Raya i ostatni smok. Biblioteczka przygody. Disney - Tenny Nellson - ebook

Raya i ostatni smok. Biblioteczka przygody. Disney ebook

Nellson Tenny

3,3

Opis

"Raya i ostatni smok" to opowieść pełna niesamowitych przygód i barwnych postaci powstała na podstawie animacji Disneya o tym samym tytule, a dzięki kolorowej wkładce z kadrami z filmu czytelnik przeniesie się do tajemniczego świata opanowanego przez złowrogie Druny.

Dawno, dawno temu była sobie magiczna kraina, w której ludzie i smoki żyli w harmonii. Ten piękny świat opanowały tajemnicze monstra zmieniające ludzi w kamienne posągi. Ci, którym udało się przeżyć, ukrywają się w odosobnionych miejscach, drżąc o swoje życie. Wojowniczka Raya i jej dzielny przyjaciel Tuk Tuk wyruszają na poszukiwanie ostatniego smoka, który naprawi całe wyrządzone zło. Kiedy dziewczyna spotyka w końcu Sisu, ich przygoda dopiero się zaczyna. Świat zyskuje szansę, jakiej nie miał od wielu lat...

Raya i ostatni smok to kolejna pozycja, która ukazuje się w bestsellerowej serii BIBLIOTECZKA PRZYGODY. A co łączy bohaterów powieści z naszej kolekcji? Na pewno ciekawość świata, otwartość na nowe wyzwania, chęć zmiany oraz wytrwałe podążanie za marzeniami. Wszystko to często zmusza ich do podejmowania ryzyka, wymaga od nich odwagi i samodzielności, a jednocześnie uczy, jak ważne jest szukanie sprzymierzeńców i jak wiele znaczy wsparcie przyjaciół… Te pełne zwrotów akcji, poruszające, momentami zabawne historie z pewnością zainteresują i zainspirują młodych poszukiwaczy przygód – nie tylko czytelniczych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 110

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (6 ocen)
3
0
1
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Martafilonova

Nie polecam

Film jest choć dobry ale to jest beznadzieja wię daje👎👎👎
01
qdt01

Nie polecam

Szkoda czasu na lekturę. Typowa produkcja Disney'a, w stylu "wszyscy sobie ufajmy, a jakoś się ułoży". Do tego występują tu pluszowe smoki. Beznadzieja.
01

Popularność



Kolekcje



Prolog

Dawno temu w kra­inie Kuman­dra, mle­kiem i mio­dem pły­ną­cej ojczyź­nie ludzi i smo­ków, wszy­scy żyli w szczę­ściu i dostatku. W tym raju na ziemi magiczne istoty zapew­niały ludziom wodę i pokój. Był to czas har­mo­nii i wza­jem­nej tro­ski.

Lecz pew­nego dnia zja­wiły się dru­uny, bez­myślne i bez­kształtne stwory, które sze­rzyły się jak nie­okieł­znany pożar, obra­ca­jąc w kamień wszystko, co żywe i dobre. Ta bez­ro­zumna plaga nie dbała zupeł­nie o nic. Jedy­nym celem dru­unów było mno­żyć się, roz­prze­strze­niać i nisz­czyć.

Smoki sta­nęły w obro­nie ludzi i męż­nie wal­czyły z dru­unami, ale nie miały szans. Nawet te potężne i maje­sta­tyczne stwo­rze­nia zamie­niały się w kamień.

Na świe­cie został tylko jeden.

Gdy wszystko wyda­wało się stra­cone, Sisu­datu, ostat­nia smo­czyca, sku­piła całą swoją magię w klej­no­cie, by jego mocą poko­nać dru­uny.

Potem wspięła się na naj­wyż­szy szczyt Kuman­dry i wywo­łała kolo­salną eks­plo­zję!

Gdy opadł kurz, dru­uny znik­nęły. Sisu­datu także.

Ska­mie­niali ludzie wró­cili do życia. Lecz smoki nie. A po Sisu pozo­stał tylko jarzący się błę­ki­tem Smo­czy Kamień – ostatni relikt smo­czej magii.

Bez smo­ków pokój i har­mo­nia znik­nęły. Kuman­dra podzie­liła się na pięć wro­gich krain – Ogon, Grzbiet, Szpon, Kieł i Serce – które odtąd wal­czyły o Smo­czy Kamień. Bez­cenny skarb nale­żało ukryć.

Od tam­tej pory klej­not spo­czywa w taj­nej kom­na­cie w Sercu. Strzeże go wódz Benja, który w walce na mie­cze nie ma sobie rów­nych. Nikomu nie udało się zbli­żyć do Smo­czego Kamie­nia… aż do teraz.

Rozdział pierwszy

W ukry­tej kom­na­cie gdzieś w kra­inie Serca młoda wojow­niczka szy­ko­wała się do star­cia. Dwu­na­sto­let­nia Raya wcią­gnęła ręka­wiczki. Się­gnęła po bam­bu­sowe kije do walki i zakryła twarz czarną maską. Zatrzy­mała się jesz­cze na chwilę, by zwią­zać włosy, a potem wymknęła się w ciemną noc.

Na dwo­rze wil­gotne powie­trze zda­wało się skrzyć od elek­trycz­no­ści, choć Raya nie miała pew­no­ści, czy to z powodu nad­cią­ga­ją­cej burzy, czy też emo­cji, które jej towa­rzy­szyły.

Lek­kim kro­kiem prze­bie­gła po kry­tych dachówką dachach twier­dzy Serca. Jej stopy w cien­kich skó­rza­nych buci­kach stą­pały nie­mal bez­sze­lest­nie, nawet gdy z kocią zwin­no­ścią prze­ska­ki­wała z budynku na budy­nek. W końcu wylą­do­wała na ziemi.

Z nieba spa­dły pierw­sze kro­ple desz­czu, roz­my­wa­jąc ślady dziew­czynki, która zakra­dała się w stronę kom­naty Smo­czego Kamie­nia.

Twier­dza wzno­siła się na szczy­cie skal­nego łuku w samym środku Serca.

Pod splą­ta­nymi gałę­ziami i pną­czami Raya odna­la­zła sekretne przej­ście. Rozej­rzała się dookoła, by mieć pew­ność, czy nikt jej nie widział, po czym bez­sze­lest­nie wśli­zgnęła się do środka.

Ruszyła oświe­tlo­nym pochod­niami tune­lem, prze­su­wa­jąc dłońmi po mija­nych ścia­nach. Pod pal­cami wyczu­wała kształty smo­ków, które wyryto tutaj przed set­kami lat.

Nagle przy­sta­nęła. Rysa w ścia­nie zda­wała się głęb­sza niż inne…

Raya przy­klę­kła i przyj­rzała się wil­got­nym kocim łbom, które two­rzyły posadzkę. Jeden z kamieni był oblu­zo­wany. Raya ostroż­nie go wci­snęła.

SZUUU!

Z sufitu opa­dła sieć dokład­nie w miej­scu, w któ­rym Raya stała. Lecz dziew­czyna wła­śnie tego się spo­dzie­wała. Prze­tur­lała się w tył, z łatwo­ścią uni­ka­jąc pułapki.

– Ktoś tu wyraź­nie udaje spryt­nego – mruk­nęła pod nosem.

Się­gnęła do sakiewki, skąd wycią­gnęła nie­wielką kulę pokrytą twardą łuską. Postu­kała w nią pal­cem, a wtedy kula się roz­wi­nęła, uka­zu­jąc parę lśnią­cych czar­nych oczu i uro­czy wło­chaty pysz­czek.

– No dobrze, Tuk Tuk – powie­działa do zwie­rzątka. – Do roboty!

Umie­ściła pupila na ziemi, a ten zwi­nął się w łusko­watą kulę i poto­czył przez tunel, akty­wu­jąc kolejne pułapki.

Jedna po dru­giej z sufitu zaczęły opa­dać sieci. Ale Tuk Tuk zwin­nie prze­tur­lał się pod nimi.

W poło­wie pod­ziem­nego kory­ta­rza dostrzegł robaczka i podrep­tał za nim, zupeł­nie zapo­mi­na­jąc o swoim zada­niu.

– Tuk Tuk! – syk­nęła Raya ostrym szep­tem. – Skup się.

Zwie­rzątko ponow­nie zwi­nęło się kulę i dotur­lało do końca kory­ta­rza.

Raya prze­czoł­gała się pod sie­ciami do miej­sca, w któ­rym cze­kał na nią Tuk Tuk. Deli­kat­nie wzięła go w dłoń i pogła­skała po gło­wie.

– No, byczku, idziesz jak burza. Sklej pią­teczkę.

Tuk Tuk spró­bo­wał przy­bić jej piątkę, ale stra­cił rów­no­wagę i prze­wró­cił się na grzbiet.

– Cze­kaj, już poma­gam. – Raya pod­nio­sła go i wło­żyła z powro­tem do sakiewki.

Stała teraz przed wiel­kimi okrą­głymi kamien­nymi drzwiami. Wycią­gnęła kije zza pasa i umie­ściła je w otwo­rach, otwie­ra­jąc wrota. Wysu­nęła stopy z buci­ków, zosta­wiła je przy wej­ściu, po czym prze­stą­piła próg. Aż wes­tchnęła z zachwytu.

Błysz­czące nie­bie­skie kwiaty zna­czyły ciem­ność punk­tami świa­tła niczym gwiazdy. Szma­rag­dowa woda pły­nęła w górę po kamien­nych stop­niach, nic sobie nie robiąc z prawa gra­wi­ta­cji. Raya zna­la­zła się w kom­na­cie Smo­czego Kamie­nia.

Skle­pie­nie pod­trzy­my­wane przez cztery posągi smo­ków otwie­rało się na nocne niebo. Pod­łogę przy­kry­wała woda.

Pośrodku kom­naty, zawie­szony w powie­trzu siłą wła­snej magii, jarzył się Smo­czy Kamień.

Raya wzięła głę­boki oddech. Naresz­cie. Na tę chwilę przy­go­to­wy­wała się przez całe dotych­cza­sowe życie.

Do serca kom­naty pro­wa­dziła ścieżka z kamieni na pół zanu­rzo­nych w wodzie. Raya poko­nała kilka z nich, lecz nagle zamarła.

– Momen­cik… Coś za łatwo mi idzie.

Obej­rzała się za sie­bie. A gdy zwró­ciła się z powro­tem w stronę klej­notu, ujrzała przed sobą wojow­nika w zło­tej masce.

Odru­chowo zaci­snęła palce na kijach.

– Wodzu, wiem, że zro­bisz wszystko, żeby mnie powstrzy­mać. Ale nie masz szans – powie­działa.

– Ostry język nie zastąpi ostrego mie­cza, młoda wojow­niczko – odpo­wie­dział wódz Benja. Głos docho­dzący spod maski był spo­kojny i niski. – Zapew­niam cię, że nie posta­wisz stopy w kręgu Smo­czego Kamie­nia. Nawet jed­nego palca.

Raya zer­k­nęła na miecz wiszący u jego pasa. Dobrze znała broń wodza. Jego zakrzy­wione ostrze mogło zmie­niać się w bicz, który był w sta­nie poko­nać trzech wojow­ni­ków naraz. Nie tylko umie­jęt­no­ści czy­niły z wodza naj­strasz­liw­szego wojow­nika wszyst­kich pię­ciu krain.

– W takim razie lepiej chwy­taj za miecz – rzu­ciła Raya zuchwale, choć jej serce biło jak sza­lone. – Przyda ci się.

– Nie sądzę. – Wódz odpiął miecz od pasa, ale nie wyjął go z pochwy.

Raya rzu­ciła się w lewo, licząc, że tym ruchem go zasko­czy. Benja sta­nął jej na dro­dze. Kije dziew­czynki zawi­ro­wały w powie­trzu, lecz każde ich ude­rze­nie tra­fiało w próż­nię.

Dostrze­ga­jąc swoją szansę, spró­bo­wała wymi­nąć prze­ciw­nika. Jej stopy szu­kały opar­cia na śli­skich kamie­niach. Przez moment wydało jej się, że zdoła się prze­śli­zgnąć.

Sprawną paradą wódz Benja wybił jej broń z dłoni i prze­wró­cił na zie­mię. Kije zastu­kały o kamie­nie.

Raya upa­dła na plecy i leżała nie­ru­chomo, sta­ra­jąc się zła­pać oddech. Sta­nął nad nią. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.

– Biip.

Uniósł złotą maskę. W jego oczach błysz­czała duma. Uśmiech­nął się do córki.

– Tak jak mówi­łem, nie posta­wi­łaś stopy w kręgu. Nawet palca. Nie udało się, Rayo.

Dziew­czynka unio­sła brew.

– Czyżby?

Ojciec zer­k­nął w dół. Wycią­gała stopę daleko przed sie­bie. Czu­bek jej palca doty­kał wewnętrz­nego kręgu Smo­czego Kamie­nia.

– Raya… – Ojciec pokrę­cił głową i zaśmiał się pod nosem. – Powi­nie­nem był poprze­stać na sto­pie.

Dziew­czynka pod­nio­sła się z sze­ro­kim uśmie­chem.

– Hej, nie przej­muj się, wodzu. Robi­łeś, co mogłeś.

– Wcale się nie przej­muję. I skończ już z tym wodzem, mów mi ba albo ojcze. Gra­tu­la­cje, Kro­pelko. Wspa­niale sobie pora­dzi­łaś – pochwa­lił córkę, uży­wa­jąc popu­lar­nego w daw­nej Kuman­drze piesz­czo­tli­wego okre­śle­nia. – Prze­szłaś tę próbę.

Wycią­gnął do niej rękę, zapra­sza­jąc do wewnętrz­nego kręgu.

Raya zasty­gła, delek­tu­jąc się swoim trium­fem. Naresz­cie. Speł­niło się jej marze­nie. Po chwili postą­piła krok do przodu.

Smo­czy Kamień uno­sił się kilka cali nad postu­men­tem, a jego błę­kitny blask oświe­tlił jej twarz. Z bli­ska Raya dostrze­gła, że w środku coś migo­cze. Poczuła moc miesz­ka­ją­cej w nim magii.

– Rety – szep­nęła wzru­szona. – Więc tak wygląda duch Sisu.

Benja przy­klęk­nął i skło­nił głowę, uno­sząc dło­nie nad czoło i ukła­da­jąc je w kształt koła. Raya poszła w jego ślady. Patrzyła ocza­ro­wana, jak drobne kro­pelki wody uno­szą się w powie­trze i wirują wokół klej­notu.

– Od wielu poko­leń nasza rodzina pełni rolę straż­ni­ków skarbu – prze­mó­wił Benja. – Od dziś jesteś jed­nym z nich.

Benja nabrał w dłoń świętą wodę i polał nią głowę pochy­lo­nej w ukło­nie córki. Kro­ple spły­wa­jące po twa­rzy dziew­czynki zalśniły wewnętrz­nym bla­skiem. Płyn­nym ruchem prze­pły­nęły w powie­trzu i krą­żyły wokół klej­notu.

– Rayo, księż­niczko Serca, moja córko – powie­dział Benja z powagą – mia­nuję cię straż­niczką Smo­czego Kamie­nia.

Z dumą oto­czył córkę ramie­niem. Raya czuła jed­no­cze­śnie eks­cy­ta­cję i głę­bo­kie zmę­cze­nie. Od kiedy pamię­tała, tre­no­wała i przy­go­to­wy­wała się, by pew­nego dnia dostą­pić tego zaszczytu. Dłu­gie mie­siące i lata cięż­kiej pracy były tego warte.

Rozdział drugi

Słońce wła­śnie wyj­rzało zza hory­zontu, gdy Raya i jej ojciec opu­ścili kom­natę Smo­czego Kamie­nia. Raya poczuła na twa­rzy poranny wie­trzyk, który przy­niósł skrze­kliwe gda­ka­nie kur.

Serce leżało w środ­ko­wym biegu rzeki Kuman­dra ukła­da­ją­cej się w kształt smoka, dokład­nie tam, gdzie znaj­do­wa­łoby się jego serce. Kra­ina kar­miona wodami potęż­nej rzeki była żyzna, bujna i soczy­ście zie­lona.

Weszli do pałacu, a nie­siona eufo­rią Raya szła kilka kro­ków przed wodzem Benją, co jakiś czas zada­jąc powie­trzu ciosy i prze­ci­na­jąc je zwin­nymi kop­nię­ciami.

Ojciec przy­glą­dał się dziew­czynce z roz­ba­wie­niem.

– Kogoś tu roz­nosi radość – zauwa­żył.

– No jasne – przy­znała Raya. – W końcu teraz każdy, kto spró­buje wykraść Smo­czy Kamień, będzie musiał sta­wić czoła parce naj­sroż­szych mie­czy, jakie widziało wszyst­kie pięć ludów.

– Cie­szę się, że nie brak ci entu­zja­zmu, Kro­pelko – odparł Benja – bo mam ci coś waż­nego do powie­dze­nia. Te wszyst­kie ludy… wła­śnie tu jadą.

Raya okrę­ciła się na pię­cie i spoj­rzała na ojca, wytrzesz­cza­jąc oczy.

– Serio? – zapy­tała, a Benja przy­tak­nął. – Dobra, dobra, damy radę. Jestem gotowa. Dokład­nie wiem, jak spu­ścimy im łomot.

– Poważ­nie? A powiedz mi, co wła­ści­wie o nich wiesz – popro­sił.

Raya oczami wyobraźni zoba­czyła pustynną kra­inę, gdzie najem­nik z zaciętą miną ostrzył i wypró­bo­wy­wał swój miecz. Obraz był wyraźny, jakby była tam naprawdę.

– Zacznijmy od Ogona. Pie­kielna pusty­nia pełna prze­bie­głych najem­ni­ków, któ­rzy za nic mają zasady i fair play.

Potem wyobra­ziła sobie mia­sto por­towe, w któ­rym han­dla­rze pod­rzu­cali w powie­trze owoce i roz­ci­nali je na równe kawałki, zanim zdą­żyły opaść.

– Drugi jest Szpon. Mia­sto machlo­jek i masa­krycz­nie mści­wych mistrzów mie­cza. Zbu­do­wany na wodzie labi­rynt baza­rów, gdzie każdy jest sprawny w gębie, a jesz­cze spraw­niej­szy w walce.

Raya prze­nio­sła się w ukryte pod war­stwą śniegu góry, które zamiesz­ki­wała armia bar­ba­rzyń­ców.

– Trzy: Grzbiet. Zlo­do­wa­ciała zie­mia zamiesz­kała przez zło­wiesz­czo zawa­diac­kich zio­mów uzbro­jo­nych w zde­cy­do­wa­nie za duże olbrzy­mie topory – powie­działa.

I na koniec naj­waż­niej­sze: wojow­nicy Kła. Raya wyobra­ziła ich sobie sto­ją­cych w rów­nym rzę­dzie, każdy z wiel­kim kotem w ramio­nach.

– Czwarty i ostatni jest Kieł, nasz naj­więk­szy kon­ku­rent. Kie­ruje kohor­tami skry­to­bój­czych kile­rów oraz ich wście­kłych kotów. Prch!

Raya prych­nęła niczym praw­dziwy kocur, a Tuk Tuk pró­bo­wał ją naśla­do­wać. Po chwili zna­leźli się w pała­co­wej kuchni.

– No to tak: potrze­bu­jemy masy wiel­kich kusz. I kata­pult. I… ooo ja cię! Już wiem! Może nawet kata­pult na pło­nące poci­ski? – pod­su­nęła pod­eks­cy­to­wana.

Benja z nie­wzru­szo­nym spo­ko­jem dosy­py­wał przy­prawy do kotła, w któ­rym bul­go­tała zupa.

– A co powiesz na… pastę kre­wet­kową z Ogona, szczyptę imbiru ze Szpona, pędy bam­busa z Grzbietu, papryczki chili z Kła i brą­zowy cukier z Serca?

– Otru­jemy ich? – spy­tała Raya z nadzieją.

– Skąd! Nikt nikogo nie będzie truł. Aha, wojny też nie będzie. Podzie­limy się z nimi posił­kiem – odparł Benja, poda­jąc jej miskę zupy.

– Zaraz, że co? – Raya wyba­łu­szyła oczy na ojca.

– Zapro­si­łem ich tutaj.

– Ale prze­cież to nasi wro­go­wie – zauwa­żyła mocno sko­ło­wana.

– Tylko przez zwy­kłe nie­po­ro­zu­mie­nie. Uwa­żają, że Smo­czy Kamień zapew­nia nam bogac­two – wyja­śnił Benja.

Raya prych­nęła.

– Prze­cież to nie­prawda. Wcale tego nie robi.

– Ale oni w to wie­rzą, tak jak my wie­rzymy w wiele rze­czy o nich, które w rze­czywistości są bzdurą – odparł Benja. – Jest powód, dla któ­rego każda kra­ina wzięła swoją nazwę od czę­ści ciała smoka. Te ludy kie­dyś żyły ze sobą w zgo­dzie i har­mo­nii. W Kuman­drze.

– To było wieki temu. – Raya lek­ce­wa­żąco mach­nęła ręką i siorb­nęła łyk zupy.

– I znów może tak być. Słu­chaj, jeśli się nie opa­mię­tamy i nie nauczymy ufać sobie nawza­jem, wkrótce poroz­ry­wamy się na strzępy. Nie chcę, żeby moja córka żyła w takim świe­cie.

Raya wes­tchnęła.

– Wie­rzę, że Kuman­dra może być jed­nym kra­jem. Jak kie­dyś… – cią­gnął. – Ale trzeba zro­bić ten pierw­szy krok. Zaufaj mi.

Raya spoj­rzała na ojca. Ufała mu. Wódz Benja ni­gdy nie zawiódł Serca. Z pew­no­ścią i tym razem wie­dział, co robi.

Rozdział trzeci

Następ­nego dnia przy­wódcy Ogona, Szpona, Grzbietu i Kła przy­byli do Serca. Raya towa­rzy­szyła ojcu na czele orszaku powi­tal­nego. Stali obok sie­bie na moście, który łączył Serce ze sta­łym lądem, ubrani w nie­bie­skie jedwabne szaty prze­szy­wane złotą nicią. Oboje popa­trzyli na zebrany przed nimi tłum.

Przy­wódcy nie przy­byli sami. Każdy nad­cią­gnął na czele armii wojow­ni­ków. Klany stały odda­lone od sie­bie, dum­nie wzno­sząc cho­rą­gwie z godłem swych krain. Lecz Raya nie zwra­cała uwagi na kolo­rowe insy­gnia. Jej wzrok przy­cią­gały mie­cze i włócz­nie lśniące przy boku każ­dego z gości.

– Towa­rzy­stwo jest chyba lekko spięte, co nie? – szep­nęła do ojca.

– Nie martw się, opo­wiem im dobry kawał – obie­cał wódz rów­nie cicho.

Raya prze­wró­ciła oczami.

– Bła­gam, tylko nie to.

– Żar­tuję, wylu­zuj – uspo­koił ją ojciec, po czym postą­pił krok do przodu i otwo­rzył ramiona w ser­decz­nym geście. – Miesz­kańcy Ogona, Szpona, Grzbietu i Kła, witaj­cie w Sercu. Dość już waśni. Czas to zmie­nić. Dziś jest nowy dzień. Czas znowu stać się jed­nym ludem. Dziś możemy ponow­nie zjed­no­czyć się w Kuman­drze.

Uśmie­cha­jąc się cie­pło, usu­nął się na bok, zapra­sza­jąc gości, by prze­kro­czyli most i weszli do Serca.

Nikt się nie ruszył. Przy­wódcy łypali na Benję nie­uf­nie, a na ich twa­rzach malo­wała się podejrz­li­wość.

– Gładka gadka, wodzu Benjo – burk­nęła przy­wód­czyni Ogona. Była drobną kobietą odzianą w szaty w kolo­rach ziemi. – Ale po co nas tu ścią­gną­łeś? Chcesz nas okraść?

– Niby po co miałby to robić? W Sercu i tak już wszystko mają – wark­nął bar­czy­sty męż­czy­zna w inten­syw­nie fio­le­to­wych sza­tach i zacie­kłym wyra­zem twa­rzy. Zwał się Dang Hai i był przy­wódcą Szpona.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki