Zatraćmy się w rozkoszy - Joss Wood - ebook

Zatraćmy się w rozkoszy ebook

Wood Joss

4,0

Opis

Ru jest ciągle w drodze, zwiedza świat, nie ma zamiaru nigdzie osiąść. Gdy kończą się jej pieniądze, wraca do Stanów, by chwilę popracować i zarobić na kolejną podróż. Tym razem zostaje asystentką pracoholika i samca alfa, bogatego Foxa  Granthama. Od pierwszej chwili między nimi iskrzy. Fox nie ukrywa, że jej pragnie, ale romans będzie mu przeszkadzać w pracy. Ru jednak chętnie spędziłaby z nim kilka pełnych namiętności nocy, bo przecież nie szuka związku i wkrótce wyruszy w dalszą drogę...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 160

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Joss Wood

Zatraćmy się w rozkoszy

Tłumaczenie:

Julita Mirska

Rozdział pierwszy

Ależ wszyscy by się śmiali, gdyby dowiedzieli się, w jakich ja, Lady Avangeline Forrester-Grantham, znalazłam się tarapatach. Starzy przyjaciele, których zostało już niewielu, rechotaliby pod nosem, a dziennikarze dostaliby amoku.

Coraz trudniej ukryć prawdę przed Jackiem, Foxem, Sorenem i Merrickiem. Stale powtarzają „spisz testament” i nie zamilkną, dopóki tego nie zrobię. Wychowałam czterech wspaniałych, zdeterminowanych mężczyzn.

Jednak dziś ich upór doprowadza mnie do szału. No trudno, poradzę sobie. Jak zawsze.

Nie ustąpię.

- Dlaczego odeszła pani z poprzedniej pracy?

- Ukradłam pieniądze i oblałam test na narkotyki.

Fox Grantham popatrzył na blondynkę starającą się o stanowisko jego asystentki. Nie wiedział, czy dziewczyna żartuje, czy mówi serio, ale głupszej odpowiedzi w życiu nie słyszał.

Przewrócił na drugą stronę jej CV. Dziewczyna była za młoda, zbyt niedoświadczona i pozbawiona umiejętności organizacyjno-komputerowych. Co też ludziom z HR strzeliło do głowy, by przysyłać mu kogoś takiego?

Podziękował dziewczynie i zaciskając palce na grzbiecie nosa, próbował się zmusić, by wstać i zaparzyć sobie kawę. Prosił szefową działu HR, aby skontaktowała się z trzema najlepszymi agencjami rekrutacyjnymi w Nowym Jorku.

Odkąd sześć tygodni temu Dot przeszła na emeryturę, „przetestował” dziewięć kandydatek. Żadna się nie nadawała. Jak mu powiedział właściciel jednej z agencji: był wymagającym klientem. Owszem. Wymagał profesjonalizmu i długich godzin pracy, ale oferował wysokie wynagrodzenie i sporo różnych korzyści.

Psiakrew, Dot! Pracowali razem ponad dziesięć lat. Jej odejście było dla niego szokiem.

W wieku sześćdziesięciu jeden lat dorównywała mu energią, wszystko pojmowała w mig i miała niesamowite zdolności organizacyjne. Nie rozumiał, dlaczego po ślubie nie mogłaby dalej pracować. Oznajmiła jednak, że jej mąż, za którego wyszła po sześciu tygodniach znajomości, nie chce, aby spędzała w pracy dziesięć godzin dziennie, włączając w to weekendy.

To kolejny powód, dla którego Fox uważał małżeństwo i związki za kiepski pomysł. Irytowało go, że jego fantastyczna asystentka przedkłada małżeństwo nad pracę.

- Boże, ale mina! – zawołał Jack, wchodząc do gabinetu brata.

W szarym dizajnerskim garniturze i szarozielonym krawacie sprawiał wrażenie, jakby przed chwilą zakończył sesję zdjęciową dla magazynu GQ. Zawsze wyglądał jak milion dolarów i w przeciwieństwie do Foxa, nigdy nie tracił nad sobą panowania. Między innymi dlatego był twarzą Grantham International, wielkiej międzynarodowej firmy, którą lata temu założyli we trzech: Fox, Jack i ich nieżyjący brat Malcolm.

- Co cię gnębi?

- Głupi ludzie. Codziennie stają się coraz głupsi.

- Albo ty jesteś coraz bardziej niecierpliwy. – Podszedłszy do okna, Jack popatrzył na samochody wielkości mrówek sunące Piątą Aleją.

To prawda, pomyślał Fox: coraz szybciej tracił cierpliwość. Za pięć lat, na czterdzieste urodziny, pewnie trafi do Księgi Rekordów Guinessa jako najbardziej porywczy człowiek świata.

Nie był dumny z tej swojej cechy charakteru, ale… Cholera, nie ma czasu tłumaczyć kolejnym nieudolnym asystentkom, czego od nich oczekuje.

- Zaręczyny Soren i Eliot wywołały spory szum w sieci – oznajmił Jack. Czasem twarz miał tak nieprzeniknioną, że nawet Fox nie wiedział, jakie brat skrywa emocje.

- Lubię ją. – Odchyliwszy się w fotelu, Fox skrzyżował ręce na brzuchu. Sorena, nad którym opiekę przejęła babka, kiedy jego i ich rodzice zginęli w katastrofie lotniczej, traktowali bardziej jak brata niż kuzyna. – Myślę, że będzie z nią szczęśliwy.

- Przecież nie cierpisz modelek.

- Na pewno jest więcej takich jak Eliot. A że ja spotkałem same wariatki, to inna sprawa.

- Nie mogę uwierzyć, że Soren kończy z pływaniem.

Po zdobyciu kilku złotych medali na ostatniej Olimpiadzie i pobiciu dwóch rekordów świata Soren postanowił zakończyć karierę, założyć fundację i poślubić porzuconą przed ołtarzem byłą supermodelką Eliot Stone.

Dorastając, Fox, Jack, Malcolm i Merrick, syn Jacinty, gosposi Avangeline, kolejny brat z wyboru, byli zafascynowani branżą gastronomiczno-hotelarską.

Malcolm, Jack i on, Fox, wskrzesili imperium, które babka zostawiła, by zająć się ich wychowaniem, Merrick zaś stworzył sieć restauracji i food-trucków ze zdrową żywnością. Tylko Soren, który traktował jedzenie jak rzecz niezbędną do życia, poszedł inną drogą. Wybrał pływanie, które teraz porzucił, a całą energię poświęcił swojej fundacji.

Jack usiadł w fotelu, rozpiął marynarkę i podciągnął rękawy, odsłaniając platynowe spinki do mankietów będące pamiątką po ojcu. Foxa cieszyło, że Jack korzysta z ogromnej kolekcji biżuterii zgromadzonej przez rodziców. On sam niczego nie tykał, może dlatego, że znał prawdę o tej pięknej, odnoszącej sukcesy, szaleńczo w sobie zakochanej parze młodych ludzi, a Jack nie.

Pierścionki, naszyjniki, bransolety i kolczyki matki pozostaną w sejfie, dopóki Jack się nie ożeni; wtedy wszystko będzie mógł przekazać żonie i córkom. Na pewno do żony Jacka trafi niezwykły pierścionek zaręczynowy matki, z dziesięciokaratowym kolumbijskim szmaragdem. Przez krótką chwilę zdobił dłoń Peyton, narzeczonej Malcolma, ale zwróciła go po jego śmierci.

Jedyną rzeczą, na jakiej Foxowi zależało, był pierścionek z czarnym opalem. Wbrew nazwie kamień miał krwistoczerwony kolor, w dodatku mienił się błękitem, fioletem i zielenią.

- Miałeś ostatnio kontakt z Peyton? – spytał brata.

Po śmierci Malcolma relacje z Peyton się oziębiły, ale rok temu Jack wyciągnął do niej gałązkę oliwną.

W oczach Jacka Fox ujrzał coś, czego nie potrafił określić. Jakby zbladł. Bardzo dziwne. Dlaczego wzmianka o narzeczonej Mala wywołała taką reakcję?

Fox zamierzał ponowić pytanie, gdy do gabinetu wkroczył Merrick, jak zwykle w chinosach i luźnej koszuli. Indiańskie korzenie Merricka widoczne były w jego kruczoczarnych włosach, wysokich kościach policzkowych, prostym nosie i gęstych brwiach. Po matce odziedziczył oczy, błękitne jak niebo nad Irlandią. Ciągle był w rozjazdach, biznesem zarządzał zdalnie, ale do spotkań z klientami używał sali konferencyjnej w Grantham International.

- Mama prosiła, żebym spytał, czy zapomniałeś, jak się korzysta z telefonu – powiedział, siadając obok Jacka.

- Zadzwonię wieczorem – obiecał Fox.

- Powiedziała, że jeśli chcemy mieć na oku babcię Avangeline i jej nowego gościa, to musisz przyjechać do Calcott Manor.

- Dlaczego ja? – Fox wskazał na zawalone papierami biurko. Nie może przenieść się do babki; prowadzi firmę, w dodatku musi zatrudnić asystentkę. Jego życie jest na Manhattanie.

W skrytości ducha liczył, że pojedzie do Calcott jako ostatni z braci, a może w ogóle mu się upiecze? Może któryś z braci zdoła przekonać Avangeline do napisania testamentu i wyrzucenia z domu Aly Garwood?

Pierwszy próbował Soren. Bezskutecznie. Testament wciąż był niespisany, a oszustka, która zwodziła babkę, nadal tam mieszkała. Czas, by zadania podjął się ktoś inny, ale dlaczego on?

- Matka mówi, że jesteś wypalony. Że musisz wyjechać z miasta, zanim się pochorujesz czy wpadniesz w jakąś depresję. Usiłowałem jej wytłumaczyć, że od urodzenia jesteś taką ponurą zrzędą, ale nie chciała mnie słuchać.

Fox pokazał mu środkowy palec.

- Soren doszedł do wniosku, że Aly nie jest oszustką. – Wciąż nie potrafił pojąć, jak jego rozsądny kuzyn uwierzył w bzdury, które wygadywała.

Owszem, po śmierci Malcolma przeszczepiono Aly jego wątrobę, ale czy naprawdę sądziła, że uwierzą, iż odziedziczyła również pewne cechy jego charakteru? Dowodem było to, że od czasu przeszczepu polubiła piwo, samochody i słodycze. To miałoby wystarczyć? Takie informacje mogła uzyskać z internetu. Nietrudno wyszukać w sieci, czym jeżdżą, co jedzą i jaki rozmiar butów noszą Granthamowie. Tylko co Aly chce osiągnąć?

Bracia zamierzali jeździć do Connecticut dopóty, dopóki nie dowiedzą się, czego naprawdę Alison Garwood szuka w Calcott Manor.

- Soren na wszystko patrzy przez różowe okulary – zauważył Merrick. – Podczas ostatniej wizyty u babki zakochał się w Eliot. Nic dziwnego, że nie myśli logicznie. Ja tam potrzebuję więcej dowodów.

- Ja też – poparł go Jack.

Fox również skinął głową. Miał naturę cynika. Wcześnie nauczył się wątpić we wszystko, co słyszy, i była to bolesna lekcja. Nigdy nic nie było takie, na jakie wyglądało. Zawsze coś się kryło pod powierzchnią. Ważne było, by nie dać się zwieść, by dogrzebać się do prawdy.

- Jeden z nas, a konkretnie ty, Fox – ciągnął Merrick – musi pojechać do Calcott Manor, żeby wybadać sytuację i przekonać Avangeline do napisania tego cholernego testamentu.

Babka miała osiemdziesiąt parę lat; gdyby umarła, nie zostawiając testamentu, stałaby się rzecz straszna. Avangeline miała udziały zarówno w Grantham International, jak i w przedsiębiorstwie Merricka. Brak precyzyjnych instrukcji dotyczących co, gdzie i dla kogo spowodowałby niemożność podejmowania decyzji biznesowych, dopóki trwałaby w sądzie sprawa spadkowa. Spisanie testamentu rozwiązałoby wszelkie problemy.

- Nie mogę. – Fox wskazał biurko. – Musiałbym zabrać z sobą asystentkę, a jej nie mam. W pilnych sprawach korzystam z asystentki Jacka.

- Która ma ciebie po dziurki w nosie – oznajmił Jack. – Wiesz, dlaczego nowe pracownice od ciebie odchodzą? Bo jesteś wymagający, niecierpliwy i wydajesz sto poleceń naraz. Nawet pół dnia nie poświęcasz na to, żeby je przeszkolić, tylko od razu zawalasz je robotą, w dodatku taką na wczoraj.

- Bo pracy jest od groma, a ja nie mam czasu nikogo niańczyć – mruknął Fox.

- Musisz obniżyć swoje wymagania, jeśli chcesz, żeby którakolwiek z tych dziewczyn została dłużej niż jeden dzień. Może w Hatfield kogoś znajdziesz?

Tak, jasne. Skoro agencje rekrutacyjne nie potrafią wyszukać mu kogoś w Nowym Jorku, mała szansa, aby w Hatfield w stanie Connecticut trafił na osobę o odpowiednich kwalifikacjach.

- Ale z ciebie świrus – powiedział z rozbawieniem Merrick. – Ile dziewczyn przewinęło się przez twoje biuro, odkąd Dot odeszła? Sześć, siedem?

Fox wzruszył ramionami. Wstydził się przyznać, że więcej.

- Wiesz, jaki jest wspólny mianownik? – spytał Jack. – Ty. To ty, stary, jesteś problemem, nie one.

Merrick rozłożył ręce, jakby mówił: pełna zgoda.

No, wspaniale.

Jack pochylił się, oparł łokcie na kolanach i popatrzył z zatroskaniem na brata.

Fox znał to spojrzenie. Jack wszedł w tryb „ja ci pomogę”. Ale on, Fox, nie był ptakiem ze złamanym skrzydłem. Nie potrzebował pomocy. Musi tylko zostać na miejscu i znaleźć asystentkę.

- Martwimy się o ciebie. – Jack wskazał głową na Merricka. – Uważamy, że się za bardzo spalasz, że jesteś na skraju wyczerpania.

- Bzdury! Zawsze tyle pracowałem i dobrze o tym wiesz.

- Przychodzisz do pracy najpóźniej o szóstej rano i rzadko wychodzisz przed ósmą wieczorem. Spędzasz w robocie minimum czternaście godzin dziennie.

- Jesteś moją niańką czy co? – warknął Fox.

- Kiedy ostatnio byłeś na randce? Albo uprawiałeś seks?

Cztery miesiące temu? Pięć? Przeżył przygodę wkrótce po zakończeniu romansu z Giselle, primabaleriną z American Ballet Company. Chociaż bracia byli jego najlepszymi przyjaciółmi, nie zamierzał omawiać z nimi swojego życia erotycznego.

- Mamy strasznie gorączkowy okres – odrzekł. – Otworzyliśmy hotel w Dubaju, restaurację w Rio…

- Tak samo rozgorączkowany jak zawsze – przerwał bratu Jack. – Musisz nauczyć się delegować zadania. – Uderzywszy dłońmi w uda, wstał. – Jedziesz na miesiąc do Calcott Manor, z asystentką lub bez.

- Nie…

Jack zmierzył go groźnym spojrzeniem.

- Nie prowokuj nas, Fox. Jeśli będzie trzeba, siłą wsadzimy cię do taksówki.

Nie zrobiliby tego. Fox zerknął na Merricka, myśląc, że wspólnie zaczną podśmiewać się z Jacka, ale Merrick miał tak jak Jack zdeterminowany wyraz twarzy. Cholera!

Fox potarł ręką kark. Nie miał ochoty przenosić się do Hatfield, ale kłócić się z braćmi też nie chciał. Od biedy mógłby pracować zdalnie przez tydzień lub dwa bez asystentki. Potem albo musiałby kogoś znaleźć, albo wrócić do Nowego Jorku.

Zerknął do kalendarza w komputerze. Dziś był wtorek, jutro miał kilka ważnych spotkań, kolejne w piątek.

- Mogę jechać w sobotę lub niedzielę rano, jeśli to wam pasuje – oznajmił kpiącym tonem, zły, że zmuszają go do czegoś, na co nie ma ochoty.

- W porządku – odparł Jack.

- To był sarkazm.

- Wiemy. Jesteś w tym mistrzem. – Merrick przybił z Jackiem piątkę. – Misja wykonana.

Skierowali się do wyjścia.

- Dranie – rzucił za nimi Fox.

Nie odwracając się, pokazali mu środkowy palec.

Na razie wszystko szło po jej myśli.

Biura braci Grantham mieściły się w północnym skrzydle kultowego hotelu Forrester-Grantham. Bocznymi drzwiami należało wejść do holu. Na szczęście recepcjonistka nie przejęła się faktem, że Ru nie była umówiona. Słysząc, że przyszła w sprawie pracy, bez wahania wręczyła jej plakietkę dla gości. I dodała, że nie wierzy, by Ru wytrwała do końca dnia.

A Ru Osman zamierzała wytrwać tu nie jeden dzień, nie tydzień, lecz cały miesiąc. Bo inaczej udusi rodziców. Oczywiście w przenośni.

Spoglądając na drzwi gabinetu Foxa Granthama, odgarnęła za ucho kosmyk włosów. Facet potrzebuje asystentki, a ty masz stopień magistra. Spokojna głowa, poradzisz sobie. Wprawdzie studiowała orientalistykę, ale posiadała niezwykłe zdolności komputerowe.

Będzie umawiać spotkania, robić notatki, tworzyć arkusze kalkulacyjne. Nic trudnego.

Wcześniej odbudowywała domy po trzęsieniu ziemi na Haiti i pracowała jako nocny portier w ruchliwym hostelu w Atenach. Radziła sobie w różnych warunkach, nie traciła zimnej krwi, szybko zdobywała potrzebne kwalifikacje. Miałaby nie wytrzymać kilku tygodni jako asystentka Foxa Granthama? Też coś!

Wzięła głęboki oddech, otworzyła drzwi do sekretariatu i wypuściła z płuc powietrze: w przeszklonym narożnym gabinecie nikogo nie było. W pokoju, do którego weszła, stało biurko, za nim rząd szafek. Na widok najnowszej generacji komputera poczuła podniecenie.

Chociaż zjeździła świat, w głębi duszy pozostała maniakiem komputerowym.

Kiedyś była niezłą hakerką. Po tym, jak w Rzymie skradziono jej wypasiony sprzęt, kupiła sobie mały lekki komputer, który mieścił się w plecaku. Pracowała na nim latami; trzy miesiące temu zakończył swój żywot w dusznym i parnym Kuala Lumpur. Z kolei ona złapała tam jakiegoś wirusa i dwa tygodnie spędziła w łóżku, a sześć następnych była mocno osłabiona.

Rachunki medyczne i niemożność pracy uszczupliły jej oszczędności. Nie miała wyjścia: wróciła do Stanów, zamieszkała u rodziców, lecz po tygodniu wyprowadziła się, nie mogąc wytrzymać ich gderania.

„Skarbie, jesteś taka blada i chudziutka. Zjedz coś, wypij ziołowy koktajl i zdrzemnij się”.

„Kotku, uaktualniłam twoje CV. Facet w moim klubie mówi, że może ci załatwić pracę przy wprowadzaniu danych swojej firmy”.

Ru nigdy nie ucinała sobie drzemek, wolała dżin od ziołowych koktajli i zanudziłaby się na śmierć podczas wprowadzania danych.

Nieważne, że zbliżała się do trzydziestki i od dawna nie mieszkała w domu – rodzice martwili się o nią. Ponieważ wróciła z dalekiej podróży, uważali, że mają prawo się wtrącać w jej sprawy: to rób, tego unikaj, a najlepiej wyjdź za mąż za kogoś, kto się tobą zaopiekuje.

Słysząc brzęczenie, wyjęła z torebki komórkę. Skrzywiła się, patrząc na ekran. Matka. Ilekroć pomyślała o rodzicach, natychmiast do niej dzwonili.

Nieodebranie telefonu nie wchodziło w grę. Dzwoniliby dalej, słali esemesy. Prościej było wcisnąć zielony przycisk. Na ekranie pojawiły się dwie twarze.

- Cześć, kochani.

Na jej powitanie zareagowali entuzjastycznie. Ru się uśmiechnęła. Doprowadzali ją do szewskiej pasji, ale bardzo cieszyli się z każdej okazji, by zamienić z nią słowo. Była ich największym skarbem, oczkiem w głowie.

- Pomyśleliśmy, że moglibyśmy się spotkać gdzieś na brunch – powiedziała matka.

Ru nie chciała okłamywać rodziców, ale nie chciała też im mówić, że stara się o pracę tu na miejscu, w Nowym Jorku. Wyobraziła sobie ich radość, że wreszcie się ustatkuje i założy rodzinę. Bez względu na to, jak często im powtarzała, że kocha podróże, oni ciągle się łudzili, że w końcu zapuści gdzieś korzenie.

- Nie mogę, mamo. Jestem… umówiona.

- Ze Scottem? – spytała z przejęciem Taranah Osman.

- Nie, nie ze Scottem. Między mną a Scottem do niczego nie dojdzie.

- Dlaczego? Kiedyś się spotykaliście.

- Taro, daj jej spokój – wtrącił ojciec, po czym zwrócił się do Ru: – Z tym brunchem na pewno nie dasz rady?

- Na pewno, tato. Ale wy idźcie. Udawajcie, że jesteście na randce.

- Nie lubiłem chodzić na randki.

- Oj, Mazdak, mówisz tak, jakbyś pamiętał tamte czasy. – Żona oparła głowę o ramię męża. – No dobrze, złotko, odwiedź nas niedługo.

Skinąwszy głową, Ru rozłączyła się. Rodzice chcieli mieć ją, swoją jedynaczkę, blisko siebie, a ona ciągle uciekała do dalekich krajów. Może faktycznie powinna spędzać z nimi więcej czasu, ale…

- Coś ty za jedna?

Na dźwięk pięknego głębokiego głosu odwróciła się. I w ustach jej zaschło. W drzwiach stał przystojny mężczyzna, metr dziewięćdziesiąt wzrostu, szeroki w barkach, opalony, z ciemnymi włosami mokrymi od potu, w krótkich spodenkach do joggingu i mocno wyciętym pod pachami podkoszulku odsłaniającym umięśniony tors. Nie mogąc się powstrzymać, przeniosła spojrzenie na muskularne uda, łydki oraz nogi w drogich sportowych butach.

Mężczyzna powtórzył pytanie.

Słysząc irytację w jego głosie, szybko podniosła wzrok i… znów odpłynęła. Hm, prosty nos, włosy lekko przydługie, zmysłowe usta, mocno zarysowana szczęka oraz oczy w cudownym, niemal granatowym odcieniu.

Dziewczyno, weź się w garść, zganiła się w duchu. Wiedząc, że nie wolno jej okazać strachu, popatrzyła wymownie na zegar ścienny.

- Jestem Ru Osman – oznajmiła – a pan jest spóźniony.

- Dla twojej informacji, siedziałem przy biurku już za kwadrans szósta. – Podniósł dół koszulki, by wytrzeć pot z twarzy. Na widok kaloryfera na jego brzuchu Ru otworzyła szeroko oczy. – Masz dziesięć sekund, żeby mi powiedzieć, kim jesteś i co tu robisz.

- Przysłała mnie agencja rekrutacyjna Bednar.

Zmrużył oczy, a ona poczuła się jak owad pod mikroskopem.

- Myślałem, że nie mają już więcej kandydatek.

Nie mieli, ale nie musiał o tym wiedzieć.

- Szukam pracy, a pan szuka asystentki. Możemy sobie nawzajem pomóc.

Nie wydawał się przekonany.

- Mówiłaś, że jak się nazywasz?

- Ru Osman.

- Masz doświadczenie w pracy biurowej?

- Owszem – skłamała. – Niech pan weźmie prysznic. Bo chyba nie zamierza pan pracować w stroju do joggingu?

- Lubisz się szarogęsić?

- A pan cuchnąć? – Oczywiście nie cuchnął; czuć było, że ćwiczył, ale to był całkiem przyjemny zapach potu, dezodorantu i wody kolońskiej.

- Zostań tu – warknął, kierując się do gabinetu.

Skręcił w prawo i zniknął z pola widzenia. Ru podeszła do przeszklonej ściany. W rogu po prawej stronie zobaczyła uchylone drzwi, za nimi lustro, a w lustrze odbicie Granthama, który właśnie ściągał koszulkę.

Ależ on jest fantastycznie zbudowany. I seksowny. Po raz pierwszy od lat, a właściwie po raz pierwszy w życiu, miała ochotę wejść do cudzej łazienki, wsunąć ręce pod spodenki znajdującego się tam mężczyzny, zębami i językiem badać jego ciało. Chciała poznać smak jego pocałunków, poczuć jego zarost na piersiach, jego usta na swoim brzuchu…

Ocknęła się, słysząc na korytarzu głosy. Przytknęła ręce do twarzy, policzki miała rozpalone. Chryste, co się z nią dzieje? Nigdy tak nie reagowała na mężczyzn. Widok przystojnego faceta nie powodował w niej nawet szybszego bicia serca. A teraz płonęła, kręciło się jej w głowie, była bliska omdlenia.

Basta, starczy tego!

Gdy ponownie zerknęła w prawy róg gabinetu, drzwi do łazienki były zamknięte. Odetchnęła z ulgą.

Krążyła po sekretariacie, raz po raz zerkając na drzwi łazienki. Przyjście tu to była najbardziej szalona rzecz, jaką od dawna zrobiła. Najpierw oszukała recepcjonistkę, potem okłamała Granthama.

Nie lubiła kłamać, ale była zdesperowana. Od powrotu do Stanów szukała tymczasowej pracy, ale wszędzie kiepsko płacili, a ona musi szybko zarobić sporo pieniędzy, żeby popłacić rachunki i uzupełnić oszczędności.

Loty nie były tanie, a praca u Foxa Granthama wydawała się idealnym rozwiązaniem.

Zamierzała znów ruszyć w świat. Podróże kojarzyły się jej z wolnością; każdego dnia sama mogła o sobie decydować. Potrzebowała tego jak powietrza.

A rodzice najchętniej nie spuszczaliby jej z oka. I nią, i nimi kierował ten sam powód: trauma związana z porwaniem. W dzieciństwie padła ofiarą kidnapingu, policja w całym kraju została postawiona na nogi. Koszmar rodziny trwał dwa tygodnie.

Na szczęście była mała, miała trzy lata, więc niewiele pamiętała. Kidnaperką okazała się zaburzona psychicznie kobieta, która marzyła o dziecku i traktowała ją jak księżniczkę. A w tym czasie rodzina i przyjaciele odchodzili od zmysłów.

Odzyskawszy córkę, Osmanowie strzegli jej jak oka w głowie. Gdyby mogli, owinęliby ją w watę, potem w folię bąbelkową i postawili na półce.

Z kolei Ru, zmęczona ich nadopiekuńczością, przy pierwszej nadarzającej się okazji wyrwała się z domu i ruszyła na zwiedzanie świata.

W drodze, w ciągłym ruchu… takie życie kochała. I do takiego chciała wrócić.

Wzdychając ciężko, usiadła przy biurku i włączyła komputer. Pojawiło się okienko: zaloguj się. Błyskawicznie odkurzyła dawne umiejętności hakerskie i uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiedy po dwóch minutach weszła do systemu. Przebiegła wzrokiem po ikonkach na pulpicie. Kliknęła w kalendarz.

Hm, Fox ma zaplanowane na dziś całodniowe spotkanie. Jej poprzedniczka wpisała listę dokumentów, jakie będą mu potrzebne. Ru odnalazła je, wydrukowała i włożyła do teczki, którą znalazła w szufladzie.

Podziękowała w duchu swojej poprzedniczce.

Mogłaby dalej myszkować w firmowym komputerze, wykorzystując swoje hakerskie talenty, lecz postanowiła, że będzie grzeczna.

Zaniosła teczkę do gabinetu Foxa. Przy okazji postanowiła zrobić porządek na biurku. Może Fox doceni jej starania? Chciała mu się pokazać od jak najlepszej strony, bo prędzej czy później facet zorientuje się, że nie przysłała jej agencja.

Po prostu sama tutaj przyszła. Shellie, przyjaciółka ze studiów i właścicielka kanapy, w której ostatnio spędzała noce, pracowała w agencji rekrutacyjnej.

Opowiedziała jej o tym, jak to żadna z doświadczonych inteligentnych kobiet, które wysłała do Granthama, nie wytrzymała z nim dłużej niż tydzień. Narzekały, że jest zbyt wymagający, szorstki, opryskliwy. Że ma wybuchowy temperament.

Akurat w to Shellie nie wierzyła, ale przyznawała, że Fox Grantham nie ma łatwego charakteru.

Płacił doskonale, dużo powyżej średniej, ale i dużo oczekiwał.

Słysząc o wysokiej pensji, Ru zastrzygła uszami. Jeśli hojnie wynagradza asystentki, jesienią mogłaby już wyjechać. W planach miała Australię.

Tam, z dala od rodziców, ich niepokoju i lęku o nią, wreszcie zaczęłaby oddychać pełną piersią.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: Their Temporary Arrangement

Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2023

Redaktor serii: Ewa Godycka

© 2023 by Joss Wood

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-538-2

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek