafiła sobie poradzić.

Taką oto zapłatę otrzymała za swoją spontaniczność. Powinna wcześniej przewidzieć, że to nie dla niej.

Potem spojrzała w górę i dosłownie ją zmroziło.

Nie była sama.

Przez kurtynę deszczu zobaczyła niezbyt wyraźną sylwetkę mężczyzny. Mogła jednak przysiąc, że miał na sobie ciemny garnitur z białą koszulą, zupełnie jakby przyszedł na spotkanie biznesowe.

W ruinach świątyni. W ulewę.

Był wysoki, a przynajmniej na takiego wyglądał z miejsca, w którym stała. Trzymał ręce w kieszeniach spodni. Prezentował się jak ktoś pewny siebie, a nie zwykły turysta, zaskoczony deszczem jak ona. Nie była pewna, co było źródłem tego wrażenia.

Może jednak powinna wziąć nogi za pas?

Była kobietą i to samotną. Sukienka kleiła jej się do ciała, bardziej je odsłaniając, niż zasłaniając. A on był mężczyzną, w dodatku obcym.

Nie uciekła. Nie zrobiła nawet kroku.

I tak nie miałaby dokąd uciec.

Stała zupełnie nieruchomo.

On poruszył się pierwszy.

Elastycznym krokiem, niczym tygrys podchodzący do swojej ofiary, zbliżył się na tyle, że mogła go wyraźnie zobaczyć. Miał kruczoczarne włosy i złocistobrązową cerę. Szczupłą twarz z wysoko osadzonymi kośćmi policzkowymi, prosty jak ostrze nos i usta, które wydawały się równie piękne co niebezpieczne.

Ciemne oczy, przypominające bezgwiezdną noc, zahipnotyzowały ją. Mimo to znowu pomyślała o ucieczce. Znowu też nie zrobiła nawet kroku, by swój plan zrealizować.

Miała rację, był wysoki. To ją zaalarmowało. Jeśli jedno przypuszczenie było słuszne, to może i drugie, że jest drapieżnikiem polującym na nią, też było prawdziwe.

Nie uciekniesz przed tygrysem…

To nie była myśl z gatunku pocieszających. Naprawdę nie wiedziała, co robić. Czy powinna się odezwać, czy może zerwać do biegu?

– Zgubiła się pani? – usłyszała niski pomruk, który wywołał dreszcz na jej plecach.

– Nie zgubiłam się – odpowiedziała, a jej zbyt cichy głos natychmiast wsiąkł w mech, roślinność i miękki grunt pod nogami. Zabrzmiała dokładnie tak jak dziecko zagubione w lesie.

– Coś się stało?

– Przyjaciółki mnie zostawiły.

O, masz! Nie powinna przyznawać się nieznajomemu facetowi, że jest zupełnie sama.

– Zauważyłem już, że nikogo tu nie ma.

– A pan co tu robi? – spytała, czując nagły przypływ odwagi. Niestety tylko na moment. Zaraz potem zganiła siebie w myślach za to, że niepotrzebnie kontynuuje rozmowę.

– Wyszedłem na spacer. Mieszkam tu niedaleko – odparł.

– Na spacer… w garniturze? Był pan na pogrzebie?

Chciała, żeby to zabrzmiało jak żart.

– Tak.

– Przykro mi.

Wzruszył lekko ramionami i zrobił jeszcze jeden krok w stronę Riot. Miała nadzieję, że gdy podejdzie zupełnie blisko, będzie mogła stwierdzić, że przesadziła z wyobrażeniem go sobie jako wysokiego, męskiego i przystojnego.

Ale tak się nie stało.

Wszystkie te cechy stały się jeszcze lepiej widoczne.

– To mi nie pomoże.

– Chciałam tylko powiedzieć, że rozumiem i nie musi się pan czuć z tym sam.

Co ona najlepszego wygadywała? Przecież oboje byli tu sami. Tyle że we dwójkę.

Deszcz nie przestawał padać. Sukienka Riot przypominała kostium kąpielowy ściśle oblepiający ciało. Popełniła rano błąd, nie zakładając stanika. Sterczące od lekkiego chłodu sutki musiały być dobrze widoczne przez materiał.

Mężczyzna zmierzył Riot od stóp do głów, jakby czytał w jej myślach. Natychmiast oblała się rumieńcem aż po dekolt.

Było w tym mężczyźnie coś, co zwróciło jej uwagę. Miała wrażenie, że go zna, choć równocześnie wydawał jej się kompletnie obcy. Pociągał ją, a równocześnie odpychał. Dawał poczucie bezpieczeństwa, bo nie była już sama, ale też emanował zagrożeniem, którego nie potrafiła zdefiniować. Przy czym zagrożenie tkwiło także w niej. Jakby obudził w niej coś, o czym do tej pory nie miała pojęcia.

– Skoro żadne z nas nie jest już samo, powiedz mi, co to za przyjaciółki, które zostawiły cię tu w środku monsunowej ulewy? – odezwał się, przechodząc na ty.

Nie miała w tej chwili nic poza tą rozmową. Nieznajomy mężczyzna był jej jedynym kontaktem z cywilizacją. Jej telefon nie miał pakietu danych, więc nawet nie mogłaby poszukać pomocy w internecie. Nie miała żadnego planu B, który nie uwzględniałby powrotu do tak zwanych przyjaciółek.

– Tak naprawdę to nie są moje przyjaciółki – powiedziała, co było zgodne z prawdą.

– Na to wygląda.

– To znaczy jedna z nich, Jaia, była moją współlokatorką. Dwie pozostałe to jej dawne koleżanki ze szkoły.

– Stare znajome zostawiły nową znajomą?

– Chyba tak. Nigdy nie zastanawiałam się, jaka jest naprawdę Jaia. Ta cała wycieczka to był postrzelony pomysł i kompletny chaos organizacyjny. Wystarczyło, że zaczęło padać, i przepadły. A może poznały jakichś facetów i zapomniały o mnie. Kto wie, co im strzeliło do głowy?

– Żadna nawet się nie upewniła, czy nic ci nie jest?

Riot pokręciła głową.

– Będę miała nauczkę na przyszłość. Jako jedyna z nich trzymałam się planu. Chciałam…

– Tak?

– Chciałam spędzić trochę czasu na poszukiwaniu siebie… duchowości… sama nie wiem. – Brzmiało to strasznie naiwnie, zwłaszcza w obecności kogoś, kto roztaczał wokół siebie aurę pewności siebie. Ot, głupie dziewczątko z Zachodu, w poszukiwaniu wrażeń w Azji. Tak właśnie chciała się zaprezentować. Jak ofiara podłych okoliczności. – Moje życie to pasmo porażek i nareszcie znalazłam się w miejscu, gdzie nie byłam taka… Gdzie nie było mi tak trudno. Zaoszczędziłam trochę pieniędzy i pomyślałam, że ta wycieczka będzie dobrą okazją, by nakarmić duszę i uwolnić się od problemów.

– To ciekawe, bo ja jestem tutaj z tego samego powodu – powiedział, patrząc na nią. Riot miała wrażenie, że jego spojrzenie było w stanie prześwietlić jej duszę.

– Och…

Nie czuła się już tak głupio jak jeszcze przed chwilą. Czuła się, jakby miała rację przynajmniej co do jednej rzeczy.

– Jestem Riot. Riot Phillips.

Uśmiechnął się, ale jego twarz pozostała poważna.

– Krav.

Pominął nazwisko.

– Mieszkasz w okolicy?

– Mieszkam w wielu miejscach. Tam, gdzie mi akurat pasuje. Mam dom również tutaj. Niedawno przyjechałem.

Nie wyglądał na ekscentrycznego podróżnika jak na przykład Jaia. Z drugiej strony mówił, że był na pogrzebie, więc może z tego powodu odwiedził Kambodżę.

Ten garnitur musiał ją zmylić, pomyślała i przyjrzała się mężczyźnie jeszcze raz.

Tak, zdecydowanie ten strój mu nie pasował. Wyglądał na kogoś, kto dobrze odnalazłby się w ruinach lub okolicznej dżungli, może jako archeolog? Na pewno nie jako gość na pogrzebie.

– Przyjechałeś specjalnie na ten pogrzeb?

– Tak. Właściwie to kilka tygodni wcześniej, kiedy stało się jasne, że matce nie zostało wiele czasu.

Riot drgnęła zaskoczona.

– Matka… Naprawdę strasznie mi przykro.

Sama nie miała z matką bliskiej relacji, ale wiedziała, nawet bardzo dobrze wiedziała, że inni kochali swoje matki. To dlatego ten temat był dla niej trudny.

– Takie jest życie – powiedział zamyślony. – Śmierć jest jego częścią. Nigdy nie czuję się bardziej tego świadom, niż kiedy jestem w tym miejscu. Dlatego uznałem, że to będzie dobre miejsce na spacer.

Nadal był drapieżnikiem, ale Riot bała się go o wiele mniej niż na początku.

Mimo to zadrżała na całym ciele. Nie było zimno, ale przemoczony materiał sukienki schłodził ciało, które pokryło się gęsią skórką.

– Zapraszam do siebie – powiedział. – Musisz gdzieś wysuszyć ubranie. To tylko krótki spacer – dodał, widząc jej zawahanie.

– Krótki spacer?

– Tak, za tymi drzewami.

– Za drzewami? Ale…

– Pójdę pierwszy.

Ruszyła za nim, bo jakie miała inne wyjście? Gdyby odmówiła, zostałaby tu sama.

Doszli do końca ruin i miejsca, gdzie rozpoczynała się dżungla.

Mężczyzna obejrzał się, po czym zrobił kolejny krok naprzód i zniknął w całości w ciemnym listowiu.

– Tu chyba nie ma żadnego… – zaczęła, po czym spojrzała w górę. Spomiędzy drzew przezierało światło. Riot otworzyła usta ze zdziwienia.

Rzeczywiście był tam dom. Wysoko, w koronie drzewa. Inny niż hostel, w którym się zatrzymała z dziewczynami. Wyglądał jak nie z tego świata. Liczne pnie figowca bengalskiego oplatały kamienną kaplicę na samym dole, która przypominała dziecko kołysane w ramionach przez matkę. Wyżej niczym filary podtrzymywały konstrukcję domu. Schody zaczynały się tuż przy kaplicy i wiły się wokół drzewa, prowadząc aż do rozłożystej korony. Wokół domu wybudowany był szeroki taras, którym doszli do drzwi. Te otworzyły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Riot zauważyła, że cała ich powierzchnia pokryta była rzeźbionymi w drewnie ornamentami, podobnie jak wnętrze domu. Nie mogła się nadziwić, z jakim zamiłowaniem do szczegółów urządzono poszczególne pomieszczenia. Salon był pełen miękkich poduszek rozrzuconych na sofie i fotelach. Z boku wypatrzyła niedużą kuchnię.

– Chwileczkę – powiedział Krav i zniknął na chwilę. Wrócił z jedwabnym szlafrokiem na wieszaku. – Przebierz się w to, a ja wezmę twoją sukienkę do wysuszenia.

– Och, ja…

Serce załomotało jej w piersi i naprawdę nie umiała powiedzieć, z jakiego powodu.

– Możesz skorzystać z łazienki – powiedział, wskazując ręką pomieszczenie.

Niemal automatycznie ruszyła w tamtą stronę, choć w myślach nadal się wahała. Powinna go poprosić, by wezwał jej samochód albo odwiózł ją z powrotem, tylko dokąd… Nie miały zarezerwowanego na dziś hostelu. Musiałaby poszukać jakiegoś wolnego miejsca. Na pomoc Jai i jej znajomych raczej nie było co liczyć.

Zastanowi się nad tym później. Jak tylko przeschnie jej sukienka. Mokry materiał był okropnie niewygodny.

Gdy weszła do łazienki, przystanęła zaskoczona. W przeciwieństwie do pozostałych pokoi, które już widziała, łazienka była na wskroś nowoczesna i znacznie bardziej luksusowa, niż mogła sugerować lokalizacja domu.

Serio, kim był właściciel tego miejsca?

Z trudem ściągnęła z siebie przemoczone ubrania. Stała teraz zupełnie naga w łazience nieznajomego mężczyzny, w domu mieszczącym się w koronie drzewa. Było to tak nieprawdopodobne, że musiała się roześmiać. Zupełnie nie tak wyobrażała sobie swoją przygodę w tym egzotycznym kraju, ale niewątpliwie była to przygoda. Nie miało zresztą znaczenia, co sobie myśli. To i tak już się działo.

Szlafrok, który zdjęła z wieszaka, był bardzo elegancki. Na zielonym i złotym jedwabiu widoczny był klucz żurawi na tle pięknego krajobrazu. Riot nigdy nie przywiązywała wielkiej uwagi do swojego wyglądu. Fakt, że była śliczna, nie pomagał jej w niczym, a w najgorszym przypadku ściągał na nią uwagę, przeważnie mężczyzn, którymi nie była zainteresowana. Ale teraz, w tym osobliwym domu, w samym sercu dżungli, ubrana w jedwabny szlafrok poczuła się piękna.

Wyszła z łazienki, przytrzymując dłonią poły szlafroka na wysokości piersi.

On też się przebrał. Miał na sobie jedwabne granatowe spodnie i… nic więcej. Z zachwytem przyglądała się nagiemu torsowi połyskującemu w świetle. Był szczupły, ale muskularny. Każdy fragment jego ciała wyglądał jak wyrzeźbiony.

Usiadł na sofie i kiwnął zapraszająco dłonią. Przed nim, na stoliku stał imbryk i dwie filiżanki. Oparty o poduszki rozrzucone na sofie wyglądał szalenie pociągająco.

Krav… Tak miał na imię. Sądząc po akcencie nie pochodził z Kambodży. Imię też jej nic nie mówiło. Ale z drugiej strony, ona sama też nosiła nietypowe imię. Z rysów tylko odrobinę przypominał lokalnych mieszkańców. Wyglądał na kogoś, kto świetnie odnalazłby się w każdej kulturze i w każdym zakątku świata, a równocześnie zawsze wyróżniałby się na tle innych. Był zbyt wyjątkowy, by wtopić się w tłum.

– Usiądź i napij się gorącej herbaty.

Deszcz na zewnątrz nie przestawał padać.

– Dziękuję – powiedziała i usiadła na sofie po przeciwnej stronie od niego.

– Więc przyjechałaś tutaj w poszukiwaniu doznań duchowych? A może myślałaś, że jak zrobisz sobie zdjęcia w ruinach świątyni, to będziesz miała więcej obserwatorów w mediach społecznościowych?

Pokręciła głową.

– Nie mam nigdzie konta i w sumie rzadko korzystam z internetu. Nigdy wcześniej nie podróżowałam i pomyślałam, że to świetna okazja, by wreszcie zacząć.

Miała dodać sarkastyczny komentarz, co z tych jej planów wyszło, ale… czy naprawdę miała powody, by się skarżyć? Siedziała naprzeciw mężczyzny, który poświęcał jej więcej uwagi niż ktokolwiek inny w życiu. Czuła, że przygoda, po którą tu przyjechała, właśnie się zaczyna.

Krav był jej przygodą.

Pochylił się nad stołem, by nalać herbaty. Podając filiżankę, musnął, jej dłoń i poczuła, że robi jej się gorąco, choć nie zdążyła jeszcze wypić nawet łyka naparu.

– Dziwna z ciebie osóbka – stwierdził, gdy podniosła filiżankę do ust.

– Naprawdę? Myślałam, że jestem zupełnie zwyczajna.

– Jak kobieta, która nosi imię Riot, może myśleć, że jest zwyczajna?

– Imię jest mylące. Ludzie spodziewają się kogoś szalonego, a ja taka zupełnie nie jestem. W moim domu to matka była dzieckiem. Więc ja musiałam być dorosła.

– Rozumiem.

– Ona wymyśliła to imię, ale bardziej pasowałoby do niej.

– Zawsze możesz zmienić imię – powiedział.

– Tak. Chociaż zatrzymanie go byłoby właśnie formą buntu. Mogę je nosić, ale być nadal sobą.

Mężczyzna posłał jej półuśmiech.

– Może masz rację.

Upiła łyk herbaty, czując, że nawiązali nić porozumienia. To ją najbardziej zdziwiło. Nie miała przecież nic wspólnego z tym mężczyzną, a jednak czuła, że potrafiłby ją zrozumieć lepiej niż jakakolwiek inna osoba z dotychczas poznanych.

Czas mijał szybko. Nie poruszali w rozmowie zbyt poważnych tematów. Wymieniali się informacjami na temat ulubionych potraw w dzieciństwie, książek i filmów czy pór roku, które kochali najbardziej. Wszystkie te tematy odkrywały kolejne fragmenty tego, kim byli. I to było według Riot prawdziwe, a zarazem głębokie.

I kiedy Krav przesiadł się tak, żeby być bliżej niej, a potem ją pocałował, nie miała wrażenia, że robi to z kimś obcym. Znała go lepiej niż jakąkolwiek osobę w swoim życiu.

Krav, który mieszkał wśród drzew.

Krav, którego matka niedawno odeszła.

Krav, który całował, jakby to nie była rzeczywistość, lecz piękny sen. Zmysłowy pocałunek, który wzniecił w niej taki sam ogień, jaki płonął w nim.

Tygrys dopadł swoją ofiarę, ale nie po to, by ją unicestwić.

Riot nigdy jeszcze się nie całowała. Była zbyt nieufna wobec mężczyzn i zawsze odrzucała wszelkie przejawy zainteresowania.

Matka zrujnowała sobie życie właśnie przez mężczyzn, co też miało wpływ na to, że Riot przede wszystkim pragnęła niezależności. Wolności. Nigdy jednak nawet w połowie nie czuła się równie wolna i beztroska jak teraz, całując się z tym nieziemsko przystojnym mężczyzną żyjącym wśród drzew.

Po ruchach rozpoznała, że jest ekspertem. Trzymał jej twarz w dłoniach, delikatnie muskając kciukami kości policzkowe. Gorąca fala pożądania spłynęła w dół jej ciała, prosto między uda. Jeszcze nie wiedziała, jak mu to powie, ale pragnęła go z całych sił.

– Krav… – wyszeptała.

Ciemne oczy patrzyły na nią wnikliwie. Zadrżała. Rozumiała już, dlaczego ludzie robili szalone rzeczy w imię pożądania. Dlaczego Jaia zawsze opowiadała o swoich facetach, jakby to były dramaty o bardzo skomplikowanej akcji. Ta chwila, kiedy spotkała go w ruinach i poszła do jego domu, wydawała się teraz zupełnie racjonalna, a nawet konieczna.

Po prostu poczuła, że musi rozchylić usta i przysunąć się bliżej, by miał do niej lepszy dostęp. Musiała pozwolić, by wsunął język w jej usta i smakował ją, jakby była smakowitym deserem, na który miał ochotę.

Tak właśnie się czuła. Jak pyszny deser.

Krav pociągnął lekko tkaninę na plecach i poły szlafroka rozsunęły się, odsłaniając ramiona i pierś. Jęknęłaby zszokowana, gdyby nie wydawało jej się to czymś zupełnie naturalnym. Jej sutki wychyliły się spod materiału. Krav opuścił głowę, przyglądając się z zainteresowaniem.

Riot nigdy nie pragnęła męskiego zainteresowania. Dlatego nie do końca mogła zrozumieć, jak to się stało, że znalazła się w centrum uwagi tego właśnie mężczyzny.

To był ten moment. Moment prawdy i zrozumienia, kim naprawdę była.

Dlatego poszła za tym mężczyzną.

Być może nawet po to się urodziła. Żeby czuć się piękną i pożądaną w jego rękach. Czuć przedsmak rozkoszy, kiedy gorące usta sunęły po jej szyi, do ramienia i niżej, w stronę piersi. Widzieć, jak jego język okrąża sutek, który po chwili zniknął w jego ustach.

Odchyliła głowę do tyłu, jęknąwszy przeciągle. Aż do tej pory nie wiedziała, czym jest przyjemność płynąca z kontaktu fizycznego. Wiedziała, oczywiście, co to takiego podniecenie, ale to, czego doświadczała teraz, było czymś zupełnie innym i o wiele silniejszym. Krav całkowicie panował nad jej ciałem i to on decydował, czy dotyk powinien być lżejszy, czy mocniejszy, szybki czy powolny.

Pozwalając mu na to, wcale nie czuła się słaba, ponieważ jego pieszczoty dawały jej siłę.

Objęła go za szyję i pocałowała w policzek. Podniósł głowę i popatrzył na nią, a potem znów pocałował ją w usta. Mocniej niż poprzednio, z większą zachłannością. Opadła na poduszki, a on ułożył się przy niej. Zamknęła oczy, poddając się rozkoszom pocałunku i pieszczot. Czuła się lekko, jakby unosiła się na wodzie. Delikatne muśnięcia jego ust poczuła na szyi i obojczyku, potem niżej pomiędzy piersiami, które masował dłońmi. Wilgotny język podążał ścieżką aż do pępka. Rozchyliła powieki, by zobaczyć jego głowę znikającą między udami.

Chwilę potem wygięła się w łuk.

Gorące wargi dotknęły jej kobiecości, język zanurkował głęboko. Potężna fala podniecenia ogarnęła ją od stóp do głów. Zsunął dłonie niżej, wkładając je pod jej pośladki. Zaciskał palce na jej rozpalonym ciele, okrążając językiem najczulszy punkt. Czuła się… jak w niebie. A potem poczuła tąpnięcie, jedno, drugie… Całą serię skurczy, które rozładowały w niej napięcie. Próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła złapać tchu. Krav był teraz całym jej wszechświatem.

Gdy otworzyła oczy, był nad nią. Zupełnie nagi. Czarne oczy wpatrywały się w nią intensywnie, jakby pytając, czy naprawdę tego chce. Chciała. Pragnęła poczuć go w sobie, tylko mocniej niż przed chwilą. Ułożył się między jej nogami. Twardy członek opierał się o łechtaczkę i znów poczuła przypływ pożądania. Uniosła kolana nieco wyżej. Wtargnął w nią. Nie zdążyła krzyknąć, gdy zamknął jej usta pocałunkiem. Znieruchomiała na chwilę, próbując przyzwyczaić się do zupełnie nowego doznania.

Byli teraz jednością. Nie umiała znaleźć w myślach słów, by opisać przyjemność, jaką był ciężar jego ciała, pulsujące ciepło, które wypełniało ją od wewnątrz. Nigdy nie sądziła, że seks będzie tak piękny i tak wzruszający. Nie było w nim nic taniego, nic wstydliwego, nic grzesznego. Tylko magia i zachwyt.

Po raz pierwszy w życiu poczuła, że jest we właściwym miejscu i czasie. Że to, co ją spotkało, nie było przypadkiem.

Rytmiczne tempo narzucone przez Krava porwało ją. Całkowicie przestała myśleć, chciała tylko czuć. Odbierać świat zmysłami.

– Teraz – wyszeptał jej do ucha.

Poczuła znajomą już kumulację napięcia i następujący zaraz po niej orgazm. Nie wyobrażała sobie, że można tak bardzo tego pragnąć.

Przenieśli się do sypialni. Uprawiali seks tyle razy, że przestała liczyć orgazmy, które jej dawał.

Krav był niczym piękny sen, z którego nie chciała się przebudzić.

Kiedy nadszedł poranek, sen trwał dalej.

Została z nim kolejny dzień i noc. Riot zaczęła przyzwyczajać się do myśli, że nie ma innej rzeczywistości poza tą.

Kiedy w końcu udało jej się skontaktować z Jaią, powiedziała jej, że nie dokończy podróży z nimi, ponieważ kogoś poznała.

Poczuła ogromną satysfakcję, opowiadając o tym współlokatorce. Nareszcie to ona była tą, która przeżywała szalony, a zarazem cudowny romans. Może nawet się zakochała?

Przez jakiś czas mieszkali w domu na drzewie, potem przenieśli się do eleganckiego hotelu w Siem Reap, a dziś nawet udało im się zarezerwować stolik w najmodniejszej restauracji w kraju.

– Powinniśmy się wybrać do Europy – powiedział, gdy próbowali smakowitych przystawek.

Riot zrezygnowała z pracy kelnerki przed podróżą. Znalezienie pracy w tym zawodzie nigdy nie było trudne, przynajmniej dla niej. Pozostawała kwestia mieszkania, ale dopóki Jaia nie wróci z Kambodży, też nie musiała się o nie martwić.

Mogła pojechać z nim, dokądkolwiek chciał.

– Wciąż niewiele o tobie wiem, a ja powiedziałam ci o moim życiu wszystko.

– Na pewno nie wszystko – powiedział z uśmiechem, unosząc w górę widelczyk z kawałkiem ciasta czekoladowego. – Na pewno jest więcej rzeczy, o których nie mam pojęcia.

– Nie ma już nic, czego byś nie widział – odparła śmiało. Nie czuła przy nim żadnego wstydu, ale to dlatego, że Krav rozbudził w niej seksualność. Zmieniła się w zupełnie inną kobietę. Wyzwoloną, namiętną i świadomą siebie. Chciała taka pozostać na zawsze.

Wiedziała jednak, że jej obecne życie to fantazja. W końcu będzie musiała znaleźć nową pracę i wrócić do życia, które, jak przeczuwała, nie było życiem u boku Krava.

Musiał mieć przecież jakąś pracę i swój świat, w którym żył na co dzień. Ale nawet jeśli tak było, nie był skory do dzielenia się z nią informacjami na ten temat.

– Mam, oczywiście, pracę – powiedział po jakimś tygodniu spędzonym w hotelu. – Po prostu zajmuję się nią, kiedy śpisz. Wkrótce… będę musiał wrócić do dawnego życia, ale na razie…

– Ale gdzie jest to życie?

– To nieważne – odpowiedział wymijająco.

Już wtedy powinna się zorientować, że ich podejście do tego romansu było zupełnie różne.

Mijały tygodnie. Z Kambodży polecieli do Anglii, stamtąd do Francji i dalej, do Szwajcarii. Riot zapomniała o Jai i ich wspólnym mieszkaniu. O życiu, z którego wyszła, jakby w ogóle nie miało dla niej znaczenia.

Po raz pierwszy w życiu była zakochana. Tak mocno, że nie widziała świata poza Kravem.

– Co powiesz na to, byśmy wybrali się do Włoch? – spytał któregoś dnia i, rzecz jasna, zgodziła się natychmiast.

Może Krav jest Włochem, przyszło jej do głowy. Przynajmniej w jakiejś części, bo mówił też biegle po khmersku. Z drugiej strony jego akcent, kiedy rozmawiali po angielsku, był inny niż te, które wpadły jej w ucho, gdy byli w Siem Reap.

Polecieli zatem do Włoch i zamieszkali w jego wilii na Wybrzeżu Amalfitańskim. Było to najpiękniejsze w świecie miejsce. Każdego dnia zakochiwała się w nim coraz mocniej. Prowadzili życie wolne od trosk i Riot szybko uległa złudzeniu, że tak będzie zawsze.

Zaniepokoił ją dopiero brak okresu. Nawet nie dlatego, że ciąża oznaczałaby zmiany w jej życiu. Obawiała się, że Krav nie byłby z tego powodu szczęśliwy.

Był cudownym kochankiem i zawsze traktował ją dobrze. I choć po przylocie do Europy spędzał na pracy więcej godzin, wieczorami wychodzili do restauracji, a potem do rana uprawiali seks. W łóżku Krav był nienasycony i podobało jej się to.

Nie poznała go jednak ani trochę lepiej przez cały ten czas, bez względu na to, jak bardzo chciała w to wierzyć. Wydawało jej się, że skoro zna każdy centymetr jego ciała i umie dać mu rozkosz, to musi go dobrze znać. Mimo to obawiała się reakcji Krava, gdyby musiała mu powiedzieć o ciąży. Czuła, że w takim momencie zmieni się znów w drapieżnika.

Nadszedł moment, w którym Riot nie mogła dłużej ignorować faktów i kiedy Krav pracował, poszła do miasteczka, żeby kupić test ciążowy. Po powrocie zamknęła się w łazience, a kiedy test wyszedł pozytywny, usiadła na krawędzi wanny i zaczęła płakać.

Nie z powodu ciąży. Zawsze chciała zostać kiedyś matką. Bardziej z powodu przeczucia, że to wszystko nie będzie dla niej łatwe.

Tego wieczora ubrała się najładniej, jak umiała. Krav kupił jej nowe rzeczy, bo przecież wyleciała z Kambodży tylko ze swoim małym plecakiem. Potem poprosiła kucharza, by podał na kolację ulubione potrawy Krava. Jeszcze dwa tygodnie temu nie odważyłaby się tego zrobić. Domem i służbą zarządzał Krav. Teraz jednak, będąc w ciąży, czuła się częścią jego rzeczywistości. Mimo targających nią wątpliwości miała nadzieję, że dziś dowie się, jak ważne miejsce zajmuje w jego życiu.

Za oknami zaczęły się zbierać ciemne chmury, od czasu do czasu słychać było pomruk nadchodzącej burzy. Nie przejmowała się tym. W końcu ich pierwsze spotkanie też miało miejsce w trakcie ulewy. Uspokoiła się dopiero, widząc stół nakryty do kolacji. Wróciła jeszcze na górę, by poprawić makijaż. Tego wieczora nie chciała pozostawić niczego w rękach przypadku.

Gdy Krav wszedł do jadalni, wydawało jej się, że ma o wiele bardziej pochmurną minę niż zwykle. Rozpogodził się dopiero, gdy na nią spojrzał.

– Kolacja i ty. Czym sobie na to zasłużyłem?

– Po prostu chciałam spędzić z tobą wyjątkowy wieczór.

– A więc niech taki będzie.

Pierwsze krople deszczu zabrzęczały na parapecie.

Zasiedli do posiłku. Riot usiłowała zmusić się do jedzenia, ale nawet nabierając małe kąski na widelec, z trudem je przełykała.

W końcu odłożyła sztućce i przyłożyła serwetkę do ust.

– Muszę ci o czymś powiedzieć – powiedziała powoli, starając się zachować normalne brzmienie głosu. – Zerknął w jej stronę przez stół i już wiedziała. Zanim zdążyła mu powiedzieć, wiedziała, że ta rozmowa ją zniszczy. Że on ją zniszczy. – Jestem w ciąży…

Odsunął krzesło, podniósł się i w sekundę był przy niej. Na jego twarzy malowała się wściekłość.

– Co powiedziałaś?

– Jestem w ciąży.

– To niemożliwe.

– Ale to prawda. Nie użyłeś prezerwatywy pierwszej nocy, kiedy ze sobą byliśmy. A potem wiele razy też nie… Jak możesz twierdzić, że to niemożliwe?

– To nie do przyjęcia! Nie chcę mieć dziecka.

– Rozumiem, ale ono i tak się urodzi. Pozostaje tylko kwestia…

– Nie. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.

– Nie mówisz chyba poważnie?

– Jak najpoważniej. Nic o mnie nie wiesz i taki był plan. Nigdy, przenigdy nie będę mieć dziecka.

Teraz ona zerwała się ze swojego miejsca.

– Riot…

– Nic do mnie nie mów – przerwała mu. – Nie dotykaj mnie. Jak śmiesz?

– Pewnie to czyjeś i próbujesz mi wmówić ciążę – stwierdził.

– Jak śmiesz? – Jej głos był tak cichy jak szept.

Odwróciła się do niego plecami i pobiegła do drzwi jadalni i dalej, aż do wyjścia. Otworzyła ciężkie drzwi i wybiegła na deszcz. Przystanęła na chwilę, jakby ją otrzeźwiło, ale znów zerwała się do dalszego biegu. Zdążyła zrobić ledwie parę kroków, gdy poślizgnęła się na mokrym bruku i upadła. Bolesny skurcz w podbrzuszu sprawił, że zastygła w bezruchu. Podnosiła się bardzo, bardzo powoli. Krople deszczu na twarzy zmieszały się ze łzami. Po wewnętrznej stronie ud poczuła ciepło.

– Riot – krzyknął Krav tuż za nią.

– Odejdź – powiedziała, przełykając łzy. – I tak je straciłam. Zabrałeś mi wszystko!

Zachwiała się niebezpiecznie i Krav w ostatniej chwili ją złapał. Wziął ją na ręce i wniósł do domu. W łazience rozebrał ją do naga i pomógł jej się umyć. Owinął ją potem w gruby ręcznik i zaniósł do łóżka.

Wtedy widziała go ostatni raz.

Przysłał po nią samochód, który zawiózł ją do miasteczka. Kierowca wysadził ją pod hotelem. Czekała tam na nią instrukcja, zgodnie z którą mogła zatrzymać się w hotelu, jak długo chciała. Konsjerż miał kupić dla niej bilety, gdyby zechciała udać się w dalszą podróż.

Od razu pomyślała o swoim małym mieszkaniu w Georgii, które kiedyś dzieliła z Jaią. Porzuciła je i Jaię, wybierając życie z Kravem w Europie, jakby ta część jej podróży miała się nigdy nie skończyć.

Tylko że się skończyła, i to z hukiem, a ona nie miała nawet dokąd wracać.

Z drugiej strony Krav dał jej klucz do nowej przyszłości. Mogła wybrać dowolny kierunek. Mogła zrobić, co chciała. Wystarczyło zrobić ten pierwszy krok.

Na krótką chwilę zgubiła się w świecie baśni. Zatraciła w przyjemności. A teraz baśń się skończyła, a ona musiała rozpocząć pisanie nowego rozdziału w życiu. I jeśli czegokolwiek się do tej pory nauczyła, to tego, że nie może marnować czasu i energii na złe emocje. Krav nie chciał być obecny w jej życiu. Zamiast tego dał jej możliwość wyboru nowej drogi.

Powinna to potraktować jako część podróży, która sprowadziła ją tutaj, do Włoch.

Zdecydowała, że pojedzie do Anglii. Zawsze chciała tam mieszkać. Najpierw zatrzymała się w Londynie, ale potem ruszyła na północ, by zamieszkać w niedużej miejscowości, gdzie zatrudniła się w kawiarni i wkrótce poznała prawie wszystkich mieszkańców.

Poszła też do ginekologa, który powiedział, że tamto krwawienie nie było poronieniem. Nadal była w ciąży. Jeszcze w trakcie wizyty rozpłakała się. Ze szczęścia i żalu za utraconą miłością równocześnie.

Jak to możliwe?

Urodzi dziecko. Ono nie odeszło. Odszedł Krav. I życie, które mogliby dzielić. Uważała go za kogoś zupełnie innego. Ale Krav z jej wyobraźni nie istniał.

Pozostało jej po nim jego dziecko.

Nie jego, poprawiła siebie w myślach. Jej dziecko. Tylko jej.

Lekarz trzymał ją za rękę, aż się uspokoiła. Potem wręczył jej kilka ulotek, z których mogła się dowiedzieć, jakie ma możliwości. Wzięła je z grzeczności. Wiedziała, że urodzi to dziecko. I nawet nie obawiała się przyszłości. Mieszkała w przyjemnym miejscu, wokół niej byli życzliwi ludzie. Starsza kobieta, u której wynajmowała pokój, cieszyła się razem z nią.

Wszystko będzie dobrze. To był po prostu kolejny etap jej życiowej przygody. Na pewno szczęśliwszy niż wcześniejsze okresy w jej życiu.

Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie pojawiająca się czasami tęsknota. Krav złamał jej serce i to była jedyna rzecz, z której nie potrafiła się wyleczyć. Zaufała mu. Tak mocno jak żadnej innej osobie na świecie. Wierzyła, że ich relacja przetrwa. W końcu uwierzyła w miłość. Dowiedziała się, co znaczy kochać i być kochaną. Tylko że dla niego ten związek był czymś zupełnie innym. Czymś, co można wyrzucić z pamięci z dnia na dzień.

Na szczęście miała dla kogo żyć. Musiała wziąć się w garść. Zrobiła to i coraz rzadziej wspominała Krava.

Szło jej świetnie, dopóki pewnego ranka, gdy pojechała do piekarni odebrać świeże rogaliki dla kawiarni, nie zderzyła się czołowo z piratem drogowym. Świat, który wydawał jej się tego ranka wyjątkowo piękny, zatonął nagle w ciemności.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: The Secret That Shocked Cinderella

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2022

© 2022 by Maisey Yates

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2022 by Marcella Bell

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-394-4

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek